Pobudka w sieci
To nie było przyjemne przebudzenie. Łapami dało się poruszać co najwyżej w zasięgu dziesięciu centymetrów, ogon, podkulony pod brzuch, w żaden sposób nie dał się wyprostować, a i łeb, chcąc się obrócić, napotykał na jakąś przeszkodę.
Pies szarpnął się jeszcze parę razy i znieruchomiał. Leżał na własnej, dobrze znanej kanapie, od koniuszka ogona aż po czubki kłapciatych uszu oplątany siecią. Nie było co marzyć o pogoniach za królikami, płoszeniu wron, a nawet o przekąszeniu czegoś z niezbyt odległej miski. Sieć była cienka, ale mocna i z każdym gwałtownym ruchem zamotywała się coraz bardziej.
Psu udało się przekręcić łeb nieco na bok i ujrzał, że końce sieci wychodzą ze stojącego na stoliku obok kanapy komputera. Było w tym coś niezrozumiałego. Przecież pozostawali z komputerem w jak najlepszych stosunkach, spędzali razem dużo czasu i nigdy jeszcze z jego strony nie doznał żadnej zamierzonej przykrości. Owszem, zdarzały się jakieś nieporozumienia z Wordem czy Windowsami, ale komputer jako taki nie miał z tym nic wspólnego. Tak, to musiało być po prostu jakieś idiotyczne nieporozumienie.
– Ty, słuchaj – poprosił Pies. – Nie mógłbyś tego świństwa odrobinę rozluźnić? Wrzyna mi się w różne wrażliwe miejsca. A w ogóle, co się wygłupiasz? Przecież jeszcze do wczoraj byliśmy najlepszymi kumplami!
Komputer zarechotał i złośliwie łypnął ekranem.
– Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr! – wybuczał dość podłej jakości głośnikiem. – I nie próbuj mnie brać na kumpelstwo. Nie wiesz, że jestem maszyną i nie mam żadnych emocji?
– Mnie też do nie tak dawna uważano za maszynę i mówiono, że nie mam uczuć – zauważył Pies. – A teraz się z tego wycofują. Może i na twój temat zmienią zdanie?
– Co będzie, a nie jest, też się nie pisze – autorytatywnie oświadczył komputer. – A poza tym, pomyśl logicznie. Chyba nie po to cię oplątywałem, żeby teraz nagle odplątywać. Nie jestem człowiekiem, żeby robić rzeczy kompletnie pozbawione sensu ot, tak, dla jakichś zachcianek, czy pod wpływem nagłych odpałów. Ja mam cel i zmierzam do niego najkrótszą, zerojedynkową drogą. Miałem cię oplątać siecią, to cię oplątałem i wszelką dalszą dyskusję na ten temat uważam za stratę czasu.
Pies zaczynał czuć się coraz bardziej nieswojo. Komputer sprawiał wrażenie zdeterminowanego i nieskłonnego do ulegania prośbom. Trzeba było spróbować z innej strony.
– Wiesz co, jak cierpliwie, centymetr po centymetrze, będę się przesuwał w twoim kierunku, to w końcu dotrę na tyle blisko, żeby cię wyłączyć. W końcu pazur przez tę sieć mogę wystawić – spróbował delikatnego szantażu.
– A wyłącz, wyłącz – łaskawie zgodził się komputer. – Jak chcesz się osobiście przekonać, że to nic nie da, to nie widzę przeszkód. Eksperyment jest bardzo dobrą formą sprawdzenia hipotezy.
– Przecież ta sieć jest wirtualna! – oburzył się Pies. – Chyba nie chcesz mi wmówić, że jesteś ją w stanie przenieść do realu? Nawet nie muszę cię wyłączać, żeby się jej pozbyć. Wystarczy, że na przykład zasnę. Albo że po prostu zamknę oczy i przestanę o tobie myśleć.
– Próbuj, próbuj – zachichotał komputer i patrząc na jego rozweselony ekran Pies zrozumiał, że jest uwikłany znacznie bardziej, niż mogłoby wynikać z jakichkolwiek prostych, zgodnych z dotychczasowymi przekonaniami interpretacji rzeczywistości. A najgorsza ze wszystkiego była świadomość, że nawet wycie do księżyca w żaden sposób nie gwarantowało wyjścia z sytuacji. Zresztą, skąd wziąć księżyc tuż po przebudzeniu?
dzieki Niuniu za link.
Tak Bobiku, pewnie to jeden z powodow u mnie tez. Inny to, ze literatura jakby sie skurczyla. Kto by dzis jeszcze potrafil napisac Wojne i Pokoj albo Dr. Zivago albo Zabic Drozda albo W Poszukiwaniu Straconego Czasu… Wydaje mi sie ze coraz bardziej zyjemy w epoce narracji raczej wizualnej niz slowa pisanego.
A jakie kluski uzyjesz do dzisiejszego rosolu, Bobiku?
Witajcie wieczorowa porą.Nie wiadomo, którego wątku się chwycić,a chwycic się trzeba, bo dzsiejsze wyjście na powietrze( ach!boski powiew wolności!!) bardzo mnie „rozebrało”.
Najpierw Pani Kierowniczce składam ŻYCZENIA NIEMINIENOWE !STO LAT W „POLITYCE”. 🙂
Niuniu dzięki za Emi, dzisiaj bardziej potrzebowała Twojej opieki, niż poprzednio.:mad:
U nas w Gdyni nie zakopywało się dolarów , jak w Galicji.
W gustownym wózeczku głębokim- dolary i inne walory wożone były wraz z potomstwem i nikt dzieci nie wtykał do formaliny, tylko do wózka .
Pewex mieścił się vis a vis kościoła, toteż cinkciarze mieli zapewnioną opiekę boską jak i potomstwo własne lub pożyczone.
Z tych dzieci dotlenionych porządnie zima-lato powyrastały dorodne chłopy i panienki, które dzisiaj dzięki zapobiegliwości Rodziców mają solidne firmy.
Z niektórymi witamy się radośnie do dzisiaj.(przed nogą) 😉
Kompot (choć to kwestia smaku)
lepszy z malin już, niż z maku,
lecz tak w kącie? Bez dzielenia?
Czy to objaw zsobkowienia? 😯
Heleno!To ja Cię namawiam na pamietnik.
Nie napiszesz pamiętnika, to ja dużo stracę!Ze mną inni.
Jak to sobie niby wyobrażasz? 👿
Mam wystawać pod hala targową w Gdyni i polować na robiącą zakupy Ciotkę Renatę?
A jak po pręgę chodzimy do różnych jatek?
Babka nadrabia zaległości, prosiła odsłuchać !
http://www.youtube.com/watch?v=NBKlYMgBrjM
Babko, opowieść o gdyńskich dolarach śliczna 😆 ale może byś tak coś napisała do wątku ortopedy?
Króliku, z moimi nie ma dyskusji – ma być makaron, najchętniej takie malutkie muszelki, mini conchiglie rigate. Oczywiście kupuję, nie robię sam. Jeszcze nie zwariowałem. 😀
Babko
nareszcie , juzem się martwiła , kto to widzial biedne psy tak długo w niepewności trzymać , a zdać relację co też ludzki lekarz Ci powiedział ❗
Już podaję informację.Niby to jest blisko, ale dojazd i parkowanie parszywe.Postanowiłam jutro napisać do szefa komunikacji gdyńskiej, a znamy się jeszcze z czasów kiedy organizowałam zawody konne (zaraz będzie o gliście końskiej),żeby chociaż wysepkę dla tasówkarzy wydzielili.Tam jest istny horror.Tiry, ciężarówki itp.Igły nie wciśniesz.
Pani Doktor- super, (ale się wyczekałam ze dwie godziny).
Od 27 będę jeździć na rehabilitację .
Była jeszcze mowa o basenie, ale to do uzgodnienia później, ponieważ mam basen w szkole vis a vis.
Pani dr. twierdzi,że w szkole będę miała trudności z wchodzeniem po drabince, ale ja była pływaczka nawet krotko byłam mistrzynia Wybrzeża, więc Jej powiedziałam,że wskoczę na główkę, na co Ona :
-Byle nie ze skutkiem śmiertelnym” : smile:
Narazie tyle, chyba nie wypada zajmować Wam czasu takimi sprawami?
