Zalety dziury w żywopłocie

pon., 20 października 2014, 18:44

Labradorka nie pokazywała się od kilku dni i Bobik w głębi ducha już się trochę za nią stęsknił. Fakt, czasem strasznie działała mu na nerwy swoim nadmiernie rozwiniętym zmysłem pedagogicznym, ale kiedy musiał tak całkiem sam być sobie sterem, żeglarzem i okrętem, zaczynał czuć się trochę nieswojo.
Niby mógł sobie do woli szczekać na listonosza, zamiast robić pożyteczne porządki w szafach, obgryzać niezdrowe kości bez obawy, że ktoś mu o ich zgubnym wpływie przypomni, albo po prostu oddawać się błogiemu, a źle widzianemu przez Labradorkę lenistwu. Nikt mu nie robił wyrzutów, kiedy bez ostrzeżenia pogonił Pręgowaną, ani nie próbował udowadniać, że zęby regularnie myte odwdzięczają się dobrym sprawowaniem, choć każdy szczeniak wie, że to idiotyczny, niczym nieuzasadniony wymysł. Wszystkie wybryki były możliwe i nawet czasem im się oddawał, ale jakby z mniejszym zapałem i przyjemnością. Bez ucieleśnionego w postaci Labradorki superego to już nie było to.
A przecież w jej obecności brykał nie wyłącznie z czystej przekory. Gdyby tak było, wystarczyłby mu sam wybryk. Ale nie, on jeszcze chciał przekonać Labradorkę o jego słuszności i sensowności. Nieważne, że szanse tego na ogół były równe zeru. Mniejsza też o to, że nie zawsze był aż tak pewien swoich racji, jak usiłował udawać. Ważne było to, że kiedy kłócił się z Labradorką, zaczynał wiele lepiej rozumieć, o co właściwie się kłóci.
Im dłużej Bobik główkował, tym bardziej mu się zdawało, że nie o ostateczne przekonanie chodziło w tym wszystkim, a właśnie o przekonywanie. O to, żeby nie wyszczekiwać do siebie samego szczenięcych pewników, które już znał na pamięć, bo to zajęcie na dłuższą metę okazywało się mało interesujące. Więc kiedy dziura w żywopłocie zaszeleściła w znajomy sposób, popędził na spotkanie Labradorki z radosnym jazgotem. Niech już sobie będzie nieprzytomnie upsliwa, byle nie wpadało jej do głowy znikanie na zbyt długo.