Bajka o Ciemnych Wodach

śr., 9 maja 2012, 20:33

Niedawno, bardzo niedawno temu istniał w oceanie rzeczywistości prastary gród o nazwie Ciemne Wody. Ciemność była tam nie tylko wszechobecna i obowiązująca, ale również pożądana i broniona do ostatniej szarej komórki, bo wskutek wielowiekowych mutacji światło wywoływało u mieszkańców straszliwe choroby, jako to osłabienie duszy, wysypkę sumienia oraz bolesne wrzody na sempiternie. Świt nie wstawał tam nigdy, a gdyby wstał, mętność wód i tak nie pozwoliłaby odróżnić go od mroku. Ze starego nawyku wypsnęły się czasem którejś Ciemnowodziance lub Ciemnowodzianinowi takie słowa jak brzask, jutrzenka czy słońce, ale z praktyki życiowej te nieprzyjemne zjawiska zupełnie już zniknęły.
W samym środku Ciemnych Wód, w kamienicy przy rynku, żyła zacna Matka z synem Jaśkiem. Matka była niewiastą nader pobożną i tradycji wszelkich przestrzegającą, można więc było oczekiwać, że niebo w nagrodę obdarzy jej syna mnogością przymiotów ciała i duszy. Niestety, niebo się nie wysiliło. Jaśkowi brakowało zarówno urody, jak i umiejętności główkowania. Mówiąc wprost, był nieciekawym kurduplem z bardzo przeciętną inteligencją i wrednym charakterem, całkowicie pozbawionym charyzmy oraz ciekawości świata. Nawet jak na niewielkie wymagania Ciemnowodzian nie był to oszałamiający zestaw cech, toteż w życiu miejscowej społeczności Jasiek odgrywał rolę taką sobie. Szeptano po kątach, że nawet gdyby mu kto dał złoty róg, użyłby go do wbijania gwoździ i podejrzenie to nie było to dalekie od prawdy. O wartości rzeczy, które brał do rąk, Jasiek rzeczywiście nie miał bladego pojęcia.
Bolała Matka nad marną pozycją syna i modliła się tym goręcej, licząc skrycie na cud, który znienacka odmieni wszystko. I cud się zdarzył. Nie wiadomo wprawdzie, czy sprokurowało go niebo, czy raczej piekło, ale w życiu, jak wiadomo, liczą się przede wszystkim efekty. Otóż pewnego dnia coś trzasnęło, coś prasnęło i nad granice Ciemnych Wód zaczął nadciągać Wróg. Poprzedzała go stugębna plotka o niebywałym okrucieństwie, przebiegłości i tajnej broni w postaci kaganków, które nie gasły nawet w mokrym środowisku. Przerazili się Ciemnowodzianie nie na żarty, zwłaszcza że na żartach w ogóle nie bardzo się znali. Jęli szykować szable, relikwie, zaklęcia, symbole i literaturę narodową, żeby Wroga godnie odeprzeć. Nie mogli przecież dopuścić do rozplenienia się w okolicy niewielkich choćby wysepek jasności. To mogłoby oznaczać koniec ich całego, z takim trudem budowanego porządku.
Pogłoski o nadciąganiu Wroga powtarzano przez wiele tygodni, miesięcy, potem lat, symbole czyszczono i ostrzono, ale granice Ciemnych Wód pozostawały wciąż nienaruszone. Wreszcie ten i ów, znużony napięciem oczekiwania, cichcem odłożył do lamusa jedno czy drugie bojowe hasło, albo i świętość jaką zapomniał odkurzyć. Mieszkańców zwolna ogarniała gnuśność i błogie przekonanie, że rozprawianie o Wrogu unicestwia jego moc, a nawet realność.
I na to właśnie przebiegły Wróg czekał. Wdarł się w granice Ciemnych Wód wtedy, kiedy najmniej go oczekiwano. Zaatakował zdrowym rozumem i pociskami logicznymi, a później rozrzucił po całym grodzie setki swoich wodoodpornych kaganków. Drżały od tego w posadach uświęcone obyczaje, więdła mowa-trawa i okopy świętej trójcy rozpirzały się w drebiezgi. Na domiar złego rytualne zaklęcia Ciemnowodzian okazały się zmurszałe, relikwie zetlałe, symbole zleżałe i zdawało się, że nie ma mocnych, którzy potrafiliby sobie z siłami jasności poradzić. Trupy obrońców zasłały pobojowisko i tylko niesprzyjające warunki ekologiczne sprawiały, że nie rozdziobywały ich kruki i wrony.
Jasiek w bohaterskiej obronie Ciemnych Wód z początku nie wziął udziału. Prawdę mówiąc, po wczorajszym głowę miał jeszcze cięższą niż zwykle i niczego nie pragnął tak bardzo, jak porządnie się wyspać. Aliści zgiełk bitewny coraz bardziej stawał w poprzek jego potrzebie, podchodząc coraz bliżej i nie pozwalając skołatanej czaszki do poduszki przyłożyć. Znosił to Jasiek przez czas jakiś, aż nie wytrzymał, zerwał się w złości z łoża, wyskoczył na rynek i z całej siły tupnął w dno, wzniecając ogromną, zasłaniającą wszystko chmurę wirującego w wodzie mułu.
Kaganki Wroga zasyczały i zaczęły bezradnie gasnąć. Inteligentne pociski traciły orientację w mulistej zawiesinie, gubiły drogę i coraz częściej nie trafiały do celu. A zdrowy rozum, widząc, co się dzieje, wziął nogi za pas i odmówił uczestnictwa w jakichkolwiek starciach.
Jasność została może nie do końca pokonana, ale przynajmniej na pewien czas skutecznie wyparta i nikt nie miał wątpliwości, kto miał w tym największą zasługę. Wdzięczni obywatele zastanawiali się nad obwołaniem Jaśka królem, ale nawet w najciemniejszej wodzie można było zauważyć, że do tego to on się kompletnie nie nadaje. Został więc Pierwszym Publicystą Ciemnych Wód, ze stałą kartą wstępu do słusznych mediów, co spodobało się zarówno jemu, jak też jego pełnej cnót Matce. Ciemnowodzianie zaś spali od tego czasu spokojnie – wiadomo było, że gdyby co do czego, Jasiek zawsze sobie poradzi przy pomocy dna i grubej warstwy mułu.