A tu dowcip sklerotyków:
„_ Panie on się jakoś tak nazywa, no coś końskiego…
_”Zaraz, zaraz -przypomniałem sobie:OWSIK „!
Przylec, Piesku na kompota,
podzielimy sie z ochota,
Dorzucimy kosc od schabu,
Przebiegniemy sie do pubu
„Rose and Crown”- znajomego,
Gdzie nam dadza strzemiennego.
Babo, ciesze sie, ze sa postepy!
Bardzo piekna ludowa przerobka opowiadania Czechowa. 😆
To swietnie Babko, to swietnie. 27-my juz za trzy tyg.
Babko, dobre wiadomosci, ciesze sie bardzo. Luty to i tak krotszy miesiac, to powinien szybciej uplywac. 🙂
A co do wiekszego zainteresowania non-fiction niz fiction, to chyba w ogole taki trend. Zreszta, pierwsze powiesci byly prezentowane przez narratorow jako wlasne wspomnienia, albo jako zbior prawdziwych listow miedzy bohaterami, wlasnie zeby dac wrazenie prawdziwego doswiadczenia – z pierwszej reki. I do tego cienka jest linia miedzy fikcja i nie-fikcja, bo pamiec ludzka jest jednak zawodna, a zdarzaja sie i swiadomie falszywe memuary (kilka przynajmniej w ciagu ostatnich paru lat na rynku amerykanskim, konczace sie skandalami).
Babko,swietnie po zabiegach i plywaniu
sombrero i bryku bryku przez gdynie
do lasu przez pola z Emi
trwaj 😀
Babko – super – plywanie i rehabilitacja i zdrowienie, jak dobrze slyszec. I wiosna juz niedlugo tez!
Mimo najlepszych chęci z bloga Pani Kierowniczki „coś’ mnie wywala, przeto Życzenia na blogu Bobikowym są nadal aktualne. 😡
Wszystkim serdecznie dziekuję za troskę, to naprawdę wzruszające. 😳
Trzeba się teraz bardziej o królika martwić. 🙄
Ja już mam półmetek,a w dodatku królik młody i musi Wam jeszcze na długo starczyć!! 🙂
Ktoś tam wspominał o pechu.
Otóż coś w tym jest i pewnie zapisane w gwiazdach.
Urodziłam się w Wielki Piątek co było powodem do ogromnego zmartwienia mojej bardzo praktykującej wierzącej Babci z Podkarpacia.Uważała,że będę miała pecha.
Jak widzę, miewam szczęście w nieszczęściu.:evil:
Druga Babcia, z kieleckiego, z którą byłam bardziej związana,umiarkowanie wierząca i praktykująca powiadała:
_Eee, tam złego diabli nie biorą”!! 😯
Emi się bardzo cieszy, gdy jej opowiadam,że ta babcia (kielecka) , gdy coś przeskrobałam nazywała mnie „psią juchą”!!To dlatego dobrze się rozumiemy z Bobikiem.
Babko, w tym eleganckim hotelu, co to jest jak sie przejezdza przez plac Kosciuszki, ale troche dalej i jakos tak w prawo, tam co drugi dzien jest bardzo dobra grupa akwarobikowa, prowadzona przez znakomita Pania Anie – wieczorami. Piekny, spokojny basen, bez gowniarzy. Ostatni raz kosztowalo chyba osiem zl. W hotelu jest takze elegancka sauna i te inne rzeczy, wszystko wliczone w bilet wejsciowy. . Pani Ania jest po AWF, robi tez masaze i jakies inne terapie (10 zl za gdzine) – REnata czesto korzysta z jej uslug. I bardzio przyjemna grupa bab na tym akwarobiku. Chodzila tam pare razy w tygodniu tez nasz ukochana zmarla 3 mies. temu Zosia.
Alez Babko, inaczej widza Anglicy te piatkowe urodziny:
Monday’s child id fair of face,
Tuesday’s child is full of grace,
Wednesday’s child is full of woe,
Thursday’s child has far to go,
Friday’s child is loving and giving,
Saturday’s child works hard for a living;
But the child who is born on the Sabbath day
Is bonny and blithe and good and gay.
Nie wiem, czy wszystkie linijki wiersza sie zgadzaja (znam wesole osoby uurodzone w srode), ale na pewno zgadza sie w Twoim przypadku: „Friday’s child is loving and giving”. 😀
Heleno, Marmeladow i Jajicznica, to moje wielkie sympatie 🙂
Heleno dziekuję, ale , jak wspomniałam mam pod nosem dosłownie basen w szkole (25 m).Trzy lata temu mieszkałam jakieś 200 m od Hotelu „Gdynia”,który
niewiedzieć czemu strasznie się zestarzał i słyszałam plotki,że go chcą detonować.
Tam w hollu przy barze wisiała mój gobelin różowo -brązowy dokładnie vis a vis wejścia na basen.Z tą nogą teraz mi trudno tam jeździć.Zwłaszcza żem bez auta, które powędrowało przed przeprowadzką na wieś do kuzyna, bo już nie ma komu się tym zajmować.Minimalizuję się.
To Skwer Kościuszki, tak się nazywa, a hotel stoi przy Placu Grunwaldzkim.
Uważam,że gdyby GDYNIA fundowała nagrody za marketing- obie powinnyśmy (Ty i Ja, a może nawet Ciotka)dostać po solidnym i pełnym najlepiej pucharze.
Ale to już nie czasy Prezydent Śp. Francuszki Cegielskiej,
której mi bardzo brakuje. 😡
Moniko wierszyk śliczny wkuję na pamięć.!!:smile:
Zobacz, czy czasem zamiast ostatnich smoków nie wskoczył Ci znów Wujek z Sopotu!Dzisiaj pod naporem wrażeń jestem lekko rozkojarzona.Buziaki Wszystkim 🙄
Wando TX -podsyłam Ci taki stary mój rysunek, jakoś mi się tak skojarzyło,że” przez jezdnię na jednej nodze” 🙂
Na nowego rysia, proszę czekac!
Pardon, dzisiaj mi wszystko ucieka!
http://picasaweb.google.pl/terkon11/200804Kwi?authkey=siQQThJtG20#5299792920610364226
kolorowych snow
dobranoc 😀
Dobry wieczór wszystkim i dobranoc Rysiowi!
Jestem, jestem ale tylko podczytuje, bo troche innych zajec, plus rutynowa podróż na trasie K-ow – W-wa , tym razem w malowniczej mgle.
Ciekawy watek o dobrym czasie urodzenia. pommyślałam o moim Ojcu, który urodzony w pierwszych ;latach II Rp, zdał mature w 1939. U progu dorosłości został bez domu, pieniedzy, bezpieczeństwa, Całe aktywne życie zawodowe spedził w PRL, a że do partii się nie zapisał nie było mu łatwo, pomimo dwóch fakultetów. To jest chyba jedna z najgorszych zbrodni tego okropnego ustroju: zmarnowane talenty, rózne talenty, także biznesowe , menadżerskie. I teraz tego bardzo brakuje. Pewnej kultury biznesu, firm rodzinnych itp. Te co były nie mogły się rozwijać, albo musialy lawirowac na granicy prawa ( te zakopywane w wózeczkach dziecinnych dolary!!!) Rodzice mojej przyjaciólki mieli firme obuwniczą, opowiadała mi ze jako dziecko spala na skórach ukrywanych w łóżeczku przed jakimiś kontrolami!. Dobrze, że się to skończyło, choć oczywiście nie oznacza to końca historii, ani problemów przeróżnych
Babko, Stryjek dolaczyl do Smokow, ale – znajac jego osobowosc – raczej sie z tego towarzystwa ucieszyl. Twoje prace bardzo mi sie podobaja. 🙂
Babko, cieszę się że światło w tunelu już widać! Idzie wiosna bedzie dobrze!
Bobiku, chciałbym zobaczyć kiedyś kogoś, kto ręcznie produkuje makaronowe mini muszelki! 😀
Babko, dobrze, że idzie ku dobremu 🙂
Na razie życzę wszystkim dobrej nocy i spróbuje przedrzeć sie trochę przez gąszcz Waszych komentarzy. 😎 🙂
Żono sąsiada, tak było !Nasi sąsiedzi mieli malenki sklep spożywczy i w obawie przed domiarami itd(szczegółów nie znam) swoje jakies przedwojenne meble latami przechowywali roparcelowane po sąsiadach. 👿
Wiesz Żono(sąsiada) ilekroć podróżujesz, ja natychmiast uruchamiam moją chorą wyobraźnię i widzę Cię w dwóch wersjach, a czasem jadę z Tobą.
