Laudacja
wygłoszona na uroczystości z okazji II rocznicy istnienia Bobikoblogu
przez prof. buldoga habilitowanego Szczękosława Szarpackiego
Szanowni Zebrani!
Poproszono mnie o uświetnienie tego jubileuszu, doceniając nareszcie moje zasługi na polu koniczyny, które niejednokrotnie osłaniałem własnymi kłami przed zdziczałymi, zagrażającymi podstawom pieskiego bytu hordami gryzoni. Ze względu na obecność kamer i dostojników zgodziłem się z radością wygłosić niniejszą laudację, mając przy tym na uwadze, że do spełnienia tej – nie waham się powiedzieć – misji i tak nie znaleziono by nikogo głodniejszego.
(frenetyczne oklaski całej sali)
Przyznam od razu – Pies Bobik nigdy nie był i nadal nie jest bohaterem mojej bajki. Niepokojem napawało mnie jego nieopanowane, wesołkowate merdanie ogonem, a odrazą przejmowało wyciąganie łapy nawet do przeciwników ideowych. (burzliwe kłapanie, skomlenie „słusznie! słusznie! szanować łapy!”) Nawet młody wiek i brak doświadczenia życiowego nie mógł usprawiedliwić takich ekscesów, jak próby dostrzegania belek we własnych oczach, lub – co jeszcze gorsze – przypisywanie kotom jakichkolwiek cech psich. (stłumione warczenie z lewej strony sali) Trudno też uznać za zasługę wobec psiości kalanie własnego legowiska i niedwuznaczne natrząsanie się z warktości, wiktuałów (vide osławiona, prześmiewcza „Oda do pasztetówki”) i w ogóle wszystkiego, co psiej duszy drogie. (groźne, narastające warczenie z prawej strony sali)
Nie ukrywajmy, są i tacy, którzy uważają za warte dostrzeżenia, czy nawet pochwały, niektóre dokonania naszego Jubilata w zakresie szczecanto moderato. Niektórzy z nich mają wręcz czelność przyznawać się do tego publicznie. (nieśmiałe ruchy nielicznych ogonów w środku sali) Zastanówmy się jednak, gdzie dzisiaj byłaby psiość, gdyby wszyscy zechcieli brać przykład z Bobika i nieustannie wykonywać rytualne gesty zaproszenia do zabawy, zamiast obnażonym uzębieniem dawać do zrozumienia, kto tu rządzi i dlaczego? Przestrzegał przecież wielki myśliciel epoki Ogrodzenia, Łydkosz Huzia-Dopadlewski: takie będą piespospolite, jakie ich młodzieży poszczuwanie. A wieki później dodawał dramatopiesarz, Drzysław Tarmosiński: lecz nogawki szarpać, bo trza, by zdartymi były. Czyż możemy z łapą na sercu powiedzieć, że Bobik pojął głęboką mądrość zawartą w tych słowach i zastosował się do niej w praktyce? (liczne szczeknięcia „nie możemy!”, „nie pojął!”) Czy możemy stawiać go za przykład niewinnym szczeniętom, których serca i umysły są jeszcze otwarte na właściwe, przyrodzone psom ideały? (powszechny jazgot „nie możemy!”, „nie stawiać!”) Powołajmy się tu na jakże słuszną myśl psilozofa Zębana z Ostrawy: zły to pies, co zapominając o swym świętym powołaniu, stara się być dobrym psem. (entuzjastyczny aplauz)
Szanowni Psłuchacze!
Chcę teraz przejść do sprawy najbardziej bolesnej, urażającej duszę każdego Prawdziwego Psa jak kleszcz w uchu lub rzep pod ogonem. Gdyby nieprzystojne wybryki Bobika ograniczały się do jego prywatnego obejścia, można by uznać, że ich szkodliwość jest na tyle ograniczona, iż nie warto o to drzeć kłaków. Niestety, szczeniak ten dobrał sobie grupę podobnych jemu postaci, z których większość trudno w ogóle nazwać psami. Wystarczy wspomnieć, że spora część jego tzw. Towarzystwa zalicza się do ludzi!!! (okrzyki „hańba!”, „odebrać serdelki!”, ” „wysterylizować bez litości!”) Innych gatunków nie będę wymieniał, ze względu na szacunek dla moralności publicznej. (pojedynczy okrzyk „więcej moralności!”) Nie sposób jednak nie dostrzec, że działalność wspomnianego Towarzystwa brutalnie ingeruje w prawo naturalne, zakładające wzajemną wrogość wszystkich jednostek, bez względu na ich przynależność i stawia pod znakiem zapytania fundamentalną zasadę niemożności dogadania się wobec najmniejszej choćby różnicy zdań. Chyba każdy przyzna, że trudno zachować spokój w obliczu takiego podeptania odwiecznych, niewzruszonych przekonań wszystkich zdrowych rasowców, a nawet kundli. (oburzone ujadanie i inne wyraźne oznaki niezachowania spokoju)
Życząc więc drogiemu Jubilatowi wraz z jego Towarzystwem docenienia ich wysiłków przez osiłków, pragnę równocześnie wezwać wszystkie świadome zagrożeń płynących z bobiczyzmu psy do natychmiastowego czynu!
(donośne wycie, spontaniczne gryzienie i ogólny tumult, niezakłócony nawet wniesieniem na salę pasztetówki oraz wytrawnego Naści Psumante)
Dzieki. Moja myszka biala gladka, blyszczaca.
Zaraz bede probowala na oba sposoby podane rzez Cubalibre i Rysia.
Zadliny pamietam z glebokiego dziecinstwa. SEzon na nie byl krotki, jak to na Syberii, ale czasami wyrzucano do sklepow w malych puszeczkach. Kiedy ktores z rodzicow zdolalo je wystac w kolejce, juz od progu machalo puszka nad glowa, kryzczac: Mamy zadliny! Wyciagaj gitare!
I zaczynali tanczyc z radosci i chlac wodke, zakanszajac zadlinami. Mama spiewala Slowika Alabiewa: salawiej mooj, saaalawiej… Galasistyyyj saaalowiej….
Dalej cos nie wychodzi 😳 😳 😳
Heleno spokojnie 🙂
nacisnij klawisze: alt cmd b
masz?
Mam. POjawiaja sie rzadki, a u gory obrazek blogu Bobika ustawiony pod katem.
Bardzo mnie zdziwiło, że w Polsce procentowo tak mało osób dojrzałych wchodzi do sieci. 😯
http://wyborcza.pl/1,109515,8562187,Dojrzali_Polacy_nie_wchodza_do_sieci.html
A zdziwiło zwłaszcza dlatego, że na różnych „poważnych” forach, np. w „Polityce” większość komentatorów sprawia wrażenie osób raczej dojrzałych, przynajmniej wiekowo. 😉
Czyżby od pewnego momentu życiowego pchała się do sieci głównie inteligencja komentująca? 😆
swietnie, teraz myszka (lewa strona) kliknij rzadek do „wyrzucenia”-zabarwi sie na ciemno niebiesko
On sie zabarwia na ostro czerwono.
Bobik, nie przeszkadzaj.
O !!!!!!
moze u Ciebie na czerwono!!!
zostajac na rzadku myszka -klik prawa strona
otworzy sie male okienko
Otwiera sie male okienko u gory z fotografia wyrzucanej strony.
O !!!
zmienimy taktyke, Ty masz nowego Maca
zabarwiony rzadek bez klikania myszka usuniemy klawiszem
DEL
p.s. mialem telefon 🙂
Bingo!!!!!!
Udalo sie!
Stokrotne dzieki Rysiu! 🙂 🙂
Bobik, spocznij, wolno szczekac i merdac ogonem.
prosze 🙂
Heleno, w ten sam sposob mozesz „wywalic” w innych miejscach,
zabarwic i klawisz DEL (w ksiazce adresow, w Mail)
Witam, przepraszam za nieobecności i za nieprzeczytanie komentarzy poprzednich, ale ostatnio jakoś z internetem się mijamy.
Wpadłam jak po ogień z jedną sprawą. Otóż szukam imienia dla kotki, bardzo wyjątkowej już od maleńkości. Ale do ad remu.
Rodziciel mój wczoraj pojechał do Kielc uporządkować grób dziadka, po czym radośnie wsiadł do samochodu i ruszył z powrotem do Betoniarni. W trasie słychał jakieś szuranie, ale zbytnio się nie przejmował. Dopiero jak zaparkował w garażu, usłyszał gdzieś spod podlogi cichutkie „Miauuuu”. Po rozebraniu polowy samochodu okazało się, że gdzieś w nadkolu schowała się 1,5 miesięczna bura kotka i przejechała te 180 kilometrów tam. Obecnie znajduje się u Rodzicieli w górnej łazience, ale z racji istnienia tam Kosteczki i Woody’ego, maleństwo trafi do mnie.
Kiedy nie znaliśmy płci, Filozof zaproponował, żeby jeśli to będzie kocurek nazwać go Mazeltow. Ale to kotka, więc szukanie imienia trwa dalej. Może być też coś z hebrajskiego, bo pierwsza propozycja spodobała mi się bardzo. 😆
Cytowana przez E. czesto bajka Krylowa o malpie, ktora usiluje otworzyc szkatulke: A larczik prosto odlrywalsia.
Jak ulal.
słyszał 😳
Za braki w polskich znakach przepraszam, piszę z nowego komputera i klawiatura jest zupełnie inna niż w starym 👿
Z hebrajskiego znam tylko jedno ladne imie nadajace sie dla kotki – Szira- piesn. Piesn nad Piesniami nazywa sie Szir-ha-Szirim, albo jakos tak. Tak sie nazywa jedna moja kuzyneczka w Ameryce.
Biedne kociatko – ale sie musialo nabac przez te 180 km! Ale te gluptasy czasami tak wlaza gdzie jest nagrzane. A potem nie moga znalezc drogi z powrotem.
Good luck anyway! PB tak widocznie chcial.
A’propos – http://www.rp.pl/artykul/555826-Dzikosc-nie-do-konca-oswojona.html . Trudno mi się zgodzić, bo Kiciusia po pierwsze czeka w drzwiach gdy do domu wracam, a po drugie gdy mnie zbyt długo nie ma, a ona już się wyspała to pod drzwiami lamentuje na całą klatkę, że ona czeka i czeka. Za to jak jej kogoś z gości uzna za interesującego to udaje, że mnie nie zna. Potem przychodzi by zagłaskać tę ciekawość jak i brak podzielności uwagi.
Może skoro się pod drzwiami zdarzało jej doczekać mego powrotu do domu to uznała, że jak polamentuje to mnie sprowadzi?
A prof. Samsonowicz? Też się nie zgadzam i to tu na miejscu.
Teresko, czytalam ten artykul i krew mnie zaleweala, tyle tam bledow, some of them – kryminalne.
Chocby taki, ze koty odzywiaja sie albo lubia mleko. Kocieta, jak u wiekszosci ssakow, odzywiaja sie mlekiem. Dorosle koty – nie, chyba, ze z wielkiego glodu. Wiekszosci doroslych kotow dieta mleczna wrecz szkodzi, gdyz ich uklad trawienny nie jest dostosowany do trawienia mleka. Dorosle ssaki nie odzywiaja sie mlekiem, procz czlowieka, a i u czlowieka w niektorych kulturach ewolucja nie zdolala przyzwyczaic do mleka, wiec zle znosza, reagujac okropna sraczka.
Helenko, dzięki, nie byłam więc sama jedna zdziwiona. Mleka moje kocię też nie pije.
Uważajcie na siebie – http://nwomedia.pl/post,747,0
Wiecej – http://articles.sfgate.com/2005-05-29/living/17372777_1_cynthia-kenyon-caenorhabditis-life-span 🙂
L.J.Kern umarl 🙁
Prawde powiedziawszy mialam go za zmarlego od lat.
Bardzo lubilam za mlodu Jego wierze w Przekroju.
Też czytałam wiersze Kerna w „Przekroju”
Kto nie czytał 🙁 , no i Ferdynand 🙁
Tym http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/felietony/1509984,1,pies-czyli-kot.read
To jeszcze raz – http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/felietony/1509772,1,pies-czyli-kot.read
ostatnia sobota „letniego czasu”
🙂
brykam fikam 😀
Och rysiu, musze szybko klasc sie do lozka skoro to juz twoja pora brykania/fikania… Dobranoc i milego dnia.
Bobiku, a to potrafisz?
http://www.wimp.com/usefultricks/
Dzień dobry 🙂 Z zawstydzeniem i zazdrością stwierdziłem, że nie umiem nawet małej części tego, co prof. Jack Russell. 😳 Moja psia szkoła była jednak okropnie teoretycznie ukierunkowana. 🙁
Tylko wierszyki mnie ratują. Gdybym ich nie pisał, to pewnie w ogóle uznano by mnie za skończonego psomatoła. 🙄
A prof. Russell nie dość że genialny, to jeszcze absolutnie uroczy. Niektórym bozia daje wszystko, a biednemu zawsze wiatr w oczy. 👿
Jeżeli patrzycie na porę wrzucenia komentarza i myślicie, że upadłem na głowę, to chyba nie jesteście dalecy od prawdy. Sam nie wiem, co mnie napadło. 😯
oczy przecieram 😯 Bobik w srodku nocy 🙄 🙂
kroliku 🙂 😀
piesek 😆
Śmierć Kerna jakoś osobiście mnie dotknęła, chociaż, bądźmy szczerzy, był on już w wieku, kiedy stosunkowo mało ludzi nie umiera, a życie miał chyba bardzo dobrze przeżyte, w każdym razie pośmiał się na pewno jak mało kto. Ale on był jedną z cegiełek mojego Krakowa, mojego pejzażu miejskiego, rodzajem ludzkiej Bramy Floriańskiej. Nie mogę powiedzieć, że go osobiście znałem, ale w klubie dziennikarzy Pod Gruszką, gdzie miał swój stały stolik śniadaniowy razem z innymi – już wtedy – Szacownymi Mastodontami, nieraz się o niego otarłem. To właśnie też był stały fragment pejzażu, ten stolik, do którego młodzież nie śmiała się ot tak dosiąść, chociaż obyczaje dosiadalne były w Gruszce dość swobodne i bratano się w najprzeróżniejszych, nieraz przedziwnych konfiguracjach. Ale stolik okołokernowy, z czasem już nie codzienny, a nawet nie cotygodniowy, był z tej łatwości bratania się wyłączony. Tam siedziała Historia krakowskiego życia kulturalnego. Rycząc nieraz ze śmiechu tak, że trzęsły się grube mury kamienicy.
A oprócz tego, a właściwie daleko przed tym, był oczywiście cotygodniowy Kern w „Przekroju”, czyli również stały fragment gry, tym razem już niemal każdego Polaka, od kucharki do profesora. I wątpię, czy wiele było równie rozpoznawalnych nazwisk współczesnych rymotwórców. Może Osiecka i Starsi Panowie? Bo to były czasy, kiedy kultura popularna i niestroniąca od miana rozrywki była jeszcze kulturą przez niemałe K, a nie – w głównej mierze – dańcopodobnym chłamem.
Tyle tych moich cegiełek już się wykruszyło… Czuję się trochę jak król Antykazimierz, który zastał Kraków murowanym, a zostawia zrujnowanym i zaludnionym duchami. 🙁
Tak tez myslalam, Bobiku, ze musiales sie o Kerna otrzec w Krakowie. Z tej gromady ludzi, ktora tworzyla niegdys najbardziej poczytny tygodnik w Polsce, nikt sie juz nie ostal, wszyscy spotykaja sie przy stoliku w Niebie. Samej dane mi bylo poznac w ostatnich latatch jej zycia Mire Michalowska, Zientarowa, kiedy byla juz bardzo stara i badzo cierpiaca na ostra depresje.
A ten Jack Russel, imieniem Jesse jest znakomita pomoca w domu i zagrodzie. Jakaz to musi byc oszczednosc na Pani Dochodzacej! I zaloze sie, ze nie wrzuca sloikow pod zlew – walczymy z tym od lat, bezskutecznie.
Ci, co kochaja stara serie tv Frazier, zapewne pamietaja Eddiego, tez Jacka Russela – bardzo kompetentnego psa, ktorego w naszym domu zawsze podziwiano i zazdroszczono. To prawda, ze latwo sie obrazal, ale tez i wybaczal bez trudu.
W Londynie dzis niebo bezchmurne, tylko pare zaczesanych takich rzadkim grzebieniem obloczkow, slonce swieci, temperatura w tej chwili 14 st. C.
Nie zapomniałem bynajmniej o imieniu dla kotki Alienor, ale coś mi się jeszcze małe szare nie bardzo rozkręciły. Kombinowałem trochę ze słynnymi podróżniczkami, bo jak ktoś praktycznie zaczyna życie od samodzielnej, dalekiej podróży, to zasługuje na jakieś podróżnicze imię, nawet z nazwiskiem 😉 , ale nie znalazłem szczególnie wdzięcznego materiału.
