Robota dla wybrańców

wt., 11 maja 2010, 20:51

Bobik wczołgał się do domu na miękkich łapach, wtaszczył się na kanapę i opadł tam w dramatycznym zwisie.
– Nie wytrzymam chyba tego kandydowania! – jęknął. – Nawet nie powiem, że ledwo żyję, bo czuję się raczej tak, jakbym już nie żył.
– Nie rozumiem – zdziwiła się Labradorka. – Cóż w tym może być takiego trudnego i wyczerpującego? Wydawało mi się, że każdy, za przeproszeniem, głupi kundel to potrafi.
– Ty nie masz pojęcia! – krzyknął nagle ożywiony Bobik z oburzeniem. – Wiesz, jakie to wykańczające? To jest robota tylko dla najtwardszych, najbystrzejszych, najlepiej przygotowanych, no, dla wybrańców po prostu. Wyobraź sobie, że przede wszystkim taki kandydat musi być świetny z matematyki. Wszystko trzeba wyliczyć w arach, a potem pomnożyć przez pi. I dopiero z tych piarów wychodzi, ile godzin trzeba spędzić w solarium, ile u fryzjera, a ile u fotografa. Potem trzeba te godziny faktycznie spędzić, i – jakby to nie było dostateczną harówką – na końcu dochodzi jeszcze ciężka praca, żeby po tym wszystkim poznać samego siebie. Rozumiesz?
– Chyba kojarzę, o co chodzi – bąknęła niezbyt pewnie Labradorka. – Gnothi seauton, te sprawy?
– Gniotki? Aha, masz na myśli nagniotki na kończynach. Jasne, ich się na spotkaniach wyborczych bardzo szybko można nabawić, jak tysiące razy dziennie trzeba podawać łapę, koniecznie przy tym szczerząc zęby. A niektórzy wyborcy, zanim łapę uścisną, żądają jeszcze przedstawienia rodowodu, żeby im się przypadkiem jakiś nierasowy kandydat nie wkręcił.
– To co ty wtedy robisz? – zaniepokoiła się Labradorka. – Przecież obydwoje wiemy, że oprócz psiego paszportu UE papierów żadnych nie posiadasz.
– Spoko! – roześmiał się Bobik – Od tego są sztaby wyborcze. Ci sztabowcy wszystko tak potrafią wykręcić, żeby wyszło jak ma być. Papiery to jest pestka, zwłaszcza że nawet tym, którzy dokumenty mają w porządku i tak się zawsze jakiegoś nierasowego dziadka wyciągnie, od czego robi się taki kociokwik, że nikt już niczego nie jest pewny. Ale żebyś wiedziała, jakie cuda da się zrobić z samymi kandydatami! Konkurencja ostatnio tak sprytnie przerobiła Bernardyna na Jamnika, że prawie nikt się nie poznał. A tym, którzy się poznali i próbowali coś szczekać, szybko postawiono zarzuty prokuratorsko-medialne, więc już nikt ich nie chciał słuchać. Mnie zresztą też mój sztab już zaczął przerabiać. O, tu, pod brzuchem, zobacz – całkiem białe kudły. W ogóle nie widać, że kiedyś były czarne. No, ale to wszystko nie przychodzi samo. Wysiłek, nieugiętość, odporność na ból…
Labradorka spojrzała na Bobika ze współczuciem. Rzeczywiście, przez to kandydowanie był już tylko cieniem samego siebie. Potrzebne mu było wsparcie, dopływ świeżej, pozytywnej energii, optymistyczny przekaz.
– Wiesz – powiedziała pocieszająco – zawsze może być jeszcze gorzej. Matematyka, fryzjer, fotograf, ściskanie, szczerzenie, papiery, przeróbki – fakt, do przyjemności to wszystko nie należy. Ale pomyśl, że kandydowałbyś w kraju, gdzie elektorat żądałby od ciebie jeszcze programu wyborczego!