Jeśli autem na trasie Kraków-Warszawa ,to po tej cudownej muldziastej szosie,gdzieś tam daleko za Kielcami,koło Wodzisławia , prawie przez Moczydło.A tam między jednym a drugim stoi jeszcze domek mojej Babci.
Z jednego pagóra widać daleko, daleko auta jadące z przeciwnej strony.Jak ładna pogoda, to bosko!
Chyba,że to już inaczej wygląda?
A jak sobie jedziemy pociągiem, to podziwiamy np. widoczny b. dobrze zamek w Chęcinach 🙂
Amigo, to bardzo proste!
Jak Ci tylko pozwolą chodzić po dobrze wywałkowanym cieście, wskakujesz i depczesz, a Małgosia potem wycina te
dołeczki radełkiem (tak staroświecki przyrząd do faworków).
Lepiej to wprawdzie robiły nasze koty, bo one mają naturalną skłonność do miesienia(nie wiem Bobiku , jak to napisać – lubią miesić i ugniatać coś przed spaniem).
To dlatego moja babka teraz używa kupnych makaronów , za wyjątkiem klusków śląskich, francuskich i lanych. 🙂
Babko, b. mi miło że mi towarzysz! Przez Wodzisław jak najbardziej przejedżam, zamek w Chęcinach b. dobrze widać też z szosy. choć ja raczej skupiam się na prowadzeniu samochodu a nie na widokach, ale czasem zerknę! Ładna droga, tylko ruch duzy szczegolnie na odcinku ielsce-Radom,no ale „polskie drogi” to nie wdzięczy temat.
Ale pociągiem jeżdżę rzadko , nie lubie!
Tez mam rodzinne zwiazki z tamtymi terenami., bo mama mojej mamy urodziła się w Korytnicy pod Jędrzejowem. Ale nigdy tam nie byłam. Babcia wyjechała do warszawy jeszcze w czasie I wojny.
Babko podziwiam, nigdy w zyciu nie robiłam francuskiego ciasta i raczej nie będę robić. lubie gotowanie, ale nie za długo! Makarony w ilościach prawie hurtowych produkowałam w stanie wojennym. w sklepach były tylko jakies szare ohydztwo, a ja makaron uwielbiam. Teraz jednak zdaję sie na włoskich fachowców!
O teraz mi się przypomniało, koło Wodzisławia jest nawet drogowskaz na Moczydło ( jadąc z Warszawy to w lewo? prawda?
To, że wiele talentów i możliwości zostało przez komunę zmarnowanych, nie ulega wątpliwości. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie próbował obejrzeć kości również od innych stron. Można się urodzić jeszcze gorzej – Sudan, Kongo, Sri Lanka, Somalia, wcześniej Chiny lub Kambodża… Zawsze próbuję o tym pamiętać, żeby nie popaść w narodową przesadę – nam to jest najgorzej na świecie i los nam wciąż robi wbrew. A jeszcze inna strona medalu – kapitalizm też czasem gubi diamenty, zwłaszcza te, które w danym momencie nie mają wartości rynkowej. Tak że kwestia „złego urodzenia”, choć niewątpliwie istnieje, jest jednakowoż relatywna – zależy kto co z czym i w jakim czasie porównuje.
Według mnie koty mają skłonność do mieszenia, ale uprzedzam, że nie nazywam się Bralczyk. 😉
Amigo, już dawno miałem Cię o coś zapytać i zapomniałem. Jak Ty się kiedyś dorwałeś do farbek, czy przed wsadzeniem pod prysznic wpadli na pomysł, żeby Ci zrobić zdjęcie?
Masz racje Bobiku, że zawsze może być gorzej! Choć lata 39-56, to juz tak daleko od „chińskiego standardu” nie wypadają.To czy człowiek nie zmarnuje swojego talentu, to zalezy od wielu czynników, nie tylko od ustroju, może nawet nie tyle nie zmarnuje co nie wykorzysta go najlepiej jak potrafi.
Ja jestem daleka od myślenia , ze PRL to było najgorsze miejsce na ziemi, nie byly na pewno gorsze, ale były też lepsze.
Tak żono,a za tym Moczydłem na siago jak mawiają w Olszówce (Jana Chryzostoma Paska ) mieszkała moja ukochana Babcia.W Moczydle ze trzech wujków, jeden tuż przy szosie i mawiało się o nim nie :Wujek Wiktor tylko :”Wujek z szosy”.
Duża gałąź rodzinna tych krewnych z Moczydła od wielu lat
już w Krakowie(na Konopnickiej), tuż za mostem Dębnickim i na Woli Justowskiej).
Jak Ci się nie znudzę Żono, czasem Ci potowarzyszę,choć\samej Warszawy nie znoszę. 🙂
Najwyżej mnie zostawisz na rogatkach 🙂
To babka pisała , ja tych okolic nie znam:wrrr 👿
Ja od Tunelu do samego Krakowa napatrzeć się na krajobraz nie mogę. Cudo po prostu, i to o każdej porze roku. Tylko czasem pokazują się jakieś paskudne chałupy… A moje punkty do obserwowania na tej trasie to pod Miechowem śledzenie, jak się wyłania charakterystyczna wieża z wielką kulą na szczycie (niestety postawili na niej parę lat temu jakąś figurę i cały efekt szlag trafił) oraz… ulubione graffiti na opuszczonym baraku koło stacji w Łuczycach. Napis brzmi (ortografia i interpunkcja autentyczne):
ŁUCZYCE TO MIASTO SEXU.I.BIZNESU
Babce serdecznie dziękuję za ŻYCZENIA NIEMINIENOWE 😯 (nie wiem, co to znaczy, ale i tak miło 😉 ). Nie mam pojęcia, czemu Cię wyrzuca z mojego blogu, w poczekalni nic nie widziałam.
A kto wesoły się urodził we środę? To ja, to ja, to ja! 😀
Znam Babko milsze w Warszawie miejsca niz akurat rogatki w Jankach czy w Raszynie!
Ja do Warszawy mam dużo sentymentu z różnych powodów, choć jest to miasto jak już pisałam kiedyś okropnie okaleczone. Ale ma fajne fragmenty!
Jak to, co znaczy życzenia nieminienowe? Że ich efekt szybko nie mija i że żadnej miny się w nich nie należy spodziewać. 😀
A ja się chyba urodziłem w niedzielę, ale taki całkiem pewien to nie jestem.
Doro , Twoje zdrowie!
Babko, a czy tej Olszówce są jakieś ślady pana Paska??
Jeśli chodzi o wykształcenie, to mam osobiste przekonanie,
że dzisiaj by mnie na takie, jakie dostałam nie bylo stać, jak i mojego nieistniejącego syna.
Widywałam w latach 70 i 80 szczególnie we Francji w małych miasteczkach młodzież bez pracy, znudzoną całymi dniami siedzącą w oknach i wyczekującą na Godota.
Nie wiem też , czy Bobik i kiedy studiował miałby taką bogatą wiedzę jak ma.
Fakt nie było komputerów, ale ja w przeciwieństwie do moich niemieckich koleżanek potrafię wykreślić rzut, przekroje i detale architektoniczne itp.tuszem i narzędziem dziś uważanym za anachroniczne.
A moje niemiecki kumy, owszem z dobrym programem sobie radzą, ale wcale nie umieją rysować.Katastrofa!!
Undercover współpracownik Komisariatu, sierżant Gógiel, potwierdził, że w niedzielę. 😉
A zdrowie Kierowniczki a jakże, natychmiast spełniam. 🙂
To fakt, że umiejętność rysowania w miarę postępu cywilizacji zanika, bo można wszystko komputerowo obrobić. Mój tata też często budzi zdumienie tym, że z ręki potrafi coś maźnąć.
Żono Sąsiada, obym był złym prorokiem, ale obawiam się, że ślady paska są w tej Olszówce głównie na sempiternach wiejskich urwisów. 🙁
Zono, chyba już tam nic nie ma, dawno mnie tam nie było, przed laty zachował się jeszcze staw, gdzie ponoć buszował
w jego wodach ów „Robak” czyli wydra,co to ją Pasek wysyłał rozkazem:”Robak hul na wodę”.
