Niedobre początki
– Nie podoba mi się ten 2015 – miauknęła Pręgowana, balansując na krawędzi krzesła i podkreślając swoje słowa wściekłymi machnięciami ogona. – Kawał drania z niego! Jeszcze dobrze od Sylwestra nie odrósł, a już tak dał popalić, że trudno go będzie zachować w dobrej pamięci. Niejeden rok długie miesiące na taką opinię musiał pracować, a ten już zdążył sobie zagwazdrać kartotekę.
– Czy to nie za wcześnie, żeby go tak kategorycznie osądzać? – zaoponował nieśmiało Bobik, który do 2015 na razie też nie zdołał zapałać wielką sympatią, ale zdawał sobie sprawę, że upływ czasu jeszcze niejedną ocenę może zmienić. – W końcu ma jeszcze trochę tych miesięcy, żeby się zrehabilitować. Nie wykluczyłbym nawet, że już mu głupio za to, co nawyprawiał i zastanawia się nad zadośćuczynieniem.
– Co mnie obchodzą jego wewnętrzne rozterki? – prychnęła kocica z niechęcią. – Ja go poznaję po owocach i już teraz nie mam do niego zaufania. Koty nie zapominają złego tak szybko.
– Ja bym mu jednak dał szansę – szepnął szczeniak, przezornie usuwając się z zasięgu kocich pazurów. – Bo wtedy damy szansę i sobie. Jeśli uda mu się jednak zrobić coś dobrego, my też na tym skorzystamy.
– Ple-ple, znowu mięczak z ciebie wyłazi! – rzuciła Pręgowana, nie mogąc ot tak, bez niczego, zgodzić się z psem. Ale po jej oczach było widać, że w gruncie rzeczy sama chętnie skorzystałaby z czegoś dobrego, gdyby 2015 jej to zaoferował.
– Wiem, nie jestem twardzielem – przyznał z westchnieniem Bobik. – Dlatego nie mam ochoty się z tobą kłócić. Może po prostu umówmy się, że rok poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. Bez względu na to, co ostatecznie z tego wyniknie, przynajmniej teraz nie będę z tobą musiał żyć jak pies z kotem.
W mojej okolicy jest to tzw. Januarloch (styczniowa dziura) w którą zapadają się noworoczne postanowienia, poza tym panuje poświąteczna flauta finansowa, miesiąc jest dłuuugi, ferie dopiero w lutym, dni jeszcze krótkie i zimne… 🙁
Nawet nie wiedziałem, że taki „oficjalnie” najdepresyjniejszy dzień jest, ale z moim samym poczuciem też by się to zgadzało. Ostatni tydzień miałem jak na mnie wyjątkowo zapadły i musiałem się z tej zapaści cały czas wyciągać za uszy, jak baron M. za włosy. Ale skoro Blue Monday był najgłębszym punktem depresji, to teraz już powinno być z górki – przepraszam, w tym przypadku pod górkę. 🙂
Sąsiad o odwołaniu ks. Lemańskiego. Też bez optymizmu. 🙁
http://www.polityka.pl/forum/1216540,kolejna-przegrana-ks-wojciecha-lemanskiego-w-watykanie-papiez-nieugiety.thread
Tam decydują kuriewni urzędnicy, a nie jakiś papież 🙄
Prawdę powiedziawszy trochę się dziwię zdziwieniu zaskoczonych i rozczarowanych decyzją władzy kościelnej w sprawie Lemańskiego. Przecież od początku było jasne, że jakiś tam podwarszawski proboszcz nie ma najmniejszych szans w starciu z kościelnymi młynami. Niechby nawet i miał wszelkie atrybuty świętości. Może nawet i kiedyś zostanie doceniony. Jak w dowcipie o złośliwej złotej rybce.
A ja wierze. Bo sprawiedliwosc zawsze w koncu zwyciezy.
Ja pisałem Paradoksie, że było mi smutno, ze względu na samego WL, ale zaskoczony nie byłem. Co więcej, od początku – w przeciwieństwie do np. Mordki – byłem w tej sprawie dość pesymistyczny i na papieża nie liczyłem. A jednak uważałem, że akcja poparcia Lemańskiego miała sens i była potrzebna. I dalej tak uważam. Nawet jeśli z jakimś złem nie możemy w danym momencie wygrać, dla mnie jest ważne, żeby przynajmniej głośno powiedzieć: to jest złe i ja się na to nie zgadzam. A jeszcze lepiej znaleźć ludzi, z którymi można powiedzieć razem: my się nie zgadzamy. To nie jest stracony czas i wysiłek, choć moje doświadczenie życiowe wcale nie potwierdza wiary w zawsze zwyciężającą sprawiedliwość.
Poproszę o konkretne przykłady, kiedy sprawiedliwość w końcu zwycięża.
Konkretne? Komuna upadla? Upadla! Mamy demokracje? Mamy!
Tylko mysmy z Panem Amalrikiem w to wierzyli. Choc tez nie do konca. 😈
Nie wiem, czy to jeszcze kogoś w ogole interesuje, ale Kot zwrócił dzisiaj uwagę na kocioł i garnek. Wysłałem pytanie do osoby posługującej się na codzień językiem swihili, do Afryki. Tak, to „nasze” powiedzenie tkwi w tym afrykańskim języku od dawna i jest używane. Mogło się więc przenieść na Jamaikę. W wersji oryginalnej, jaką dostałem brzmi: „Mbirika yalaana nyungu”. Może być jakiś błąd w pisowni, bo może to być pomieszane z językiem kikuju. W/g słownika powinno być „birika laana nyungu”. Tak czy inaczej powiedzonko tam istnieje, a wzięło sie stąd, ze przy gotowaniu bezpośrednio na ogniu z palących się kawałków drewna naczynia stają się tak samo czarne, czy to kettle czy pot.
Bez internetu świat też był mały.
Dobranoc 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
A wieczorową porą koniaczek za zdrowie Agi
Ago, wszystkiego radosnego 🙂
Fakt, że sprawa księdza Lemańskeigo od samego początku miała wpisany taki efekt, jakiego właśnie jesteśmy świadkami nie jest, oczywiście powodem, dla którego miałby przestać upominać się o swoje prawa. Wręcz przeciwnie, jeśli tylko prawo kanoniczne na to zezwala, i obowiązują jakieś procedury i reguły, powinien ją doprowadzić do samego końca. Wydaje mi się, że sam doskonale zdawał i zdaje sobie sprawę z tego, jak to się zakończy. Dla funkcjonowania całej machiny kościelnej jego przypadek jest jedynie drobnym zgrzytem.
