Dziwne Stworzenie
Dziwne Stworzenie siedziało na płocie i bardzo szybko wypuszczało z dzioba krótkie serie dźwięków, które brzmiały mniej więcej tak:
Bla, bla, tirliti,
zjadłem bułkę z margaryną.
Bla, bla, tirliti,
ale premier dziś popłynął!
Bla, bla, tirliti,
spędzam urlop pod namiotem.
Bla, bla, tirliti,
kto mnie wybrać ma ochotę?
Bla, bla, tirliti,
rzucił, więc przeżywam dramat.
Bla, bla, tirliti,
znowu ćwierkał coś Obama.
Bla, bla, tirliti,
Zośki już nie warto czytać.
Bla, bla, tirliti,
dusza moja nieumyta…
Bla, bla, tirliti,
Paris Hilton dała czadu!
Bla, bla, tirliti,
wracam teraz do obiadu.
Ostatnia zapowiedź była najwyraźniej chwytem czysto retorycznym, bo po niej Dziwne Stworzenie zaczynało natychmiast śpiewkę taką samą, albo tak podobną, że na pierwszy rzut ucha trudno było je odróżnić. Bobik właśnie usiłował uciąć sobie popołudniową drzemkę i to uparte świergolenie wcale mu do tego zamiaru nie pasowało. Poprawił raz i drugi położenie uszu, podwinął je, tak żeby stworzyły chociaż trochę dźwiękoszczelną warstwę, ale nic to nie pomogło. Usiadł w końcu, drapiąc się markotnie i usiłując przypasować Stworzenie do któregokolwiek ze znanych sobie gatunków. Bez efektu. Dziwne Stworzenie wymykało się wszelkim szczeniaczym klasyfikacjom.
Nieopanowana żądza wiedzy zmusiła Bobika do porzucenia marzeń o drzemce i wykonania zdecydowanego ruchu. Przeczołgał się pod płotem do sąsiedniego ogrodu i bezceremonialnie zaczął tarmosić wystawiającą pysk do słońca Labradorkę:
– Słuchaj, co to jest to, co tam siedzi i świergoli? Wygląda dziwnie, gada dziwnie i w ogóle jakieś mi się wydaje podejrzane.
Labradorka z pewnym zaniepokojeniem zerknęła we wskazanym kierunku i roześmiała się z ulgą.
– Nie przejmuj się! – powiedziała z lekceważącym machnięciem łapy. – To jest tylko Ćwiter.
– Ćwiter? – powtórzył niepewnie Bobik – Nie wiedziałem, że coś takiego istnieje w przyrodzie.
– Noo, mogłeś się z nim jeszcze nie spotkać – przyznała Labradorka – bo to jest dość nowy gatunek. Skrzyżowanie mysikrólika z papugą. Z mysikrólika wzięto rozmiary, a z papugi skłonność do nieopanowanego paplania i powtarzania czegokolwiek, co tylko zasłyszy.
– I to się przyjęło? -zdumiał się Bobik.
– Jeszcze jak się przyjęło! Kolejki się zaczęły ustawiać, żeby jak najprędzej złożyć Ćwiterowi wyrazy uszanowania. Krótkie zresztą, bo on długich nie uznaje.
Bobik przyjrzał się dokładniej Ćwiterowi. Nie wzbudzał jego zaufania, nie mówiąc już o tym, że najchętniej wlepiłby mu mandat za zakłócanie spokoju. Warknął na niego niezobowiązująco, a potem przypomniało mu się, że jeszcze o coś chciał Labradorkę zapytać.
– Jednego nie rozumiem – zagaił z wahaniem. – Wiesz, że jestem biegły w zoologii i byle kitu sobie nie dam wcisnąć. I coś mi się u tego nowego gatunku nie zgadza. Mówiłaś, że to jego gadulstwo to z papuzich genów. Ale papugi to są przecież bardzo inteligentne ptaki!
– No widzisz? – dydaktycznie podsumowała Labradorka – To znaczy, że postęp nie zna granic! Dzięki współczesnej technice nawet bardzo inteligentnego ptaka przy pomocy kilku prostych zabiegów da się przerobić na Ćwitera.
