Z opowieści Hofmana
Znacie? Podejrzewam, że znacie. Ale i tak posłuchajcie. Niedawno, niedawno temu był sobie dobry król i był niedobry dworzanin. Szarogęsił się na własną rękę, błyszczał w mediach, strzelał z armat do wróbli i w ogóle wyprawiał najdziksze swawole, kładąc w ten sposób na łopatki znakomite pomysły dobrego króla, który oczywiście nie miał o tym wszystkim zielonego pojęcia. Wręcz przeciwnie, cały czas był przekonany, że trzyma sznurki w ręce i steruje wszystkimi zausznikami wedle swej żelaznej woli. Niestety, wybryki niedobrego dworzanina doprowadziły do nader smutnego końca – król musiał abdykować i przekazać tron swojemu największemu wrogowi, co bynajmniej nie wpłynęło mu dobrze na samopoczucie.
Ale nawet po tym ubolewania godnym zdarzeniu król nadal hołubił złego, głupiego i niedojrzałego dworaka, pozwalając mu łaskawie całować swój królewski pierścień i wylegiwać się w swych promieniach. Niestety, nie każdy potrafi docenić wspaniałomyślne gesty byłego władcy. Łajdak, o którym mowa, zaczął kąsać podsuniętą do ucałowania dłoń, a potem, co gorsza, wziął swoje zabawki i oświadczył, że idzie się bawić na innym podwórku.
No, tego nawet dobremu królowi było już za wiele! Przejrzał nagle na oczy i zrozumiał, że to właśnie przez tę niewdzięczną kreaturę upadła dynastia, a na tronie zasiadł znienawidzony konkurent. Innego władcę odkrycie, że w gruncie rzeczy najważniejszy w państwie był jeden z poddanych, mogłoby załamać. Ale nie naszego dobrego króla, który szybko wpadł na jeden z genialnych pomysłów, z których był szeroko znany. Wystarczy skorygować drobny błąd, jakim było danie stanowiska owemu podstępnemu nikczemnikowi i królestwo znowu rozkwitnie pod rządami właściwego władcy, a poddani zaczną się pławić w szczęściu aż do mdłości. Albowiem – doszedł do wniosku dobry król – z rządzeniem zawsze tak bywa, że nie jest winien ten, kto na tronie, nie jest winna koncepcja, nie są winne poronione decyzje ani skrzywiony ogląd świata, tylko jakiś tam jeden łotr, przejawiający nadmierne jak na królewski gust ambicje.
Czy to bajka, czy nie bajka? Ja tam się za bardzo nie znam, ale zapytajcie rzecznika Hofmana, on na pewno zna odpowiedź. Nie mówiąc już o królu, który jest przekonany, że zna odpowiedzi na wszystkie, nawet najtrudniejsze pytania.
Zawsze można przegiąć – zależy, kto je tworzy i czy nie jest psychopatą bądz przygłupem 😉 .
A wracając do polskiej tradycji. wyszło mi na to, że dwie wspomniane przez Bobika i Helenę( choinka i Zaduszki) są zwiazane z obrządkami religijnymi. Czyż doprawdy nie mamy innych?
Bobiku, dyskusja o procedurach też wyszła od Wielkiego Wodza, bo określił korporacje jako miejsce, gdzie się rozlicza z realizowania procedur.
Co do postaw. Uważam, że w korporacji są bardzo dobre warunki do hartowania charakteru i pracy nad sobą i swoim stosunkiem do bliźnich. To jest wyzwanie, żeby się skutecznie porozumiewać i pracować z ludźmi, którzy często są tylko nazwiskiem na mailu, czasem dodatkowo głosem w telefonie; pomimo różnic językowych i kulturowych, innego rozumienia zadań, czasem nawet innych celów w ramach jednej organizacji. Żeby widzieć w każdym z nich, nie tylko w koledze obok, człowieka, dawać mu prawo do błędów i gorszego dnia – ale nie dać sobie wejść na głowę. Żeby nie ulec pokusie wyżywania się na słabszych, podlizywania się mocniejszym, przypisywania sobie cudzych zasług, uciekania od odpowiedzialności, chronienia tych, których znamy i lubimy, nawet, gdy zrobili coś źle. Nie jest łatwo. Jest chaos, stres i nie ma co liczyć na to, że grając fair sami nie zostaniemy sfaulowani. Jeśli korporacja jest całkiem zwichnięta, albo jeśli trafi nam się wredny przełożony i nie widać na horyzoncie szansy na jego szybką zmianę – to moim zdaniem nie warto trwać w toksycznym środowisku, trzeba dawać nogę. Ale bywa, że udaje się stworzyć zespół, który w miarę harmonijnie współpracuje i w którym powszechnie przestrzega się zasad przyzwoitości; zdarzają się projekty – także międzynarodowe – gdzie wszyscy uczciwie pracują i na dodatek sprawia im to frajdę. I wtedy jest to ogromna satysfakcja.
Jakie postawy kształtuje korporacja? W ogóle nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno wywiera duży nacisk – istotna jest relacja siły tego nacisku do wytrzymałości konkretnego korpoludka: może hartować, może wypaczyć, może zniszczyć.
Zmoro, Gość w dom, Bóg (ups) w dom.? 😆 Rodzinny obiad w niedzielę (z rosołem!).
Niereligijne tradycje? Hejnał. Lajkonik. Topienie Marzanny. Do wszystkich jestem bardzo przywiązany. 😎
Ja w sprawie koko, a raczej tragicznej dychotomii w duszy polskiej między jedną ko i drugą ko. Jedna jest tajna, szlachetna i narodowa, druga trywialnie widoczna, podła i zdradziecka.
Konspiracja versus kolaboracja.
Tak bardzo nie lubimy współpracować, że nawet termin na śmierć zaświniliśmy. A ponieważ wuadza to zuo, a my jesteśmy przeciw cauemu zuu, to konspiracja jest dobra. Rozrzewniają mnie przysięgi sztyletników z naszych tajnych stowarzyszeń do powstań i zrzucenia jarzma dążących – tak tajne to było, że nigdy, ale to przenigdy nie pytali ludu czy chce być zbawiony.
Inna para na ko także godna omówienia to kompromis i konstypacja. W pierwszym jesteśmy okropni a drugie to nasza natura. Ale to na inną chwilę.
W zasadzie celem istnienia korporacji jest zysk jej udzialowcow. Ten cel niestety uswieca srodki. Helena chyba pracowala w not for profit korporacji, a to zupelnie inna para kaloszy.
Zmoro, z niereligijnycvh obchodow ja osobiscie bardzo lubie dozynki (koniec lata i swieto plonow). Tez 11 listopada, jako dzien niepodleglosci, zakonczenie II Wojny w maju (Dzien Zwyciestwa w Rosji), Swieto Pracy (wlasnie dzisiaj w Kanadzie) i Nowy Rok. A obejde sie bez Dnia Kobiet i Dnia Dziecka. A swietem, ktore szczerze nie cierpie i przyprawia mnie o goraczke to Lany Poniedzialek czyli polewanie nieszczesnych kobiet wiadrami z woda, przy czym one maja sie usmiechac.
Prawdę mówiąc też mi jakoś chodziło po głowie to, co Adze – jak ktoś przyjdzie do mnie do domu, to zawsze dostanie przynajmniej herbatę, choćby to był inkasent z elektrowni, a jak nie inkasent, to najczęściej i coś do zjedzenia. Bez uprzedniej zapowiedzi telefonicznej. Ale to nas odróżnia tylko od Niemców, Francuzów czy tam Anglików, a nie od np. narodów bliskowschodnich lub kaukaskich, które w gościnności znacznie nas przewyższają. 🙂
Pamietam jak w mojej pracy wszyscy psioczyli na rozliczne nieprzyjemne procedury administracyjne. Byly czasy, kiedy wykonaywaly je t.zw. „panie” czyli sekretarki, ale z latami liczba pan sekretarek malala w miare komputeryzacji az przyszedl dzien kiedy cala admibistracja spadla na glowy pan i panow redaktorow, ktorzy byli oczywoscie tym gleboko oburzeni – ze kazda przeprowadzona z gosciem w studiu czy przez telefon rozmowe nalezy starannie odnotowac w dokumentatch, tzw. PasBisach (programme as broadcast), z kazdej uzytej plyty strannie spisac wydawce, artyste, dyrygenta, orkiestre etc., kazdeg uzytego dzingla odnotowac. No i oczywoscie zabieralo to strasznie duzo czasu. I kto tylko mogl skracal sobie te nieprzyjemna, „niartystyczna” i „nietworcza” czesc pracy z nadzieja ze sie nie wyda. Po pary tygodniach a czasem miesacach zaczynaly sie telefony od rozwscieczonych kontrybutorow programow, ze nawet te marne grosze, ktore im sie za fatyge naleza, nie zostaly zaplacone. Albo ktos piracko wykorzystal nagranie i artysci i inni tworcy nie dostali tantiem.
A mysmy chorem narzekali, ze korporacja nas dehumanizuje oczekujac wykonywania podstawowych procedur, ktore obrazaja nas do zywego!
Kolaboracja w korporacji to po prostu wyższa konieczność. Ale konspiracja w korporacji? To już chyba temat na kolejny blogowy thriller. 😆
Króliku, pewien lany poniedziałek należy do moich najlepszych wspomnień. Piękna pogoda. Byliśmy u dziadków, moi rodzice i ich rodzeństwo, stare konie z szóstką dzieci do spółki, tak się rozbrykali, że nie skończyło się na ganianiu się z wiadrami po podwórku: w którymś momencie ktoś spróbował się schronić w domu, a kto inny chlusnął wiadrem wody przez okno, tuż koło telewizora. I wtedy się zaczęło! Widzę moją babcię, jak żywą, jak stoi w drzwiach domu, po kostki w wodzie, woda płynie przez próg, a babcia … płacze ze śmiechu.