Gwoli dokumentacji podaję, że przychodziły mi do głowy np. Fanny Bullock Workman (w 1906 roku ustanowiła kobiecy rekord wysokości – 6959 m n.p.m., w masywie Nunkun w Indiach), Gertruda Bell, podróżniczka i szpieg (a jak już szpiegostwo, to i Mata Hari), pilotka Amelia Earhart, Karen Blixen, czy lady Hester Lucy Stanhope. Z mniej znanych Gudrídur Thorbjarnardóttir, nieustraszona Wikinżka (chyba taki będzie rodzaj żeński od Wikinga) która odkryła Amerykę 500 lat przed Kolumbem i żeglarka Grace O’Malley, piracąca w swoim czasie w okolicach Irlandii. Z tego wszystkiego właściwie tylko Gudridur wydało mi się ciekawe, ale jest dość długie, co nie każdy kot lubi. 😉
Po linii podróżniczej mogłaby być jeszcze Lara, co kojarzy się z kocią zwinnością i walecznością Lary Croft 😉 , ale ma i powiew nostalgicznej elegancji z „Doktora Żiwago”. Albo crossgenderowo Waśka, od Vasco da Gamy (a może Gama albo Gamma?)
Spróbuję jeszcze przestawić komórki na inne tory i może mi się wymyśli coś więcej i skuteczniej. 🙂
Też mam wrażenie, że świat bez Kerna zrobił się smutniejszy.
Różne idiotyzmy można wymyślać, ale na pomysł zrobienia quizu „Sprawdź, co wiesz o mordzie w Łodzi, śledztwie smoleńskim i in vitro” na pewno wpaść nie można. To by już nawet dla najdurniejszej publiki było zbyt durne.
Też tak uważacie? No to obejrzyjcie kolejny odcinek programu Kabaretu Życie. 🙄
http://testy.newsweek.pl/index.php?id_quiz=98
Ciekawe, ile osób zapytanych wczoraj rano, czy Kern jeszcze żyje, podałoby prawidłową odpowiedź 🙄
Chcę się pochwalić, że może nie tak sprawnie i z dużo mniejszym entuzjazmem z rana, ale prawie wszystko co Jack Russel robi, ja też zrobić umiem. Czyli moja mama też była dobrą trenerką.
Andsolu, jeżeli jeszcze jesteś równie urodziwy jak JR, to Twojej żonie naprawdę się chlapło. 😆
Cubalibre, zastanawiałem się, czy ma to jakieś znaczenie, ile osób wczoraj potrafiłoby zaliczyć Kerna (lub kogoś innego) do żywych i doszedłem do wniosku, że raczej nie ma. Bo tak na co dzień jest dość normalne, że nie myślimy o wszystkich ludziach z życia publicznego, zwłaszcza tych już nieco „spomnikowiałych”, niepokazujących się stale przed kamerami i nie zastanawiamy się, po której są stronie. Ale kiedy dowiadujemy się, że ktoś z nich umiera, możemy w tym momencie uświadomić sobie, co dla nas znaczył, jaki rozdział się z tą śmiercią zamyka, jaką stratę ponosi zbiorowość, a może i nasza osobista historia. I wtedy może się tak zwyczajnie, po ludzku zrobić smutno, że tego kogoś już nie ma i nie będzie.
Wiesz, Bobiku, wlasnie chcialam Ci podrzucic wiersz Johna Donne’a, ktory te sama mysl wyraza, a tu juz napisales to proza (akurat ten wiersz, Meditation XVII, tez najpierw zostal napisany proza, jako czesc kazania, bo Donne byl – oprocz wielu innych zyciowych rol – takze duchownym anglikanskim):
No man is an island,
Entire of itself.
Each is a piece of the continent,
A part of the main.
If a clod be washed away by the sea,
Europe is the less.
As well as if a promontory were.
As well as if a manner of thine own
Or of thine friend’s were.
Each man’s death diminishes me,
For I am involved in mankind.
Therefore, send not to know
For whom the bell tolls,
It tolls for thee.
Ale zeby nie bylo zupelnie smutno, to jeszcze podrzuce cytat z Giacomo Leopardiego, wydrukowany na ostatnim egzemplarzu miesiecznika „Poetry”: 😉
Everything since Homer has improved, except poetry.
A Jacka Russella z Frasiera wszyscy w domu uwielbiamy. Eddie, a naprawde Moose, byl swietnym aktorem, jakich malo. 🙂
Jasne, Bobiku, że nie ma znaczenia i wcale tego nie chcę sprawdzać. Mnie się też robi smutno z różnych powodów, mija życie, zdrowie, przemijają różni ważni ludzie, toczą się bezsensowne i krwawe wojny, ale świat nie wstrzymuje oddechu, nie smutnieje i nie zamiera w żałobie…
Leciał sobie ptaszek.
Zobaczył ptaszek daszek.
Siadł.
Na daszku coś leżało.
Ptaszek dziób-dziób-dziób. Śmiało.
Zjadł.
Odfrunął wkrótce potem.
Normalnym ptasim lotem.
W dal.
Wtem poczuł ból szkaradny.
O – myśli sobie – ładny
Bal!
Dziwna jakaś choroba.
Wątroba nie wątroba?
Hę?
Pójdę chyba do piachu.
Strułem czymś na tym dachu
Się.
Coraz bardziej mnie bierze.
Może było nieświeże
To?
Cóż robić. Ptak też wpada.
Kiedy na mieście jada.
W dodatku byle co.
Ciekawe z tym wierszem Donne’a, jak mało on się „spiera” i blaknie, mimo że tak często cytowany. Dla mnie przynajmniej zawsze jest przejmujący.
Leopardi śliczny. 🙂
Andsol, wlasciwie to ja dzisiaj od rana bylam jak ten Jack R.
Ale wlasnie usiadlam do kawy i gazety. Przerwa. A potem bedziemy grabic jesienne liscie.
Ten piekny wiersz Moniko jest bardzo a propos, bo przeciez Zaduszki za pasem, jesien i rozne mysli o naszym przemijaniu i o tych co juz przemineli.
Dzisiaj wybieram sie do kina na francusko rosyjski film „The Concert”. Wyciagnelam tez ksiazki do francuskiego, bo juz za niecale 4 tygodnie bede biegac po Lewym Brzegu. Tez zamierzam odwiedzic przynajmniej jeden paryski cmentarz.
Pewnie, że świat z powodu śmierci nie zamiera w żałobie, nawet jeżeli to jest śmierć Homera. 😉 Ale ja na szczęście nie jestem światem 😉 i mogę mieć swoje prywatne momenty zasmucenia, a nawet dłuszej żałoby. Jak również mogę miewać poczucie, że że dzielę te momenty smutku z jakąś grupą – kilkuosobową, a nawet, w przypadku kogoś na miarę Homera, wielomilionową. No i mogę przez jakiś czas w pełni przeżywać ten smutek mimo pełnej świadomości, że on nie będzie wieczny. I nie przeszkadza mi w tym nawet to, że Kern zalecał nie przejmować się nadmiernie strutym ptaszkiem. Jakoś tak już jestem skonstruowany. 😉
Powyższe już nie do żadnej konkretnej śmierci, tylko tak ogólnie.
Ooo, Króliku,
Ty za niecałe 4 tygodnie w Paryżu. Ja będę na lotnisku w Paryżu dokładnie za miesiąc. Przesiadka do Hawany. Pomacham do Ciebie z góry. Odmachasz? 😆
Jotka – nasz człowiek w Hawanie 😆
Zazdroszczę Królikowi Paryża, ale przyznaję uczciwie, że każdemu bym zazdrościł. Już chyba z 6-7 lat tam nie byłem, a to na moje standardy stanowczo za długo. 😎
Bobiku,
a ja myślę, że źle to dla świata jeśli „nie zamiera”. To „zamieranie” może mieć wymiar globalny albo bardzo indywidualny. Ale niedobrze, kiedy go wcale nie ma. Może spopielić serce, albo musnąć je zaledwie cieniem smutku. Może trwać już „na zawsze” a może być jak „mgnienie oka”. Ważne żeby było. Skoro umiera człowiek, cząstka świata, to i świat jakoś umiera.
Odmacham, jotko, certainement, bien sur, por supuesto.
Kolo mnie otworzyli kubanczycy sandwicharnie. Te ich sandwiche (zapiekane) sa pyszne choc wyladaja jakby sie po nich ciezarowka przejechala.
Jotko, rolą świata jest właśnie trwać dalej, mimo wszystko. Tego w gruncie rzeczy od niego oczekujemy i chyba byłby to dla nas wielki zawód, gdyby nie spełnił naszych oczekiwań. 😉 Ale każdy człowiek może zamrzeć na krótszy lub dłuższy czas, kiedy dzieje się coś, co nim wstrząsa i choćby przez chwilę nie pozwala żyć dalej jak gdyby nigdy nic. A kiedy daje temu jakiś wyraz i odkrywa, że jest więcej takich, co w tym samym momencie, z tego samego powodu zamarli – no to wtedy można mieć dokładnie to uczucie: nikt nie jest samotną wyspą.
A czy Eddie umial jednym susem wskoczyc na cienki gzyms pod sufitem i przejsc sie po nim – 3 metry, zeskakujac na podloge? Wylacznie w celach rozrywkowych? 👿 👿
Watpie 👿
Dalszy ciąg rozważań o kocich imionach (w związku z tym, że nadal nie mam żadnego genialnego pomysłu). Ja to właściwie najbardziej lubię, jak koty się nazywają po ludzku; albo bardzo niewyszukanie – Franka, Ziuta, Wicula, albo odwrotnie, niezwykle dystyngowanie, jak Książę Myszkin lub Sir Anthony Hopkins. Może też być Pickwick czy Sokrates. 😉 Tylko nie bardzo w tej chwili przychodzą mi do głowy dystyngowane postacie żeńskie, które pasowałyby do kocicy (a propos: jakiej maści?).
Często zresztą bywa tak, że się tego imienia szuka i szuka, a w końcu przyczepi się jakieś prowizoryczne, niekoniecznie stosowne i właśnie ono zostaje. 🙂
Jednego w kwestii imion jestem pewien: gdybym miał Jacka Russella na pierwsze imię dostałby Bertrand. 😀
Tak, tak, zeby mu wszyscy na podworku dokuczali…
Och, na podwórku byłby Bert albo Bertie i po sprawie. 😆
Gdyby w naszym domu zamieszkała kotka, to z całą pewnością miałaby na imie Ksantypa. I nie tylko dlatego, że Sokrates już z nami mieszka. 😆
Wzięłabym jeszcze pod uwagę Petronelę i Antoninę 🙄
Lady Chatterley, zwłaszcza gdyby ją czytać z francuska, brzmi dosyć kocio. 😀
Zdrobniale Czatka. 😎
Kotka jest klasycznie bura, Bobiku 🙂
Ja, idąc tropem hebrajskim, wygrzebałam „simcha”, szczęście w rodzaju żeńskim. Ale jestem otwarta na propozycje, bo dostanę ją dopiero za tydzień (na razie jest leczona na gardło u Rodzicieli)
To wprawdzie nie jest po hebrajsku, ale czemu kotka nie mogłaby nazywać się Niemamnie?
albo Jużjestem
A co będzie, jak się jej zachce być? Zmieniać imię na Mamnie? 😉
A propos Simchy, to we Francji był taki komiks „Kot rabina”, w którym narratorem był kot rabina Algieru. Tu obrazek. 🙂
http://bdsnews.files.wordpress.com/2008/05/le-chat-du-rabbin-t1-pl-1.jpg
Właśnie wróciłam od przyjaciół, u których poznałam Mamrota Rudego. Młoda kicia, bardzo sympatyczny i filozoficzny. Psica Kira, owczarka niemiecka, nasza go w pysku i dlatego mu nic.
Simcha – radosc ( jak w nazwie swieta – Simchas Tojra, Simchat Tora) – bardzo ladne. Mamy w domu tak nazwany rysunek tuszem Ottona Axera.
Do kapelusza z imionami dorzuce: Pani Lala, Murka, Scarlett O’Hara, Principessa. Z hebrajskich: Rachela, Sharona,
A propos Sharona, pamietacie?
http://www.youtube.com/watch?v=kVdnqEyToqg
Popatrzyłem na pierwszy obrazek tego „Kota rabina” i aż się zatrzęsłem z oburzenia na to, co tam piszą: Chez les juifs, on n’aime pas trop les chiens. 👿
Mordechaju, to chyba nie może być prawda? 😯
Kot Mamrot brzmi fajnie, ale kotka Mamrotka to by było trochę jak paprotka. 😉
Nie chcem, ale muszem iść na imprezę. 🙁 Obiecałem dobrej koleżance.
Prawdę mówiąc, już kombinuję, jak by się tu jak najszybciej wyindywidualizować. 😳
Znałam jedną Scarlett. Była dumna, czarna i piękna. Mieszkała w moim bloku na portierni w koszyczkowej budzie i miała tam swoją miseczkę (nasz główny portier, pan Kazik jest z zawodu felczerem od zwierząt), ale była wolną kotą. Szła, gdzie chciała, robiła, co chciała, niespecjalnie się przymilała, ale czasem z nią pogadałam, parę razy wpuściłam na klatkę, kiedy było bardzo zimno, i raz dostąpiłam zaszczytu być odwiedzoną przez nią. Nie miałam niestety nic do jedzenia, no i musiałam wyjść z domu, więc musiałam zakończyć tę wizytę wystawiając Scarlett na klatkę… Właściwie to żałuję.
Pana Kazika kochała miłością wielką i chodziła za nim jak piesek; kiedy wracał z nocnej zmiany do metra, ona go zawsze odprowadzała. I ta miłość ją zgubiła – wpadła pod samochód 🙁 Pan Kazik, kiedy mi o tym opowiadał, miał łzy w oczach 😥 Mnie jej jeszcze do dziś brakuje. To była kocia osobowość.
Zrelaksuj sie Bobik. Chez les juifs pieski sa bardzo dobrze traktowane. Masz moje slowo honoru.
A z tym zdaniem „Chez les juifs, on n’aime pas trop les chiens” to w pewnym zakresie prawda, ale w takim, jak każde uogólnienie. W rodzinie mojej matki nie było jakiejś sympatii dla psów, w ich domu w małym miasteczku nie było psa, ale była kotka. I tak ponoć bywało w wielu domach. Nie wiem właściwie, dlaczego. Ojciec z kolei psy lubił; w dzieciństwie chciał przemycić pieska do sierocińca, ale mu nie pozwolono.
Simca – (francuski automobil) też by pasowało 😉
Albo Ferrari, Octavia, Yeti, Mobi (od mobilna) Smarty, Speedy, Sherry, Frida… 😉
Bobik na party, choc z mysla o wyindywidualizowaniu sie, ale czasem bywaja mile zaskoczenia, Krolik grabi, Mordka udowadnia, ze wiecej potrafi niz Eddie/Moose, a ja wlasnie wrocilam z 21 urodzin sklepu Debry (tez imie spelniajace wymogi Alienor), jednej z concordzkich instytucji. Jeszcze tylko pare innych wyjsc, i bedzie po sobocie (ostatni dzien na farmie, wiec trzeba sie zaopatrzyc, choc jednak nie az do wiosny, i do sklepu po swiatelka na jedno z jesiennych swietlistych swiat).
A z tym wierszem Donne’a i nie blaknieciem z uplywem czasu, Bobiku, to ostatnio najladniej to dla mnie uchwycil Ian McGilchrist, piszac juz konkretnie o metaforach, ale mysle, ze mozna to spokojnie roszerzyc:
They are like the language of love, as old as the hills and yet fresh with every new lover. The trick of the poet is to make what seemed feeble, old, dead come back to life. True metaphor is a union like love; perhaps, to use another old metaphor:
a durable fire
In the mind ever burning;
Never sick, never old, never dead,
From itself never turning.
—From “ Pilgrim to Pilgrim,” by Sir Walter Ralegh
Zrobiłam coś a’la żółty ser, w thermomixie, ale w tradycyjnym garnku też można. Smaczny, więc podaję przepis:
1,5l mleka*
1,5kg twarogu tłustego
200g masła
2 łyżeczki soli
1 łyżeczkę sody
2 łyżeczki wody
Mleko gotujemy, dodajemy do niego rozkruszony twaróg i mieszamy na małym ogniu aż do momentu jak ser się „rozpuści” (thermomix miesza samodzielnie grzejąc jednocześnie wg zadanych parametrów). Odsączamy na sitku.
Teraz w rondlu rozpuszczamy masło, dodajemy odcedzony ser, mieszamy energicznie na małym ogniu ok.10-15min aż będzie jednolita masa. Następnie dodajemy rozpuszczoną w wodzie sól i sodę-mieszamy nadal do otrzymania ciągnącej się masy, którą przekładamy do foremki wyłożonej folią, aby potem łatwo wyjąć gotowy produkt po ostudzeniu.
