Z rubryki towarzyskiej
Tylko się chłodniej trochę zrobi, październikiem powieje, zaraz zaczynają się pchać do domu. W dzień, kiedy krzątanina, telefony i szukanie parasola, pokazują się dość rzadko, za to wieczorem zaczynają coraz bezczelniej przemykać się pod ścianami, włażą na stół, wślizgują się do łóżka, nawet poczytać, czy postukać w klawiaturę spokojnie nie dadzą. Szare albo prawie czarne, szybkie, ruchliwe.
Tak, ja też z początku myślałem, że myszy. Ale po dokładniejszym wejrzeniu okazało się, że to smutki. Niektóre znane, domowe, tak już oswojone, że z palca kroplę wina zliżą i ugłaskać się dadzą. Inne płochliwe i nastroszone, ani do nich przystąp, dziury w życiorysie wygryzą, nabrudzą, nabałaganią, w nocy spać nie dadzą i o żadnym oswajaniu słyszeć nie chcą. A jeszcze inne nie własne, zabłąkane lub bezdomne, szukające jakiegokolwiek ciepłego miejsca i odżywczej okruszyny.
Ani mi w głowie wyrzucać je, czy zastawiać na nie pułapki. Przyzwyczaiłem się do nich i może nawet byłoby mi bez nich jakoś łyso. Nie ukrywajmy zresztą, że choć radości może łatwiej polubić, to jednak są od smutków wiele banalniejsze. A dogadanie się ze smutkami daje miłe poczucie pewnej wyjątkowości. Może nawet zostać uznane za pewne osiągnięcie życiowe, zwłaszcza w braku innych, godnych uwagi i zaprezentowania czynów.
Tak się tylko zastanawiam: gdzie one spędzają wiosnę i lato? Te wszystkie długie dni, zakończone leniwymi, bzyczącymi, truskawkowymi, pienistymi od piwa wieczorami? Czy w taki dzień, albo w taki wieczór, widział kto kiedy jaki smutek?
Tymczasem teraz, kiedy chłodniej i do listopada już nie tak daleko… O, przepraszam. To już chyba było.
Kolo zycia, Bobiku. A wiosna i latem to one moze sa na drugiej polkuli. Albo sie hibernuja – w odwrotnym rytmie do niedzwiedzi. Albo – tez sa, tylko sie je mniej zauwaza…
Gdyby były na drugiej półkuli, to by się – przy obecnych środkach komunikacji – coś chyba o tym wiedziało. Bardziej prawdopodobna jest wersja z letnią hibernacją kontraniedźwiedziową. 😉
Co wcale nie wyklucza innych, równie prawdopodobnych wersji. 🙂
Ladne te Twoje smutki Bobiku, jakies takie swojskie. Ale u mnie jeszcze nie. Na razie piekna jesien, taka leciutko tylko melancholijna rankami lub wieczorami za to w ciagu dnia jeszcze nadal ogladajaca sie na lato, tylko nie tak jak ono uciazliwa. Przeslicznie. A smutki, no coz – gdzies tam z boku towarzysza. 🙂
Latem też są smutki. Czasem nawet większe niż o innych porach roku. Za dobrze by było, żeby smutek tylko jesienią i zimną.
Kwiecien tez obrosl zla slawa:
APRIL is the cruellest month, breeding
Lilacs out of the dead land, mixing
Memory and desire, stirring
Dull roots with spring rain….
No, zgadza sie, zgadza…
E tam, smucić się można zawsze. I cieszyć też…
Smutek musi jednak miec jakas szczegolna oprawe.
Usilowalam smucic sie Toskanii i za nic nie wychodzilo. Za duzo tych krewetek na kazdym rogu, i wina, i widokow, i klimatu. A i ludnosc miejscowa rzuca klody pod nogi….
A wraca czlowiek do Londynu i bonjour, Tristesse! ….
Ja miałam szczęście trafić w Londynie na pogodę cesarską, jak mawia nasz dawny blogowy znajomy. Jak tu było nie cieszyć się śniadaniem na trawie w Kew… 😉
Prawda jest taka, że jak człowiekowi naprawdę smutno, to będzie się smucić nawet – no, nie wiem, czy w Toskanii, ale w pięknej Burgundii i owszem, przytrafiło mi się. Wiele lat temu. A jak człowiekowi wesoło, będzie cieszył się nawet w ulewnym deszczu:
http://www.youtube.com/watch?v=p7QL46cK7B8&feature=related
Dzień dobry 🙂 No, nie wszystko da się szczegółowo wyjaśnić w takim krótkim wpisie. 😉 Pewnie, że jak się ma szczególny powód do smutku, to można zawsze, wszędzie i o każdej porze. Ale jesienią częściej dopadają takie smutki bezprzedmiotowe – ot, bo się patrzy za okno, albo wiatr w kominie zawyje. I to one są najbardziej myszate, to znaczy nie wielkie bum i katastrofa, tylko małe, przemykające się uciążliwości, które, o dziwo, nawet można jakoś tam polubić, a w każdym razie się z nimi ułożyć.
No bo czyż nie jest elegancki taki melancholijny smuteczek na recamierze, z krysztalowym kielichem wina w łapie, kiedy ogień buzuje na kominku, a z sąsiedniego blogu dobiegają rzewne tony… a, to już niech Pani Kierowniczka podrzuci, co najlepsze na takie okazje. 😉
O, Bobiczku, na przykład to…
http://www.youtube.com/watch?v=f7vLOjzG4no&feature=related
A to już kawałek na głęboką depresję…
http://www.youtube.com/watch?v=u8DcWmwG5Kw&feature=related
Lecz wystarczy pieskowi dać mleczko
I nie będzie smuteczków nad rzeczką… 🙂
Oj, proszę, tylko nie mleczko, bueee…
Lecz wystarczy mu dać pasztetówki
i już piesek smuteczki ma z główki. 😀
Rozumiem, że „Winterreise” zostawiamy sobie na kompletne załamanie w okolicach lutego? 😉
Siedzi na blogu blogowy smutas
Smutek mu zwisa smętnie jak kutas
Smędzi, dołuje, rozłazi w szwach
Żebyż go wreszcie szlag trafił,
Ach!
Już pozarażał pół blogowiska
Do drugiej części też szczerzy pyska
Ogarnął blogi okrutny strach
Smutas pociągnie nas wszystkich
W piach!
Resztką witalnych sił blogowisko
Próbuje strącić wredne smucisko
Jak z blogów spaść ma depresant ów
I przy pomocy jedynie
Słów?
Bo to specjalność kraju nad Wisłą
Że kiedy wszyscy spokojnie przysną
Jeden z deprechą wyskoczy i
Rozdziera z hukiem swoich szat
Szwy!
Egzystencjalnym straszy nas dołem
Za cierpiętnika robi z mozołem
Nie wie dlaczego i po co, lecz
On Damoklesa wciąż widzi
Miecz!
Nie pozostaje nam nic innego
Jak skromnie rzec mu: drogi kolego,
Oszczędź odzienie, idź sobie precz
Bo ci wsadzimy wspomniany
Miecz…
na myszy i smutki najlepsze są koty 🙂
Na myszy i smutki najlepsze są koty,
Niestraszne im mury i siatki i płoty,
Iskrami też sypie kot, jeśli by chciał,
Futerko nastroszy i wrzaśnie: mrrau, mrrau!
Kot nie jest „dobry na”.
Kot jest dobry, kropka.
I piekny.
Na skraju przepaści depresant przysiada,
ostatnie pół bułki z margaryną zjada,
smarkiem przyprawione i łzami podlane,
bo coś zbyt cieszyło, w tentego kopane.
Na skraju przepaści depresant przystaje
i zdecydowany krok do przodu daje.
Wyrwał się depresji, ale – o, wciórności! –
przez to mieć powinien powód do radości.
Ech, życie okrutne! – skargi rzewne płyną –
depresji mej skrzydeł ty nie dasz rozwinąć!
Gdy żem wszystko stracił już spokojna czacha,
ty wrednie nadzieją przed nosem mi machasz. 😥
Depresant toskański oprawia smutki w cyprysy. Po to są sadzone.
Haneczko,
masz rację z tym zastrzeżeniem co do kontaktów nieletnich dzieweczek z archaniołami. Z dwojga złego to już lepiej z reżyserem filmowym. Przyzna się taki, odszkodowanie zapłaci, a nawet po latach jeszcze honorariów za wywiady przysporzy. A archanioł? Na ducha świętego zwali i tyle go widział 🙄
Koty są dobre a najlepsza jest z nich świeżo zdjęta skórka 😆
Cubalibre, żebyż na zwaleniu na ducha świętego się kończyło. Skutki kontaktów niewinnych dzieweczek z archaniołami są wiele bardziej długofalowe niż głupie 30 lat… 🙄
zeen, już Cię widzę, jak ze swojego sierściucha ściągasz skórkę. He, he… 😉
Co za ludzie! Leje, szaro, ponuro, zimno, trzecia kawa wypita i nic, a oni nie dają popaść w deprechę 🙄
Haneczko, może czwarta kawa by pomogła? Przynajmniej łapki by się może trochę roztrzęsły. A ja właśnie jak ptaszydło drapieżne wypatruję, z kim by się tu kawy napić. 🙂
Zeen nie sciaga, tylko wylizuje, zeby pchel nie mial.
Żeby kto nie miał pcheł? zeen czy kot? 😯
A zeen miewa pchly?
Zeen, na pchly najlepszy czosnek z rozmarynem. Najlepiej w baranim kotlecie.
Jak bedziesz czesto pozeral, to nie musisz uzywac drogiego Frontline’u. Zawsze to Starej powtarzam.
I tez pchel nie mamy.
Leje, że aż miło 😀
Bo ja lubię, jak leje – można sobie spokojnie podumać, nie to, co z tym słońcem 🙄
Eee tam, Zeen prędzej własną skórę ściągnie niż kocią. Pchły też nie ruszy. Toż to ludzki wampir 😉
zeen sobie rankiem jeszcze smacznie chrapie,
ale przez sen się coraz mocniej drapie…
Zerwał się z łóżka, spogląda na kota,
który w uśmiechu się szczerzy, niecnota
i niby nigdy nic swój ogon liże.
No! – zeen zawrzaśnie – Uch, ty bydlę ryże!
Po tom cię karmił na insekty trutką,
byś pchły do chaty mi zwlekał cichutko?
Po tom cię futra ściągnięciem przez głowę
straszył i groźby wymyślał wciąż nowe?
Spójrz na dwa metry me w pasie obwodu,
ukąszeń siatką pokryte do spodu,
spójrz na paluchy, co jeszcze półsenne
rwą się, by drapać te swędy bezdenne!
Czosnku zachciewa się i baraniny!
Niech ja cię w swoje dołapię kończyny,
poznasz, co Frontline, co inne tortury
i na co kociej używa się skóry…
A kot mu na to:
zakończ już, stary, tę ściemkę,
bo mam ochotę na drzemkę. 🙄
Tak, tak, Bobik. Dobrze mowisz.
Najlepsza jest terapia naturalna, bez chemii. Kazdy podrecznik „Jak kochac i szanowac Kota” ci to powie.
I wcale nie wychodzi drozej niz Frontline czy inne swinstwa, na ktorych zbijaja fortune krwiopijcy-weterynarze. 😈
Bydlę zeenowe nie jest ryże. Bydlę zeenowe jest łaciate w czerni i bieli… 😈
Bydlę ryże jest metaforyczne. A założę się, że zeen do swojego bydlątka mówi metaforami i innymi takimi. 😆
Ryzosc moze byc tez wewnatrz Kota, w sercu.
Moja Stara w sercu jest piekna, wiotka i mloda.
I nie dyskutowalbym z tym. 😈
Bydle laciate w czerni i bieli kojarzy mi sie z Vermontem (populacja krow przewyzsza ludzka). Poza tym zawsze wydawalo mi sie, ze koty sa jakos w ogole ryze od srodka (co u mnie jest plusem). 😀
Słuchajcie, to może nawet zeen jest w sercu piękny, wiotki i młody, a nie żaden wampir? 😯
No, kto by przypuszczał… 😆
Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na pytanie, jaka jest szczotka ryżowa od środka… 🙄
Z cala pewnoscia nie ryza. Jakos szarosc mi wtedy w glowie wyskakuje. 🙂
O poczuciu juz zimowym, ale zastosowanie tez moze byc jesienne, bo swiatlo ma tyle wspolnego z nastrojem:
There’s a certain slant of light,
On winter afternoons,
That oppresses, like the weight
Of cathedral tunes.
Heavenly hurt it gives us;
We can find no scar,
But internal difference
Where the meanings are.
None may teach it anything,
'Tis the seal, despair,-
An imperial affliction
Sent us of the air.
When it comes, the landscape listens,
Shadows hold their breath;
When it goes, 't is like the distance
On the look of death.
(Emily Dickinson)
http://i.wp.pl/a/i/kartki2/main/kartka856.jpeg
Heleno dziekuje 😀
leje,wiadra wody,niagara!!!!!!!
czar wypasionych prysl 🙁
sombrero wiec na glowe od jutra
juz widze jak w zatloczonym S-Bahnie przepycham sie ukryty pod rozleglym sombrero,a siadajac zajmuje trzy miejsca 🙂 🙂 🙂
Rysiu, nawet wypasione muszą czasem odsapnąć 🙂
Wspaniala, co? ” a certain slant of light…” byl bodaj pierwszym wierszem Emily, na jaki sie natknelam przed wielu laty, kiedy nic o niej nie wiedzialam. I jeszcze drugi – Because I could not stop for Death/ he kindlly stoped for me….
Nic z tego jeszcze nie rozumialam, bo angielski byl za slaby, ale wiedzialam, ze Emily jest dla mnie! Totalne olsnienie od pierwszego spojrzenia. Wiec sie przedzieralam ze slownikiem. 😆
W kazdej chwili, rysiu… 😳
Sliczny bukiet, dzieki 😆
Tak, Heleno – wspaniala. Do tego od bardzo wczesnego dziecinstwa jakos bardzo na swiatlo zwracalam uwage, wiec jak to pierwszy raz przeczytalam, jeszcze jako nastolatka, to wiedzialam, ze mowi i za mnie. A o wierszu „Because I could not stop for Death/he kindly stopped for me” juz sie kiedys zmowilysmy, kiedy byla mowa o terapeutycznym dzialaniu poezji (nie w znaczeniu podrecznikow self-help oczywiscie).
Rysiu, gdyby jednak sombrero anty-deszczowe Ci sie znudzilo, to dzisiaj moge podeslac jeszcze calkiem mocne slonce od nas. Moze dojdzie, chyba ze nad Atlantykiem ktos dokona kradziezy. 😀
Haneczko,wypasione beda wylegiwac sie do WIOSNY !!!!
a wtedy…………..
Emily zdecydowanie jesienna. Wyobrażacie sobie ją w wypasionych? 😯
Za to Rysia przepychającego sombrero przez S-Bahn świetnie sobie wyobrażam. 😆
Moniko,slonce zawsze; czy z czy bez wypasionych
pozwolicie jeszcze o „polanskim”
http://wyborcza.pl/1,75248,7090891,Swiatowa_prasa_o_Polanskim__Nie_mylmy_ofiary_ze_sprawca.html
Moje zetkniecie z Emily nastapilo raczej dosc pozno – mialam chyba 22-23 lata, kioedy zbaczylam te dwa wiersze w jakiejs antologii. Pamietam, ze strasznie mi sie spodobalo, ze „and Immor-Ta-Li- TY! ”
Ze tak jest jakby kilka akcentow w jednym slowie. To ma pewnie jakas nazwe „fachowa”… 🙄
Emily tylko, zdecydowanie tylko jesienna
Jestem w rozpaczy – bo Terlik z Betonu napisal dzis to samo co ja wczoraj!!!!!
