Popular Tags:

Jak PKP

sob., 20 czerwca 2009, 23:50

W życiu jak w PKP. Opóźnienie może się zwiększyć lub zmniejszyć, ceny prawie zawsze wzrastają i nigdy nie ma pewności, że na dworcu ktoś czeka.
Owszem, jest pewna szansa, że spotka się kogoś ciekawego, że przeczyta się książkę, która wszystko odmieni, albo mimochodem obali teorię względności. Ale równie prawdopodobne, że mijane krajobrazy znużą, towarzysze podróży rozczarują, a miejsca, w których szuka się intymności, zbrzydzą.
Więc słysząc ogłoszenie „pociąg osobowy odjeżdża z toru…” nie ma się co ani radośnie napalać, ani popadać w panikę. Będzie, jak będzie. To, że dojedziemy punktualnie, wcale jeszcze nie znaczy, że w porę, ale i spóźnienie wcale nie musi spowodować katastrofy. Czasem wręcz pozwala jej uniknąć, choć w momencie utraty resztki nerwów, w trakcie gorączkowego oskarżania zegarka o kłamliwe zeznania, mało kto w to wierzy.
O jednym nie wolno zapomnieć: nigdy nie mamy gwarancji, że doczepią wagon restauracyjny. Dlatego w kontaktach z życiem, tak samo jak w kontaktach z PKP, zawsze warto mieć pod ręką coś do wypicia.

Czas się nie bardzo z tobą liczy,
lekce cię waży i turbuje,
obrazi czasem się, nabzdyczy,
oszuka, zwiedzie, wykołuje.

Więc z kontrahentem tak paskudnym
nie masz co bawić się i cackać,
lecz nadobne chwycić kudły
i pięknym oddać mu znienacka.

Tak łatwo zaspokoić gusta,
na gorycz spóźnień znaleźć klina,
kiedy się łoże ma Prokrusta
i czas rozciąga lub przycina.

Postępowanie to zbójeckie
jasne przyniesie ci korzyści:
czyś jest dorosłym, czy też dzieckiem,
wreszcie marzenie ci się ziści,

by bez wyrzutów na sumieniu
i w zależności od ochoty
ucinać drzemkę w brzozy cieniu,
lub z kwiatka spijać niby motyl,

by pracę nie cierpiącą zwłoki
wykonać jutro albo wcale,
by obowiązki widząc, w troki
brać krok, miast tonąć w ich nawale.

Protesty miłośników czasu
niech nie wstrzymają twojej dłoni –
narobią krzyku i hałasu,
lecz kiedyś, z czasem, będzie po nich.

A ty, przez prokrustowe łoże
chroniony, śmiało w życiu grasuj,
i użyj, ile tylko możesz,
ni trochę nie żałując czasu.

