Bradiaga

Przez oceany czarnej kawy
na blog przedziera się bradiaga,
mrucząc: ej, losie, bądź łaskawy,
niech leci dziś bez przeszkód Aga.

Jeśli ją puszczą, daję głowę,
że boska czeka mnie wyżerka,
bo wiem, że wiezie bufetowe,
po brzegi pełne dwa wiaderka.

Ach, zimna wódka, zimny kawior,
pachnący zwój ciepłego blina,
kiedy przede mną to postawią,
po cóż bym sud’bu miał przeklinać?

Chlapnę, zakąszę, zabradiażę,
do sumki schowam coś na zapas,
no, to po prostu mój szczyt marzeń,
a jutro…? E tam, pies je drapał.

Nie darmo po tym stiepiam dikim
od rana bez wytchnienia lezę,
omijam góry, doły, wnyki,
by się załapać na imprezę.

Bo chwila w garść jak karp złapana
i wieczór-wróbel w garści drugiej,
nawet z bradiagi robią pana,
a z losu – choć na moment – sługę.