Popular Tags:

Choinka

wt., 12 stycznia 2010, 21:13

– Rozebrałabyś już tę choinkę – rzucił w stronę Labradorki Bobik, patrząc wymownie na powczepiane w łapy i ogon jodłowe szpilki.
– Nie widzę powodów – mruknęła obojętnie Labradorka i przewróciła się z lewego boku na prawy.
– No jak to? Sypie się. I przecież już wszyscy chyba rozebrali. Połowa stycznia…
Labradorka spojrzała przelotnie na przerzedzoną zieleń choinki i pokiwała głową.
– No właśnie. Druga połowa zleci tak szybko, że nawet się nie obejrzę, jak będzie maj. A maj to już prawie jak koniec lata. A koniec lata to prawie zima i znowu trzeba będzie ubierać.
– Ale… zająknął się Bobik – To… To chyba nie całkiem tak. Po styczniu będzie jeszcze luty, po lutym marzec, po marcu kwiecień, po zimie wiosna, a po lecie jesień. Tak nas przynajmniej uczono w psiej szkole. Że w życiu jest wiele cudownych miesięcy i zachwycających pór roku. A że jest mnóstwo bardzo fajnych dni, które szkoda byłoby przegapić, to nawet wiem z doświadczenia, jakkolwiek by ono było krótkie!
– Ach, młodość… – sapnęła z pewną wyrozumiałością Labradorka. – Tobie się, Bobik, tylko zdaje, że coś wiesz o świecie. Pożyjesz dłużej, to zobaczysz, jak to naprawdę jest z czasem. Dla szczeniaka rok jest o wiele dłuższy, niż dla psa w sile wieku. A psemerytom już się nawet nie opłaca pamiętać, który jest rok, bo i tak za chwilę będzie następny. A tym bardziej choinki nie opłaca się ubierać i rozbierać, ubierać i rozbierać, ubierać i…
– Chwileczkę! – przerwał Bobik – Ale do grudnia to ta choinka już będzie całkiem bez szpilek.
– Owszem, będzie – przyznała z zadowoleniem Labradorka. – Wtedy już nawet ty nie znajdziesz powodów, żeby ją rozbierać.

Zatrzymanie

czw., 7 stycznia 2010, 10:35

– No, pokaż, co tam masz – zażądał ode mnie ten gliniarz.
A miałem akurat wszystko to, co chciałbym ukryć przed wymiarem sprawiedliwości. To, co sobie myślałem, kiedy na wycieczce w zoo kazano mi przeprosić pana wychowawcę za samowolne oddalenie się od grupy w celu dokładniejszego obejrzenia żyrafy. To, co czułem, kiedy rodzice zostawiali mnie na noc u ciotki, której koszula nocna pachniała grobową ziemią i butwiejącymi liśćmi, uniemożliwiając przyjęcie zwiędłego pocałunku na dobranoc bez histerii. To, co mi się powinęło, kiedy stanąłem na własnych nogach, usiłując udawać że nie potrzebuję nikogo i niczego, żeby wyjść na swoje porażki i własne złudzenia sukcesów. To, co starałem się zataić przed samym sobą, kiedy z rachunku wyszło mi, że byłbym skończoną świnią, gdybym zrobił to, co zrobiłem. To, czego żaden świadek na świecie nie powinien być świadom, żeby nie był zmuszony zeznawać przeciwko mnie.
Gliniarz patrzył chytrym, nieżyczliwym oczkiem. Ja kombinowałem.
– No, pokaż, co tam masz – rozległo się po raz drugi, tym razem już na ostro.
– Chciałbym skontaktować się z adwokatem i okolicznościami łagodzącymi – wykrztusiłem z wysiłkiem.
No, żebyście słyszeli, jak ten gliniarz się zaczął śmiać…

Zanim strzeli

śr., 30 grudnia 2009, 22:28

Czekamy, czekamy… Szampan w okresie lodowcowym (tzw. glacjał), kawior w Permie, bażanty na kredę… Jeszcze tylko podsumować trzeba. Kurczę, fatalny bilans. Wredny był ten rok – naurągał, naśmiecił, nabroił. Ale nic to, przecież od jutra wszystko się zmieni, wszystko będzie jaśniejsze i prostsze. Otworzą się bramy niebios, przybędzie na koncie, ubędzie w biodrach, a na Bugu we Włodawie zakwitnie tysiąc kwiatów.
Czekamy, czekamy… Już wkrótce zaczniemy odliczać. Strzelą korki, strzelą hamulce. Okaże się, że triumf nadziei nad doświadczeniem to nie tylko małżeństwo. Rzucimy się na szyje znajomym i nieznajomym, zaczniemy im wylewnie życzyć wszystkiego najnowszego w dobrym roku…
Znacie? Znamy. I właśnie dlatego, że znam i wiem, co będzie dalej, postanowiłem tym razem nie przesadzić. Moje życzenia ograniczą się do tego, żeby w nowym, 2010 roku wszystkich ominęło takie przebudzenie, jak jednego z moich kumpli.