Ja nie chce byc z nim po teJ samej stronioe barykady, wiec chyba zmienie front.
Radykalnie.
LAPY PRECZ OD POLANSKIEGO!
Witaj Heleno, wsrod krwawiacych sercem „-steinow”. 😆
Zajrzalam do tego „przegladu prasy swiatowej” i o calym swiecie absolutnie nie moge sie wypowiadac, ale choc edytorial w LA byl za sciganiem Polanskiego, ta sama gazeta w dwoch innych miejscach wyrazila przeciwstawna opinie (choc nie bylo to na opinion page). I w ogole powiedzialabym, ze taki rozrzut istnieje gdzie indziej, przynajmniej w prasie amerykanskiej.
A ja moge sobie Emily wyobrazic w wypasionych – moze dlatego, ze ona byla znana ekscentryczka, takze w sprawach stroju, absolutnie nie liczaca sie z tym, co ludzie powiedza. Tylko pewnie by te wypasione uzywala do ukrywania sie za nimi. 🙂
A tu strona w LA Times, gdzie mozna sobie zaglosowac za lub przeciw.
http://opinion.latimes.com/opinionla/2009/09/roman-polanski-extradition-battle.html
I jeszcze wzmianka, ze mozliwe, ze cala sprawa zostala niechcacy sprowokowana przez adwokatow Polanskiego (proszac o umorzenie sprawy podnosili, ze przez lata go nie scigano i nie proszono o ekstradykcje, co dawalo wrazenie, ze sami prokuratorzy nie byli do konca przekonani co do tego, ze sprawa byla do wygrania).
http://www.latimes.com/news/local/la-me-polanski-prosecutor29-2009sep29,0,465846.story
Slowem – adwokaci doskakali sie.
Dosiegla ich sluszna kara za przemadrzalstwo.
Urok systemu (nie tylko tutaj) polega na tym, ze kara dosiegla tylko ich klienta. Oni sami maja sie pewnie niezgorzej (finansowo takze). Ale przypominanie prokuratorom, ze moga scigac a nie scigaja nie jest moze najlepszym pomyslem na przekonanie ich, zeby calkowicie tego scigania zaprzestali.
Wiecie, co mnie najbardziej przeszkadza w tych różnych opiniach o Polańskim (nie wszystkich, ale wielu)? Wpadanie w taki czarno-biały schemat, z przypisywaniem wyznawcom innego poglądu jakichś nieładnych intencji. Albo kara z całą surowością prawa, bo inaczej popiera się gwałty na 13-latkach, albo łapy precz od Polańskiego, bo wielki reżyser, a takich się nie tyka. A akurat ta sprawa jest pełna półtonów i można być przeciw uwodzeniu 13-latek, jak również za tym, żeby prominentów prawo nie traktowało łaskawiej, a mimo to uważać, że w tym przypadku, z ludzkich względów, mogliby facetowi już dać spokój.
Tylko że ten cały medialny szum według mnie raczej w tym przeszkodził, niż pomógł, bo stanowiska się wskutek niego usztywniły i nikt nie chce stracić twarzy. Polański jako człowiek przestał się już w tym wszystkim liczyć, teraz jedna lub druga strona łapie za niego i wywija, żeby udowodnić słuszność swoich argumentów.
A ja się tak zastanawiam – gdybym był niemłodym gościem, który po wielu życiowych zakrętach i kopniakach od losu (bo przecież Polański nie był wyłącznie dzieckiem szczęścia) jakoś sobie wreszcie zdołał ułożyć całkiem przyjemne i twórcze życie, to czy ja bym miał taką wielką ochotę w imię idei dostać się do kraju, w którym być może zapakują mnie do pudła, czy też próbowałbym się jakoś przed tym bronić? I wcale nie mogę uczciwie, z łapą na sercu odpowiedzieć, że na pewno nie poprosiłbym jakichś kumpli „słuchajcie, brońcie mnie, bo ja nie chcę do pudła”. Nie wiem.
Dokladnie tak, Bobiku. Zwyczajne zycie sklada sie z poltonow, i stref swiatla i cienia, a media, a takze rozmowy zwyczajnych ludzi pod ich wplywem, wpychaja cala dyskusje w czarno-bialy schemat. Dodatkowo troche mi to przypomina rozne sredniowieczne historie, ilustrujace z pewna przyjemnoscia marnosc tego swiata przez opowiesci o naglych nieszczesciach u dotychczasowych wybrancow losu…
Och, sluchajcie, moje Wy Goldsteiny. Moze gdybym wczoraj nie przeczytala oryginalnych zeznan tej 13-latki, moglabym wykrzesac z siebie wiecej wspolczucia dla starego POlanskiego, ktory bla-bla, widziala polcienie etc.
Gdybym nie przeczytala, to bym dalej myslala, ze byl to „gwalt” tylko z punktu widzenia prawnego,.. gwalt w oczcah prawa na nastolatce, ktora byla calkiem chetna . Ale to byl GWALT w pelnym znaczeniu tego slowa, na dziewczynce, ktora byla przez niego komplernie znarkotyzowana, nie mowiac o tym, ze upita.
I ja niestety nie jestem w tej chwili w stanie wykrzesac z siebie dla niego wspolczucia, poniewaz bylam w znacznie pozniejszym zyciu gwalcona dwukrotnie. Za pierwszym razem (21 lat) udalo mi sie wybronic, wydrapac, wygryzc. Ale za drugim razem (32-33 lata) juz nie – bylo mi juz wszystko jedno, chcialam zeby sie czym predzej skonczylo.Nawet nie krzyczalam. Ani pierwsza proba gwaltu, ani drugi gwalt nie zostaly zgloszone ani na policje, ani nawet nikomu wowczas nie opwoiedziane, dopiero po latach moglam o tym komus opowiedziec.
I ja sobie nie jestem w stanie wyobrazic, ze MOZNA TO ZROBIC DZIECKU. I ze ona z tym musiala zyc publicznie, do dzis poniewierana przez innego wrazliwego i jakze chrzesciajanskiego artyste jak ten ch. Zanusssi. POlanski byl wowczas bliski piecdziesiatki! Wiedzial co robi dziecku. Nie, po przeczytaniu tych zeznan, nie uwazam, ze on odpokutowal swoj grzech, ogromny grzech i ze sie autentycznie pokajal.
A w swej pokretnej i zaklamanej ksiazce nie opowiedzial wszystkiego. To lepiej bylo nie pisac.
Po przeczytaniu tych zeznan mysle jednak, ze jedyna ofiara tego wydarzenia sprzed lat byla i pozostala dziewczyna.
Heleno, tego, że ofiarą zdarzenia przed 30 laty była dziewczyna chyba nikt nie neguje. Była ofiarą bez względu na to, jak wszystko przebiegło, bo nawet gdyby się sama napraszała, to dorosły facet powinien był powiedzieć „pogadamy, jak dorośniesz”. I gdyby ona do dziś czuła się pokrzywdzona i domagała się zadośćuczynienia, to sprawa by jeszcze inaczej wyglądała. Ale nikt mi nie powie, że skoro ona już dawno temu ogłosiła (i dalej twierdzi), że wybaczyła i nie chce ukarania sprawcy, to rozgrzebywanie teraz całej historii leży w jej interesie. Wręcz przeciwnie, jej życie też się rozrabia i wpycha pod walec, wbrew jej woli. Czy to służy jakiejś sprawiedliwości?
Może ja mam za dużo do czynienia z bezdusznymi paragrafami, które teoretycznie mają ludzi chronić, a tak naprawdę prowadzą nieraz do ludzkich tragedii. W każdym razie jest to powód, dla którego moja wiara w prawo podlega pewnym ograniczeniom. Jeżeli mam do wyboru ścisłe trzymanie się litery prawa, które w sumie przyniesie ludziom więcej szkody niż korzyści, albo też przymknięcie oka na literę i szukanie rozwiązania, które najmniej wszystkim zaszkodzi, wybiorę na ogół to drugie. W tym przypadku jakoś nie wierzę, że zapuszkowanie Polańskiego przyniesie korzyść komukolwiek, poza może jakimś ambitnym prokuratorem.
O, Heleno, bardzo mi przykro.
Ja osobiscie nie twierdze wcale, ze kto inny niz trzynastoletnia dziewczynka byl ofiara (glownie Polanskiego, ale w pewnym stopniu braku stosownej opieki rodzicow, i otoczenia przyzwalajacego na zachowania mocno niebezpieczne, takie jak narkotyki, i alkohol dla nieletnich).
Ale w przypadku ofiary Polanskiego, to akurat wczoraj wysluchalam w radiu doniesienia o tym, ze ona wlasnie prosila, zeby cala sprawe zamknac, po to zeby i ona mogla takze ja zamknac i zapomniec (to bylo rok temu, w trakcie przesluchania w sprawie ewentualnego umorzenia sprawy). Trzydziesci lat po fakcie takie jest jej podejscie do tej sprawy TERAZ. I niezwykle ja meczy wyciaganie wszystkch bolesnych, drastycznych i intymnych szczegolow do wiadomosci publicznej trzydziesci lat po tamtym zdarzeniu, gdy ona jest takze juz zupelnie innym czlowiekiem, i chcialaby, zeby ten okropny fakt z przeszlosci w przeszlosci pozostal. Natomiast z cala pewnoscia ona sama nie zmienila zdania co do tego, kto jest ofiara. Ma tylko odmienne od Ciebie zdanie co z tym wszystkim zrobic dzis.
Minelam sie z Bobikiem.
Czy sąd nad Polańskim ma przynieść ulgę innym pokrzywdzonym? Rzućmy go na kolana i niech żebrze o łaskę, bo nas gnębi wspomnienie innego nieukaranego sukinsyna i nie pomszczonej krzywdy? Najlepiej przed kamerami światowych telewizji? Od razu nam będzie lepiej i zapomnimy własne koszmary 😎
Mnie nie chodzi o litere prawa, tylko o jakas ekspiacje. I tej od niego, jesli dobrze rozumiem, nigdy nie bylo.
Och, zapewne byly jakies pieniadze, wyplacone dziewczynce kiedys albo pozniej. . Sadze, ze suma, ktora mogla wchodzic w gre byla dla niego znosna i go nie zrujnowala. Ale powinna mu byc dana mozliwosc pakazania prawdziwej skruchy, za straszny czyn.
Obejrzalam jakis klip sprzed lat, ale juz po ucioeczce ze Stanow. Zapytany przez dziennikarza, jak .mogl to zrobic dziecku, odpwoiedzial cos w rodzaju, ze „kazdy mezczyzna” woli mlodsze partnerki seksualne.
Jak chodzi o wymaganie i formę ekspiacji, to leży to jednak w gestii ofiar (o ile żyją) i nie ośmieliłbym się twierdzić, że wiem lepiej od nich, co im jest potrzebne. Jeżeli ktoś woli wziąć odszkodowanie, rezygnując z publicznego pokajania się sprawcy, to jest to absolutnie jego sprawa i taką decyzję też należy respektować.
Heleno, masz oczywiście prawo domagać się, żeby ktoś, kto Tobie wyrządził krzywdę był ścigany do skutku i poniósł karę wcześniej czy później. Jeżeli Cię to wciąż jeszcze boli, to sam byłbym skłonny pomóc szukać drania. Ale automatyczne przenoszenie swoich doświadczeń i odczuć na wszystkie przypadki nie jest chyba słusznym pomysłem. Bo z kolei jeżeli ja bym wybaczył komuś, kto mnie skrzywdził, to wcale bym nie chciał, żeby ktoś mimo to go ścigał w moim imieniu. Raczej bym to odbierał jako rodzaj ubezwłasnowolnienia.
Cubalibre, Twoj wybuch do mnie jest po prostu niemadry i obrazliwy.
Ja swoje sprawy zamknelam wkrotce po tym jak one sie staly, nie dreczylam sie nimi latami, nie zostalam przez nie naznaczona „na cale zycie”. Otrzepalam sie z kurzu i zajelam dalszym zyciem. Tak robi wiekszosc doroslych kobiet. Byc moze gdybym poszla na policje i zaczelam o tym opowiadac, myslalabym dzis o tamtych wlasnych doswiadczeniach inaczej i miala jakis syndrom ofiary gwaltu, ktorego nie mam i nigdy nie mialam. Co wiecej, wierze gleboko, ze gwalt jest doswiazdczeniem znacznie powszechniejszym, niz moze sie to wydawac. Z pewnoscia wiele moich kolezanek mogloby niejedno opowiedziec.
Ale tu mowimy o brutalnie wykorzystanym dziecku. I tu mam nieco inne kryteria.
Nie masz prawa zarzucac mi pragnienia upokarzania kogokolwiek, rzucania na kolana, ani checi pomszczenia czegokolwiek.
Tak uwazam, ze Polanski powinien cos publicznie powiedziec. Tak, z udzialem kamer. Tak, powinien okazac skruche.
A jesli nie, to powinien przyjac na siebie jakas kare, od ktorej sie wywinal…
Dlaczego wybuch? To Ty, Heleno, eksplodowałaś po moim komentarzu. Bardzo mi przykro, ale to Ty chcesz ukarać Polańskiego, a jego ofiarze uświadomić, że 250 tysięcy dolarów swego czasu, to żadne zadośćuczynienie i że została zgwałcona, zgwałcona, zgwałcona! I jeśli to ona chce zamknięcia sprawy i pozostawienia przeszłości w spokoju, to prokurator i psycholog Helena jej uświadomi, że się myli, wypiera ze świadomości albo została przekupiona (zastraszona?) i pora wreszcie, by Polański złożył włosiennicę, chwycił za bicz zaczął się nim okładać krzycząc „mea culpa” do kamer telewizji światowej 😎 A wtedy się zobaczy…
No mercy!
Słuchajcie, przestańmy się zacietrzewiać, bo nerwy to nie jest dobry argument w dyskusji. Rozumiem, że sprawy zahaczające o osobiste przeżycia wywołują z natury rzeczy bardziej emocjonalne reakcje, niż tematy abstrakcyjne i odległe, a wtedy i otoczenie zaczyna reagować bardziej emocjonalnie, ale jednak nie sądzę, żeby różnice zdań co do Polańskiego były warte ogólnej kłótni, nieprawdaż? 🙂
A poza tym mam dziś nastrój leniwy i nie chce mi się wchodzić z jakimiś dyktatorskimi zarządzeniami. 😉
Masz racje, Heleno, ze najlepiej by bylo, gdyby przeprosil publicznie, ale nie zawsze sie tak zdarza, i nie jest to zawsze tylko oznaka twardosci serca. Przepraszanie przychodzi wszystkim trudno, a w systemie amerykanskim, co pewnie pamietasz, jest jeszcze bardzo sliska sprawa tego, ze takie przeprosiny moga byc pozniej dodatkowo wykorzystane przeciwko przepraszajacemu. Dlatego tak nagminnie przeprosin tu nie ma, gdy powinny byc. Ludzie wiedza, ze pewnie adwokat kazal milczec i wzruszaja ramionami mowiac „liability”. Lekarze i szpitale nagminnie nie przyznaja sie do bledow lekarskich, i jest to ogromny problem, o ktorym wiele sie pisze. Szefowie firm takich jak Enron tez nie przepraszaja – bo znowu ta liability…
A poza jeszcze – w kwestii tego konkretnego przypadku ostatnie slowo w sprawie ekspiacji zostawiam ofierze. I mysle, ze nie jest zle, ze czlonkom lawy przysieglych zwykle sie zadaje pytania, czy sami nie byli ofiarami podobnego przestepstwa. Wtedy jednak unika sie mozliwosci, ze wlasne doswiadczenie, chocby jak najbardziej przemyslane i przetrawione nie zasloni choc na chwile patrzenia na obie strony medalu, co jest podstawa systemu sprawiedliwosci…
Bobiku, popieram jak najbardziej leniwe nastroje. Nawet pierogi leniwe – bo nie trzeba lepic… A to wszystko przez to, ze dzis musialam sporo rzeczy uprasowac (sporo jak na osobe nieprasujaca). I Zosia cichcem podkrecila termostat do 30 stopni, wiec zrobilo sie troche cieplo-wakacyjnie. 😀
Moniko, a z jaką częstotliwością jesteś kobietą prasującą? Pytam, żeby się zorientować, czy jestem w miarę normalny prasując przeciętnie raz na rok, czy powinienem w dyrdy udać się do psychiatry. 😀
Mniej wiecej raz na rok, Bobiku. W rzadkich przypadkach – dwa razy do roku… 😀 Akurat to prasowanie przypadlo na Zosi eksperyment cieplny, wiec prasowalam w ciezszych niz zwykle warunkach. Zosia ootem sie wszystkich pytala, w ktorym momencie poczuli, ze jest za cieplo. Nie wiem, co zapisala o nas w lab notes. 😉
Jak to miło się przekonać, że jestem całkowicie normalny. Niemal jak ten Szymborsko-Barańczakowy człowiek w Manitobie, pod każdym względem taki sobie, co nawet gdy liczyć głowy był najzupełniej typowy, bowiem posiadał je obie. 😆
W latach kiedy w tym kraju dochodzilo do zamachow terrorystycznych IRA, zdarzalo sie niejednokrotnie, ze matka lub ojciec lub dziecko zamordowanego wychodzilo nazajutrz przed kamery i mowilo: Wybaczam, bo nie moglbym zyc w nienawisci, moja religia etc. etc. Widzialam kilka takich przebaczen. BYlam pelna podziwu dla tych ludzi, ale do glowy by mi nie przyszlo zwalniac z odpowiedzialnosci karnej terrorystow. I terrotrysci stawali przed sadem.