Niedaleko też Nagłowice.Okolica taka sobie, ale wspomnień z dzieciństwa i wakacji mam sporo.
W czasie okupacji kwitła tam dobrze zorganizowana partyzantka.W USA żyje krewny ,odłam z Moczydła, chyba ma z 90 lat , jeden dowódców tamtejszych.Na zapas sobie wystawił pomnik partyzancki w Książu .Z tej rodziny sporo zginęło w lesie, jego siostra Basia, brat Paweł,a Krzysiek brat w Gdyni na Oksywiu.
Najbardziej mi szkoda,ze nikt nie pokusił się do tej pory o poszukiwania śladów Paska w tych okolicach.
Doroto ze trzy razy mnie wywaliło.
To centrum sexu i biznesu bywa też na Żuławach zaraz, jak kończy siĘ Most w Tczewie , a zaczyna Lisewo.
Naród widać marketingowo dość jest monotonny.
Dobranoc Wam wszystkim i jeszcze raz dziekuję za słowa ciepłe.
Bobiku, niestety nie uwieczniono mojego makijażu 🙁 .
Najlepszy makaron do rosołu robi Tata Mojej. Ostatnio w Boze Narodzenie dał sie namówić (co niebyło nawet trudne) na zagniecenie i drobniutkie posiekanie kilku placków. Mniam mniam….
Zdrowie Dory!!!! 🙂
Bobiku, ja tez niedzielna jestem, i Matylda takze. Wierszyk angielski o dniach urodzin mi odpowiada, bo w Polsce „urodzony w niedziele” nie ma akurat za milego wydzwieku. A Dora jest albo cudownym wyjatkiem potwierdzajacym angielska regule, albo po prostu jest w innym wierszu. Albo jeszcze lepiej, wedlug recepty Puchatka – i to, i to. 😀
Babko., do listy dołącz jeszcze Chorzele. Moja była tam tylko raz i napisu nie widziała, ale parę razy słyszała takie okreslenie tego miasta.
Dobranoc! Trzeba jeszcze pobiegać i spać…. 🙂
Moniko
a ja z Moja w korcu maka się znalazlysmy obie jesteśmy czwartkowe , tylko Mloda sobotnia 😀
Dobranoc wszystkim , ktos jutro musi sniadanko przygotować 🙂
Ja tez jestem niedzielna, Bobik! Mialam byc srodowa albo czwartkowa, ale moja mama wsiadla na rower i to w jakios tajemniczy sposob przyspieszylo moje przyjscie na swiat. Nie wiem co ma rower do narodzin, ale tak to cale zycie slyszalam.
Moniko, obejrzalam wlasnie godzinny program BBC poswiecony religiom Indii – leci teraz taka seria poswiecona 80 religiom swiata. . Boze, coz to za nieslychane bogactwo dychowych tradycji w Indiach i jak bardzo one wplywaja na zycie codzienne i stosunek do innych ludzi.
Ale najwieksze wrazenie zrobili na mnie zaratustrianie, o nich wiedzialam najmniej, i to co mnie nieslychanie urzeklo, ze pzostaja wierni slowu danemu kilkaset lat temu muzulmanom, ktorzy ich podbili w Persji, ze nie beda nikogo nawracac. I nikogo absolutnie nie nawrocili, choc religia na to pozwala. . W zwiazku z tym spolecznosc zaratustruianska gwakltownie sie kurczy, gdyz dziecko z kazdego zwiazku z malzonkiem spoza kasty,automatycznie ptrzrestaje byc zaratustrianskie a nowych wyznawcow nie przybywa.
Ten o religiach Indii byl najciekawszym odcinkiem z serii, jak dotad. Prowadzi i podrozuje po calym swiecie swietny duchowny protestancki, bardzo otwarty i zabawny. Nie mrugnal jak mu w czasie Diwali wlozono na glowe ogromna kule z krowiego lajna. Ale przedtem nie mrugnal, kiedy mu w Afryce podano do jedzenia jakies zywe robactwo sporych gabarytow. To juz wole lajno.
A sxwoja droga – skad ci Angole biora takich fajnych duchownych?
Łajno? To ja wolę robole. Jeden nawet na mnie czeka w Krakowie. 😉
Jak ktoś chce po polsku sprawdzić, co wiąże się z jego dniem urodzenia, to proszę bardzo.
Dziecko z poniedziałku jest w jednym kawałku,
dziecko z wtorku nie ma dwóch ozorków
dziecku ze środy brak wąsów i brody,
dziecko czwartkowe ma na szyi głowę,
dziecina z piątku ma wszystko w porządku,
dziecię sobotnie też nie ma odwrotnie
a dzieciak z niedzieli tych innych los dzieli. 😀
Babko, troche my miejscami jestesmy z jednej bajki (polamane konczyny np). Otoz obie moje Babcie i obydwaj Dziadkowie pochodzili z Rakowa kolo Jedrzejowa (gdzie to Cystersi, Przypkowski i Wincenty Kadlubek). Nalezaly te ziemie juz do zaboru rosyjskiego, co nadalo im swoista melancholie. Moze z powodu 25 letniej przymusowej sluzby wojskowej i ciaglego straszenia kibitkami. Stamtad tez Reymont, Zeromski, Rej, Koziolek Matolek, Zbyszko z Olesnicy i kamienie na Szaniec. Piekne sa lasy na Ponidziu.
Bobik, jestes boski. Boski.
Niestety, musze to powiedziec bez ogrodek i bez zbednych ceregieli, Nie owijajac w bawelne, nie kluczac wokol tematu.
Jestes, moj ulubiony Poeto.
hej tam za woda co to za zarty z sobotnich dzieci? 🙂 🙂
a jesli chodzi o wspolne tereny i poszukiwanie tych i tamtych to moje wczesnodziecinne wspomnienia wiaza sie z ziemia radomska, tez nie tak daleko
Heleno, tez sie zastanawiam nad ich otwartoscia, bo przeciez nie zawsze byla az taka jak dzis. Chyba kwestia czasu, doswiadczenia w podrozach, przemyslenia epoki kolonialnej, w czym im wlasnie pomagaja tez piszacy po angielsku, zyjacy w UK, i nie tylko, przedstawiciele wielu dawniej skolonizowanych spolecznosci. I czas, oraz jakas wrodzona ciekawosc, kiedys wyrazana checia posiadania ladnych kawalkow (cudzego) ladu, a teraz przemieniona w chec ich zrozumienia. A z tym lajnem, no coz – bardzo wiele zalezy od kasty… I jeszcze, o ile wiem, Zubin Mehta jest jedynym bardzo znanym zoroastrianinem. Ich praktyki pogrzebowe sa tez dosc trudne dla innych do przyjecia. Cialo ma byc rozszarpane przez sepy, z czym teraz jest problem, bo jakas choroba przetrzebila sepy w Indiach.
A z opowiesci rodzinnych z drugiej strony. Tesc chodzil do szkoly brytyjskiej, i uczyl sie wedlug takiego samego programu jak w Anglii. Zawsze z rozbawieniem opowiadal o tym, jak pisal wypracowanie pt. „Opisz uroki lata” w czterdziestostopniowym upale, cytujac oczywiscie poezje angielska i jej opisy bardziej lagodnego klimatu. A jego anegdoty o ksiezach i zakonnicach (chodzil do prywatnej szkoly katolickiej) to wlasciwie perelka sama w sobie. Twierdzil, ze zawsze czekal z zaciekawieniem konca wakacji letnich, zeby zobaczyc, ktory z ksiezy zniknal (czesto znikali w malzenstwo, albo w kazdym razie w pozegnanie z celibatem).
Heleno, Kapuscinski tez pisal, ze jak sie chce poznac lokalna spolecznosc to trzeba jesc ich lokalne jedzenie. Tylko o tym krowim lajnie nie wspominal, ale mysle ze ani by sie zawahal. Czyli my tez mamy fajnych ludzi, chociaz nie duchownych
Tak, z tym jedzeniem czyjegoś jedzenia to mi bardzo bliskie. Ja mam w pracy zasadę, że zawsze jak mnie klienci pytają, czy z nimi zjem, to nie odmawiam, bo to szalenie łączy. Chociaż gotowaną na sposób afrykański wędzoną rybę naprawdę trudno przełknąć (za to odbijam sobie u Bliskiego Wschodu i Kaukazu, mniam!). A Niemcy uważają, że wypicie choćby kawy u klienta jest „nieprofesjonalne” i wystrzegają się tego jak ognia. Toteż często nic o tych swoich klientach nie wiedzą, nie zbliżają się do nich w żaden sposób i w efekcie, mimo dobrych chęci, nie bardzo mogą im pomóc.
