Odpowiednie dać suczce imię

czw., 21 maja 2009, 03:37

Lista psich imion była długa. Bobik przeglądał ją z zainteresowaniem, od czasu do czasu krzywiąc się, albo przeciwnie, wydając aprobujące szczeknięcie. Czas naglił, bo pełniąca już od kilku dni obowiązki domownika blogu suczka nie mogła dłużej pozostawać bezimienna.
To imię było takie ważne nawet nie ze względu na samą suczkę, jej wydawało się to być dosyć obojętne. Ale ludzie… Ludzie są jakoś tak dziwnie skonstruowani, że jeśli kogoś nie nazwą, nie opiszą, nie poumieszczają jego właściwości w odpowiednich szufladkach mózgu, skłonni są do traktowania tego kogoś z obojętnością lub nawet okrucieństwem. Nie wszyscy, wiadomo, ale tych skłonnych jest wystarczająco dużo, żeby mieć powody do obaw.
Z drugiej strony, ludzka skłonność do dobrego traktowania tylko tych z odpowiednimi imionami też przysparzała Bobikowi zmartwień. Dobrze wiedział, że w jednych rejonach świata psy o imieniu Johnny mają wiele większe szanse przeżycia niż psy o imieniu Ali, a w innych dokładnie na odwrót. Nie chciał narażać i tak już straumatyzowanej koleżanki na kolejne nieprzyjemności wskutek obarczenia jej nieodpowiednim zestawem i następstwem fonemów. Sprawę trzeba było naprawdę dobrze przemyśleć.
Centi, Horton, Sokrat, Fado… Nie , to było dla facetów. Mopi, Lacosta, Camorra, Trutka, Daisy, Tequila, Amnezja, Luna, Yoko, Wena, Mila, Brawura, Oda, Kara… O dziwo nikt nie wpadł na pomysł nazwania psicy Zbrodnia, chociaż sądząc po tym zestawie, po ludziach można się było wszystkiego spodziewać. Tośka, Mańka… No, to już było do przyjęcia. Ale na całej, liczącej ponad 10 000 imion liście nie było tego jednego, jedynego, które spasowałoby jak pasztetówka do pyska i czerwone wytrawne do kieliszka.
– Nie ma rady – westchnął Bobik – bez konkursu się nie obejdzie. Ale może to i dobrze? Blog będzie miał na jakiś czas godziwe zajęcie, a ja, zwaliwszy robotę na innych, będę mógł pomyśleć o całkiem innych aspektach obcowania z suczkami. Albo pofilozofować o imionach abstrakcyjnie, bez konieczności natychmiastowego przekuwania myśli w czyn. A w każdym razie uda mi się chociaż raz uciec przed poczuciem osobistej odpowiedzialności za losy świata. Czyż nie jest to warte królestwa, a przynajmniej konia?

Choć się w to może nie chce wierzyć
albo się uzna to za chore,
znacznie jest łatwiej psa uderzyć,
gdy bezimiennym jest on stworem.

Łatwiej go kopnąć, wdeptać w trawę,
zarzucić mu okropne czyny,
jeśli się nie wie o nim nawet,
kiedy obchodzi imieniny.

Bo bez imienia jak bez twarzy,
bez twarzy zaś jak bez istnienia –
pojęciem jest się tylko wrażym,
bez ciała psem z krainy cienia.

Ale już lepiej bez imienia
w niepewne losu tłuc kowadło
niż tegoż losu złym zrządzeniem
dostać to imię, co podpadło.

Z takim imieniem podpadniętym
jesteś jak worek treningowy
i walą w ciebie wszystkie męty,
nie bacząc na twój ból i skowyt.

Bij psa! Zasłużył on na baty!
Po co nazywa się tak wrednie?
Toż to moralny imperatyw,
żeby takiego prać, aż zblednie,

aż się nakryje kopytami,
(nieważne już, czy je posiada),
aż się posoką własną splami…
Huzia na Józia! Dorwać dziada!

Tak… Jak już jakieś imię ma się,
to lepiej z takiej kategorii,
która w słoneczku, na tarasie,
grzeje się w chwale oraz glorii,

wcale nie prosząc się pod obcas,
wcirze nie pchając się w ramiona.
A Bezimienny, Nienasz, Obca…
Nie, to niedobre są imiona.