Odkrycie

pon., 2 marca 2009, 02:41

Nie wiem, czy Wam już kiedyś mówiłem, że jestem jednym z założycieli Psinstytutu Badań Literackich? Jak nie mówiłem, to mówię teraz. Bez fałszywej skromności przyznam się również, iż jestem bodajże najwybitniejszym w tymże Psinstytucie specjalistą od literatury kociej. I właśnie w ramach programu badawczego „Wróg czy przyjaciel? Nieznane oblicze Kota” trafiłem niedawno na całkowicie (a niesłusznie!) zapomniany zbiór ogromnej wartości tekstów z przełomu XX i XXI wieku. Wydaje się, że były one w owym czasie dość powszechnie znane pod wspólną nazwą „Pieśni Mordechaja”. Czy ich autorem istotnie jest legendarny Mordechaj trudno powiedzieć, bowiem informacje pochodzące ze źródeł z okresu powstania utworów są sprzeczne i niejasne. Pewne wydaje się jednak, że autor (autorzy?) musiał (musieli?) pochodzić z kręgu zbliżonego do twórcy „Zupy z bażanta”. Wskazuje na to zarówno podobieństwo postaw filozoficznych ujawniających się w treści poszczególnych pieśni, jak i sięganie do ulubionych przez Mordechaja chwytów stylistycznych.
Chyba najniezwyklejsza z tego poruszającego zbioru jest Pieśń III, zadająca kłam rozpowszechnionemu przekonaniu o wygórowanych wymaganiach stawianym przez Koty swemu personelowi. Pełne bolesnego realizmu strofy ukazują ascetyczne, składające się głównie z wyrzeczeń i poświęcenia życie Kota, który w imię solidarności z personelem skłonny jest posunąć się do egzystencji na skraju biologicznego i socjalnego minimum. W niewielu wstrząsających obrazach udało się autorowi zawrzeć zarówno cały ból istnienia, jak i niebywały hart ducha bohatera utworu w obliczu przeciwieństw losu, przybierających postać niezasłużonych katastrof kulinarnych.
„Pieśni Mordechaja” zapewne już wkrótce wejdą do klasyki kociej literatury. Udostępniając to wiekopomne dzieło szerokiej publiczności, mam nadzieję zachwiać dotyczącymi kociej natury przesądami, jak również przyczynić się do zwycięstwa szczytnej idei porozumienia międzygatunkowego. Niech hasło „jak Pies z Kotem” stanie się synonimem współpracy i stopniowego, ale konsekwentnego zbliżania misek!

Pieśń III

Gdy na me urodziny
nie kupisz kurzych ud,
zapomnisz indyczyny,
sarniny nie masz w bród,
dziur nie rób sobie w główce
lub innych takich bzdur:
na pewno masz w lodówce
kawioru spory zbiór,
na pewno masz w lodówce
kawioru spory zbiór!

Gdy rzeźnik ci befsztyka
nie sprzedał (co za typ!),
w pobliskich zaś sklepikach
zabrakło świeżych ryb,
nie wpadaj w popłoch zaraz,
w trzęsawkę, ani w lęk,
bo można wszak do gara
homarów wrzucić pęk,
bo można wszak do gara
homarów wrzucić pęk!

Gdy przyjdzie dzień, że nawet
na ochłap nie stać cię,
bierz lekko całą sprawę
i nie mów, że jest źle,
paniki nie rób dzikiej
i nie gryź warg do krwi –
jagnięce kotleciki
wystarczą w pełni mi,
jagnięce kotleciki
wystarczą w pełni mi!

Bo mało znajdziesz gości,
co skromni są jak kot.
Od kociej uległości
osłupiałby sam Lot!
Z bażanta trochę resztek,
foie gras, ten cały chłam,
czy czegoś żądam jeszcze,
gdy już to wszystko mam?
Czy czegoś żądam jeszcze,
choć tak niewiele mam?!