Próby trzymania się tradycji za wszelką cenę, w niezmienionej formie, pomimo zmiany warunków, kończą się czasem fatalnie. Dzisiaj też nie znoszę lanego poniedziałku – ale tamten był wspaniały. 😀
Z wiejskiej tradycji: tłoka. Już tu chyba kiedyś o niej opowiadałam. Udało mi się być na jednej, zwołanej przez moją babcię. Babcia kupiła dużo wełny na swetry dla męża i synów. Nagotowała jedzenia i sprosiła kumy. Przez cały dzień siedziały i robiły na drutach, plotkując przy tym i śpiewając. Na koniec dnia swetry były gotowe i dopiero wtedy panie rozeszły się do domów.
Ognisko na koniec wykopek. Wiosenne porządki. Tradycje weselne.
Nowa tradycja: późne chodzenie spać w niedzielę i narzekanie na poniedziałki. 😛
Anglicy ZAWSZW! ZAWSZE! ZAWSZW! oferuja rzemieslnikom herbate. Moja dawna sasiadka Vera wynosila herbate nawet bardzo nieprzyjemnemu ogrodnikowi, ktory nam scina trawnik, nadete bydle.
A nasza Jasiunia miala nawet specjalna porcelane dla „ludu”, bo „lud” lubi stawiac filizanke z hernbata na podlodze, na desce klozetowej, na waskim parapecie i na kazdej innej powierzchni do tego nie przeznaczonej.
Co gorsza, ilekroc przychodzil do mnie ktos polecony przez Jasiunie, dzwonila zawczasu i sprawdzala czy mam herbate, kawe, mleko, cukier, kanapki czy ciasto. Dzwonila takze po wyjsciu robotnika aby sprawdzic czy podalam herbate. Kiedy przychodzil jej polecony elektryk Peter, to jeszcze dodatkowo przypominala, ze kanapka musi byc z szynka na bialym chlebie i bron Panie Boze bez pomidora, bo Peter nienawidzi pomidorow. Bardzo mnie to wsciekalo, ale na zlosc Jasiuni podawalam zawsze herbate w porcelanie wedgwooda, a nie w bialo-niebieskim kubku, ktory mi specjalnie dla robotnikow podarowala. Ten kubek juz wiele lat stoi wcisniety w kat. 🙄 🙄 :rolll:
O, widzę, że mimo braku doświadczeń korporacyjnych mogę jednak dorzucić coś na temat procedur. Znaczy, jestem za a nawet przeciw. 😈
W Niemczech musiałem, oczywiście, chcąc nie chcąc przestrzegania procedur się nauczyć. Ale jednak te co durniejsze starałem się cichcem omijać. Bo naprawdę nie wszystkie procedury są wymyślone z sensem, dla ułatwienia życia i usprawnienia roboty. Niektóre wymyślają ważniaccy kretyni, żeby się np. wykazać przed zwierzchnością, mieć poczucie wadzy, z czystej głupoty, itp. I po prostu nie da się uczciwie pracować, tych idiotyzmów przestrzegając. Ale jeżeli się decyduje na olanie którejś z procedur, to trzeba bardzo dobrze rozważyć, której i dlaczego, a nie po prostu olewać z wygodnictwa.
Jednej z takich durnych procedur w swojej byłej firmie nie omijałem i do dziś żałuję, bo mnóstwo czasu na nią niepotrzebnie straciłem. Mieliśmy tam pokratkowane karty, w których trzeba było po każdej rozmowie z klientem zaznaczyć w odpowiednich rubrykach kto, co, jak, dlaczego, na jaki temat, itd. Ponieważ z każdej istotniejszej rozmowy i tak trzeba było sporządzić notatkę, było to kompletnie niepotrzebne dublowanie roboty. Na pytania, po cholerę toto, nikt nie umiał sensownie odpowiedzieć. Niby próbowano twierdzić, że to do celów statystycznych, ale nikt statystyk z tych kart nie sporządzał, więc nie bardzo się to trzymało kupy. I tak naprawdę stawiałem krzyżyki w tych kratkach tylko z tchórzostwa. 😳 Bałem się, co by było, gdyby się rypło, że nie stawiam. Co więcej, jako że w robocie często na wypełnienie tych kart nie starczało czasu, zabierałem je do domu i wypełniałem po pracy.
Kiedy odchodziłem z tamtej firmy, cała kupa tych kart leżała mi w szufladzie i najzwyczajniej w świecie zapomniałem je zdać. Odkryłem to dopiero po paru miesiącach i z czystej ciekawości, co będzie dalej, nie zrobiłem nic. Płynęły lata, o karty nikt się nie upominał. Wyciepnąłem je do śmieci jakieś pół roku temu, bo targanie ich w zębach do byłej firmy po tak długim czasie uznałem jednak za lekką przesadę. 😎
O tak, Anglicy zawsze. 🙂
http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=aclS1pGHp8o#t=128s
Chwilowo mnie nie będzie, ale wrócę.
Irek jest niesamowity. Możecie Go brać dowolnie, w jasno i w ciemno 😉
WW, nie moge obejrzec bo wciaz brakuje mi jakiegos plug-inu. I nie daje sie wstawic. Musze zawolac nasza specjalistke, ktora zawsze odmawia herbaty i kawy.
Rozumiem , Haneczko, ze Irek Ci sie spodobal? To Ty popatrz! 😆 😆 😆 Nadawano przez BBC o jakiejs wspanialej roladzie w Zabich Blotach, czy to prawda?
Uroczyście oświadczam, że żadne pozytywne doniesienia na temat Irka mnie nie dziwią. 😆
Bardzo mi sie spodobaly skrzydlate slowa Leszka Milera po wysluchaniu programowej mowy Psychowatego: „…Miałem wrażenie, że reprezentuje emigracyjny rząd smoleński…”
Linka od Wodza mnie wspomnieniowo nastroiła. 😎 Meaning of Life, czyli Der Sinn des Lebens było pierwszym filmem, na którym w Niemczech byłem w kinie. Po jakimś miesiącu pobytu. Był dubbing, więc ni cholery nie zrozumiałem. 😈
Haneczka i Irek po Zjezdzie u Lasuchow. Ahoj!
Ago ten lany poniedzialek u Dziadkow to rzeczywiscie musialo byc unikalne i wspaniale przezycie. Ja pamietam tylko, ze caly dzien trzeba bylo siedziec w domu jak w wiezienu ze strachu przed mlodziencami z kublami wody. Moze to byla jakas forma konskich zalotow… Ale nie sadze…
Moje nadziewane lurczta (nadzienie morelowo jablkowo orzechowe) smakowaly gosciom nadzyczjnie. To tak a propos lasuchowania.
lurczta= kurczeta, szkola typingu Heleny.
Heleno, rolada to pikuś, sama się robi, ale te śledzie! Zapewniam Cię, że mając do wyboru hydraulika i śledziennika, wybrałabyś tego drugiego, pod warunkiem, że byłby nim Irek 🙂
No, teraz to już naprawdę mnie nie ma, ale musiałam oddać cześć i wszystko inne 🙂
Mnie jedną rzecz z expose Prezesa trzeba koniecznie wytłumaczyć, bo za głupi jestem, żeby zrozumieć. 😳 To zdanie: 23 lata po 1989 r. Polska ma problemy: Polaków jest mniej, brakuje 4 mln miejsc pracy, mieszkań. Znaczy, gdyby Polaków było więcej, to miejsc pracy i mieszkań by nie brakowało? 😯
Albo rzad przestal rodzic Polakow albo troche ich wytrzebil aby im nie budowac mieszkan.
A ja bede myslec o sledziach Irka. Moze rzuci przepisem jak wroci.
Slusznie rozumujesz, Bobiku, bo te cztery miliony wzielyby sie za budowanie owych mieszkan, coby bylo ich pod dostatkiem.
Króliku, ale czy rozumowanie Heleny nie idzie w jeszcze słuszniejszym kierunku? Gdyby rząd wytłukł jeszcze parę milionów Polaków, problem braku mieszkań już w ogóle by przestał istnieć. 🙄
szeleszcze 🙂
szeleszcze o wczoraj pod moim domem
http://www.tagesspiegel.de/berlin/nach-ueberfall-auf-rabbiner-friedenau-setzt-ein-zeichen/7085662.html
dopijam herbate 😀
brykam
energicznie poniedzialkowo 🙂 😀
brykam fikam
No problem mieszkań jest rzeczywiście ogromny. Każdy obywatel przecież musi posiadać własne mieszkanie. Należy się jak psu kość.
Mamy co prawda jeden z najwyższych w Europie wskaznik mieszkań własnościowych( to ładne określenie z bywszych czasów), ale najwidoczniej w świecie uważamy, że jedyny słuszny to 100% 😉 .
Dlatego zapewne mamy tylko 2,5% mieszkań przeznaczonych na wynajem.
A i te zapewne w większości są komunalne.
korporacja? krolik : ” Korporacja nie jest do niczego i nikogo, poza zyskiem, przywiazana, bo ma ponad lokalne, ponad czesto panstwowe powiazania i jest w stanie oplacic najlepszych prawnikow, dla ktorych lokalna spolecznosc jest latwa do przekrecenia jak dzieci we mgle.”
dla lewaka 8) rysia to bardzo delikatnie napisana prawda
zmor< o 00:09, majowki zmoro, brykanie przez pola i lasy 🙂 oraz oczywiscie jesienne grzybobranie 😀 (bez brykania, grzybow szuka sie powoli 🙄 )
O!!!! mialo byc zmora 😳
Grzybobranie 😉 , chyba masz rację Rysiu, bo wiele firm produkcyjnych w Polsce organizuje wyjazdy załogi na „grzybobranie”nawet w dość odlegle regiony. Co tam się dzieje!
Opowiadała mi znajoma personalna historie nie z tej ziemi. Z szukaniem grzybów ma to niewiele wspólnego, a dla organizatorki jest to rokrocznie traumatyczne przeżycie 🙂 .
Dzien dobry.
Haneczko, Irek nie wszystkim daje sie brać w jasno lub ciemno. (pyszczek bardzo wesoly wklejam)
Bardzo chcialam pokazac Irkowi Jego „ulubiony” zakatek Szczecina.