Budzę się w roku dwutysięcznym z dychą,
patrząc, gdzie rajski zerwać mogę owoc
i widzę, słyszę, czuję… niech to licho!
Wszystko tak samo, bez zmian, jednakowo.

Tak samo głupi jestem jak przedwczoraj,
ta sama pchła mi krwawicę wysysa,
obok Sodomy ta sama Gomora
i – prawdę mówiąc – dziś też mi to zwisa.

Tak, cały grudzień czekałem zawzięcie,
że od pierwszego kobiety, kokosy,
że się na ostrym wyrobię zakręcie
i na łysinie wyrosną mi włosy,

że w telewizji coś rzekną do rzeczy,
że papież wreszcie pomyśli: tak trzeba
i się pozwoli od dziś zabezpieczyć
przed rozmnożeniem – nie ryb i nie chleba,

że prezydenta pokochać się uda,
bo przeanieli się w sposób gwałtowny
i że mi sama posprząta się buda.
Tak, w zbieg tych zdarzeń wierzyłem cudownych.

I już po pierwszym. I wszystko zamknięte,
goryczy żaden dziś klin nie osłodzi.
Że co? Że zmiany? Nothing, nada, niente.
Jak zwykle w Nowy Rok. Więc o co chodzi?

Gwiazdkowo

czw., 24 grudnia 2009, 01:13

Trudno mi było wejść tak do końca w bożonarodzeniowy nastrój. Myślałem o tym, że w tym roku nie pojadę na Święta do Krakowa. Nie siądę do wigilijnego stołu z oddalonymi, choć najbliższymi. I z tymi, którzy oddalili się już na zawsze, ze wszystkich miejsc poza pamięcią. Myślałem o tych, którzy będą jeść świąteczną kolację próbując choć na chwilę zapomnieć, że zdrowie lub życie ich najbliższych wisi na włosku. I o tych, którzy nie będą mieli nawet do kogo zadzwonić…
A potem pomyślałem o Was wszystkich, zaglądających tu na blog i zrobiło mi się jakoś ciepło i naprawdę świątecznie. Bo dzięki Wam mogę codziennie odsuwać na bok wszelkie kłopoty i smutne myśli, przekreślać wielkopańskim gestem dorosłą część mojej natury i stawać się tym, kogo tutaj oczekujecie – wesołym, rozbrykanym, beztroskim szczeniakiem.
Dziękuję Wam za to i życzę Wam prawdziwie szczeniaczych, wesołych i beztroskich Świąt.
A pod choinkę kładę wierszyk, już bez żadnych smuteczków. Wszystkiego najmilszego! 🙂

Mruganiem mając obrzękłe powieki,
chciała już zasnąć Gwiazdka gdzieś w niebiesiech,
wtem coś ją tknęło, dreszcz ją przeszedł lekki…
– to nie czar dawno minionych uniesień –
mruknęła Gwiazdka – i chyba nie pypeć,
a nie wygląda to także na grypę.
Zerknęła na dół, puknęła się w czoło
– no tak! Gwałtownie zwiększona wesołość
i te jeziorka – czerwone, brązowe,
na białych brzegach się kropla zahaczy,
tu kropla barszczu, tam kropla grzybowej…
Tak, ich zjawienie się wiele tłumaczy.
Przy tym działalność konkurencji żywa –
to może to mnie tak dreszczem przeszywa?
Miliony świateł, światełek i świeczek
opromieniają domostwa człowiecze,
czule oplata pachnące igliwie
lampek na każdej choince wąż długi,
przy tej ofercie, powiedzmy uczciwie,
aż głupio swoje polecać usługi.
Ale… chwileczkę, tam jakaś dziewczyna
mówi do szkraba, co jeść chce zaczynać:
czekaj na Gwiazdkę! Kolacja nie zając!
– Więc sorry, muszę, tam na mnie czekają!
Z prędkością światła tam na dół zasuwam!

Jeśli ta Gwiazdka zjawiła się u Was,
siądźcie do stołu. I dajcie baczenie,
skąd do Was dojdzie serdeczne życzenie.
Bo może szczeknąć ktoś, kto jest pod stołem
– życzę by Święta były… hau, wesołe! 😆