Poza tym w artykule z „Polityki” widzę pewną naiwność autora. Bo niby dlaczego papież miałby osobiście zajmować się księdzem Lemańskim? To nie jest w wymiarze kościelnym żadna znacząca persona, a jego sprawa jest sprawą lokalną, do rozwiązania przez struktury lokalne. I one to zrobiły. Nawet nie jestem przekonany, że papież w ogóle bliżej przyjrzał się temu wszystkiemu, bo niby dlaczego?
Dzien dobry 🙂
Herbata
Adze do porannej kawy/herbaty 🙂 🙂
Wszystkiego najlepszego!
Dzień dobry 🙂
Ja Adze zawsze najlepszego życzę i dziś też nie będę inaczej. 😆
Nowy, świat może dawniej też był mały, ale teraz jest wiele szybszy. 😉 Dawniej to się takie przysłowie długo musiało napracować, zanim z Afryki na Jamajkę dotarło, a w dzisiejszych czasach przez godzinę może nawet kilka razy w te i wewte oblecieć. 😯
Ale i tak dzięki za intensywny research. 🙂 I pozdrowienia dla kenijskiego łącznika. 😉
jak zawsze życzy się tak samo, to życzenia trochę się zacierają, stapiają z tłem i jakby ich nie było 🙄 jak z szumem 🙄 🙄 inaczej zatem Bobiku życz, życz śmielej, śmielej 😆
Fomo, moze dasz przyklad osobisty? 😉
Paradoksie, rzecz jest w tym, że o sprawach załatwianych zakulisowo na ogół nie można potem mówić wprost, publicznie i oficjalnie. 😉 Ja mogę szczeknąć tylko tyle, że był nawet niejeden prywatny kanał, którym wiadomość o sporze L-H miała do papieża dotrzeć, ze zwróceniem uwagi na to, że jest to w gruncie rzeczy spór między Kościołem Franciszkowym, usiłującym wrócić do ewangelicznych źródeł, a Kościołem biurokratycznym, zarozumiałym i dalekim od ludzkich potrzeb. Skoro Sąsiad pisze to, co pisze, to też na pewno wie o takich kanałach i jest pewien, że informacja do papieża doszła, tylko nie miał ochoty na nią zareagować. Ba, sekretariat papieski – o czym mogę powiedzieć już bez żadnych owijanek w bawełnę – nigdy nie pokwitował wysyłanych oficjalnie w tej sprawie pism, nawet zdawkowo, jak Kuria Rzymska – otrzymaliśmy, rozpatrzymy.
Franciszek nieraz zajmował się pojedynczymi sprawami, pomijając cały biurokratyczny watykański rytuał. A to złapał za słuchawkę i do kogoś zadzwonił, a to paczkę wysłał, a to znienacka poza programem audiencji zagadał. Jeżeli nie chciał formalnie mieszać się w decyzje Kurii, mógł cichcem zadzwonić do Hosera i powiedzieć coś w rodzaju „no dobra, może i trudny człowiek z tego księdza, ale w sumie chce dobrze, więc potraktujcie go tam miłosiernie”. Hierarchicznej głowie dość dwie słowie. 😉 Ale widać, że nijakiej, nawet bardzo okrężnej interwencji nie było.
Dla mnie to jest jeszcze jeden element niespójności papieskiego przekazu (i to element, który rozczarował naprawdę wiele osób, bo dostaję takie sygnały) i jeszcze jeden z niepokojących znaków, że działania Franciszka są bardziej pijarowe, niż faktycznie zmieniające KK od środka. No, ale ja zawsze lubię sobie zostawić furtkę typu „pożyjemy, zobaczymy”. 😉
Bobiku
Doskonale wszyscy zdajemy sobie sprawę z wyjątkowej popularności w kręgach kościelnych jednego powiedzenia. Tego, który traktuje o mieleniu i młynach. Więc przyjmuję za dobrą monetę Twoją optymistyczną furtkę z ostatniego zdania, z jednym drobnym zastrzeżeniem. Z pewnością pożyjemy, ale czy zobaczymy, to już mam poważne wątpliwości. Zwłaszcza że i wiek narzuca swoje ograniczenia.
Toteż ja nie mam szczególnych złudzeń ani rozbuchanych nadziei, ale rzeczywistość już parę razy potrafiła mnie zaskoczyć, więc wolę się zabezpieczyć. 😉
Co nie znaczy, że przechodzę na pozycje Mordki i zaczynam wierzyć w nieuchronne zwycięstwo sprawiedliwości. Bo w tej materii, niestety, na każdy pozytywny przykład można odpowiedzieć kilkoma negatywnymi. 🙄
Taką tu myślą się podzielę,
że gdy mam Adze życzyć śmielej,
to będzie to logiki bliskie,
bym życzył z roześmielszym pyskiem. 😀 😀 😀
Dzień dobry.
Wkurzył mnie papież tym ruganiem kobiety za ósmą ciążę. Dlaczego o prokreacji, macierzyństwie, Kościół nieustannie przemawia z pozycji siły? Może by się papież Franciszek zastanowił, jak – jeśli nie zmienić – to przynajmniej inaczej wyłożyć nauczanie Kościoła o seksualności, żeby kobieta po siedmiu cesarkach nie uważała, że powinna nadal rodzić dzieci. Bardziej bym go sobie ceniła, gdyby zajął się tym, zamiast rozdawać pijarowskie gesty fałszywego ukorzenia na prawo i lewo 👿
Najpierw wkładają ludziom do głowy, że próby wpływu na prokreację są moralnie podejrzane, jeśli nie jawnie grzeszne, a potem opieprzają, kiedy ich wziąć zbyt dosłownie. Ręce opadają.