O korporacjach milcze, wszyscy wycofaliby oszczednosci z mojego bylego banku.
bywalem na grzybow „zbieraniu” z „korporacja” taty mojego,
co tam sie dzialo (za zmora) 🙂 🙂 🙂
Mar-Jo, a dzisiaj? slonecznie w szczesliwym Monachium?
dla frakcji (nowy Precht – lekko populistyczny, mimo to ciekawy)
http://www.zdf.de/ZDFmediathek/beitrag/video/1720560/Macht-Lernen-dumm%253F?setTime=2562.424
to tez warto 🙂 FAZ
http://www.faz.net/aktuell/politik/ethikrat-jacobs-beschneidung-11875890.html
Ubiegłeś mnie, Rysiu 😉 . Też to chciałam zlinkować. Fajnie, jak na posiedzenie rady etyki facet przygotowuje zmanipulowany film pod swoją tezę.
Ale mnie bardzo cieszy, że coś się rusza w sprawie „kolczykowania” dzieci. Pierwszy wyrok sądowy przyznający odszkodowanie za doznany ból dziecku( aczkolwiek dość paranoiczna sytuacja, bo proces wszczęli rodzice, którzy sami to własnemu dziecku zafundowali). Głosy optujące za tym, aby dziurawić ciało mogły dopiero 14-latki. Jednak wygląda na to, że wyrok w sprawie obrzezania pełnił funkcję kostki domina 🙂 .
http://www.sueddeutsche.de/politik/debatte-um-koelner-urteil-israels-vize-premier-setzt-beschneidungsurteil-mit-juden-raus-gleich-1.1456267
A taka interpretacja, to jednak moim zdaniem przegięcie. Argumenty też nieprawdziwe, bo jednak nie wszyscy wyznawcy judaizmu stosują brit mila, niektórzy ograniczają się do brit shalom. A wielu nie robi ani jednego, ani drugiego.
Ale wszystko wskazuje na to, że jednak Bundestag się ugnie i rytuały religijne nie będą podlegać przepisom prawa.
Ciekawam, jakie to może spowodować konsekwencje.
Dzień dobry 🙂
Argument „a inni to robią jeszcze gorzej!” w ogóle jest fajny. 🙄
Opinia izraelskiego wicepremiera, że zakaz obrzezania jest równoznaczny z „Juden raus”, wydaje się nie brać pod uwagę, że ten zakaz najbardziej dotknąłby nie Żydów, których w Niemczech jest niewiele, tylko wyznawców islamu, których jest mnóstwo. Więc jeżeli już, to ładniej by było najpierw pochylić się nad Turkami, Arabami, etc., a nie powiewać wyłącznie koszulą, która bliższa ciału.
A tak ogóle, żeby nikt mi nie zarzucił antyreligijności, oświadczam co następuje: w powyższej sprawie nie odcinam się wcale od stanowiska religijnego ani od judaizmu. Popieram tylko gorąco te synagogi reformowane, które od obrzezania odstąpiły, uważając ten zwyczaj za barbarzyński. 😎
No popatrzcie, są jeszcze w Polszcze takie miejsca, gdzie lud wręcz domaga się styropianu: 😆
http://lodz.gazeta.pl/lodz/1,35153,12409227,__Mamy_gdzies_mural__Chcemy_styropianu____lokatorzy.html
No to ubogo dosyć wyszły te tradycje narodowe ;-( .
Ogólnopolskie:
Zaduszki
choinka
grzybobranie
gość w dom( choć znam regiony, gdzie się rozmawia przy płocie)
śmigus dyngus
hejnał mariacki ( ale to właściwie dzięki PR, bo zaliczyłabym go do lokalnych)
topienie Marzanny ( umarło tak jakby)
Lokalne:
Lajkonik
tłoka
dożynki
wianki
szorowanie drewnianych chałup przed Wielkanocą
Które z nich są dla nas istotne, które pielęgnujemy, które pielęgnowac należy? Które nas jako narod wyróżniaja od innych nacji?
Ja sama w zasadzie pilnuję nieparzystej liczby potraw w Wigilię( już nie 13, bo to obżarstwo) i stawiam puste nakrycie dla wędrowca, ale to raczej też lokalny obyczaj, bo w innych domach się z tym nie spotkałam.
Będąc w kraju jeżdżę na groby, będąc za granicą chadzam na najbliższy cmentarz i zapalam znicze tam, gdzie mi dusza zagra.
Bez pozostałych mogę się obejść.
W dalszym ciągu nie widzę tej sławetnej pustki, ktora nastąpiła i którą należało wypełnić religią. I jak się ma religia do grzybobrania? 🙂
Generalnie te nasze tradycje, to pomieszanie obrządkow pogańskich z kościelnymi 🙂 .
To pomieszanie pewnie jest wszedzie, zmoro.
Juz wspominalam, ze dzisiaj jest wolny dzien od pracy u mnie z okazji Dnia Pracy. I co za pogoda! Jak malowanie. Mam sterte gazet do przejrzenia i ksiazek do skonczenia.
Eeee, zmoro, tak to nie. Mowimy o tradycjach na tyle oryginalnie polskich, ze malo gdzie spotkasz je poza Polska. Wiec nie choinka (zawedrowala w XIX wieku z Niemiec) i nie topienie Marzanny. I nie gosc w dom, Bog w dom. Bo to w bardzo licznych krajajch poza Polka tez funkcjonuje, a nawet jeszcze bardziej, np. w Gruzji, Mongolii czy licznych innych krajach.
Mowiac p polskich cmentarzach, nie mialam na mysli wylacznie tradycji zaduszkowej, ale generalny „wystroj” grobow i dbalosc o nie – to jest rzeczywiscie bardzo wyjatkowe.
Hejnal miaracki – tak, ze wszech miar, jest ladna, zywa tradycja. warta pokazywania wycieczkom.
Grzybobrania tez nie zaliczam do polskich „tradycji” , istnieje wszedzie na wschod od POlski, na polnoc (Skandynawia) i w niektorych krajach zachodu (Wlochy, Francja). Glownie tam wszedzie gdzie klimat sprzyja.
Dozyki tez istnieja w wielu krajach, nawet w Ameryce (Harvest Festival).
Szopki – zarowno jako forma rodzimego ludowego teatru (byle bez bicia Zyda z okazji Narodzin Pana) , jak i wspolczesnej politycznej satyry.
Smigusa-dyngusa nie cierpialam nigdy. Jak dlugo pamietam byl forma bullying.
Cos jeszcze ktos pamieta?
Jak sie tak zamyslilam, to znacznie wiecej potrafie wyliczyc tradycji anglo-saskich, ktore lubie.
Choc jest jedna, ktorej wyjatkowo nie cierpie wraz z Mordka: Guy Fawkes ochodzony na poczatku listopada. Nie lubie idei palenia kulkly i nie lubie lomotu petard. Zawsze jakas liczba dzieci dostanie uszczerbku na zdrowu i urodzie.
A ze wszystkich swiatecznych tradycji swiata najbardziej lubie Dzien Dziekczynienia. O czym juz nieraz wspoomnialam.
Wigilijny pusty talerz dla nieznajomego – to jest rzeczywiście bardzo specyficzna polska tradycja (ja się z tym w każdy razie nie spotkałem gdzie indziej) i zawsze mnie jej symbolika zachwycała.
Dbałość o groby jest również i w Niemczech, ale przyznaję, że w polskim Święcie Zmarłych jest coś szczególnego. Jakaś atmosfera „łączności z duchami” (może gdzieś z pogańskich Dziadów się wiodąca?), której mi tu brakuje.
Ale tradycja to oczywiście nie tylko folklor, święta, obrzędy, etc. To również pewne nastawienia, zbiorowa pamięć, odwołania do tych a nie innych historycznych faktów lub mitów, takie rzeczy. Czyli np. przekonanie o polskiej fantazji albo bezinteresowności porywów (najczęściej w opozycji do niemieckiego poukładania bądź francuskiego wyrachowania), kult przegranych powstań, uznanie dla nieposłuszeństwa, ale nie obywatelskiego, tylko typu „wolnoć Tomku”, przywiązanie do stereotypu Polaka-katolika, itp. Zastanowienie się nad tymi tradycjami wydaje mi się istotniejsze niż nad obyczajami w rodzaju ubierania drzewka, które można kultywować bez żadnej szkody ani zasługi dla postaw i obrazu świata.
Króliku, życzę Ci jak najwięcej lenistwa z okazji Dnia Pracy. 😀
Ile przecietna Kobieta potrzebuje ubran na 15 dni poza domem? Chyba nie 36? A ile par butrow? 😯
Pusty talerz dla nieznajomego jest wczesniejsza niz polska tradycja – stawia sie go zawsze w czasie sederu, wraz z krzeslem przy stole – uroczystej bardzo zrytualizowanej kolacji na Pejsach. Czasami jest to talerz „dla Proroka Eliasza”, ktory musial wiele razy uciekac.
Nawet lamanie sie oplatiem ma swe zrodlo w lamaniu sie maca w czasie sederu.
przepiekna balkonowa pogoda 🙂 slonce juz wrzesniowo grzeje
mozna w fotelu szelescic 😀
Kot, 15:20
15 dni? — 45 do 60 czesci zewnetrznych!!!!! butow? duzo,
lepiej wiecej niz 15 paar 🙄
Bobik ma oczywiscie absolutna racje, ze tradycja to nie tyklko i nawet nie przede wszystkim obrzedowosc i folklor, ale tez i sposob widzenia swiata. I o tym tu czesto mowimy przy roznych okazjach. Ale nie mysle abysmy temat wyczerpali…. 🙂
Rys gada do rzeczy, Mordko. I pilnuj prosze wlasnego nosa, a nie mojej walizki.
Do Mordki.:
Przecietna Kobieta na 32 dni poza domem zabrala 6 kompletow ubran. I 3 pary butow (w tym trapery na alpejskie szlaki).
Rysiu, juz 20 stopni. Weekend ma byc piekny.
