Popular Tags:

Gwiazdkowo

czw., 24 grudnia 2009, 01:13

Trudno mi było wejść tak do końca w bożonarodzeniowy nastrój. Myślałem o tym, że w tym roku nie pojadę na Święta do Krakowa. Nie siądę do wigilijnego stołu z oddalonymi, choć najbliższymi. I z tymi, którzy oddalili się już na zawsze, ze wszystkich miejsc poza pamięcią. Myślałem o tych, którzy będą jeść świąteczną kolację próbując choć na chwilę zapomnieć, że zdrowie lub życie ich najbliższych wisi na włosku. I o tych, którzy nie będą mieli nawet do kogo zadzwonić…
A potem pomyślałem o Was wszystkich, zaglądających tu na blog i zrobiło mi się jakoś ciepło i naprawdę świątecznie. Bo dzięki Wam mogę codziennie odsuwać na bok wszelkie kłopoty i smutne myśli, przekreślać wielkopańskim gestem dorosłą część mojej natury i stawać się tym, kogo tutaj oczekujecie – wesołym, rozbrykanym, beztroskim szczeniakiem.
Dziękuję Wam za to i życzę Wam prawdziwie szczeniaczych, wesołych i beztroskich Świąt.
A pod choinkę kładę wierszyk, już bez żadnych smuteczków. Wszystkiego najmilszego! 🙂

Mruganiem mając obrzękłe powieki,
chciała już zasnąć Gwiazdka gdzieś w niebiesiech,
wtem coś ją tknęło, dreszcz ją przeszedł lekki…
– to nie czar dawno minionych uniesień –
mruknęła Gwiazdka – i chyba nie pypeć,
a nie wygląda to także na grypę.
Zerknęła na dół, puknęła się w czoło
– no tak! Gwałtownie zwiększona wesołość
i te jeziorka – czerwone, brązowe,
na białych brzegach się kropla zahaczy,
tu kropla barszczu, tam kropla grzybowej…
Tak, ich zjawienie się wiele tłumaczy.
Przy tym działalność konkurencji żywa –
to może to mnie tak dreszczem przeszywa?
Miliony świateł, światełek i świeczek
opromieniają domostwa człowiecze,
czule oplata pachnące igliwie
lampek na każdej choince wąż długi,
przy tej ofercie, powiedzmy uczciwie,
aż głupio swoje polecać usługi.
Ale… chwileczkę, tam jakaś dziewczyna
mówi do szkraba, co jeść chce zaczynać:
czekaj na Gwiazdkę! Kolacja nie zając!
– Więc sorry, muszę, tam na mnie czekają!
Z prędkością światła tam na dół zasuwam!

Jeśli ta Gwiazdka zjawiła się u Was,
siądźcie do stołu. I dajcie baczenie,
skąd do Was dojdzie serdeczne życzenie.
Bo może szczeknąć ktoś, kto jest pod stołem
– życzę by Święta były… hau, wesołe! 😆

Ta cholerna piwnica

niedz., 20 grudnia 2009, 06:11

Cuda się zdarzają, zwłaszcza w okolicach Bożego Narodzenia. Tę cholerną piwnicę, pełną napastliwych, bredzących od rzeczy potworów, udało się posprzątać. Przynajmniej na tyle, żeby w Święta nie straszyła. Żeby zanurzone w barszczu uszka nie usłyszały nagle pukania od spodu.
Pewnie się zabałagani od nowa, bo takie ciemne, żyjące swoim podziemnym życiem miejsca mają to do siebie. Ale znacznie przyjemniej będzie zasiąść do świątecznego stołu chwilowo nie przejmując się piwnicą.
Teraz możemy już z pełnym spokojem ducha oddać się obowiązkowej przedświątecznej panice. Bo przecież dzięki niej tak smakuje poczucie ulgi, kiedy wreszcie siano trafiło pod obrus, talerze na obrus, a kapusta z grzybami na talerze.
Tym, którzy w niechybne nadejście poczucia ulgi jeszcze nie potrafią uwierzyć, polecam mantrę: aby do Wigilii!” 😉