Podobnie jak w wypadku terrorystow, tak i w tym o jakim rozmawiamy, strona oskarzajaca nie jest poszkodowana i zgwalcona, ale panstwo. Zgwalcona moze wybaczac w swoim wlasnym imieniu, ale nie zdejmuje to odpowiedzialnosci z przestepcy, ktory naruszyl jedno z najglebszych spolecznych tabu zapisanych w prawie – seksualnej nietykalnosci dziecka i podawania mu trucizn, pozbawiajacych je wszelkiej mozliwosci obrony. A z Panstwa nie zdejmuje odpwiedzialnosci doprowadzenia sprawy do konca. Jesli panstwo w to nie wkroczy, to oznacza, ze wystarczy sie ukryc i pzostawac w ukryciu odpowiednio dlugo, aby wina zostala zmazana. Nie o litere prawa mi jednak chodzi, ale o uspokojenie sie, zr takie przestepstwa beda przez moje panstwo scigane. Ze inny VIP-pdeofil zawaha sie zanim zacznie gwalcic zadrugowane dziecko.
Znam argument o nieprzyznawaniu sie do winy, bo moze rto pociagnac dalsze (jesli juz jakies byly) zadania astronomicznych odszkodowan etc.
TRUDNO! Niech placi.
Na mój psi nos wszystkie argumenty w sprawie, i z jednej, i z drugiej strony, już zostały podane i z tego, że będziemy je powtarzać, nic nowego nie wyniknie. Nie zawsze dyskusja musi kończyć się powszechną zgodą i ujednoliceniem stanowisk. I czasem rozsądniej jest ją przerwać, kiedy się widzi, że nikt nikogo nie przekona, a dalsze argumentowanie będzie służyć tylko podgrzewaniu atmosfery. Proponuję więc, żeby każdy wziął gęboki oddech, a następnie wyszedł z dobroczynnego dla stosunków społecznych założenia: ja tam racji mieć nie muszę, a swoje i tak wiem. 😆
Co powiedziawszy udaję się na zasłużony spoczynek, czego i Wam życzę. Dobranoc. 🙂
No ja w ogole wierze w wielosc punktow widzenia jako wartosc sama w sobie, a podgrzewaniu jestem niechetna, zwlaszcza po eksperymencie z termostatem. 😆 Dobranoc Bobiku. 🙂
Słoneczne dzień dobry 🙂
Słoiki nam wyszły. Co do jednego. Jeszcze tylko wino z winogron i wino ze śliwek (pan mąż się uparł) i ogłoszę ostateczny koniec przetwarzania 🙄
Dzień dobry. 🙂 Widzę, że Haneczka, dzielna rycerka, ścina nieprzyjacielskie łby w zapale, żadnemu pohańcowi-owocowi nie daruje 😆 Ale jak to się dzieje, że te słoiki się wyłącznie zapełniają, a żaden się nie opróżnia? Czy ta walka z owocami to tak tylko sztuka dla sztuki? 😉
Pytam, bo ja sam mam trochę z takiego chomika, dla którego zrobienie zapasów, ustawienie na półce i policzenie jest celem samym w sobie. Jeść tego wszystkiego już potem nie muszę. 🙂
Z Kongresu Kultury ma podobno coś wyniknąć
http://www.polityka.pl/tvp-zabrac-i-oddac/Lead121,1335,303305,18/
Bardzo jestem ciekaw, na ile w praktyce politycy są skłonni wypuścić media z łap. Bo to, że w rozmowach z twórcami kultury jeden czy drugi coś tam na ten temat przebąkiwał, jeszcze nic nie znaczy. Przed twórcami kultury trzeba trzymać jeden fason, a przed kumplami z partii drugi. Ja tego nie widzę różowo, ale i tak – jak ten od wiatraków – uważam, że lepiej spróbować, niż pluć sobie w brodę, że się nie spróbowało.
Zwaszcza że mi bródkę przystrzygli i nie mam za bardzo w co pluć. 😉
Bobiku, intensywność napełniania przekracza konsumpcyjne możliwości opróżniających, choć podjęliśmy zobowiązania i zwiększyliśmy wysiłki, bo w ogniu kampanii żniwnej każdy pusty słoik na wagę złota!
Kurcze, wiecie co? Ja chyba niczego nie chomikuję 😯
O zamiataniu pod dywan http://www.polityka.pl/trupy-w-szafach-europy/Lead30,933,302072,18/
O, jak ja zazdroszczę niechomikującym! Mnie jakoś to nie wychodzi, choćbym nie wiem jak się starał. Zza dobrych chęci i mocnych postanowień zawsze w końcu wylezie… czternaście słoiczków… a może piętnaście? 😉
W tym artykule pana Krzemińskiego (którego zawsze czytam z bardzo dużą uwagą) bardzo mnie zastanowił pesymizm dotyczący pojednania polsko-rosyjskiego. Wprawdzie zgadzam się, że pojednanie polsko-rosyjskie jest trudniejsze niż polsko-niemieckie, ponieważ brak mu pozytywnej wizji, ale czy tę wizję naprawdę tak trudno wypracować? Moje osobiste doświadczenie podpowiada mi, że Polacy i Rosjanie spotykający się na neutralnym gruncie, np. jako emigranci w zachodniej Europie, bardzo szybko odnajdują poczucie słowiańskiej wspólnoty. Owszem, nie jest to wspólnota interesów, tylko odczucie więzi kulturowej (szczególnie widoczne w obliczu obcego kulturowo, a dominującego żywiołu), ale przecież to też jest baza, na której można by coś budować. Na razie nie zważając na obsesje polityków z jednej i z drugiej strony, a potem może nawet próbując te obsesje tonować.
Ceterum censeo Carthaginem esse delendam
Balcerowicz musi odejść (podjeść)
A u was murzynów biją!
Wal się!
Fuck you!
Dziękujemy Państwu za udział w dyskusji 😆
zeen, cosik mi się zdaje, ześ tu nie po nauki przysedł 😆
Schopenhauerem poleciałem, co bede czas tracił… 😉
Zeen, a dokąd i kiedy wracasz?
A ten Schopenhauer to tańszy od German Wings? Bo może i ja bym skorzystał? 😆
http://wiadomosci.onet.pl/2052417,11,profesor_zygmunt_bauman_otwiera_bloga,item.html
Bezpieczniejszy od German Wars, szybszy niż French Frogs, lepiej karmią niż w British Pudding, dalej lata niż American Aerospace, a bilety tanie jak w Poilish NoFly…
Zeen się rozlatuje 🙁
Niestety, nie mają biletów na trasę do sklepu i z powrotem, a te mi akurat pilnie potrzebne. 🙁 Będę musiał skorzystać z usług przedsiębiorstwa transportowego Bläck Fööss. 😉
W naturze musi byc jakas rownowaga. Link Haneczki do wiadomosci o nowowotwartym blogu profesora Baumanna zostal natychmiast zrownowazony wiadomoscia, ze Sarah Palin wyda w listopadzie swoje wspomnienia i przemyslenia pod intrygujacym tytulem „Going Rouge”… Andy Borowitz zapowiada, ze wkrotce pojawi sie takze tlumaczenie tego dzielka na angielski. 😉
http://www.huffingtonpost.com/andy-borowitz/palins-memoir-due-in-nove_b_302573.html
Moniko, 😀
wspanialo zimno-sloneczny dzien
wydaje mi sie ze berlinczycy zwolnili i senniej przemierzaja
drogiiii……….
nawet czekanie na S-Bahn robi sie nostalgicznie mile 🙄
Rysiu, moze, jak juz ten nieszczesny S-Bahn naprawia, bedziesz rzeczywiscie wspominal z lezka w oku to czekanie podczas wielkiego remontu. Z tym, ze mysle, ze bedzie to jednak lezka ulgi. 🙄 A my w Concord czekamy juz drugie lato, zeby nam naprawili most kolo pieknego parku historycznego (tego od poczatku Rewolucji Amerykanskiej). Jakoby fabryka stalowych przesel nie moze wyprodukowac odpowiedniego ich rozmiaru… To wersja oficjalna, w lokalnej gazecie, od radnych miejskich. Wersja nieoficjalna jest taka, ze zabraklo pieniedzy. Raczej wierze w te druga, no i dalej czekam na brak objazdow i „obchodow”. 🙄
Moniko,”wielkiego remontu” 🙂
ach te pieniadze,podobno amerykanie szukaja ich w szwajcarii
http://www.zeit.de/2009/41/Polanski
bez bica rysia prosze to juz ostatni moj „polanski” 😆
Rysiu, nie narażaj mi się! 😉 Żadna osoba publiczna nie jest dla mnie warta tego, żeby ktoś na blogu odczuwał z jej powodu przykrość. 😎
Wolno mi być jednoosobowym (jednopsowym?) Towarzystwem Adoracji Blogu, a co! 😆
Wiecie co? Najpierw się ucieszyłem na ten blog Baumana, a potem się zastanowiłem, kto tam będzie miał odwagę pisać. W każdym razie jak swoje łapki zmierzyłem, to progi wydały mi się nieco za wysokie. 😉
Bobiku, bez bicia Rysia, jak prosil, 😉 masz racje – zadna kontrowersja nie jest warta robienia sobie nawzajem przykrosci. Kontrowersje zreszta w ogole sie zdarzaja wsrod nawet najlepiej nastawionych do siebie osob – bo inna wrazliwosc na rozne sprawy, inne doswiadczenia zyciowe, inna osobowosc, inne srodki ekspresji. Jezyk jest cudownym mostem miedzy ludzmi, ale tez ciaglym zrodlem nieporozumien… Dobrze o tym pamietac – bo czasem i sami doznajemy przykrosci, i sami je niechcacy komus sprawiamy.
Jest takie buddyjskie cwiczenie, ktore zaczyna sie latwo, ale konczy sie trudno: najpierw posyla sie „metta”, czyli lovingkindness (tlumaczona na polski jako „milujaca zyczliwosc”) tym ktorzy sa nam bliscy. To prawie wszystkim przychodzi bez wiekszych trudnosci, choc czasem okazuje sie, ze trudniej sie robi gdy zaczynamy myslec takze o bliskich, ktorych w jakiejs konkretnej sprawie nie rozumiemy. Nastepny etap to cieplo i empatia posylane wobec osob neutralnych – sprzedawcow w sklepie, przechodniow, przypadkowych wspolpasazerow autobusu. To juz trudniejsze, zwlaszcza gdy dochodzi do praktycznego zastosowania (wiele w tym tez strachu, zeby sie nie wyglupic, a poza tym trzeba czasem wyjsc z przyzwyczajenia, ze obcy ludzie sa wlasciwie tylko dekoracja, a czasem nawet przeszkoda w naszym scenariuszu zyciowym). A juz najtrudniejszym etapem jest empatia wobec osob, ktore sa nam jakos wrogie albo nas skrzywdzily, albo kogos z naszych bliskich. Niewiele osob z latwoscia dochodzi do tego etapu, ale to, ze on jest, i ze sa tacy, co potrafia jest dla mnie jakos krzepiace. I mozna by powiedziec – latwo tak mowic tym, ktorzy niczego wiekszego nie wycierpieli, ale wielu z buddyjskich nauczycieli tej techniki rozciagania naszej empatii coraz szerzej, az prawie do granic wytrzymalosci, to ofiary chinskich tortur, albo wojny w Wietnamie, albo junty rzadzacej w Myanmar…
A dzisiaj przy przygotowywaniu lunchu wysluchalam jeszcze ladnego wywiadu z psychologami, ktorzy stwierdzili, ze najmniej agresywne sa nie te dzieci, ktorych rodzice sie w ogole nie spieraja w ich obecnosci, ale te ktore widza, ze po takich rodzicielskich sporach dochodzi do pogodzenia i kompromisu, i kontynuacji wzajemnego ciepla. Chyba musze sie szybko o cos z mezem pospierac, zwlaszcza ze juz od dawna wiadomo, ze najszybciej rozpadaja sie malzenstwa, ktore sie nie kloca. 😉 Killing two birds with one stone. 😀
Ale zabawnie, tez sluchalam tego programu. Tam byla jeszcze taka uwaga, ze nad dochodzeniem do pogodzenia i kompromisu trzeba swiadomie pracowac, panowac nad swoimi wypowiedziami, dazyc do rozwiazania a nie do trzaskania drzwiami. To nielatwe zadanie, szczegolnie kiedy graja emocje. Ale rzeczywiscie, kiedy sie zda sprawe, ze dzieci sluchaja i ucza sie to moze latwiej i nad soba panowac. Tylko trzeba wprzod jeszcze dzieci traktowac powaznie.
Ha, Wando, a tez robilas lunch w czasie jego trwania? (U mnie pizze wegetarianskie na chlebie naan – czyli multikulturalnie.) 🙂 Bo co do reszty – masz absolutna racje. To pracowanie jest jedna z najwazniejszych spraw, nigdy tak do konca nieskonczona… A przy dwojce dzieci jeszcze dochodzi uczenie akceptowania innosci brata czy siostry, i pomaganie w dobrym rozwiazywania tych dziecinnych sporow. Duzo to czasem czasu zajmuje… 😉
mój sierściuch…
http://picasaweb.google.pl/mailzeen/Desktop?authkey=Gv1sRgCN_994fbjoGgeg#5387350470577901234
Och, uspokójcie sie!
Wyszlem na nieszpór. Jak wróce, to wróce. 👿
A teraz jestem ZAJENTY. 👿 l
Mordechaju, koleżki nie obejrzysz? 😉
Całkiem ryży 😆
Od srodka… 😆
Najpierw musze pogonic kota buddystom, Namnozylo sie ich tu jak, nie przymierzajac, niebitych psow, przepraszam ja kogo. Gdzie spojrzysz, buddysta sie czai. Epidemia jakas. 👿
A gdzie ten ryzy? 😈
Tak, od srodka. I mam powody 👿
Buddysci tez sie rozmnazaja, jak reszta populacji, coz na to poradzic… A moze wolisz hinduistow (troche mniej niz miliard)? 😆
Hinduisci niech sie sobie rozmnazaja na zdrowie.