Kiedys p. Jacek Hugo-Bader probowal skorzystac z takiego wolnego krzesla i nakrycia w obcych domach. Prob bylo mnostwo. Zadna nie zakonczyla sie sukcesem, tzn. zaproszeniem do stolu.
To jakas dziwna kobieta, Mar-Jo. Z pewnoscia nie Samica Beta.
A to bardzo smieszne i wymowne z tymi probami skorzystania z pustego miejsca przy stokle. Zaluje, ze sama na to nie wpadlam i nie opisalam rezultatow! Szkoda, ze juz nie pracuje w radiu. To znakomity pomysl na swiateczny program. Wymyslic cos oryginalnego zawsze zabieralo troche czasu.
KM, proponuje limit 23 kg, bo za nadbagaz sa sowite oplaty. Pakuj wiec zwiewne i lekkie jak piorko jedwabie i sandalki, bo tych sie zmiesci wagowo najwiecej.
W Quebecu na Polwyspie Gaspe sa male rybackie wioski, w ktorych kamienie (headstones) sa zwrocone w strone oceanu, bo rybacy lubia patrzec sie na ocean, gdzie bylo cale ich zycie. Taki Gaspe’anski obyczaj.
23 kg to obraza Boska.
A tu nowinki ze zmian w systemie edukacji wyzszej w Ontario. Nareszcie.
http://www.thestar.com/news/gta/education/article/1250342–ontario-considers-sweeping-change-to-colleges-and-universities
Fakt, nigdy nie byłem na sederowej kolacji, więc nie miałem jak się na niej zetknąć z dodatkowym talerzem. 😳 W każdym razie to jest bardzo piękna tradycja, u wszystkich, którzy jej przestrzegają. 🙂
Słowo honoru, że gdyby Hugo-Bader zaszedł do mnie, zaprosiłbym go do stołu i własnymi uszkami umoczonymi w barszczu poczęstował. 😎
Wiesz Bobik, mialam kiedys taki sen, wiele lat temu, jeszcze w Nowym Jorku, ze bylam zablakanym w lesie wedrowcem i natknalem sie bladzac po ciemnym lesie na jakas chatynke z oswietlonymi oknami. Z chatynki dochodzil gwar glosow i jakies spiewy. Zajrzalem przez okno i zbaczylam, ze wszyscy siedza przy stole, jakby wigilijnym, albo jakos tak i jest tam wsrod licznego grona Jacek Kuron, ktorego natychmiast rozpoznalam. I jeszcze zbaczylam pusty talerz i krzeslo, wlasnie dla zblakanego wedrowca, co mnie ogromnie ucieszylo.
Wiec zastukalam, a kiedy mi otworzono drzwi, powiedzialam skrecajac sie z niewygody i zazenowania, ze jestem zgubiona i czy moge dolaczyc do towrzystwa. A wtedy Jacek Kuron spojrzal na mnie groznie ( a on nigdy groznie nie spogladal!) i oznajmil, ze najpierw musze dokladnie powiedziec czy „zasluzylam” na zaproszenie.
I ja odeszlam od drzwi. Wcale nie dlatego, ze uwazalam, ze nie zasluzylam, tylko uznalam, ze tlumaczyc sie z „zaslug” nie bede, i czulam sie bardzo tym upokorzona.
I sie obudzilam, wciaz czujac sie upokorzona, ale z ulga, ze to tylko sen. Taka mi sie historia przysnila.
U mnie nie ma nakrycia dla niespodziewanego goscia w wigilie, bo stol jest na 8 osob i tylez nas zasiada do Wigilii. Ponadto kto by sie dzisiaj pojawil gdziekolwiek bez zapowiedzi w taki dzien jak Wigilia, a jeszcze do tego nieznajomy. Ale zawsze staramy sie rozmawiac (tylko dobrze) w Wigilie o naszych nieobecnych. Mamy tez rodzinny obyczaj bozonarodzeniowy z mojego rodzinnego domu, ktory kontynuujemy. Nie ma wymiany swiatecznych prezentow miedzy doroslymi. Swiety Mikolaj przynosil prezenty tylko dzieciom. Jaka to ulga dla wszystkich, ze skladamy sobie zyczenia i lamiemy sie oplatkiem (bo niestety nie ma malych dzieci w mojej rodzinie) bez koniecznosci obdarowywania sie roznymi cute niepotrzebnosciami.
Mozna sie obdarowywac otrzebnosciami – brylantowe kolczyki, rozkoszna paszmina kaszmirowa, te rzeczy.
Co za balwanstwa wygaduje Sikorski we Frankfurter Algemeine Zeitung? Czy on na glowe upadl, zeby jeszcze wieksza centralizacje zaprowadzac w Unii? To powolajmy od razu Komitet Centralny i niech KC ustala ceny skupu wieprzowiny w calej Unii. To powinno wszystkim dopomoc wyjsc z kryzusu 🙄
Dla osmiu osob przez ostatnie 20 lat? Toz to jest 160 paszmin i brylantowych kolczykow! Gory kolczykow i paszmin traca swoja wyjatkowosc. Jak buty Imeldy Marcos, zostaja tylko ekstrawagancja.
Ten unijny KC bylby zapewne niemiecki (bo nie grecki hah ha ha !).
Dla nas KC w Berlinie byłby korzystny. Ryś na pewno miałby tam chody i mógł załatwić kartki na ponadnormatywną pasztetówkę. 😈
Ale zrobie co moge zeby pomoc tym Grekom i pojade tam w listopadzie wydac troche turystycznych pieniedzy. A do Berlina, siedziby naszego przyszlego KC, wybiore sie lutym, przy okazji wizyty w Stolycy. Taki wiec mam plan wyjazdowy na najblizsze 6 miesiecy. Juz odkurzam moj Wir Sprechen Deutsch.
Wróciłem. 🙂
Marco Ferreri pluje sobie w brodę, że tego nie sfilmował. Nawet nie próbuję odczytać zaległości.
Wiem że tracę 🙁
Wrócił ze zjazdu syty i krągły, a chwała
kulinarnych dokonań przed nim podążała,
bo choć była kucharzy tam ze setka circa,
to ponoć śledziennika nie znajdziesz nad Irka. 😀
Ja nie mogie! Latający Królik! I jeszcze w locie język pokazuje. 😆
Śledziennik jak kawiarka zapomniany 🙁
Będą czytać jednakowoż
http://wyborcza.pl/1,99317,12380589,Narodowe_czytanie__Pana_Tadeusza_.html
Jedno narodowe czytanie Pana Tadeusza (Maraton z Panem Tadeuszem) odbylo sie juz w 1998 roku, zorganizowane przez moja Kume , o czym mozna przeczytac tu:
http://www.culture.pl/kalendarz-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/L6vx/content/id/5965094
Renatka zorganizowala to w ciagu paru zeledwie tygodni, co graniczylo z cudem, bo trzeba bylo robic lapanke na aktorow, a nawet sperowadzac ich z zagranicy, jak np Seweryna i jeszcze namawiac ich zeby sie zgodzili czytac za bezdurno.
Rok pozniej otrzymala za to prestizowa nagrode Dariusza Fikusa.
Narodziny tego pomyslu byly dosc zabawne, bo Kuma zostala nieoczekiwanie, pod nieobecnosc swojej szefowej, wezwana razem z innymi dyrektorami anten przed oblicze Eugeniusza Smolara, ktory chcial wiedziec jak poszczegolne rozglosnie PR zamierzaja uczcic Rok Mickiewicza. Kuma kompletnie o Mockiewiczowskim roku zapomniala, ale zanim kolejka do odpowiedzi doszla do niej (byla trzecia w kolejce) , wymyslila ten Maraton, bo pamietala podobny Maraton z Boska Komedia w Nowym Jorku, kiedy od rana do glebokiej nocy znani aktorzy czytali dzielo Danrtego. Mozna bylo wchodzic, wychodzic, albo sluchac przez radio.
Nikt na tym zebraniu nie polapal sie, ze Renata kompletnie nie miala pomyslu w glowie dopracowanego, ze wymyslila Maraton dwie minuty temu, a w dodatku bylo bardzo watpliwe czy znajdzie na to pieniadze.
Ten Pan Tadeusz byl naprawde wielkim wydarzeniem 14 lat temu. Nagroda Fikusa jej sie nalezala jak psu pasztetowka.
Powitać Łasuchy, powitać. 😀 Wracając jeszcze na chwilę do tradycji: przypomniała mi się początkowa scena filmu Volver (sprzątanie grobów, bynajmniej nie w Polszcze). Nie skreślałabym różnych zwyczajów z listy polskich tradycji tylko dlatego, że nie występują wyłącznie w Polsce, że nie są naszym własnym wynalazkiem. Ale to na marginesie, bo najważniejszą rzecz napisał Bobik kilka godzin temu. Na drugim marginesie: w praktyce tradycja, to zwyczaje naszych dziadków. 😉 A o mniej chlubnych polskich tradycjach można poczytać w drugim tomie Polskich złudzeń narodowych, o których wspominał niedawno Andsol. Ożywcza lektura. Polecam. Zapełniwszy trzy marginesy, biegnę pomilczeć. Jeszcze tylko pożyczę Helenie bardzo udanego wyjazdu (co najmniej pięć par butów!) i szampańskiej studniówki.
Wyjezdzam w czwartek. Bede posylala krotkie komunikaty , za to z duuuuuuuuuza iloscia literowek gdyz biore ze soba tylko kindle’a, ktory ma maciupkie literki na klawiaturze, ktorych prawie nie widze, a w dodoatku musze kindle’a ustawic sobie poziomo do pisania, zas literki sa w ukladzie pionowym. Wim, ze kompletnie niezrozumiale, ale kto ma kindle’a bedzie wiedzial ososierozchodzi.
Wiec juz teraz uprzejmie prosze aby sie nad moimi literowkami nie wyzwierzac, bo nieladnie sie smiac z osoby naprawde slepj jak kura albo jak jaka komenda.
Oczywiscie Kuma bedzie miala laptoka, ale pewnie nie bede miala odwagi pisac na nieznajomym sprzecie. Co najwyzej poczte sobie sprawdze.
