Pojednanie

sob., 1 grudnia 2012, 14:28

Drapiąc w drzwi Bernardyna Bobik nie czuł się całkiem pewnie. Jasne, przemawiały do niego hasła o konieczności dogadywania się skłóconych ras Psów, ale był też dosyć przywiązany do życia doczesnego i nie marzył o zbyt szybkim rozstaniu się z nim. A Bernardyn głosił wprawdzie ogólną świętość życia, ale niekoniecznie dotyczyło to konkretnego życia bobiczego.
Na szczęście tego dnia również Bernardyn był w pojednawczym nastroju. Wpuścił gościa z szerokim machnięciem ogona, które wydawało się zmiatać wszelkie dotychczasowe urazy i zawołał wesoło:
– Siemasz bydlaku! Przyszedłeś mi zamordować brata? Czy może nienarodzonego szczeniaczka? W porządku, nie mam pretensji, nawet ci zaraz naleję jakąś banię dla kurażu. Wypijemy na zgodę, wtedy i mordować będzie ci przyjemniej.
– Ależ… ja nie mam żadnych krwiożerczych zamiarów – wystraszył się Bobik. – Chciałem tylko uzdrowić atmosferę, siadając z tobą przy jednej misce.
– No, nie udawaj, nie udawaj – roześmiał się Bernardyn. – Znam waszą lewacką, pedalsko-żydowską paczkę i wiem, jakie stosujecie metody. Możemy o tym mówić otwarcie, bo przecież obydwaj wiemy, że tylko prawda nas wyzwoli. Ja tam na przykład nie ukrywam, że trenuję na strzelnicy, żeby razie czego móc sprawnie rozstrzelać twoich co bardziej wyszczekanych kumpli. Wnuczka też już nauczyłem, jak trzeba trakować czerwoną hołotę. I tak mnie to wyzwoliło, że gotów jestem nawet poczęstować cię kością. Masz, udław się na zdrowie.
– O, dziękuję – rozpromienił się Bobik. – Doceniam twój wspaniałomyślny gest. A jak już sobie tak miło i zgodnie rozmawiamy… Czy sprawiłoby ci to dużą trudność, gdybyś przestał nazywać mnie sługusem Rottweilera?
– Ale to też prawda! Najprawdziwsza! – warknął ostro Bernardyn, z wyrazem pyska zmienionym o 180 stopni.
– Kiedy ja tego Rottweilera nawet nie znam osobiście – zaczął się usprawiedliwiać Bobik, ale już było za późno. Bernardyn wszedł na wysokie obroty.
– Chcesz powiedzieć, że jestem kłamcą? – zawył z oburzeniem. – Ty, postkomunalne ścierwo, do mnie z takimi zarzutami? Przyszedłeś mnie obrażać w moim własnym domu? Won, pókim dobry i po gwintówkę nie sięgnąłem!
A kiedy przerażony Bobik wyskoczył przez najbliższe otwarte okno, Bernardyn wychylił się jeszcze za nim i szczeknął dobitnie:
– Na przyszły raz, jak przyjdziesz się ze mną jednać, oducz się tego swojego języka nienawiści!