Przełomy perspektywy

wt., 16 czerwca 2009, 03:48

– Postanowiłem zostać Krytykiem – obwieścił Bobik i zerknął, czy zrobiło to na Labradorce odpowiednie wrażenie. A ponieważ nie zauważył żadnego podekscytowanego ruchu w okolicach jej ogona, ciągnął dalej.
– Krytyk to ma dobrze. Bierze po prostu całe, szuka w nim dziury i tyle jego roboty. A płacić mu płacą. No i Krytyk to brzmi dumnie. Szanują go. A jak nie szanują, to przynajmniej się boją. To nie to co zwykły, bezkrytyczny Pies.
Labradorka bez szczególnego zainteresowania spojrzała na oddalającego się szybkim truchtem pająka i przewróciła się na drugi bok.
Bobikowi nie pozostało nic innego, niż kontynuacja wątku.
– Najlepiej ze wszystkich ma Krytyk Gastronomiczny, bo naje się za friko i jeszcze powybrzydzać może. Ta wątróbka zbyt wysmażona, ten pasztet za surowy, cięższą podajcie mi kurę… Złoto, nie zajęcie. Tylko trudno się wkręcić, bo duża konkurencja. A już taki Krytyk Literacki trochę się musi nabiegać, żeby znaleźć jakiś smaczny kąsek. Najgorzej ma chyba Krytyk Muzyczny, bo dźwięki strasznie szybko uciekają i trudno je złapać. To tylko niektóre rasy psów potrafią, jakieś charty czy gończe. Ale ja bym się na to nie pisał. Za krótkie nogi.
Przelotne i zakończone szybką rejteradą wzroku zerknięcie Labradorki na jego kończyny upewniło Bobika, że nie pomylił się zbytnio w ocenie swoich możliwości. Nie chciał zakończyć wywodu w tak niesprzyjającym dla siebie momencie, więc postanowił zaszarżować.
– Ja się nie będę bawił w detal, tylko pójdę na całość. Zostanę Krytykiem Wszystkiego. Wezmę się z rzeczywistością za bary i wynajdę w niej tyle dziur, że nie będzie miała innego wyjścia, jak tylko przyznać, że jest marnym dziełem, nadającym się co najwyżej do przeróbki, jeśli nie do całkowitego recyklingu. A jak wygram z samą rzeczywistością, to będę najlepszy. Będę Superdogiem…
Labradorka przerwała coraz bardziej podniecone szczekanie Bobika podniesieniem łba i niezbyt pochlebnym warknięciem.
– Bzdury pleciesz. To nie Krytyk Wszystkiego jest Superdogiem, tylko Krytyk Krytyków.
– O tym nie pomyślałem! – jęknął żałośnie Bobik, poczuwszy się nagle tak, jak po ostrzyżeniu do gołej skóry.
– To prawda, myślenie chyba nie jest twoją specjalnością – przyznała ironicznie Labradorka. – Gdybyś był w tej dyscyplinie wytrenowany, zaraz byś zauważył, czym możesz mnie zagiąć. Przecież od Krytyka Krytyków jeszcze lepszy jest Krytyk Krytyka Krytyków.
– To znaczy… zająknął się Bobik, porażony nagle otwartą przez sąsiadkę perspektywą.
– Tak, to właśnie to znaczy – zgodziła się łaskawie Labradorka. – Jak się raz z tym zacznie, to nigdy nie można skończyć. Dlatego już lepiej być bezkrytycznym.
Ze szpary w podłodze wybiegła zaaferowana mrówka, przemierzyła straszliwą przestrzeń od krzesła do drzwi i zniknęła w czeluściach pobliskiego buta. Labradorka położyła głowę na łapach i zasnęła. Nikt nie zamierzał pomóc Bobikowi w jego zmaganiach z nieskończonością i to akurat w momencie, kiedy wszystkie jego plany na przyszłość legły w gruzach.
Nagle koniuszek bobikowego ogona drgnął i zaczął się rytmicznie poruszać. Nie było wyjścia, Bobik musiał, po prostu musiał sięgnąć zębami po ten rozedrgany kłębek. A potem, kiedy kłębek próbował uciekać, nie dało się za nim nie pogonić, w kółko, i jeszcze, i jeszcze raz w kółko… To też był rodzaj nieskończoności, tyle że wiele łatwiejszy do ogarnięcia.
– A jednak się kręci! – szczeknął Bobik z ulgą i postanowił gonić ogon póki mu starczy chęci do zabawy, nie przejmując się w ogóle tym, że Labradorka może się od tego obudzić i zacząć krytykować.