Się zapomnialo, pardon
http://www.youtube.com/watch?v=aHUuUjuo2XI
Kot, jako Byt Doskonaly z kazda przestrzenia sobie poradzi…
Kroliku, dziekuje Ci za Bee Gees, na pewno nas osuszy. 🙂 Sam ich pogodny stroj bedzie dla nas natchnieniem przy barwieniu jajek. Swoja droga, to zastanawiam sie nad jajkiem wielkanocnym w taka krate jak jedna z marynarek…
A Twoj zestaw wielkanocny jest podobnie eklektyczny jak nasz, z tym, ze u nas dolaczamy do tego, ze wzgledu na dzieci, tajemnicze pojawienie sie Wielkanocnego Krolika i jego czekoladek, ktorych potem szuka sie pol niedzieli. Lanego Poniedzialku tez u nas nie ma (podobno jest w Buffalo jako Dyngus Day, ale to na szczescie daleko). Jest za to tradycja sukienek w kwiaty i wiosennych kapeluszy (kiedys Wanda podeslala bardzo ladne zdjecia z Teksasu). W tym roku do tego na pewno dojda kalosze.
Ja też się jednak złamałem i polazłem na świąteczne zakupy. A wszystko przez to, że jestem okropnie łakomy. 😳 Jak sobie pomyślę, ile dobrych rzeczy można zapychać w takie święta, to jednak sam kebab traci powab.
Ale piec będę tylko babkę, słowo honoru! Kupiłem gotowy sernik, szwedzki torcik migdałowy (p.o. mazurka) tudzież eklery z polewą czekoladową (wszystko bardzo dobre, już kiedyś sprawdzałem) i na tym mam zamiar kwestię wypieków uznać za zamkniętą. 🙂
Ale mięs i wędlin nie potraktuję oczywiście tak niezobowiązująco. 😉
Przy okazji dziękuję Koniowi za podpowiedzi w sprawie świątecznego menu. 🙂
Czy to jajko w marynarce w kratę będzie musiało też nosić taki żółty kołnierz ortopedyczny jak brat Gibbs? 😉
Moda lat 70-ych jest … psychodeliczna, prawda?
Dobre Piesy jada zaraz ze mna na doroczne szczepienie, wazenie, przeglad skory, sierci, zebow, krople przeciw pchlom (pchly lubia cieplo a juz jest 23 stopnie na plusie! Idealne warunki dla pchel!
Wiosna w Poludniowym Ontario trwa dwa tygodnie… A potem wsio leto i leto az do Labour Day we wrzesniu…
Mnie już tydzień temu zafrontlajnowali, bo się znienacka zacząłem wściekle drapać i jak mama zajrzała pod futro, to się okazało, że tam ruch jak na więziennym spacerniaku. 🙄
Ale temperatury u nas jeszcze wcale nie letnie. 🙁
temperatury u nas nawet nie wiosenne 😥
ale teraz tak czy tak pora na spanie,jutro kierunek szczecin 🙂
slonecznych,spokojnych,cieplych Swiat
bab,jajek,mazurkow,salatek,wedlin i czego tam sobie wymarzycie
oraz wiader wody w poniedzialek lany 😀
Rysiu, i Tobie jak najmilszych Swiat i bezpiecznego podrozowania. 🙂 A Lany Poniedzialek to ja juz mialam w tym tygodniu, wiec mnie zwolnij z tradycyjnych obowiazkow… 🙂
Bobiku, jestes Psem Proroczym. Jajo ma marynare, i ten golf w kolorze miazszu dojrzalego mango tez mu zostal dorysowany.
Heleno, a propos mango, to u nas juz jest zolta, slodka odmiana (Alphonso), ktora obie lubimy. Nie wiem, czy w Londynie juz sa dostepne, ale szkoda byloby je przegapic…
Dzień dobry. 🙂 Po pierwsze, Rysiowi również wesołej zastawy i potrawy. 🙂
Po drugie, ponieważ Królik ma traumę dyngusową, Monika i tak już od wielu dni przemoczona, a ja od kąpieli dostaję złego humoru i długo schnę, uprasza się Rysia, żeby w Ś. D. postarał się lać na wschód. 😀
Po trzecie, ponieważ Urząd Pocztowy nr 1 przynosi mi zapytania, dlaczego tak mało mnie widać, odpowiadam, że trochę jestem przysypany życiem, ale po pierwsze niezbyt groźnie, a po drugie ogon mi jednak wystaje. 😉
Ostry rezim blogowo-komputerowy: Starej wolno dzis zerknac na blog i nawet podac glos tylko pod warunkiem, ze najpierw wykaze sie czyms pozytecznym: zrobieniem zakupow, posiekaniem jarzyn, doprowadzeniem po sobie kuchni do porzadku i temu podobnych uczynkow przed ktorymi sie wzdraga. 👿
Prosila dziekowac za wiadomosc o prawdziwych mango, obiecala, ze po drodze na zakupy wstapi do Pani Lakhani od dostawy gazet i zapyta czy nie bylaby laskawa kupic dla niej na bazarze calego pudelka-skrzyneczki tych owocow.
