Nie dla psa stołek

sob., 24 stycznia 2009, 16:23

Podobno zostałem ostatnio senatorem, o czym dowiedziałem się z mediów, a właściwie z jednego, czyli z własnego blogu. Nie bardzo jestem do tej roli przygotowany, bo prawdę mówiąc, kariera i zaszczyty zawsze interesowały mnie znacznie słabiej, niż pierwszy lepszy kotlet, ale tak z łapą na sercu: iluż ludzi w podobnej sytuacji zasiada w senacie i w ogóle się nie przejmuje? No więc ja też postanowiłem się nie przejmować i zakosztować uroków senatorskiego życia jak najprędzej, bo w tej cholernej demokracji nigdy nie wiadomo, czy kolejna kadencja nastąpi. Pod tym względem na serialach w telewizji o wiele bardziej można polegać.
Zacząłem się zastanawiać, czym przede wszystkim taki senator musi się zająć. Wnikliwe obserwacje doprowadziły mnie do przekonania, że najważniejszą, pochłaniającą najwięcej uwagi i czasu rzeczą w życiu senatora, jak również większości ludzi na wysokich stanowiskach, są: dom, samochód, ubranie, konto, jedzenie, picie, gadanie, czyli klasyczny ludzki zestaw, tylko pochłaniający nieco więcej forsy, niż średnia pensja. Forsy zresztą nie zawsze własnej, co wydaje się być dla ludzi jednym z niezaprzeczalnych uroków wysokich stanowisk. Senatorskie gadanie powinno też nieco wychodzić ponad przeciętną pod względem napuszenia, zamotania i umiejętności ściemniania, ale to jakoś samo przychodzi wraz z pozycją. Nieraz widziałem ludzi, którzy dzień przed wskoczeniem na Strasznie Ważny Stołek jeszcze w ogóle nie umieli tak zabełtać, żeby ni cholery nie było wiadomo, o co chodzi, a dzień później wykazywali w tej dziedzinie mistrzostwo.
Tak więc w sumie kwestia sprawowania urzędu w pierwszym momencie nie powodowała u mnie szczególnych rozterek i lęków. Powiedziałem sobie, że wystarczy się trzymać definicji Ambrose Bierce’a, polityka to prowadzenie spraw publicznych dla prywatnych korzyści i wszystko będzie dobrze. Ale potem przypomniałem sobie znajomego psa, który na ścieżkę kariery wszedł wiele wcześniej ode mnie i nagle jakoś przestałem być pewien, czy naprawdę tym senatorem chcę być. A potem nawet zacząłem być pewien, że wcale nie chcę. Tylko, jak zauważyłem już w ciągu jednego dnia na Stołku, bycie dostojnikiem to nie jest funkcja, to jest stan umysłu. Czy coś takiego da się jeszcze odkręcić?

Kiedy pies został senatorem,
zamieszkał w rezydencji.
W spiżarni miał kiełbasy worek,
dostojny rys w prezencji,
w ogrodzie dziur wystawnych kupę,
protokół w budzie sztywny
i wszystko było niby super,
tylko pies jakiś dziwny.
Ogonem machał bez zapału,
bez przyjemności szczekał,
nadęty pysk mu rósł pomału,
całkiem jak u człowieka,
ni własny go nie cieszył warkot,
ni pomruk limuzyny,
słowem, wrażenie sprawiał markot-
nej, sfrustrowanej psiny.

Człek się na stołkach chętnie sadza,
lecz niekoniecznie pies –
senatorzenie, forsa, władza
widać humanum est.
Więc może w humanistów łapach
niech władza lepiej tkwi?
Pies tylko skrzywi się na zapach
i wskaże sobie drzwi.