Ale buddysci to naprawde Kotu spokoju nie dadza, dranie. 👿
Nie, nie lunch Moniko – jechalam dokads tam-radio w samochodzie to jest taki szczegolny dla mnie sposob sluchania. Moze tylko wtedy sie skupiam, czy ja wiem. W kuchni „sobie mysle” 🙂 No i stad czesto wysluchuje tylko urywkow, nie calosci 🙁
Ja w samochodzie tez lubie, Wando, ale wtedy czesto to jest dobra okazja do rozmow z dziecmi, co nie znaczy ze w domu tez nie rozmawiam. 😉 Zwykle zadaja najtrudniejsze pytania na najbardziej ruchliwym skrzyzowaniu, albo jeszcze lepiej – na rondzie, zwanym w Massachusetts „rotary”. 🙂 Za to chodzic na spacery nie lubie z iPodem w uszach, i wole wtedy cisze (teoretycznie oczywiscie, bo w praktyce to roznie bywa). 🙂
Mordechaju – buddysci, hinduisci – wszystko to z Indii, wiec kuzyni. The brotherhood, jak mawia sie u mnie w domu. Ze nie wspomne o Ghandim. 😀
Jeszcze cos dla Bobika: 🙂
Grandfather
advised me:
Learn a trade
I learned
to sit at desk
and condense
No layoffs
from this
condensery
(Louise Niedecker, „Poet’s Work”)
Rozumiem. Zgodnie z radą dziadka mam siedzieć na desce i pić mleko skondensowane.
Ale gdzie jest kawa do tego mleka? 😀
A ten sierściuch zeena wygląda, jakby coś kombinował. Od środka, ale po to, żeby potem z tym wyjść na zewnątrz. 🙄
Mordko, gdybyś dla odmiany chciał naostrzyć pazury na jakimś taoiście, to akurat mam jednego w piwnicy. Mało używany! 😆
Ja podejrzewam, Bobiku, ze masz puszkowac (condensery/cannery). 😀 Pociecha jest to, ze nie grozi Ci zwolnienie z pracy. W odpowiedzi na odwieczne pytanie z wypracowan: „co poeta chcial przez to powiedziec”, ja bym odpowiedziala, ze mowa o przetworach. 😆
O, przepraszam, przetwory to działka Haneczki. Możemy ją zresztą zapytać, co chce przez to powiedzieć. 😆
No, widac poetka zalozyla, ze wiecej niz jedna osoba musi przetwarzac (kondensujac przy okazji), bo za duzo tego na jedna Haneczke – z czym zasadniczo sie zgadzam. 🙄
Wszyscy jeszcze spia, wiec zostawie tylko krotki komunikt.
Udalo mi sie wczoraj spakowac przed jutrzejszym porannym odlotem do Ameryki. Dzis troche latania po miescie i doprowadzenie meiszkania do stanu sprzed tsunami przedwyjazdowego, na szczescie wespol z Pania Doch.
Nie bedzie mnie ponad trzy tygodnie, zapewne skorzystam z mozliwosci odzywania sie i podgladania, w czym pomoze mi ta nowa wspaniala komorka, z nieco uszkodzonym (papierosem) ekranem.
Pewnie sie jeszcze odezwe przed odlotem.
Z rozmyslan o zyciu, zanim sie zabiore za rozgarnianie stosu papierow i korespondencji na biurku:
Po co komus, kto jedzie na trzy i pol tygodnia do Ameryki cztery pary butow, skoro i tak chodzi w jednej, zawsze przywozi dodatkowe zakupione w Ameryce i ma walizke zapchana do imentu?
Myslalam nad tym dlugo i odpowiedz znalazlam wsrod klasykow. Kiedy 80 lat temu NYTimes zapytal slynnego brytyjskiego alpiniste George’a Leigh Mallory’ego po co wlazi na wysokie gory szukajac guza, odpwiedzial: Bo są!
To z mądrości ad hoc:
Po co się pakuje walizkę do pełna? Bo gdyby było w niej mniej rzeczy, to by latały w środku podczas podróży.
Albo jaki duży by nie był bagażnik w samochodzie, to jadąc na urlop zawsze będzie pełny.
Dzień dobry 🙂 Przez różne ostatnie urwania głowy całkiem mi z niej wypadło, że Helena do Hameryki jedzie, a najbardziej to, że już teraz. No, to trzeba dziś pomóc w pakowaniu. 🙂
Na dłuższe trasy nie polecałbym lotu Schopenhauerem. Lepszy na przykład Wittgenstein. Granice mojego języka są granicami mojego świata… Pokazuje się przy odprawie odpowiedni język i kwestia granic gładko załatwiona. 😆
Taka radość mnie ogarnęła. Słońce jaśniej świeci, powietrze jakieś świeższe, wszyscy usmiechają się do siebie, są mili.
Zwykle zepsuty zegar na wieży dziś ruszył i nawet właściwy czas pokazuje, trzamwaje i autobusy się nie spóźniają, taksówkarze resztę wydają…
Biorę do ręki gazetę i czytam: budżet się chyba zapnie, koalicja w zgodzie, opozycja nie ma pretensji, jest szansa na pokój na Bliskim Wschodzie, terroryzm zamiera, znaleziono sposób na likwidację biedy i głodu…
No proszę, co potrafi sprawić jedna zapowiedź trzech tygodni spokoju…
😆
He he, już widzę, jak Helena pokazuje język odprawie… 😆
zeen, a nie będziesz się trochę nudził, jak ta koalicja z opozycją tak tylko po rąsiach i usteczkach się będą ciumkać? 😆
Nie mówiąc już o tym, że zegar zawsze pokazujący właściwy czas potrafi być utrapieniem. 🙄
Zeen, obiecuje wszystko pozalatwiac, procz pokoju na Bliskim Wschodzie. Z tym sie musi uporac PB.
No i wciaz nie jestem pewna czy cos mi sie nalezy od ubezezpieczenia za zalany przez sasiadow z gory sufit, sciany i elektrycznosc. Jeszcze dzis zrobie ostatni nadludzki wysilek dogadania sie z ubezpieczycielem, i jesli to nie wyjdzie, wygooglam w internecie jak sie robi bomby chalupniczym sposobem. Zrobie od razu w podwojnej ilosci, zeby starczylo na firme Baxi, znanego i kochanego w tym kraju producenta bojlerow kondensujacych.
Czasem jedna rozmowa prawnika z ubezpieczycielem odmienia wszystko. Spróbuj.
Czy Jotka to widziała? http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/5,80277,7098415,Chiny__parada_60_lecia.html
Heleno, zrobienie bomby pewnie nie jest trudne, ale jej użycie… ooo to już trzeba umieć. Mam wątpliwości co do Twoich kwalifikacji w tej dziedzinie.
Udanego wyjazdu, i zakupów też 😀
Ach, biedna nasza Krolowa zostala zmuszona przez swoj wlasny rzad do wyslania depeszy gratulacyjnej. Na szczescie, to madra Pani i zbyt wylewna w niej nie byla:
His Excellency President Hu Jintao
President of the People’s Republic of China
President Hu
On the occasion of the 60th Anniversary of the founding of the People’s Republic of China, I have much pleasure in sending my greetings and best wishes to Your Excellency and the people of the People’s Republic of China.
Elizabeth R.
Przypomnial mi sie cudowny rysuneczek Matta z Daily Telegrapha, kiedy Przydent Hu przyjechal do Londynu z wizyta panstwowa, i nastepca tronu, Ksiaze Walii okazal mu oczywisty dysrespekt nie stawiajac sie na oficjalnym bankiecie, ktory przy wszystkich wizytach panstwowych glow panstwa musi wydawac Krolowa w swojej rezydencji. Odmowil spotkania z Hu.
W Londynie odbywaly sie wowczas liczne demonstracje przeciwko wizycie chinskiego goscia na okolicznosc praw czlowieka w tym kraju. .
Na rysuneczku widac bylo tylko ledwo naszkicowane glowki z tlumu z transparentami, i na jednym transparencie napis: One is appalled !
Byla to aluzja do faktu, ze ksiaze czesto mowi o sobie w formie bezosobowej: Czlowiek jest oburzony!
Kiedy Daily Telegraph oglosil bozonarodzeniowa aukcje charytatywna rusunkow Matta, moje E. nawet stawiala na ten rysunek, ale zostala przelicytowana. 🙁
Jotka chyba podczas tej parady miała być w Pekinie (o ile mi się coś nie potego, bo ostatnio miewam objawy szczenięcej demencji). Może ktoś ma ochotę na zabawę pt. „znajdź szczegół w postaci Jotki na jednym z poniższych zdjęć”? 😀
zeen,
nawet MFW skorygował prognozy. W górę 😎
Rozumiem, że Anglicy z okazji tej wizyty postarali się o wydanie specjalne „Who is Hu”… 😉
Meteorolodzy na razie żadnych prognoz nie korygują… 🙁
Hu is leading China
http://www.youtube.com/watch?v=DZA4J1f_NFw
stare, ale lubię 😉
Jak zwykle treściwie i w sedno http://www.polityka.pl/politycy-w-zakrystii/Lead30,933,302599,18/
Wszystko potem, bo na razie czekają mnie zajęcia terenowe. 🙂
Heleno, ale zostaw troche miejsca w bagazu na te lupy, ktore przywieziesz z powrotem. 🙂 A co do komorki, to czy masz plan miedzynarodowy na przesylanie danych? To dobry sposob na unikniecie przykrych niespodzianek finansowych, jesli chcesz z niego korzystac do odzywania sie i podgladania blogu.
Moniko! Co to jest plan miedzynarodowy na przesylanie bazy danych? Please, please, please! I jaka jest na to ksywka po anngielsku?
Jestem w totalnej panice!
Heleno, pas de panique, to sie nazywa u nas Data Global Plan, wiec pewnie i u Ciebie jakos podobnie, i kupuje sie to zwykle na czas przewidywanej podrozy za granice (chyba ze juz masz plan, takze i na Ameryke Polnocna w podstawowej umowie). Akurat iPhone sporo tego zezera przy okazji roznych funkcji, wiec nas ciagle o tym ostrzegaja.
Niby już wróciłem z terenu, ale to wcale nie znaczy, że zaraz się rzucę na strawę duchową. Priorytet ma prawdziwa micha! 😆
Kot Mordechaj ich nie lubi, wiec niech nie otwiera linku, ale mnie zafrapowala opisana w artykule inicjatywa w systemie szkolnym British Columbia, uczaca inteligencji emocjonalnej, „Educating the Heart”, zainspirowana przez kogos, kogo ze wzgledu na Mordechaja nie wymienie. 😀 O ile ciekawiej byloby miec cos takiego w polskich i nie tylko polskich szkolach…
http://www.huffingtonpost.com/catherine-ingram/peace-summit-with-the-dal_b_303842.html
To ja nic nie pisnę o DL, żeby nie drażnić KM, ale nie mogę się nie uśmiechnąć z nazwisk (choć wiem, że uśmiechanie się z nazwisk szczytem elegancji nie jest) muzyków wymienionych w tym artykule – Buffet i Kott. 🙂
Chyba przeciwko oparciu Kotta o Buffet nasz drogi KM nic by nie miał. 😆
A czemu to Ryś się dzisiaj nie pokazał? Czyżby przypuszczał, że ja go naprawdę chciałem bić? 😯
No co Ty, Rysiu, na żartach się nie znasz? 😀
Moniko, gdybys mogla laskawie podeslac tego Dalaj Lame do Zachodniego Londynu, to prosze cie, zrob to szybko, zanim Stara nie powyrywa sobie calego futra z glowy i nie upodobni sie do tych lysoni-sfinksow.
Mam wrazenie, ze jej dzis juz kompletnie odbilo i jak buddysci jej nie pomoga, to ja sam wyskocze z okna, bo sa granice wytrzymalosci, nawet mojej. .
Mordko, czy ten autodestrukcyjny trip Twojej Starej ma coś wspólnego z Data Global Plan albo też telefonią w ogólności?
Mordko, to mi wyglada na rwanie juz peczkami, raczej niz pojedynczo, wiec przyczyna moze byc rzeczywiscie telefonia. Czy w Londynie tez sa zautomatyzowane centrale obslugi telefonicznej obslugi klientow? 🙄 A moze postanowila poleciec do Ameryki tylko z bagazem podrecznym, i teraz wszystko upycha w jedno mala lecz pojemna torbe? To moze rzeczywiscie przyprawic kazdego o rozstroj nerwowy.
Bobiku, mysle, ze Rys wie, ze jest gatunkiem pod ochrona. Absolutnie nie dajmy wyginac Rysiom. 😀
Owszem, ma to cos wspolnego z firma T Mobile, bo oni pochrzanili jej cos w koncie i obecnie sprzeczaja sie co do miejsca naszego zameiszkania, gdyz maja – jesli dobrze rozumiem – jakos inaczej jej adres zapisany niz jest na jej karcie, a nawet na kilku jej kartach . I to juz zostalo rozwiazane dzieki jakiemus magicznemu zakleciu na „f”, ktopre nalezy wypowiadac czesto, trzaskajac drzwiami i wybuchajac placzem na przemian, a nastepnie popijajac jakimis sikami w szklance.
Ale jesli rozumiem, pomoglo to tylko czesciowo.
Wiec jak Dalaj Lama szybko sie tu nie zjawi, to ja za nia nie lapie. 👿
Juz sie robi, Mordko? Tez to mozna powtarzac, jak to magiczne zaklecie na „f”. 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=D644BWAUOXo&feature=related
A przy okazji powiedz Swojej, zeby sie nie martwila – leci w Dzien Aniolow Strozy, wiec pewnie ogromna waliza zostanie uznana za drobniutki bagaz podreczny, a reszta problemu z T Mobile tez sie rozwiaze. 😀 To jeden z magicznych dni w roku…
I jeszcze na droge, na szczescie – od hinduistow, do ktorych Twoja jest nieco lepiej nastawiona niz do tych na „b”. 😀
http://4.bp.blogspot.com/_iTwpjOELp_0/SL2dlWy_uDI/AAAAAAAAAl0/akSFHxHC4R8/s400/ganesh1.gif
A wiesz co, Moniko? Nawet jej to chyba pomoglo! Po minucie tego sluchania, spojrzala na mnie jakos tak lagodnie i powiedziala: When in doubt, Mordko, zobacz co tam jeszcze masz w barku! 😈
No, wlasnie Mordechaju. To sie nazywa synkretyzm. 😆
Synkocizm, surely? 😈
No to kwestia interpretacji, i tego co Twoja ma w tym barku. 🙂
Moi mają w barku jakiś reumantyzm i to podobno wcale nie jest smaczne. 🙄
Czy dziś jest naprawdę Dzień Aniołów? Bo ja właśnie miałem wznieść toast za Komisarza Fomę, który obchodzi dziś swoje drugie urodziny, mimo że tuż przed wziął i się zniknął. Ale wobec takiej informacji mogę połączyć przyjemne z pożytecznym – za Komisarza i aniołów! 😆
Zyczac Komisarzowi jak najlepiej, zaznaczam, ze anioly maja dla mnie specjalne znaczenie (ta data) i jej tak latwo nie oddam. 😉 Wystarczy, ze Komisarz bierze wszystkie tysieczniki. 😀
Ach, cóż za przecudne widowisko! Walka aniołów z tysięcznikami! 😆
Good bye, Everybody!
Pilnujcie mi Kota!
Dajcie ludziom zjeść śniadanie. Pliiiz.
Jak sobie wyobraziłem anioła obejmującego ośnieżony szczyt i ciągnącego go ku ziemi, to ścierki zacząłem szukać…
Dzień dobry 🙂 Już to widzę, jak Kot się da pilnować. 😀 Ale oczywiście zrobimy, co możemy, z góry wiedząc, że zostanie to zniweczone przez to, że Kot zrobi, co będzie chciał.
