Dies irae

pt., 16 stycznia 2009, 18:23

Biskup obudził się jak zwykle dość wcześnie i jeszcze po omacku, nie otwierając oczu, sięgnął po zegarek. Na stoliku przy łóżku wymacał nocną lampkę, obok niej kilka książek, szklankę, do której zwykł był wkładać na noc sztuczne uzębienie górne, dwa długopisy i jedno wieczne pióro, ale zegarek uparcie nie chciał znaleźć się na swoim zwykłym miejscu. Biskup usiadł, przetarł oczy i spojrzał na stolik. Lampka, przy niej książki, szklanka, długopisy, pióro… Zegarka nigdzie nie było, a po dokładnym wejrzeniu można było naocznie stwierdzić również brak sztucznej szczęki. I wokół, w całym pomieszczeniu, zaszły jakieś subtelne, na pierwszy rzut oka niedające się uchwycić, ale napawające nieokreślonym niepokojem zmiany.
– Ki diabeł? – szepnął Biskup i aż podskoczył od nagłego grzmotnięcia, które rozległo się tuż obok niego.
– Nie żaden diabeł, tylko wręcz przeciwnie. To ja, twój Szef – odezwał się tubalny, dochodzący gdzieś z wysoka Głos. – Doszedłem do wniosku, że czas wreszcie zrobić porządek i postanowiłem zacząć od ciebie. Mam nadzieję, że docenisz ten zaszczyt.
– Porządek? – wyjąkał Biskup trzęsąc się jak osika. – W jakim sensie porządek?
– Ludzie rozpuścili się jak dziadowski bicz – zadudnił Głos. – Zaczęło im się wydawać, że mogą mnie poprawiać. Mnie! Też coś! No, już raz pogoniłem tych mędrków, jak chcieli wieżę do nieba zbudować i myślałem, że to jako nauczka wystarczy na wieki wieków. Ale gdzie tam! Pokwękali, pokwękali, zapomnieli i dawajże jakieś zegarki, kwarki, samochody, prezerwatywy, przeszczepy,atomówki, lodówki, lokówki, złotówki… Tfu, zgroza i bezeceństwo. Ja wiem, że to kolega D. ich namawia, ale po to im dałem wolną wolę, żeby mogli kazać koledze D. spadać na drzewo. Krótko mówiąc, zamierzam się z tym załatwić i to szybko. Założyłem sobie nieprzekraczalny termin, siedem dni. Po tym czasie wszystko ma wrócić do natury. Nie po to z takim wysiłkiem ją stwarzałem, żeby teraz dać sobie wszystko zepsuć przez paru zadufańców. Wprawdzie kiedyś tam powiedziałem, że ludzie mają Ziemię czynić sobie poddaną, ale zmieniłem zdanie. Wolno mi, w końcu jestem wszechmogący, nieprawdaż? No, ale my to gadu, gadu, a ty, synu, chyba musisz do roboty? Świątynie zlikwiduję dopiero na końcu, więc jeszcze przez sześć dni będziesz całkiem normalnie wykonywał swoje obowiązki, a potem znajdziemy dla ciebie coś innego. Zatrudniłbym cię przy budowie arki, ale nie wiem, czy mi się będzie chciało powtarzać ten stary numer. Może wymyślę coś nowego. No, a teraz hop, hop!
Biskup zerwał się jak dźgnięty ostrogą i pobiegł w kierunku krzesła, na którym położył poprzedniego dnia swoją garderobę.
– Bielizny nie szukaj – zawiadomił Głos. – Mój personel prosił mnie o jakiś wesoły kawałek na początek, więc najpierw unicestwiłem ineksprymable, sztuczne szczęki, okulary i takie różne. Powiadam ci, kupa śmiechu, jak się ludziom to wszystko poodbiera. Ale sutanny na razie zostawiłem, więc jakoś tam swą nagość okryjesz. Gorzej będzie z tymi w Trzecim Świecie, tam niektórzy tylko jedną parę gatek posiadają. Chyba będą się musieli za listkami rozejrzeć.
Narzuciwszy sutannę Biskup z nawyku skierował się w stronę szafki z lekarstwami. Z góry dobiegło coś w rodzaju chichotu.
– Daruj sobie – radośnie oświadczył Głos. Lekarstw też już nie ma.
– Ale… Moje nadciśnienie… – wyjąkał Biskup. – Muszę zawsze trzy razy dziennie… Inaczej mogę na miejscu…
– Modlitwa, modlitwa! – przypomniał Głos karcąco. – Ewentualnie możesz w drodze do pracy – nawiasem mówiąc, na piechotę, bo środki lokomocji jakoś mi się nie podobały – poszukać sobie jakiejś leczniczej roślinki. To zgodne z naturą, nawet zwierzętom dałem tę możliwość. Aha, jedzenie też musisz sobie jakoś wykombinować. Lodówkę z zawartością już sprzątnąłem.
– Szefie, przecież Szef nie zlikwidował chyba żywności? – zdumiał się Biskup.
– Nie tak całkowicie. – odparł Głos dość pojednawczo, ale zaraz się nasrożył – Było zapowiedziane, że macie sobie żywność zdobywać w pocie czoła, a wy co? Idziecie i w sklepie sobie kupujecie! Tego nie było w moim planie! Pot czoła, ot co! Pot czoła! – powtórzył, w słyszalny sposób napawając się brzmieniem tych słów.
– Oczywiście, oczywiście, pot czoła! – skwapliwie wyszeptał Biskup. I dodał przymilnie, wyraźnie licząc na pochwałę – To wspaniale, że wracamy do natury. Znikną takie potworności jak aborcja, in vitro…
– Aborcja? – zastanowił się Głos – O ile się nie mylę, to ja ją wprowadziłem. Wprawdzie nie na żądanie, ale jednak. Co któryś tam embrion zostaje wyeliminowany, zwłaszcza jak jest od początku uszkodzony. Tylko mam problem z naszym działem kontroli, czasem i te uszkodzone przepuszczają. Będę musiał nad tym popracować. A in vitro? Hmmm… Sam mam w sobie coś z szalonego naukowca i eksperymentatora, lubię właściwie te probówki, szkiełka, laboratoria… Może jednak zostawię kilka ośrodków badawczych. Mówiąc szczerze, między nami, ta natura nie wyszła mi tak w stu procentach, odrobinę można by ją poprawić.
– Ależ Szefie! – wyrwało się Biskupowi nieopatrznie. Piorun rąbnął tuż obok niego, aż z podłogi posypały się iskry.
– Śmiesz kwestionować moje decyzje? – huknął Głos – Nie wiesz, że moje wyroki są niezbadane?! Czy może sądzisz, że ty albo ktoś z twojej filii wie lepiej, czego chcę ja, Główny Szef? Skąd takie przypuszczenie? Przecież nie mam w zwyczaju komunikować się z podwładnymi bezpośrednio, ani ujawniać wam moich zamierzeń. Oj, widzę, że nie tylko z cywilami będę się musiał rozprawić!
Dalsze słowa trudno już było zrozumieć poprzez rozszalały huk grzmotów. Ze ścian zniknęły obrazy, z portmonetki banknoty, maszynka do golenia rozpłynęła się w nicości, a z dolnej szczęki Biskupa jedna po drugiej zaczęły się ulatniać solidne, porcelanowe, ciężko opłacone u prywatnego dentysty plomby.