Zaraz, to Helena studniówkę będzie odbywać wyjazdowo?
Buuu… 😥 Impreza nas ominie. 😥
Nie bylze Volver cudownym filmem, Ago? Akurat porzadkowania grobow na poczatku nie pamietam, ale reszte tak. Szkoda, ze nie pokazuja tego w tv. Chetnie bym obejrzala jeszcze pare razy. On nalezy do takiej specjalnej kategorii filmow o przyjazni i lojalnosci kobiet -jak Zielone pomidory albo ten taki amerykanski, ktorego tytulu nie pamietam, z Maya Angelou i patchworkiem – tez chetniue obejrzalabym jeszcze raz. Pomidory znam na pamiec.
No, no no – leberały o tradycji się rozdyskutowały .
No bo w tym chyba jest jakaś tęsknota za niezmiennym systemem wartości, który każdemu z w sercu gra – bez znaczenia, czy leberał, czy jakaś wstrętna konserwa.
A mnie zawsze przed oczami staje widziany dawno temu obrazek (podczas pieszych wędrówek) – w szarzejącym zmroku głos dzwonu kościelnego i sylwetki ludzi zmierzających na ten dźwięk w kierunku kościoła.
A nie mozna zrobic dzien wczesniej?
Znaczy kiedy, bo znów zapomniałem? 😳
Sa, klakierze, systemy wartosci, ktore nalezy jak najszybciej zmieniac, bo sie udusimy w tym zaduchu. To Ci mowi leberalna konserwatystka, ktora tylko ewentualnie w Polsce moze uchodzic za postepowa radykalke.
Ale zapytaj moich sasiadow, zapytaj mojego Kota…
W srode?
O nie byłbym do końca pewien. Ja wspominałem czasy, gdzie nikt o moherowych beretach nie słyszał.
Kota nie będę pytał, bo to drapieżne jakieś zwierzę… 😀
Dobry wieczór Ago 🙂
Odczytałem pod Twoim wpływem wpisy przed.
Tradycja.
Jest taka anegdota o tradycji:
– mamo, dlaczego ty obcinasz szynkę przed pieczeniem?
– dlatego że tak robiła moja mama
– babciu dlaczego ty obcinasz szynkę przed pieczeniem
– dlatego że tak robiła moja mama
– prababciu dlaczego ty obcinasz szynkę przed pieczeniem
– miałam prawnuczku za mały garnek do pieczenia.
http://www.youtube.com/watch?v=Xy9RXc4vFik 🙂 Ja też się pakuję – lewą ręką, a prawą piszę program szkolenia, które pojutrze prowadzę. Znowu ten niedoczas! 😈
Aaaa, niestey, brakuje mi jakiegos plug-ina i nie moge zobaczyc. Ale dobrze wiedziec, ze jest. Dzieki.
hehehe Irku!
I to jest właśnie tradycja – taki ciąg wydarzeń trwających przez lata, dopóki się nie zerwie.
Bardzo ładny przykład pięknej rodzinnej tradycji, Irku. 😆
No wlasnie, Irku. Ja po przyjezdzie do Ameryki caly czas porywalam sie aby opalac kurczaka nad plomieniem gazowym, to tak robila moja mama, kiedy kupowala w Polsce zle oskubana kure.
Wiele jeszcze takich porad mozna przeczytac w pismach kobiecych – np, ze baklazany nalezy mocno posolic i czekac az sok z nich scieknie. Bo kiedys baklazany nie odcisniete byly gorzkawe, podobnie jak ogorki plci zenskiej. Ale od tego czasu juz to sie zmienilo, tylko malo kto zauwazyl. Zostala „tradycja”.
To prawda, Klakierze. Kot zywemu nie przepusci.
Leberalność po mojemu wcale nie oznacza odrzucenia w czambuł tradycji. Oznacza tylko, że nie ma się do niej stosunku bałwochwalczego, że się sobie przyznaje prawo do wyboru, zachowania jednych rzeczy i odrzucenia innych. A jak się już tego wyboru dokona, to można miłować tradycję, że hej. 😀
Kochac, ale w granicach zdrowego rozsadku i tylko taka, ktora ma sens. Lany poniedzialek i topienie nieszczesnej marzanny po prostu nie ma sensu i good riddance!
Środa jest dla mnie bardzo niedobrym dniem na studniówkę. 🙁 Ale w końcu nie mamy obowiązku całkowitej dosłowności. 😉 Możemy urządzić imprezę studniówkową w pierwszą sobotę po powrocie Heleny.
Ostatecznie studniówka może trwać 100 dni
115-dniowke mozna urzadzic zaraz po moim powrocie,
Topienia marzanny tez nie pochwalam, podobnie jak palenia czarownic na stosie. Good riddance! Czy mozna jeszcze dodac do tego zupy mleczne? Nie ma nic gorszego w swiatowej kuchni.
I kompot z rabarbaru.
No pieknie. Nasz ulubiony Ksiadz Wojciech Lemanski, ktory najwyrazniej jest stalym czytelnikiem blogu (przeciez to tez leberal pelna geba!), postanowil nam dopomoc i szybko wrzucil do Studia Opinii takie oto refleksje o Tradycji:
http://www.liiil.pl/1346674767,Ks%A0Wojciech-Lemanski-Tradycja-rzecz-swieta.htm
Bry! pa!
Już mi się myli co mam mówić…
Jak te raporty…
To będę żył…
Ech, życie…!!!
Życie!
ŻYCIE!!!
(Korekta: nie mylić z rzycie).
Ech, to by bry.
Albo pa.
Bry pa i pa bry, Tadeuszu. Wlasnie myslalam dnia ktorego gdzie to cie zycie/ nie mylic z rzyciem wcielo.
http://www.youtube.com/watch?v=gRdfX7ut8gw
Tradycja – kit wstawiany przyszłości przez przeszłość…
Rodzice robili wolne miejsce przy stole wigilijnym i nie wiem skąd (może z sienników?) wydobywali siano pod obrus. Raz tylko na to wolne miejsce ojciec przyprowadził jakiegoś pana znalezionego w pobliżu domu w stanie niepełnej trzeźwości i pan nam przez wigilię pachniał. Myślę, że doświadczenia z łagru go ta dobrotliwie nastroiły, że nad zapachem przemykał.
Co mi z tego zostało? Wspomnienie, że jak ludzie umieją śpiewać, to kolędy są bardzo piękne. A jak nie umieją, to można dopełniać góralu czy ci nie żal i nikt nie zauważy. Aha, i obrzydzenie do kupowania żywej ryby.
Dwie zguby naraz odnalezione – tradycyjny Tadeusz i tradycyjny zeen. No, naprawdę, niektóre tradycje są ze wszech miar warte kultywowania. 😆
Oj, nawet tego nie przypominaj, andsolu. Zabijanie zaprzyjaźnionego karpia to był zawsze wigilijny koszmar. Brrr…
Sprzedawanie zywych ryb jest okropnym zwyczajem, chyba, ze mowimy o zlotych rybkach czy gupikach.
Tradycja:
http://wyborcza.pl/1,75248,12415364,We_dwoje_narazali_zycie__nagroda_tylko_dla_mezczyzny.html
szeleszcze w kuchni przy swietle juz zakazanej zarowki 🙂
herbata
brykam
Tereny pozycje S-Bahn pracowity dzien 😀
brykam fikam
Oj, Rysiu, ja swoj zapasik zakazanych zarowek tez traktuje jak zloty pyl! Bede musiala chyba sprowadzac z Ameryki jak mi sie skoncza.
Dzień dobry 🙂
To jest temat, przy którym na pewno wszyscy będą zgodni. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto by nie twierdził, że nowe żarówki to zaraza. 👿
I powiedzcie mi, jak to się dzieje, że społeczeństwo niemal jak jeden mąż i jedna żona jest przeciw, iluzoryczność (albo i wręcz odwrotność) dobrodziejstw wymiany żarówek dla środowiska naturalnego jest podkreślana przez wiele źródeł, a wymiana i tak zostaje przez kręgi polityczno-biurokratyczne przeforsowana. Czy nie można chociaż ten jeden raz popaść w teoriospiskowość i zacząć podejrzewać innych szatanów, którzy byli czynni za kulisami? 🙄
Racjonalizatorski pomysł Wałęsy: 😯 😆 😈
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114884,12416684,Walesa__Wszczepic_politykom_i_biznesmenom_czipy__Dowiemy.html
Może jednak skorzystam z okazji i zostanę politykiem? W tej chwili byłbym chyba jedynym kandydatem na jakiekolwiek stanowisko, który czip ma już wszczepiony. 😈
Cudne! Nawet nie przypuszczalam, ze Lecha stac na tak przewrotrne poczucie humoru!!!
Musze sie tez podzielic czyms co mnie rozsmieszylo w tej ksiazce Randy Cohena, etyka z NYTimesa. Sa to pozbierane do kupy pytania czytelnikow gazety i jego odpowiedzi, ukazujace sie od paru lat co tydzien w gazecie.
Wiec jedno z pytan brzmi nastepujaco:
„Kiedy wychgodzilysmy z przyjaciolka z muzeum, zaproponowalysmy spontanicznie nasze (czynne do konca dnia) bilety parze, ktora stala w kolejce do kasy po bilety. Kierowalysmy sie nie tyle checia oszukania muzeum, ale sprawienia dwojce zaskoczonych tym gestem nieznajomych milej niespodzianki.
Jednak niektorzy nasi znajmi uwazaja, ze nie powinnysmy byly nikomu pomagac w unikaniu zaplaty za zwiedzanie muzeum. A co Pan mysli?
Kristina F. Nowy Jork”
I odpowiedz Randy’ego:
„Kiedy wraz z kumplem wdarlismy sie do showroomu Harley-Davidsona i zaczelismy rozdawac motocykle przypadkowym przechodniom, kierowalismy sie checia nie tyle obrabowania dilera, co zrobienia dobrego uczynku, sprawienia milej niespodzianki zaskoczonym przechodniom. To znaczy takie bylyby nasze motywacje , gdybysmy rzeczywiscie to zrobili….”
I tak dalej.