Vesper, mnie też wkurzył, a łapy całkiem mi opadły…
I dalej nie wiadomo, co ta kobieta mogłaby właściwie zrobić 👿
Gdyby księżą mogli rodzić, aborcja byłaby sakramentem! 👿
Nie odmówię sobie: a mówiłam 😉 na wystawie piarowskie gadżety, z tyłu sklepu business as usual 👿 jakby nie był „swój” nie zaszedłby w hierarchii tak wysoko 😎 Ament 😉
Tu jest trochę inaczej o tym, co powiedział Franciszek http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,17285146,Ks__Michalczyk_o_slowach_papieza__Uzywa_kolokwializmow_.html
Terlik – lapin lover 😎
je suis lapin
Lapin lover 😆
Ks. Michalczyk desperacko próbuje wisnąć kit, że niespójny przekaz papieski jednak jest spójny, ale dla myślących efekty tej desperacji są nader takie sobie. 😉
Spójny przekaz o królikach? 😉
Rok 2014 – rokiem osła. Rok 2015 – rokiem królika. Rok 2016 – rokiem barana. Rok 2017 – rokiem świni. Wszystkie mają cechę wspólną. Lubią bzykać. Jak dobrze pójdzie, uda nam się ustanowić nowy rodzaj kalendarza.
Ja nawet wierzę w to, że Franciszek ma dobre chęci i rzeczywiście chciałby ten swój Kościół jakoś ulepszyć. Ale jest już za bardzo „swój”, jak to dobrze Jagoda określiła, i zanadto myśli nim kościółkowy język, żeby mu się to udało. Bo tu nie wystarczy zganić jedną czy drugą wadę kleru, pochylić się nad ubogim, czy wyrzucić czerwone pantofle do lamusa. Trzeba by głębszego, kompleksowego zastanowienia się nad istotą kościelnego przekazu i jego dostosowaniem do współczesnego świata oraz do potrzeb wiernych. Widzę taki głębszy namysł np. u niektórych teologów niemieckich, ale niestety, nie widzę go u Franciszka, dlatego nie sądzę, żeby jego pojedyncze, fajne gesty prowadziły do rzeczywistej zmiany instytucji i jej nauczania.
Myślę, że raczej próbuje powiedzieć, że przywiązuje się nadmierną wagę do wypowiadanych spontanicznie opini na różne pytania dziennikarzy.
Papież postawił sobie za zadanie powrót do koscioła ubogiego i reformę kurii rzymskiej. To wielkie wyzwanie dla niemłodego człowieka i szczerze mu w tym kibicuję.
Nie spodziewam się żadnej rewolucji doktrynalnej, również z tego powodu, że Kosciół by się rozpadł na różne mniejsze.
Jestem również przekonana, tak jak Bobik, że papież doskonale zna sprawę ks. Wojciecha.
Ale i tak uważam, że punktem odniesienia dla p. T powinien być nie królik. Zdecydowanie ten:
http://en.wikipedia.org/wiki/Platycleis
Byle tylko komuś nie wpadło do głowy wprowadzenie roku much, które na swój sposób też lubią bzykać. W takim roku pewnie nawet packi nie wypadałoby użyć, nie mówiąc już o lepie. 🙄
To nie chodzi naprawde o „prawa ksieda Lemanskiego” ani o jego prace w Jasienicy, ani o to czy papiez „ma czas” na jedego skromnego proboszcza gdzies tam na polskiej prowincji.
Chodzi o to, ze ks. Lemanski nie mogl postapic inaczej, nie sprzemierzakac sie temu wzystkiemu co glosi. Jesli na naszych oczach dzieje sie strasznie podle rzeczy, jesli mozni tego swiata, tacy jak arcybiskup warzszawsko-praski, tak dalece biora rozbrat z elementarna przyzwositoscia i tak podle wykorzystuja swa wladze i swoj urzad do zmuszenia do posluchu i do sprzeniewierzenia sie wlasnemu sumieniu, to Wojciech Lemsnki nie mogl postapic inaczej niz postepowal do tej pory.
Mogl oczywoscie odejsc z TEGO Kosciola. Mogl wystapic z kaplanstwa, tak jak uczynili to inni przyzwoici polscy kaplani. Ale dla niego najwyrazniej sluby, ktore skladal sa wazne, wciaz wazne.
I dlatego powinnismy stac za nim murem i nie pozwolic aby podlosc porosla blona obojetnosci.
Bo jutro, kurde, przyjda po nas.
No może jeszcze Antechinus arktos. Bliższy nam ewolucyjnie.
Siódemeczko, w pewnym sensie ten Kościół już i tak jest rozpadnięty. Kościół Terlika na pewno nie jest tym samym, co Kościół Lemańskiego, że już nie polecę Kungiem czy Marxem (kardynałem, nie Karolem). I myślę, że te bieguny coraz bardziej będą się rozjeżdżać, więc lepiej byłoby zawczasu stawić temu czoła, zastanawiając się również nad zmianami doktrynalnymi. Ale ja tak tylko z dobrego serca podpowiadam, bo tak naprawdę mój problem, w przeciwieństwie do wtrącania się KK w „życie cywilne”, to nie jest. 😉
Bobiku
Nasi prawomyślni i na to znaleźliby sposób. Kupiliby Raid. Ten co zabija owady na śmierć. A udawaliby, że to odświeżacz powietrza.
Antechinus arktos nawet bardziej mi pasuje, bo tu nie o wielkość narządów głównie biega, tylko o uczynienie kopulacji sensem życia i w ogóle wszystkiego. 😉
Mordko, my za Lemańskim możemy murem stać, ale na pozycjach, że tak powiem, pozakościelnych, które – jak się okazuje – na sprawy wewnątrzkościelne nie mają nijakiego przełożenia. I dobrze sobie z tego zdawać sprawę, żeby uniknąć nierealistycznych oczekiwań, a potem rozczarowań. Bo co jest możliwe, to możliwe, a co się zdaje, to się zdaje… 😉
Na szeroko pojetych „pozyjach antykoscielnych” bylem takze i wtedy gdy podpisywalem listy w obronie Sacharowa czy Mustafy Dzemilewa. Czy wtedy gdy wpolorganizowalem zdymy przed Konsulatem PRL i oklejalem plakatami wystawy Fasada i Tyly ich budynek.