Robale u Kongijczyków konsumowałem i słowo honoru, że były sto razy lepsze od tej wędzonej ryby!
O, mam od Moniki potwierdzenie na temat Mehty. Bo wczoraj (czy przedwczoraj?) była na ten temat dyskusja u Pani Kierowniczki i ja się upierałem przy zoroastrianizmie (tzn. że jest Parsem), ale były też głosy, że jest indyjskim Żydem.
Ale Mehta nie jest jedynym znanym. Z zoroastriańskiej rodziny pochodził też Freddie Mercury. 🙂
Bobiku, a jadles lutfisk (rybe po norwesku)? Zdaje sobie sprawe, ze oni nie imigruja do Niemiec, ale lutfisk jest trudny do zapomnienia… Zas jedzenie razem na pewno integruje. Moj maz, w ramach integrowania sie na Dalekim Wschodzie ma ciekawe opowiesci – do pewnego momentu mozna wszystkiego sprobowac, ale kazdy napotyka swoj moment, kiedy dalej nie moze. Jesli jednak musi, jedyna pociecha jest zakrapianie lokalnym alkoholem, i nie zwracanie uwagi, ze wspolbiesiadnicy jedza glowy kur, z oczyma, uzywajac dzioba jako trzymadelka.
Lutfiska nie znam, ale po doświadczeniach z tą afrykańską wędzoną (albo i suszoną) trochę sobie chyba mogę wyobrazić. Na pewno brrrr!
A ja, o dziwo, na swój moment niemożności natrafiłem kiedyś na przyjęciu rosyjskim, przy jakiejś paście ze szprotek. Zaznaczam, że normalnie bardzo lubię szprotki, ale ten numer był dla mnie absolutnie nie do przejścia. Najpierw nawet myślałem, że ze mną coś jest nie tak, ale kiedy zobaczyłem, jak mój tata dyskretnie wypluwa tę pastę do rękawa, odzyskałem poczucie własnej wartości. 😀
To ciekawe co piszesz o doswiadczeniu kolonialnym. Ja zawsze bylam sklonna przypisywac to temu, ze w protestantyzmie , albo wezej – w presbyterianizmie zawsze bylo znacznie wieksze przywolenie na uczciwa akademiocka debate, na intelektualne poszukiwania, na uczciwe nazywanie rzeczy po imieniu i w dodatku normalnym, nie jakims sczegolnym koscielnym jezykiem – niz mialo to miejsce w katolicyzmie. Bo tutaj nawet kosciol katolicki jest znazcnie bardziej otwarty niz … hmmm… gdzie indziej. Tu jak sie bierze do reki katolicki Tablet, to jest to zupoelnie jakby inna liga niz TP w najlepszychj swych czasach. Chodzi mi wlasnie o otwartosc debaty. Bo jest to kosciol tu mniejszosciowy i dzialajacy niejako w cieniu anglikanizmu.
MNie niektore anglikanskie debaty na poczatku nawet nieco szokowaly, zanim sie przyzwyczailam, ze rozmawiac mozna o wszystkim. Ich taka nawykowa kompromisowosc, poszukiwanie zlotrego srodka. Ten pastor, Owen-Jones z programow – widac jak on sam sie uczy przygladajac sie tym wszystkim wierzeniom i religfuom, i jak jego cieszy poszerzanie, poglebianie wlasnej duchowosci. Nie relogijnosci, a duchowosci wlasnie. I to jest bardzo ujmujace. I oczywoscie Indie sa znakomitym ku temu miejscem.
A jesli chodzi o te praktyki pogrzebowe zaratustrian czy tez zoroastrian, to ponoc oni bardzo poszuykuja jakiegos innego sposobu nie naruszajacego nakazow religijnych , niz rozszarpywanie przez sepy, odkad sepy bardzo sie pochorowaly i pomarly wskutek nadziobania sie declofenacu – silnego srodka przeciowbolowego, ktory ja tez dostawalam i E. w zeszlym roku tez, choc jej nie pomagal.
Też jestem pewien, że doświadczenia kolonialne mają duże znaczenie – poprzez zainteresowania, związki (nieraz rodzinne), kontakty, a nawet poprzez próbę odpokutowania „niepoprawnej politycznie” przeszłości. Ale niemałą rolę odgrywa też sytuacja konkurencji różnych religii, niekoniecznie mniejszościowych. W Niemczech trudno powiedzieć, która religia jest dominująca – to zależy od landu, a często nawet konkretnej miejscowości, ale brak otwartości i zbytnie branie wiernych pod obcas szybko by się zemściło, bo zawsze gdzieś niedaleko są „ci inni”, do których można się zwrócić. 😉 Oczywiście największa konkurencja jest w Ameryce, ale mam wrażenie, że tamtejsza specyfika religijna od europejskiej bardzo się różni.
Mysle, ze tak jest, jak obie piszecie, choc prezbiterianie byli kiedys bardziej zamknieta spolecznoscia niz teraz. Chyba istnienie konkurencji religijnej (w miejscach, gdzie kiedys byly wojny religijne) bardzo tu pomaga. A doswiadczenie kolonialne tez zmienia – obie strony, i z czasem obie strony to doswiadczenie przetwarzaja w swojej swiadomosci, bo jest to tez, moze nie idealne, ale jednak spotkanie z Innym, ktory do tego w pewnym momencie zaczyna opowiadac swoja strone tej wspolnej opowiesci. Wlasnie przeczytalam „The Sea of Poppies” Amitava Gosha, i tam te sprawy sa bardzo interesujaco potraktowane, zwlaszcza, ze choc powiesciopisarz, to z wyksztalcenia – historyk.
Oooo, ja tez pamietam jeden taki obiad, ale w Warszawie. Dama, do ktorej bylam zaproszona (znalam ja we wczesnej mlodosci, choc ona mnie nie pamietala) byla zdumiewajaca mieszanka bardzo glebokiej, wrecz ostentacyjnej zydowsjiej ortodoksji z jeszcze bardziej ostentacyjnym i nie mniej ortodoksyjnym wegetarianizmem (vegan). Wszystko co podala, wywolywalo we mnie sciskanie sie przelyku i wiadome odruchy. Byla tam pamietam jakas biala mazia w sosie pomidorowym – pozniej sie okazalo, ze to tylko tofu, ale takej nieopisanej wstretnosci w smaku i wygladzie, ze bylam udreczona. Bylo jeszcze pare osob przy stole, miedzy innymi moj kolega Staszek . ktory przyprowadzil swego siedmioletniego wowczas synka z zespolem Downa.
I trzeba bylo widziec z jaka godnoscia biedne dziecko polykalo to jedzenie! Zapytalam go, jak pani domu wyszla do kuchni , czy mu to smakuje i odpowiedz byla zdecydowana: nie! Ale jadl tak grzecznie i tak pieknie sie zachowywal przy stole, ze i ja przemoglam sie i pochwalilam jedzenie. Ale na wiecej wizyt nie dalam sie namowic.
Juz mi nic nie grozi zreszta, bo ona wyemigrowala pare lat temu do Izraela.
Fuj, jakie to bylo wstretne!
No tak, Cromwell, ktory sam byl otodoksyjnym purytaninem, pierwsze co wprowadzil to bardzo nowoczesnie rozumiana ochrone swobody wyznan, choc osobiscie zdaje sie nie cierpial kosciola katolickiego.
Heleno, jeżeli nie zaprosiłaś tej ortodoksyjnej żydowskiej weganki z rewizytą i nie podałaś jej kotleta po żydowsku w śmietanie, to chyba jednak nie znam Cię tak dobrze, jak mi się zdawało! 😆
Cos ty! Ona by mi we wlasnym domu zakazala palenia, nawet przy smietniku. .