Można przepis uzupełnić przyprawami wg uznania.
Danie proste w realizacji, no i pewność, że nie ma w nim konserwantów i margaryny.
_________________________
*) robiłam z 1/3 składników i otrzymałam 450 g gotowego produktu
Nie, tylko ponad 3 kilo czystego cholesterolu 🙂
To nie lepiej od razu trzy kilo mlecznej belgijskiej? I bez ucierania?
Niechaj sie Jarzebinka wypowie. 🙂
Dobry wieczór. Chciałabym niniejszym ogłosić ostateczną, aczkolwiek niezupełną, śmierć mojego starego laptopa. Niezupełność polega na tym, że komputer działa, dopóki dociska się na siłę kabel. Ostateczność natomiast podyktowana jest pragmatyką – bo komu by się chciało trzymać. Tak oto dziś, po ponad roku znoszenia lapkowych kaprysów, odnoszenia się z empatią do zachcianek w rodzaju „od dziś, zanim popracuję, poleżę na balkonie” albo bardziej perwersyjnych „wstanę, ale przygnieć mnie kolanem, kiedy wciskasz przycisk power”, no więc po ponad roku tolerancji dla tego wydziwiania, dziś kupiliśmy nowy komputer. Z góry przepraszam, jeśli przez najbliższy czas w moich komentarzach będą się pojawiały słowa z podwójną ilością liter. Klawiatura jest tak mała, że mogę trafiać jednym palcem w dwa klawisze 👿
I pytanie z innej beczki: czy ktoś z Was oglądał może kiedyś program pani Kylie Kwong o chińskiej kuchni? Dziś po raz pierwszy nań trafiłam i bardzo mnie zaitrygowała jedna kwestia. Otóż prowadząca w ciągu jednego programu zmienia kilkanaście razy szalik, aby kolorystycznie komponować się z tłem 😯 Mankiety ma przeważnie seledynowe, co dobrze wygląda w zblieniach na ręce mieszające warzywa w woku. Czy to jest konfucjańska zasada komponowania kadru filmowego? Tak się skupiłam na tych szalikach, pierścionkach, koralach (do szatkowania kapusty pekińskiej były w kolorze jasnokapuścianym), że w ogóle umknęło mi o czym to wszystko było 🙄
Vesper, gratulacje z powodu nowego urzadzenia.
Kylie Kwong wydala serie programow o gotowaniu. Chinka wychowana w Australii i spedzajaca duzo czasu w Australii i Chinach. Gotuje pysznie, bo probowalam jej przepisy osobiscie. Niektore wciaz pamietam: hot-pot (warzywa, pierozki albo cienkie kawalki surowego mieska zanurzane w goracym rosolku, ktory wskutek tego nabiera coraz intensywniejszego smaku. Fajne na nieduze party, bo ludzie siedza razem przy stole, a macza sie w jednym naczyniu (podgrzewanym ciagle). Inne to np boczek pieczony z wisniami (b. dobry), kielbasa pieczona z czerwona kapusta z jablkami, wspaniale przeystawki na jeden gryz… Lza sie w oku kreci, bo to bylo z 10 lat temu.
Nie pamietam szalikow, moze to jakis nowy trynd. Jak sie przyzwyczisz do szalikow i kolorow to moim zdaniem warto popatrzec jak Kylie gotuje.
Kolory b. wazne w kuchni orientalnej, szczegolnie japonskiej.
Jedzac kiedys tradycyjne danie w restauracji w Hamburgu sama myslama jak wazne sa kolory na talerzu, kiedy podano mi tradycyjne niemieckie danie. Bobik i rys moze to znaja. Byly to tluczone ziemniaki przykryte bura breja z mielonego miesa, w ktorej to brei dominujacym smakiem byl ocet! Sad really. Z zazdroscia patrzylam na talerz Syna na ktorym w zolciutkim sosie serowym z zielona pietruszka taplaly sie slimaczki.
Chyba ja moja Babcia w Ameryce lubi, bo ma jakies jej ksiazki.
Kondolencje z powodu agonii laptoka. To zawsze smutne dla kieszeni.
A czy u Was, Kroliku, w Kanadzie tez teraz wszystko podaja na talerzu w ksztalcie wyssokiej wielobarwnej kolumny, na ktorej kiwaja sie dwa skrzyzowane piorka trybulki? A dokola pare kropli sosu i ewentualnie dwa straczki zielonego groszku?
U nas wszedzie w knajpach moda na architekture na talerzu i zawsze jest mi przykro to naruszyc, bo tak sie ktos artystycznie nastaral?
A caly ten artyzm zaqsze kosztem ilosci. 👿
Ten sknera Mossiman has a lot to answer for.
A skoro jest mowa o Kylie Kwong, to bardzo polecam genialną kuchnię Terence Tao, także Chińczyka, z którego zrobił się Australijczyk. I tak, kropla po kropli, australijska zupa robi się coraz ciekawsza.
Z życia komputerów. Miałem głupią mysz, która się jąkała. Nie, źle to opowiadam. Moja jąkająca się mysz miała durnego właściciela, który myślał, że to wina komputera i bardzo go bił i kopał. Aż kiedyś wpadł na pomysł, że to może być natura myszy, wyrzucił ją i był spokój i był spokój. Nigdy więcej nigdy więcej o cholera…
Monika chyba w gwiazdach czytała na temat miłych zaskoczeń, bo istotnie nastąpiło dziś takowe. 🙂 Myślałem, że będzie zwyczajowe nudne, niemieckie posiadywanie przy piwie, a tymczasem było kręcenie filmu. Na dodatek od razu dostałem główną rolę. Podobno dlatego, że nikt inny nie miał zamiaru aż tak się wygłupiać, ale zawsze. 😀
W ogólnych szczegółach to było tak, że mąż mojej dobrej koleżanki i gospodarz imprezy kręci wydeła muzyczne, a miał dzisiaj niebywałą okazję do ostrych scen, ponieważ kupili stary dom do remontu i najpierw trzeba było zrobić totalną demolkę stanu obecnego, żeby w ogóle do tego remontu przystąpić. A ta demolka miała równocześnie być metaforą rewolucji, bo o tym była piosenka, do której wydeło miało spasować. Towarzysko uznano, że najlepiej do tej akcji nadaje się szeroka słowiańska dusza (czyżby ktoś tam czytał Monizę Clavier?), grająca ochlaptusa w stanie ekstremalnym. No, oczywiście – wymarzona rola dla szczeniaka. 😆
Tak więc przez kilka godzin grałem urżniętego w trup przywódcę knajpianej rewolucji, rzucałem krzesłami, rozbijałem szkło, zdzierałem boazerię, atakowałem wentylatory i nie nudziłem się ani przez moment. 😀
Wyjdą z tego pewnie ze 2 minuty filmu. Taki z grubsza jest standard. 🙂
Bede musial chyba zorganizowac jakis publiczny wyklad o Decorum.
Hmm… wszedłem wczoraj do barku, bo coś mi smutno w brzuszku śpiewało. Z barku (przed południem) wytaczał się jeden pan i pani barmanka doradzała mu, żeby na tych schodach (wspinaczka, nie zstępaczka, bo barek w podziemiu) jak będzie padał, to żeby na prawo, żeby znowu nie złamać lewej ręki. A potem trochę ze mną gawędziła i oczywiście spytała skąd ten akcent. Wyznałem prawdę. „O, to tak samo jak ten, co właśnie wyszedł”, ucieszyła się pani barmanka, „on się nazywa Dabski.”
Andsolu, to polskie i rosyjskie publiczne upijanie sie mezczyzn od rana jest tragiczne i maluje nas jako ludzi nieodpowiedzialnych i niepowaznych. Oczywiscie sami pijani uwazaja sie za seksownych geniuszy. Dodatkowa tragedia jest spiewanie po pijanemu pierwszych zwrotek wojskowych i pijackich piosenek. Anglicy tez upijaja sie publicznie, ale jakos mnie to mniej boli, a i tez mniej spiewaja.
Heleno, ta moda na ustawianie dania na talerzu w piramide, na tym skrzyzowanie dwa szczypiorki i dwa chipsy ze slodkiego ziemniaka, talerz mazniety esem floresem dwoch sosow i na dodated male jadalne kwiatki, byl zmora nouvelle cuisine kilka lat temu. Wydaje mi sie, ze mamy to juz na szczescie za soba. Tak samo jak gigantyczne talerze poproszone suchymi ziolami/ przyprawami a na srodku danie o srednicy monety 1 euro. Tez w barach/pubach przystawki ze wszystkiego w panierce, usmazone na glebokim oleju i zapieczone w trudnym do rozpoznania serze, Buffalo chicken wings tez zasluguja na zbanowanie.
No ale jade wkrotce do Francji, a tam naprawde jest trudno zjesc zle. Tez w Toronto, ktore w ostatnich 5 latach zmienilo sie w taki mini Nowy York, zla restauracja nie moze sie naprawde utrzymac dluzej niz kilka miesiecy.
Nasze piramidki na ogromym talezru `(okraglym lub kwadratowym, ale zawsze bialym) sa nawet bardzo smaczne, ale dlaczego tak malo i tak drogo?
Pewnie to jest w jakims stopniu nie tyle potrawa dla zaspokojenia apetytu i naladowania energetycznego tylko kreacja artystyczna chefa i pokaz jego umiejetnosci, cos jak obraz, albo oregami , unikalne i indywidualne. Ja tam widze oczyma duszy paluchy chefa grzebiace w moim jedzeniu i troche tego nie lubie, nawet jak te paluchy sa w gumowych rekawiczkach.
A dania rzeczywiscie maga byc niespodziewanie pyszne. Jest taka super restuaracja niedaleko mnie, Langdon Hall, gdzie naprawde dziwne dania smakuja nadzwyczajnie. Np cienkie plasterki watrobki cielecej z grilla polane sosem malinowym. Danie to o ile sobie przypominam tez bylo w piramidzie.
czas zimowy, normalny, czy jak mu tam….
niedziela, leniwe zycie w pidzamie
sniadanie, gawedzenie, brykanie
brykam, fikam 🙂 😀
milego straszenia 🙂 (dzisiaj wieczorem dzieci osiedlowe przeleca sie po klatkach schodowych zbierajac slodycze-dosc nowa moda)
http://lh6.ggpht.com/_rxdnqitjQpQ/TJZz06uUi7I/AAAAAAAACHQ/LO3ZxrHxEak/kuerbis.jpg
W Wysokich Obcasach ukazał się taki wywiad.
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53581,8546639,Kochajac_ksiedza.html
We wczorajszej GW ukazał się ciąg dalszy: „Kochając księdza. Po huraganie”
GW zaproponowała bohaterce wywiadu prowadzenie blogu
http://www.mimika.blox.pl
Bardzo jestem ciekawa Koszyczkowych opinii.
Miłego dnia 😆
Opiniami zawsze chetnie sluze, ale o czym?
Dzień dobry 🙂 Na Mordki wykład o Decorum przyjdę jak dorosnę. 😉 Szczeniaki Decorum unikają, bo ono jest jak zrzędna ciotka, co siedzi na kanapie i ma za złe. Każdą zabawę potrafi zepsuć. 👿
W sprawie piramidek jestem niedoinformowany, bo w ostatnich kilku latach jeżeli w ogóle zachce mi się iść do restauracji, to tylko do Chińczyka, a tam nie zawracają sobie głowy nouvelle cuisine. Wyjątkiem są oczywiście okresy wakacyjne, na przykład w Krakowie trochę po knajpach się włóczę, ale tam też nie wszędzie dekorują piramidalnie.
Polskie pijaństwo, publiczne, hałaśliwe, z bełkotaniemi rzucaniem wyrazami, dawniej też dawało się w Niemczech zauważyć i bywało dla mnie powodem wstydu (choć rozum mi mówił, że nie mam powodu czuć się odpowiedzialny za każdego rodaka), ale teraz już bardzo rzadko takie numery widuję. Może się przeniosły do Irlandii? 🙄
Pan Bog po to wymyslil ciotki na kanapie, aysmy mieli cywilizacje, a nie samowolke.
Czekaja na mnie nudne obowiazki przestawiania licznych w tym domu zegarow i w domu E. tez. Jak poczekam z tym do jutra, to Stara bedzie mi mowila, ze juz sie nie oplaca, bo niedlugo czas wosenny. A zostawianie zegarow spieszacych sie o godzine nie jest Rozumne, bo zamiast odejmowac zacznie dodawac i z tego tez wynikaja rozliczne klopoty.
Jotko, ja przebrnęłam przez to już wczoraj. Moja konkluzja: dlaczego u licha nie zmienią wyznania? Przecież KK celibatu nie zniesie z przyczyn oczywistych. A tę parę chyba po prostu dodatkowo podnieca życie z tajemnicą. Dobrze rozumiem vox populi przeciw: hipokryzja, hipokryzja i jeszcze raz hipokryzja. Będąc ewangelikami nie mieliby tego problemu. Ale może dreszczyku by zabrakło? A to już niezdrowe.
Doro, a może dreszczyk nie z hipokryzji a z prowokacji?
Teraz, jak opowiedziała, to może i z prowokacji…
Ludziska miewają różne dziwne potrzeby, tak to jest.
A propos potrzeb, Bardzo mnie ubawil ostatni cytat z Biskupa:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,8594048,Bp_Kiernikowski__sztuczne_wience_i_znicze_to_kicz_.html
ktory dosc arogancko poucza wiernych, aby nie szpecili cmentarzy sztucznymi wiencami czy zniczami, aby wreszcie wydusic z siebie co mu NAPRAWDE chodzi: zamiast wydawac na znicze, niech dadza na msze.
Swoja droga ja bardzo lubie polskie cmentarze w Dzien Zaduszny – z jego barwnym i wesolym kiczem, dziecmi biegajacymi miedzy nagroblami i swieczkam, z wystrojonymi rodzinami, zapachem stearyny, z bialymi chryzantemami w doniczkach. Trudno o bardziej wymowna afirmacje zycia. Mysle, ze jest to jedno z ladniejszych i do dzis bardziej autentycznych polskich swiat. I takim powinno pozostac – z dobrodziejstwem inwentarza.
Zacząłem czytać tę historię „grzesznej miłości” właściwie od końca,czyli od blogu i dość szybko mnie diabli wzięli. Konkretnie w tym miejscu, gdzie autorka blogu, odpowiadając na krytyczny, ale bardzo rozsądny i nieagresywny komentarz, oświadczyła mniej więcej coś takiego: „możecie sobie pisać co chcecie, a ja i tak mam to gdzieś”. Gdyby rzecz była w papierze, walnąłbym ten papier dość ostentacyjnie do kosza, z miną skrajnie zdegustowaną. Po cholerę ja mam poświęcać choćby minutę mojego cennego czasu komuś, kto bez żenady obwieszcza, że ma moje zdanie gdzieś? 👿 I po co ktoś taki w ogóle zakłada blog? 😯 👿
Ja tez przeczytalem tylko blog i nie bardzo wiem po co go zalozyla.
Test, test. Chcę zobaczyć, czy zmieniłem czas w dobrą stronę, czy w odwrotną. 🙂
Bobiczku, a czasu sobie nie przestawisz? Przecież to ledwie minutka 🙂
O, wstawiłam za późno… Łajza 😆
Też nie bardzo wiem, ale przeczytajcie raczej wywiad.
Przeczytałam ten wywiad tydzień temu i szczerze mówiąc „spłynęło” to po mnie. Jedna historia mniej, jedna więcej. Odniosłam wrażenie sztuczności czy wręcz hipokryzji, ale nie chciało mi się specjalnie tego roztrząsać.
Jednak wczoraj poświęciłam tej historii więcej uwagi. A to za sprawą reakcji bohaterki na wypowiedzi czytelników.
Celibat uważam za kompletnie poroniony pomysł. Jednak inną sprawą jest nie zgadzać się na celibat a inną łamanie go cichcem.
Nikt, moim zdaniem, nie ma prawa wtracać się do życia seksualnego dorosłych ludzi, jeżeli nie ma w nim elementów przestepstwa czy zbrodni. Jednakże, kiedy uprawianie/nieuprawianie seksu stanowi istotny element etosu danej profesji, wtedy rzecz nabiera innego wymiaru.
Pan ksiądz oszukując notorycznie, stawia się, w moim przekonaniu, w równym szeregu z kanciarzami z każdej innej branży. Nie jest uczciwy wobec swoich religijnych „partnerów”. Udaje kogos kim nie jest.
Zakochana kobieta może go nadal wielbić i stawiać na piedestał. Jej sprawa.
Kiedy jednak decyduje się opowiedzieć o tym na szerokim forum, upoważnia tym samym innych do zabrania głosu w tej sprawie.
Pani pytana o motywy zwierzeń, mówi, że chce się podzielić swoją radością. Jakim prawem zakłada, że ktokolwiek będzie gotów tę radość podzielał?