A teraz musze leciec i dopilnowac, aby sie jednak wykapala i ubrala przed wyjscim z domu. 😈
.
To w Lądku Zachodnim nie jest jeszcze na tyle ciepło, żeby można było bez ubrania? 😯
A tyle było przechwałek, że prawie lato i róże kwitnące… 🙄
Jeszcze nie, ale juz wkrotce.
Wykapana kreci sie kolo drzwi wejsciowych, ociagajac sie i mowiac do siebie. A mowi do siebie dlatego, ze przeczytala wlasnie w Rzepie Kazanie biskupa Semki na Wielki Poiatek i dowiedziala sie, ze papiezowi zawdziecza „dar wolnej woli” – co ja bardzo zdziwilo, bp jak Josif Brodsi w sadzie sadzila dotad , ze „to od Boga”.
Ponadto rozbawil ja kometarz pod kazaniem w ktorym ktos zauwazyl, ze nie bylo nigdy pokolenia JP2, natomiast istnieje pokolenie MP3. Ze tez sama tego nie wymyslila!
Ja wczoraj w nocy przypadkowo trafiłem w niemieckiej telewizji na film o Wojtyle, który zacząem oglądać ze względu na sporą ilość wplecionego tu i ówdzie materiału dokumentalnego i dowiedziałem się, że William Casey przez cały okres pontyfikatu JP2 niemal nie wychodził z Watykanu, dzięki czemu świat mógł toczyć się – według autora na szczęście, bo film zrobiony był na kolanach – pod dyktando papieża i CIA.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo nie takie rzczy słonko już widziało, gdyby nie fakt, że autorem był Niemiec, nie Polak. 😯
MP3 bardzo ładne. 😆
Mordka pozwolil mi spedzic pare minut przed komputerem, bo udalo sie zrobic zakupy!
U Marksa i Spencera w dziale spozywczym trzeba neustannie pilnowac lydek, bo nie ma zmiluj z wozkami na zakupy.
Obok w tym swetnym polskim sklepie, jedynym chyba takim z Zachodnim Londynie, nie ma wprawdzie wozkow, ale sa jeszcze grozniejsze koszyki, oszalaly tlum, wrzeszczace bachory i radio wlaczone na caly regulator, z ktorego plynie knajacki glos Prowadzacego, dzielacego sie swoimi spostrzezeniami na temat Wielkiego Piatku: To co? Sprzatanie, sprzatanie, sprzatanie i mycie okien?
Chcialam przylozyc odbiornikowi ziemniakiem, ale spojrzalam na sprzedajace tam mlode dziewczyny, zobaczylam taka udreke na ich twarzch, ze dalam spokoj.
Teraz po zakupach, juz z gorki. POode do kuchni, wlacze sobie Czworke BBC i bede spokojnie robic te salatke jearzynowa dla nas i Jasiuni.
Salatka jarzynowa w robocie i u nas. Sprzatanie jako rytual raczej nie wchodzi w rachube (a osoby zanadto skupione na sprzataniu juz poprzednie pokolenie kobiet w mojej rodzinie okreslilo na wieki wiekow jako „polerki”). Zas Radio 4 takze leci (z internetu, albo iPoda), na zmiane z NPR. 🙂
Mam nadzieje, Heleno, ze p.Lakhani pomoze Ci w uzyskaniu skrzynki mango. U nas sa one dostepne nie tylko w sklepach hinduskich, ale takze w sieci Wholefoods, ktore juz jakis czas temu sie zorientowalo, ze wcale nie najbardziej dekoracyjnie wygladajaca z zewnatrz odmiana jest najlepsza. Jest to owoc tradycyjnie przypisywany w Indiach bogowi Ganeshowi, wiec mozna sobie polaczyc przyjemne z pozytecznym – objadac sie, a jednoczesnie w ten sposob zalatwiac sobie usuwanie trudnosci zyciowych…
W NPR ostatnio wysluchalam swietnego wywiadu Terry Gross z Tony Judtem (tym samym, ktorego krociutkie teksty o zyciu z choroba Lou Gehriga ukazuja sie czasem w GW). Podrzucam, gdyby to kogos zainteresowalo.
http://www.npr.org/templates/story/story.php?storyId=125231223
O rany, wiedzialam, ze czegos nie zrobilam! Zapomnialam wstapic do Pani Lakhani!