Antypody

śr., 10 czerwca 2009, 06:15

– Urlopować się Ludzie zaczęli… – powiedział Bobik niby to do siebie, ale na tyle głośno, żeby bez najmniejszych wątpliwości usłyszeli go ludzcy domownicy.
Odzew na jego nie do końca wypowiedziany wyrzut miał chyba inne, bardzo ważne zajęcia i nie raczył się do Bobika pofatygować. A chodziło przecież o rzecz w życiu psa fundamentalną. O miskę. O straszną wizję jej wpadnięcia na dobrych kilka miesięcy w łapy sezonu ogórkowego.
Z niewyjaśnionych przyczyn Ludzie w miesiącach letnich przestawali kochać krwiste rostbefy, mocno przyprawione kiełbasy czy rosołowy sztukamięs z kwiatkiem i zaczynali odżywiać się niemal wyłącznie ogórkami. Już na samą myśl o tym pies mógł dostać dreszczy, a co dopiero w obliczu widomych oznak nadchodzącej katastrofy.
Najgorsze, że nie cały świat psi zdawał sobie sprawę z rozmiarów nieszczęścia. Mimo że kolejne Psy nie pojawiały się na spacerach, oddawane na przechowanie do znajomych lub psich hoteli, wsadzane do aut lub specjalnych klatek w samolotach, reszta jakby nie dostrzegała, co się kroi. Bobik widział pilną potrzebę powiadomienia swojego gatunku o zbliżających się zmianach na gorsze, ale wobec braku pozaosobistych psich kanałów informacji pozostawała mu tylko propaganda szeptana. Postanowił zacząć od Kumpla, który mieszkał dwa ogrody dalej.
Kumpel był wprawdzie zajęty doprowadzaniem wycieraczki do właściwego stanu strzępiastości, ale zobaczywszy Bobika przerwał i zaszczekał radośnie. Bobik nie miał zamiaru bawić się w długie wstępy.
– Ogórki idą – zagaił bezpośrednio.
– No i co? – wyraził pełne niezrozumienie Kumpel.
– Nic nie rozumiesz. No i to, że Ludzie wtedy głupieją. Nawet własnymi sprawami nie chce im się zajmować, nie mówiąc już o naszych. Tylko urlopy im w głowie. I odżywiać się zaczynają bez sensu. Na żadną ciekawą obrywkę nie można liczyć.
– A co to jest urlop? – zainteresował się Kumpel.
– Urlop to znaczy, że oni dużo płacą za to, żeby się nudzić, nie mieć dostępu do kompa, niezdrowo jeść i nie móc ani na chwilę urwać się swojemu stadu.
– Powaga? – szczeknął zaskoczony Kumpel – To już samo w sobie wystarczająco głupie, a mówisz, że jeszcze bardziej zgłupieją?
– O niczym innym nie będą myśleć, tylko o pogodzie. Zobaczysz, ci urlopujący nawet magiczne obrzędy będą odprawiać, żeby tylko słońce stale świeciło. Ale ponieważ w tym czasie rolnicy odtańczą taniec deszczu, to i tak wyjdzie pół na pół. Po co oni tę żabę jedzą?
– No, wiesz – zauważył ostrożnie Kumpel – ja też nie przepadam za toną błota pod brzuchem. Znaczy, samo błoto by mi tak nie przeszkadzało, ale jak jestem ubłocony to mnie obowiązkowo kąpią. Sam wiesz, że to nie jest przyjemne. Więc ja też bym właściwie wolał, żeby było sucho. Ale fakt, żeby aż płazy po to jeść… Przesada!
– Z tą żabą to była tylko taka metafora – przyznał Bobik. – Tak naprawdę to oni zapychają cały czas ogórki.
– Ogórki?! – zdziwił się Kumpel. – A co robią z mięsem, rybami, serem…?
– No właśnie. Ser znika. On tak umie, żeby zostały tylko dziury, wszyscy to przecież wiedzą. Ryby też znikają. Te taaakie pojawiają się wprawdzie w opowieściach wędkarzy, ale są od początku do końca zmyślone. Mięso nie znika bez reszty, niektórzy całkiem z niego nie chcą zrezygnować, ale nie po to, żeby je jeść, tylko żeby nim rzucać. A z takiego rzucanego mięsa pies nie ma żadnego pożytku, bo jest niestrawne. Powiadam ci, nadchodzi pora płaczu i zgrzytania zębów.
– A marchewka… – zaczął Kumpel, ale zmieszał się pod wpływem pełnego wyrzutu spojrzenia Bobika i dorzucił cichutko – Ja tylko żartowałem.
– Ogórki! – powiedział proroczym głosem Bobik i uniósł nieco patetycznie łapę – Tylko ogórki! Już się zaczęło…
Przez chwilę siedzieli w zadumie, patrząc z żalem na coraz bardziej tracącą blask miskę. Nagle Bobik palnął się łapą w czoło
– Antypody! – rzucił radośnie. – To jest wyjście!
– iPody? – zdumiał się Kumpel – One chyba z jabłkami mają coś wspólnego?
– Nie iPody, tylko antypody. No, takie miejsce gdzie wszystko stoi na głowie i w ogóle jest kociokwik z sezonami. Tam na pewno tych ogórków nie będzie.
Kumpel sprawiał wrażenie zatroskanego. Chwilę kręcił się niespokojnie i przekładał ogon z miejsca na miejsce, aż wreszcie wykrztusił
– Nie chcę cię martwić, ale słyszałem wczoraj, jak moi Ludzie mówili, że u nas wszystko stoi na głowie i coś o kociokwiku też. Tak że te antypody to u nas chyba też są.
– No tak, – mruknął Bobik – tak na zdrowy rozum każde miejsce może być antypodem. Zależy od punktu siedzenia. Cholerna globalizacja! Choć z drugiej strony… Zawsze przyjemnie, kiedy wiadomo, że globalizacja winna. Prawdziwa tragedia jest wtedy, kiedy nie ma na co zwalić.
– Albo na kogo! – dodał filozoficznie Kumpel.
– Albo na kogo – zgodził się Bobik i przezornie zlizał z brzegu miski perlące się na nim ostatnie, przedsezonowe krople rosołu.