Lataj zdrowo, Heleno i wracaj w porę 🙂
foma, a czy wizja anioła usiłującego zatopić jakiś rozpaczliwie się broniący M/S jest tak wiele gorsza? 😉
Specjalnie dla Moniki http://wyborcza.pl/1,75515,7096465,Slodka_szkola__Zbedne_ciezary_i_kalorie.html
O, nie tylko dla Moniki! Ja też przeczytałem i normalnie to by mną zatrzęsło, może bym nawet coś nawarczał, ale dziś akurat byłem słupem soli, bo wcześniej czytałem to 😯
http://wyborcza.pl/1,75478,7101865,Operacja__Kwasniewska___CBA_ma_dom.html
Myślę, że pensjonariusze Państwowego Przedszkola nr 1 w Rzycinie Dolnej mogliby fachowców z CBA niejednego nauczyć. 🙄
A tu w blogosferze likwiduje się sprawdzonych, dotartych, wysokiej klasy profesjonalistów! 👿
Ja już nie słupieję, Bobiku. Z wkurzoną rezygnacją odnotowuję tylko, na co idą moje podatki 🙁
Specjalnie dla Moniki, bo ona na pewno ma Anioła Stróża, w przeciwieństwie do podmiotów (przedmiotów) linkowanego artykułu 😉
Ale jak profesjonalnie się likwiduje…
Foma, bądź proszę. Czerwony czy czarny, ale bądź.
Mam teraz chwilę czasu, żeby wyjaśnić, o co chodzi z tym likwidowaniem profesjonalistów. Po rys historyczny odsyłam do Pani Kierowniczki:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=398#comment-51118
a dla unaocznienia całej grozy likwidacji do ostatniego wpisu Komisarza:
http://komisarzfoma.wordpress.com/2009/09/28/w-kolko/
Po czym dodam, że początkowa żałoba po Komisarzu Fomie pod wpływem niejasnych sygnałów wysyłanych przez fomę zmieniła się w nadzieję, że może likwidacja Komisarza nie będzie równoznaczna z całkowitym zamknięciem blogu. W związku z czym jednak świętujemy, profesjonalnie mieszając żałobę z radością. 🙂
A ja w ramach wspominania znikniętego Komisarza mogę ujawnić szerzej nieznany szczegół z jego życiorysu, który będzie łakomym kąskiem dla przyszłych biografów i historyków. Otóż planowaliśmy kiedyś wspólnie z Komisarzem założenie Wolnej Strefy Blogowania, czyli Blogoschengen. Idea zakładała swobodny przepływ ludzi i myśli między zaprzyjaźnionymi blogami, tudzież zniesienie barier biurokratycznych, np. w ten sposób, że ktoś dostający akceptację na jednym blogu byłby automatycznie akceptowany na pozostałych blogach Strefy. Pomysł wprawdzie został odłożony ad acta pod naporem kłód rzucanych pod nogi i łapy przez skrzeczącą rzeczywistość, a potem jakoś się rozmył, ale jego przypomnienie pozwala zobaczyć Komisarza jako wizjonera wirtualu i nieustraszonego bojownika o wolność blogowania.
No to za zdrowie wasze i nasze! 😆
Ostatnio żyję w domu z rozlewiskiem. Razem z panem mężem obsługujemy z zapałem nasze i liczne zaprzyjaźnione zdrowia 😀
… a wątroba smutnie powie:
jedno zdrowie, drugie zdrowie,
rozlewisko zdrów tych chlupie,
a mnie wszyscy mają w… 😆
Schengenblog nie Blogoschengen. Kolejny niezrealizowany wielki projekt…
haneczko, przecież jestem, tzn. bywam. ale dzięki, wszystkim dzięki
No i teraz wiadomo, czemu projekt nie móg być zrealizowany. Nawet co do nazwy nie potrafili się dogadać… 😆
Projekty nigdy nie umieraja, tylko ulegaja transformacji, wiec nie bylabym tak zdesperowana, Bobiku. 😉 Czasem trzeba jakis etap zakonczyc, zeby moglo sie zrobic miejsce na cos nowego, co tylko czeka, zeby sie ujawnic… Nie zawsze jeszcze wiadomo co to jest, ale czy nie ciekawie jest czasem zaczynac od nowej, pustej kartki papieru? Nie kazdy koniec jest koncem – czasem jest poczatkiem nastepnego rozdzialu. 🙂
Haneczko, przeczytalam, dziekuje. 🙂 Osoba, ktora to pisze zreszta ma podobny do mojego profil, ale tak mogloby napisac wiele osob. Co do Aniolow Strozy, to mysle za ma ich kazdy, nie tylko ja – czasem jest to glos w tyle glowy, ktory na widok zupelnej bzdury mowi ze to bzdura. A to mnozenie gadzetow dla dzieci to wynik niepewnosci rodzicow, nauczycieli, calego systemu edukacji co chwila sie zmieniajacego, i tego, ze nie wszyscy tego glosu maja odwage sie sluchac, a niektorzy skutecznie go zagluszyli. Pare dni temu rozmawialam z osoba, ktora jest dyrektorka niezwykle starej i szacownej szkoly prywatnej w Massachusetts. Rozmawialysmy o uczeniu dzieci przy zastosowaniu innych metod niz mnozenie podrecznikow. Ona sama jest ich entuzjastka, i wielu nauczycieli w jej szkole tez. Problemem sa rodzice, ktorzy po zaplaceniu sporego czesnego, chca widziec „wyniki”, do ktorych zadowolenie dzieci i przyjemnosc z dowiadywania sie nowych rzeczy na pewno nie naleza. „Rodzice martwia sie, gdy ich dzieci sa w szkole zbyt szczesliwe, bo sami do czego innego przywykli” – taka byla konstatacja tej rozmowy…
O czym juz pisal Blake – ten sam, ktory na codzien widywal Anioly. 🙂
Rany boskie! Skoczyłem tylko do apteki, a tam mnie uświadomiono, że jutro święto i wszystko pozamykane. Grożą mi dwa dni pustej michy, albo odżywianie się wyłącznie konserwami! 😯
Lecę po towar!
O tym Blejku piszesz, Moniko?
To see a World in a Grain of Sand
And A Heaven in a Wild Flower,
Hold Infinity in the palm of your hand
And Eternity in an Hour.
Tak, o tym, zeenie.
A tu o odstraszaniu Aniola (choc Blake nie odstraszal najwidoczniej, bo widywal je cale zycie):
I dreamt a dream! What can it mean?
And that I was a maiden Queen
Guarded by an Angel mild:
Witless woe was ne’er beguiled!
And I wept both night and day,
And he wiped my tears away;
And I wept both day and night,
And hid from him my heart’s delight.
So he took his wings, and fled;
Then the morn blushed rosy red.
I dried my tears, and armed my fears
With ten-thousand shields and spears.
Soon my Angel came again;
I was armed, he came in vain;
For the time of youth was fled,
And grey hairs were on my head.
(„The Angel”)
Nie wierzę w żadne odstraszanie aniołów przez Blake’a. To gadanie tylko tak dla zmyłki. W rzeczywistości Blake miał układ z aniołami – one za niego pisały, a on był ich tubą w ziemskim świecie.
I wszyscy mieli udział. 🙂
Rzeczywiscie, on nie odstraszal, wrecz wprost przeciwnie, ale ze smutkiem zauwazal, ze inni tak. Na szczescie nie wszyscy. 😀
A reszta – dokladnie tak, jak napisales Bobiku. 🙂
Piękny człowiek umarł.
http://wyborcza.pl/1,75478,7106154,Marek_Edelman_nie_zyje.html
Niedobry rok 🙁
Dzień dobry 🙂 Miałem wczoraj potrzebę wewnętrznej minuty milczenia, nawet nieco przedłużonej, zwłaszcza że zdarzył mi się jeden z takich zbiegów okoliczności, którym jesteśmy skłonni przypisywać symboliczne znaczenia. Przenosiłem wczoraj rano jakąś górę papierzysk w celu jej uporządkowania i wypadło mi z niej stare czasopismo, sprzed roku czy dwóch, założone na wywiadzie z Markiem Edelmanem, o miłości w getcie. Podumałem chwilę nad tym wywiadem i nad samą postacią Edelmana, a wieczorem dowiedziałem się, że jego anioł stróż uznał, że na tym świecie dosyć się już natrudził.
A dziś obudziłem się też z przesłaniem Marka Edelmana: najważniejsze to starać się iść po słonecznej stronie. Może być trudno, bo akurat pogoda do tego absolutnie nie nastraja, ale spróbuję. 🙂
Ossi i Wessi świętują, przypadkiem tam byłem w tym dniu.
Najlepsze życzenia naszym sąsiadom ślę.
Gwoli prawdy trzeba dodać, że nie wszyscy wiwatują. Niektórzy Weśli żałują, że weśli Ośli, ale nie wyśli. 😉
Ale tym świętującym życzenia oczywiście przekażę. 🙂
Ja świętuję na sucho, przynajmniej jak chodzi o pieczywo, bo wczoraj w pośpiechu zakupowym zapomniałem o maśle lub czymkolwiek do posmarowania chleba, a dziś nie mam najmniejszych szans tego niedopatrzenia nadrobić. 🙁
Wszedłem na blog belferski i trochę zdębiałem, czytając nawet nie tyle wpis, co komentarze:
http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=832
Jak koszmarne muszą być obecne władze oświatowe, jeżeli w porównaniu do nich nawet Giertycha można wspominać z pewnym sentymentem? 😯
Rządy fachowców, kurczę! 👿
Bobiku, to jest ta słoneczna strona? 🙁
Oj, masz rację Haneczko. Posypałbym łeb popiołem, ale wtedy znowu nie byłoby to po słonecznej stronie. No to w ramach ekspiacji podrzucam śmieszną stronkę do pooglądania. 😀
http://www.foundshit.com/category/dogs/page/4/
Już lepiej 🙂 , chociaż ciągle mam ciemno w oczach po ewaluatorze 👿 Za to jedno rozpirzyłabym edukacyjne ministerstwo do fundamentów albo jeszcze niżej 👿
Bo posyłanie do szkoły w ogóle jest nieludzkie… 😉
http://spirosweb.files.wordpress.com/2009/09/funny-dog-pictures-stays-in-bed.jpg
Od Heleny wieści, że dotarła bezproblemowo i cały blog pozdrawia. 🙂 Niestety, osobiście pozdrowić nie może, bo ta rzekoma opcja internetowa wykupiona na Amerykę okazała się nie wiadomo czym, ale w każdym razie czymś kompletnie nie działającym. 🙁
Na ale dzisiok, Bobicku, to nawet te Twoje smutki sie ciesom. Cemu? A bo jak zostoło dowiedzione, naukowo zreśtom, dzisiok som Twoje imieniny. Zyj nom sto roków! Co jo godom! Zyj nom sto wiecności! Zyj sto wiecności i dalej bloguj tak piknie! 😀
Sie mi pomylił podpis i teroz bede cekoł na akceptacje 😀
Dzień dobry 🙂
Oj, to Helena pewnie w piorunującym nastroju. Dobrze, że wzięła cztery pary butów, ma czym tupać 😀
Dzień dobry 🙂 Owcarek rzeczywiście poczekał, ale dziś wyjątkowo krótko, bo wstałem skoro świt. 😀 Wcale nie z powodu imienin, o których, prawdę mówiąc, zapomniałem, ale po to, żeby nie spóźnić się do Düsseldorfu na spotkanie z Panią Kierowniczką (muszę jeszcze przyciąć grzywkę, wyczyścić pazury, ufryzować ogon, itd.).
Ale skoro Owcarek przypomniał, to pierwsze ślicznie dziękuję, a po drugie ja przypominam, że to nie jest tylko moje, bobikowe święto, a Imieniny Wszej Zwierzyny . Czyli teraz ja mogę życzyć Owcarkowi dokładnie tego samego, co on mnie 🙂
Zdrowie Wszej Zwierzyny i oczywiście św. Franciszka! 😆
Dziendobry,
przylaczam sie do zyczen, ze slonecznej choc chlodnej Warszawy. Milego spotkania na Kierowniczym stopniu, Bobiku.
Ja poruszam sprawy wazne i niewazne z rodzicami: a to co robic z prochami prodkow a pozniej wlasnymi, a to jak robic pyzy. Nie chce mi sie nic zwiedzac, ale pewnie sie wybiore do Kazimierza, bo jest sliczny.
Dziękuję, Króliku i cieszę się szalenie, że dajesz znak życia, na dodatek, jak się wydaje, całkiem przyjemnego. 🙂
Spotkanie z Kierownictwem będzie istotnie na bardzo wysokim szczeblu, bo zostałem ostatnio na Dywaniku mianowany Psambasadorem Pani Kierowniczki. Wyciągnąłem na tę okoliczność frak tudzież ordery i zaraz w tym stroju, wyfryzowany, udam się do S-Bahnu. 😆
Uprasza się Ekscelencję Psambasodora o złożenie Kierownictwu wyrazów i ukłonów od haneczki 🙂
Pouczająca linka z Polityki http://www.cs.dartmouth.edu/farid/research/digitaltampering/
Najlepszego 🙂 Bibiku 😆
Oszszsz, ale dobrze, spotkanie z kierownictwem i bibka, no to dobrze wyszło 🙂
Bibka była, choć w granicach. 😀
Przez Düsseldorf Bobik hycał,
a tuż przed nim, albo za nim
biegła Kierowniczka Pani
(tu i ówdzie posapała,
ale jakoś nadążała).
Oblecieli szmat terenu,
od Bahnhofu aż do Renu,
a gdy już stracili siłę,
siedli, żeby zjeść posiłek.
Lecz posiłek tak bez piwa?
Toż to prawie rzecz wstydliwa,
no więc Pilsem oraz Altem
zapisali szybko szpaltę,
a gdy poszła w brzuchy fala,
zamówili noch einmala
i tak cudnie, w cztery oczy,
dzień przemiły im się toczył.
To już chyba prawie wszystko…
A, przepraszam! Na lotnisko
Kierownictwo odwieziono,
Checkpoint Charlie załatwiono,
jeszcze piwko… Miło gadać,
lecz czas ciśnie, trzeba wsiadać!
I już Kierowniczka leci,
a ja o tym piszę w sieci. 😆
vitajcie ! u mnie totalny zamęt i nieustanny ból głowy ale jak trochę ochłonę to wrócę do Bobikarni. Jestem poruszona nowa nagonką na
Alicję Tysiąc. W imię miłości bliżniego przywołuję do porządku co poniektórych. Zdrowo się wkurzyłam tym co napisali w Gazecie Polskiej na ten temat. Skoro tak to przypominam przykazanie ,, kochaj blizniego swego jak siebie samego… coś z tym kochaniem to marnie u pastwa pisarstwa 🙂 dobrej nocki 🙂
Jarzębino, po pierwsze cieszę się, że przemogłaś ból głowy, żeby się pokazać. A po drugie – to chyba oczywiste, że Alicja Tysiąc jest tylko pretekstem. I wcześniej, i teraz. Tylko teraz widać to wiele wyraźniej, że chodzi wyłącznie o władzę i nawet nie tylko dusz. Nie będzie niezależny sąd pluł nam w twarz, zdaje się mówić Kościół. Nie odbierze nam ani guzika od sutanny. Moc jest z nami! A kto przeciw, tego albo diabli wezmą, albo my załatwimy!
Jasne, że wszystko w chrześcijańskim duchu. Tak jak wąż ma ogon – wyłącznie.
