Miasteczko z knajpą
Nareszcie! Schodziłem to miasteczko wszerz i wzdłuż i nigdzie nie zauważyłem niczego choćby z pozoru przypominającego knajpę. Sklepy były już zamknięte, a moje kiszki wygrywały coraz żałośniej preludia i uwertury, niedwuznacznie sugerując przejście do bardziej rozwiniętych form. Nie mogłem im dotąd zaproponować żadnych konkretów, ale teraz była szansa na triumfalny finał. Tam, na rogu, to była z całą pewnością restauracja. Szyld, neon, w oknie arkusz brystolu z mnóstwem ozdobnych zawijasów, otaczających reklamowy napis. Nawet krótkowidz już z odległości kilku kroków mógł odczytać: Polecamy bogaty wybór dań szczęsnych, dziarskich i duserów.
Wszedłem. W środku było pusto, trochę zatęchle, bukieciki sztucznych orchidei na stołach usiłowały wyglądać na wystrój wnętrza. Z zaplecza wyjrzała kelnerka i spojrzała na mnie z pewnym zaskoczeniem. Wykonałem przywołujący gest i usiadłem przy pierwszym z brzegu stole. Byłem zbyt głodny, żeby tracić czas na wybieranie miejsca.
Kelnerka zbliżyła się do mnie trochę nieufnie.
– Dla pana? – odezwała się ospałym głosem, nie podając karty.
– Trudno – pomyślałem sobie. – Widocznie wybór nie jest aż taki wielki. I próbując przełamać nieufność kobiety, zapytałem niemal przymilnie: może mi pani powiedzieć, co z tych szczęsnych dań by pani poleciła?
– Szczęsnych nie ma. Wyszły – zawiadomiła kelnerka, patrząc przez mnie jak przez szybę.
– Jak to wyszły? Wszystkie wyszły? – jęknąłem, czując gwałtowną reakcję kiszek.
– Ciężkie czasy były – wyjaśniła kelnerka niechętnie. – Konkurencja nas nie lubiła. To napadli, to podpalili, to zniszczyli. A jak nie mogli, to chociaż klientów odebrali. A potem już nie było konkurencji, ale szczęsne wyszły i nowych się robić nie opłaca. Nic się nie opłaca.
– Dziarskich też się nie opłaca robić? – zapytałem z niepokojem, ale zarazem odrobiną nadziei, że może ponure przewidywania mnie mylą.
– No, przecież mówię, że się nie opłaca. Ale pan się nie martwi, i tak by panu nie smakowały. Ja po kliencie widzę, jakie dania on lubi. Dziarskie wszystkie z takimi brązowymi sosami były. Pan by nie lubił.
– Chyba bym nie lubił – zgodziłem się potulnie. – To już mniejsza o dziarskie. Ale błagam, niech mi pani nie powie, że duserów też nie macie.
– Dusery mogą być – oświadczyła kelnerka bez nadmiernego entuzjazmu. – Tylko że z Kartą Klubową i na zamówienie. Dzień wcześniej. Inaczej nie zejdą i nie będzie się opłacało.
– Czy wy tu w ogóle macie coś do zjedzenia? – rzuciłem dość obcesowo, nie chcąc przedłużać tej chińskiej tortury.
– Czasem mamy – potwierdziła niemrawo siła gastronomiczna. – Wczoraj były jaja. Przedwczoraj niezły bigos. A wcześniej to nawet bitki. Ale wyszły. Co pan chce, ile się da nastarczyć?
Ja też wyszedłem. W progu, tknięty pewną myślą, obróciłem się i zadałem pytanie kelnerce, która jeszcze nie zdążyła zniknąć na zapleczu:
– Niech mi pani powie, skoro i tak niczego nie macie, po co ta szumna reklama?
Wytrzeszczyła na mnie oczy, pierwszy raz przejawiając coś w rodzaju ożywienia.
– No co pan? Musi być. Wszyscy tak robią. Spróbuj pan w dzisiejszych czasach sprzedać co bez reklamy.