Pani z miłości do Jezusa nie chce mu odbierać tak wspaniałego kapłana. Vide, to czego Jezus potrzebuje najbardziej, to załgany kapłan. Pani kocha Kościół i nie chce żeby mu szkodzić. Przecież już to robi. Kłamstwo i obłuda szkodzą mu dostatecznie.
Pani nie interesują opinie innych, ale chce prowadzić blog. Na jaki temat?
Generalnie, jak dla mnie, harlekin jezuskiem garnirowany. I może nie warto byłoby się tym zajmować, gdyby nie fakt, że GW proponuje tej pani prowadzenie blogu. Gdyby to zrobił „Fakt”, „Życie na gorąco”, nie wnosiłabym zastrzeżeń. Ale GW?
Problem relacji Państwo – Kościół, kształtu polskiej religijności, to bardzo poważne tematy. To są realne problemy. O tym trzeba dyskutować. Ale serwować historię obłudnej pary, która chce żyć wedle zasady: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek a w charakterze bonusu domaga się jeszcze wsparcia czytelników GW? Nie, to mi do GW stanowczo nie pasuje.
I teraz odpowiedź na Twoje pytanie Mordko. W jakiej sprawie proszę o opinię? Ano takiej: czy ja się czepiam i mam, jak ta przysłowiowa ciotka na kanapie, za złe? Czy GW a konkretnie pan Piotr Pacewicz, stracił poczucie dobrego smaku?
Nawiasem mówiąc, sądzę, że pani jest również na kościelnym garnuszku. Wnioskuję to po tym, że musiała być pilnie w kurii, dokąd zawiózł ją jej amoroso. Kto w Polsce bywa w kurii?
No! Przebrnelam przez ten wywiad. Moim zdaniem jest on okropnie zaklamany i to w szczegolny katolicki sposob. Bo z jednej strony wyznaje ona, ze werzy w prymat swego sumienia nad narrzuconym obyczajem, „rozgrzesza” siebie z milosci do X, i na tym samym tchu mowi, ze nie zastanawia sie nad sensownoscia celibatu, bo tak Kosciol postanowil i tak naucza. No, sorry. Albo twoje sumienie podpowiada ci, ze milosc do ksiedza jest OK, albo na tyle wylaczylas wlasna refleksje, ze nie kontestujesz co bardziej niezyciowych postanowien swego Kosciola.
I jest ona jakas pensjonarska, o czym swiadcza dla mnie takie stwoerdzenia, jak to, ze „fundamentem zwiazku jest milosc, a nie poczucie odpoiedzialnosci”. Sorry, w moich episkopalnych 🙂 ksiazkach jest dokladie odwrotnie – milosc na pstrym koniu jezdzi, ale kiedy ta milosc wygasa lub jest mniej zarliwa, to istnieje cos znacznie wazniejszego od milosci w zwiazku- poczucie odpowiedzialnosci wlasnie – za los zyciowego partnera, za wlasne podjete decyzje, za zbudoane razem zycie.
Hellouuu, która właściwie jest godzina?
Niby wiem, ale jakoś tak…
Kto ma kompleksy z powodu nawalonych rodaków, niech wpadnie kiedy do hotelu Wyspiański w Krakowie w weekend (do innych pewnie też, ale ja znam Wyspiańskiego z wielokrotnej autopsji) i poogląda sobie nawalonych Anglików. Na krakowskim rynku też nieźle wyglądają.
Z tymi piramidami jedzeniowymi na talerzach to ja jestem przeciw – z jednej prostej przyczyny. Jak widać w licznych programach kulinarnych (oglądam, kiedy pracuję, jednym okiem ale skutecznie) – kucharze uklepują te piramidy zatłuszczonymi łapami. Mnie to brzydzi, mnie mamusia nauczyła wszystko robić łyżką i widelcem, a łapy do jedzenia pakować w ostateczności. To znaczy wtedy, kiedy żarcie i tak będzie potem obrabiane termicznie, że się tak wyrażę. I te bakterie z moich rąsiów szlag trafi. Więc ja zdecydowanie wolę dostać jedzenie chlapnięte łyżką na talerz, może nie być prześliczne, za to ma być świeże i gorące, prosto z gara.
Heleno, nie sądzę, żeby zakłamanie było jakąś szczególną cechą katolików. Spotkasz je u wyznawców każdej religii – zawsze kiedy będą chcieli ominąć kanony własnego wyznania, które im na coś nie pozwala.
Zawsze chcą.
Nie piszę tego, żeby bronić własny ogródek, bo do kościoła nie chadzam a kleru nie lubię. Jednak jakaś sprawiedliwość dziejowa by się zdała.
Nisiu, ja jestem zarliwa wyznawczynia szkoly Jamie Olivera – wszystki co mozna robimy lapskami: mieszamy salate w zaprawie, przepuszczamy przez palce sok z wyzymanej cytryny, wylapujac pestki, mieszamy mieso na mielone, przewracamy kotlety jagniece na grillu, etc.
Bylo to wielkim wyzoleniem – choc mieszalam mieso na mielonr zawsze reka – mokra i zimna.
Wiec obawiam sie, ze ktokolwiek bedzie jadl przy moim stole, musi sie pogodzic z faktem, ze wsystko bylo przedtem dotykane – procz omletow.
O poranku miewam gramatyczne załamania.
Bronić swojego ogródka. Oczywiście.
Heleno – praemonitus, praemunitus.
Czy mogę prosić o dwa omlety?
Heleno – wyzwoleniem od czego?
sużę uprzejmie andsolu, z czem jeśli wolno zapytać?
Mogę się tylko podpisać pod zdaniami tych, którzy wywiad z kochanicą księdza uważają za zakłamany i – delikatnie mówiąc – niezbyt mądry. Ja bym tę panią najpierw wysłał na jakiś podstawowy kurs logiki, a dopiero potem interwiułował, nie mówiąc już o przydzielaniu własnego blogu.
A do GW rzeczywiście można mieć pretensje o stabloidyzowanie tematu i wypchnięcie do roli moderatora dyskusji kogoś, kto nie ma ku temu najmniejszych kwalifikacji.
To moze zbyt skrotowo sie wyrazilam, Nisiu. Szczegolne katolicie zaklamanie polega dla mnie na tym, ze wszystko jest owiane poezja, a jak poskrobiesz, to brutalna proza zycia. Zwlaszcza dotyczy to sfery milosnej i okolomilosnej. Stad te „sumienie mowi mi, ze milosc nie moze byc zla i grzeszna”, ale nie powiem nic zlego o celibacie, bo tak kosciol naucza. Stosnek do antykoncepcji tez jest szczegolny wlasnie w katolicyzmie. Bo stosuja sie uczciwie do nauczania kosciola tylko rodziny, ktore maja dziesicioro dzieci – bo inaczej sie nie da. A ile znasz takich rodzin?
W sprawie macania jedzenia ja stoję tam, gdzie stoi Nisia. 🙂 Też się staram jak najmniej dotykać łapami i to nie tylko z powodu wpojonych mi zasad higienicznych, ale po prostu dlatego, że nie bardzo lubię sobie te łapy brudzić.
Szkoła Jamiego nie byłaby dla mnie żadnym wyzwoleniem, wręcz przeciwnie- męczyłbym się okropnie, gdybym miał tymi ręcami mieszać zaprawę, jak jaka trójka murarska. J po kiego grzyba, kiedy można wymieszać łyżką, nie brudząc ani paluszka?
Wyzwolenie od nie uzywania nagiej reki przy przyrzadzaniu posilkow. Ja duzo dokladniej wymieszam salate z zaprawa w misce dlonia, niz tymi dwoma niewygodnymi implementami „do mieszania i nakladania salaty” – zawsze maja za dlugie trzonki i nigdy nie wiesz czy zaprawa pokrywa kazdy listek. A reka latwo i dokladnie.
Podobnie przeciez z mieszaniem miesa, ugniataniem ciasta etc.
Czytałam ten wywiad w papierowym wydaniu Wysokich Obcasów i też po mnie spłynął. Jeśli dwoje dorosłych pakuje się skomplikowany związek, to jest to ich sprawa. Dopisywanie ideologicznego tła w tym przypadku co najmniej naiwne, jeśli nie cyniczne. Uderzył mnie wyższościowy ton bohaterki w stosunku do księży, którzy zrezygnowali z kapłaństwa na rzecz małżeństwa. Ale cóż, pogląd kazy może mieć własny. Obrona własnego stanowiska poprzez deprecjonowanie postaw odmiennych (bardziej uczciwych moim zdaniem, ale to tylko moje zdanie) jest do uzasadnienia na gruncie psychologicznym.
Reakcji na reakcje nie chce mi się czytać, pryznaję się bez bicia. Chyba problem za mało mnie zafrapował. Szaliki pani Kwong już bardziej 😉
Piramidki na talerzu … Tak. W innej formie już się chyba nie podaje jedzenia w restauracjach. Osoby podatne na trendy nawet kanapki w domu układają w wieżyczkę 🙄
Andsolu, omlet jest tu. Możesz sobie skopiować i będziesz miał dwa. 😀
Też tu stoję. Ostatnio obierałam buraki i cierpiałam nad czerwonymi łapami i nad tym, że, głupia, nie mam w domu rękawiczek kuchennych… 😈
Co Wy się dziwicie, że GW się stabloidyzowała – a bo to od dzisiaj? Nie czytacie tej gazety (ani jej strony, z Plotkiem na honorowym miejscu) czy co? 😯
Zaprawa do salaty to nie brud – wystarczy reke splukac pod biezaca woda. A higiene latwo utrzymac tyjac rece przed rozpoczecien gotowania.
Boze, co sie tym biedny Jamie nameczyl, zanim przekonal/nauczyl wszystkie te szkolne kucharki w UK i USA, ze wolno im zatopic rece w jedzeniu! Bo one byly przyzwyczajace jedynie do wpychania fabrycznych tacek, z fabrycznym jedzeniem do mikrofakowki.
Podobnie jak Bobik, nie lubię sobie paprać rąk, więc co mogę, robię przy użyciu narzędzi. Mielone mięso rzeczywiście dokladniej jest wymieszać ręką, ale w tym przypadku zakładam lateksowe rękawiczki, jak zawsze, gdy muszę dotykać surowego mięcha.
Bij, zabij, a i tak nie będę w stanie dostrzec wyższości sałaty wymieszanej ręką nad wymieszaną łyżką i widelcem. 😯
I domagam się od Heleny uczciwego przyznania, że taka wyższość jest li tylko mitem, ponieważ w Toskanii jadła prawie codziennie sałaty mieszane przeze mnie przy pomocy sztućców i nie skarżyła się. 😆
Heleno, to chyba nie jest kwestia obsesyjnego stosunku do higieny przygotowania posiłku, tylko niechęci do tekstury lepkich i tłustawych produktów.
Kierownczko, polecam kupić pudełko cienkich lekarskich rękawiczek w rozmiarze S lub XS. Wystarczają na długo i nie są tak niewygodne jak te grube, kuchenne w kolorze kanarkowym lub lamperiowym (takie zielone, jak kiedyś w na ścianach w szkołach, bleee)
Mielone mięso mieszam spiralnymi łapkami od miksera i też nie zauważyłem, żeby cierpiała na tym jakość wymieszania. Tylko uformować kotlety trzeba potem łapami, tu już nie ma mocnych.
Rękawiczek w kuchni używam rzadko, ale jeżeli już, to tak jak Vesper – chirurgicznych, a nie kuchennych.
Andsolu. Sa dwie proste zasady przyrzadzania omletu;
1, Jajka musza byc dokladnie rozbeltane, ale nie ubite!
2. Patelnia musi sie dlugo nagrezewac i bron boze nie klasc na nia masla bo sie spali zanim osiagnie wlasciwa temperature. Zaczynamy ( a ja z i koncze) na oleju. Dopiero kiedy z oleju zacznie sie unosic lekki dymek i zaczna sie robic drobniusienkie pecherzyki, mozna dodac masla ( ja nie nie dodaje) i kiedy maslo zacznie sie pienic, wlac jajka.
Wtedy szbko nalezy zgarniac jajko z bokow na srodek patelni, a to co sie jeszcze nie scielo wylewac na boki. Do skutku i ulubionej konsystencji.
Zasady te pochodza z ksiazki i serii tv Delii Smith ” Jak ugotowac jajko?”
Ja mam ponure wrażenie, że od tabloidyzacji uchroniłą się tylko Polityka i dlatego bardzo się ucieszyłam z nagrody Baczyńskiego. Natomiast przeżywam niemal jak osobistą porażkę tabloidyzację mojej ulubionej TVN24, która jakiś czas trzymała fason świetnej stacji informacyjnej, a teraz jej dziennikarze nie tylko lecą głównie na tragedie i sensacje, ale na dodatek przyznali sobie funkcję sumienia narodu. Pani Kolenda-Zaleska surowo wypytuje prezydenta, dlaczego nie przeprosił… A kimże ona jest? Dziennikarką. Tylko i aż. Przekaźnikiem prawdy o świecie rzeczywistym, a nie spowiednikiem i wychowawcą. Zresztą tam teraz dyżurne pytanie jest: czy panu nie wstyd? Uwielbiają je pani Werner, pan Rymanowski i inni.
Coś jeszcze a propos zakłamania: TVN24 podsłuchało prywatną rozmowę pani minister Fedak z panem ministrem Sawickim i spokojnie upubliczniło kawałek tej rozmowy, gdzie pani Fedak wysunęła w stronę pana Sawickiego nieprzyzwoitą propozycję na sp… Zaciągnęli ją do studia i też wymusili przeprosiny dla narodu, za używanie brzydkich słów – a było to niedługo po znanym występie Kamila Durczoka, który żądał od niejakiego Rurka, żeby wyczyścił stół.
Bolą mnie takie rzeczy jako starą dziennikarę.
Też mi się zdaje, że tu nie chodzi o jakieś obsesje higieniczne, bo nie przeszkadza mi wcale świadomość, że mojego żarcia dotykał ręką kto inny. Po prostu sam nie lubię ubabranych łap i maźglatych substancji na tychże. 😉
Niektóre ręcznie, niektóre narzędziowo, bez ortodoksji. Za to maniacko myję w kuchni ręce, bo nie chwycę niczego upacianą łapą.
Wywiad i odpowiedź czytałam. To jest nieuczciwe i jestem mocno zniesmaczona.
Wyzszosc mieszania reka, Bobiku, polega na oszczednosci czasu i wysilku. Czego bardzo wraz z Jamie’im pilnujemy w kuchni.
WSZYSTKIE rekawiczki chirurgiczne sa wykapane w medycznym talku, zeby sie nie zlepialy.
Jotko, nie uświadamiałem sobie jak złożoną sprawą jest robienie omletu. Bobikowy wykład uświadomił mi, że mojelety chyba nie były letami i się nie liczą. To bardzo przepraszam za moją egoistyczną prośbę i niech będzie jakaś podsmażona podeszwa.
A mądre kury mówią, że wnętrze można wyrzucić, ale koniecznie trzeba skonsumować skorupkę.
A skoro przy tych daniach jesteśmy, to nie pohamuję się i zacytuję Emmę Goldman. To z wstępu do drugiego wydania. Pisze o
wyrażeniu Bucharina, że „nie można dokonać rewolucji bez terroru, dezorganizacji i nawet zbędnych zniszczeń, tak jak nie da się zrobić omletu bez rozbijania jajek”. Ale […] choć rozbijanie jajek jest konieczne, żaden omlet nie wyjdzie jeśli wyrzuca się żółtko. A dokładnie to Partia Komunistyczna zrobiła z Rosyjską Rewolucją. Zamiast żółtka wsadzili bolszewizm, a dokładniej: leninizm.
No co ja mogę, że brzydzi mnie myśl o polizaniu ręki kucharza – a taki efekt mniej więcej daje jedzenie czegoś wymieszanego jego ręką. I nie ugotowanego potem. Może to być rąsia wyszorowana, to nie zmienia sytuacji.
Andsolu, a mój omlet pochodzi z kuchni francuskiej: jajka trzeba rozbełtać (bez fanatyzmu), dolać wody (tyle łyżek, ile jajek), sól, pieprz i na patelnię z masłem. Jak się będzie uważało, to ono się nie przypali, a da swój niezrównany maślany zapach. Może nie każdy lubi, ale to jest przepis dla wielbicieli masełka. Przy smażeniu boki omletu podnosimy nożem, żeby ta jajkowa masa podpływała pod spód i też się ładnie ścinała. Smażymy jak lubimy – są zwolennicy lekkiego, wtedy krócej, są tacy, co lubią mocno ścięte. U nas jada się mocniej ścięte. Jak już nie ma płynnej masy na wierzchu, sypię groszek zielony z puszki i przykrywam na chwilę pokrywką, żeby doszło. „Doszednięty” omlet zsuwany na talerz tak cwanie, żeby go złożyć przy tym zsuwaniu na pół. Sypiemy zieleninę i szamiemy z rozkoszą. Czego wszystkim życzę.