Jak to mowil Hamlet? What’s Hecuba to him amd he to Hecuba? To bylo retoryczne pytanie.
dzień dobry raz jeszcze. szeleszcząca wersja śmielszych życzeń padła między trzecią a czwartą linijką 🙁 Bobik jednak stanął na wysokości zadania, co zrzuca ciężar z mojego serca (załóżmy że je mam…) i sprawia, że póki co daruję sobie zmagania z materią języka życzeniowego.
mam jednak inne językowe wyzwanie, z którym nie mogę sobie pozwolić na porażkę, a nie wychodzi. w czym rzecz? szukam zgrabnej nazwy, opisującą sytuację, w której osoba jest dostrzegalna przez inne osoby i gdyby coś się działo, te inne osoby zapewne by zareagowały (choć to nie ich obowiązek), przy czym nie chodzi o samą reakcję tych osób, a o poczucie osoby „obserwowanej”, że nie jest sam (w znaczeniu pozytywnym, a nie wielkiego brata). kombinuję i kombinuję, bo z tego ma to być czymś a la ogólnym wymogiem, z którego wywodzić się będzie bardziej konkretne do’s and don’ts.
po angielsku (acz nie w tej konstrukcji) być może oddaje to „(limited) social control”, ale bezpośrednie tłumaczenie prowadzi w takie obszary psychologii, socjologii i czort wie jeszcze czego, że się nie nadaje. póki co, roboczo przyjąłem „[jest zapewniony] nadzór społeczny”, ale czuję, że można lepiej, ładniej, bardziej zrozumiale 🙄
wsparcie społeczne?
wspierające otoczenie społeczne?
Z pierwszej piłki to bym mówił raczej o zapewnionym wsparciu społecznym, nie nadzorze. Ale pogłówkuję, czy nie można jeszcze ładniej. 😉
O, Łajza też za wsparciem. 🙂
Może „pole (ew. zapewnionego/spodziewanego/oczekiwanego/etc.) wsparcia społecznego”? Bo wtedy wiadomo, że te dosy i dontsy (nie mylić z dąsami) właśnie w tym polu mają się mieścić.
dziękuję za podjęcie wyzwania 🙂
„wsparcie” jest niezłym tropem. ale że jestem dziś w nastroju na rozgraniczanie znaczeń nawet nie od linijki, a od mikroskopu, to będę parł do pełnego ukontentowania, aż nie znajdę lub nie padnę 🙂 i „wsparcie” nie do końca mnie satysfakcjonuje, wyczuwam w tym obietnicę zaangażowania, a tu nikt niczego nie obiecuje, raczej nie wyklucza nadziei na. na drugim biegunie jest ten nieszczęsny „nadzór”, który pachnie kontrolą i specjalnym przyglądaniem się. potrzebne jest coś pomiędzy. i jeszcze żeby brzmiało regulacyjne, nie potrzebowało zbyt wielu wyjaśnień, najlepiej żadnych. ech… tak to jest jak poetyckie podejście zderza się z prozatorskim wyzwaniem… 😕
No to jeszcze mogę zaproponować „pole nieobojętnej obserwacji społecznej”, bo to nie takie kontrolujące i nie wyklucza wsparcia w razie czego, ale też go nie obiecuje.
Bycie zauważonym tzn. obdarzonym uwagą (otoczenia, społeczeństwa, świata)?
[jest zapewnione] baczenie spoleczne (?) Wiem ze nie ma czegos takiego, ale „baczenie” oddaje to co foma opisywal – opiekuncze rzucanie okiem.
Bycie zauważonym przez współpracowników. Bo ten nadzór społeczny to w miejscu pracy
Czuwanie, strzezenie
kontakt umozliwiajacy siec bezpieczenstwa
a może w ten deseń, nico bardziej opisowo – poczucie bezpieczeństwa czerpane z obecności współpracowników
Jeśli pozytywne czyny, to docenione, zauważone przez wspólpracowników.
Jeśli negatywne, to nie umkną uwadze, będą rejestrowane.
A w mowie potocznej i tak skończy się na ” donosicielstwie” 😉
spoleczna asekuracja, ale znow nie ma czegos takiego…
Baczenie społeczne bardzo mi się podoba, bardzo bym chciała, żeby było nie tylko krytyczne, ale i życzliwe.
Doglad spoleczny?
Lista synonimow:
http://synonim.net/synonim/nadz%C3%B3r
Rzuciłbym „współuczestniczącą obserwację (przez współpracowników)” ale trochę już przestałem być pewien, o co Fomie chodzi. 😉 Tzn. nie jestem pewien, na ile ci współpracownicy mają być zaangażowani i wspierający, a na ile obojętni, tylko obserwujący.
O ile zrozumialam, chodzi o sam fakt bycia nie samemu, co zapewnia ze w razie wypadku ktos zauwazy ze dzieje sie cos zlego.
„samemu” czy „samym”… ?
Musi byc na to socjologiczny termin
może „wsparcie w potrzebie”? Jest baczenie nienachalne.
Spoleczna uwaga
Spoleczna uwaga bardz0 mi sie podoba, bo dokladnie oddaje sens. Ktos jest w polu uwagi spilecznej lub spolecznosciowej.
Może skupić się na „nieignorowaniu”?
ależ mnie cieszy zaangażowanie i ilość propozycji 🙂
liskowe z 16:53 trafia w punkt znaczeniowo. dokładnie o to chodzi. lepiej bym tego nie ujął, choć próbowałem w tylu linijkach (a wystarczyło półtora…)
ale nazwanie tego o co chodzi w sposób jaki to potrzebne to wciąż nieosiągnięty cel. propozycje piękne i piękniejsze, urocze, oryginalne. tyle że użyłbym ich śmiało w teście gazetowym, w publikacji. ale w regulacji – czuję że to wciąż nie to. i o to temu Fomie chodzi, z tym ma problem, temu próbuje (z pomocą Szacownej Frekwencji) sprostać.
Może, jakby ten Foma, bardziej odkrył karty, gdzie i do kogo adresuje (np.instrukcja użycia drabiny), to dałoby się wspólnym wysiłkiem coś.
A tak para w gwizdek.
