Belka w oku

śr., 5 września 2012, 10:07

– Poszedł! – wrzasnął Sąsiad i cisnął w Bobika czymś, co przy bliższej inspekcji nie okazało się spodziewaną skórką z pasztetówki, tylko kawałkiem starego kapcia. A ponieważ zdumiony szczeniak nie wziął łap za pas dostatecznie szybko, Sąsiad dołożył jeszcze niepozostawiający wątpliwości okrzyk – zły pies! Won!
Stosunki z Sąsiadem nie należały może do modelowych, ale jeszcze nigdy nie były aż tak napięte. Co gorsza Bobik nie miał zielonego pojęcia, skąd to gwałtowne napięcie się wzięło. Owszem, przedwczoraj zdarzyło mu się szczekać (trzeba przyznać, dość intensywnie) po 22.00, a w wekend, przy pomocy sprytnego przekopu pod żywopłotem, rozprawił się z sąsiedzką kępą jesiennych astrów, zwykle jednak takie przewinienia wywoływały zaledwie krótkie burczenie, zakończone pojednawczym rzuceniem przez żywopłot niedojedzonego kotleta. A teraz, bez żadnego widocznego powodu, takie awantury… Coś było nie tak.
Usiłując zachować przynajmniej pozory godności, Bobik powoli poczłapał do domu i dopiero tam z rozżaleniem wcisnął się pod fotel.
– Co się Sąsiadowi stało? – zapytał płaczliwie Labradorkę. – Nigdy dotąd mnie w ten sposób nie traktował.
Labradorka podniosła łeb znad pracowicie obgryzanej kości i spojrzała na Bobika z pewnym niedowierzaniem.
– Naprawdę chcesz to wiedzieć? – rzuciła niemal kpiąco.
– No, mów już, mów – zniecierpliwił się szczeniak. – Dlaczego miałbym nie chcieć wiedzieć?
– Przypominasz sobie może te dwa tygodnie, kiedy Sąsiad był tak ciężko chory? Szczekałeś wtedy po całych dniach i w żaden sposób nie można się było doprosić, żebyś przestał.
– Przecież musiałem! – oburzył się Bobik. – Ten cholerny Foksterier akurat chodził na spacery moją stroną ulicy i nie mogłem sprawiać wrażenia, że pozwalam na to bez słowa.
– Ale Sąsiadowi ten hałas chyba nie pomagał wyzdrowieć. A pamiętasz, jak syn Sąsiada przeraczkował do naszego ogrodu? Zamiast zagonić go z powrotem, ugryzłeś go… no, powiedzmy, że w dół pleców.
– Wcale nie mocno! I tylko dla zabawy – zbagatelizował sprawę Bobik.
– Dla Sąsiada mogło to nie być zbyt zabawne. Tak samo jak obsikiwanie jego garażu.
– Gdzieś w końcu muszę sikać – obruszył się szczeniak. – A poza tym było, minęło, wtedy Sąsiad nic nie mówił, to dlaczego krzyczy teraz, kiedy niczego niewłaściwego nie zrobiłem? To on jest zły, nie ja.
– Ach, ta dzisiejsza młodzież! – westchnęła Labradorka. – O niczym nie mają pojęcia. Nauczyłbyś się, Bobik, paru starych maksym, które ułatwiają orientację w życiu. Nie gryź drugiemu, co jemu miłe. Jak Kuba Bubie, tak Buba Kubie. Póty sąsiad znosi, póki mu się nie urwie. Albo to o belce we własnym oku…
– A, to wiem! – przerwał Bobik z wyraźnym zadowoleniem – W gazetach dużo razy coś o Belce było. Znaczy, Sąsiad przez podatki taki wściekły? No to co ja mam z tym wspólnego?
Labradorka ze zniechęceniem machnęła łapą.
– Chyba się nie dogadamy – skonstatowała, nie starając się ukryć rozczarowania. – Widzę, że jeszcze nie jesteś gotów zrozumieć, o co z tą belką biega. Ale póki nie zrozumiesz, raczej nastaw się na obrywanie kapciem, nie kotletem.