Zemsta zwierzat

W mieście, gdzie damy, i Kudammy,
i bramy w miasta środku,
jest klawiatura jak z reklamy
czyszczących wszelkich środków.

Śmieć ją omija łukiem dużym,
pył siąść się nie ośmieli,
kurz ni leciutko nie zakurzy,
nie muśnie skrzydłem pszczelim

Lecz co to? Że się coś odmienia,
dostrzeże nawet pętak.
Do tej czyściochy, w nocy cieniach,
skradają się zwierzęta.

Jedno za drugim. Mysz, co dotąd
siedziała cicho w dziurze,
podrywa się i gna z tupotem
po owej klawiaturze.

Kot nie za myszą w biurka stronę
mknie poprzez nocną ciszę,
tylko by łapy zatłuszczone
położyć na klawisze.

I pies nie w kota biegnie sprawie
tąż samą ciemną nocką,
on czysty obraz chce oprawić
w uliczne, gęste błocko.

Ale to jeszcze nie jest koniec
zwierzęcej tajnej fety,
suną żyrafy, żubry, słonie,
pingwiny, marmozety…

Mamba starannie swą wylinkę
na kablu rozpościera
i zebry biało-czarne ścinki
rzucają po literach,

Korniki, co wypełzły z dębu,
pod spacją ryją dziury
gepard zostawia ślady zębów
na brzegach klawiatury,

ptactwo wyklute ledwo z jajek
odchody sadzi spore,
a szop z uciechą mruczy: ja jej
na pewno nie wypiorę.

Groźne to będzie przebudzenie,
niech lęka się, kto żywy,
gdzie blask był – teraz tylko cienie,
gdzie chwała – wstyd straszliwy.

I dzień tortury tej nie zmniejszy,
nie cofnie się ból głuchy,
bowiem po byłej Najjaśniejszej
pstrzyć dalej będą muchy.