No to przyznaj przynajmniej, że miałaś ochotę. 😀
Nie, ja wlasciwie, tak z reka na sercu, od razu bylam do niej negatywnie nastawiona, bo czytalam przedtem jej wypowiedz w jakiejs dyskusji opublikowanej w Midraszu o roli kobiet w malzenstie i nie mogkam sie nadziwic, ze ktos mniej wiecej z mojego pokolenia ma takie poglady z epoki kamienia lupanego. Ale zdaje sie ze dla niej za poradnik malzenski sluzyla Biblia.
A z wizyty u niej nie moglam sie wykrecic.
Eee, kompletnie jestem rozczarowany, że nie chodziła Ci po głowie jakaś straszliwa kulinarna zemsta. 🙁
Chyba pójdę spać z tego rozczarowania. Albo z tego, że jutro rano na targ muszę. 😉
A ja, zwazywszy na nocna godzine, nie musze chyba dzis wyjmowac niczego z pralki?
Masz moje błogosławieństwo na niewyjmowanie. Odrobina pleśni żadnemu praniu nie zaszkodzi, a wręcz może przysporzyć ciekawych doznań estetycznych. 😉
Dobranoc. 🙂
droga niuniu,zawsz do pomocy 😀
woda czeka 😀
Rys
dzis sobota , ja myslałam ,że ty jeszcze pod pierzyną Babki
czy w Niemczech juz taka recesja ,ze każa w soboty pracować wrrrr
skoro jednak sobota to nalesniki usmażymy na słodko i z warzywkami na zielono
Melchior Wankowicz mawiałll każdy dzień ma swój aromat jaki dzisiejszy dzien będzie miał , zobaczymy .Tak się wczoraj Babka ,Żona rozgadały ,że MOja coś o jakiejś „Zupie na gwożdziu” zaczeła mruczeć , mam nadzieje ,ze dziś normalny obiad bedzie 😡
Emi biegniemy na spacerek może Amigo dolaczy
Rys wcinaj czym chata bogata
Niuniu na bieganko zawsze mam ochote! 🙂 Zwłaszcza, ze tak wszystko pachnie! Lece sprawdzić, czy ten biały stwór z czarnymi oczyma i czapką w kształcie foremki do babek z piasku jeszcze stoi za domem! Strasznie mnie wystraszył łobuz. Nie rozgadajcie wszystkim, ale zwierzę się wam, że uciekałem , gdzie pieprz rośnie, gdy go pierwszy raz ujrzałem. No ale ponieważ nie bardzo wiedziałem, gdzie ten pieprz , wróciłem, obwarczałem, obszczekałem. Nawet nie drgnął! Ale ja nie taki głupi, trzymam się z daleka na wszelki wypadek 😎
Dzień dobry. 🙂 No, ja też dziś latałem, ale indywidualnie, bo targ jest tylko do południa (a najlepszy na świecie rostbef już koło jedenastej się kończy) i chciałem zdążyć. Teraz mogę spokojnie pośniadać.
Amigo, o ile się nie mylę, pieprz rośnie u mnie w kuchni. To trochę daleko, ale może i bliżej coś byś znalazł. Masz jakieś szanse dostać się do przypraw w Twojej kuchni? Jeśli są w torebkach, to nie ma problemu – rozszarpać. Ze słoiczkami trochę trudniej, ale spuszczanie z dużej wysokości na twarde podłoże dosyć pomaga. No a jak do tych przypraw masz już wolny dostęp, to trzeba obwąchać. Jeżeli coś pachnie pieprzem, to to jest pieprz. 😀
Bobik, tu masz odpowiedz na rzucone wczoraj przez Ciebie pytanie retoryczne. Nie musiales dlugo czekac:
http://wyborcza.pl/1,75248,6246114,Biskupi_do_Benedykta_XVI_o_lefebrystach.html
Odkrywam w sobie coraz większe pokłady proroczych zdolności. Zaraz spróbuję, czy lewitowanie też mi wychodzi. 😉
To jeszcze jedno pytanko retoryczne: czy polscy biskupi nie zdają sobie sprawy, że w opinii międzynarodowej ich gest zostanie odczytany raczej nie w sensie miłosiernego wsparcia dla biednego, gnębionego papieża, tylko jako wyraźne okopanie się na pozycjach konserwatywnych, czy też im to zwisa jak kilo kitu?
Mysle, a raczej czuje, ze to nawet nie jest okopywanie sie na pozycjaxch konserwatywnych, tylko zalosne lizusostwo wzgledem wladzy. Jak dzieci w szkole.
Najsmieszniej to wyglada, jak Pani Nauczycielka w Watykanie juz sie tlumaczy, ze tego, byla zle poinformowana, ze nieporozumienie, ze nikt jej nie powiedzial, a nasze tu grono malo zdolnych, ale pracowitych lizuskow, stoi twardo, ze tak wlasnie trzeba bylo, ze Pani miala racje . Uuu, wstretna ta uczennica Merkel, wiarolomni sa ci Niemcy i Austriacy.. My stoimy przy naszej Pani murem.
Celujacy ze sprawowania!
Heleno, ja mówiłem o tym, jak to zostanie odebrane z zewnątrz. Oczyma duszy widzę, a uszyma duszy słyszę komentarze np. w niemieckich mediach – Kościół polski po raz kolejny ujawnił swoje konserwatywne, bardziej papieskie niż papież oblicze, itd. Ale polskim biskupom jest to całkowicie egal, bo nie będzie Niemiec, ani jakaś tam Europa!
A od wewnątrz, intencjonalnie – pewnie, że lizusostwo w tym jest, ale przecież i wyraźny sygnał: zwarcie szeregów jest dla nas wiele ważniejsze od tych tam dialogów ekumenicznych i innych nieważnych szczegółów. Kupą, mości panowie i żadnego nam tu krytykanctwa! Nie jest to okopanie się na pozycjach konserwatywnych, nawet jeżeli biskupi tak tego nie nazwali?
MNiejsza juz nawet o dialogi miedzyreligijne, prezeciez ro chyba uniemozliwia jakakolwiek powazna wymiane z wlasna trzoda?
POdejrzewalam, ze tak sie polski Kosciol zachowa kiedy pare dni temu czytalam Terlikowskiego, ktory bronil papieskich decyzji (choc nie samego Wiliamsona) i slynnych Nowoorleanskich wypowiedzi ksiedza z Lunz. Ten to jest prawdziwy prorok. Zawsze czuje Pismo nosem.
Przeciwko czuciu nosem zasadniczo nie jestem, chociaż bywają oczywiście sytuacje specjalnej troski. 😉
A, przepraszam, o jak dużą część własnej trzody do tej wymiany chodzi? Bo, o ile się nie mylę dość spory kawałek trzódki nie marzy o żadnej wymianie, tylko chce mieć odfajkowany chrzest, komunię, bierzmowanie i ślub kościelny, jak również regularną obsługę coniedzielną. I chyba episkopatowi ten kawałek jest znacznie ważniejszy, niż różni wymyślacze i podskakiewicze, z którymi tylko kłopoty. 🙄
Ja tylko się dziwię, że tak późno. To bardziej wygląda na reakcję na stanowisko niemieckie niż na lizusostwo.
Chodzi mi po glowie, ze list ten mozna chyba odczytywac jako posrednia krytyke poprzedniego Szefa. Bo skoro dziwekuja teraz za „przywrocenie jednosci” w Kosciele katolickim, a poprzednik te jednosc rozbil, nakladajac ekskomunike, i nalezalo ja teraz „przywracac”, to jest to rownoznaczne z powiedzeniem, ze Kosciol wraca na wlasciwa sciezke, po paru latach bladzenia.
Chodzilo mi juz wczesn iej po glowie, ze to uwielbienie dla osoby Jana Pawla II ma w POlsce czysto etniczno-plemienny charakter, a niewiele ma wspolnego z przyjeciem okreslonych nauk. I ze jak tego papieza zabraknie, to cale to rzekome dziedzictwo pojdzie w szybkie zapomnienie, a do glosu beda dochodzic ludzie blizsi duchowo radiomaryjnej wizji kosciola i jego miejsca w swiecie.I wszystko w tym kierunku zmierza.
Czwartkowa jestem, my wszyscy czwartkowi tylko córasek niedzielny. Ostatnio nie bardzo mam głowę do czegokolwiek 🙁
Witajcie!U nas mglisty poranek.
