Popular Tags:

Bez śladu

sob., 22 stycznia 2011, 09:35
…. – powiedział Bobik.
…. – odparła Labradorka.
Przez chwilę siedzieli na podwiniętych ogonach, obserwując ptaki przylatujące do karmnika na tarasie. Płonące w kozie szczapy potrzaskiwały cicho i leniwie. Mroźny wiatr przykleił twarz do szyby i zaraz cofnął się z wyraźnym rozczarowaniem. Milczało się tak przyjemnie, że aż szkoda było to przerywać. Ale w końcu Bobik zdecydował się dodać coś jeszcze.
– Mnie też się już okropnie nie chce o tym gadać – przyznał. – Są, kurczę, granice wytrzymałości. Niech się bawią sami, a ja się zajmę ciekawszymi sprawami. Pasztetówką, albo tą nową rudą od Schmidtów. Basta!
Labradorka nieznacznym skinieniem ogona dała do zrozumienia, że za wyjątkiem rudej od Schmidtów całkowicie zgadza się ze zdaniem Bobika.
Kos przebiegł truchtem po pergoli, krokiem bardziej ludzkim niż kosim. Dzień był przejrzysty, słoneczny, bez śladu mgły.

Sztuczna kość

sob., 15 stycznia 2011, 15:30

– A to wredota z tego Borzoja! – poskarżył się Bobik Foksterierowi, trąc niecierpliwie czoło kudłatą łapą – Twierdzi, że to ja umożliwiłem jamnikom porwanie tej kości, która leżała koło szopy na narzędzia. Powiedziałbym mu, co o tym myślę, ale trochę się obcinam, bo to jednak Duży Pies.
Foksterier podniósł się powoli z legowiska, prezentując swe okazałe 35 centymetrów wysokości. Widać było, że nie żartuje i jest gotów bronić jedynej słusznej wersji zdarzeń do ostatniej kropli krwi Borzoja.
– Co to ma za znaczenie, kto umożliwił? – warknął krótko, po żołniersku. – Przecież ta kość i tak była sztuczna.
– No tak, ale niektóre psy twierdzą, że prawdziwa, naturalna – zgłosił ostrożne zastrzeżenie Bobik.
– Co za bzdury! W materiałach dowodowych nie ma kategorycznych dowodów, że kość nie była gumowa i nie została podłożona przez samego Borzoja. Zebrany materiał dowodowy wręcz sugeruje sztuczność kości.
– O, to znasz jakieś dowody! – szczeknął Bobik radośnie.
– Jasne, że znam. – oświadczył Foksterier, pokazując znacząco wszystkie 42 zęby – Nie są to jednak dowody bezpośrednie. No, może one są nawet całkiem niebezpośrednie. Ale za to ostre i pewne.
– To nawet i pewność masz – ucieszył się Bobik.
– Ktoś musi mieć! – uciął Foksterier. – Gdyby każdy pies miał taką pewność, jak ja mam, w ogóle nie byłoby żadnych problemów. Od początku byłoby wyszczekane jasno, że to Borzoj się zamachnął sztuczną kością i podstępnym, wschodnim ogonem. A wtedy w naszej umęczonej Ojczyźnie powiałby wiatr sprawiedliwości dziejowej, rzeki popłynęłyby miodem i mlekiem, na wierzbach zaczęłyby rosnąć kotlety, a ja bym został prezydentem i premierem rówocześnie. I komu by to przeszkadzało?
– Kundlom? – podsunął usłużnie Bobik, zapominając w patriotycznym uniesieniu, że sam się do nich zalicza.
– Głupiś! – zezłościł się Foksterier. – To było tylko pytanie retoryczne, bo wiadomo, że nie mogłoby przeszkadzać nikomu poza skrajnie zdemoralizowanymi elementami. Zresztą, nic jeszcze nie jest stracone. Może tym razem uda się zmobilizować całą psiość do szczekania, że Borzoj i jego poplecznicy są winni Dokładnie Wszystkiemu. A wtedy…
– Wiem! Wiem! – podskoczył radośnie Bobik. – Kotlety na wierzbach i eee… tego… sprawiedliwość dziejowa w każdej budzie!
– No, coś w tym rodzaju – zgodził się łaskawie Foksterier. – Ale najważniejsze, żebym ja był prezydentem i premierem równocześnie. Tylko to gwarantuje prawidłowe odróżnianie sztucznych kości od prawdziwych i obnażanie prawidłowej prawdy o tym, kto je podkłada. A przecież nie ma chyba psa, który nie wolałby prawidłowej prawdy od kotleta, a nawet od prawdziwej kości.