Wyskocze jutro rano.
Jedzenie mango i czczenie Ganesha jednoczesnie przypomina mi czesto cytowane przez E. zdanie jej Mistrza Jogi , Iengara, ktory powiada w jednej ze swych licznych ksiazek, ze siedzac na podlodze w lotosie lub nawet pol-lotosie „you are exercising like mad!” . To przeszlo do stalego u nas folkloru: „Co robisz?” – „I am exercising like mad”, to wtedy wiem, ze siedzi wyprotowana jak struna, ze skrzozowanymi nogami na macie i czyta ksiazke o strategiach brydzowych.
A z choroba Lou Gehriga mam przykre doswiadczenie zyciowe. Moj przyjaciel z Ameryki, fenomenalny matematyk Giena A. po uslyszeniu diagnozy kupil bron, poszedl do parku i sie zastrzelil, zostawiajac przepraszalny list uwielbianej zonie, ktora ledwo sama sie oswoila z dagnoza raka piersi i pierwsza seria chemii.
Sciagnelam ja nazajutrz po pogrzebie do Londynu i namowilam aby zaczela studiowac psychologie (miala dyplom leningradzkiego konserwatorium) .
Co uczynila i pracuje dzis w New Hampshire z trudna mlodzieza z patologicznych rodzin. Uwelbia swoja prace. Cos dobrego jednak z tej tragedii wyszlo. I jest wolna od raka, dzieki Bogu, odpukac. Wika slicznie i biegle mowi po polsku, bo w konserwatorium dzielila pokoj z dwiema Polkami, z ktorymi pozostaje w przyjazni.
Smutna ta historia Twojego przyjaciela, ale jej dalszy ciag juz jest historia jednak ogromnej odpornosci tkwiacej w nas samych (angielskie „resilience” jakos mi tu bardziej wskakuje). A Wika jest w takim razie moja bliska sasiadka z polnocy. Wywiad z Judtem jest tez historia zaskakujacej resilience, i jasnosci umyslu w niezwykle trudnej sytuacji. Zupelnie nie jest to historia przygnebiajaca, wbrew temu, co mozna byloby oczekiwac.
Zas E. i jej Mistrz Jogi maja absolutna racje co do „exercising like mad”. To bardzo hinduskie zreszta, bo oni uwielbiaja paradoksy (buddysci to wzieli od nich). Takie powiedzonka funkcjonuja i u nas w domu, z powodow oczywistych. Tesciowa na przyklad zawsze twierdzila, zgodnie z tym jak ja wychowano, ze takie siedzenie na podlodze w (pol)-lotosie jest jednoczesnie utrzymywaniem kontaktu z dwiema rzeczywistosciami (ziemia przez kontakt z podloga) i transcendencja (przez glowe). Jesli wiec tesciowa mowila „I’m getting in touch with the earth”, to tez wiedzialam jak dopowiedziec sobie cala reszte zawarta w takim powiedzeniu…
Och, jak Wam zazdroszczę, że możecie się skupić na kulinariach, bo u mnie, niestety… 😳 😳 😳 … sprzątanie. Nie żeby na wysoki połysk, ale, jakby tu powiedzieć… zaległości pewne były. 😳 Zwłaszcza że został ruszony z posad pokój Młodego wel stajnia Augiasza. 🙄
Ale za to z jakąż dziką rozkoszą ruszę jutro do sałatek, dipów i pieczeni. 🙂
Może nawet mi się uda po południu lub wieczorem na chwilę przysiąść z kielichem wina i zapomnieć, że idą Święta? 😉
Poleruj w takim razie, Bobiku, jak okolicznosci obiektywne do tego Cie jednak zmuszaja. Ale pamietaj, ze zbytni porzadek jest niezdrowy dla Psow… 😉
Co jest porządkiem, a zwłaszcza zbytnim lub niedostatecznym, to zależy od oceniającego. 😉 Jeżeli to akurat jestem ja, to można z góry założyć, że uporządkowane zostało tylko Absolutnie Niezbędne Minimum.
Pewnie mam to po mamie. Jej kiedyś nawet w liceum groziło obniżenie oceny ze sprawowania, bo na opieprz przez pedciało, z powodu wiecznego nieładu na ławce i w teczce, odpowiedziała krnąbrnie „raczej powinna się pani profesor zainteresować, czy w głowie mam poukładane”. 🙄
Ja tam poleruje, a zaraz przenosze sie z polerowaniem do ogrodu, bo jest cieply sloneczny dzien (plus 23 C i wciaz sucho!). Moja mama polerowala na swieta 'like mad”, po pracy oczywiscie, dwa razy w roku, z okazji swiat (Boz. Nar. i WielkN), bo mowila, ze inaczej zarosniemy wszyscy brudem, gdyby nie ona. W domu tez musialo byc zawsze zimno z powodu zawsze otwartych okien, bo mama jest zwolenniczka swiezego powietrza i cieple powietrze uwaza za nieswieze i toksyczne dla organizmu (szczegolnie do snu).
