Impreza na dwie piątki

pt., 1 maja 2009, 23:46

Tak naprawdę wcale za jubileuszami nie przepadam. Do magii cyfr mam, wbrew pozorom, stosunek umiarkowanie sceptyczny, a celebra na ogół mnie żenuje albo śmieszy. Ale jakaś alternatywna forma jubileuszu, w której powagę wysłałoby się na poszukiwanie kwiatu paproci (ewentualnie świętego Graala, też dużo czasu zajmuje), ceremonie na ryby, a zadęcie na drzewo? Hmm, czemu nie, tego mógłbym spróbować.
Tylko że organizacja jubileuszu to wcale nie jest taka prosta sprawa i nie wiem, czy prosty pies sobie z nią poradzi. Proszę więc Szanowne Komentatorstwo o pomoc w zorganizowaniu imprezy z okazji 55 wpisu na bobikoblogu. Bo 5 i 5 to prawie jak trafienie w dziesiątkę, więc uznajemy, że jest okazja do imprezowania (powyższa uwaga była przeznaczona dla tych, którzy nie wiedzą, że każda okazja jest dobra).
Na początek odpowiedzi domagają się przede wszystkim następujące pytania:

  • Kogo należy z całą pewnością nie zaprosić?
  • Gdzie nasz jubileusz nie powinien się odbywać?
  • Która kapela i czego nie będzie grała?
  • Jakie dania i napitki pod żadnym pozorem nie będą podawane?
  • W co nie będzie odziany sam Bobik, w co Komentatorzy, a w co Zaproszeni i Niezaproszeni Goście?
  • Na jaki temat nie będą wygłaszane pochwalne mowy?
  • Jaka księga nie zostanie wydana z okazji?

Dalsze pytania na pewno pojawią się w trakcie wspólnej, wytężonej pracy organizacyjnej, ale na razie spróbujmy odpowiedzieć przynajmniej na te już postawione.
Pomożecie?
Pomożecie, pomożecie. Już ja Was znam!

Mogę powiedzieć bez obłudy,
że pracę bardzo cenię,
zwłaszcza gdy mnie ogarną nudy
lub nagłe rozbestwienie.

Przyglądam wtedy się z rozkoszą,
jak praca wre dokoła:
tutaj ciężary jakieś noszą,
tu kopią w pocie czoła,

tu wysilają mózgownice,
tam prężą zaś muskuły…
Ach, jak się czasem tym zachwycę,
ogarnę wzrokiem czułym.

Wygodnie leżąc na kanapie
podziwiam te wysiłki,
z wrażenia nawet much nie łapię,
nie gonię nawet piłki!

I gdy tak słodko sobie leżę,
to myślę – a, niech stracę,
z tej myśli wam się tutaj zwierzę:
po prostu – kocham pracę!

Szybkim truchtem

pon., 27 kwietnia 2009, 03:50

Pozazdrościwszy Komisariatowi 5555 jubileuszu staram się zmierzać jak najszybszym truchtem ku 55 jubileuszowi, stąd gwałtownie przyspieszona częstotliwość wpisów. Jeszcze odrobinę (no, naprawdę, niemal niezauważalną) mi do magicznej liczby brakuje, ale jestem pewien, że wspólnym wysiłkiem to w mig nadrobimy. Ptaki do piór, czy jak tam to było!
A tak bystro truchtając zauważyłem, że cokolwiek się na blogu dzieje, jest inspirujące. Nawet jak nie jest akurat wesołe. I może w tym rzecz, żeby nie domagać się zawsze przyjemności, tylko i z chwilowym brakiem pasztetówki umieć się dogadać?
Co poradzę, jakoś tak mam, że mi wszystko daje do myślenia. Wiem, że to choroba. Jak ktoś zna przeciw temu szczepionkę, to uprzejmie poproszę o namiary.

Gdy widzisz człeka… ach, co z tego,
nic nie jest to nadzwyczajnego,
o czym tu gadać, człek jak człek,
zwyczajny jak na setkę bieg.
Lecz gdy się przyjrzysz tak dokładnie
myśl może taka cię dopadnie,
że każdy z owych człeków przecież
we własnym się obraca świecie,
własne o wszystkim ma pojęcie
i w co innego wierzy święcie,
a jednak… Człek. Na niegoś wnerwion?
Najlepiej idź narąbać bierwion,
lub się rozładuj w inny sposób.
Za to do człeków, czyli osób,
nie stosuj najostrzejszej z taryf,
bo w końcu – gorsze są komary!