To moze byc sposob siedzenia w niskich badz przezroczystych boksach w firmie komputerowej czy redakcji, tak ze ludzie sa sobie wzajemnie na widoku, lub sposob chodzenia w terenie w sposob pozwalajacy ludziom utrzymac kontakt wzrokowy z innymi, przynajmniej tak to sobie wyobrazilam 🙂
A mnie się zdaje, że Foma już idzie w czepialstwo. 😉
Jeżeli znaczeniowo chodzi o to, o czym pisał Lisek, to „pole uwagi społecznej” jest tu jak najbardziej adekwatne. A jak się koniecznie chce mieć aspekt regulacyjny, to można dodać „pole uwagi społecznej, w zakładzie pracy podlegające/mogące podlegać konkretnym/szczegółowym regulacjom”. I chwatit. 🙂
Na polance bardzo piekny rogacz
„przebywanie w warunkach takich a takich gwarantuje/zapewnia bezpieczenstwo”
A ja bym powiedziała, że tu chodzi o pewną wrażliwość społeczną względem osób będących w potrzebie lub mogących pomocy potrzebować. Może tak Fomo? Dana
oj, w tajnych komórkach się obracam, bombę atomową niemal chcę zbudować, a ty karty mam odkrywać… 😉 ale ok, teraz z prywatnego komputera piszę, to mogę więcej 🙂
regulacja jest na temat bezpieczeństwa osób. jeden z rozdziałów dotyczy miejsca pracy (powiedzmy biura, bo przecież pracownik korporacji nie tylko w biurze pracuje, ale i na wyjazdach) i, jako zasada ogólna, mówi, że bezpieczne miejsce prace jest wtedy kiedy są w nim wszystkie czołgi, zasieki, kamery i satelity, jakie wymaga inna regulacja, spełnia wszystko co bhp każe, i ma ten społeczny nadzór. (owym don’tem, wywiedzionym z trzeciego warunku, do którego oczywiście nie należy dopuszczać, jest takie miejsce pracy, w którym społecznego nadzoru brak). jasne? musi być jasne, bo to dostaną do rąk prawdziwi czepiacze 🙂
O coś takiego chodzi? Bo ja znam piosenki na każdą okazję. 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=L8GjXdizFs4
Aaaa, teraz wreszcie rozumiem, dlaczego obudziłam się przed siódmą rano, dobrą godzinę przedtem, zanim obudził się mój budzik, tak bardzo smakowała mi kawa i w ogóle, miałam nieoczekiwanie dobry dzień. 😀 Bardzo dziękuję za ten ładunek pozytywnej energii. Będę konsumować po kawałeczku – szef jest na urlopie do końca miesiąca i nieźle dostaję w kość, próbując łapać wszystkie piłki, które lecą w moim kierunku.
Fomo, czy Twój pracownik nie może po prostu pozostawać w polu widzenia innych pracowników?
Obwieszczenie:
Polecam genialnu kryminal: The Wire in the Blood, autorka Val McDermid.
Wow wow.
Ide po nastepne.
Albo w zasięgu wzroku.
Kocie, do licha, miałam dziś nie czytać kryminałów! Swoją drogą, ciągle się zastanawiam, czy czekać, aż polecane przez Liska opowieści o Rabbim ktoś zibukuje, czy zamówić w amazonie papierowe.
zasięg wzroku innych pracowników jest bardzo dobry. może nie wprost, bo wprost zacznie rodzić pytania, czy jak przesłania szafka, to jest czy juz nie, a co z szybą matową, albo czy jak jest w zasięgu, ale tylko od czasu do czasu to pasuje czy nie pasuje. ale jako regulacyjna definicja – lepsze niż miałem w brudnopisie. Ago, wielkie dzięki, jak to korporacja ułatwia zrozumienie 🙂
Właśnie skończyłam tę książkę: http://www.goodreads.com/book/show/23164211-scarecrow Bardzo pieczołowicie poplątana zagadka. Szkoda tylko, że z książki trochę wieje chłodem – postaci są na służbie zagadki, nie wzbudziły we mnie emocji.
Nie ma za co, fomo.
Nie wiem, Ago, czy ktoś rabiego zibukuje. To są rzeczywiscie dosyć ciepłe opowiesci o małej społeczności żydowskiej w niewielkim mieście. Ważna jest tam atmosfera miejsca, wzajemne relacje ludzi, zwyczaje, zagadka jest rozwiązywana w ostatniej chwili, a postać rabina niezwykle sympatyczna.
Ale wobec zachwytów Kota i Bobika nad kosciami, krwią lejącą się obficie i zgrozą, rabin ma małe szanse. Ja nabyłam dwa egzemplarze na allegro.
Lubię „ludzkie” opowieści, Mt7, tzn. takie, w których zagadka służy oświetleniu ludzi, a nie ludzie rozwiązaniu zagadki. 🙂 Na allegro nie mają tej książki w oryginale, a dla mnie to ważne, żeby czytać po angielsku.
Wiem, Ago.
Gdzie ja szczekałem, że krew ma się lać obficie? 😯
Moja ulubiona medycyna sądowa (czy w ogóle forensic) nie na krwawych gejzerach polega. Zwłoki zresztą już nie krwawią. 😉 Ja tylko lubię dochodzenie do rozwiązania zagadki na podstawie naukowych, zwłaszcza medycznych poszukiwań i dowodów. Takie mam drobne, niegroźne zboczenie. 🙂
Czytalam niedawno bardzo nietypowy kryminal, w ktorym glowna bohaterka i narratorka jest starsza pani cierpiaca na Alzheimera. Mimo to ksiazke czyta sie lekko i z zaangazowaniem, dla mnie byla wzruszajaca:
Ani sladu Elizabeth/Emma Healey
Bobik, przecież wiem, że lubisz kosci. 🙂
No właśnie. 😆
A w ogóle fajnie jest być głównym bohaterem kryminału. 😈
Ach, jak piękne życie trupa
wieczorkiem styczniowym.
Kota, co za głośno tupał,
mam na wieki z głowy,
lekce sobie ważę spyżę,
nad miską nie zdziwiam,
nie przeszkadza nawet mi, że
mną się coś odżywia.
Czasu już nie muszę tracić
na wdech oraz wydech,
gdzieś mam pranie brudnych gaci
i to nie jest wstydem.
Więc gdy źle ci i niemiło,
chandra cię telepie,
zostań trupem – będzie żyło
ci się znacznie lepiej.
kiedy będę duży, to zostanę truchłem
będą o mnie pisać, będą półki puchnąć
od moich opisów, od mych chwili ostatnich
chyba że zły autor, przewidywalna intryga i nieprzygotowany czytelnik wtedy to kicha, ale jeszcze nie wszystko stracone bo…
kiedy będę duży…
Północ się zbliża 😯
północ, przylecą wampiry i będą gryźć
Dziękuję, Lisku 🙂
Eee tam, zaraz wampiry.
A czemu nie wampiry? Na przykład taki wampir-empire: 😉
Wampir, co na swobodzie brykał,
po nocach swe ofiary łowił,
kiedyś wewnętrzny poczuł prikaz,
by wreszcie dać się udomowić.
Bo miły wprawdzie zew swobody,
dopóki słonko grzeje w czachę,
lecz gdy jesienne przyjdą chłody,
jakoś przyjemniej jest pod dachem.
Więc ząb za ząb i krok za krokiem
swe krwawe obyczaje zmieniał,
miast bez ustanku pić posokę,
obrastał w plusze i złocenia.
