Popular Tags:

Sierpień, wrzesień…

pon., 30 sierpnia 2010, 00:09

– Bardzo nie lubię tego momentu, kiedy lato zaczyna się kończyć – poskarżyła się Labradorka, wcierając w kanapę resztki niestrząśniętego deszczu. – Zwłaszcza kiedy patrzę na rośliny, zaczyna mi być jakoś nieswojo. Bo one są teraz takie bujne, owocowe, nasienne. Zrobiły, co mogły i są zadowolone z życia, nawet jeśli już niewiele go mają przed sobą. A ja zawsze z końcem sierpnia mam poczucie, że za mało skorzystałam z letnich możliwości, za mało tarzałam się w trawie, za mało wylegiwałam na słońcu, za krótko wyłam do księżyca w ciepłe wieczory…
– Nie rozumiem, z czego robić taki problem – zdziwił się Bobik. – Przecież za rok będzie następne lato i następne króliki. A tarzać się można również w śniegu.
– Dobrze ci mówić – odparła ponuro Labradorka. – W twoim wieku prawdopodobieństwo doczekania następnego lata jest bardzo wysokie. A w moim to już nigdy nie wiadomo. A im bardziej nie wiadomo, tym bardziej żal wszystkiego, czego się nie zdążyło, albo zrobiło nie tak. Na przykład tej cholerze spanielce trzeba było kudły powyrywać. No, wtedy, jak mi na targu sprzątnęła sprzed nosa pół kilo rostbefu, który spadł rzeźnikowi ze stoiska. A buldoga od Schultzów niekoniecznie musiałam pogonić. Fakt, urodziwy nie był, ale potem okazało się, że miał całkiem niezły charakter. Z kolei z tym popielatym sznaucerem to się zadałam zupełnie niepotrzebnie. Jakiś taki był… średni. No i dziurę w kącie ogrodu mogłam wykopać znacznie większą. Awantura i tak była, a co bym sobie użyła, tego już nikt by mi nie odebrał. Ech, mówię ci, lato jest ciągłym traceniem szans na własne życzenie. Tyle, że to się widzi dopiero we wrześniu. Wcześniej, póki lato trwa, żaden pies nie myśli o tym, że już wkrótce nie wejdzie do domu suchą łapą i zamiast cieszyć się ze stale otwartych drzwi od domu, tylko narzeka na kleszcze.
– Słuchaj, czy ty jeszcze dalej o lecie, czy już tak bardziej ogólnie? – zapytał podejrzliwie Bobik. – Jakoś nie pamiętam, żeby te wszystkie rzeczy, o których mówisz, przydarzyły ci się tego lata.
– Co ty tam wiesz! – westchnęła Labradorka. – Pożyjesz, to zobaczysz, że lato jest zupełnie czym innym, niż się szczeniakom zdaje…
Przerwała i zerknęła na zaczerwienione i napuchnięte miejsce w okolicy ogona, po czym dodała:
– Ale kleszcze to rzeczywiście nic przyjemnego. Jak o nich myślę, to sobie uświadamiam, że i przemijanie postaci lata może mieć i pozytywne strony.

Racjonalność

niedz., 22 sierpnia 2010, 19:31

– Podobno złożyłeś ostatnio wizytę naszej starej znajomej? – zagadnęła szczeniaka Labradorka, starając się, żeby jej ton zabrzmiał raczej kurtuazyjnie, niż plotkarsko. – No i jak ją znalazłeś?
– Chyba nie jest w najlepszej formie – przyznał ze smutkiem Bobik. – Próbuje wprawdzie na zewnątrz tego nie pokazywać, ale ja się nie dałem nabrać. Jak ktoś się cały czas drapie, chwilami aż do krwi, to ja już dobrze wiem, w co jest grane.
– Ooooo – jęknęła Labradorka ze zrozumieniem, starannie unikając wymówienia słowa, które w psich kręgach uchodzi za nader nieprzyzwoite. – A czy ona coś na to bierze?
– E, tam. Żeby brać, najpierw musiałaby się przyznać, że cała ma… te, no… problemy. A tymczasem u niej prawa połowa krzyczy, że ona jest czysta i kurację powinna przeprowadzić lewa, a lewa dokładnie to samo szczeka o prawej. No i jasne, że te… problemy korzystają z tego i śmigają od głowy do ogona, w ogóle się stronami nie przejmując.
– I nie ma siły, żeby te połowy się dogadały? – zdziwiła się Labradorka. – Przecież swędzi obie po równo.
– No właśnie. Mnie się też tak zdawało, że z dwojga złego już lepiej się dogadać, niż drapać. Ale okazało się, że dla tych połów znacznie ważniejsze jest, kto ma rację. Bo kto ma rację, ten stawia kurację. A taka kuracja, która jednej stronie wydaje się najlepsza, dla drugiej jest nie do przyjęcia. Tak że to drapanie chyba szybko się nie skończy.
– Hmmm, to smutne – powiedziała Labradorka, ale w jej głosie słychać było raczej niepokój, niż smutek. Spojrzała nerwowo na swój brzuch i trochę niepewnie zadała Bobikowi pytanie:
– Słuchaj, ale ty chyba nie przywiozłeś ze sobą tych… problemów?
– Ależ skąd! – obruszył się szczeniak. – A gdyby nawet, to nie mam wątpliwości, jaką kurację zastosować. Taką, żeby moje było na wierzchu. Bo od racji jakiejkolwiek połowy ważniejsza jest przecież moja racja. I na tym właśnie polega racjonalność.