Hier liegt der Hund begraben za rudla pomocą,
dokonał się czyn niecny ten posępną nocą,
czy „sein” Hund preferował, czy też raczej „haben”…
No, mniejsza. W każdym razie leży tu begraben. 🙄
Ja wiem, ze to nie wypada o tej porze i w takim frywolnym ostrygowym nastroju podawac linka do czegos nieladnego, ale to tak do poprzednich wpisow o polonistach pasuje.
To BYLA dobra polonistka. Byla niestety.
http://www.mariagladysz.tk/
Wdzięcznym zębem dotknąwszy ostryżej skorupy,
zadrżał Konsument. Jednak zebrał się do kupy
i ząb rzeczony w ciele zatopił mlaskatem.
Wyrwał z korzeniem, połknął, wina łyknął za tem
i tak rzecze: Wyborne dają tu ostrygi!
Miałem jechać do Rzymu, pojadę do Rygi…
Zwierzaku, rzecz zupełnie nie w wypadaniu bądź niewypadaniu, tylko ja na przykład już się w ogóle nie czuję na siłach wgłębiać w sprawy poważne. Łapki się trochę plączą. 🙂 Toteż – sorry – odkładam ten link do jutra. 😉
To ten tu, kroliku, choc na nim pisze, ze prawdziwy zadnego innego aftertasta nie ma poza slodkoscia ogromna. Ale do pastowania pieczeni sie nada.
Nie śmiey, nadobna panno, ostryg lekceważyć,
czym po to miał tabletkę niebieskawą zażyć,
żeby stwierdzić – me stare fatyguiąc kości –
żeś ty z gruntu niechętna wszelkiey wilgotności? 👿
Miło tutaj w Koszyczku i Poezją wionie,
lecz pora się układać na Morfeja łonie.
Tam Rumik i Szantusia ogony wdzięcznemi
znak dawają, że pora układać się z niemi
wśród poduszek, kołderek, jaśków i kocyków.
Ruszam do nich. Dobranoc. Do jutra, Koszyku!
A ja na to odszczeknę z samej głębi futra:
też padnę, lecz z tą cudną myślą, że – do jutra. 🙂
Ty namiętności w wiagrze szukasz dziś objawów,
ja zaś na zapalenie cierpię moich stawów.
Gdyś Ty na wilgoć łasy, pewien swej charyzmy,
ja w ciepły koc zawijam me reumatyzmy!
Dobranoc, już dziś więcej nie będziem bawili,
już poduszka nas woła, jasiek się przymili…
Czas do łózka, kochani, by doczekać jutra,
wtulając się w cieplutkie moich piesków futra.
No, trudno, zwycięstwo prowokacji. 😆
Nie choway się, o pani, za stawy zbolałe,
yeno uruchom swoye fantazmaty śmiałe,
bo kiedy prócz gadania włączę swe działanie,
oprócz fantazye nic ci żywcem nie ostanie. 😈
I może naprawdę dobranoc. Choć pewności w tym towarzystwie nigdy mieć nie można. 🙂
A pewnie, komu dobranoc temu dobranoc 🙂
No Bobik ma międzyczas setny…… aleście się nawtykali w nocy 😳
Dzień dobry 🙂 Taki ja mam ten międzyczas, że przez nocne igraszki omal bym się nie pozbawił wędliny z targu. 😯 Lecę, pędzę, zanim handlarze zwiną manele i odjadą razem z moim ukochanym rostbefem w siną dal weekendu.
Nocny duecik powinien prezejsc do historeii tego blogu. Moze mozna byloby zalozyc nowa dzialke „dozwolone od lat osiemnastu”? (czy nowadays juz od osmiu?)