A co, ktoś się tego nie spodziewał? 😯
He, he. Nobody expects spanish inquisition… 🙄
Bobiku, ciesze sie, ze Twoj (i calej zwierzyny) dzien przyjemnie uplynal na przebiezkach po Dusseldorfie w tak milym, kierowniczym towarzystwie. 🙂 Reszta potem, bom sama mocno przegoniona przez moje Towarzystwo Przeganiania Rodzicielek (oddzial concordzki). 😀
Kroliku – dobrze, ze szczesliwie dotarles i do Warszawy, i na blog. 🙂
Przebieżki, przebieżki. A kto się za mnie wyśpi? 😯 🙄
Bobiku, Ty idziesz dopiero spac, czy juz wstajesz? 🙄 😯 Latwiej mi uwierzyc w to pierwsze… 🙂
Z rubryki towarzyskiej – na lotnisku w Duesseldorf:
http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/BonnIOkolice#5388860677818512066
Dzień dobry 🙂 To chyba jasne, że konieczność pożegnania Pani Kierowniczki zasmuciła mnie dogłębnie i usnąć nie mogłem. 😉 Ale ponieważ geografia nie jest żadną tam nauką ścisłą i Niemcy od jakichś 20 lat są coraz bliżej Polski, to mogę mieć realną nadzieję na kolejne powitania. 😀
Artykuł ciekawy podrzucam
http://www.polityka.pl/rozmowy-oswiecone/Lead30,935,302479,18/
Bardzo mi się spodobało zdanie, że filozofia jest potrzebna po to, żeby móc prowadzić oświeconą rozmowę. Rzeczywiście – tylko po to i aż po to. Bo wiadomo, że można się bez filozofii obejść i tak naprawdę obchodzi się bez niej znakomita większość ludzkości. Ale od pewnego poziomu rozmowy chcąc nie chcąc dreptamy po głowach filozofów, nawet jak sobie z tego nie zdajemy sprawy. 😉
W Dusidorfie na lotnisku
Tchu w objęciach brakło psisku
Wszyscy duszą się tam wzajem
Takie widać obyczaje…
Wniosek ten mnie mocno kusi
i wrażenie to odnoszę,
że w objęciach kogoś dusić
lepiej, niż być dusigroszem. 😉
I znowu mam okazje naskrobac.
Bobiku, pieknie ci twoje drobne loczki odrosly. Kierownictwo tez pelne drobnych przyjemnych loczkow. Dusseldorf tyz pikny.
Oczywiste podpisuje sie rekami i nogami pod oswieconymi rozmowami. Transkrypcja rozmow Najnowszego Wielkiego Skandalu boli z uwagi na jezyk jakiego panowie na stanowiskach uzywaja, bardzo nieoswiecony…
Na obiad zupa grzybowa (z prawdziwkami) i odsmazane pierogi z kapusta i grzybami w domu wlasnej Rodzicielki. Jak tu jeszcze wybrac sie jesc w U Kucharzy jak doslownie pekam juz w szwach.
Ja w Warszawie, a tymczasem w mojej Kanadzie przelala sie czara kropla goryczy… Katolicki biskup z Nowej Szkocji przylapany z dziecieca pornografia w osobistym komputerze. Stary satyr na dodatek nadzorowal odszkodowania dla ofiar systemowego molestowania dzieci w sierocincu Mount Cashel (zrownanego juz z ziemia, bo nikt nie chcial takiej schedy). Parafianie nawoluja do zmian systemowych, od Watykanu. Nareszcie.
Widze, ze mam caly blog dla siebie, bo reszta hula.
To jescze nadam, nieproszona krotki komentarz o serialu Dom Nad Rozlewiskiem. Poczatek sciagniety z Bridget Jones the Diary: party z ludzmi z pracy, przedstawianie przez narratorke glownych postaci, tylko mniej smiesznie. Czemu Kucowna/babcia pracuje jako sluzaca w domu bohaterki, ktorej jednym a licznych zadan jest dogladac ziecia? Maz nie wyglada na uposledzonego? Zagadkowe. Ale piosenka spiewana przez jedyne dziecko bohaterki b. sliczna
pa
Rzeczywiscie loczki czarne i blond bardzo twarzowe – od razu widac wspolnote duchowa wyrazajaca sie we fryzurach. 😀
Biskup kanadyjski – brak slow, Kroliku… A moze bylby kims zupelnie innym, gdyby tylko nie biskupil? Czasem sie zastanawiam, co w takich przyapdkach jest pierwsze, a jest tych przypadkow tak wiele. Stanowczo za wiele dla kazdego skrzywdzonego dziecka.
A co do „rozmowy oswieconej filozofia”, to mysle, ze to, ze jej tak malo wynika nie tylko z uznania przez niektorych, ze filozowanie to tylko tworzenie systemow (jak slusznie zauwazyl Marcin Krol). W ogole zyjemy w czasach waskiej specjalizacji, takze w humanistyce, i jest przez to nawyk zostawiania wszystkiego ekspertom. Przy tym, choc rzeczywiscie trudno myslec o wielu pytaniach z zakresu filozofii z pozycji zupelnej tabula rasa, to sam nawyk filozofowania jest raczej naturalny, tylko czesto dosc skutecznie zostaje nam wyperswadowany w mlodym wieku na rzecz praktyczniejszej wiedzy. A potem to juz jest historia filozofii (o ile komus i tego chce sie w szkolach uczyc), gdzie raczej przebiega sie sie szybko przez wszystko, zeby miec minimum pojecia, kto zajmowal sie czym. Zreszta podobny los cierpi czesto i nauczanie literatury. Zostaja czesto z tego daty, nazwiska, tytuly, pojecia, i krotkie streszczenia „na piechote”… Tymczasem filozofowanie, zwlaszcza w wykonaniu tych najlepszych, to polaczenie rozmowy z tymi, co juz wczesniej sie zastanawiali nad podobnymi pytaniami, ze sposobem myslenia, ktory tak urzekal na przyklad u Kolakowskiego, ale tez u wielu innych – jak Gadacz, a i pare nazwisk by sie znalazlo chocby tylko w anglojezycznym swiecie…
No nie, Króliku, nie ma tak, żeby blog dla siebie mieć przez cały dzień. Wcześniej czy później trzeba się z kimś podzielić. 😉
Ja tymi różnymi nieoświeconymi rozmowami, nie tylko w polityce, jestem już czasem tak zbrzydzony, że zaczynam myśleć o zakupie stoperów. Żaden ze mnie apostoł moralności, sam nieraz grubym słowem rzucę, ale tam, gdzie ma to sens i czemuś służy. A to uparte przerywnikowanie bez żadnego sensu potrafi życie zatruć. W lecie czasem zwijam się z tarasu, kiedy do polskiej rodziny mieszkającej kilka ogrodów dalej przychodzą goście. Bo ich rozmowy, składające się niemal wyłącznie z przerywników, zaczynają mnie wręcz fizycznie męczyć.
A grzyby… Każda wzmianka o grzybach powoduje u mnie drżenie serca i ozora. Niestety – całkowicie bezproduktywne. 🙁
Wybor sytuacji w polskich serialach, i w serialach w ogole, nalezy do zagadkowych zjawiski nad ktorymi tez czasem sie zastanawiam, Kroliku. Zwlaszcza, gdy sie trafi na jakis przypadkowy piecsetny odcinek… 😀
Bardzo się zgadzam z tym, że zarówno na „profesjonalnym” uprawianiu filozofii, jak i widzeniu jej przez tzw. szarego człowieka, w Europie bardzo zaważyło dziedzictwo filozofii niemieckiej, z jej wielopiętrową systemowością, hermetycznością i ciężkim, trudnym do zrozumienia językiem. Być może zresztą odnosi się to w ogóle do nauk humanistycznych? Kiedy czytam naukowe teksty po niemiecku, a następnie, na podobny temat, po angielsku, uderza mnie zawsze, że to są dwa różne światy, dwa różne sposoby podejścia do sprawy. W niemieckim wzorcu naukowiec jest połączeniem kapłana tajemnej wiedzy z rodzajem nadczłowieka (oczywiście nie w znaczeniu „Übermensch” używanym w innym kontekście), zdolnego objąć swym nadrozumem rzeczy zwykłym śmiertelnikom niedostępne. Pisanie językiem dostępnym dla profanów byłoby dla niego chyba czymś uwłaczającym i poniżej godności. A wzorzec anglosaski jest bardzo „niewypindrzony”, ma się wrażenie, że piszącemu naukowcowi wręcz zależy na tym, żeby jak najwięcej osób, również laików, go zrozumiało.
Oczywiście po obu stronach bywają wyjątki, ale generalnie tak to odbieram. I mam wrażenie, że w polskiej nauce raczej przyjął się wzorzec niemiecki. A chyba nie jest też przypadkiem, że na przełamanie tego wzorca odważają się naukowcy, którzy weszli w kulturę anglosaską, jak Kołakowski czy Bauman.
Tak, w systemie anglosaskim wypindrzanie sie na niezrozumialosc jest ogolnie raczej niemilo widziane, choc sa oczywiscie wyjatki. Moglabym od reki zdjac z polki pare dzielek zwlaszcza z dziedziny literaturoznawstwa (gdzie byl spory wplyw Francuzow w pewnym momencie), ktore szczerze mowiac sa uczonym belkotem. Ale ogolna tradycja, zakorzenionia chyba po prostu w samym duchu jezyka, i w tradycji angielskiego empiryzmu, jest w strone jasnosci wywodu, uzywania slow potocznych tam, gdzie mozna je zastosowac, i last but not least – okraszania wszystkiego odpowiednia dawka poczucia humoru nawet w powaznych monografiach naukowych.
A ta niemiecka tendencja to moze takze wyraz wczesniej wystepujacego zetatyzowania humanistyki, i wszystkich tytulow do tego doczepionych… No i wiekszego uwazania dla nauk scislych, ktore tradycyjnie w krajach anglosaskich przez dlugi czas nie mialy na uniwersyteteach tego samego prestizu, co humanistyka (inzynier kojarzyl sie przez dlugie lata wlasciwie z technikiem, a nie z osoba o pelnym wyksztalceniu, co zreszta tez ma do dzisiaj swoje strony ujemne). Kiedys ladnie o wplywie checi do precyzji wlasciwej naukom scislym na humanistyke pisal Ernst Gombrich w eseju poswieconym wlasnie temu zagadnieniu (tez zreszta zaczal w systemie niemieckim, po czym przeniosl sie z radoscia do angielskiego, podobnie jak Kolakowski i Bauman, i wielu innych).
Chodze czasem na wyklady publiczne fizykow/filozofow i innych nauk do mojego ulubionego Perimeter Institute i zachwyt budzi precyzja i prostota jezyka, ktorym opisuja skomplikowane zjawiska.
Czy to nie Gombrich napisal Krotka Historie Swiata? Czytalam te ksiazke kilka lat temu, wspaniala.
Hej, wlasnie udalo mi sie dostac trzy ostatnie bilety na Bagdad Cafe (film byl fajny) do teatru Polonia na sobote!
Czy ktos moze pomalowac fasady domow w Alejach Jerozolimskich miedzy Marszalkowska i Nowym Swiatem? Wygladaja tak samo jak 50 lat temu, to chyba nie jest jeszcze przedwojenny kurz (mowiac eufemistycznie)?
Tak, to ten sam Ernst Gombrich, Kroliku. A fizycy i filozofowie rzeczywiscie potrafia zadziwiac precyzja i prostota jezyka – to w koncu znanemu fizykowi (czyli filozofowi przyrody, bo taki tytul nadaja jeszcze niektore stare uczelnie absolwentom wydzialow fizyki) zawdzieczamy zartobliwe powiedzenie, ze jak nie potrafi sie swojej teorii wytlumaczyc pieciolatkowi, to jest pewne podejrzenie, ze jest malo warta… (Rzeczywistosc jest oczywiscie bardziej skomplikowana, bo na pewnym poziomie jest tylko pare osob na swiecie, ktore rozumieja skomplikowane modele matematyczne, ktorymi wspolczesni fizycy sie posluguja.) Gombrich pisal w swoim eseju o tym, ze przy wzroscie statusu nauki scislych, humanisci czesto chcieli sie uzasadnic swoje istnienie na uniwersytetach przez zbytnie formalizowanie swoje jezyka, by upodobnic sie do coraz bardziej szanowanych przedstawicieli nauk scislych.
A te fasady sa kolejna tajemnica… 🙂
Jest takie złudzenie, nie tylko zresztą w humanistyce, że jak się skonstruuje logiczny, wewnętrznie spójny system teoretyczny, to sprawa jest załatwiona i można objaśniać rzeczywistość przy pomocy tego systemu. 😉 Oczywiście rzeczywistość niejednokrotnie takiemu przekonaniu zaprzeczała, ale to go jakoś wcale nie obaliło. Nie wydaje mi się, np., żeby jakieś badania empiryczne potwierdziły monadyjską teorię Leibniza, ale L. do dziś biega za poważnego uczonego. Czy też Hegel, którego stosunek do faktów jest ogólnie znany. 🙂
Dlatego obawiam się, że tym fasadom przy Alejach Jerozolimskich żadna logiczna teoria nie pomoże. Trza majstra z pędzlem. 😀
Zamilowanie do wewnetrznie spojnych systemow to juz mamy od dawna… Swiety Tomasz (chyba najbardziej znany zwolennik tego podejscia) zreszta pod koniec zycia wyrazil powazna watpliwosc w wartosc swojej Summy, ale wplyw na nas, chcemy, czy nie chcemy, ma ona do dzisiaj. 🙂 Choc wczesniejsza tradycja filozofowania, niekoniecznie przy tworzeniu calych systemow, i dookreslaniu pojec w sposob niezgodny z codziennym odczuciem jezykowym teraz jakby troche odzywala, przynajmniej u Anglosasow. 😀 A ze przy okazji sie dialoguje z porzednikami, chocby „pomylonymi”, ale ciekawie, to moze nie tak zle… Pomylki, slepe zaulki, sa zawsze w jakis sposob takze interesujace, jak nagrody Ig-Noble’a. W tym roku wygrala m.in. pani anukowiec, ktora zaprojektowala stanik zamieniajacy sie, gdy trzeba, w dwie maski przeciwgazowe. Tez moze sie przydac w Alejach. 😀
Troche w okolicach dzisiejszego tematu. U nas tez mozna dostac porady filozoficzne, wiec widac trend nie ogranicza sie do Niemiec.
http://wyborcza.pl/1,75480,7104080,Na_kozetce_z_Sokratesem.html
Nie hulam. Śliwczę 🙁 20 kg ś. stoi w kubełkach zaprawione na wino. Łapy brązowe 🙁
„Krótka historia” świetna, podobnie „O sztuce”, no i znakomita „Sztuka i złudzenie”. Gombrich wiedział, że nie wystarczy mówić do rzeczy, trzeba jeszcze mówić do ludzi. On się tego nie bał. Jestem w stanie jako tako przyswajać tylko tych, którzy się nie bali. Zachwycił mnie kiedyś „Mickiewicz hermetyczny” Kępińskiego, trudne, bo materia obca, ale jak to się czytało 🙂
Tak, Gombrich, przyjaciel Poppera, a kolega z BBC Orwella, ktory napisal slynny esej na temat stylu, pt. „Politics and the English Language”. Ten esej do dzisiaj ma wplyw na piszacych po angielsku (a przynajmniej powinien), 😉 z jego szescioma regulami dazenia do najwiekszej prostoty i oszczednosci w wyrazaniu tego, co chcemy wyrazic.
Never use a metaphor, simile, or other figure of speech which you are used to seeing in print.
Never use a long word where a short one will do.
If it is possible to cut a word out, always cut it out.
Never use the passive voice where you can use the active.
Never use a foreign phrase, a scientific word, or a jargon word if you can think of an everyday English equivalent.
Break any of these rules sooner than say anything outright barbarous.