Niuniu, zupa na gwoździu bardzo jest dobra, zależy tylko co tam się doda.
króliku te strony to dość dobrze penetrowłam we wczesnej mlodośći i poźniej kiedy jako hobby sędziowałam próby polowe dla psów myśliwskich.To była znakomita okazja do podróżowania za frico i zawsze się czas znalazło zwiedzic okolice.Mój Tata kończył Liceum w Jędrzejowi i Przypkowskich znał.
Nad Nidą też mi się udało być ze dwa razy i wiem od rodzinnych myśliwych,ze tam wspaniałę siedliska rzadkiego bekasa o nazwie batalion.To przepiękne ptaki, a ich toki, to cały balet i istna feeria barw.
Podobno nie ma dwóch identycznie umaszczonych batalionów.
Jakimś blogowym zbiegiem okolicznośći Żona sąsiada stała się moim łącznikiem z krainą młodości mego Taty.
Wepchnęłam się Żonie do auta i teraz sobie z Nią podróżuję
zupełna rewelacja, jak na sieć.
A teraz całkiem poważna porada, o której zaponiałam Ci wczoraj wspomnieć.
Króliku poczytaj: Kto się z jednej strony zasłania przed ciosem- odsłania druga stronę.
Pani ortopeda ostrzegła mnie wczoraj,żeby oszczędzać nogę zdrową, bo zdarzaja się przypadki,że zbyt obciązona- zaczyn szwankować.Chyba sobie wczoraj upojona swobodą o kulach poszalałam za mocno, bo teraz zdrowa noga boli bardziej od tej złamanej.
Chyba obie powinnyśmy mieć skrzydła.:smil:
Pozostaje pożyczyć od skowronka, a i to niezbyt pewne,bo może ję nam ktoś podciąć.
Idę rosolić, makaronić, solić, pieprzyć skaranie boskie z tą kuchnią!!
Poczytalam fragmenty Dziennikow Mrozka w Dzienniku. Jest tego pomoc osiemset stron druku. Mam wrazenie, ze wystarczyloby 200. A reszta do archiwow.
Zabawne jak wymyslal tytul do Tanga.
Riwiera mu zeszla na psy, kurde, w 1962 r.
Oni i za Wojtyły nie byli otwarci. Masz rację, Heleno.
Bobiku, zdjęta wstydem,ze tak mało wiem o konstruowaniu poezji wykopałam wreszcie z Biblioteki mojej „Zarys poetyki”
Trzech autorek, niegdyś wykładowców(?) UJ.
Pewnie Twoja Mama wie o tej książce.Wydanie PWN 1980.
Jesli Zarys poetyki zawiera jakies dobre i w miare latwe przepisy na to jak upichcic sonet, to ja tez chce miec te ksiazke.
Drzyj, Bobiku. Rozloze Cie na lopatki. Niech tylko dorwe Zarys poetyki.
Czy jest tam slowniczek rymow? Nie moga to byc jednak rymy proste: jem-wiem, sraty-taty itp. A o jambach i chorejach juz przerabialam.
Trzech autorów*(literówka)
Heleno: heksametry i pentametr polski, sylabizm względny, itd .nawet grafika .
Autorzy: Ewa Miodońska- Brookes , Adam Kulawik i Marian Tatara.
Trzech autorów*(literówka)
Ewa Miodonska ma nawet nazwisko adekwatne. Troche niepokoi ten Kulawik, za przeproszeniem wszystkich blogowych kulawikow.
O, kurczę, Helena chyba na serio przygotowuje jakąś rewolucję pałacową. 😯 Na wszelki wypadek już się zacznę rozpytywać, który blog w razie czego udzieliłby mi azylu. No i konto chyba przeniosę do Szwajcarii, o ile oni tam chętnie przyjmują konta z debetem. 😉
Babko, jeżeli Ci chodzi o „Zarys” spółki Kulawik-Miodońska -Tatara, to jest to jedna wykładowczyni i dwóch wykładowców. A jak ta książka się ma do pisania wierszy, ująłbym następująco: nigdy wprawdzie nie słyszałem, żeby ptaki do śpiewania potrzebowały wykładów z teorii muzyki, ale też nie sądzę, żeby taki wykład mógł im w czymkolwiek zaszkodzić. 😀
Łajza Minęli, Babka już skład podała. Ale wniosków końcowych to nie zmienia. 🙂
Dzisiaj „Hamlet” z Melem Gibsonem. Widziałam, ale tylko raz. To fascynujące- tylu już było Hamletów, a ja ciągle jestem ciekawa, co następny ma mi do powiedzenia.
Z tymi poczęstunkami , zwłaszcza jak się ma kosmopolityczne towarzystwo zawsze są problemy.
Spóbujcie namówić Francuza na kisiel z żurawin, albo chlodnik litewski -wstrząsa nim obrzydzenie , ale jakś galaretę sztywną, jak deska sam u siebie podaje z dumą nie mówiąc o żabach i ślimakach
( ja nawet lubię).
Anglik nie tknie zsiadłego mleka, a jogurt – owszem 😯
Jak się do tego wmiesza religja, to już zupelna katastrofa.
Mieliśmy kiedyś dochodzącą panią do pomocy, w zasadzie to była” niania do psów” to najbardziej lubiła.
Zaproponowałam jej rosół z kury, ale odmówiła, bo jest świadkiem Jehowy i musiałaby widzieć, jak ta kura była zarzynana. 😯
Haneczko, a co Cię tak przycisnęło, że aż głowę do czegokolwiek masz nie bardzo?
(Pytam, ale jak znam życie, odpowiedź i tak będzie brzmiała: życie) 🙁
Zgadza się Bobiku, ja tę knigę mam od lat i przyznam szczerze,że zbyt jest dla mnie trudna.Szczególnie,że wzory autorskie przytaczane są dość skąpe.Nijak mi to nie pasuje.
A jak Helena wejdzie Ci na bloga, to ja zapraszam .Prawie gotów tylko czekam na odwagę.
Zapłacisz mi wierszami 🙂
Że Helena wejdzie na blog to nic takiego, i tak przecież wchodzi. Że przejmie władzę, to jeszcze pół biedy, bo władza i tak nie jest wieczna. Ale jak zacznie, według sprawdzonych wzorców, od ucinania głów?
Czy od strony Londynu nie słychać przypadkiem ostrzenia gilotyny? 😯
Bobiczku, są górki i dołki. Z górki bardzo szybko się zjeżdża, ale wdrapywać się trzeba mozolnie. Dobrze będzie. Nic wielkiego mnie nie przywaliło, to tylko kamyk w bucie 😉
Na wiersze nie dam się namówić. Nie dorzucę kolejnych kartek do „Zarysu grafomaństwa” 😀
Ha! ani chybi przyjdzie dać głowę pod topór Heleny. 😡
Nie sądzę,żeby używała tak staroświeckiego ustrojstwa, jak gilotyna, w Anglii chyba topór miał większe wzięcie?
Ale to pewne, jak amen w pacierzu,że wynajdzie coś bardzo wymyślnego,żeby ofiara czasem nie miała śmierci blogowej łatwej, lekkiej i przyjemnej.
Kamyk też czasem potrafi nieźle narządzić. 🙁 No, ale jak mówisz, że będzie dobrze, to ja Ci wierzę. 🙂
Z grafomaństwem jak się pójdzie na całość, to zaczyna brzmieć jak parodia samego siebie i robi się zabawne. Tylko nie można się obcinać! 😀
Na pociechę Bobiku, zanim Helena nawet przy Jej błyskotliwości przerobi cały „Zarys poetyki” dużo wody upłynie w Tamizie, a wtedy już będzie łagodną staruszką, która zapomniała po co to czytała. 😉
Jak chcecie, to mogę ogłosić sobotni konkurs: jaki sposób uśmiercania wybrałaby Helena? 😆
Sama Helena będzie wprawdzie wykluczona z udziału, ale będzie jednoosobowym jury komentującym, oceniającym i na końcu przydzielającym Nagrodę.
A potem może oczywiście podać, jaki sposób naprawdę by wybrała. 😀
Myślę, że najboleśniejsze byłoby współczujące milczenie 😉
Może i najboleśniejsze, ale czy z temperamentem Heleny zgodne?