Sztuczki

wt., 24 lutego 2009, 23:47

Czy innym tylko się wydaje, że my jesteśmy tacy naiwni, czy też nam się tylko wydaje, że jesteśmy tacy mądrzy? Na mój zdrowy, psi rozum wszystkie marketingowe i piarowskie sztuczki powinny przestać funkcjonować najpóźniej w tym momencie, kiedy zdajemy sobie z nich sprawę. Ba, nawet jestem przekonany, że tak jest w istocie, bo udało mi się w ostatnim miesiącu spławić 368 telemarketerów, tudzież nie zakupić 854 rzeczy, o których niezbędności solidarnie zapewniały mnie wszelkie możliwe media, a to głównie dzięki solidnemu obkuciu się w stosowanych przez wciskaczy metodach. Kiedy widzę polityka gładzącego niewinne dziecięce główki, również wiem, że jest to tylko taki trik wizerunkowy, bo prywatnie może on tych wszystkich bachorów nie znosić i głaszcząc je równocześnie rozmyślać nad ustawą nakazującą wszystkie osobniki rodzaju ludzkiego poniżej lat 10 rzucać lwom na pożarcie. A ponieważ nie uważam się za mądrzejszego od innych, to wychodzę z założenia, że duża część ludzkości podziela moje zdanie na temat reklamowo wypracowanych wizerunków rzeczy oraz ludzi. Pic na wodę i fotomontaż, w związku z czym ja tego kupować nie mam zamiaru.
Ale jest również niemała część ludzkości, która najwyraźniej wychodzi z założenia „bujać to my, a nie nas” i uważa, że przy odpowiedniej strategii każdy kit da się wcisnąć – stołki na chwiejnych nogach, idee nie pierwszej świeżości, zalatujące z lekka rocznice, zużyte etosy i potargane zalety ducha. Szczególne przywiązanie do tego rodzaju myślenia daje się zauważyć nie tylko wśród handlowców, ale też, a może przede wszystkim, wśród ludzi w taki czy inny sposób związanych z władzą, lub do niej prących. Nowa strategia ma oznaczać nowe życie dla kanapy, salonu czy poselskiej ławy. Bo przyjdzie głupi i kupi.
Tak się niezobowiązująco zastanawiam: czy rzeczywiście tak dużo jest wśród nas patentowanych frajerów, jak się to wydaje wciskaczom kitu? A może nawet jeszcze więcej? Nie mogę przecież wykluczyć, że naiwny jestem ja, nie doceniając marketingowych chwytów i rzeczywistość jest naprawdę tak prosta, jak w tym wierszyku:

Poszedł Marek na jarmarek,
kupił nową twarz
(stara była w takim stanie,
że choć siądź i strasz).

Postawił ją przed stodołą –
proszę, twarz na schwał!
Każdy wygrałby wybory,
gdyby taką miał.

Oczka u niej się puszczają
w stronę wszystkich stron,
wargi dźwięki zaś wydają
mocne niby dzwon.

Ludność zbiegła się dziwować,
baby zaraz w pisk:
no fakt – jak spod igły nowa,
lub jak strzelił w pysk.

Chłopom w ślepiach błyska zawiść –
nówka, szkoda słów,
sam bym sobie taką sprawił,
bodajbym był zdrów!

Marek w środku się przechadza
dumny jest, że hej:
Czyż nie cudna nasza władza
i oblicze jej?

A jak morda się zużyje
piarowiec nasz
zaraz kupi lub uszyje,
jeszcze jedną twarz.

Międzywpis

niedz., 22 lutego 2009, 02:13

Międzywpis dlatego, że miało być właściwie o czymś zupełnie innym, ale wczorajsza zabawa zaczęła się tak obiecująco, że szkoda by ją było przerywać. Dla wygody Szanownej Publiczności przeniosłem więc naszą zbiorową epopeję do nowego wpisu i liczę na jej owocną kontynuację. Tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi informuję, że chodzi o dopisywanie przez kolejne osoby po wersie i prowadzenie w ten sposób epopei w kierunku rozwinięcia, a przy sprzyjających okolicznościach może nawet i zakończenia.
Pisarze do klawiatur! I niech mi się nikt nie wymawia, że nie umie. Jak śpiewać każdy może, to pisać też. Taki początek domaga się przecież niezbędnie dalszego ciągu:

Poszła Zosia do ogrodu,
kupa była tam narodu.
Stali i wąchali kwiatki,
poprawiając przy tym gatki.
bo widzieli u sąsiadki
jak się robi to bez wpadki.
Był w tej ciżbie pewien młodzian,
skąpo odzian syn powodzian,
wdzięku tyyyyle z sex-appealem
miał, choć był zaledwie szczylem.
Kiedy spojrzał w oczy Zosi
rzekł: o nic nie będę prosił,
niech się Zosia wypcha sianem,
inną będę miał nad ranem
W siana stogu, albo w szopie
Zosię w stawie zaś utopię,
bo nad wyraz jest szkaradna.
Siła mnie nie wstrzyma żadna,
wolę w stawie pieścić żaby
niż się tykać takiej baby!
Jest to najzupełniej pewne:
Rano będę miał królewnę
z żabim udkiem i z płetwami.
A jak Zosia z ułanami
chce się zadać, kij jej w bary –
mam po uszy tej poczwary!

Czy ktoś wie, co było dalej?

Świat właściwie urządzony

wt., 17 lutego 2009, 13:23

Już od wczoraj przygotowywałem się do dzisiejszych obchodów Dnia Kota. Miałem zamiar zaraz z rana złożyć życzenia Kotom blogowym, ale kiedy tu zajrzałem, żadnego Kota jeszcze nie było. Rozeszły się wczoraj po ciepłych kątach i nawet uśmiechów nie zostawiły. Cóż było robić, przeszedłem się do Kota Sąsiadów. Dzikus wprawdzie z niego straszny i zbliżyć się do siebie zanadto nie pozwala, ale myślałem, że przy święcie będzie łaskawszy. Kiedy jednak wspiąłem się na tylne łapy i zajrzałem przez okno zobaczyłem, że Kot Sąsiadów pogrążony jest w głębokim śnie. Nieuprzejmie by było w taki dzień brutalnie go obudzić, więc nawet nie szczeknąłem, ale z ciekawości zacząłem się przyglądać jego snom, bo pomyślałem sobie, że może znajdę w nich jakąś wskazówkę, czego należy Kotom życzyć. Wiecie chyba jak to jest – najczęściej życzymy bliźnim tego, co nam samym wydaje się atrakcyjne, ale niekoniecznie pokrywa się to z ich marzeniami. Każdy ma w końcu swój własny pomysł na to, jak powinien wyglądać właściwie urządzony świat. Ja też mam, ale dziś chciałem być altruistą, zapomnieć o własnym psim ego i, jak to mówią Anglosasi, chociaż raz wejść w buty Kota.
I rzeczywiście, kiedy tak obserwowałem kocie sny, wpadł mi w oko jeden, który wydał mi się kwintesencją pozostałych i świetnie się nadawał do celów życzeniowych. Wyglądał on mniej więcej tak:

„Świat jest niesłusznie urządzony” –
każdy tę śpiewkę chyba zna,
lecz, jeśli spojrzeć z innej strony,
da się to zmienić w trymiga.

Zwijam się na kaloryferze
i w szybkim tempie mi się śni
mysz gigantyczna, wielkie zwierzę,
tłuste, że się nie mieści w drzwi.

Ja na to rosnę w mym marzeniu
i jestem już postury lwa,
i widzę nagle – ku zdumieniu –
że to rośnięcie nadal trwa.

Słonie sięgają mi po kostki,
człowiek to ledwo marny puch,
a dinozaury-niedorostki
łby gdzieś tam mają, gdzie mój brzuch.

I słusznie, bo w obliczu kota,
czym jest przedpotopowy gad?
choćby marudził i się miotał,
to kotom się należy świat!

Więc rosnę dalej. Ponad Andy,
już Himalaje mam u nóg,
hołd mi składają wielkie pandy
i czuję się jak młody bóg.

A stąd już kosmos niedaleko,
w nim wełny kłębków krąży rój,
rozlane w drodze gwiezdne mleko
samo na język pcha się mój

i wszystko czeka, by mi służyć,
mnie bawić, dla mnie tylko żyć…

Wystarczy snu kwadransik zużyć
i wszystko tak jest, jak ma być!

Życzę więc wszystkim Kotom, żeby dzisiaj świat zrezygnował ze swoich przyzwyczajeń i chociaż na kwadrans zaczął być urządzony tak, jak trzeba. 😆