Słuszne wychowanie

Gdy się Bernardynowi urodziło szczenię,
mruknął: moja to sprawa i moja w tym głowa,
by to świata przyszłością będące stworzenie
w odpowiednich i słusznych zasadach wychować.

Niech miłuje bliźniego i dobrze mu czyni,
prawdomówne niech będzie i skromne nad wyraz,
nie zabija, nie kradnie, nie podkłada świni
i nie pcha się bez ślubu do cudzego wyra.

Nadto w mym wychowaiu sprawą oczywistą
będzie dążenie ciągłe, staranie usilne,
by mi szczeniak nie został czasem ateistą,
bo to jest z moralnością niekompatybilne.

Wzniosłych zasad komplecik został ułożony,
nieuchronnie zaczęła się codzienność zwykła,
Bernardyn wziął więc sprawę od praktycznej strony
i postanowił dobry dać szczenięciu przykład.

Na początek się urżnął jak tradycja każe,
w agencji towarzyskiej spędził kilka godzin,
a wracając do domu jeszcze w korytarzu
skopał geja, co jakoś mu w paradę wchodził.

W pieleszach zaś stłukł żonę i kilka talerzy,
gówniarzowi dał w tyłek na wszelki wypadek,
aż w końcu się do lustra radośnie wyszczerzył,
i rzekł: z pedagogiką daję sobie radę.

Bo gdy wokół spoglądam, widzi mi się cosik,
że w tych całych zasadach głównie o to biega:
od tego, co przestrzega ich, miast szumnie głosić,
lepszy ten, co je głosi, choć ich nie przestrzega.