Lecz nawet wampir empirowy
nie służy tylko do ozdoby,
choć rzadziej rusza już na łowy,
by chapnąć swoje ma sposoby.
I kiedy myślisz – cisza, spokój,
łagodność słodka Ziemię kryje,
wampir się właśnie zbliża z boku
i tylko patrzy, by dać w szyję… 🙄
UUUUUUUUUUUUUUUuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Hahaha! (straszna wampirowa mina)
A teraz idę psiać.
Dobranoc.
Cóż to za głos – kobiecy przecież –
z nagła wampirską włączył płytę?
Widać, że i w upiornym świecie
czasem potrzebny jest parytet. 😈
Jaka krew się leje, i to obficie, u Kathy Reichs. I o jakiej krwi jest w ogóle mowa. Tam są Bones, w czystej postaci, wypreparowane do szpiku kości, chciałoby się rzec. Czasem mogą śmierdzieć, ale nie krwawić.
Ale trzeba przyznać, Paradoksie, że w telewizyjnym serialu te kości bywają bardzo dekoracyjnie pokazane. 😉
Naprawdę coś dla pieska, zwłaszcza takiego z poczuciem estetyki. 😈
McDermit jest fantastyczna. Wielkie odkrycie.
Dobę temu pytała Kuma z Gdyni o zwycięską sprawiedliwość. Więc mam taki przykład. Jeden pan bił żonę mocno i często bo zupa była za słona. Ale raz przesolił i tak ją zbił, że trzeba ją było pochować. I znaleźć nową. I nowa była młoda i śliczna i wierna i umiała otwierać szybko piwo ale nic a nic nie umiała gotować. I on umarł z przepicia i niedojedzenia. I za to skazano ją na trzyletnie studia kulinarne i to było sprawiedliwe.
A ponadto po 3500 km już jestem tylko o 700 km od domu czyli w São Paulo czyli wszystko może mieć heppiego enda. I to różni mnie i ks. W.
Dzień dobry 🙂 kawa
Do kawy atlas 😈
Dzień dobry.
Na powyższy „atlas” skuteczny środek w dużych dawkach:
http://www.sklepna5.pl/czosnekharnas/miniaturki/5.jpg
Ago, spóźnione, szczere, ciepłe!!!! 🙂
Dzień dobry 🙂
Dla Agi – Hip! Hip!! Huuurrrrrraaaaaaaaaa!!!
🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
Dzień dobry 🙂
Jak McDermit taka fantastyczna, to mam nadzieję, że wkrótce ją ktoś zmobilizuje i ja się będę mógł podłączyć. 🙂
Andsol ostatnio niebywale się spodróżniczył. Może to być wskazówka, że już samo doczekanie emerytury jest swego rodzaju happy endem. 😆
Jeżeli ktoś ma dostęp do „Polityki”, to bardzo polecam wywiad z Piotrem Kalwasem, który mówi o islamie z jego wnętrza, ale z pozycji odłamu – jak sam przyznaje, niewielkiego jeszcze i słabego – oświeconego i zliberalizowanego. Dużo w tym islamskiego samokrytycyzmu, a równocześnie dostrzeżenie, że w społeczeństwach muzułmańskich religia jest wiele silniejszą spójnią społeczną niż w zachodnich i nie da ich się ot tak, po prostu, zsekularyzować.
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/1605967,1,arabskie-echa-zamachow-w-paryzu.read
Z tego wywiadu (i nie tylko z niego) widać dość wyraźnie, że Zachód nie powinien krajom muzułmańskim wciskać swojego wzorca demokracji, bo na dłuższą metę to jest strzał w stopę. Powinien raczej umiejętnie wspierać te ruchy, które zmierzają do zreformowania islamu od środka – nawet jeżeli z zachodniego punktu widzenia wzorcami demokracji i liberalizmu one nie są. Cóż, geopolityka. 🙄
Tak do końca to Kalwas nie zawsze ma rację, pisze np. „Oni nie walczą z chrześcijaństwem. Ich wrogiem jest laicyzacja, sekularyzacja, nowoczesność. Oni tego nie rozumieją i nie chcą”. To dlaczego np. terroryści Państwa Islamskiego mordują jazydów czy reprezentantów innych odłamów islamu? Chrześcijan zresztą też. Nie takie to wszystko proste, bo jest tu też element po prostu walki plemiennej.
Ale to, że próba wpuszczania zachodnich zasad do świata, który nie ma z nimi nic wspólnego i mieć nie może, jest zdumiewającą krótkowzrocznością, to od dawna oczywista oczywistość dla szerzej spoglądających. Że USA przejadą się na tym w Iraku, naprawdę można było przewidzieć. A z drugiej strony procesy bardziej długofalowe, jak np. sposób asymilacji arabskich imigrantów we Francji i w innych krajach europejskich, też nie były jakoś rozumnie kontrolowane. Nie mówiąc o tym, że było też do przewidzenia coś takiego jak konflikt pokoleń: starsi się asymilują (w jakimś tam zakresie), to młodzi na złość robią na odwrót. Ale to też tylko ułamki problemu.
Niestety zamiast spowolnienia i uspokojenia procesów, z których mogłyby wyniknąć długofalowe reformy, wszystko idzie w stronę przyspieszenia, konfliktu, awantury. I chyba nie da się tego powstrzymać.
I bardzo pouczające jest to, co Kalwas mówi o wydarzeniach w Egipcie, bo z naszego punktu widzenia byliśmy to skłonni widzieć jako właśnie pucz dokonany przez juntę. A to przecież nie tak.
Nie zorientowałam się, czy Irek życzył Adze dobrego dnia tak sobie, czy była po temu bardziej osobista przyczyna, jakkolwiek by było zawsze bardzo dobrze życzę Adze i ciepło o niej myślę. 🙂
Ja też 😀 A wczoraj były jej imieniny.
Oczywiście, Kalwas nie we wszystkim musi mieć rację, ale dla mnie bardzo ciekawe jest samo spojrzenie z innego punktu siedzenia, dobrze przy tym rozumiejące również naszą lokalną, polską perspektywę. Bo przecież to porównanie egipskich i polskich demonów, wypełzających po odzyskaniu śmietnika, też bardzo interesujące.
