Persona non grata

sob., 18 sierpnia 2012, 22:52

Tak dawno już nie byłem w kraju, że nawet mocne turbulencje, wywołujące u co wrażliwszych pasażerów niekontrolowane jęki, zdawały mi się współgrać z falami moich emocji. Nareszcie dotknę, powącham, poczuję własnymi zmysłami wszystkie cywilizacyjne zmiany, którym pod moją nieobecność uległa ukochana ojczyzna.
Wlatywałem spoza Unii, więc po odebraniu bagażu wygrzebałem z torby paszport i z radosnym podnieceniem rzuciłem się do punktu kontroli granicznej. Facet w szklanej budce ujął w dłonie mój dokument z miną nieco znudzoną, ale kiedy tylko zerknął na dane osobowe, wyraz twarzy zmienił mu się na… No właśnie, co to było? Niechęć, zmieszanie, zawstydzenie, uraza? Coś, czego – mimo niewątpliwej kulturowej bliskości – nie umiałem rozszyfrować.
– Pan Świecki? – zapytał, marszcząc okolice nosa i nieznacznie wydymając wargi.
– Zgadł pan – zażartowałem, po niewczasie przypominając sobie, że osoby urzędowe zwykle nie bywają w nadmiernie żartobliwym nastroju. Ale facet w budce na mój marny dowcip nawet nie zwrócił uwagi. Jego mina… Tak, już znalazłem odpowiednie określenie. Jego mina była frasobliwa.
– Niestety, obawiam się, że nie będzie pan mógł przekroczyć granicy Rzeczpospolitej Polskiej – powiedział szalenie oficjalnie, jakby zaznaczając, że on nie od siebie, tylko w imieniu urzędu.
Zdębiałem. Zdębiałem na tyle, że dopiero po bardzo długiej chwili wydobyłem z siebie bezradne – dlaczego?
Frasobliwość na obliczu pogranicznika zaczęła przeradzać się w zasępienie. Pokręcił się wzrokiem gdzieś ponad moją głową, westchnął, po czym zaryzykował coś w rodzaju nieporadnego wyjaśnienia:
– Nooo, wie pan… Nie trafił pan w odpowiedni czas. Obecnie świeckość nie jest u nas szczególnie pożądana.
– Ale ja zawsze dotąd wjeżdżałem bez problemu – zaprotestowałem rozpaczliwie. – I nikomu to nie przeszkadzało. A zresztą Świecki to bardzo stare nazwisko. Odkąd pamiętam Świeccy mieszkali na tej ziemi, a czasem nawet byli niezwykle zasłużeni…
– Pan mówi o przeszłości – przerwał mi sucho pogranicznik. – A ja o teraźniejszości i, że tak powiem, praktyce. Teoretycznie każdemu wolno być Świeckim, ale praktycznie, sam pan wie, różnie bywa. No i akurat jest. Co poradzę, że na pana padło?
– Ale to przecież absurdalne! – wykrzyknąłem, znowu niepomny starej zasady, że z osobami urzędowymi kłócić się nie warto. Jasne, to był błąd, bo twarz pogranicznika zastygła jak galareta ze świńskich kończyn.
– Raczej powiedziałbym, że to naturalne – wycedził, całym swym jestestwem dając do zrozumienia, że ten argument uważa za ostateczny i zamykający rozmowę. Ale ja jeszcze nie zamierzałem dać za wygraną.
– Niech pan pomyśli rozsądnie – zaproponowałem. – Czy taki gość jak ja może w czymkolwiek zaszkodzić Rzeczpospolitej? Przecież ona ma nawet przejście graniczne w Świecku i jakoś to nie zatrzęsło jej posadami.
– No właśnie! – warknął facet w budce, już wyraźnie zirytowany moim uporem. – Zachodnia granica to jest odpowiednie miejsce dla świeckości. I ani kroku dalej. Pan wybaczy, my mamy pewne pryncypia, nawet jeśli pan niezbyt zorientowany.
– No i co teraz? – spytałem jak kretyn, zupełnie wytrącony z równowagi takim obrotem sprawy.
Zobaczyłem, że facetowi ulżyło. Wypuścił powietrze całkiem już niefrasobliwie i odparł:
– A co ma być? Będzie jak było. No, chyba że w następnych wyborach przejdą inne pryncypia. Wtedy to ja pana wpuszczę bez problemu, bo z wyglądu to pan nawet sympatyczny. Tylko że, pan rozumie, każdy musi żyć, a o pracę teraz trudno.
Zrozumiałem. Zrezygnowany wyciągnąłem rękę po paszport. Urzędnik wręczył mi go z niemal bolesnym półuśmiechem, po czym niespodziewanie nachylił się i szepnął konfidencjonalnie:
– Panie, jakby to ode mnie zależało, ja bym już teraz pana wpuścił. Ale co pan chcesz, sąsiedzi patrzą. A jak patrzą, to ja nie mogę inaczej.
Zrozumiałem jeszcze bardziej. I zamaszystym kopniakiem odegnałem bezczelny, wydobywający się z okolic mojego brzucha głos, który usiłował twierdzić, że nie rozumie ni cholery.