Ła-Bond-ek

Na Bond Streecie deszcz w twarz tnie,
leje w równych rządkach,
w jego strugach snują się
agenci Ła-Bond-ka.

Mokre futro ma już Kot,
Pies się z chłodu trzęsie,
a z Ła-Bond-ków woda w lot
spływa jak po gęsi.

Nie ma jak przed nimi zwiać
w tym cholernym Londku –
gdzie nie pójdziesz, tam apiać
pełno jest Ła-Bond-ków.

Kierownictwo skryć się chce
do najbliższej bramy,
lecz Ła-Bond-ki już we mgle,
krzyczą: tu cię mamy!

Pies próbuje w progi wejść
Fortnuma z Masonem,
już Ła-Bond-ków spora część
mknie w tę samą stronę.

Kot, ten spryciarz, robi hyc
w londyński beau-mondek,
nie pomoże mu to nic –
i tam jest Ła-Bond-ek.

Ale sylwestrowy szał
takie cuda czyni,
że Ła-Bond-ek mówi „miau!”
(wciąż sącząc martini),

szczeka potem wniebogłos,
że aż gaśnie świczka
po czym śpiewa niczym kos,
albo Kierowniczka.

Wniosek taki z tego jest,
gdy się sprawę zbada,
że z Ła-Bond-kiem Kot czy Pies
może się dogadać.

Kierownictwo zaś też nie
ma od innych gorzej:
jak mu się dogadać źle,
się dośpiewać może.