Musze zaznaczyc, ze inne pytania do nadwornego etyka NYTImesa sa znacznie trudniejsze i odpowiedzi sa mniej oczywoste.
No i jeszcze kawalek, do ktrego wlasnie doszlam, z Randy Cohena, ktory wypowiada sie na temat nam bliski: Tradycji:
„To, ze sie cos robilo w przeszlosci przez wiele pokolen, nie jest wystarczajacym usprawiedliwieniem, aby dana praktyke kontynuowac. W mojej rodzinie np tradycyjnie, kazdej wiosny bylo bycie poturbowanym na poczatek sezonu pogromow – uswieconej tradycji w naszej czesci Rosji. Zaniechalismy tej tradycji emigrujac do Ameryki….”
Odpowiedź Kristinie F. bardzo zabawna, a sam fakt poruszania w zabawny sposób poważnych tematów radosny i pochwały godny (zawsze zazdroszczę Anglosasom powszechności tej formuły). 🙂
Ale ja nawet w tak oczywistym przypadku zaraz bym zaczął motać, zadając prowokacyjne pytania. 😉 Na przykład czy taka sama będzie ocena etyczna odstąpienia biletu, kiedy dostał się on zamożnej, mieszczańskiej parze w średnim wieku, jak w przypadku przekazania go studentom lub emerytom, którzy najwyraźniej dokonywali trudnego wyboru między kulturą a obiadem? Albo coś tam innego bym wymyślił, bo okropnie lubię komplikować pozornie proste sprawy. 😈
No, już poglądy na temat tradycji to Randy Cohen żywcem ze mnie ściągnął, tylko własny przykład dorzucił. 😆
Przypomniała mi się ta anegdotka: „Hłasko, Hłasko! Andrzejewski mu wszystko pisze, a on tylko wstawia k..a mać!” 😈
„A mnie zawsze przed oczami staje widziany dawno temu obrazek (podczas pieszych wędrówek) – w szarzejącym zmroku głos dzwonu kościelnego i sylwetki ludzi zmierzających na ten dźwięk w kierunku kościoła.”
To rzeczywiście dawno widziany obrazek, Klakierze . Aktualny to – w samo południe głos dzwonu kościelnego i sylwetki samochodów zmierzających na ten dzwięk w kierunku kościoła. 😉
Nie uwierzysz Bobiku, ale na temt kto komu pisze (czy szeroko pojety Andrzejewski szeroko pojetemu Hlasce) tez jest u Randy Cohena kawalek…. Tylko nie chce mi sie teraz szukac. Powinnam oderwac sie od ksiazki i pojsc cos zrobic przedwyjazdowego – jak np wyjsc z domu ponitkowac brwi albo zrobic pedikiur…
Iii… Ja w takich wypadkach wychodzę z bardzo wygodnego założenia: kto by tam w Portugalii patrzył, czy mam należycie podskubany ogon? 😉
Aha, jeszcze jedno, Bobik. Przed laty kiedy bylam bardzo mloda osoba bardzo czesto musialam wybierac miezy kultura i obiadem, sniadaniem i kolacja. Nie mialam najmniejszych watpliwosci wtedy (dzis juz pewnie nie), ze kultura ma pierwszenstwo na mej liscie priorytetow. Stad nasze z Lenka Orzechowska proby obrabowywania stolowki pracowniczej na Poczcie Glownej z ichniej zupy. Czego z pewnoscia nie pochwalilby Randy Cohen, podobnie jak kierownictwo rzeczonej stolowki, ktore nas przylapalo na procederze. .
No, ale nie umarlam z glodu jak widzisz. Postaralam sie o dodatkowe korepetycje i dzieki nim przezylam.
Kuma patrzy i ocenia! Znasz ja przeciez!.
By tradycji zadość czynić
przy tym się zachować godnie
nie ma co sedesu winić,
żeś zapomniał ściągnąć spodnie…
Tradycyjny podział ról:
męża pięść a żony ból
By sukcesy były duże
a porażki bardzo małe
to nie możesz czekać dłużej,
tradycyjnie zalej pałę…
Twoja łódź już nie ma steru
sytuacja o czyn woła
zawsze się tradycją kieruj
idź w niedzielę do kościoła…
Gdy od ciebie coś zależy
a wysoko nosisz główkę
chcesz, by człowiek ci uwierzył,
tradycyjnie weź łapówkę…
Fakt, Kuma. Zamykam paszczę. 😎
Co do ocen moralnych: tu szczególnie staram się unikać ortodoksyjnego czarnobializmu, choć czasem, w przypadku oczywistych i świadomych świństw czy lekceważenia norm, jest on nieunikniony. Bo przecież jest (chyba) dość oczywiste i przemawiające do większościowego poczucia etycznego, że czym innym jest kradzież z głodu, niż z żądzy zysku, bądź wrednej chęci odebrania komuś czegoś cennego. Stąd zresztą bierze się pojęcie „okoliczności łagodzące” czy widełki wyroków w paragrafach.
Bycie Katonem, zwłaszcza w cudzych sprawach, jest dość łatwe. Niektórzy nawet w tym upatrują istoty „bycia moralnym” – napiętnować, osądzić, zażądać kary, powiedzieć „wstydź się!”. Znowu powiem – czasem tak trzeba. Ale często jest to próba ucieczki przed wejrzeniem we własną, niekoniecznie do czysta dopraną duszyczkę i „wyprofilowania się” kosztem innych.
W każdym razie przyznaję, że sam często poszukuję okoliczności łagodzących i półtonów, choć tu też różne bywają sytuacje i kryteria. Np. osoby publiczne jestem skłonny ostrzej oceniać niż prywatne, ludzi na wysokich stanowiskach ostrzej od szarych myszek, itp. Jakoś nie umiem się przekonać do zasady, że dany czyn zawsze jest takim samym złem, bez względu na sprawcę i okoliczności.
Ileż to różnych dziwnych obowiązków przed podróżą mają kobiety?! Przypomina mi się podróż mego życia (fakt, że krótka), gdy całym moim bagażem była szczoteczka do zębów.
Zeen, chyba pokręciłeś kolejność. 😉 Najpierw się tradycyjnie bierze łapówkę, potem za uzyskane środki tradycyjnie zalewa pałę, następnie tradycyjnie leje żonę, a w końcu tradycyjnie leci do kościoła, żeby się z tego wszystkiego tradycyjnie wyspowiadać, uzyskać tradycyjne odpuszczenie grzechów i tradycyjnie rozpocząć da capo. 🙄
Utrafiles w sedno, Klakierze. Tlum dziwnych obowiazkow, czasem bolesnych, jak nitkowanie brwi. Nie zazdroszcze kobietom, ktore musza nitkowac nieraz cala twarz, ze o brazylijskiej fryzurze nie wspomne. Brrrr…. 😯 .
Na problemy dobrym lekiem
jest – używaj go na co dzień,
mądrym i przezornym człekiem
tradycyjnie być po szkodzie…
Ciekawe to, co pisze Helena – ten wybór pomiędzy kulturą, a burczącym brzuchem – i to, że dziś może inne by robiła wybory.
Hmmm… Może to i tak jest, że z czasem człek się napełnia wrażeniami kulturalnymi, ale przecież zawsze gniecie duszę, gdy zaporą w uczestnictwie kulturalnym jest zasobność portfela.
Zastanawiam się nad takim dylematem – czy to nie jest też tak, że czasy socjalizmu stwarzając możliwości dotowanego dostępu wykształciły takie poczucie dyskomfortu w dostępie dzisiaj. Zawsze pamiętam, że wielkiego Giaurowa widziałem i słyszałem za 8 zeta (no czyli za równowartość bochenka chleba). No i nigdy mnie nie zniewalało etycznie, gdy w kasie Filharmonii zabrakło wejściówek, a „uprzejmość” portierów pozwalała wejść na koncert za drobną gratyfikacją wręczaną w przerwie koncertu.
W tym roku wróciło mi to przy okazji występu Kurzak i Dobbera w Traviacie. W piątek byłem na Kurzak, ale nie śpiewał Dobber. W niedzielę Dobber już śpiewał i powstał mi taki plan wślizgnięcia się na drugi akt po przerwie, aby posłuchać Dobbera. W kańce kańcow, go nie zrealizowałem. Jakoś chyba etyka mi się wtyka.
O lapowkach, nawet tak na pierwszy rzut oka niewinnych, jak nie pobieranie oplaty za kawe od zmarznietych nowojorskich policjantow przez wlasciciela baru, tez Rabndy Cohen ciekawie pisze.
Przypomnialo mi to incydent, kiedy przed laty w Nowym Jorku, na moja prosbe , spotkalam sie z agentem FBI w barku naprzeciw mojej redakcji. Wlasciwie bylo to tak, ze ja poprosilam o spotkanie, prosba ta zostala przez FBI poczatkowo olana, ale minelo pol roku albo wiecej i FBI prowadzac jakies zupelnie inne dochdozenie, natknelo sie na moje nazwisko, sprawdzilo, odkrylo, ze sama prosilam o kontakt i zaproponowalo spotkanie, na co bardzo, bardzo chetnie sie zgodzilam, bo zalezalo mi na wjasnieniu dziwnych rzeczy, ktore sie wokol mnie wowczas dzialy. Otoz na koniec tego spotkania agent chcial zaplacic za moja kawe (wowczas niecale 40 centow) i ja bardzo gwaltownie odmowilam wyjasniajac mu, ze nie moge przyjac zadnej „lapowki” czy „zaplaty” za spotkanie. „Oczywiscie ” – zgodzil sie agent i kazdy z nas zaplacil za siebie sam.
Nitkowanie brwi na tyle mnie zafascynowało swą nazwą, że znalazłem film na jutubku:
http://www.youtube.com/watch?v=SK6Y12IpCpM&feature=related
😀
Nie moge otworzyc filmiku, ale nitkowanie jest, jesli dobrze rozumiem, paresetltnia ( albo i dluzej) tradycja kobiet azjatyckich, bardziej sklonnych do zarostow na twarzy niz europejki. Ale od paru lat jest to najpopularniejsza metoda depilacji takze w Europie. Jest o wiele szybsza, skuteczniejsza niz tradycyjne wyrywanie wlosek po wlosku pencetka i w sumie mniej bolesna. W Londynie najczesciej specjalistkami od takiej depilacji sa Hinduski i Pakistanki. Nie wiem jak jest w Polsce, czy metoda juz dotarla.