Mordko, nie możemy takiej działki założyć, bo ja jako szczeniak nie miałbym na nią wstępu. 😆
Rostbef jeszcze udało się dorwać. 😎
Noc była, czytam, poezją upojna. 😀 Dziś po południu mam w planie zagęszczanie międzyczasu. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Ach ta wena, zlapala Nisie i Bobika po raz kolejny w miedzyczasie, odkrywajac coraz to nowe obszary…
Ja wiem, że strasznie niekulturalnie jest żartować z nazwisk, ale nie mogę się oprzeć. 😳 U Kierowniczki ktoś podawał program koncertu, w którym odkryłem nieznane mi dotąd nazwisko hiszpańskiego kompozytora – Ruperto Chapi. No, powiedzcie, czy jako pies mogłem się nie zachwycić? 😈 Wprawdzie z błędem napisane, ale i tak smakowite. 😎
Pewnie z bledem jesr tez wymawiane 😈
Bobiku, nie musisz jeszcze jaskolczyc. Krolik przy pomocy x-ray vision slusznie zauwazyl, ze zajecia mnie pod koniec tygodnia przycisnely i przygniotly, i juz na miedzyczas nie starczylo czasu, a nawet na pisniecie, ze mnie akurat przygniata. 😉
A syrop klonowy bardzo lubie, tyle, ze nie trzeba go uzywac duzo. Prawdziwy pachnie pieknie – ciemniejszy ma ton orzechowy, jasniejszy (najdrozszy, bo z pierwszej zywicy w sezonie, i jest go stosunkowo malo) ma tez bardzo piekny, delikatny zapach, ktory mnie sie kojarzy z sherry (ale mnie sie duzo z sherry kojarzy). W Vermoncie w hotelach i w B&B jest zwyczaj podawania syropu klonowego podgrzanego (wtedy naprawde czuje sie jego aromat), w malych dzbankach, do polewania sniadania (racuszki, swieze gofry, kielbaski, bekon, nalesniki), i jesli sie to robi ostroznie, to wychodzi efekt ying and yang, tak jak prawil Krolik. A podrobek jest wiele, bo prawdziwy syrop jest drogi, nawet na miejscu, a co dopiero, jak sie go przewiezie gdzies dalej. A drogi byc musi, bo jeden litr syropu wychodzi z 40 litrow zywicy klonu cukrowego. W Warszawie widuje go w sklepach Bomi, choc raczej ciemniejsze i bardziej wyraziste odmiany.
Ide jesc pozne sniadanie, bo z tego wszystkiego zglodnialam. A wieczorem mam gosci i tez musze sie zastanawic czym ich nakarmic (biorac niestety pod uwage pare uczulen). 😉
Ostrygami!!!!
Jasne ze ostrygami, Moniko. Z Massachussetts.
Przeglosowane. 😈
Dziędobry.
Do ostryg salatka z chinskich rzodkiewek?
http://www.cuisine-campagne.com/
Ostrygami nie moge, bo moglabym przypadkowo usmiercic dwie osoby w towarzystwie (w tym jedna mi bliska). 🙁 (Swoja droga, dobry pomysl na kryminal, ale ja moich gosci bardzo lubie, wiec nie ma mowy o wykorzystaniu w rzeczywistosci). 😉 Chodzi mi cos prostego po glowie, jakies szybko rzucone na ruszt filet mignon, zeby nie przesadzac z praca po ostatnim tygodniu…
Na razie wykorzystalam chwile, gdy nikt mi nie skakal po kuchni (w moim przypadku dzieci, nie psy, ale na jedno wychodzi), i upieklam szybki biszkopt, ktory mam zamiast udekorowac owocami i podlac likierem (jeden z najszybszych deserow, a deser jest o dziwo najbardziej oczekiwany przez najwiekszego w towarzystwie miesozerce).
Wszystko pachnie dziś ostrygami
Nie da sie ukrtyc, ze bardzo juz Bruno sie zestarzal…
Ja takich radis w zyciu nie widzialam! Bardzo ladne w przekroju.
I strona sliczna. Wiem, ze za takie podane nizej crumble gruszkowo-kasztanowe
moja E. zycie by oddala. Moze jej zrobie z gotowych ksztanow (ktore sa bardzo dobre). A jeszcze jak sie dorzuci troche czekolady…mmm…
Hmmm. Czym sie rozni châtaigne od marron?
Marrons są z odmian uszlachetnionych, szczepionych. Są nieco większe i okrąglejsze od châtaignes. Ale w smaku w gruncie rzeczy jeden pies. 🙂
Te rzodkiewki faktycznie odjazdowe. 😀 Niestety, u nas nawet chińskie sklepiki takich nie posiadają.
Pojawienie się Moniki uwolniło mnie od części jaskółczego niepokoju, mogłem więc skoncentrować się na tym, żeby nowy wpis machnąć. 🙂
Jak pomyślał, tak i zrobił. A jak napisał, to i wrzucił. Et voilà! 😆