Ja buntowalam sie za mlodu, ale jakies 10 lat temu ze zdziwieniem widze, ze robie to samo.
Czy vesper zyje? Bo grozila zejsciem. Zdrowiej vesper!
Odpyskowywanie naczycielkom grozilo powaznym obnizeniem stopnia ze „sprawownia”. Moja Stara w zenskiej szkole miala raz obnizone az do trojki – chyba jedynej takiej oceny w dziejach dzialalsci oswiatowej siostr- kanoniczek,wsrod korych znalza sie przez tragioczne nieporozumienie w kuratorium. Trojka w meskim gimnazjum
oznaczala zazwyczaj, ze doszlo do kradziezy zegarka lub nieprzystojnych aktow w krzakach na boisku.
Po tej trojce Stara uznala, ze piatka ze sprwownia jest szczytem frajerstwa i braku honoru.
Mam to po niej. 😈
Miejmy nadzieję, że Vesper zeszła tylko do podziemia, żeby się ukryć przed choróbskiem. 🙂
Króliku, to wcale nierzadkie, że to, co nam się za młodu u rodziców wydaje takie okropne, jakoś jednak internalizujemy i potem, po przyjęciu samemu roli rodzica, zaczynamy reprodukować. Powiedziałbym nawet, że to reguła. Ale na szczęście są od niej wyjątki, bo na przykład moi Starzy po swoich zamiłowania do porządku nie przejęli i dzięki temu ja też sobie mogę pozwolić na różne o-tyle-o-ile. 😉
Mordko, a tarczę nosiłeś na agrafce, czy wcale? 😉
U mnie w szkole (im Jozefa Wybickiego) za tarcze na agrafce nie przyszyta do granatowego obowiazkowego fartucha trzeba bylo wracac do domu i przyszyc. Tez nie wolno bylo w dziewiatej klasie dziewczynkom nosic spodni (b. niehigieniczne, mowila p. vice-dyrektor). Opieprz mozna bylo dostac w zasadzie za wszystko, za to, ze sie zyje tez. Z ciekawostek, nie bylo w mojej szkole ZMS-u, a dwoch chlopakow wylecialo ze szkoly za domalowanie Gomulce na portrecie wasow. Niedlugo potem polecial i sam Gomulka.
To se ne vrati (na szczescie).
U nas wypolerowała nieoceniona Pani J. Ja tylko zbieram leżące prawie wszędzie ksiązki i gazety. Mazurki prawie zrobione, wymagaja jeszcze tylko polukrowania i dekoracji. dzieło naszej Zosi, ja byłam za podkuchenną do mieszania i krojenia. został mi tylko barszcz, schab ze sliwkami , sos tatarski i chrzan z jajkami i pascha wiec rzeczy mało pracochłonne, które zostawiam na jutro. Po za tym zimno, mokro i jakos mało świątecznie. Niedzielne śniadanie tradycyjnie spedzamy od wielu lat z naszymi najbliższymi przyjaciółmi i ich dziećmi. Dawniej zawsze wyjeżdżaliśmy na kilka dni w różne miejsca w Polsce, teraz od dwóch lat , z wielu powodów zostajemy w Krakowie.
Z uwagą przeczytałam Moniko ,historię Tony Judta. Jeszcze jeden głos na teorią , że wszystko ( no, prawie wszystko) jest w głowie.Choć szczerze mówiąc takie historie ostatnio okropnie mnie4 przygnebiaja. moze za dużo cięzkich chorób dookoła….
Vesper, Jak tam?
U mnie w szkole ( II Lo w Krakowie) tarcze nosiło albo na precyzyjnie powbijanych szpilkach do złudzenia imitutujących przyszycie, albo w drodze do szkoły , w tramwaju wyjmowało si9e igłę z nitka i na okrętkę….
Za moich czasów ( II połowa lat 70tych) spodnie były juz dozwolone, ale oczywiście obowiązywały fartuszki i białe kołnierzyki. Z nie zrozumialych dla mnie do dzisiaj powodów, nie wolno było chodzić w golfach!