Tak samo przydatne dzisiaj, jak w 1946 roku, kiedy esej zostal opublikowany. 😀
Będę pamiętać. Nigdy nie użyję wyrażenia naukowego lub żargonowego, jeżeli da się zamiast tego użyć zwykłych angielskich słów. 🙂
Dzień dobry. 🙂 Czy zna ktoś jakiś patentowany sposób na to, żeby nie było zimno, ponuro i mokro? Chętnie odkupię.
Jestem też szalenie zainteresowany odkupieniem patentu na to, żeby porządek w papierach robił się sam.
I kilku innych. 🙂
Bobiku, robotę całemu przemysłowi odzimniającemu i odponurzającemu chcesz zabrać? Kosztem odkupienia patentu? No wstyd mi, wstyd za to szczeniackie myślenie…
A kto ma po szczeniacku myśleć, jak nie szczeniak? 😀 Jeszcze by tego brakowało, żeby się zaczęły rodzić psy dorosłe od powicia!
Tyle że z odkupieniem patentu tak czy owak sprawa nie jest prosta. Moja koza ma patent na odzimnienie, ale się upiera, że mi nie spyli, tylko sama będzie świadczyć usługi dla pieskości. 🙄
Najlepiej zarowki kilkusetwatowe o pelnym sektrum swiatla, Bobiku. Patent na to juz ktos ma, no ale jak sie odpowiednio wysuplasz to moze odkupisz. 😀 Podobny problem jak z koza… 😉
Właśnie wymyśliłem jeszcze coś innego, ale z opatentowaniem może być kłopot. Odrobina Afryki na co dzień. Sprytnie okrojonej z wszystkich problemów i uciążliwości, tak żeby zostało tylko słńce, cudowne pejzaże, radośni ludzie i fascynujące zwierzęta. Czyli bajka o Afryce. Nawet mi się to bardziej podoba od kilkusetwatowej żarówki. 😉
Teraz muszę się zastanowić nad możliwościami realizacji.
No tak, to najlepszy sposob, tylko szansa na patent mniej wiecej taka sama jak swego czasu proba koncernu Monsanto, zeby opatentowac ryz basmati (na szczescie nieudana)… 😉 A sposob stary jak swiat, zwlaszcza gdy pod Afryke zacznie sie wstawiac rozne inne wersje Wysp Szczesliwych. I szczegolnie skuteczny dla szczeniakow – ludzkich takze. 😀
Tylko nikomu nie powinno przyjść do głowy, żeby na te Wyspy Szczęśliwe latać Schopenhaurem. To już prędzej buddystami. 😉
Buddystami, Epikurem, Wedami, Emersonem – czym sie da, byle doleciec. 🙂
dziekuje Bobiku za odstapienie od udzielenia mi slownej tudziez
slowej nauczki kto ma „wladze” 😀
minalem sie z krolikiem,ja po szybkim „byciu” w szczecinie
(zmoklem 😡 ) ponownie w tez mokrym berlinie
czytac czy nie czytac oto jest pytanie ?
czytac 🙂
Rysiu, Bobik przeciez nie moglby – jestes gatunkiem prawnie chronionym. 😀
A ten deszcz to chyba dziala metoda wahadla – jak w Europie slonce, to u nas pada, i odwrotnie. 😉 Z tym, ze jak pada to sie dobrze czyta. 🙂 Domyslam sie w zwiazku z tym, ze seriali zadnych nie ogladales, wiec i Ty nie wyjasnisz Krolikowi 9i przy okazji mnie) czemu Kucowna opiekuje sie zieciem w „Nad rozlewiskiem”? 😀
No, już miałem się zwrócić do Towarzystwa Ochrony Rysiów, że zaginął wyjątkowo cenny egzemplarz i trzeba zarządzić poszukiwania. 😎 Ale jak się okazuje, Ryś w przyrodzie nie ginie, a nawet w Szczecinie. 😆
Pewnie, że czytać. 🙂
A gdyby czytał i Królik, to zawiadamiam, że u mnie dziś jest dzień wyłącznie-na-rosół. Nie wyobrażam sobie, żeby można było w tak depresyjnych warunkach jeść coś innego, nie tak pocieszającego. 😉
Chyba że Kucówna zajęłaby się tym rozlewiskiem, które za moimi oknami, od nieba do ziemi, a machnęła ręką na zięcia.
O, to u mnie na takie stany zawsze jest zapotrzebowanie na bardzo kolorowe, aromatyczne curry z przystawkami. Rosol tez pociesza, ale curry, albo rasam, dodaja wiecej optymizmu, chocby przez same kolory i wyrazistosc przypraw nagrzanych energia slonca.:-) Poza tym tradycyjnie wiele potraw indyjskich ma przypisywane wlasciwosci lecznicze dla duszy i ciala, a gotowanie jest przeciez czescia ajurwedy. 🙂
A tu mantra na takie rozlewiska, skoro dostep do curry masz pewnie Bobiku ograniczony. 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=oQfJ2tOmuBs&NR=1&feature=fvwp
Ha, to znaczy że ja od pierwszej klasy mówiłem mantrą, tylko nic o tym nie wiedziałem! Asa to ma Ola, a Ala ma kota. Ale jak ta Ola je! Kto tak je jak Ola? 😆
Jak gotuję rosół to mam dostęp do kury, a to też dość satysfakcjonujące. Ale jeżeli curry to taka indyjska odmiana drobiu, to z wdzięcznością przyjmę i to. 😀
Kura w curry to podwojna dawka wlasciwosci leczniczych, zwlaszcza gdy As ja upolowal dla Oli. 😀
Oglądałem właśnie fascynujący program o grzybach, które, jak się okazuje, mają z większością roślin układ o wzajemnym zaopatrywaniu się w dobra spożywcze i energetyczne. Ale najbardziej zdumiały mnie porosty. One w 90% są grzybami, a w 10% algami. Taki organizm kombinowany. Część algowa pracuje w fabryce fotosyntetycznej, a część grzybowa załatwia kwestię zaopatrzenia w wodę.
Pomyślałby kto, że jakiś niepozorny chrobotek reniferowy prowadzi tak ożywioną i wydajną działalność gospodarczą? 😯
ciemno za oknem
do tego zimnoooooooo
sombrero od kilku dni dopiero na glowie,a mysli przy pierzynie
poczytalem,myslalem troszke „filozoficznie”(trudno,ciezko,
meczaco) moge isc spac
dobranoc
Może nierychliwie, ale sprawiedliwie – dobranoc Rysiu.
I cała reszto – 🙂
No tak, a jak dobranoc, to wkrótce i dzień dobry. 🙂 Koło życia… Czy może słuszniej byłoby powiedzieć – kierat życia? 😉
Czy dziś mi się chce chodzić w tym kieracie, to jeszcze nie wiem. Zastanowię się. Ale że muszę, bo obowiązki służbowe są wielkimi zwolennikami kolistych form, to już skądinąd wiem. 😉
Ponieważ muszę teraz szybko wybyć w teren, wrzucam linkę do artykułu, którego nawet jeszcze nie przeczytałem, ale sam temat dość mi na wątpiach leży. Jak ktoś przed moim powrotem przeczyta i coś mądrego powie, to tym lepiej. 🙂
http://www.polityka.pl/ginace-plemie/Lead33,933,301341,18/
Bobiku, coz to mozna madrego napisac jak sie jest pelnym smazonych kozlakow i kotleta mielonego z buraczkami…
Panta rei. Ciekawe, ze dziennikarstwo upada w wieku, w ktorym prawie wszyscy umieja czytac i pisac, a kiedys umialy czytac i pisac tylko elity.
Informacja przekazywana przez prase i telewizje jest dzis przekazywana tez inaczej. Mysle, ze pewne gazety przetrwaja. Ale czy na dlugo? Watpie. Moj syn duzo czyta o wspolczesnych problemach, ale korzysta wylacznie z internetu. Od lat juz nie ma w naszym domu TV.
Sz, przyszedl premier…
To chyba nie chodzi nawet o sposob przekazywania informacji, bo w koncu czy slowo jest drukowane na papierze, czy wyswietlane na ekranie komputera, to dalej jest slowo. Gorzej z zachowaniem prawdziwego dziennikarstwa, bo choc dziennikarstwo zwyklych obywateli jest czyms pozytywnym i nowym, to nie zastapi wyszkolonych dziennikarzy, umiejacych pisac w skladny sposob i rozumiejacych np. etyke dziennikarska (np. jak traktowac zrodla informacji, jak oceniac przydatnosc materialu), i – jak pisze Zakowski – majacy doswiadczenie w tej dziedzinie. Inaczej zaleje nas fala calkowicie nieprzesianych informacji, na ktore nikt nie bedzie mial czasu, bo bedzie ich za duzo, i kto bedzie mial czas jeszcze weryfikowac ich wiarygodnosc?
Ale, jak pisze Krolik, wszystko sie zmienia, sytuacja sie rozwija, a gazety pisane na pewnym poziomie nawet w czasach wydan tylko papierowych przeciez takze mialy spory rozrzut – od powaznych publikacji do prasy bulwarowej, albo gorzej, wiec z czasem bedzie moze i podobnie w internecie (u nas juz tak sie dzieje). Papier byl cierpliwy, ekrany komputerowe – takze. Jednak powaznym problemem jest to, ze ludzie przyzwyczaili sie, ze w internecie prawie wszystko jest za darmo, wiec widze pewna trudnosc z finansowaniem internetowych gazet, zatrudniajacych profesjonalnych dziennikarzy. Zwlaszcza, ze zupelnie innym problemem jest u nas dosc szeroko od lat dyskutowana kwestia, jaki wplyw na zawartosc gazet (takze programow telewizyjnych) maja reklamodawcy. Moze kiedys bedziemy kupowac gazety w iTunes?
Jestem już i zanim nawet coś przekąszę i herbaty się napiję, złapię zębami za myśl Moniki, bo bardzo mi się słuszna zdaje. Rzeczywiście – czy gazetę się czyta w papierze, czy na ekranie, to jest, jak chodzi o treść, ganc pomada. I kupować można by ją równie dobrze w necie, a nie w kiosku, utrzymując tym samym kompetentną i odpowiedzialną redakcję. Tylko faktycznie problemem jest w tej chwili przyzwyczajenie, że w sieci ma być za friko. Czyli diabeł tkwi nie tyle w formie publikacji, co w dystrybucji i kasowaniu opłat.
Widzę tu dwie możliwości, jak z tego wyleźć. Jedna to jest porozumienie wydawców, że za wersję sieciową gazety też się będzie bulić. Oczywiście, że się larum może podnieść, ale jeżeli ktoś był dotąd skłonny wydać kilka złotych na swoje ulubione pismo w papierze, to nie widzę powodów, żeby nie mógł zapłacić i za wydanie internetowe. Trzeba by odczekać, aż się łzy wyleją i wszyscy się przyzwyczają z kolei do tego. Mówię o porozumieniu wydawców, bo jak się jedno pismo wypnie, to oczywiście można pójść do konkurencji, ale jak za wszystkie poważne pisma będzie się płacić, to nastąpi w tej czy innej formie odtworzenie papierowego rynku prasowego.
Drugi mój pomysł jest trochę wariacki, ale co mam sobie nie poteoretyzować. 😉 Ponieważ media są podporą demokracji w niemniejszym stopniu niż partie polityczne, można by je w podobny sposób jak partie finansować z budżetu, z podatków, proprcjonalnie do liczby czytelników. Tu zaraz uszyma duszy słyszę innego rodzaju larum, „a czemu niby moje podatki mają iść na gazety, jak ja ich w ogóle nie czytam?”. Na to mogę odpowiedzieć tylko: a to czytaj, cholera, żebyś wiedział, co się wokół ciebie dzieje. Wolny wybór masz w kwestii co czytać. Zresztą – z podatków finansuje się różne rzeczy, z których nie wszyscy bezpośrednio korzystają, więc czemu nie gazety?
W każdym razie w jednym i w drugim przypadku finansowanie miałoby bezpośredni związek z „nakładem”, co jest chyba rozwiązaniem słusznym i sprawiedliwym. 🙂
Też nie odkryję Ameryki, kiedy powiem, że skończyła się era słowa a zaczęła era przekazu. To nie to samo – słowo wymaga namysłu, cyzelowania, ma swoją wagę, za nie brało się odpowiedzialność.
Globalizacja odkrywa przed nami kolejne skutki, wśród nich podstawowy: staliśmy się masą do podziału dla globalnych graczy. By dotrzeć ze swoim przekazem, używają najróżniejszych chwytów, dobrych i złych.. Korporacje globalne idą ręka w rękę z mediami, wykorzystując je dla swoich celów – tu nie ma zaskoczeń. Słowo jest przeszkodą, wymaga logiki, uzasadnienia, namysłu, kiedy stało się tylko drobnym elementem przekazu, natychmiast też zaczęło być przekręcane. Internet jawiący się jako wspaniałe narzędzie komunikacji, jest też globalnym narzędziem przekazu, który powoduje, że ucieczka przed nim skutkuje atomizacją ukrywających się w coraz głębszych niszach. Wspólna płaszczyzna jest jedna: sprawy globalne. Słowo funkcjonuje w niszach.
Od dawna możemy obserwować obniżający się poziom artykułów w mediach do tej pory postrzeganych jako trzymające poziom – Polityka, GW – jadą w dół tragicznie. Czy to wyścig o klienta? To skutek opanowywania ich przez przekaz. Nie mam nic do Wojewódzkiego, uśmiechnę się czasem przy jego rubryce, ale pomyślałby kto, lat temu dziesięć, że będzie konieczność takiej rubryki w Polityce? O celebrytach mamy połowę periodyków, druga połowa naćkana reklamami jawnymi i ukrytymi. Do głosu dochodzą niedouczeni, którzy nie dbają o poprawność słowa a i nikt ich odpowiedzialnością za nie, nie obciąża.
Możemy zapomnieć o dawnym kształcie mediów, gdzie odpowiedzialność za słowo coś znaczyło, teraz waleni będziemy multimedialnie w łeb: obraz, dźwięk, słowo jeśli już, to przekręcone. Tak jak w świecie finansów mądrzy szukają rozwiązania dla zabezpieczenia przed kolejnymi kryzysami, tak w świecie mediów inni mądrzy próbują coś zmienić, lecz są to próby zawracania Wisły kijem.
Szat nie rozdzierajmy, póki pozory demokracji trzymają się mocno, póty sobie możemy czytać literaturę, wymieniać się wrażeniami by mail i blog, oglądać stare filmy i myć codziennie nogi. Bo tak naprawdę już wszystko napisano, jest co czytać – a wciąż się pisze i pisze…
Niby prawda, że wszystko już napisano, ale jakoś tak się dzieje, że zarówno pojedynczy ludzie, jak i całe generacje, mają potrzebę przepracowania na własną rękę „wielkich tematów ludzkości”, no i skomentowania tematów bieżących. Nie sądzę, żeby ta potrzeba zanikła, ale w jaki sposób będzie realizowana, to oczywiście pewna niewiadoma.
Mnie się zdaje, że bardzo dużo zależy od optyki, jaką się przyjmie. Jak się wszyscy dadzą przekonać, że na tabloidy nie ma rady, bo ludzie tylko tego chcą i tylko to będą kupować, to wszystko będzie ulegać dalszej tabloidyzacji i wytworzy się mechanizm błędnego koła. A ja na przykład mam przekonanie, że dajemy się nieco zwariować wierząc w rzekomo dyktowaną żelaznymi prawami rynku tabloidyzację. Jak to się dzieje, że „Polityka” jakoś się na rynku prasowym trzyma i to chyba nie dzięki Wojewódzkiemu, a raczej mimo niego? Widocznie jest całkiem spora grupa konsumentów poważniejszej strawy medialnej. I wcale nie jest tak, że jak w „Polityce” będzie więcej Wojewódzkiego, to ja ją chętniej kupię. Wręcz przeciwnie. Tylko że jak wszystkie redakcje uwierzą w to, że wszyscy czytelnicy namiętnie pożądają właśnie takich treści i będą ich coraz więcej ładować, to jakie ja będę miał wyjście? Chcąc nie chcąc kupię w końcu i stabloidyzowany tygodnik opinii, bo nie będę miał alternatywy.
