Pegaz bez znaków szczególnych

śr., 21 marca 2012, 11:47

Młody, zdolny inspektor Przebojowski patrzył trochę bezradnie na faceta po drugiej stronie biurka. Nie wyglądał ten typ na krezusa, raczej na zabiedzonego niedołęgę, ale już od kilkunastu minut w podnieceniu opowiadał, że stracił coś rzekomo strasznie cennego. Podawał nawet nazwę, ale Przebojowski nijak nie mógł jej z niczym konkretnym skojarzyć. Pegaz, pegaz… Marka samochodu? Komórka? Nie, w komórkach był oblatany, takiej na pewno nie było. Może któryś z tych piekielnie drogich zegarków, które obowiązkowo nosiło się do mokasynów i białych skarpetek? Ale skąd u takiego wypłosza drogi zegarek… Nie, w tej sprawie nie zapowiadało się na szybki sukces, a Przebojowski bardzo nie lubił, kiedy sukcesy dawały na siebie czekać.
Westchnął ciężko i spróbował do chaotycznej opowieści wprowadzić nieco urzędowego ładu.
– Jaka była wartość utraconego przedmiotu? – zapytał.
– Bezcenny był, panie władzo, bezcenny! – jęknął poszkodowany i dramatycznym gestem złapał się za głowę.
– Wie pan, ja coś konkretnego muszę podać – zrobił dyplomatyczny unik Przebojowski. – To co, ponad 100 000?
– Tak, niech pan wpisze – potulnie zgodził się sprowadzony na twardy grunt rzeczywistości petent. – I może o nagrodzie coś? Wszystko bym dał, żeby go odzyskać.
– O nagrodzie pan może w jakimś ogłoszeniu, my się tym nie zajmujemy – zbył go inspektor – Jakieś znaki szczególne?
– Hmm… Bo ja wiem? Normalnie wyglądał, jak pegaz.
– Zadrapania może jakieś miał? – podsynął sprytnie stróż prawa, mając nadzieję, że w ten sposób dowie się czegoś więcej o naturze poszukiwanego obiektu.
– A gdzie tam! – oburzył się mizerak. – Nie dopuściłbym do tego. Chuchałem na niego i dmuchałem, o dziecko rodzone bym tak nie dbał. No i patrz pan, zniknął, jak się tylko na chwilę zdrzemnąłem…
Przewidując kolejny potok bezładnych żalów, Przebojowski szybko schronił się w bezpiecznych ramach formularza.
– Kolor? – rzucił sucho.
– A jaki miał być? – zdziwił się rozmówca. – Biały przecież. Widział pan kiedy pegaza w innym kolorze?
– Kolor: biały. Znaki szczególne: brak. – wpisał inspektor w rubryki, ignorując pytanie. – Czy ma pan jakieś podejrzenie, kto mógł dokonać przestępstwa?
– Pewnie, że mam! – wykrzyknął poszkodowany, czerwieniejąc z oburzenia. – Czynniki. Znaczy, władza. Bali się, że do jego utrzymania będą się musieli dokładać, to porwali, ukryją gdzieś, albo utłuką cichcem i będą mieli spokój. A dołożą do piłki kopanej, bo co im tam skrzydła pegaza…
Przebojowski przestał mieć jakiekolwiek wątpliwości. Widział już, w co jest grane. Skrzydła, no też sobie wymyślił… Faceta należało jak najszybciej spławić, ale tak, żeby go jeszcze bardziej nie rozwścieczyć.
– Pan podpisze tutaj – poprosił uprzejmie, wyjmując z drukarki protokół. – Zawiadomimy pana o wynikach śledztwa. Pisemnie. Pocztą. Ale wie pan, to może długo potrwać. Proszę się nie niecierpliwić. Do widzenia panu, do widzenia.
Wcisnął cherlawemu osobnikowi w dłoń kopię protokołu, niemal wypchnął go na korytarz, pokazał drogę do wyjścia i z ulgą zrobił kilka kroków w odwrotnym kierunku, udając, że ma bardzo ważną sprawę do przechodzącego akurat kolegi.
– Kto to był? – spytał cicho kolega, wskazując podbródkiem na niemrawo oddalającego się petenta.
– To? Jakiś wariat – machnął ręką Przebojowski. – Wmówił sobie, że mu ktoś samolot rąbnął. I oczywiście, jak zwykle, wszystkiemu winna jest władza. Też takich na pewno znasz. Jedyny sposób na nich, to obiecać, że się wszystko załatwi, a jak zamkną drzwi, więcej o nich nie myśleć. Jeszcze tylko by tego brakowało, żebyśmy się przejmowali wariatami, którzy nam opowiadają o swoich bezcennych… tych, no… pegazach. Jutro pewnie przyjdzie opowiadać, że mu Wawel drutnięto. I też władza będzie winna.
– Co racja, to racja! – potwierdził stanowczo kolega. – Wariatami i to jeszcze pod gazem naprawdę nie ma się co przejmować.