Kwestię integracji (wolę to słowo od asymilacji) zawalono już u samych początków, podczas sprowadzania gastarbeiterów (to bardziej w Niemczech), albo „porządkowania postkolonialnego” (to raczej Francja czy Anglia). Nie było tak naprawdę na to pomysłu – trochę przyjęto, z przyczyn odmiennych w różnych krajach, że „to się samo zrobi”, trochę się przejechano na multikulti rozumianym jako izolacja w enklawach, trochę nie chciano widzieć związków wykluczenia społecznego i kulturowego, trochę zamykano oczy, zamiast się uczyć na błędach… Nie było jednej przyczyny, tylko ich zespół. I to, jak sytuacja będzie się dalej rozwijać, będzie w dużej mierze zależało od zrozumienia tego, że nie wystarczy coś poprawić w jednym miejscu i zaraz nastąpi cud. Integracja jest rzeczą bardzo złożoną i proste, szybkie, jednowymiarowe recepty są tu z góry skazane na klęskę. Ale bez dyskusji na ten temat i wypracowywania jakichś pomysłów kompleksowych klęska też będzie.
Dzień dobry 🙂
Mam ciężkie pretensje do Polityki, że wywiadu z Kalwasem nie ma w sieci 👿
Uprasza się Szanowny Koszyczek, żeby nie podrzucał więcej kryminałów, bo ja nie Ryś ani smok wielogłowy. Czytam, ale nie nadążam 🙁
Masz rację, Bobiczku, że nie było pomysłu – ani na integrację, ani na asymilację, bo to jednak są trochę dwie różne sprawy. Pytanie, czy integracja może się odbyć bez – w jakimś tam stopniu – asymilacji.
To oczywiście problem znany niegdyś dobrze społecznościom żydowskim w Polsce. Problem prowadzący osoby, które są tego procesu przedmiotem, do jakiegoś często przykrego rozdwojenia jaźni. Jesteś jeszcze Żydem czy już Polakiem? Tu jest o tyle łatwiej, że korzenie chrześcijaństwa są w judaizmie. Korzenie islamu, judaizmu i chrześcijaństwa też są do pewnego stopnia wspólne, ale tylko do pewnego stopnia – islam jest w stosunku do tych pozostałych jednak w opozycji. Począwszy już od założycielskiego mitu Ismaela, syna Hagar odrzuconej przez Abrahama.
Dzień dobry. Islam islamem, ale w środkowej Anglii podobno zapanował duch Dunkierki. Heleno, czy to prawda?
Na zdjęciach w Onecie widoczna jest cienka warstwa śniegu:
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/wlk-brytania-opady-sniegu-sparalizowaly-srodkowa-anglie/0xl3p
Czy taka ilość białego wystarcza by sparaliżować byłe mocarstwo, czy musi jeszcze trochę popadać? 😉
Każdemu krajowi kataklizm na miarę jego możliwości 😉
Jak w Lozannie spadnie 10 cm śniegu, to też jest katastrofa.
Przy opadach śniegu raz na parę lat nie opłaca się inwestować w pługi do odśnieżania 😎
Gastarbeiterzy z założenia byli czasowi, choć takimi się nie okazali, zatem to nieco inna sytuacja niż w państwach postkolonialnych.
Fala entuzjazmu multikulti była rzeczywiście bez żadnego pomysłu. Entuzjazm ten to zasługa polityków pokolenia 68. którzy w tym czasie byli decydentami, ale nie przewidzieli, że sam folklor to nie wszystko. Tu rzeczywiście zabrakło i pomysłu i pomyślunku. Skutki gettoizacji przymusowej bądź dobrowolnej ( nie tylko przecież w Europie, weźmy choćby Greenpoint) można było przewidzieć. Z całą pewnością integracji one nie służą.
Najbardziej zaawansowana w polityce integracyjnej pragmatyczna Holandia jednak też poległa. Zatem od analizy holenderskiej należałoby zacząć jakieś programy korygujące dotychczasowe błędy.
Parę lat temu, już o tym pisałam kiedyś, Niemcy znaleźli fundusze na programy mające na celu wyciągnięcie z domów kobiet muzułmańskich imigrantek. Poprzez nauczanie języka oraz przybliżanie kultury europejskiej naprawdę sporo osiągnięto. Te kobiety, głównie Turczynki, były bardzo otwarte, sereczne i chciały bardzo się spotykać również poza zajęciami. Zajęcia prowadziły w większości imigrantki europejskie, co dodatkowo powodowało poczucie wspólnoty.
Poprzez zmianę mentalności tych kobiet można stworzyć szanse dla ich dzieci.
Potem, o ile wiem, fundusze się niestety skończyły.
Żeby nie wdawać się w tasiemcowe definicje i rozważania, zaproponuję wersję uproszczoną (która np. na gruncie niemieckim dosyć jest przyjęta): asymilacja jest już w gruncie rzeczy zrezygnowaniem ze swojej mniejszościowej tożsamości, a integracja tego nie wymaga. Oczywiście nie likwiduje ona problemu „na ile jeszcze/już jestem…”, ale trochę go osłabia, bo nie stawia „proporcji zintegrowania” w centralnym punkcie.
W praktyce nacisk integracyjny jest w tej chwili położony głównie na jako takie posługiwanie się językiem nowego kraju i akceptację jego systemu prawnego. Ale być może to za mało, bo konflikty coraz częściej wyłażą w dziedzinie obyczaju i wartości. Tyle że tutaj i „rdzenni” Europejczycy wcale nie są ze sobą zgodni, więc konieczna jest dyskusja nie tylko z islamem, ale również wewnątrzeuropejska – o co nam właściwie chodzi i na jakich podstawach ma być ta integracja.
Helena w tej chwili jest na Florydzie, więc ducha Dunkierki może co najwyżej wywołać przy pomocy wirującego stolika. 😆
Ha! Ciekawe jakiego ducha wywołałby śnieg na Florydzie 😯
Całkowity off topic, na temat pułapek zastawianych przez pamięć. Niedawno Kuma pisała o Blue Monday i ja się wtedy zarzekałem, żem nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszał. Tymczasem dziś przypadkowo trafiłem w swoim archiwum na dowód, że wręcz przeciwnie, nie tylko słyszałem, ale nawet wierszyk o Blue Monday (na melodię „Moon River” zresztą) popełniłem. Wymazało mi się po prostu, ale jak kompletnie! 😯
Dowód przytaczam, żeby nie było, że szczekam bez pokrycia. 😉
Blue Monday…
Patrzę, gdzie jest sznur,
żyć nie chce mi się kurrr-
na żmać.