Z dziejów Zamurza

czw., 12 sierpnia 2010, 19:48

Ciemność w Krainie Zamurskiej nie zapadała nagle i niespodziewanie, raczej była stanem permanentnym, toteż jej mieszkańcy nie mieli powodów, żeby próbować zdążyć z czymkolwiek przed zapadnięciem zmierzchu. Zresztą teraz, w roku pańskim 2030, już tylko kraje z kręgu cywilizacji śmierci produkowały, uprawiały, handlowały, obracały pieniądzem i obrabiały skrawaniem. W Krainie Zamurskiej żyło się z bożej łaski, co pozwalało spędzać czas na modlitwie i poście całkowitym. Zakazane były konta, komputery, piwo, samoloty, oraz inne sprowadzacze nieszczęść. Nic tedy nie mogło zmusić zadowolonych klientów bożej łaski do produktywnego kiwnięcia palcem. Było cicho i spokojnie.
Zamurze było kiedyś Przedmurzem i posiadało pełny zestaw cywilizacyjnych gadżetów, włącznie z demokratycznie wybranymi władzami. Aliści po sławetnych zamieszkach w 2010 roku, nazwanych potem Zawrotem Pałacowym, kiedy to wzburzony lud rozwalił krzyżami nienawistną demokrację i wymusił na opierającej się większości wprowadzenie państwa uznaniowego, nareszcie zasługującego na pełne uznanie Władcy, kraj zmienił nazwę i nie tylko.
Jak za dotknięciem magicznej różdżki zniknęły z życia społecznego wszelkie patologie i dewiacje, jak to herezje, ateizmy, liberalizmy, grzesznictwo, niedowiarstwo, semityzm oraz nieposłuszeństwo Władcy. Homoseksualiści i księża-pedofile nawet nie musieli znikać, bo, jak się okazało, nigdy ich nie było. Fakt, oporna większość jeszcze przez jakiś czas próbowała rzucać kłody pod rozmodlone kolana, ale po tzw. akcji PPU (Pośpiesznego Powszechnego Ukrzyżowania) znikła i ona. Gdzieś podziała się również garstka elementów niepewnych, tzw. piłatów poncyljuszów. Już wkrótce Zamurze przeszło do gorączkowego etapu PS (Powszechnej Szczęśliwości), który charakteryzował się pokornym wypełnianiem woli bożej objawianej ustami Władcy i odizolowaniem się szczelnym murem od wszystkich innych krajów, mogących zainfekować powstający właśnie ideał państwowości swoimi trującymi miazmatami.
Godłem Krainy Zamurskiej został, rzecz jasna, krzyż, a patronem Świątek Wawelski, sławiony w licznych pieśniach i legendach. Wszelkie świeckie, na przykład patriotyczne symbole, używane jeszcze w okresie przejściowym, okazały się niepotrzebne i uległy stopniowemu wycofaniu. Symbolika uległa zresztą znacznej redukcji, bo nie było żadnych obcych, od których trzeba by się było odróżniać i odcinać. Zmiany na lepsze nastąpiły też w gospodarce. Wskutej nieprzerwanego poszczenia, tudzież zlikwidowania potrzeb konsumpcyjnych, zagrażające stabilności kraju pojęcia pracy i płacy przeszły do niechlubnej historii, a pytania co ja mam włożyć do garnka? skończyły się jak bożem uciął. Nikomu nie przeszkadzały braki transportowe, bo i tak nikt nie miał ochoty wstawać z klęczek. Nie miał kto kłócić się o wolność mediów, skoro kazania z nawiązką zaspokajały wszelkie potrzeby informacyjne i duchowe. Zamurzanie porzucili swoje przysłowiowe skłonności do narzekactwa i zaczęli wreszcie błogosławić życie, które tak cudownie się uprościło. Nigdy, przenigdy nie zapominając w swych błogosławieństwach, czyją to było zasługą.
Sędziwy już Władca krainy miał wszelkie powody do satysfakcji. Ileż to razy prorokowano mu upadek, próbowano wykolegować, zarzucano chorobę psychiczną, ba, organizowano nawet zamachy, z których uchodził cało tylko dzięki posiadaniu doskonałego sobowtóra, gotowego oddać życie za jego idee. A jednak okazało się, że to on miał rację. Tylko on był w stanie poprowadzić Przedmurze w stronę Zamurza, zapewnić ludności godne i szczęśliwe życie, a przede wszystkim skutecznie usunąć z drogi tych, którzy chcieli mu przeszkodzić. A było ich wielu, nie wyłączając, niestety, najbardziej zaufanych.
I kiedy w to mroczne, niedzielne (wszystkie dni w Zamurzu były niedzielami) popołudnie Władca przechadzał się po pustych korytarzach Pałacu (jako że był jedyną w państwie osobą niepoddaną wymodlonemu przez lud obowiązkowi życia na kolanach), z piersi jego wydobyło się westchnienie ulgi i zachwytu.
– A mogło być inaczej. – szepnął do również wiekowego, patrzącego nań pełnymi oddania ślepiami kota. – Wiesz, Alik, mogło być całkiem inaczej…

