Nowy asortyment

pon., 18 sierpnia 2014, 12:41

Labradorka weszła do sklepiku Bobika i szeroko otwarła zdumione ślepia. Zniknęły regały na książki i same książki, a zamiast nich wszędzie piętrzyły się porozstawiane bez ładu i składu sterty pudeł, butelek, buteleczek i różnych dziwnych przedmiotów o niewyjaśnionym przeznaczeniu.
– Co tu się stało? – jęknęła z przerażeniem, zapominając nawet machnąć ogonem na powitanie.
– Asortyment zmieniam i rozszerzam – zawiadomił radośnie Bobik. – Przedbobony będę teraz sprzedawał. Ten towar ostatnio schodzi lepiej niż świeża pasztetówka.
– Chyba chciałeś powiedzieć zabobony – jak zwykle nie oparła się belferskiej pokusie Labradorka.
– E, tam. Zabobony to są Polakowi potrzebne jak umarłemu kadzidło. Tylko wychodzi na to, że znowu mądry po szkodzie. Dawniej, wskutek niedostatków rynkowych, może tak i było, ale czasy się zmieniły, teraz Polak potrafi być mądry przed szkodą, bo szeroko i powszechnie stosuje przedbobony.
– A co konkretnie masz na myśli? – ostrożnie zapytała Labradorka, najwyraźniej nieobeznana z tematem.
– No, na przykład modlitwa o deszcz to jest przedbobon. Przewiduje się szkodę, którą przyniesie susza i stara się jej zapobiec. Albo uzdrowiciele. Idziesz na stadion do uzdrowiciela zanim się przekręcisz, czyli przed ostateczną szkodą. Albo jak spluwasz trzy razy przez lewe ramię, żeby odwrócić nieszczęście, które dopiero mogłoby się stać, to przedbobonisz, a nie zabobonisz.
– Już zrozumiałam, zrozumiałam – szczeknęła szybko sąsiadka, obawiając się, że Bobik może tę wyliczankę ciągnąć do wieczora. – Ale co jest wobec tego z egzorcyzmami? Przecież one są potrzebne dopiero wtedy, kiedy Zły już kogoś opęta, nie profilaktycznie.
Szczeniak wcale nie stracił handlowego kontenansu.
– Egzorcyzmy zaliczamy do śródbobonów – wyjaśnił profesjonalnym tonem, starając się uniknąć nuty lekkiego pobłażania. – Są trochę po szkodzie, ale zapobiegają szkodzie jeszcze większej. Nie mam ich na składzie, bo są na specjalne zamówienie, ale zapotrzebowanie jest spore, więc na pewno będę zamawiał często. Już mnie nawet kilku kumpli o to prosiło, bo odkąd ich ludzie powiesili na furtkach tabliczki „Uwaga, zły pies!“, czują się jakoś nieswojo i mają nadzieję, że egzorcyzmy by na to pomogły.
– Mnie się właściwie dosyć podobało, kiedy handlowałeś racjonalnością – westchnęła Labradorka i z pewnym żalem spojrzała na bezładnie zastawione pudłami wnętrze.
– Racjonalność! – prychnął Bobik. – Sama wiesz, że mi prawie w ogóle nie schodziła, co najwyżej ktoś ze znajomych czasem kupił, żeby mnie wspomóc. W końcu tuż przed upływem daty ważności sam ją musiałem zużywać, żeby się całkiem nie zmarnowała. Gdybym dalej chciał sprzedawać racjonalność, musiałbym szybko sklepik zamknąć. Popytu nie ma. Klient chce czegoś ekstra, nie z tej ziemi, a klient nasz pan i nasza niewidzialna ręka, która trzyma twarde reguły rynku. Widzisz, jak się obcykałem z ekonomii?
– Fakt – zgodziła się Labradorka. – I zapał, jak widzę, masz naprawdę nieziemski. Cóż, wypada ci życzyć, żeby ci się biznes rozwinął.
– Odpukaj bo zapeszysz! – wrzasnął Bobik. – O, tu masz takie pudełko… Trzy puknięcia w opakowaniu plus kawałek niemalowanego drewna gratis, wszystko razem za jedyne 5 złotych. Radziłbym ci wziąć od razu kilka sztuk, bo czasy niepewne i dobry przedbobon w każdej chwili może się przydać.