Od de-
prechy
mam be-
bechy
zrąbane do dechy,
więc jak tu
się śmiać?
Blue Monday…
Czarny przebiegł kot,
pod czaszką ciężki gniot
i mgła.
Odkręcać chcę gaz
raz po raz,
z kumplem truć się wraz –
to jeszcze sprawia szpas,
gdy Monday
Blue trwa.
(Tu następuje bardzo smutna część istrumentalna, połączona z ogólnym podcinaniem sobie żył, a następnie resztką sił wyrzężona końcówka)
Blue Monday…
Kasy ostro brak,
szef grzmi, że coś nie tak,
nie siak.
Ogólnym ja wrak,
sił mi brak,
żre rozpaczy rak,
to coś pod polski smak –
Blue Monday,
a jak!
No, Bobiku, po czymś takim chce się żyć 😀
Tak właśnie przypuszczałem, Haneczko, dlatego radośnie zaserwowałem. 😆
Jakwm zywy, nie slyszalem o zadnej przymusowej gettoizacji we wspolczwsnej Europie czy Ameryce. A wrecz przeciwnie. Ameryka usilowala powstawaniu gett zapobiegac , np poprzez wprowadzaniu slynnego progamu busingu, kiedy dziei z inner cities byly posylane pod przeymusem do „bialych” szkol i wice versa.
Przypominam sobie tez, i niechaj Kuma z Gdyni to potwierdzi, ze najwiekszymi zwolnennikami nie wpadania w amerykanski „melting pot” narodow, ras, wyznan byli ameeykanscy Polacy oraz ich organizacje spoleczne, takie jak Polish American Congress. Oni proklamowali, ze najpierw i nade wszystko chca miec swa polska tozsamosc, a amerykanska na drugim miejscu. Melting Pot zas byl wysmiewany i krytykowany przy kazdej nadarzajacej sie okazji. Nie bylo przemowienia, w ktorym nie podkreslano by, ze „nie chcemy sie stopic w tyglu amerykanskim”, chcemy miec wyrazista tozsamosc polska.
Nie wiem czy sie to zmienilo od tego czasu. ale tak bylo.
Haneczko, napisz do mnie, to Ci prześlę.
Siódemeczko, jak tylko uporam się z papierem 😉 Dziękuję 😀
Haneczko@14:39, ale ja też nie nadążam 😉
Mam zamiar zrobić sobie listę na później, dzięki Koszyczku za podrzucanie 😀
Gettoizacja nieraz bywa wymuszana warunkami. Imigrantów stać tylko na mieszkania w biednych dzielnicach, a nawet jeśli niektórzy mogliby sobie pozwolić na te bogatsze, to niechętnie im się tam wynajmuje. Ale oczywiście istnieje też zjawisko gettoizacji dobrowolnej. Nie tylko ideologicznej (nie chcemy się stapiać w żadnych melting potach!), ale też wynikającej z niepewności i lgnięcia do swoich; do tego, co się zna i wydaje się niegroźne. Ja to w Niemczech bardzo często obserwuję np. u ludzi z byłego Sojuza, znacznie częściej niż u Polaków.
Siódemeczko, ja już Haneczce Kalwasa posłałem. 🙂
Żle się wyraziłam, Kocie.
Miałam na myśli, już po załatwieniu przez nich wszelkich formalności, umieszczanie imigrantów w określonych lokalizacjach, często w tym celu wynajmowanych całych blokach, czy osiedlach kontenerowych oraz skupiskach tanich mieszkań socjalnych, które po pewnym czasie opuszczają tubylcy, zatem powstaje rodzaj getta.
Większe są skupiska dobrowolne. Co widać wyraźnie na przedmieściach Paryża.
A Niemczech w dużych miastach są całe ciągi ulic bez mała narodowo jednorodnych.
W Holandii zresztą też.
Kontenery i bloki wynajmowane przez państwo dotyczą raczej tylko azylantów w Niemczech.
Przesiedleńcy po przejściu przez obóz umieszczani byli w tzw.Notwohnung, czyli mieszkaniach ( pewno różnie to bywało w różnych miastach) wspólnych, gdzie w zależności od stanu rodzinnego, miało się do dyspozycji jeden lub więcej pokoi. Toalety wspólne często były na korytarzach, a prysznice w piwnicach. To były najczęściej stare bardzo kamienice będące własnością gminy czy miasta.
Jedynie w kwestiach estetycznych. A konkretnie estetycznych wrażeń Bobika z eksponowania kości. Też znamy się na takiej estetyce. I mamy w tym zakresie niemałe zasługi oraz dokonania
https://plus.google.com/u/0/photos/yourphotos?pid=6107082855009679810&oid=116310015148736175503
Paradoskie, mnie się pod tym linkiem żadna estetyka nie pokazuje – pewnie za karę, że nie jestem w plusowym Guglu. 🙁
W Niemczech rozwiązania mieszkaniowe dla oczekujących na azyl są pozostawione w gestii gmin, więc mogą się różnić nawet co kilkanaście kilometrów. Natomiast po uzyskaniu statusu azylanckiego (bardzo niewielki procent starających się dostaje) można sobie mieszkanie wybrać samemu, ale jest to oczywiście ograniczone możliwościami finansowymi i dobrymi chęciami właścicieli mieszkań, którzy – poza lokalami socjalnymi – mogą po prostu grzecznie odmówić wynajmu i nikomu się nie muszą z tego tłumaczyć.
Muszę coś pokombinować z udostępnianiem. Ale to później. Będę musiał pogrzebać. Albo prześlę pocztylionem.
Pocztylion jest z natury rzeczy nieco elitarny, więc jak udostępnienie ma być demokratyczne, to lepiej pogrzebać. 😉
Jaka troskliwa pani premier. Wrrrrr
http://wyborcza.pl/1,75478,17293811,Pigulka__dzien_po__jednak_na_recepte__Ewa_Kopacz_jeszcze.html#BoxGWImg
Może tak będzie lepiej. Na pewno prościej. A ponieważ chcę uniknąć multipostowania będziesz musiał zajrzeć do antyszambra i uchylić drzwi
http://imageshack.com/a/img673/2475/5MlekA.jpg
http://imageshack.com/a/img540/2605/rCrCL3.jpg
Och, jakie apetyczne i pięknie podane kości! To już naprawdę haute cuisine. 😆
A w sprawie pigułki można przeskoczyć do nowego wpisu, bo mnie też wolno o pigułkach, nie tylko politykom. 😉