Pogodnych swiat zono, Moniko, Mordko ze S., Heleno, Bobiku, rysiu…
W moim liceum, w poniedzialki na pierwszej godzinie byla tzw lekcja wychowawcza. Uczniowie mieli zadanie przygotowywac tzw prasowke, czyli sprawozdac w 15 minut calej klasie co wydarzylo sie w ubieglym tygodniu. Oczywiscie nie chodzilo o zadne tam wiadomosci z kraju i swiata, tylko co pierwszy sekretarz i partia znowu wymyslili genialnego, zeby nam ulepszyc zycie. Ja mialam za zadanie przygotowac mini referat na temat tzw „bodzcow ekonomicznych” Gomulki. Mialam 14 lat! Nie wim, czy mlodzi ludzie beda mogli w to uwierzyc. Pewnie to samo dzisiaj sie robi w Korei Polnocnej, tylko ze tam konsekwencje buntu sa smiertelne.
Pogodnych swiat, Kroliku. 🙂 Dobrze, ze juz Gomulka nalezy do przeszlosci… (Jeszcze odrobine zwlekam z zyczeniami w ogole, ale w sumie to przeciez nie takie wazne, w ktorym momencie.)
Zono ta historia Tony Judta jest rzeczywiscie trudna do sluchania lub czytania, szczegolnie jesli sie mialo blizsze niedawne zetkniecie z planeta Pluto. Wiem, bo ta planeta i mnie nie jest obca… W kazdym razie dalej trzymam kciuki.
A co do agrafek, to akurat ja juz chodzilam do szkoly za zmniejszonego rezimu dyscyplinarnego, przynajmniej w mojej warszawskiej szkole. Za to jakos mi sie przypomniala moja babka, ktora z roznych powodow nigdy sie nie nauczyla poslugiwania sie igla i nitka (gotowania zreszta tez raczej nie, oprocz nalesnikow). Otoz ona uwielbiala agrafki, bo czesto wlasnie pomagaly jej jakos sobie poradzic, zanim nie uzyskala pomocy od osob, ktore byly kompetentne w dziedzinie krawieckiej, chocby w stopniu podstawowym. Agrafka byla jej ulubionym osiagnieciem ludzkosci, co czesto powtarzala z duzym entuzjazmem. 😉
Ach, prasowki! TYlko raz w zyciu musialam przygotowac prasowke i ja wyglosic, a mialam wtedy 8-9 lat i prasowka miala byc z Pionierskiej Gaziety. Wiec nauczylam sie calego artykulu na pamiec – co to bylo dla kogos takiego jak ja, ktora polowe Puszkina potrafil z pamieci wyrecytowac?
Artykul byl o Czan Kaj Szeku. Wybralam ten akurat, bo byly tam piekne slowa: Kuomintang oraz “psy amerykanskiego imperializmu”, a ja lubilam wszystko o psach….
Pamietam, ze schodzilam ze sceny, a raczej sprzed tablicy bardzo z siebie zadowolona. Nie kopnelam sie przy slowach Kuomintang i Zinmanzipao.
Rodzice wywaracali oczami i mowili, ze bede musiala powtorzyc ten numer jak przyjda goscie. Ale potem sie wycofali z pomyslu….
Tarcze nosilam na agrafke, a nawet czasami dwie lub trzy.
„a ja lubilam wszystko o psach….” 😆
Nic dziwnego, że wybrany artykuł był o Czang Kai Szczeku. 😉
Ja też życzeń jeszcze nie składam, chociaż oczywiście wszystkim dobrze życzę. 🙂 Ale najchętniej wrzuciłbym jutro nowy wpis i dopiero tam życzeniował. Tylko że to jest zależne od moich postępów w polerowaniu. 😉
Tarczę można było nawet w najsurowszej szkole nosić na agrafce, jeżeli miało się dobre układy z woźną, która mogła wpuścić tylnym wejściem, nie frontowym, gdzie sprawdzano. 😀
Dzisiaj role agrafki pelni chyba duct tape, ktorej mala rolke zawsze mam ze soba w podrozy.
Bobiku, ty chyba chodziles do szkoly w Raju albo w czasie jakiejs politycznej odwilzy… U nas tarcze sprawdzala nie wozna, ale najwyzsze wladze w szkole: dyrektor lub wice!
Uratowac cie moglo tylko przyjscie do szkoly o 7:30 rano, zanim zaczal sie kociol przy bocznym waskim wejsciu, a glowne bylo zamykane na ten czas.