Balon i pałka

niedz., 9 stycznia 2011, 19:31

Od powrotu z Londynu śledziłem po kawałku dyskusję w mediach (między innymi u Sąsiada) na temat nowej, jeszcze nieopublikowanej książki Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa”.
Za każdym kolejnym kawałkiem tej dyskusji miałem poczucie, że wchodzę na jakiś obcy, nieznany mi, pełen zasadzek teren, w którym nie bardzo umiem się poruszać. Gdziem tylko spróbował krok postawić, zaraz zza węgła wypadał Naród i walił mnie pałką po durnym, zatrutym miazmatami łbie, pokrzykując przy tym: a wara! a wara! poszedł do budy ty Nienasz! Pluł nam w twarz nie będziesz, gniazda nie będziesz kalał, niedoczekanie twoje, gadzino z wiadomo jakiego łoża!
Cóż to jest za przedziwna stwora ten Naród (nie tylko polski, nie tylko…), że tak strasznie mu trudno przyznać: no cóż, trudno, nie składam się z samych świętych, mam pochowane po piwnicach również obrzydliwe swołocze i nieraz mi z tego powodu wstyd, ale cóż mogę zrobić więcej, niż głosem niezaczadzonych wyrazić obrzydzenie wobec kanalii, formułując w ten sposób minimalne przynajmniej standardy przyzwoitości?
Pojedyncze osoby do takiej konstatacji są zdolne, ale nie Naród. Naród się obraża, oburza, pada ofiarą nagonki i rusza do kontrataku. Jakie znowu kanalie? Same anioły, chodzące doskonałości i złote ptacy. Swołocz to ten, kto ośmiela się wbić jakąkolwiek szpileczkę w balon samozadowolenia Narodu. Bo wiadomo, że robi to z niecnych, nieczystych i wrogich pobudek. Nienarodowych. Albo jeszcze gorzej – antynarodowych.
Dyskutować z taką postacią Narodu to trochę jak kopać się z koniem. Na argumenty niezbyt ona jest podatna, a przywalić potrafi. Więc ja raczej próbuję szerokim łukiem obchodzić miejsca zalatujące końskoNarodowym nawozem, mrucząc pod nosem: nadymaj ty się, Narodzie, aż do patriotycznego uniesienia w nieznane przez wiatry puszczane z piwnicy. A ja się tymczasem oddalę w odwrotnym kierunku, najchętniej razem z jakimś zwyczajnym narodem przez zwykłe, małe n. Ani świętym, ani diabelskim, ani wyjątkowo przyzwoitym, ani nadmiernie łajdackim, ale przynajmniej potrafiącym odróżnić jedno od drugiego. Jakoś mi ta trzeźwa zwykłość milsza niż balony i pałki.

Sami złodzieje

wt., 4 stycznia 2011, 15:43

– Nie ma w tych władzach ani jednego uczciwego psa – oświadczył z przekonaniem Dobry Kumpel, nalewając Bobikowi prawie pół szklanki ciepłej żytniówki. – Sami złodzieje! I debile. Uchch, jak ja bym ich…
– Rozumiem, że jesteś raczej za opozycją – spróbował podjąć się tłumaczenia Bobik i dyskretnie przestawił szklankę daleko od swojego rozbestwionego noworocznym szampanem nosa.
– Jaką tam opozycją? – zdenerwował się jeszcze bardziej Kumpel. – Toż większych kretynów i niedołęgów świat nie widział. Gdybym ja był w opozycji, to bym dopiero dał tym rządzącym bandytom czadu. Ale nie warto. W tym kraju nic nie warto.
Opuścił ciężko ogon, przysunął z powrotem bobikową szklankę i dolał do niej jeszcze kilka łyków ciepłego płynu.
– No, napijmy się – rzucił ponuro i jednym haustem wychylił zawartość swojej szklanki. – Masz tam w rogu stołu zapitkę, jakbyś potrzebował.
– Rozumiem, że jesteś zdegustowany rzeczywistością polityczną – ponownie przetłumaczył słowa Kumpla Bobik, chowając swoją szklankę za wazonikiem z wysłużoną gerberą. – Ale wiesz, może nie ma co tak czarno wszystkiego widzieć. W końcu na polityce świat się nie kończy. Można sobie na przykład ciekawie pogadać ze zwykłymi, szarymi psami…
– Zwykłe psy?! – wrzasnął kumpel, wypijając swoją, hojnie nalaną czystą i z nerwów zapominając tym razem o dolaniu Bobikowi. – Ta banda nierobów, półgłówków i chamów, co tylko patrzą, jak by tu innemu psu świnię podłożyć? Chyba nie chcesz, żebym ja się zadawał z tą hołotą?
– Noo, ja myślałem o zwykłych, ale kulturalnych psach – sprostował nieśmiało Bobik.
– Kultura? Co ty, szczeniaku, wiesz o kulturze? – warknął Dobry Kumpel i dla zaoszczędzenia czasu napił się prosto z butelki.
– A wiesz, – ożywił się Bobik – ostatnio to się nawet trochę dokulturalniłem. W Londynie byłem, po galeriach się przeleciałem. Van Eyck, Velazquez z Turnerem, te rzeczy. Możemy o tym…
– Nawet ty, Bobik, przeciwko mnie? – chlipnął Kumpel, nagle rozżalony do łez. – To ja do ciebie z sercem, a ty we mnie żelazkiem z felerem? I widzę, że nawet napić się ze mną nie chcesz.
– Ależ skąd – zmieszał się Bobik. – Chcieć to bym chciał. Tylko muszę zachować pewną przytomność umysłu, żeby cały czas tłumaczyć z polskiego na nasze. No bo jakbym przestał tłumaczyć, to – nie daj Boże – jeszcze jakieś nieporozumienia między nami mogłyby się pojawić. A tego chyba obydwaj nie chcemy?