Nisiu, omletow nie przyzrzadza sie z pomoca noza! Tylko widelca, jajko nie sciete [rzeplywa wowczas miedzy zabkami! Nie ma powodu podwazac go od spodu, bo nie jest do niego przyklejony – jesli temperatura patelni byla wlasciwa. Nie da sie tego osagnac bez spalenia masla, jesli od niego zaczynasz. Maslo mozesz dodac jak juz olej osiagnie wlasciwa wysoka temperature.
POnadto – omlet jest znacznie latwiejszy w przyrzadzaniu niz jajecznica. Da sie go zroic na kazdej patelni odpowiedniego rozmiaru. Nawet najtanszej – zawsze wyjdzie.
Omlet sam zjezdza na talerz i sam sie sklada na pol (mozna przedtem dac jakies wczesniej przyrzadzone nadzienie – ja zazwyczaj ograniczam sie do rozbeltania jajka z posiekanymi swiezymi ziolami, be taki najbardziej lubie, aux fine herbs)
tez lubie omlety-bardzo nawet 🙂
i nigdy nie beltam omletow tymi recami tylko widelcami 🙄
co do Jamie Olivera to po ogladnieciu dokumentu (chyba BBC)
o jego akcji „zdrowe” jedzenie w szkole wybaczam mu nawet
pracowanie rekoma 😉
http://wyborcza.pl/1,75248,8565054,Krolowa_Elzbieta_II__Jej_Wysokosc_pol_kroku_za_poddanymi.html?as=1&startsz=x
Myslalam i myslalam skad u wielu gosci takie przerazenie w kwestii dotykania jedzenia rekami.
I doszlam do wniosku, ze to pewnie jakies uraz wieku dzieciecego. 😯 🙄 „Lizanie reki kucharza”????? Blimey! 😯
Teresko! No sama popatrz – jak mozna miec zaufanie do tekstu, ktory juz w tytule nazywa krolowa „Wysokoscia”.
Krolewska Wysokoscia jest ksiaze Filip, jej maz, lub jej syn – nastepca tronu. A ona jest Moscia, bo jest suwerenem!
Ja bym tam nie przesadzał ani w jedną, ani w drugą stronę. 😉 Wprawdzie nadmierne zaprzątanie sobie głowy pytaniem, czy przypadkiem kucharz czegoś nie dotknął, może zepsuć każdą kulinarną przyjemność, ale osobiste nieznajdywanie przyjemności w babraniu rąk nie musi być wcale wynikiem żadnego urazu, tylko po prostu się nie lubi i już. A jak chodzi o smak, to wymieszanie sałaty ręką czy łyżką nie robi naprawdę żadnej różnicy, na co mogę dać uroczyste słowo honoru. 😎 Więc niech każdy sobie robi tak jak lubi. Lepiej, jak gotowanie jest przyjemnością, a nie apostolstwem. 🙂
Omlet robię tak, że ubijam na sztywno jedno białko i dodaję do tego żółtka mieszając (w thermomixie 🙂 ) , następnie smażę na małym ogniu – na maśle (ćwierć kostki). Nie przypalam, w żadnym razie. Pod pokrywą. Na nadzienie lubię świeże zioła, kurki duszone, ew. pieczarki, albo kwaśne jabłko (antonówka) też duszone na maśle bez cukru. Ma być kwaśno. Bywa, że posypuję „grubym” kryształem (cukier) w ilości ćwierć łyżeczki po wierzchu złożonego już na pół omletu. Ilekroć robiłam go swoim gościom zawsze chcieli przepis 🙂 i go potem odtwarzali, a nawet częstowali swoich gości.
Jeśli chcę żeby omlet w środku też był przysmażony to go zsuwam na duży talerz i z talerza odwracam na drugą stronę na patelnię.
Wybywam na proszony obiad, potem doczytam 🙂
Ooo, Bobiku, „nie lubie i juz!” – not good enough for such a smart puppy! Z czegos to sie wzielo. 😆
U mnie sie wzielo, ze jak sama mieszam rekami (swoimi) to i tak danie podlega jeszcze obrobce cieplnej (mielone). A w moim talerzu w miejscach poblicznych nie chce miec cudzych rak, chyba ze w rekawiczkach. Nie mysle zeby to byla jakas fobia albo obsesja wynikajaca z urazow wczesnego dziecinstwa. Nie przypominam, zebym kiedykolwiek nakladala i ukladala gosciom posilek na talerze czy polmiski w ich obecnosci golymi rekami, ani zeby ktos to dla mnie robil w mojej obecnosci. Wiec zawsze sie troche wzdragam jak widze chefow w TV robiacych literalnie wlasnorecznie kompozycje na indywidualnych talerzach. Mysle sobie, hmmm I don’t think so.
Smart puppy uważa, że nie musimy dawać zarobić psychoanalitykom na każdej sałatce. 😆 Jedna z moich znajomych uwielbia w dotyku jedwab, a druga go nie cierpi, za to kocha aksamit. Pytanie za stówkę: którą z nich uszkodzono w dzieciństwie? 😎
Można coś lubić lub czegoś nie lubić bez szczególnego powodu i nie jest to psychologicznym problemem, dopóki nie staje się wewnętrznym przymusem. „Wybieram tę a tę opcję, bo mi bardziej pasuje” jest podejściem zdrowym i żaden rozsądny psycholog nie podejmie się leczenia takiej przypadłości. 😉 O problemie można mówić dopiero wtedy, kiedy zasada zaczyna brzmieć „nie wyobrażam sobie innej opcji niż ta a ta, po prostu MUSZĘ robić coś w ten a ten sposób, nawet gdyby miało mi to straszliwie utrudnić życie”.
Kiedy z jakichkolwiek powodów akurat nie miałem dostępu do sztućców i miksera, nie czułem szczególnych oporów przed użyciem gołych łap. Ale kiedy mam wybór i bez uszczerbku dla jakości mogę się zdecydować na wersję bardziej mi odpowiadającą, podejrzewałbym się o masochistyczny przechył raczej w przypadku, gdybym tego nie zrobił. 😆
Jeżeli Jamie O. mówi: WOLNO jedzenia dotknąć ręką, świat się od tego nie zawali, to wszystko jest OK. Ale jeśli twierdzi, że MUSI się odrzucić narzędzia kuchenne, bo TYLKO nagą ręką da się przyrządzić dobrą potrawę, to nie mnie wysłałbym na kozetkę, a jego. 😉
A jak Jamie jest taki mądry, to niech mi ubije sos holenderski gołymi ręcami. 😈
Heleno, myślę, że sposobów na omlet może być tak wiele, jak wielu jest kucharzy. Ja robię dokładnie tak jak napisałam, używam noża, a właściwie takiego specjalnego szerokiego noża do omletów, podważam brzegi i pozwalam masie wpływać pod spód. Masło mi się nie przypala. Podważam brzegi nie dlatego, że przywierają, tylko żeby ułatwić tej masie wpłynięcie pod tworzący się omlet.
Nauczyłam się tego z książki o kuchni francuskiej państwa Lemnis i Vitry. Bardzo to była miła książka, coq au vin, które zrobiłam według niej smakowało dokładnie tak, jak t, które potem jadłam na Montmartrze (specjalnie zamówiłam, żeby się przekonać). Niestety, gdzieś mi się zapodziała.
A myślę sobie jeszcze, że w kuchni takie kategoryczne zasady, jak na przykład, że do omletu nie używamy noża – nie mają racji bytu. Kuchnia jest zabawą każdego z nas i możemy sobie używać wszystkiego do wszystkiego, jeśli tak nam wygodnie.
Urazów z dzieciństwa nie pamiętam. Porównanie z polizaniem ręki kucharza przyszło mi do głowy drogą prostych skojarzeń.
Jedzenia wymiąchanego łapami Jaimiego nie miałabym ochoty próbować. Ale bardzo lubię faceta za to, co robi w dziedzinie poprawy jakości żywienia. Pozytywista z niego aż miło. O ile zauważyłam, on nigdy nikomu nic nie narzuca, zawsze tylko proponuje. Z tym młodzieńczym entuzjazmem – Bobiku, prawda? – młodego psiaka. To, oczywiście, porównanie absolutnie afirmatywne!
Taki omlet z ubitą pianą, jaki opisuje Teresa, to wyższa szkoła jazdy. Ten ci dopiero się lubi przypalać. O ile pamiętam, ma on nazwę „grzybek”. Jeśli umie się go zrobić, jest wspaniały, puchaty i pyszny. Ten mój nosi przydomek „francuskiego” i nie bywa na słodko.
Chociaż bo ja wiem, może i można zjeść go z dżemem.
Żeby nie było, że ja coś mam do Jamiego, zaznaczam, że ja go jak najbardziej cenię i doceniam z wielu powodów. Ale nie uważam ani jego, ani kogokolwiek innego za Bożyszcze Kuchni, którego słów trzeba słuchać jak objawienia. 🙂
O, widzę że Łajza znowu popchnęła mnie tam, gdzie stoi Nisia.
To pewnie dlatego, że też miałem tę książkę Lemnis i Vitry. 😆 I też mi ją wcięło. 👿
W omlecie pod tytułem grzybek największą trudnością jest wyczajenie odpowiedniej temperatury smażenia. Nie może być za wysoka, bo się przypali, ani za niska, bo się w środku nie dosmaży. Ale jak już się tę temperaturę opanuje, to cała reszta jest betką. 🙂
O bożyszcze faktycznie trudno. Ale jest paru bardzo fajnych kucharzy, których miło obserwować przy pracy. Nie robią show, tylko gotują i objasniają. Moi faworyci nr 1 to nasi Kręgliccy, ich „Para w kuchni” jest świetna, a potem Jacques Pepin i Julia Child (też uczyli robić omlet – mieli jeszcze inną metodę), Delia Smith, kilku innych jeszcze. Tych spokojnych.
Ach, byłabym zapomniała o gwiazdach stulecia, Dwóch Puszystych Damach. No ale one są (były, niestety, bo jedna z nich nie zyje) w ogóle nieporównywalne.
W TVN nastąpiło zbiorowe zatrucie sodową. Mam guzik i nie zawahałam się go użyć
Przerzuciliśmy się na Polsat, który nagle a niespodziewanie pojawił się nam w programach. Wiadomości są wiadomościami, dziennikarze nie robią za gwiazdy, istnieje świat poza Polską.
GW już tylko w czwartek i sobotę. Nie mogę pojąć, dlaczego tak schłamiała?
Nie wiem, z czego wzięła się moja niechęć do babrania sięw lepkich lub wilgotnych substancjach, ale dotyczy ona kulinariów i niekulinariów. Nie lubię na przykład lepić niczego z plasteliny, gliny, nie lubię pracować „w ziemi”. Teraz jest w psychologii moda na nadwrażliwość sensoryczną. Może to jest właśnie przykład na nią 😉
Eeeeeee, nigdy i nikt chyba nie twierdzi, z podawac salatke nalezy golymi rekami, bo od stolu nie polecisz przeciez do kuchni, aby umyc sobie rece. T co Jamie twierdzi i z czym sie gleboko zgadzam, to, ze robienie czegos rekami w kuchni, kiedy oszczedza to czas i nasz wysilek jst absolutnie dopuszczalne i nie ma w tym czegos obrzydliwego czy niehigienicznego jesli sie przestrzega podstawowej zasady mycia rak przed przystapieniem do gptowania i plukania w czasie gotowania.
A i przy stole w wielu kulturach jada sie rekami i ze wspolnej misko. Ten zwyczaj jest przestrzegany przez wielu klientow np. londynskich restauracji hinduskich. A jedzenie hinduskie jest ulubiona kuchnia Brytyjczykow wszystkich ras i pochodzenia spolecznego. Jedzenie inaczej niz nakazuje zwyczaj jest czywiscie dopuszczalne, ale mnie osobiscie nie odpowiada – jem tak jak jedza wszyscy biesiadnicy, jest to rodzaj uprzejmosci i nie zwracania na siebie uwagi.
Te kucharki szkolne, ktore nauczal Jamie w Wlk.Brytanii i ostatnio w USA, mialy mase rozlicznych fobii i uprzedzen jesli chodzi o kuchnie i co gorsza – o karmienie dzieci (np. ze zadne dziecko nie bedzie pilo BIALEGO mleka, bo jest ono obrzydliwe, i dopiero jak sie je zabarwi na rozowo i doda duzo cukru, to jest pijalne dla przecoetnego dziecka} To samo dotyczylo przygotowania swoezego prawdziwego posilku dla 600-700 dzieciakow danej szkoly. Oszczednosc wysilku jest wtedy wazna, jesli sie chce aby szkolny obiad skladal sie z kilku dan i jeszcze byl wybor. I w koncu udalo mu sie nauczyc te dzieci jesc po bpzemu – dzieci, ktore nigdy w zyciu nie jadly surowej marchewki, nie wiedzialy jak wyglada kaloryfer, albo, ze kura ma jakies kosci i nie jest produkowana w ksztalce pozawijanych w spiralke anglezow. Nawet swieze truskawki byly wielu z tych dzieci nieznane. A jedna z kucharek szkolnych byla wstrasnieta tym, ze mozna jesc liscie bazylii – sama nigdy nie jadla i nawet w sprzedazy nie zauwazyla. Dzis ta sama kucharka jest dyrektorka szkoly dla szkolnych kucharek.
Kiedys w Warszawie podsluchiwalam rozmowe dwu sprzedawczyn w sklepie Argedu. Jedna opowiadala drugiej, ze na czyims slubie salatka z pomidorow polana byla – o zgrozo! – majonezem, ktory ABSOLUTNIE, ALE TO ABSOLUTNIE, nie nadaje sie do pomidorow, tylko do faszerowanych jajek. I, ze niektorzy to jedli! Ta podsluchana rozmowa zrobila na mnie duze wrazenie.
Mysle jednak, ze chodzi o jakies urazy z dziecinstwa. 😆 😆 😆
Nie kaloryfer, tylko kalafior 😯
Wracając jeszcze do francuszczyzny: ja się dopiero w Paryżu dałem przekonać do omletów nie całkiem ściętych z wierzchu, od których wcześniej stanowczo się odżegnywałem. Ale podał mi kiedyś znajomy Francuz taki lekko galaretowaty omlet, posypany już po usmażeniu siekanym szczypiorkiem i nie wypadało mi nie zjeść. No i okazało się, że mój rozum miał jakieś uprzedzenia, ale moje kubki smakowe w tym omlecie natychmiast się zakochały. 🙂 Teraz zawsze robię taki lekko nieścięty, o ile ktoś z konsumentów nie zażyczy sobie wyraźnie, że ma być wysmażony na podeszwę.
Ja się w kwestii omletów zupełnie poddaję. Bo nie lubię galaretowatych, ale ściętych na podeszwę też nie lubię. Znałam tylko jedną osobę, która potrafiła zrobić taki akurat. Mi nie wychodzi. A że nie lubię omletów aż tak bardzo, żeby życie poświęcić na próbowanie właściwej procedury, to nie robię wcale. I dobrze mi z tym 🙂
A ostatnio nauczylam sie od Jamiego blyskawicznego wytrzasaia wszystkich ziarenek z granatu – tez recznego jesli sie nie chce aby rozlecialy sie na sciany i sufity. Przecina owoc na pol, i trzymajac w lewej dloni nad miska, skrojona czescia w dol, iderza wypukla cxzescia stolowej z calej sily w te polowke granatu. Sok sie przelewa do miski przez palce , ziarenka pozostaja w dloni.Trwanie tej operacji wynosi 2 sekundy.
Chodzi o wypukla czesc stolowej lyzki.
Ba, Francuzi, wiadomo!
Ja tez pamietam Delie Smith i jej jajka na miekko, jajecznice, w koszulkach i omlety. Wsoaniale. Mam jej ksiazke.
Heleno, wysiłki pedagogiczne Jamiego zostały tu niedwuznacznie docenione, więc nie ma o co kruszyć kopii. 🙂
Myślę, że i Nisi, i mnie chodziło o jedno – nie róbmy z gotowania religii, a z kuchni świątyni, gdzie trzeba przestrzegać jakichś Zasad Wiary. 😉 Dzielmy się przepisami i doświadczeniami, ale nie nalegajmy na ich jedyną suszność. I pozwólmy innym robić inaczej, bez stwarzania wrażenia, że ich inaczej jest mniej warte. Bo gotowanie i jedzenie jest taką frajdą, że szkoda byłoby ją zepsuć jakimiś „ideologicznymi” sporami.