Tak, Kroliku, long live duct tape! (Ja tez mam zawsze przy sobie chocby mala rolke, a i agrafki tez…)
http://www.youtube.com/watch?v=5QFRSjWVTmY
Polecam – http://www.youtube.com/watch?v=xSWyDRLPDiw
U nas sprawdzało dyżurne pedciało, przy wejściu frontowym. Od tyłu miało być w tym czasie teoretycznie zamknięte, ale woźna, zwana ciotką Kmieciakową, miała swoich ulubieńców, którzy jakimś cudem tym zamkniętym wejściem wchodzili. 😉
To bardzo radziecki sposob- glwne wejscie zamknac, i wpuszczac tylko bocznymi!…
POSIEKANE! Jeszcze tylko grzyby, wymoczone, ugotowane.
Wysluchalam sliczego programu z katolicka zakonnica – Siostra Wendy, ktora jest krytykiem sztuki, niezwykle pioeknie mowiaca o obrazach – dzios mowila o malarstwie „rezurekcyjnym”. Zakoncztla urzekajaco do prowadzego: Thank you for listening so… inteligently. Wysluchalam tez bardzo smoeszneo programu satyrycznego, w ktorym bardzo irrewerntnie mowi sie o wydarzeniach mijajacego tygodnia i sie wysmiewa ze wszystkich – rzadu, opozycji, Dworu, osobistosci zycia publicznego, i z sebie samych. Takze z zagranicy. Dzis bylo wyjatkowo sporo o Kanadzie – bo organizatorzy wizyty osiemdziesiecio-paroletniej JKM w Nowej Szkocji uznali , ze jest „za stara” aby pokonac 17 schodkow i na cos tam jej nie pozwolili sie wdrapac, co o tyle dziwne, ze ona ma niespozyta energie i sama sobie nie popuszcza . A druga historia kanadyjska znacznie smieszniejsza. Ponad stuletnie pismo kanadyjskie poswiecone historii i naturze kraju, musi zmienic nazwe! Poniewaz antypornograficzne filtry w komputerach nie wpuszczaja czytelnikow na strone on-line. Pismo bowiem nazywa sie The Beaver – Bobr („narodowe” zwierze Kanady, zas w dzisiejszym slangu slowo beaver znaczy cos jeszcze zupelnie innego.) W programie satyrycznym „redaktor naczelny Beavera ” mowi, ze chociaz ilosc klikniec na ich strone wzrosla ostatnio o trzydzesci tysiecu dziennie, to jednak trzeba przyznac, ze wiekszosc klikajacych nie przebywa na tej stronie dluzej niz 10 sekund!
Ide siekac i przesmazac z cebula te grzybki – na paszteciki (mam dwie wegetrianskie klientki do nakarmienia).
Moniko, dzieki za Reda Green…
Heleno, bocznymi drzwiami, bo waskie i mysz sie nie przesliznie, a glowne szerokie.
Bobiku, u nas taka role spelniala Ciotka Pieniazkowa.
Z tymi schodami dla Krolowej to jest tak, ze w kanadzie juz nigdzie schodow nie ma, bo zgognie z prawem wszystko ma byc dostepne dla niepelnosprawnych i wozkow inwalidzkich od lat. Jesli sa schody to jako awaryjne wyjscie, albo obok nich zaraz rampa dla wozkow, wiec to myslenie juz jest utrwalone. Nie moze byc schodow bez rampy. Krolowa sie wdrapie po schodach, ale moze towarzyszaca osoba nie bedzie mogla? Takie eliminowanie jest niezgodne z litera i duchem prawa (the duty to accommodate physical restrictions and limitations jest w Karcie Praw).
Heleno, tego pisma The Beaver nie znam, ale jest zupelnie niezle The Walrus (po polsku mors). Z tym bobrem to podobnie zmienilo sie znaczenie slowa dick (popularne kiedys zdrobnienie Ryszarda- dzisiaj zupelnie zaniklo) lub gay.
Te prace ogrodowe ida mi jak z kamienia.
Gdyby jutro USC był otwarty, to poszedłbym zmienić nazwisko na Herkules.
Nie wiem wprawdzie dokładnie, ile prac dzisiaj wykonałem, ale mniejsza o to, najważniejsze, że stajnia Augiasza odgruzowana!
Teraz nóżki na stół, kapisko białego Chilijczyka (musi być biały, bo przy Wielkim Piątku zawsze coś mnie śledzi) i jakieś wysoce intelektualne zajęcie w rodzaju obgryzania kości. I życie znowu może się zacząć podobać. 🙂
Aaa, rozumiem. U nas tu jeszcze chyba tak ostro nie jest i sama pare lat temu musialam zostawic wozek inwalidzki przy wejsciu na dziedziniec Warwick Castle, bo sredniowieczne kocie lby wybijaly zeby osobe w nim toworzyszacej (choc wozek swietnie resorowany) , a i sam zamek absolutnie byl niedostosowany.