Napad

wt., 15 grudnia 2009, 23:30

– Wiesz co zdarzyło w psiej szkole? – wyszczekał Bobik podnieconym głosem, wpadając do ogrodu jak bomba i hamując koło Labradorki. – Ktoś napadł na Foksteriera! Naprawdę, mówię ci! Się działo!
– Zaraz, zaraz – spytała ze sporym jak na nią ożywieniem Labradorka – jak to napadł? Tak bez powodu? Chciał uderzyć i kij znalazł?
– Noo, całkiem tak to nie było… – zacukał się nieco Bobik. Ale zaraz zaczął opowiadać dalej. – Foksterier przystawił się do cudzej miski. Wiesz, jaki on jest. Uważa, że jemu się należy i już. No więc zjadł już kawałek tej cudzej szynki szwarcwaldzkiej i pewnie jadłby dalej, do końca, tylko że Münsterländerka to zauważyła i zwróciła mu uwagę. Foksterier zaczął na to strasznie warczeć i pokazywać zęby, Münsterländerka też pokazała i się zrobiło okropne zamieszanie. I na to przyszedł jakiś człowiek i kazał Foksterierowi leżeć. To Foksterier wtedy na niego z okropnym ujadaniem, że już raczej pójdzie siedzieć, niż miałby się położyć. No i człowiek wtedy na niego napadł.
– Z kijem? – upewniła się Labradorka
– Z jakim kijem?- zdenerwował się Bobik – Czy ja mówiłem coś o kiju? Normalnie, za obrożę go wziął i wyprowadził. Jak to człowiek. A Foksterier tak się przy tym miotał, że omal człowieka nie ugryzł.
– To żaden news, jak pies ugryzie człowieka.- ziewnęła Labradorka, tracąc wyraźnie zainteresowanie. – Gdyby było na odwrót…
– Ten człowiek wyglądał tak, jakby miał ochotę ugryźć – zapewnił Bobik. – Tylko się powstrzymał, może dlatego, że nie chciał z tym całym newsem mieć do czynienia. Nawet zaraz puścił Foksteriera, krzyknął tylko brzydki pies! Wstydził się! A Foksterier dopiero wtedy mu odwarknął! Że wstydzić to się może jakiś zwykły zjadacz kości, a nie on i żeby człowiek sobie nie wyobrażał, że może go ukarać jak każdego innego psa. No, mówię ci, kino po prostu! W naszej klasie przez kilka godzin nikt o niczym innym nie szczekał. Aha, i Foksterier powiedział, że on za karę już nigdy od tego człowieka nie weźmie pasztetówki. O, Foksterier to ostry pies jest. Nie da sobie w kaszę dmuchać, choćby była bez skwarków. Zobaczysz, on jeszcze temu człowiekowi pokaże!
– Może pokaże – zgodziła się obojętnie Labradorka. – Ale właściwie nie musi. Jak chodzi o klasę, to pokazał już dosyć. Szkoła też już chyba wie, czego się po nim spodziewać. A poza szkołą… bądźmy szczerzy, kogo to wszystko obchodzi?
– Tak myślisz? – zmartwił się Bobik. – To znaczy, że o Foksterierze nie będą pisać w podręcznikach? I na pomnik też nie może liczyć?
– Tak myślę – potwierdziła Labradorka. Tout passe, tout lasse, czyli Foksterier szczeka, a karawana idzie dalej.
– Szkoda! – westchnął Bobik. – O jedno złudzenie mniej. Znaczy, nie moje, tylko Foksteriera. Ale może on jednak tak łatwo tego złudzenia nie da sobie odebrać. O, to jest ostry pies…

Szanowna Redakcjo

czw., 10 grudnia 2009, 04:38

Szanowna Redakcjo!

Zwracam się z prośbą o zapewnienie mi w Waszym popularnym medium pozycji stosownej do mojego talentu i zaangażowania.
Prośbę swą motywuję tym, że mało komu tak się należy porządny lans, jak mnie. Już w szczenięctwie wiedziałem, że w przyszłości chcę zostać piesarzem. Kochałem psoezję ojczystą, jak również macierzystą i oddawałem się jej z przejęciem w chwilach wolnych od obowiązków. Ba, wyznaję, że zdarzało mi się nawet zaniedbywać obowiązki, by przysiąść pod budą szumiącą i w zadumie wyszczekać smętną strofę:
Aaa, pieski dwa,
skundlone ich DNA,
brzuch je boli od żalu,
nie dostaną medalu
na wystawie psów rasowych.
Psiakrew, marzeń urok z głowy!