Piknik z Labradorką

czw., 4 czerwca 2009, 09:12

– Okej, szampan się chłodzi, stół nakryty, zakąski przygotowane… Po kaszankę dla Pinczera specjalnie pod Grunwald jeździłem, bo on nie uznaje nawet befsztyków, a wszelkimi fłagrasami wręcz się brzydzi, ale w końcu dostałem. Hamburgery dla buldogów też mam, będą się miały w co wgryzać. Przemowę odpowiednią już sobie napisałem, niedługą, ale wszystkim Psom powinna się spodobać, od jamnika po mastyfa. Myślisz, że wszystko jest jak trzeba?
Po tych słowach Bobik spojrzał pytająco na Labradorkę, a ona pokiwała ogonem z aprobatą i szczeknęła tak jakoś… Tak, to brzmiało jak pełne uznanie. Gdyby psy umiały pękać z dumy Bobik na pewno by to zrobił, ale wskutek wrodzonej skromności zadowolił się niby to niedbałym kłapnięciem paszczą w stronę przelatującej muchy i pokrzepiającym łykiem kałużanki.
Dzwonek telefonu nie wydawał się zwiastować niczego nieprzyjemnego. Bobik odebrał i po kilkunastu sekundach jego pysk nabrał wyrazu zdziwienia, a ogon zatrzymał się wpół ruchu. Parę razy skinął potakująco głową, a potem odłożył słuchawkę i oznajmił
– Pinczer nie przyjdzie. Nie ma ochoty spotkać Pudla, a poza tym nie jest pewien, czy kaszanka aby na pewno świeża, a on ma żołądek delikatny.
Labradorka wyglądała na dosyć zdezorientowaną. Bobik zastanowił się przez chwilę i przyznał szczerze
– Wiesz, powinienem się tym zmartwić, ale tak naprawdę wcale się nie martwię. Właściwie nigdy tego Pinczera nie lubiłem. Nawet nie chciało mi się mu wyjaśniać, że kaszankę jeszcze ciepłą wiozłem. Nie to nie, bez łaski.
Labradorka nie zdążyła jeszcze odpowiedzieć, kiedy telefon zadzwonił ponownie. Tym razem Bobik sprawiał wrażenie naprawdę zmartwionego. Szczekał gorączkowo do słuchawki, machał łapami, ale jego rozmówca najwyraźniej nie dawał się przekonać. W końcu Bobik zrezygnowanym ruchem odłożył słuchawkę i bąknął
– Pudel też nie przyjdzie. Tłumaczyłem, prosiłem, nawet zapewniłem, że Pinczera nie będzie, ale się uparł. Nie i nie. No, jakoś tak głupio bez niego, ale co mam zrobić? Przecież nie odwołam przyjęcia.
Następny telefon wprawił Bobika w popłoch. Poczuł nagle, że waży ze dwie tony i ruszenie się z miejsca jest dla niego wręcz nadpsim wysiłkiem.
– Odbierz ty – poprosił Labradorkę. – Mam jakieś złe przeczucia.
Labradorka podniosła słuchawkę, szczeknęła do niej kilka razy i popatrzyła na Bobika smętnym wzrokiem.
– Nawet nie mów! – jęknął Bobik. – Nie chcę wiedzieć, kto jeszcze.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wpatrując się w zastawiony stół i podkulając solidarnie ogony. Nagle Bobik poderwał się, chwycił piknikowy koszyk i zaczął pakować do niego miski, zakąski i papierowe serwetki.
– Co robisz? – zainteresowała się Labradorka.
– Chrzanię to! – oświadczył Bobik i jakoś nagle poweselał. – Zrobimy sobie piknik. Sami. Zabierz kubełek z szampanem, a ja poniosę koszyk. Natura, oko błękitu, krzaczki, tupot uciekających królików, te numery. A tę cholerną kaszankę możesz dać szczurom. I tak jej nie tknę.
Idąc na pobliską łączkę Bobik z Labradorką jeszcze przez dobrą chwilę słyszeli uparte dzwonienie telefonu, ale mieli to szczerze w nosach. Piknik na własną łapę zapowiadał się wiele atrakcyjnej niż planowane przyjęcie. No i Bobik nie posiadał się z radości, że został zwolniony z obowiązku wygłaszania przemowy, która spodobałaby się wszystkim Psom.