Kącik samotnych serc

śr., 11 lipca 2012, 20:07

Kochana Redakcjo!

Piszę do Was, bo już nie wiem, do kogo poza tym mógłbym napisać. Serce mam złamane, co jest bardzo przykre dla mnie i mojej rodziny oraz poniekąd narusza moją godność osobistą. Na dużą pociechę nie liczę, ale przynajmniej chcę się podzielić swoimi doświadczeniami, żeby inni, podobni do mnie, byli wystarczająco ostrzeżeni.
To się zaczęło już w szkole. Każdy chce być kochany, więc i ja chciałem, rzecz jasna. Wymyśliłem sobie nawet, jak to osiągnąć – nie tak na jeden raz, a ogólnie, że tak powiem. Trzeba zostać ukochanym przywódcą. Nie musi być zaraz całego kraju, czy co. Zacznę od niskiego szczebla, a potem już samo pójdzie. Byłem więc przewodniczącym klasy, potem samorządu szkolnego, a w międzyczasie prezesem Spółdzielni Uczniowskiej, czyli starałem się jak mogłem zarobić sobie na sympatię koleżeństwa. Ale gdzie tam, na prywatki mnie nie zapraszano, w dwa ognie do drużyny nikt mnie nie wybierał, a raz, na wycieczce klasowej, nawet kocówę mi zrobili. Nie powiem, tak mnie to bynajmniej zdenerwowało, że poszedłem do dyrektora i wszystko mu opowiedziałem, ale koledzy nie wyciągnęli z tego żadnych prawidłowych wniosków. W każdym razie nie było żadnych oznak, żeby zaczęli mnie chociażby lekko lubić.
Potem, w pracy, wcale nie było lepiej. W karierze się piąłem, a wszystkie imieniny obchodziły się beze mnie. Pomyślałem, że może do jakiejś partii muszę wstąpić, żeby coś się zmieniło. Ja jak coś pomyślę, to wykonam, więc wstąpiłem i rzeczywiście, tu i ówdzie zapraszać mnie zaczęto, no to mi się zdawało, że jestem na dobrej drodze. Zapraszają, znaczy pewnie kochają, albo pokochają wkrótce. Z radości i entuzjazmu jeszcze pilniej niż wcześniej zwalczałem politycznych przeciwników, blokowałem ich inicjatywy i obsmarowywałem ich gdzie popadnie. I wyglądało na to, że wreszcie mi się udało. Z partii przyszli, że może bym na posła chciał. Takiego ogólnonarodowego posła, nie byle co. No, też bym nie chciał! Zaraz się zgodziłem. Posła to już na pewno kochają wszyscy pod rząd.
Ogarnęły mnie, że tak nastrojowo powiem, różowe barwy i w sercu śpiew. Dostałem odpowiednie miejsce na liście, wskutek czego załapałem się do Sejmu. W mojej partii byłem coraz ważniejszy i media (w tym Wasze) co rusz składały mi dowody uczuć. Obsmarowywanie i zwalczanie przychodziło mi teraz lekko jak puch marny, bo nareszcie zdawało mi się, że czuję powiew prawdziwej miłości i nie wątpiłem, że będzie jej jeszcze więcej i więcej. Jak złudne były moje oczekiwania, miałem się dowiedzieć dopiero później.
Dawna idea zostania ukochanym przywódcą nie straciła dla mnie na wartości. Wręcz przeciwnie, była coraz bardziej pociągająca. Oczywiście, w partii mieliśmy już jednego ukochanego przywódcę, ale wydawał mi się on być obdarzony jedną zasadniczą wadą – to nie byłem ja. No cóż, właściwa ocena rzeczywistości nie zawsze przychodzi w porę.
Dalszy bieg zdarzeń opiszę w skrócie, bo był on dla mnie bardzo bolesny. Moje źle ulokowane pragnienie miłości, mimo upływu lat i osiągnięć, było nadal tak dojmujące, że zamiast przekonywać ukochanego przywódcę o płomienej niezmienności moich uczuć do niego, pokusiłem się o próbę zostania samemu ukochanym przywódcą. To był błąd, z którego rozmiarów nie zdawałem sobie sprawy. Straciłem wszystko. Jedynkę na liście, dostęp do ucha, perspektywy na przyszłość. A nade wszystko miłość tych, którzy dotąd wydawali się mnie kochać, jak również samego przywódcy.
Jak już pisałem, serce mam od tego czasu złamane. Ale z mojego nieszczęścia wyciągnąłem konkretne wnioski. Jeżeli chce się być kochanym, trzeba samemu kochać i okazywać to na wszelkie sposoby. I trzeba wiedzieć, kogo kochać. Bez tego ani rusz. Toteż jeśli uda mi się jeszcze kiedyś wrócić do łask, będę nie tylko zwalczał, obsmarowywał, donosił i się płaszczył, ale również okazywał. Bo nie ma niczego ważniejszego od miłości.
Jeżeli moje doświadczenie okaże się ważne i dla innych Waszych czytelników, to bardzo dobrze. Chciałbym wszystkich przekonać, że warto kochać, ale nie bez wyboru. Tylko właściwy obiekt uczuć jest gwarancją sukcesów. Ja to już zrozumiałem na własnej skórze i w przyszłości zamierzam trzymać się nauk, które wyciągnąłem.
Kochana Redakcjo, może ze względu na moje prospołeczne, bezinteresowne intencje zechcecie zrobić ze mną wywiad albo jakoś inaczej pokazać komu trzeba, że jeszcze nie jestem całkiem stracony dla miłości i może być ze mnie pożytek w tym temacie.

Z nadzieją,
Polityk