Bałagan

sob., 7 sierpnia 2010, 22:06

– Straszny tu masz bałagan – zauważyła Labradorka, rozglądając się po dawno niewidzianym domostwie Bobika. – Istne pobojowisko.
Szczeniak niechętnie oderwał się od wylizywania resztek bigosu z garnka.
– Pewnie jakaś husaria tędy przecwałowała, albo co – rzucił od niechcenia.
– Jasne! – warknęła Labradorka. – Najlepiej zwalić na husarię. Albo na krasnoludki. Albo kosmitów. Albo… – urwała, przypomniawszy sobie, że wyliczenie wszystkich wrogich, zagrażających domowi Bobika sił właściwie nie do niej należy. – Wziąłbyś po prostu posprzątał, zamiast szukać winnych.
– Tak po prostu posprzątać? – zdumiał się Bobik – Bez ustalenia, co to za drań tak tu narządził? Bez oplucia jego przodka oraz przetrzepania tyłka? Bez powieszenia na nim psów, po uprzednim znalezieniu suchej gałęzi? Czy ty aby nie przesadzasz?
– A co by w tym było złego? – sapnęła Labradorka, odgarniając na bok stertę zapleśniałych kości i sadowiąc się w fotelu.
– Noo… jakoś bym się tak czuł… obco – odparł niechętnie Bobik. – Jak kosmopolita jakiś, albo takie byle zapatero, co tradycji nie szanuje. A tradycja to okropnie ważna rzecz. Słyszałem w telewizji. Bez tradycji nie ma się tych, no, korzeni.
– A co ty, roślina jesteś, żebyś musiał mieć korzenie? – spytała sarkastycznie Labradorka. – Zresztą, mam wrażenie, że z korzeniami trudniej jest sprzątać, niż bez nich.
– Nie pouczaj mnie, jak mam sprzątać! – zezłościł się Bobik. – W końcu mój dom, nie? Jak zechcę z niego zrobić chlewik, to zrobię i żadne tam głosy rozsądku mnie nie powstrzymają. A jak zechcę posprzątać…
Nie dokończył i nerwowo zaczął obgryzać frędzle dywanu. Labradorka przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, po czym zadała jeszcze jedno pytanie:
– Ale o co właściwie chodzi?
Bobik zmarszczył czoło i przyznał:
– Wiesz, chodzi o to, że tak naprawdę ja wcale nie mam ochoty sprzątać. Bałaganienie jest znacznie łatwiejsze. I zwraca uwagę. Gdyby był porządek, to nikt by się mną nie zajmował. A tak, to sama widzisz – jest jakiś ruch w interesie.