Z „łapówkami” w postaci kawy czy przekąski dla mnie sprawa jest bardzo niejednoznaczna. Okej, z raz widzianym agentem FBI nie ma o czym gadać – najprościej i bez rozterek jest, kiedy każdy zapłaci za siebie. Ale już w przypadku marznących policjantów, którzy podczas służby prawie codziennie zaglądają do jakiejś knajpki, rzecz może trochę inaczej wyglądać. Jest przecież całkiem prawdopodobne, że z czasem między knajpiarzem a policjantami wytwarza się nić sympatii, coś w rodzaju kumpelstwa, że knajpiarzowi zwyczajnie żal jest tych zmarzniętych ludzi, albo chce im okazać swoje uznanie za dobrą robotę w sposób, który go tak mało kosztuje, że jest praktycznie tylko symbolicznym gestem. Czy przy takich motywacjach rzeczywiście naganny jest poczęstunek lub jego przyjęcie?
Akurat ten rodzaj rozterek etycznych dobrze znam ze swojego doświadczenia. Kiedy odwiedzam moich klientów w ich pokojach czy mieszkaniach, z reguły proponują mi kawę, herbatę, a czasem nawet, kiedy sami coś jedzą, przysiąście się do obiadu. Z początku zawsze uprzejmie odmawiałem, tak samo jak moje niemieckie koleżeństwo. Ale kiedyś okropnie byłem spragniony i jednak poprosiłem o herbatę. I stało się wtedy coś, co mi dało do myślenia. Ta rozmowa przy herbacie zrobiła się całkiem inną rozmową, niż to bywało wcześniej. Przełamana została jakaś bariera zaufania – zapewne przez to, że można mnie było widzieć nie całkiem jako osobę urzędową, ale po prostu jak kogoś znajomego, kto wpadł na herbatę i można mu się wyżalić.
Poboksowałem się trochę z myślami, a potem spróbowałem z zasady nie odmawiać tych herbat, kaw, czy skosztowania odrobiny jakichś egzotycznych dań. I okazało się, że tak właśnie w moim zawodzie trzeba. Bo stół łączy i nadaje relacjom inną jakość. Pozwala bardziej zaufać komuś, z kim się przy nim razem siedzi i spożywa, a w mojej robocie zaufanie klientów to podstawa. Dzięki niemu można dotrzeć do rzeczywistych ludzkich problemów, o których niezbyt chętnie mówi się komuś obcemu.
No i teraz można to długo wałkować pod kątem etycznym. Co jest lepsze: czy zachowanie pryncypialności, odmawianie poczęstunku, który można uznać za formę łapówki i pogodzenie się z tym, że klienci będą będą mi grzecznościowo odpowiadać „alles OK”, a w praktyce pozostaną sami ze swoimi kłopotami? Czy jednak siadać z ludźmi przy stole i stawać się kimś naprawdę dla nich pomocnym, narażając sumienie na niewygodę z powodu przyjmowania czegoś, choćby tak drobnego jak herbata, od klientów?
Do tego jeszcze dochodzi aspekt kulturowy, czyli np. to, że w niektórych kulturach całkowite odmówienie poczęstunku jest mniej lub bardziej obraźliwe dla gospodarzy, a przyjęcie go jest formą okazania szacunku i z tym też muszę się liczyć. Więc jak mi ktoś powie, że sprawa tego typu „łapówek” jest banalna i należy po prostu niczego, nigdy, pod żadnym pozorem nie przyjmować, to chyba niezbyt zaufam jego etycznej wrażliwości. 😉
Nie korzystałem przez kilka miesięcy z miejskiej biblioteki, bo najpierw miałem dosyć własnych książek do czytania, a potem biblioteka się remontowała. Poszedłem dzisiaj zaktualizować kartę i coś wypożyczyć, a tam rewolucja elektroniczna. 😯 Niemal wszystko załatwiają zmyślne maszyny. Książki zwraca się „do dziury”, która automatycznie odnotowuje, że zostały oddane. Przy wypożyczaniu przykłada się kod kreskowy na okładce do skanera i tyle, można iść z książkami do domu. Wszelkie opłaty (abonament, kary za przetrzymywanie, itd.) też uiszcza się w automacie, który sam wylicza, ile kto mu jest winien i bierze kartę bankową bądź gotówkę (nawet taki jest grzeczny, że resztę wydaje). Człowiek w il. szt. 1 służy tylko do ewentualnego informowania, jak się dogadać z tymi automatami.
Pewnikiem niejedno miejsce pracy na grzybki poszło… 🙁
Jest jednak różnica, Bobiku, między codziennym wpadaniem na kawę, a okazjonalnym jej wypiciem.
Nić sympatii nie jest może grozna jeszcze, o ile zachowuje się obiektywizm, ale kumpelstwo to już jest ten rodzaj zbliżenia, który absolutnie nie może mieć miejsca w pracy policjanta. W każdym razie nie w jego rewirze. To już jest relacja towarzyska.
Nie bez kozery przysięgłym nie może być ktoś, kto w jakikolwiek sposob jest powiązany z oskarżonym.
Oj, z takim automatem człowiek nie pogada o książce, przynajmniej na razie jeszcze 🙁 .
Bo ja wiem, Zmoro? Policjant w rodzaju dzielnicowego powinien być dobrze poinformowany, wiedzieć, co w jego rejonie w trawie piszczy, nawet niektóre plotki znać, bo być może jest w nich jakieś ziarno prawdy, które pozwoli np. zapobiec przestępstwu czy złapać sprawcę. Nie wszystko załatwiają płatni informanci. Niektórych rzeczy najlepiej dowiaduje się właśnie podczas przerw w pracy, przy rzeczonej kawie, w luźnej atmosferze. Czyli stosunki zahaczające o kumpelstwo mogą w sumie pozytywnie wpływać na jakość pracy.
Sam czasem chadzam na „półzawodową” (choć poza godzinami pracy) kawę z pewnym policjantem, odpowiednikiem dzielnicowego, który jest odpowiedzialny za sprawy cudzoziemców. Uprawiamy w zasadzie luźną gadkę-szmatkę, ale obaj przy tym dowiadujemy się rzeczy, które są zawodowo dla nas przydatne. Obaj wiemy, że nie mówimy sobie wszystkiego, ale to, czego się nawzajem od siebie dowiadujemy, pozwala nam sprawniej i realistyczniej reagować w pracy na różne rzeczy. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek na tym tracił, a moi klienci na pewno nieraz skorzystali (bo np. nie zostali z góry, bez dowodów, potraktowani jak kryminaliści, albo w porę wezwano mnie jako tłumacza – językowego bądź interkulturalnego). Policja też korzysta, dowiadując się np. o nastrojach wśród ludzi, albo ich stosunku do stróżów prawa. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że to też jest śliski etycznie teren, ale skoro z tego kumpelstwa wynika jakieś dobro, a zło jak dotąd jest tylko potencjalne, to nie bardzo mam ochotę z tej śliskiej ścieżki schodzić. 😉
No, ale nie płacisz za kawę tego policjanta, aby go wziać na spytki. I to jest zasadnicza różnica.
I nie dajesz sobie tej kawy przez niego fundowac zawsze.
Czy ktoś wiedzał o tym, że brązowo-żółte liliowce są niemal w całości jadalne i na Dalekim Wschodzie jedzone dość powszechnie, a nawet specjalnie w tym celu, jako jarzyna, uprawiane? 😯
Ja się dopiero dziś dowiedziałem, wskutek zakupienia (z czystej, szczenięcej ciekawości) nieznanej mi przyprawy pod wietnamskim tytułem hoa-hien. Ma ona odjazdowy, pomarańczowoczerwony kolor i chyba służy głównie do barwienia potraw, bo smaku w niej, prawdę mówiąc, nie tak wiele. 😉 Poszukując informacji o tej przyprawie dowiedziałem się, że jest ona robiona właśnie z liliowców, a potem znalazłem jeszcze więcej o ich kuchennym zastosowaniu. Niestety, tylko po niemiecku – w angielskiej Wiki tego nie ma:
http://de.wikipedia.org/wiki/Gelbrote_Taglilie#K.C3.BCche
Uwaga, wzięcie choćby szczypty hoa-hien w łapy powoduje niezmywalne przebarwienie ich na dłuższy czas. 👿
Zmoro, zwykle ten policjant (mimo moich nalegań) płaci za kawę, ale to dlatego, że jest dżentelmenem nienajmłodszego chowu i źle się czuje, kiedy pies mu funduje. 😆
To jest bezpieczniejsza relacja, bo nie Ty kupujesz sobie jego względy dla klientów.
I przecież nie codziennie płaci za Ciebie. Tylko nie wie biedny, że to pasztetowką kupuje się Twoje względy, a nie kawą 😉 .
Ja bym tego nie zaliczył do kupowania względów. Raczej do wzajemnego otwierania sobie oczu na różne rzeczy. Bo cóż ja wcześniej wiedziałem o specyfice pracy policji, a on o problemach cudzoziemców? Tyle co nic, albo jeszcze gorzej – mieliśmy różne fałszywe wyobrażenia, biorące się ze stereotypów, zasłyszeń, gazet, filmów, etc. Łatwo wtedy o zupełnie bezsensowne działania, biorące się z obaw, nieufności i nieświadomości.
Co przy tym istotne – nie jest to takie kumpelstwo, żeby on narażał łeb dla mnie, albo ja dla niego. Znaczy, w robocie nie wykraczamy poza procedury. 😉 Ale zawsze między procedurami jest sporo wolnego terenu, który można potraktować tak lub inaczej. Z płytszym lub głębszym zrozumieniem okoliczności i problemów. I tutaj informacja, znajomość rzeczy, bardzo pomaga.
