Sfałszowana czapka

czw., 27 listopada 2014, 13:16

Sądny dzień zapanował w Ciemnych Wodach. Władca pieklił się już od rana, a usłużne echo roznosiło jego wrzaski do najdalszych krańców królestwa. Roztrzęsły się z wrażenia wszystkie osiki i mimozy, trzęśli portkami dworzanie i nawet lud, zwykle zajęty swoimi sprawami, tu i ówdzie odkładał narzędzia pracy, uszu bacznie nadstawiając. W pałacu wszyscy biegali bezładnie, nie wiedząc, co począć, bo nieznana była furii tej straszliwej przyczyna, a nikt nie ośmielał się podejść do Władcy i zapytać. Nareszcie kanclerz, w bojach dworskich zaprawiony, mruknął pod nosem „raz kozie śmierć!“, po czym na miękkich nogach wszedł do komnaty królewskiej i ozwał się w te słowa:
– Najjaśniejszy panie, racz wyjaśnić swemu kornemu słudze, co gniew twój, niewątpliwie słuszny, wywołuje, iżbym w całym pałacu wieść tę mógł rozpowszechnić i akcję poparcia dla złości twej, niewątpliwie słusznej, zaczął organizować.
– Co się głupio pytasz? – zatupał wściekle Władca. – Chyba widzisz, że ktoś mi sfałszował czapkę-niewidkę! Jak ja się teraz dworzanom pokażę? Mogą zauważyć rzeczy, których widzieć nie powinni, a to władzy nie służy z założenia.
– Nie doceniasz swoich dworzan, panie – zaoponował nieśmiało kanclerz. – Nie masz chyba drugiej takiej krainy, w której niewidzenie nawet tego, co po oczach bije, byłoby tak perfekcyjnie jak w naszej, ciemnowodzkiej, opanowane. I nie co innego jest tego niewidzenia przyczyną, jak bezwarunkowa miłość do ciebie, o najdoskonalszy z władców. No, może jeszcze mgła, której ci u nas dostatek, ale to dopiero na drugim miejscu.
– A jak jednak zauważą? – spytał Władca płaczliwie.
– Cóż takiego mieliby zauważyć? – zbagatelizował królewskie obawy kanclerz. – Że przegraliśmy choć wygraliśmy? Tak było zawsze, toć to jedna z naszych najstarszych tradycji, a tradycji chyba nie powinniśmy się wstydzić.
– Masz rację, z tym nie powinno być problemu – zgodził się odrobinę już uspokojony Władca. – Tradycja rzecz święta. Ale mogliby zauważyć, że w królestwie nie dzieje się tak źle, jak w naszych gazetach piszą, a to wprawdzie władzy służy, ale nie mojej.
– Mowy nie ma! – zapewnił kanclerz. – Na dobre wiadomości twoi wierni dworzanie mają już trwałą ślepotę. Ponadto obrzydzenie wielkie one w nich budzą, z womitami połączone, czemu więc dobrowolnie mieliby się na to narażać?
– A gdyby… – zaczął Władca, ale tak wystraszył się swej własnej myśli, że dokończył ją naszeptując do ucha kanclerzowi, który wybuchnął szczerym śmiechem.
– Wasza miłość raczy żartować! – wyjąkał chichocząc. – Jak Ciemne Wody Ciemnymi Wodami, jeszcze nigdy nie zdarzył się dworzanin, który dostrzegłby, że jego umiłowany Władca bredzi. Taka opcja w ogóle nie wchodzi w grę, z czapką czy bez.
– W porządku, ja też nie potrafię sobie czegoś takiego wyobrazić – przyznał Władca z wyraźną ulgą. – Na dobrą sprawę, jak się tak porządnie zastanowić, ja tej czapki w ogóle nie potrzebuję. Ale oczywiście to nie jest powód, żebym przestał się złościć, albowiem gniew mój, jak sam zauważyłeś, jest niewątpliwie słuszny i zasługuje na szerokie poparcie. Ruszaj więc, kanclerzu, gromadzić krzykaczy, demonstrantów i tarabanistów, żeby nieustającą wrzawę czynili, słuszność mego szału podkreślając. I koniecznie pogoń echo do roboty, niech do znudzenia, we wszystkich zakątkach królestwa powtarza, że czapka-niewidka została przez wrogie siły sfałszowana. Złych wiadomości nigdy za wiele.