Konin

Dzień już kończy się w Koninie, po nim noc zapada,
Czas najwyższy, żeby zaczął wstydzić się mieszkaniec,
a w imieniu jego także cała miejska rada ,
co jak kamień jest wstydliwy, rzucony na szaniec.

Burmistrz niechaj się rumieni i przewodniczący,
sekretarce niech ze wstydu dzięcielina pała,
i sprzątaczka niech do chóru głos dołączy drżący,
obwieszczając, jaka hańba ten Konin spotkała.

Gdybyż zbój się tu narodził, lub morderca słynny,
tyran, który w pień wycinał i końmi rozrywał,
gród nad Wartą by się jawił czysty i niewinny,
bo paskudztwo każde lepsze niż prezerwatywa.

A tu klops. Już ledwo tli się gasnąca adzieja
jęk się niesie wielki, rzewny po konińskich domach:
odwróć swe wyroki, Boże, ześlij nam złodzieja,
czy pijaka, czy oszusta, nie tego… no, Fromma.