Zleppek

Znów rzeczywistość zaczęła skrzeczeć,
na nic goryla czyn był tak bystry.
Chociaż publicznie bredził od rzeczy,
bez trudu poszedł Zleppek w ministry.
Gdy nowy stołek sobie obejrzał,
raźno podskoczył w wielkiej uciesze,
oczami biura wchłaniając pejzaż
i szepnął cicho: po pierwsze kieszeń!
O jej potrzeby zadbam niezwłocznie,
choćbym miał nie spać, nie jeść, nie żłopać,
bo wiem, żeśmy są tu jak kartofle:
mogą posadzić, albo wykopać.
Co trzeba powiem, z kim trzeba zawrę
sojusz (wszak zawsze można go zmienić)
odwiedzę nawet Pieczerską Ławrę,
jeśli pomogłoby to kieszeni.
Pójść na kolanach do Częstochowy
to będzie dla mnie trud nienachalny,
w końcu pokryje koszt kolan nowych
jakiś tam fundusz ministerialny.
W Toruniu będę bywał co czwartek,
lub częściej nawet, a w Łagiewnikach
otworzę filię, to tynfa warte,
gdy polityczny da mi kapitał.
Poprawność zganię, wolność pochwalę,
jeśli akurat będzie to trendem,
najczęściej zaś nic nie powiem wcale,
by przed możliwym ustrzec się błędem.
I tym, co będą mnie mieć w kieszeni
będę się czule nadstawiał co dzień.
A teraz cicho, sza! Przemówienie
idę wygłosić dumne:
Narodzie!…