Podręcznik

pon., 14 kwietnia 2014, 09:30

Bobik od rana walił w klawiaturę z zaciętą miną, potrząsając nieustannie łbem. Od czasu do czasu przerywał, w jego ślepiach pojawiał się głęboki namysł, a łapy wykonywały dziwne ruchy, podobne do przelewania z pustego w próżne.
– Piszesz jakiś szczególnie skomplikowany wierszyk? – spytała zaciekawiona Labradorka.
– Nie przeszkadzaj! – warknął szczeniak niecierpliwie. – Piszę coś znacznie ważniejszego. Dzieło, na które czeka cała psiość, ba, cały świat! Podręcznik do psomeopatii.
– To ty się na tym znasz? – zdumiała się Labradorka i w jej głosie pojawiło się znienacka coś w rodzaju szacunku.
– Na razie znać się na tym może każdy – prychnął Bobik. – Ale do czasu. Jak napiszę ten podręcznik i on zostanie zatwierdzony przez ministerstwo, a potem uczelnie jedna po drugiej zaczną otwierać Wydziały Psomeopatii, to ja będę… no, ten… kaloryfeusz na psomeopatycznym polu. Znaczy, w Krakowie na polu, bo w Warszawie raczej na dworze.
– W Warszawie o dwór nietrudno – przyznała sąsiadka. – A nawet o kilka konkurencyjnych dworów. Ale powiedz mi, czy napisanie tego podręcznika jest takie trudne? Bo widzę, że się okropnie przy tym męczysz.
– Ano, łatwe to nie jest – westchnął Bobik. – Trzeba cały czas uważać, żeby w każdej linijce było dokładnie 0,0000000000000001 myśli. Jedno zero mniej czy więcej i już nie jest naukowo. A wiesz, jak ciężko jest myśl do tego stopnia rozwodnić, żeby jej praktycznie wcale nie było?
– Nie przesadzaj. Niektórym przychodzi to z najwyższą łatwością. Na przykład…
– Nie wymieniaj, nie wymieniaj! – wrzasnął Bobik. – Zacznę się porównywać, wpadnę w kompleksy i nigdy tego podręcznika nie napiszę. A przecież mówiłem ci, że na to wiekopomne dzieło czekają uniwersytety, akademie i niezmierzone zastępy naiwnych, których niby nie sieją, a oni i tak na każdej ulicy rosną.