Oczywiście, że kiedy znajdę się w towarzystwie jedzącym rękami czy pałeczkami, nie będę się wypindrzać i żądać widelca, którego pewnie i tak nie mają na składzie. 😉 Jem wtedy łapami i nie mam z tym problemu. Ale nie widzę powodów, żebym u siebie w domu nie mógł jeść widelcem i podawać go również Arabom lub Chińczykom, którzy przychodzą do mnie w gości. Ja szanuję ich obyczaje, to niech oni uszanują moje. 😀
Vesper, zrobienie omletu zajmuje nie wiecej niz dwie minuty, slowo honoru plus czas na porzadne rozgrzanie patelni. A taki jak Ty lubisz to chyba nawet mniej – poltorej minty gora.
Heleno, więc może nieużywanie noża do omletów to też uraz z dzieciństwa?
Ja bym nie dorabiała ideologii. Żyj jak lubisz i nie zabraniaj innym żyć jak lubią. Ja nie lubię jeść palcami (może dlatego nie pcha mnie do orientu), ale nie przeszkadza mi, jeśli ktoś to robi, oczywiście, dopóki nie będzie pchał mi tego jedzenia do mojej gęby swoimi palcami.
O, przeczytałam Bobika. Święte słowa.
Vesper, wpadnij na omlet. Ja umiem zrobić taki w sam raz!
Wrzucono to u Pani Kierowniczki w ramach przerwy w merytoryzmie, ale i bez poprzedzającego merytoryzmu ma swój urok: 😆
http://www.youtube.com/watch?v=7jyUnW18CbQ&feature=related
Nie mogłem się powstrzymać, żeby tu nie przywlec. 😀
Bobiku,
no wiesz, co z Ciebie za kumpel? 😯
A niby dlaczego nie dać psychoanalitykom zarobić na sałacie? Czy zawsze muszą grzebać się … no, nie powiem w czym 🙄
Przyślij czek a udowodnię Ci, że koleżanka, która lubi jedwab i koleżanka, która lubi aksamit, to … najpierw poproszę czek 😆
Andsol,
zamówiłeś podwójny omlet i się zmyłeś a tu ciągle nie można wyjść poza uzgodnienie szczegółów procesu technologicznego. Żyjesz jeszcze, czy zszedłeś byłeś z głodu 🙄
Dzięki, Nisiu 🙂 Nie wiem tylko, czy jesteś świadoma, że właśnie zdjęłaś z piedestału osobnika, który uważał, że tylko On potrafi zrobić coś Jak Należy 😆 To jest właśnie mój uraz z dzieciństwa 🙂
O matko!!!
Jestem wszcząśnięta. Nie chciałam nikogo zrzucać! Sorry, Winnetou!
Wiesiołyje Riebiata – w sam raz na jesienne smuteczki.
Bobiczku, dzieki za poprawkę. Wszystko przez listopad pukający do bram!
He, he Jotko. Jak to tam było? Amicus Plato, sed magis amica in vino veritas, czy jakoś tak… 😈
Ale szczek mogę przysłać, czemu nie. Do zrealizowania w Banco Perro. 😆
Nisiu, wszcząśnięta, ale mam nadzieję, że nie zmięszana. 🙄
W sprawie poprawek zawsze do usług, nie tylko w listopadzie. 🙂
przeczytalem polecony przez Jotke wywiad i blogowywpis
bohaterki oraz (pracowity rys) komentarzy duzo, ciekawe 😐
czy ten wywiad jest prawdziwy, czy ta pani istnieje, czy to tylko taka zabawa w wazne tematy ?
Bobika linka sentymentalna, widzialem jako dziecko caly film,
zapomnialem o czym byl 😳
Sękju, Bobiczku, zobowiązanam.
Co do mięszania, to zadałam sobie właśnie gwałt i wymięszałam łapamy (taka była sugestia na jednym piekarnianym blogu, żeby wyczuć ciasto) oraz zagniotłam po raz pierwszy w życiu żytni chlebek na zakwasie. Mamusiu moja, jakżesz to się lepi do łap!!! Teraz rośnie. Ciekawe, czy wyrośnie i czy w ogóle się uda.
Heleno, robiłaś kiedy taki chleb? Raj dla tych, co lubią łapkami!
Ja sobie chyba kupię mocny mikser, silnie amerykanski, żeby dał radę takiemu chlebku. Moje rączki małe się nie nadają… a w każdym razie nie lubią.
Nisia, nie mixer, tylko mistrza w pracach kuchennych
http://olsztyn.olx.pl/thermomix-tm31-calkowicie-nowy-gwarancja-24-mies-iid-100001842
🙂
Tak, Nisiu, thermomix 😀 Mam od 12 lat i nacieszyć się nie mogę 🙂 Nie ma skręcania, rozkręcania, potrzebuje miejsca na szafce mniej więcej tyle co kartka papieru i jeszcze ma osobiste wspomaganie przy myciu (wysokie obroty rzecz załatwiają, najczęściej następnie wystarczy wypłukać). Potrawy przygotowuje się w temperaturach od pokojowej do 110’C, lody też zrobi. Ciasto na chleb też zrobi (3 minuty), jak i to na pierogi, czy makaron. Silny nad wyraz. Ma jedne noże, a o ich działalności decydują obroty (od 100 do 10.000/min.). Prosty w używaniu. Zadajesz robotę i masz wolne ręce, zawoła. Ciasto na placki ziemniaczne to 20 sek, a do „miski” wkładasz wszystko od razu: ziemniaki, jajko, ew. kawałek cebuli i łyżkę mąki, przyprawy. Przetwory na zimę też zrobisz szybko i wygodnie. Jogurt też z łatwością, jak i masło.
Tu chyba lepsza strona – http://www.vorwerk.com/pl/thermomix/html/ , a w pobliżu znajdziesz przedstawiciela, który Ci urządzenie zademonstruje. U mnie th sprzedaje moja koleżanka, ale to trochę (?) daleko.
Jeszcze – http://www.vorwerk.com/pl/thermomix/html/thermomix.html
Konieczność osobistego, cielesnego zagniatania drodżowych ciast, jest mitem niezwykle uporczywym, ale w interesie własnych rąś należy jak najszybciej się z nim rozprawić. Wystarczy najzwyklejszy mikser ze spiralkami (pewnie, że thermomix lepszy, ale i nieco kosztowniejszy) i już zamiast nacierać nieszczęsne, przepracowane przeguby maściami przeciwbólowymi oraz masować omdlałe paluszki, możemy oddać się tańcom, hulankom, swawolom, jak również konsumpcji puszystej babki albo cudownie wyrośniętego chleba. 🙂
Nie wiem, skąd to się wzięło, że drodżowe musi być okupione krwią, potem i łzami. Ja od lat robię mikserem i udaje się znacznie lepiej, niż wcześniej udawała się wersja cierpiętnicza. 😈
Kochani, ale co to w ogóle jest ów thermomix? Wszędzie są informacje o nowych przystawkach, prezentacjach itp, a ja w ogóle nie wiem, co to i z czym to się je.
Chlebek rośnie!!!
Bobiku, on nie na drożdżach, on na zakwasie!
Na zakwasie, prawdę mówiąc, nigdy nie robiłem, ale pewnie też bym się do tego nie brał bez miksera. 😉
Łapki mam po prostu dość cienkie i strasznie szybko mi się męczą. 😳
Do Thermomixa Ryś i Teresa podali linki, tam wszystko jest opisane. 🙂
Już wiem, doczytałam się.
Muszę wykonać pracę myślową. Bo ja lubię kucharzyć staroświecko.
Wpadł mi w oczy klasyczny mikser Kitchen Aid o boskich kształtach z lat sześćdziesiatych…
Ja też proszę o wiecej informacji na temat owego thermomixu.
Co on tak naprawdę robi? Zakładam, że po zakupy nie chodzi.
I ile toto kosztuje, bo strasznie nieczytelne te informacje.
Generalnie brzmi zachęcająco.
Bobiku, ja tez już niiiiiiiigdy!
Ten zakwas sam się robi, zobaczymy, czy efekt będzie rzeczywiście taki fajny.
Jotko, znalazłam cenę, bez paru groszy cztery patyki.
Kitchen Aid mikser plus malakser trzy i pół.
Nisiu,
mówisz o tysiacach czy setkach?
Jotko, jajecznica nie miała być podwójna, a dla dwóch osób. Z punktu widzenia kucharzenia nie taka różnica, ale o ileż ta druga wersja jest szlachetniejsza! A zmyłem się bo musiałem przemyśleć Moje Życie w Kuchni, ja jestem Ten od Sałatek i jak coś szatkuję to lewą ręką trzymam co trzymać trzeba, sła rzodkiewka, sła cebulka (wydawało mi się wytworniej przy jedzeniu użyć francuskiego) i ręce mam czyste, myte nie mydłem a bezzapachowym detergentem, ale ani by mi przez głowę nie przeszło trzymać te biedne szczypiorki w rękawiczce. Lewy wskazujący jest mi prowadnicą dla noża, w rękawiczce by nie wyszło.
Więc najbardziej mnie zaskoczyło jak łatwo niektóre tematy puchną. Uczy się w ten sposób człowiek jak być popularny i towarzyski. Jak będę na proszonym obiedzie i zapadnie niezręczna cisza, mruknę z cicha a znacząco: „omlet” i będzie miło.
Boleję nad usunięciem kaloryfera ze stołu, bo danie zapowiadało się naprawdę interesująco.
Jako dziecko miałam za płotem plebanię, na niej księdza, gosposię i troje dzieci. Otoczenie kręciło nosem, więc koniec końców państwo się wyniosło do większego miasta, ksiądz zmienił zawód i tyle, jednak to rzadkość.
Przez parę lat pracowałam z kobietą, której siostra również miała troje dzieci z księdzem i tu kuria przeniosła księdza do większego miasta, a siostra znajomej z dziećmi zrobiła analogicznie i tu ksiądz nie porzucał zawodu. Dzieciom para zabezpieczyła wykształcenie i mieszkania, nb w Warszawie, co istotne o tyle, że drogo.
Wywiad Pacewicza oceniam jako dość dziwny. Tym bardziej, że jeszcze zdarzyło się iż moja osobista sąsiadka, żona i matka odchowanych dzieci (dwoje dorosłych) zostawiła rodzinę, by zamieszkać u księdza. Mąż sprawę odchorował, ale dzieci dość szybko przeszły do porządku dziennego, jeździły „do księdza” z wizytą i już. Dla postronnych sprawa szybko spowszedniała.
Prawdopodobie jest tak jak mówi rozmówczyni Redaktora, czyli księza nie unikają związków. Wnoszę, że Watykanowi może bardziej zależy na celibacie ze względu na dość wysoki odsetek gejów w tym zawodzie, niż na celibacie w ogóle. Celibat to może być swoisty parawan? Jak się upowszechni prawo o związkach partnerskich to celibat zostanie zniesiony? Tak mi się zdaje.
Bobiku, co do radosnej muzyczki (16:47), a jakże, pamiętamy – niedawno zresztą pisałem, czto-nibud’ w rodie etogo, maszerują i maszerują, z harfami, i to nie ma końca. Man muss marchieren.
To mi jeszcze tu brakuje „Vse my lubim łagier etot … Artiek rodnoj”.
Nisiu, zobacz thermomix. Postaram się dowiedzieć u koleżanki kto w Twojej okolicy rzecz może przybliżyć. Już dzwoniłam, ale nikto nie ma doma, więc później, albo jutro.
Thermomix ma wszystkie roboty pod sobą 🙂 Przede wszystkim jest bardzo wygodny w użyciu, ma wagę i grzałkę. Można go nawet wziąć na działkę, jeśli jest tam prąd i wtedy mieć całą kuchnię, bo gotuje również na parze. Moi znajomi mają domek nad jeziorem Nidzkim i jeżdzą tam z thermomixem. Warzą w nim nie tylko dania śniadanie-obiad-kolacja, ale i przetwory.
Tak tu dzisiaj kulinarnie, że nie zdzierżyłem i walnąłem krewetkami o patelnię. 🙂
W końcu trzeba sobie jakoś radzić z tym stojącym u drzwi listopadem.
Andsolu, niemiecki wtręt jak najbardziej mi pasuje. Zdarzało mi się gościnnie wykładać niemieckiej młodzieży o podobieństwach estetyki socrealistycznej i nazistowskiej.
Ale dziś właściwie nie chciałem tak na serio, tylko po prostu halloweenowo, z przymrużeniem oka postraszyć. 😉
Ewa od Łasuchów ma francuski problem, może tutaj będzie ktoś wiedzący http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=2051#comment-249669
Bobiku, z czym je walnąłeś? Pan mąż uszczęśliwił mnie kilogramem. Chętnie walnęłabym na dwa sposoby 🙂
Chciołek Ci Bobicku napisać ło wolonezie, cyli chodzunym
na stypie.:)
Bal rozpoczęto Wolonezem, jak obyczaj każe.
W Wolonezie ojciec Tadek ze Sobeckom w parze.
Za nimi Achim Brudnowski z jakąś blond świętą
Patrzyła na Achima z miną bardzo wniebowziętą.
W trzeciej parze szedł Zerowy z nowym gachem
I jeden drugiego obejmował ręką tuż pod pasem.
Mariuszek Błaszczok coś do partnerki kwilił,
Gdy nadepnął ją na odcisk przeprosił po chwili.
Jacek Qrski wstał od żłobu i stojąc w rozkroku
Dreptał w miejscu, gubiąc partnerkę w tłoku.
Wtem didżej Woloneza na inny kawałek zmienia
Po sali przeszedł szmer ulgi i westchnienia.
Bo Redemptor już zawija czarnej kiecki poły
I zaczyna hołubce wywijać, przewracając stoły.
Już nie pomnę czy to było tango, czy cha cha,
Pomijając z żarciem stoły, on sam się przewraca
I przewracałby się jeszcze do tej pory
Ale położyli go do wyra – twierdząc, że jest chory.
Haneczko, przekaż proszę, że ta kaletka podkrucza nazywa się bourse sous-acromiale.
Sposoby na krewety za chwilę. 🙂
Tereniu, dzięki, ale chyba kupię sobie Kitchen Aida. Wożenie na działkę mi nie robi, bo mieszkam w ogródku. Z kuchniosalonu mam wyjście na ogrodowy taras. Przetworów nie robię. Lubie podziałać w normalnej kuchni i tylko potrzebuję dobry mikser, żeby robił u mnie za mięśniaka. Tego Kitchen Aida widziałam w różnych programach kulinarnych i szalenie mi się podobał, tylko nie wiedziałam, co to jest. Od przedwczoraj wiem.
Jotko… duże patyki, niestety.
Bobiku, pomyślałam o języku, świecie i granicach. Mój malutki świat dziękuje Twojemu wielkiemu światu 🙂
Haneczko, jak mówią bracia Germanie, gern geschehen. 🙂
Pierwszy z moich ulubionych sposobów na krewety idzie w stronę francuską: zamarynować w białym winie z cytryną, czosnkiem i ziółkami (rozmaryn, tymianek, estragon). Nie za długo, pół godziny do godziny. Wyjąć, osuszyć, posolić, walnąć na patelnię na chwilę, tylko tak żeby się mocno zaróżowiły z obu stron.
Drugi ulubiony sposób jest w podobie chińskim: marynata z sosu sojowego, cytryny, czosnku, chili, imbiru i jakiejś dobrej orientalnej mieszanki przyprawowej, np. 5 smaków. Dalej jw., tylko tu w marynacie może poleżeć nieco dłużej.
Trzeci sposób, również ulubiony, zerka na tajszczyznę. Najpierw trzeba zrobić sos z jakiegoś bulionu (od bidy może być i z proszku), mleka kokosowego, sosu sojowego, cytryny, imbiru, chili i odrobiny curry. Do tego sosu wrzucić w drobne słupki, na sposób chiński pokrojone jarzyny (ja zwykle daję com ta miał, ale klasyką jest marchewka, kiełki sojowe zielona cebulka, papryka, ewentualnie bambus albo kapusta pekińska), a potem usmażone krewety.
Od razu zaznaczam, że puryści i purystki krewetkowe nie uznają żadnych takich, tylko walą na patelnię, a potem cytrynią (nawet nie zawsze solą), uważając, że wszystko poza tym zabija cudowny smak krewetek. Niech im tam. Według mnie ja nie zabijam, a podkreślam. 🙂
iscie kulinarny dzien 🙂
teraz polityka 😕 oczywiscie nie w niedziele 😛
na dobranoc scenka uliczna
http://thatwillbuffout.files.wordpress.com/2010/10/funny-car-photos-ah-crap.jpg
Ha, czosnek do mnie przemawia, na wiele sposobów 🙂
Nisiu, jeśli zdecydowałaś… Ale nie zrobisz bez problemu jogurtu (37’C), adwokata (70’C), lodów, shake z mrożonych np truskawek i jogurtu/śmietany, masy makowej w 10 minut, lodów w minutę, no, masy dań szybko i wygodnie. Możesz wysłać maila do firmy (Vorverk Polska) by Cię umówili z prezenterem (tak mi poradziła tutejsza koleżanka) i wówczas będziesz wiedziała w czym różnica. Przed thermomixem, tak się składa, miałam sporo sprzętu w kuchni, ale go nie używałam, bo był zbyt kłopotliwy (m.in. to składanie, rozkładanie, utykanie w szafkach, wyjmowanie), tu zaś masz wszystko w jednym i elektroniczne sterowanie. Skomplikowane może od środka, dla użytkownika zaś prościutkie pokrętło do ustawienia obrotów, przyciski do zawarowania temperatury i przyciski do dyspozycji czasu. Proste i wygodne.
