Kierowniczka na Ukrainie

Z ogrodowej altany leci Bobik zdyszany
na Dywanik, z warkotem i trwogą,
oświetliwszy go świczką patrzy za Kierowniczką,
szpera, węszy – nie znalazł nikogo.

W przerażeniu się psina zastanawiać zaczyna,
czoło marszczy i myśli ma takie:
Kierowniczka, nieboga, po bezdrożach i drogach
pewnie szlaja się z jakimś kozakiem.

Czy on jest z figurami, czy wywija szablami,
czy kapelusz wystawia spod krzaka?
Czy to grzyb, czy to taniec, czy to jakiś pohaniec –
diabli wiedzą go, tego kozaka.

Dywan cały stęskniony, alarmowe brzmią dzwony,
wojewoda przysyła pytania,
Ktoś się łzami zalewa, ktoś gorzałą uchlewa,
ktoś na łapach kudłatych się słania…

Wszystko na nic, niestety. Chociaż mdleją kobiety,
choć faceci strzelają oczyma,
nie rozwiewa się groza – Kierowniczkę ten kozak
za coś złapał podobno i trzyma.

Już gadają w Kijowie, że przybyli posłowie
od Dywanu i okup chcą wręczyć,
coś tam krzyczą, że chryja, że ten kozak, bestyja,
gotów im Kierowniczkę zamęczyć.

Traktem do Żytomierza oficjeli rząd zmierza,
dojeżdżają i robi się draka:
nikt nie dzierży na stronie Kierownictwa w nelsonie,
ono to za łeb trzyma kozaka.

Tutaj posłów gromada mówi: okup odpada,
Kierowniczka, jak widać, potrafi.
Ukraina zielona niech się o tym przekona,
my wracamy do naszej parafii.

Na Dywanu my niwie będziem czekać cierpliwie,
aż przyjedzie, napisze nam nówki,
nie urządzim rozróby, choć popłaczem w czas próby,
pociągając dyskretnie z piersiówki.

Na to rząd oficjeli rzec się nic nie ośmielił,
choćby chciał zresztą, nie dałby rady,
bo tromb całą kohortę ktoś napuścił, by <b>forte</b>
dały znać, że już koniec ballady.