Koncert Bobika
Koncert zaraz czas zacząć… Bobik zastrzygł uchem,
skoczył i nader zgrabnie w locie złapał muchę
(bo prawdziwy artysta, jak go doszły słuchy,
na koncercie wystąpić nie może bez muchy),
odrzucił lok znad czoła, kurs bezbłędnie wziął ku
scenie, podwinął ogon i zasiadł na stołku,
po czym, wpatrzony w nuty niby w udko kurze,
z wdziękiem położył łapy dwie na klawiaturze
i zagrał… Pierwsze takty bobiczej muzyki
obudziły drzemiące w fotelach jamniki,
co psilharmonii będąc stale bywalcami,
siedziały w pierwszym rzędzie, przed innymi psami.
Zaczęło się szczekanie smętne i płaczliwe,
jakby na salę wpuścił ktoś borsuki żywe,
bo borsuk ma tak dziwną władzę nad jamnikiem,
że ten głos z siebie daje jak po strunach smykiem.
Od razu, nie czekając i nie myśląc wiele,
włączyły się z przeciągłym wyciem trzy spaniele,
które dźwięki umiały modulować świetnie,
przez to, że swemu panu podwędziły fletnię.
Za chwilę dog zaszczekał, najgrubiej jak da się,
głosem, co zdał wzorować się na kontrabasie,
setery ogonami posępnie zamiotły,
warcząc równo, miarowo, jak bębny lub kotły,
a wyżły, wspominając sznycle i kotlety,
tony z gardeł wydały słodkie niczym flety,
lecz zaraz ową słodkość zmącił pomruk srogi,
bo trąbiąc się do akcji włączyły buldogi.
Na to, gdy już zaczęły się numery dęte,
york z yorkową oboje gruchnęli lamentem,
co niejakie współczucie wzbudził między psami,
uspokoił nastroje i stopniowo zamilkł.
Bobik, ciągle na scenie i z muchą pod szyją,
czekał, kiedy się wszyscy wywarczą, wywyją,
wyszczekają… gdy wreszcie instynktu porywem
wyczuł, że teraz solo grać może prawdziwe,
to tak dał po klawiszach i tak się rozbrykał,
że aż przeszło po sali coś jak woń befsztyka
i każdy pies, co nie był na uszy kaleką,
szeptał w trwożnym zachwycie: Mistrzu, jeszcze deko!
Wtedy Bobik – artysta, koneser i smakosz –
się oblizał, wykonał swój ostatni akord
i za nic sobie mając brawa oraz bisy,
na pasztetówkę szybko pobiegł za kulisy.
Dzień dobry 🙂
Kochani, wygląda na to, że będę się znowu musiał na kilka dni odciąć od sieci. 🙁 Ale żebyście nie mieli kłopotów z przewijaniem, wrzucę na szybkiego jeszcze jeden odcinek epopei.
Bawcie się dobrze i piszcie śmieszne rzeczy, bo chwilami udaje mi się podejrzeć blog na smartfonie i jak jest śmiesznie, to mi świetnie wpływa na humor i ogon. 🙂
Witam Koszyczek!
Nie było mnie trochę, bo wessały mnie lektury (łącznie 1000 stron do przeczytania na przyszły tydzień) i przygotowania do inauguracji roku akademickiego. Niesamowite, jak weseli zrelaksowani ludzie robią się nieznośni w obliczu nadchodzącego najazdu rektorów, profesorów, ministrów itd. 👿
Nadrabiam więc temat edukacji, bardzo mi bliski.
Po pierwsze: Tadeuszu, czyżbyś pracował na mojej alma mater? 🙂
Po drugie: trudno teraz rozgraniczyć: ta uczelnia uczy dobrze, a ta beznadziejnie. W takiej stolicy uczelnie mają dobre i złe wydziały. Moja szkoła uczy dobrze psychologii i kulturoznawstwa, w których UW jest średnie bądź też beznadziejne. Prawo na uniwerku też już powoli zaczynają odradzać, ze względu na niebywałe wręcz zatłoczenie tego kierunku.
Po trzecie: moje doświadczenia z edukacją prywatną na szczeblu średnim wypadają nieźle w porównaniu z edukacją podstawową w szkole publicznej. Małe klasy, nauczyciele znający swoich uczniów, możliwość indywidualnego podejścia do bardziej uzdolnionych w którymś kierunku dzieci – wiele publicznych molochów tego nie oferuje. Owszem, są licea publiczne znane z prestiżu i świetnie wykształconych absolwentów, ale szkół społecznych bądź prywatnych mających taką opinię też jest sporo – choćby słynna grupa szkół Bednarska-Raszyńska w Warszawie.
Poza tym, co tu dużo mówić – w szkole prywatnej lepiej zapłacą nauczycielowi, więc mogą podkupywać co lepszych pedagogów, a ci mając perspektywę lepszej pensji i 15 zamiast 30 uczniów w klasie długo się nie zastanawiają.
Nie piszę tylko z perspektywy Warszawy, w prowincjonalnych Kielcach jest podobnie. Zawsze drażniła mnie podejrzliwość ludzi i władz skierowana na prywatne przybytki edukacyjne. 🙄
A czajniczek piękny, bardzo bym taki kiedyś chciała.
Simcha chyba nie lubi jesieni. Bardzo ją dzisiaj wkurzał liść kasztanowca leżący na jej balkonie. Myślałam że szybę wydrapie. 😈
Bobiku,
🙁
Bobiczku, czymamy!!!
Nie bój żaby, Bobiku, jesteśmy tam z Tobą.