Też nie mam działki 🙂 Przetwory dla mnie to głównie przecier pomidorowy ( na 100’C) od razu gotowy do przelania do słoików, które wystarczy odwrócić do góry dnem i odstawić po ostudzeniu do szafki. Dla mnie. Robię jeszcze owocowe, nie sobie, a w prezencie jednej trójce dzieci. Ciast nie piekę, ale sernik tak – wszystkie produkty wkładam do naczynia, włączam na 1,5 minuty i… do formy oraz piekarnika. Ja robię taki pół na pół z makiem to 10 minut zajmuje mi masa makowa.
Cały sprzęt jaki miałam przed th z przyjemnością oddałam. Niektóry nie wyszedł z kartonu 🙂 Th jest używany.
… Jak robię taki pół na pół z makiem…
Andsol już na pewno wie http://wiadomosci.onet.pl/swiat/kobieta-przejmuje-wladze-w-brazylii,1,3763902,wiadomosc.html
Wracam na Ziemię – http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/rokita-to-tusk-rozpetal-bratobojcza-nienawisc-w-po,1,3763630,wiadomosc.html
Haneczko, piękna wiadomość.
Kusi, ale te patyki takie duże…
Andsol był za Dilmą, więc się pewnie cieszy. 🙂
A ja wierzę andsolowi na słowo, że to był dobry wybór. Zdrowie Dilmy! 🙂
Haneczko, jasne, że wiem, już od paru dni byłem spokojny i pogodny. Serra może poświęcić kolejnych parę lat na opowiadanie o ogromie korupcji i masakrze propagandy rządowej, co zupełnie dobrze ostatnio robił.
Bobiku, byłem i jestem za Dilmą przez zaufanie do Luli. Ono nie było takie łatwe i proste, kilkanaście lat minęło nim przekonałem się do niego. Przebijanie się przez pokłady dobrze robionej wrogiej propagandy nie było proste, nawet dla człowieka ćwiczonego na czytankach Trybuny Ludu i podobnych.
Wybór Dilmy był niesłychanie śmiałym gambitem – mówią, że żona Luli przekonała go do tej opcji. Nie dość, że kobieta, to dawna partyzantka, dwakroć rozwiedziona i bez nadmiaru ciepła czy błyskotliwości. I w zeszłym roku wyleczona z raka.
Mam zaufanie do jej braku łatwych obietnic – i do intuicji Luli. A także do tego, że nie będzie miała tak trudnych negocjacji o wszystko jak on – dopiero teraz, pierwszy raz, koalicja tej strony ma większość parlamentarną.
Nie wiem czy wiecie, że u fomy ni stąd ni zowąd zrobiła się impreza halloweenowa. 😆
Gratuluje zwyciestwa Dilmy andsolu! Brazylia ma taka dobra prase od kilku lat. Mam nadzieje, ze Dilma postawi na edukacje!Ten Lula tez sie duzo bardziej udal niz sie po nim na poczatku spodziewano.
Pochwale sie obiadem dzisiejszym: zupa ogorkowa, nadziewany mlody kurczak , ziemniaki pieczone w folii, Ceasar salad. Nadziewany kurczak to byl to obiad niedzielny mojej Cioci wiele wiele lat temu.
Ten Halloween sie rozkreca.
Ja bardziej zazdroszczę ogórkowej niż kurczaka. 🙂 Rzadko ją jadam, bo nie mam uczciwych ogórków, kiszonych a nie konserwowych.
Halloween się rozkręcił, ale jak foma pójdzie spać, to nie będzie miał kto strachów wpuszczać. 🙁
A tu Dzień Omleta 😯
Moim ulubionym omletem jest tortilla espanola. Z ziemniaczkami i cebulką, mniam 😀 I używam nie noża, jak Nisia, lecz łopatki drewnianej do podważania.
A teraz zdemaskuję Wam Państwa Marię Lemnis i Henryka Vitry. Był to mój pierwszy szef, czyli muzykolog Tadeusz Marek (to też pseudonim, naprawdę miał na nazwisko Żakiej). Razem robiliśmy pisemko pt. Polish Music/Polnische Musik, dziś już nieistniejące – taka reklamówka na zagranicę. Było toto kwartalnikiem, a w miarę ubożenia PRL stawało się nawet półrocznikiem. Super miałam, jeśli chodzi o ilość roboty 😀 A redakcja składała się z naczelnego i sekretarza. Ja byłam sekretarzem oczywiście 😉
Bardzo mnie zawsze bawił wstęp do „Książki kucharskiej dla samotnych i zakochanych” – była tam mowa o pierwszych wspólnych kulinarnych przeżyciach młodej pary. Otóż p. Marek nie miał żony, miał, że tak powiem, męża, przemiłego p. Kubusia; strasznie go lubiłam (p. Tadeusz był raczej chimeryczny). Zdarzało mi się rzadko odwiedzać ich w mieszkaniu na Służewiu (na ulicy Bacha, żeby było śmieszniej); mieszkali z potwornie spasioną i astmatyczną psicą kundlicą, która jadała z autentycznych talerzyków z Meissen, trochę nadgryzionych już przez czas, ale zawsze.
Obaj już dawno nie żyją, o psicy nie mówiąc. Świeć Panie nad ich duszami, psicy również.
Ooo, to bardzo przyjemne, jak ktoś umożliwi zajrzenie za kulisy. 😀
Dziś akurat jest bardzo właściwy dzień, żeby postawić na blogu miseczki ze smakowitymi potrawami dla duchów. Mam nadzieję, że ich zawartość podejdzie duchom pana Tadeusza, pana Kubusia i Psicy. 🙂
Tereniu, chyba nieprecyzyjnie napisałam. Ja nie tyle nie mam działki, co nie muszę na nią jeździć, prosto z domu wychodzę bowiem do własnego ogrodu. Mogę więc dosłownie z kuchni wynosić dania na ogrodowy stół.
Co do przysmaków, o których piszesz: jogurtu nie lubię i nie jadam, adwokata nie pijam i też nie lubię, lody robię w blenderze metodą miksowania zamrożonych owoców z cukrem pudrem – wychodzi znakomity sorbet. Choć przeważnie zjadam owoce zamrożone sypnięte cukrem, takie najbardziej lubię. Przetworów nie robię żadnych – tylko suszę albo zamrażam grzyby. Ciast nie piekę, bo nie jadam – czasem muffinki dla gości albo kruche na święta.
Lubię czasem pobawić się w kuchni w staroświecką kucharkę. Potrzebuję więc tylko pomocnika do ciężkich robót. Bardzo się zapaliłam do tego chleba i masła. Wprawdzie mój chlebek dzisiejszy jest raczej placuszkiem, ale jest pyszny. Bedę go udoskonalać.
Mikser będzie stał na wierzchu, a wyjmowanie malaksera mam przećwiczone.
Dzięki za życzliwość!
Aj, pomyliłam się!
Oczywiście, że Lemnis i Vitry to była książka dla samotnych i zakochanych (o ile pamiętam, podarowałam ją jednej samotnej, a teraz by mi się przydała). W takim razie czyja była „Domowa kuchnia francuska”???
Doro, piekna historyjka. Musieli to być uroczy panowie. Nie licząc psa.
Internet to potęga.
Halbański!!!
Niczewo, Nisiu, ja też przeoczyłem, że się dwie książki skompilowały. 🙂
Halbańskiego mi nie wcięło, stoi na półce, posklejany ze wszech stron, bo mi się rozleciał od ekscesywnego używania. 😉
Bobiku w samo sedno z ta ogorkowa. Dostalam od starszej przyjaciolki dwa sloiki kwaszonych ogorkow z poprzedniego sezonu, bo musiala oproznic miejsce na sloiki ogorkow z nowego sezonu. Otoz te z poprzedniego sezonu sa swietne na ogorkowa: w sam raz miekkie, koperkowe i czosnkowe i kwasne. Wyciagnelam ze sloikow zielsko i chrzan, zmiksowalam w sloikach i voila! material na 6 ogorkowych gotowy!
Doro, swietna przypowiastka. A omelety, jak wszystkie dania, gotuje sie tak jak sie lubi, ja lubie probowac nowe wersje, ale jesli chodzi o ortodoksje i szkoly omletowe to:
1. Delia Smith mowi, ze do omletu z 2 jajek potrzebna jest patelnia o srednicy 15 cm; w Bretanii uzywa sie noza do szybkiego wymieszania zoltek z bialkami, nie bicia widelcem. Omlet wlac na rozgrzane maslo i widelcem czy lyzka przysuwac brzegi do srodka dopoki plyn jajeczny wylewa sie na powierzchnie patelni. Sol pieprz, i kiedy powierzchnia omletu jest baveuse wylozyc omlet na talerz skladajac go w pol. Wloska frittata i hiszpanska tortilla sa wersja omletu.
2. Moja osobista guru, ktora jest kuchenna stalinistka, Madame St. Ange, od stu lat juz poleca do omletu patelnie o cienkim dnie, bic jajka widelcem, 4 lub 5 bic wystarczy, opis robienia omletu zajmuje 5 stron i autorka powoluje sie na slynnego Careme (wczesny XVIII) i innnych.
Uwielbiam czytac slynnych mistrzow, ale osobiscie lubie najbardziej jako na miekko, w koszulce lub sadzone na wolnym ogniu.
Króliku, czy masz coś wspólnego z Bretanią?
Byłam tam półtora miesiąca temu i jeszcze mam oczy na słupkach.
Omletów tam nie jadłam, jadłam naleśniki
Też mam tę książkę Halbańskiego, i jeszcze parę. I w ogóle zachowała mi się z czasów PRL niezła kolekcja książek kucharskich 🙂
To w uzupełnieniu mojej historyjki dodam, że p. Tadeusz był autorem m.in. monografii Schuberta. A oto on:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_%C5%BBakiej
Był lwowiakiem i miał akcencik. Kiedyś pokazał mi swoje (nigdy nie publikowane, ciekawe, co się z nim stało) zdjęcie z Karolem Szymanowskim: siedzi Pan Karol na leżaku, a za nim stoi śliczny czarnowłosy Tadzio, jak ze „Śmierci w Wenecji” 😉 (choć tamten był zdaje się blondynem).
Natomiast zawodowo Szymanowskim zajmował się p. Kubuś, czyli Kazimierz Nowacki, także muzykolog, którego podstawowymi cechami jako naukowca była skromność i perfekcjonizm. Ostatecznie dziełem jego życia stał się ogromny wstęp merytoryczny do nutowego wydania baletu „Harnasie”. A poza tym stworzył od podstaw bibliotekę Związku Kompozytorów Polskich, gdzie także przez chwilkę pracowałam zaraz po studiach. Był obdarzony – poza skromnością – cienką, subtelną inteligencją nie pozbawioną ciepłej ironii. Uroczy. Przychodziłam tam często na całe godziny na pogaduchy.
Bardzo zasłużeni obaj panowie.
Mam tę biografię Schuberta. No proszę, i napisali ją pani Lemnis i pan Vitry…
Robiąc kiedyś smalec według „ich” przepisu omal nie spaliłam chałupy chłopka, u którego mieszkałam w górach swojego czasu… Przedobrzyłam z temperaturą. Ale tak w ogóle – a mieszkałam tam dwa lata – ta książka była wtedy podstawą mojej kuchni.
Coś mi się zdaje, że bym tego pana Kubusia polubił. 🙂
Nisiu, Królik jest zdeklarowaną i nie ukrywającą tego frankofilką. 🙂
Na pewno byś polubił, Bobiczku. A jeszcze był bardzo szarmancki dla dam. W życiu nie zgadłabym jego orientacji, gdybym o niej nie wiedziała.
Też jestem frankofilką. Ostatnio bretonofilką.
Nisiu, czytalam twoje opisy i zdjecia z Bretanii albo tutaj u Bobika, albo na kulinarnym, ktory czasem podczytuje i na ktorym dawno temu pisywalam. Jestem skrytym francuskim snobem i jezdze na wakacje albo po moim adoptowanym pieknym kraju (Kanada), albo do Wloch i Francji, i rzecz jasna Polski. Uwazam ze nie ma kuchni nad francuska i japonska. I nie chodzi mi o najwyzszej klasy restauracje tylko jak zwykli ludzie umieja wybrac najlepsze skladniki, produkty i przyrzadzic swieze i zapierajace dech proste jedzenie popijane pysznym winkiem z winiarni w promieniu 50 km. Zdumienie kelnera ze mozna chciec Chianti w Langwedocji…
To ja też będę szarmancki i powiem wszystkim damom bardzo eleganckie dobranoc. 🙂
Gdyby jakiś dżentelmen się napatoczył, to też dobranoc. 🙂
Bretanię znam tylko ze skrawka, bo Nantes to już właściwie Pays de la Loire, ale kulinarnie jest pod wpływem bretońskim. A więc pyszne galetki i cydr. Mniam…
Ogólnie też jestem frankofilką, bien sûr 😀
No to, jak tak, to bonne nuit 😀
Króliku, u Łasuchów się wywnętrzałam w sprawie Bretanii.
No i patrz, dopiero sobie uświadomiłam, że nie piłam prawie francuskich win w tej Francji! Byłam etatowym kierowcą czerwonej cytrynki i musiałam się kontentować „Breizh colą”…
Nadrabiam w moim Szczecinie, mam upatrzony sklepik, gdzie są bardzo przyjemne wina. Nabywam, oczywiście, głównie francuskie. Na moim tarasie całkiem nieźle smakują.
Dobrej nocy
A bientot (sorry ze bez akcentow).
Ciekawe jak sie udal wieczor w Concord.
W mojej rodzinie jest silny podzial na sekcje frankofilow (ja), italianofilow (moj maz) oraz germanofilow (moj syn, ktory byl w Berlinie, Hamburgu i Bremie). Moj Syn w Bremie w piekarni na rynku najadl sie najlepszych ciastek na swiecie i nie moze tego zapomniec.
Pamietam jak moj syn majac wtedy 13 lat napisal do nas kartke z wakacji w Polsce (i Litwie): „Najbardziej z calej Polski podobalo mi sie na Litwie”, a potem ” wczoraj bylismy na zamku w Trokach, it was very boring”, a na drugi dzien: „dzisiaj bylismy na grobie jakiegos Jozefa”. Wakacje te sa pamietne bo z kuzynem wyplyneli na jezioro litewskie i znalezli zwloki topielca.
Ej Halloween!
Oj, tak, Kroliku, Halloween, dla mnie dosyc pracowite. 😉 Bylo kilku milych chlopcow w rzymskich tunikach, jakos mniej w tym roku zakonnic, a wiecej ksiezniczek, a takze rycerzy i czarnoksieznikow obojga plci. Posrod troche starszych dzieci za to przyszla moda na maski podobne do weneckich, sporo fioletowych i rozowych wlosow, pare postaci literackich z klasyki dzieciecej, i jeden bardzo sympatyczny kot. Moje dzieci wrocily zmarzniete, tak zimno sie wieczorem zrobilo. Dobrze, ze choc za dnia bylo bardzo ladnie i slonecznie, i ze noca widac bylo gwiazdy do kolejnych przepowiedni, bo w ramach oszczednosci Concord powylaczalo latarnie uliczne na wszystkich bocznych ulicach, a przy takiej mieszkamy (z powodow ekologiczno-astrologicznych sie cieszymy, z powodow praktycznych – nieco mniej). Tymczasem dzis na blogu zdaje sie grasowal Duch Ojca Omleta, a ja jestem na tyle wyhalloweenowana, ze nawet nie bardzo moge sobie uzmyslowic, jak ja te omlety robie – co moze i lepiej… Choc mam nadzieje, ze jakos mi przejdzie ta chwilowa amnezja, bo jest na nie dosc czeste zapotrzebowanie. 🙂
Bobiku,
a w Twojej okolicy nie ma żadnego sklepu rosyjskiego (chyba najbardziej popularna w Niemczech jest sieć Mix)? Oni mają polskie kiszone ogórki w tzw. zgrzewkach, bardzo dobre, a poza tym jeszcze pare innych rzeczy, jak kasza gryczana, polski twaróg, marynowane grzybki, itp.
poniedzialkowe brykanie !!!
u andsola szampany, my herbata, pieczywo, kaloryczny
dzem-prasa, prasa, prasa
brykam 🙂
brykam, fikam 😀
Tutaj są chyba wszystkie adresy MixMarkt w Niemczech:
http://www.mixmarkt.de/de/marktsuche.php
specjalnie (z uklonami za cieple uchylanie kulis) dla
Pani Kierowniczki
jak widac uzywana
i maly cytat (ksiazka z 1957-58)
O przechowywaniu masla
Masla nie kupowac na zapas, lecz tyle, ile potrzeba na dzien lub dwa. W zimie mozna oczywiscie maslo przechowywac dluzej. C h r o n i c p r z e d s w i a t l e m, c i e p l e m i b a k t e r i a m i.