Przyznaję Żakowskiemu rację w tym, że na rozwój sytuacji nieraz wiele większy wpływ niż rynek mają przekonania i różne rzekomo niepodważalne „prawdy”, które potem okazują się bańkami mydlanymi. A wiadomo – jak się coś powtórzy dostatecznie wiele razy, to zaczyna to funkcjonować jako obiegowa prawda. No to może zacząć powtarzać: konsument ma gdzieś tabloidy, konsument pożąda towaru dobrej jakości. Chcemy mediów na poziomie, a nie glamdziającej papki! Ciekawe, czy się przyjmie? 😉
Poglad, ze nie warto czytac gazet, bo pelne plotek i rzeczy w sumie niewaznych, i ze lepiej czytac mniej ulotne dziela juz wyrazal Proust, wiec zeen jest w niezlym towarzystwie. 😉 Ale tez sam Proust najwyrazniej sie do wlasnych rad nie stosowal, i tak stworzyl kolejne arcydzielo. Czyli wychodzi tez troche, jak pisze Bobik, tyle, ze niestety nie ma gwarancji, ze kazdy konsument „przekazu” zamieni sie w Prousta… 😉 A nawet gdyby tak sie stalo, to kto zdazy z czytaniem tych wszystkich arcydziel, zwlaszcza jesli tworcy beda mieli podobne podejscie do dlugosci utworow, co Marcel? Ale jestem dziwnie spokojna, ze jednak nam taka kleska urodzaju nie grozi…
A tabloidy zawsze z nami beda, i wlasciwie byly od poczatku wynalezienia druku. Byleby tylko co wartosciowsze tytuly jednak nie zniknely.
vitajcie! Pobieżnie poczytałam co napisaliście i ze smutkiem stwierdzam że mam chamski język. Jednakowoż to chamstwo to nie jest takie zwyczajne… Przyznam szczerze, że wzruszył mnie artykuł Bobika o smutku domniemanej myszy 🙂 Ciągle jednak jestem jakoś w marnej formie. To z powodu braku eklerek które postanowiłam kategorycznie rzucić.
żle się czuję jak wieje halny to duchy skalne 🙂
odezwałam się z powodu dzisiejszego zamieszania w sferach wyższych czyt . WAWA. Czyżby halny był tylko lekkim podmuchem ? Wygląda na to że zbliża się tsunami 🙁 . Od poniedziałku postanowiłam że będę się zajmować rozważaniami filozoficznymi, ponieważ rzeczywistości mojej ani innych nikt już nie rozumie 🙂
jakoś mało kotów i psów….tutaj
Noo, czasem nawet psy i koty muszą pobiegać gdzieś poza siecią. 🙂
A rzeczywistości nikt nie rozumie dlatego, że już dawno zniknęła jedna rzeczywistość, dla wszystkich taka sama. Narobiło się całe mnóstwo rzeczywistości i co się zrozumie jedną czy drugą, to za chwilę się okazuje, że się nie rozumie szóstej czy dziewiętnastej. Albo że to, co w jednej rzeczywistości uchodzi za niewzruszony pewnik, w innej jest bzdurą lub wymysłem całkiem baśniowym. To dlatego wciąż od nowa zadaję sobie pytanie: „a czy ja muszę wszystko rozumieć?”. 😉
Co to za tsunami typu WAWA też na razie nie rozumiem (może zbyt długo byłem poza siecią?), ale nie mogę wykluczyć, że trafię do jakiejś takiej rzeczywistości, w której nagle to skapuję. 🙂
dobrej nocki 🙂
Bobiku , aby istnieć tu i teraz trzeba rozumieć, w przeciwnym wypadku paranoja murowana 🙂 Co do tsunami to tak sobie pomyślałam oglądnąwszy to i owo. pa 🙂
Nie tylko koty i psy, Bobiku, musza robic pozasieciowe przebiezki. 😀 Ale szczerze mowiac, wszystkim to dobrze robi, a potem zawsze sobie mozna nawzajem poopowiadac o egzotycznej rzeczywistosci bez telefonow komorkowych i stacjonarnych, mailow, laptopow i innych atrybutow podlaczenia. Egzotycznej rzeczywistosci, gdzie slychac szum lisci, albo szelest przewracanych kartek papieru, albo dzwiek wody gotujacej sie w czajniku na herbate…
A wracajac jeszcze na chwilke do tematu dziennikarstwa i roznych rzeczywistosci, to tu znalazlam bardzo dobry artykul z Atlantic Monthly na podobny temat. Tu akurat jest o blogerach politycznych w Stanach, ktorzy ostatnio w jakis sposob zdefiniowali caly proces zatwierdzania nowego czlonka Sadu Najwyzszego, Soni Sotomayor, przez odpowiednio spreparowany i wyrwany z kontekstu material, z ktorego z kolei korzystaly wszystkie stacje telewizyjne (bez podania zrodla!). Tak powtorzony i zwielokrotniony przekaz okazal sie potem niezwykle trudny do podwazenia, choc w tym akurat przypadku Sotomayor zostala zatwierdzona.
http://www.theatlantic.com/doc/200910/media
Przyznam się, że mam w tej chwili moment – bo ja wiem – lenistwa? Ochoty na względną prywatność? A może po prostu zmęczony jestem, bo dzień dziś bardzo ciężki miałem?
W każdym razie poczułem, że tym, co mnie dotyczy bezpośrednio i obchodzi rzeczywiście, jest kanapa, herbata, dobre słowo od rodziny czy na blogu – takie rzeczy. A jakie będą gazety i czy będą w ogóle, to właściwie mniej ważne i co się takiego stanie, jak akurat ja nie zabiorę na ten temat głosu?
I oczywiście wiem, że do jutra, pojutrza ten stan mi przejdzie i znowu mi się będzie chciało pyskować na każdy temat i zbawiać świat. Ale przy tym się zastanowiłem, czy po prostu coraz więcej ludzi nie jest na tyle zmęczonych, że już nie mają siły i ochoty na nic. Zgodzą się na każdą bylejakość, byle nic nie musieli. Kanapa, herbata… I tak dzień za dniem.
A Bobiku, nie wiem, czy to dokladnie to samo – czy cisza, dobre slowo, lagodnosc dla siebie samego pod postacia herbaty w polaczeniu z kanapa to koniecznie bylejakosc. Czasem to poczatek wyzszej jakosci… A przerwy miedzy slowami sa czesto wazniejsze niz slowa, coraz wiecej slow. Lepiej posluchac szumu czajnika…
Ach, nie, źle się wyraziłem – nie chodziło mi o to, że herbata i dobre słowo to zgoda na bylejakość. Broń Boże! Herbata może być najwyższej jakości, a już dobre słowo to w ogóle. 🙂
Zauważyłem tylko, że zwykłe zmęczenie może spowodować nagły i kompletny brak zainteresowania czymkolwiek, co nie jest w zasięgu ręki. Nawet jeżeli jeszcze kilka godzin temu gotów byłem zażarcie dyskutować na jakieś ogólne tematy. Więc może to jest jakieś ogólniejsze zjawisko, że ludzie często mają gdzieś sprawy publiczne, bo są zbyt zmęczeni i energii im brakuje?
Bo gdy jestesmy bardzo zmeczeni, to swiat sie chwilowo zmniejsza do rzeczy podstawowych, a gdy nas cos boli – robi sie jeszcze mniejszy. „For there was never yet philosopher that could endure the toothache patiently”… Co oczywiscie moze sie przelozyc na to, co opisales, nie tylko zreszta w sprawach publicznych.
Pozytywnym wnioskiem z tego dla tych, których nie bolą zęby jest to, że nie jest jeszcze tak całkiem źle, póki nie bolą zęby. 😉
A mnie się świat właśnie zmniejszył do wymiarów łóżkowych, więc powiem już dobranoc. 🙂
Dobranoc, Bobiku. 🙂
ktos o mnie pytal?
Znalem jednego Kota, ktory postanowil zrezygnowac nz zawsze z eklerow. Po jakims czasie zabralo go pogotowie. Diagnoza – ostre niedoeklerzenie. Dlugo z tgo nie mgl sie wykaraskac.
Dopiero zapisane mu przez weterynarza po jedny, a nawet i trzech eklerach dziennie postawilo go na lapy.
To nie mogl byc Zupelnie Prawdziwy Kot, Mordechaju, bo jak sam wiesz najlepiej, prawdziwe Koty sie nie umartwiaja. 😉 Chyba ze on nie jadl eklerow, bo przejadal sie pasztetem z bazanta i zamiana trzeciej porcji pasztetu na pare lekkich eklerow wyszla mu rzeczywiscie na zdrowie. 😀
Alf był i pytał. Niestety, głodny odszedł…
Dzień dobry. 🙂 Jakże się cieszę, że Mordka dał znak życia. To z tej okazji już dziś nawet na pogodę nie będę narzekał, choć byłoby na co. 😉
Żeby miło zacząć dzień nie zrobiłem sobie prasówki politycznej, bo to czysty masochizm, tylko zacząłem od filmów o zwierzętach. Nie ma w tym artykule żadnych rewelacji, ale jest w sam raz na łagodne obudzenie się 🙂
http://www.polityka.pl/gwiazdy-w-futrach/Lead33,935,303770,18/
Ale wróci…
Najnowsza pozycja naszego wydawnictwa: „Kot od Alf do zeen”… 😉
„Żebyż źrebak zdzierżył” to odpowiedź konkurencji…
Denuncjacje po godzinach
Awantury także wszczynam
Hałasuję po północy
Bicie szyb z użyciem procy
Prezerwatyw podkradanie
Zdechłe szczury na śniadanie
Wyrywanie włosów z głowy
Rwanie sprężyn zegarowych
Obdzieranie kocich skór
Wbicie w kuper pawich piór
Lżenie słowem grubym w oczy
Uderzanie aż zamroczy
Zębów przeszeregowanie
I lutlampą przypalanie
Łaskotanie gołych pięt
Towarzystwo samych męt
Podrzucanie zgniłych jajek
Zmiana wina w fest zajzajer
W katalogu niskich cen
Oferuje chętnie zeen
Gdy tu wpadnie masochista,
się ucieszy i skorzysta,
łaskotanie go przynęca,
przypalanie zaś podkręca.
Kocha wręcz osobnik ten
pełen zestaw takich scen,
jakie oferuje zeen!
Nobel literacki w tym roku przywędrował do Niemiec. Ryś już pewnie kilometry Herty Müller zamawia. 😉
Nie powiem, żebym był z jej twórczością szczególnie obeznany, ale teraz będzie wypadało nadrobić. Zastanawiam się tylko, czy w sprawie przyznania nagrody nie maczał przypadkiem łap Kot Mordechaj. Jak się pomyśli o tytule „Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie”… 😉
Żaba 🙁 Ale jeszcze nie ropucha 😉
Haneczko, nie bój żab!
Gdy osiągną pułap,
że chce się je mieć z czap,
ty w głowę się nie drap,
lecz za odnóża złap
i chlap!
o ścianę lub o trap!
A gdy podaje PAP,
że szkoda brudzić łap,
szczególnie zaś u bab,
to sama żab nie dziab,
niech dziabnie je zakap-
ior albo inny drab. 🙄
Z codziennym komunikatem…
Nie znam Herty Mueller. Mam nadzieje, ze lepsza od Jelinek, ktora tez Nobla nie tak dawno otrzymala. Rys moze ma jakies interesujace spostrzerzenia na ten noblowski temat i zechce sie podzielic.
W Warszawie piekny cieply dzien spedzony na Rodzicielskiej dzialce sadzac tulipany i wykopujac gladiole.
Nigdy nie robie tego u siebie w ogrodzie i tez rosna, ale Rodzice maja swoje metody sprawdzone od 80-ciu lat.
mokro,deszcz z krainy bobikowej przepadal berlin i odchodzi
dalej,dalej,dalej nich tak bedzie 🙂
tak to juz jest, nagrody wzmacniaja apetyt!!!!
oczywiscie,zaczalem zamawiac juz o 13,30 i…………..
zostalismy z zapasami „Atemschaukel”(ostatnia jej ksiazka)z
naszych sklepowych regalow-„dodruk” w druku
nie czytalem,nadrobie
mysle ze (po rozmowach w pracy)choc „trudna” to przystepniejsza od Jelinek
co do gazet-ja czytalem od dziecka duzo(mama miala teczke w
kiosku)dobrych (ty i ja)i kiepskich (panorama)oraz oczywiscie
„polityke „wielka w formacie i mimo „nowo mowy ” dobra
kolorowa „polityka” poszla w kierunku (moim zdaniem)
przypodobac sie czytelnikowi,wygodny format,duzo zdjec ,masa
nedznych graficznie reklam (te strony z reklamami nieruchomosci
wygladaja jakby wjete z prasy prowincjonalnej) czytam ciagle
bo jestem wiernym czytelnikiem,ale…….wole „die zeit” 😳
czy slyszeliscie o Partii Piratow? tam mozna poczytac co mysla mlodzi ludzie,ktorzy zyja dzien i noc z nowymi mediami o przyszlosci(jak,co,za ile i.t.p)
polecam
Sądząc z recenzji, to ta świeża noblistka całkiem może być ciekawa. No i dla mnie ma tę dużą zaletę, że bez przykrości mogę ją czytać w języku oryginału. 😀 Ale jeszcze nie teraz. Kupował nie będę (sorry, Rysiu), a z biblioteki na pewno już zniknęła i pojawi się za 2 miesiące, jak już będą całkiem inne newsy.
Króliku, mnie też się nie chce cebulek wyjmować, ale że ładniej kwitną te odpowiednio zaopiekowane, to fakt. 😉
Może ja też powinienem jakieś tulipany w ziemię powtykać?
Coś mnie ostatnio wzięło na krzyżówki. Miczurinowskie. Dziś skrzyżowałem kartoflankę z zupą z soczewicy i zaraz sprawdzę, co z tego wyszło. 🙂
Ja akurat Hertę Muller czytam od lat. tzn od kilku lat kiedy jej książki pojawiły sie Polsce ( niemieckiego nie znam) Jej ksiązki wydaje w Polsce wydawnictw Czarne, niewielka ale b. prestiżowa oficyna, której właścicielami są znany pisarz Andrzej Stasiuk i jego zona. Bardzo ciekawa pisarka, ale b. pesymistyczna. Komunistyczna Rumunia, gdzie sie urodziła, prześladowania Securitate dały sie jej we znaki na całe życie.
Znam tylko tłumaczenia, ale wydają sie być bardzo udane. Polecam , choć nie jest to lektura „ku pokrzepieniu serc” Musze poszperać w internecie jakie są rumuńskie echa na dzisiejsza nagrodę.Ja w każdym razie b. sie cieszę i ze względu na autorkę, ale też ze wzgledu na polskiego wydawcę, „Czarne” wydaje ambitną literaturę i zawsze dba o poziom.
Żaba odpuszcza 🙂
„Pianistka”, wg mnie, znakomita.
Muller nie znam.
Dobranoc 🙂
Znam „Czarne”, ale oczywiście nie wszystkich wydawanych przez nie autorów. Nie wykluczam zresztą, że H.M. w Polsce moga się podobać nawet bardziej niż w Niemczech, w każdym razie zachodnich. Doświadczenia zza żelaznej kurtyny nie są ich doświadczeniami, tylko obcą nieco egzotyką. Sądząc z dzisiejszego odzewu medialnego, Nobla dostała niemiecka pisarka w Niemczech mało znana i taka „nasza-nie nasza”.
Dorzucę więcej ech, ale już jutro.