Bobik, mazl tow!
Ja tez sie zabierm wlasnie z tankowanie butelczyny cydru (6%).
No dobra. Teraz po obaleniu tego cidre’u, pytnia zasdnicze: Pourquoi vivons-nous?
Quelle est la raison d’être?
Tu es vivant aujourd’hui
Tu seras mort demain….
http://www.malhanga.com/musicafrancesa/aznavour/les_deux_guitares.htm
To jest jedna z piosenek tak często w swoim czasie u nas grywanych, że w pewnym momencie zaczęła uszami wychodzić. Ale teraz, po przerwie, może znowu zacząć wchodzić. 😉
Co nie zmienia faktu, że tego problemu z raison d’être jeszcze do dziś nie zdołałem rozwiązać, z Aznavourem czy bez. 🙁
No, jak sie znudzilo piesku, to moze to mniej:
http://www.malhanga.com/musicafrancesa/aznavour/encore.htm
A jeszxze zawsze w zapasie jest i La Boheme, ktora powoduje pewna przejsciowa ponurosc u Starej i roztkliwianie sie na soba, hehe 😈 .
To wszystko jest z tego samego, spracowanego cedesa, który ongiś wyrabiał u mnie dowolną liczbę nadgodzin. 😉
Na ponurość mam jeszcze kilka niezłych, skutecznych propozycji. To na przykład 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=_DU6rA2oZkE
Albo to
http://www.youtube.com/watch?v=J1BVS6VIqN4
A to też może być…
http://www.youtube.com/watch?v=8qyzrVqmR7c&feature=related
A tak, tak Bobiku, dobij Stara!…. Zaraz utonie w potoku lez! Po jednym cydrze!
Smutna Wenecje przelozyla kiedys w Warszawie jej 18-letnia wowczas kolezanka, i to bardzo dobrze, ale Stara juz nie pamieta slow.Byla komlpletna wariatka, opowoiadajca o sobie niestworzone legendy i konfabulacje, corka znanego muzykologa. Dwa lata temu spotkala te kolezanke po latach na czyims pogrzebie i sie przearzila – byla w wozku, a raczej wozie z powodu tuszy, morbidly obese to sie nazywa. Tak na oko ze 200 kg!
Po przyjezdzie do Nowego Jorku pierwszy koncert na ktorym Stara byla, to tego cholernego Ormiaszki. Zaspiewal na nim m.in. Isabelle, ale tak jakos smiesznie, ze caly ogromny Carnegie Hall zwijal sie ze smiechu w swych fotelach, kiedy sam siebie parodiowal.
No, dobra, zlituję się i „Mourir d’aimer” już nie wrzucę. Jak również zrezygnuję z dobicia Brelem. Jakiś taki dzień mam dziś łaskawy.
Wolno mi, a co! 😀
OK. Niech bedzie Mourir, skoro w morbid nastroju, ale z telstem, zeby Stara mogla COS rozumiec:
http://www.malhanga.com/musicafrancesa/aznavour/mourir.htm
Niech bedzie Brel. Ze slowami:
http://www.malhanga.com/musicafrancesa/brel/quite.htm
Ech, Kocie. Words, words, words… 🙄
Poprawic nalezy w ostatniej zwrotce. Nie „L’ombre de ton chien” lecz „L’ombre de ton Chat”
Moglybyscie sie nade mna zlitowac. Swego czasu (czyli raptem 2-3 lata temu) nauczylam sie kilku jego piosenek na pamiec jeszcze nie bardzo rozumiejac wszystkie slowa i sobie „skandowalam” no bo trudno to nazwac spiewaniem do biegania. Takie np Il faut savoir to bylo jedno okrazenie, a Comme ils disent to nawet 1 i pol. A teraz , no trzeba by wrocic zarowno do jednego jak i drugiego. Ja wiem, moze wroce 🙂
Milego swietowania 🙂 🙂 🙂
Wando, Tobie nie tylko miłego świętowania, ale i miłego wracania do okrążania. Szczególnie po wielkanocnym obżarstwie może się przydać. 🙂
A ten Chilijczyk to łebski gość. Nie tylko nowy wpis pomógł mi spłodzić, ale i kwestię raison d’être jakby odrobinę posunął do przodu. 😉