Co do pasztetówki – jasne, że można mnie nią kupić, ale to by już była korupcja. A kawa to tylko tak dla picu. 😆
Przyjmowanie jakiegokolwiek poczestunku czy prezentow przez nowojprskiocjh policjantow od ich „klientow” jest naruszeniem regulaminu obowiazujacego w NYPD. To chroni zarowno policjanta jak i przedstawcieli szerokiej publiki przed zarzutami korupcyjnymi. I absolutnie slusznie. Z tego wlasnie powodu i ja nie przyjelam kawy od agenta FBI. Aby np. koncesjonowana przez SB polska gazeta wychodzaca w New Jersey nie mogla o mnie napisac, ze „przyjmuje poczestunki od agentow FBI”, tak jak napisala wczesniej , ze bylam „ksztralcona w ZSRR”, bez dodania, ze ksztalcona w szkole podstawowej. I ja absolurtnie nie moglabym ich nawet wziac do sadu, bo, jak mnie poinstuowal wybitny adwokat, jako „osoba publiczna” musialabym udowodnic „malicious intent”.
W kwestii poczęstunku daleka jestem od radykalizmu – myślę, że to, co uchodzi, a co nie, zależy od wielu czynników: norm i zwyczajów panujących w danej społeczności, kosztu, zawodu i wzajemnych relacji konkretnych osób, częstującej i częstowanej. Natomiast jeśli chodzi o odstępowanie biletu, to jestem od-stóp-do-głów radykałem: nie uchodzi. Można obdarować potrzebujących, chleba, piwa, czy biletu – ale tylko swoją własnością, nie cudzą. Kupując bilet, nabyłam prawo wielokrotnego wejścia do muzeum dla siebie, dla nikogo innego. Odstępując bilet, darowuję coś, co do mnie nie należy. Natomiast wolno mi komuś bilet kupić. No chyba, że byłaby to łapówka… 😉 😆
Jak jest taki przepis w regulaminie, to akurat sprawa jest rzeczywiście prosta. Ale ja celowo podaję takie przykłady z własnej praktyki, które nie są objęte przepisami (bo żaden twórca regulaminów nie może przewidzieć wszystkiego) i tkwią gdzieś na „etycznym pograniczu”. Koniec końców sam muszę rozstrzygać, jakie moje zachowania „zwiększą ilość dobra w świecie”. I nikt przecież od takich trudnych, niejednoznacznych rozstrzygnięć nie jest wolny. Ani nie ma gwarancji, że jego decyzje – nawet najbardziej przemyślane – na pewno okażą się słuszne.
A bywają też sytuacje, kiedy właśnie sztywne trzymanie się procedur czy regulaminów powoduje zdecydowane zło (choć świetnie kryje tyłek). Wspomnijmy choćby słynną frazę „ja tylko wykonywałem rozkazy”.
Dlatego często jestem ostrożny z ferowaniem moralnych wyroków. Nie sądźcie, żebyście nie byli sądzeni. 😉
There, there, Aga! Randy tez proponuje aby kupic bilet komus, kogo sie chce uszczesliwic!
Musze sie przyznac, ze zdarzylo mi sie pare razy wcisnac 😳 calodobowy bilet do metra jakiejs nieznajomej. Ale potem na stacji pojawilo sie wezwanie od kierownika stacji 😳 aby tego nie robic. A poniewaz mam powody 😳 aby byc kierownikowi stacji szczegolnie wdzieczna (za niezgloszenie mnie i E. na policja za kryminalne zwandalizowanie 😳 siatki ogrodzeniowej, kiedy nam Pickwick dal dyla na nasypy wzdluz torow metra i nie umial sie wydostac…) no to przestalam rozdawac swoje bilety. 🙂
Od kiedy to pasztetówka dla psa to korupcja 🙄
Napisane było ” Wiecznie głodnego nakarmić”
A z tą kawą to chyba nie dla picu tak do końca
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kopi_luwak
Irku, czyżbyś mnie miał za, przepraszam za wyrażenie, cywetę? 👿 😆
Z pasztetówki i Bobik nie zrobi kawy 👿
TFUJ!
Leberal z leberki zrobi wszystko.
I nawilży i odżywi 🙂
http://www.orkiszowepola.pl/sklep/wedliny-tradycyjne/3116-leberka-wedzona-500-g.html
Podejrzanie wyglada. Zadnej chemii, nie moze byc dobra.
http://iwiu.pl/index.php/zaklady/bezpieczenstwa/107-odpowiedzialnosc-karna-funkcjonariusza-publicznego?start=2
Jak by się komu chciało przedzierać przez kolejne strony tego linku
Ale tam znalezione:
„Granica między formami wdzięczności a łapownictwem jest bardzo płynna. Dlatego też dokonując jego oceny należy łącznie rozważać takie okoliczności jak rozmiar i charakter przyjmowanej korzyści, jej cel, osobę przyjmującą korzyść, zwyczaj obowiązujący w danej grupie społecznej oraz stopień społecznej szkodliwości.”
Z reguły jest to niska ” społeczna szkodliwość”
Kolejny ” brunatny” Lublin 🙁
http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,35640,12424287,Po_ataku_na_szefa_Teatru_NN_sledczy_wezma_sie_do_pracy_.html
hehehe Irku.
Szefowa właśnie wróciła z urlopu – wałęsała się po Rosji od Petersburga po Wyspy Sołowiowskie. Nawet jeżdziła na paputczika. Ciekawa relacja z rozmowy z kierowcą tira – ile trzeba za co włożyć za brak np. prawa jazdy.
Piec lat temu, po powaznej wielogodzinnej operacji, mialam wielka duchowa potrzebe podziekowac chirurgowi, ktory byl po prostu cudny – uroczy, dobry, zabawowy. I swietnie mi zrekonstruowal to co wycial.
Tego sie tu naprawde nie robi, moze poza kartka z podziekowaniem. Mialam w domu nie napoczeta cudna butelke Remy Martin (prezemt odd Kuzyna Saszy ze Swansea), wiec zadzwonilam zapytac meza kolezanki, bardzo wytwornego i rozumnego Anglika. Czy moge na nastepna wizyte przyniesc ten koniak?
Jeffa az zatkalo. Zaniemowil na chwile. A ze jest wytwornym Anglikiem, odpowiedzial: That would be very… eee…. UNUSUAL… .
Czekoladki? – zapytalam blagalnym tonem.
– Well… maybe.. Ale nie za duzo.
Wiec zanioslam pol funta leonidasow. To ok. 220 gramow.Chirurg byl faktycznie zaskoczony, ale serdecznie podziekowal.
Dwa dni pozniej dostalam od niego dluuuuugi list z podziekowaniami, opisem kazdej czekiladki z osobna i wyznaniem, ze nie zostalo juz ani jednej, bo wszystko wyjadl z zona. I ze nie byl nawet swiadom, ze zdarzaja sie tak wspaniale czekoladki belgijskie, jak te firmy Leonidas. I jeszcze raz podziekowania na koncu.
Dziwny narod. 😯
Irek raportuje w trudnej sprawie.
W zapomnianej sprawie, że ogólnie rzecz biorąc 1/3 gruntów wielu polskich miast i miasteczek, a i zachowane budynki nie są własnością ich obecnych użytkowników.
Moim zdaniem sprawa ta pomijana jest milczeniem publicznym.
Można rozważać kondycję finansową Państwa, można dyskutować o nakładach powojennych.
Brak takiej publicznej dyskusji niestety rodzi zachowania godzące w ludzi.
http://wyborcza.pl/duzy_kadr/56,97904,12419450,Polskie_sukcesy_na_paraolimpiadzie_w_Londynie.html
Ad sam do siebie
Może nie w zapomnianej, a w spychanej w niepamięć!
Heleno, dobrze radzę: nie pakuj się w moim stylu: jestem beznadziejna. 🙄 Powinnam już od godziny spać, a przede mną jeszcze co najmniej godzina szykowania się. 🙁 W związku z tym właśnie jem śniadanie, bo rano na pewno nie zdążę, a jak to tak w drogę bez śniadania…
Mgla smolenska rozwiana przez szefa Episkopatu.
Ale chlopcy sobie poradzili:
„Poseł PiS Maks Kraczkowski ma raport, z którego wynika, że rosyjskie służby mogły wpłynąć na wynik wyborów w Polsce. Z raportu wynika, że serwery PKW znajdowały się na terenie Federacji Rosyjskiej i w niejasnych okolicznościach został wybrany „usługodawca” – tłumaczy w rozmowie z Gazeta.pl Kraczkowski.”
Ta jednostka chorobowa ma nazwe?
Dobranoc Wszystkim.
A ja to se tak myślem, że duża część społeczności internetowej (a i w realu nie lepiej) to ma hysia na punkcie tego pisa.
I zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy.
Zawsze mnie fascynuje takie pytanie:
Czemu ludzie wydajni intelektualnie trwają w tej paranoi?
I se łopdpowiadam – widocznie łodpowiada to im poglomdom.
szeleszcze (biedne lotnisko jeszcze rok czekania) 🙂
herbata i do ostatnia jagodzianka szkoda 😀
brykam
srodkowe Tereny
wypelniony S-Bahn
pozycje
🙂 🙂 🙂
brykamy fikamy 😆
Dzień dobry 🙂
Ago. czymanko 😀
Klakier, ja nie raportuję w sprawie kamienic i ulic. Raportuję o brunatnych koszulach i bezsilności /? / waaadzy
http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/lobbysci-kosciola-katolickiego
Bardzo dobry artykuł, autor pominął tylko jakże znamienne koła poselskie strzegące i broniące wartości katolickich przy ustanawianiu prawa. Które w moim rozumieniu są sprzeczne z konstytucja.
Dzień dobry 🙂
W pierwszych słowach mojego komentarza donoszę, że wstawiam nowy wpis, bo chyba się już należy. 😉
A jeśli Zmora pozwoli, skopiuję jej post pod tym nowym wpisem, bo artykuł rzeczywiście dobry i szkoda, żeby zbyt szybko umknął z pola widzenia.