Niestety, środowisko moje nie wspierało należycie tych pierwszych, nieśmiałych psoetyckich prób. Moi rodzice byli prostymi, nieuczonymi psami i uważali, że należy mieć w łapie jakiś konkretny, dający miskę Chappi fach, toteż zmuszony byłem do ukończenia Pasterskiej Szkoły Zawodowej nr. 3 i podjęcia pracy jako zaganiacz owiec. Nie poddałem się jednak, nie zgasiłem ducha i podczas przerw w zaganianiu recytowałem oralnie:
Pieskiego życia przebrzydłe koleje
czemuście na mnie napadły?
Tfu, na psa urok! W Pińczowie dnieje
i łańcuch trzyma zajadły…

Po raz drugi niestety! Otoczony byłem przez barany, które nie poznały się na mym psoetyckim kunszcie i reagowały co najwyżej głupawym beczeniem. Nie przeczę, że był to dla mnie okres bardzo trudny i skłonny byłem ostentacyjnie się załamać, żeby pokazać nieczułemu światu. Na szczęście w tym czasie poznałem pewną niezwykle pociągającą pudlicę, co wprowadziło do mojej twórczości wyraźne tony liryczne, niepozbawione tłumionej pasji. Niestety (po raz trzeci), rzeczona dama okazała się równolegle związana z bernardynem, foksterierem, kilkoma buldogami, w tym jednym ze śladami owczarka belgijskiego, z mastyfem (obrzydliwy typ!), jak również spanielem King Charles bez rodowodu. W tej sytuacji namiętność zaczęła we mnie walczyć ze zmysłem praktycznym, co znalazło, rzecz jasna, psoetycki wyraz:
I nie miłować ciężko, i miłować
marny interes, gdy ciągnie na stronę
co chwila inny ktoś mą prawie żonę,
a ona chętnie z nim idzie się psować.

Pominę znamiennym milczeniem dalsze koleje tego związku i przejdę od razu do podkreślenia, że mimo wszelkich przeciwności losu dalej nie miałem zamiaru się załamać. Potraktowałem kryzys jako szansę, rzuciłem wszystko i zacząłem nowe życie. Postanowiłem sprawdzić się w bliskiej mojemu sercu branży artystycznej i po wytężonym castingu otrzymałem jedną z głównych ról w kultowym filmie „Psy dwa”. Ćwicząc przed lustrem pilnowanie przyczepy, układałem w głowie awangardowe wersy:
ja z jednej strony
ja z drugiej strony
mego mopsopodobnego
kocyka
ślady zębów
zapach wątroby
cóż ni ma letko
hau

Moja kariera filmowa nie okazała się (niestety po raz czwarty) szczególnie trwała. Ale w końcu nie ona była moim ostatecznym celem. Me młodzieńcze marzenia nigdy nie zagasły, wręcz przeciwnie. Uprawiałem psoezję coraz bardziej gorączkowo. Nocami pogrążałem się w rojeniach, że napiszę utwór psoetycki równy wiekopomnemu Być psem? Tego się nie robi kotu. W dzień dochodziłem do wniosku, że wystarczy być. Ale nie, nie wystarczało…
Nie będę ciągnął dalej ze szczegółami. Szanowna Redakcja chyba już się zorientowała, z kim ma do czynienia. Chyba nie ulega wątpliwości, że w świetle mojego życiorysu nie powinienem być narażony na piąte niestety z powodu nieopublikowania mojego niewątpliwie najdojrzalszego utworu pt. „Sonet do pasztetówki”.
Do mojej prośby załączam zaświadczenie z parafii, że zawsze byłem aktywnym członkiem, nie szczekałem wbrew oraz pokornie zaspokajałem wszelkie żądania finansowe.

Z psoważaniem

Pies Bobik