Najlepszy i najprostszy sposob przechowywania – to wlozenie masla do kamiennego (czystego, wyparzonego wrzatkiem przed wlozeniem nowej porcji) garnuszka i zalanie zimna, lekko posolona woda. Nakryc talerzykiem i zmieniac wode co najmniej raz dziennie. Przechowywac, w ciemnym, mozliwie chlodnym miejscu. 🙂
pyszne 🙂
to mnie uspokaja, koniec z rozpasanym berlinskim ateizmem „panskie oko…”
http://www.tagesspiegel.de/weltspiegel/jesus-blickt-auf-berlin/1971290.html;jsessionid=E4314AC8DEB8B1CDDCBCB430ED6B9D08
❗
Dzień dobry 🙂
Druga część wywiadu z Nelly Rokita – http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/rokita-donald-tusk-to-awatar,2,3763833,wiadomosc.html .
Witam z domu Rodzicieli, ależeście się państwo nakomentowali od przedwczorajszego popołudnia 😆 Mam lekturę na popowrocie 😉
Kotka po bliższym poznaniu przeurocza. Musi być spokrewniona z Rysiem bo bryka, fika. A podobno zanim przyjechałam, spała cały czas.
Dla odmiany Woody postanowil nie wchodzić po schodach. Nawet moja obecność na piętrze nie jest go w stanie do teg zmusić. Nie wiem czy to nowa neuroza, czy fakt, że jest on już statecznym, 10letnim kotem i bieganie po schodach jest go niegodne.
Zmykam w świętokrzyskie.
Dzień dobry,
żeby było śmieszniej, to ja nie mam tej książki 😉
A może kotka powinna się w takim razie nazywać Rysia? 😀
Zobaczcie sobie Jaśka juhasa o @20:52 😆
Dzień dobry. 🙂 Jaśka Juhasa witam dopiero dziś, bo wczoraj wpuścił go Pan Administrator i w lawinie komentarzy nie zauważyłem. 😳
Z kotką miałem dokładnie taki sam odruch jak Pani Kierowniczka – no to powinna być Rysia. 😆
toś mi Bobik pospraszał strachy… teraz do sobótki trzeba będzie się z metafizyką użerać 🙄
Witojcie Syćcy:)
Przeproszom Cię Bobicku, żem tak bez pukania wloz wcora do Twoi chałupy bez zaproszynia. Bardzo długo sie czaiłem cy wleźć, cy nie i cy nie chapnies mnie za nogawice i nie potargos. Dlotego podrzuciłem Ci takom korupcyjną
pastetówkę.
Bardzo mi sie podobajom Twoje i Towarzystwa wiersycki. A z okazji drugigo rocku, – życa Ci, jak i blogowicom, syćkigo nojlepsygo.:)
Witaj Jaśku 🙂
Książka kucharska „Dla samotnych i zakochanych”, to pierwsza tego typu książka w naszym domu. Dostaliśmy ją tuż po ślubie od ukochanej cioci. Ma okładkę zieloną. Nie mogę jej w tej chwili znaleźć, bo jeszcze nie zrobiłam do końca porządku po zainstalowaniu nowych szaf na książki.
Dzień dobry 🙂
Wskoczyłam na chwilkę do Koszyczka, bo na dworze trochę wieje – i kogo znajduję? Zdrajcę, co mi uciekł z ogródka. 😉
Jaśku, ja też byłam na radyjkowej imprezce, więc z czystym sumieniem mogę dopisać swoje wrażenia.
Moherów Ci było na balu dostatek,
Tadeusz z nich zebrał niewąski zadatek.
Grosikiem sypnęły, radyjko wspomogły
berecik się skrzywił, gdy winko je zmogło.
Śpiewały: ach, drogi ty nasz Tadeuszu,
ty dolej nam jeszcze, bo brak animuszu!
Tadeusz im na to: doleję, owieczki,
lecz jeszcze po groszu do mojej czapeczki!
Pozdrawiam Wszystkich cieplutko i już uciekam. 🙂
Ewo, jaki zdrajca? 😉 Skakanie z blogu na blog i z powrotem to jedna z najprzyjemniejszych zabaw w blogosferze i nie o zdradzieckich skłonnościach świadczy, jeno o zdrowym ciele w zdrowym duchu. 😀
Jaśku, ja do łapania za nogawicę taki skory wcale nie jestem, a już na pewno nie łapię bez powodu. A jeszcze jak ktoś z pasztetówką przychodzi, to wiadomo, że najpierw łapię za wiktuał i na nogawice już wolnej paszczy nie mam. 😆
Dziękuję bardzo za życzenia. 🙂
A w rydzyjku imprezka jakaś była? Nie zauważyłem, ale i nic dziwnego – tyle strachów, upiorów i wilkołaków się wczoraj po okolicach szastało… 😛
Zresztą, dostaliśmy świetne sprawozdania, więc tak jakbyśmy przy tym byli. 😀
Odczytując w tył doszedłem do pytania Puchali o rosyjski sklep. U nas w mieścinie, niestety, nie ma. Jest w sąsiednim większym mieście i może mają nawet te ogórcy, ale jakoś mi tam nigdy nie jest po drodze.
Może zresztą dlatego tak często jadam chińszczyznę, że chiński sklepik mam tuż pod nosem? 😉
Moniko, ja tam wolę Ducha Ojca Omleta niż gdyby blog miał opanować Duch Banku. 😆
Po słodycze nikt do nas w tym roku nie stukał, chociaż przewidująco zdołaliśmy zadbać o zaopatrzenie. 😯 Coś mi się zdaje, że sąsiedzkie dzieci przestały się interesować przebierankami, a zaczęły seksem. 😉
Bobiczku, to była stypa po pogrzebie łódzkim, a zarazem imieninki u rodzinki.
Sama bardzo lubię skoki blogowe, ostatnio modna dyscyplina i bardzo przyjemna, bo można przy niej nie ruszać czterech liter z krzesła. 🙂
A tego zdrajcę Jaśka to poszarp tak leciutko za nogawicę mimo wszystko, tylko tak, żeby mi bez portek do ogródka nie wlazł czasem … 😉
Jasiek ma pewnie portki cyfrowane, to może by go lepiej andsol za te cyfry trochę potarmosił? Fachowiec w końcu… 😆
Foma, od niedzielki do sobótki nawet gościnną porcję metafizyki da się wytrzymać. Chociaż fakt, że w obliczu metafizyki zawsze trochę strach. 😉
…strach w portkach, choćby były cyfrowane 😆
Foma trendseter. Portki digitki 😆
Ja zawsze myślałem, że trendseter to taka rasa psa. 😯
A te portki digitki, czy dygotki? 😀
Jeszcze Halloweenowo:
http://picasaweb.google.com/WandaTX/Przebierancy?authkey=Gv1sRgCJH335-3nf6yHg#5534590122550544098
A, Bobiku, zeby wszystko bylo tak zero-jedynkowo, jak w slynnym monologu Omleta: „Tyc albo nie tyc, oto jest pytanie”. Moze amerykanskie dzieci jakos sobie lepiej radza z multi- tasking… 😆 Zas w Halloween mozna straszyc wszystkim, nawet Herbatka (jak na zdjeciach Wandy), 😀 a co dopiero Bankiem, czystymi rekami czy nozem. 😉
Miałem dzisiaj akcję dość niecodzienną jak na Święto Zmarłych. Jedna z moich klientek zaczęła rodzić i w związku z tym zadzwoniła do mnie. Ponieważ ma ona dość niewyjaśniony status i nie całkiem wiadomo było, kto miałby płacić za wezwaną karetkę, machnąłem łapą, pojechałem i przywiozłem ją do szpitala.
Wcześniej dużo o swoich zmarłych myślałem i o tym, że na ich groby nie mogłem dziś pójść i w końcu jakoś mi się tak symbolicznie śmierć z tymi narodzinami posplatała. Tak jakby życie dało do zrozumienia, że to jednak ono jest ważniejsze i trzeba rzucić wszystko, żeby pomóc mu w pojawieniu się na tym łez padołku. 🙂
Zycie pisze sztuki Szekspira, Bobiku… 🙂
Heavy matters, heavy matters! But look thee here, boy. Now bless thyself: thou met’st with things dying, I with things new-born. (The Winter’s Tale, III, 3)
Swoja droga, to ja nigdy nie mialam potrzeby chodzenia na groby akurat w Zaduszki. W kazdy inny dzien tak, a wtedy – nie bardzo. Ale kazdy takie sprawy jakos sobie uklada po swojemu.
Bardzo ciekawy wywiad:
http://wyborcza.pl/1,82709,8590676,Smierc__Milosc__Wladza.html
Zaskakująca końcówka – o potrzebie władzy w obliczu śmierci. Jedno z wytłumaczeń ostatnich działań JK (bez wypowiedzenia tego wprost) 😉
a tak podrzucam, może kogo wciągnie
http://www.ffk.org.pl/
Najbardziej mnie zaskoczyło, Doro, to o doświadczeniach ze śmiercią wśród bliskich u dawnych prominentów Solidarności. Spodziewałbym się różnorakich motorów działań, ale nie tego.
Jestem nieufna wobec wniosków psychologa o liderach Solidarności. Doświadczenie śmierci bliskiej osoby w ich przypadku mogło wyzwolić postawę „i tak nie mam nic do stracenia”, „i mi mogą zrobić gorszego” i różnych jej wariantów. Nie sądzę, by tymi ludźmi kierowało dążenie do władzy. O przejęciu władzy z rąk komunistów chyba nikt wtedy serio nie myślał.
Ach, tak, zaskoczenie jest motywacją, nie interpretacją… Ona jest zbyt nakierowana, by mogła być głęboka.
Z Januszem Głowackim – http://www.przekroj.pl/ludzie_rozmowy_artykul,7722,0.html
Dzięki, Tereso. Gdyby Głowacki napisał tylko to jedno zdanie: Może przypadek to tylko bat, którym los popędza do przodu przeznaczenie?, już bym uważał, że artykuł był świetny. To nic, że bez treści, ale co za forma! 🙂
Ryś 7:37; ten sposób przechowywania masła pamiętam z dzieciństwa, gdy lodówki nie były jeszcze takie powszechne. A ten kamionkowy garnek mam teraz w mojej kuchni i czasami trzymam w nim smalec własnej roboty, taki pachnący ze skwarkami.
rys w pospiechu 🙂
szaro za oknem, S-Bahn czeka wiec brykam
przez ciemne i zimne tereny zielone
brykam fikym 🙂
U mnie też szaro, oczekuję że przeprze lepsze 🙂
http://www.rp.pl/artykul/557804-Milion-przeciw–polskim-obozom-.html
Dzień dobry 🙂 Coś się bardzo dziwnego porobiło z tutejszą jesienią. 😯 Gdzieś przed 3 dniami drzewa odziały się nareszcie na żółto, rudo i czerwono, czyli tak, jak w jesieni przystało, ale równocześnie zaczęły w szybkim tempie gubić liście. Dziś już stoją do połowy wyłysiałe, więc całej złotej jesieni będzie, jak widzę, raptem z tydzień. 👿
Z wywiadu z prof. Łukaszewskim mnie szczególnie zainteresowało porównanie obrońców krzyża z innymi zbiorowościami skupionymi wokół jakiejś dramatycznej straty. To, że wśród obrońców nie dało się zauważyć wzrostu altruizmu i postaw prospołecznych, niby nie jest wielką niespodzianką, ale takie wyniki badań są jednak dość smutne. Bo to już niedwuznacznie wskazuje, że tymi ludźmi nie kierował głupi bo głupi, ale jednak idealizm i rzeczywista chęć obrony chrześcijańskich wartości (w założeniu jak najbardziej altruistycznych), tylko jakieś uczucia brzyćkie, których nawet mi się tu wyszczególniać nie chce. Odmowa zostania dawcą szpiku bezlitośnie obnaża, jaką wartość mają dla „walczących chrześcijan” ich własne wartości. 🙁
A Głowacki jak zwykle – jajcarz, bonmociarz, ironista, prowokator. 🙂 Raczej to plotkarstwo niż przepastne głębie, ale w końcu kto nie lubi posłuchać plotek, zwłaszcza jak inteligentnie i błyskotliwie podane. 😉
Kotka zdecydowała się na Simchę. Gdy wołałam na nią innymi imonami, nie odrywała łba od miski, a jak zawołałam „Simcha!”, wstala, podeszła, usiadła i miauknęła z aprobatą. So Simcha it is 🙂 .
Witam z pracy. U nas listopad wyjątkowo wrześniowy, kilkanaście stopni na plusie, kolorowe liście, słońce. Wczoraj panie w świętokrzyskim byly biedne, bo się grzały w futrach wyciągniętych „na groby”. I zapadały się szpilkami w gliniastą ziemię, bo na wiejskich cmentarzach utwardzona tylko ta ścieżka, ktorą procesja chodzi 😆
Właśnie wczoraj słyszałem, że w Polsce taka piękna pogoda i nieco zgrzytałem zębami z zazdrości. 😉
Jak kotka sama sobie życzy być Simchą, to pewnie wyjścia ni ma, będzie Simchą. 😀 W mianowniku ładnie, tylko w celowniku trochę niezgrabnie.
A ja już dla niej miałem konkurencyjne imię, arabskie – Szarmuta. Ma to w sobie coś z szarmanckiej filutki, coś z szarości futra, a nawet odrobinę miłego kotom szarpania. 🙂
Ale co ta Szarmuta po arabsku znaczy, to nie powiem, bo szczeniaki takich słów w ogóle nie powinny znać 😳 😆
Tu wyniki badań potwierdzające to, co ja już od lat powtarzam – że wszelkie dyskusje o legalizacji bądź utrzymaniu nielegalności narkotyków są u zarania obarczone grzechem hipokryzji, jeżeli nie będzie się równocześnie mówić o całkowicie legalnym alkoholu i jego skutkach społecznych, nie tylko indywidualnych.
http://wyborcza.pl/1,75476,8597296,Alkohol_jest_grozniejszy_niz_heroina.html
Marycha, jak to zresztą nie od dziś wiadomo, wychodzi w tych badaniach znacznie mniej szkodliwie nie tylko od gorzały, ale i od papierosów. Czyż nie jest wobec tego po prostu skandalem, że można iść posiedzieć za kilka jej gramów, a nie za karton Malborskich?
Całkiem bezinteresownie się o to upominam, bo z Marychą już od bardzo dawna nie miałem przyjemności. Spróbowałem razy kilka i stwierdziłem, że wolę legalne używki. Nie dlatego, że legalne, tylko dlatego, że wolę. 😀
I może właśnie przez upodobanie do czerwonych wytrawnych tak się ucieszyłem, że już wkrótce będzie sobie można bez problemu wymienić wątróbkę. 😉
http://wyborcza.pl/1,75476,8596780,Naukowcy_wyhodowali_ludzka_watrobe.html
Niektóre rzeczy w linku od fomy z 20.26 bardzo mogą być ciekawe, tylko strasznie dużo trzeba czasu, żeby to wszystko przejrzeć. Na razie przegryzłem się przez jeden film klimatyczny i owszem, wciągnęło mnie. 🙂 Mam nadzieję,ż e jeszcze na coś czas znajdę.
Kiedyś Delfim Netto, nazywany „carem ekonomii”, oczywiście za dyktatury wojskowej, ustalający z sufitu wskaźniki inflacji i trzymający za mordę naród, by nie przyszło mu do głowy chcieć jeść (słynna teoria, o cieście, które musi najpierw rosnąć, by być potem rozdzielane – źródło zdumiewających pozycji paru Brazylijczyków w piśmie Forbes) powiedział jasno i głośno – a władza jego taka była, że cynizm mógł być oficjalny – że państwo nie może myśleć o propagandzie antypapierosowej, bo by zbankrutowało.
Wielkie odkrycie. Każdy widzi, że papieros składa się z podatków, bibułki i byle gumna w środku.
W Polsce któryś z dziennikarzy powiedział z kolei głośno, że państwo powinno na palenie chuchać i dmuchać, bo dzięki wcześniej umierającym palaczom nie zawala się system emerytalny. 😆
Bobiku (13:16),
jest domniemanie, że tylko ci, którzy palą po 2-3 paczki dziennie. Ci ktorzy palą po jednej paczce na 2-3 dni mogą akurat system emerytalny obciążać dłużej 🙂