Kłopoty

sob., 25 kwietnia 2009, 02:36

Nikt nie pała do nich miłością. Wszyscy na nie narzekają. Wszyscy starają się ich unikać. Obchodzić je dużym łukiem. Nie narażać się na spotkanie z nimi. Nie dostrzegać ich albo udawać, że nie istnieją.
A czy ktoś się kiedyś zastanowił, jak się czuje przez wszystkich omijany jak śmierdzące jajo kłopot? Czy nie cierpi wskutek takiego traktowania? Czy nie przelatuje mu przez głowę okropne słowo mobbing? Czy nie oburza się na dyskryminację i krzyczącą, a nawet i milczącą niesprawiedliwość?
Może zamyka się w ciemnym pokoju, kładzie kompres na zapuchnięte oczy i godzinami puszcza sobie Doorsów albo Kurta Cobaina? A może pała żądzą odwetu i podczas długich, bezsennych nocy obmyśla plany jużjaimpokazania?
Tak naprawdę niewiele wiemy o wewnętrznym życiu kłopotów, chociaż niemal wszystkim się wydaje, że na czym jak na czym, ale na kłopotach to oni się świetnie znają, bo przecież, mimo wszelkich uników, bezustannie mają z nimi do czynienia. Tymczasem nie można wykluczyć, że kłopoty mają swoje zaskakujące, wrażliwe, z gruntu pozytywne strony, których wskutek naszych uprzedzeń nawet nie mamy szansy poznać.
Więcej tolerancji dla kłopotów! Doceńmy wreszcie fakt, że one wyraźnie nas lubią i z zapałem szukają naszego towarzystwa!

Kłopoty to specjalność moja,
wciąż bywam z nimi sam na sam.
Choć nie wyglądam na oldboya,
w tej sprawie doświadczenie mam.

Na przykład kilo pasztetówki
kłopot przywodzi mi na myśl,
bo trudno rzec tak z dubeltówki,
czy zjeść ją jutro, czy też dziś.

W nadmiarze udka lub żeberka
też kłopotliwe mogą być,
bo gdy w lodówce jest usterka
pachną niepięknie, co tu kryć.

Nawet plasterek salcesonu
ku kłopotowi może wieść –
nie jest oznaką wszak bon tonu
go na wytwornym party jeść.

W życiu tak strasznie kłopotliwym
zaczynam sobie myśleć tak:
to fart zaiste jest prawdziwy,
gdy czasem ci kłopotów brak.

Lecz potem nagle jestem gotów
myśli odmiennej cenić zryw:
gdy ci zupełnie brak kłopotów,
wątpliwe, czyś jest jeszcze żyw.

I widzę wtedy – w samą porę –
fakt, co wybija się nad tło,
że życia jest indykatorem
kłopot. I za to doceń go!

Do raportu

sob., 18 kwietnia 2009, 03:22

Rozpakowywanie torby szło jakoś niesporo. Stosy zgromadzonych materiałów wywiadowczych domagały się potraktowania mniej obcesowego niż „Konserwa pułtuska”. Bobik już od godziny usiłował posegregować doniesienia, obserwacje, pogłoski i fotografie, ale opór tajnej materii był nadspodziewanie silny. A na dodatek ta cholerna wiosna, ptaków śpiew i sąsiadka labradorka w pełnej krasie…
A gdyby tak – wpadło mu nagle do głowy – skrócić raport do niezbędnego minimum? Tylko tyle, żeby nikt się nie czepiał, nie ględził, nie odwoływał do poczucia odpowiedzialności? Sama treść, bez waty, ozdobników i bicia piany.
– Ryzyk fizyk – mruknął Bobik i smukłymi pazurami uderzył w klawisze. Zminimalizowany raport, być może pod wpływem konspiracyjnych spotkań z Music Lady, rozwijał się jak z nut.
Poszukiwany absurdalista bez wątpienia istnieje. Wprawdzie tylko akustycznie, bez oznak wizualnych, ale nie takie rzeczy słonko słyszało, choć nie widziało. Tropiony obiekt został namierzony na placówce wysuniętej, gdzie najprawdopodobniej zamierza pozostać, póki mu się nie znudzi. Ktokolwiek zna miejsce pobytu innej wersji wydarzeń, proszony jest o zachowanie tego dla siebie, bo po diabła wprowadzać zamieszanie.
– Ufff – odetchnął Bobik z ulgą, zobaczywszy efekt swej wytężonej pracy. Czynniki powinny być zadowolone, a głupiemu radość. Nie mówiąc o tym, że zaoszczędzony czas i atłas mogę przeznaczyć na szlachetne cele. Spacer? Zimne piwo w kawiarnianym ogródku? A może…?
Sterczący w doniczce na parapecie rozmaryn pokiwał akceptująco szpilkami i zaczął się rozwijać. Wiosna atakowała bez najmniejszych hamulców moralnych.