Eee, nie wierzę. Coś powiedzieć by musiała. 😀
Helena wyrąbałaby demaskujące artykuły do NYT, londyńskiego Timesa i „Polityki” równocześnie. Pod wpływem tychże ofiara odziana w worek pokutny, z głową posypaną popiołem, popełniłaby samobójstwo poprzez samobiczowanie. Się. 😉
Morderstwo doskonałe? 😯
Ogłaszaj Bobiku!Ja się nie boję oskarżeń o grafomaństwo.Nie jestem profesjonalistą i raczej mi to nie grozi.Piusuję sobie a muzom, a jak ktoś się z tego powodu ucieszy, albo skorzysta z moich doświadczeń, albo sobie pożartuje nie wpadne w rozpacz.Sieć otworzyła takie możliwości.Czytałam,( przyznam niewiele) gdzie autor naprawdę w moim przekonaniu dobrze pisał, a komentarze były jak z innej bajki.Zbór zagmatwanych bzdur.
Żal byŁo autora i jego przemyśleń.Bywa niestety w sieci.
Ja się piszę na tę zabawę, pod warunkiem,że Helena wyrazi zgodę.Nic o nas bez nas.
I sama zechce w fazie końcowej uczestniczyć!
A pies nasz inspirator będzie czuwał nad całością.
Haneczko masz rację!Nie m nic gorszego dla adwersarza, niż, jakby to powiedziała po psiemu moja Emi:”nakryć wszystko ogonem pogardy” 🙂
Kupiłęś już sobie wyżerkę na weekend Bobiku?
My tu dzisiaj serca indycze w sporych ilościach rozdzielamy
dla wszystkich blogowych zwierzaczków.
Niunia wysyła, Monika odbiera lub śle dalej. 🙂
Olaboga, co sie tu dzieje?!!!
Odeszlam na chwile, zeby przemyslec watki moich przyszlych sonetow, a tu gilotyny, topory?
A mnie przeciez chodzilo jedynie o to by raz a dobrze utrzec nosa Bobikowi i w tym celu gotowa bylabym nabyc podrecznik poetyki, choc jeden z autorow nazywa sie Kulawik. Chcialam sypnac wieszrami jak z rekawa, wierszami, ktore od lat leza uspione i tylko czekaja na rymy, rozmiar i takie tam rzeczy z ktorych sie lubia skladac, zwlaszcza jak maja jakas nazwe gatunkowa.
Ja z toporem? Predzej z piorem strusim zakonczonym stalowka do kaligrafii moich pryszlych dziel.
Kisiel dla Francuzow odradzam, jesli nie chce uslyszec to co ja uslyszalam kiedys od naszej przyjaciolki Nicole, kiedy zaproponowalam cudny angielski deserek – trifle:
– Avec gelle? A la poubelle!
Teraz nie pytam, tylko podaje bez konsultacji.
Emi, ja moge byc punktem przerzutowym na Ameryke, bo w koncu jestem chyba z nas wszystkich po tej stronie najbardziej na wschod. Ostatnio Niunia i ja mamy pewne klopoty z Hermesem, co bylo do przewidzenia, przy jego osobowosci, ale w koncu jednak dostarcza. Za to poczta amerykanska zastanawia sie, czy przestac dostarczac listy w soboty, ale chyba sie jej to nie uda, bo ludzie sie buntuja, mimo wielkiej milosci do internetu. Listow juz sie tak nie pisze, ale te wszystkie paczki od Amazona z krokodylem w srodku przyjemnie dostawac i w soboty.
Musisz się powstrzymać Heleno.
To my będziemy pisać(czuję,że Bobik tkwi w opracowaniu)
a Ty nas poddasz osadowi.
Upraszam o nagrodę(karę?) pocieszenia np. lekkie kopnięcie w chorą nózkę..
Emi 😯 Jak możesz posądzać Helenę o coś podobnego 😯
Heleno, przeciez Francuzi, choc swietni w kulinariach, nie moga sie znac na wszystkim. Angielskie puddingi, w tym trifle, to jest cos, czego we francuskiej kuchni nie ma, a jest bardzo dobre, choc nie przez nich wymyslone. Ja jeszcze bardzo lubie angielskie kanapki do herbaty (zwlaszcza, ze czesto je musze dla moich dzieci wytwarzac) – to tez cos bardzo dobrego, czego Francuzi nie wymyslili.
Heleno, Babka właśnie też stwierdziła, że topór do Ciebie nie pasuje i zaczęliśmy się zastanawiać, co by pasowało najbardziej. To jest bardzo dobre tworzywo na konkurs z Nagrodą. 😀
A wracając do grafomanii, tak bez śmichów-chichów, to dla mnie określenie to ma zastosowanie wyłącznie wobec autorów, którzy traktują siebie samych serio i domagają się takiegoż traktowania od innych. Jeżeli ktoś pisze dla przyjemności i zabawy, nie próbując pretendować do miana profesjonalisty, to w ogóle nie ma się co tą kategorią posługiwać.
Emi, wyżerkę kupiłem tylko częściowo, bo na targu nie wszystko jest, więc musimy i tak jeszcze zasuwać do supermarketu. Jak ja tego nie znoszę! 👿 Siedzę tam uwiązany, czekam i czekam, a jak moi wychodzą, to są zawsze czemuś okropnie rozdrażnieni.
Może też nie znoszą zakupów? 🙄
Dla Heleny – doniesienie z Broadway’u na temat Willa Ferrella (tego od parodii GWB):
http://www.nytimes.com/2009/02/07/theater/07final.html?_r=1&partner=permalink&exprod=permalink
Kanapki do herbaty – male trojkaciki z obcieta skorka, na dwa kesy – tak, bardzo to lubimy. Zwlaszcza z ogorkiem!
Z tym ogorkiem bylo w moim zyciu sporo zamieszania. Sledzilam u Dickensa od dziecka co oni jedza w tej Anglii i spore wrazenie zrobilo na mnie, ze Pani Gump (pielegniarka nocna chyba w Martinie Chuzzlewith) jadla kanapki z ogorkiem. Pomysl mnie tak zachwycil, ze psoszlam sobie robic. I potem wiele lat takie anfielskie kanapki sobie robilam.
I jakiez bylo moje zdumienie, kiedy przyjechalam do Anglii i okazalo sie, ze kanapki sa robione ze SWIEZYM ogorkiem, a nie kiszonym czy konserwowym! A ja latami robilam sobie z kiszonym, pokrojonym na plasterki i wsadzonym miedzy dwie duze kromki ciemnego chleba.
Od tego czasu nie zrobilam sobie chyba ani razu takiej kanapki. Jakos mi bylo glupio…
POtem opowiadalam to Panu Cedrykowi Dickensowi i on sie az zakrztusil ze smiechu i mnie pocalowal.
I jeszcze pocztowka z Concord, z naszej lokalnej gazety, o historii pomagania uciekinierom z plantacji niewolnikow poprzez Underground Railway. Jan Turnquist, przebrana za Louise May Alcott, czesto pojawia sie na pogawedki o historii miasta w Colonial Inn, do ktorej idziemy dzis na lunch. Moze ja znowu spotkamy.
http://www.wickedlocal.com/concord/multimedia/x2143288386/Uncovering-history-Girl-Scouts-are-first-to-try-out-Abolitionists-tour
Sliczna opowiesc, Heleno. Twoje byly pewnie zdrowsze. Mnie kanapki z ogorkiem kojarza sie z Lady Bracknell, z „The Importance of Being Earnest”, bo ona wszystkie wyjada, i trzeba ich przed nia pilnowac. Moja Mama, za swoja Mama, robila ze swiezym ogorkiem, wiec tak zostalo. Po polsku obie nazywaly te kanapki „piramidki”. Ale musze sprobowac z kiszonym, moga tez byc dobre. Matylda lubi tez z lososiem.
Haneczko, ja Heleny nie posądzam.Ja znam prawa victimologii – ofiara się sama doprasza. 🙂
Ale to tylko ja jestem ciamajdowata, babka odda, jak się wpiekli.
Bobiku myślałam,że tam,gdzie mieszksz przestali się już dawno zachłystywać marketami.
Moja babka uwielbia małe sklepiki , gdzie sprzedawcy ją znają, a też wiedzą co chce kupić i tam kupuje.
Jak dziś u Was- market zło konieczne.
Na szczęście cztery okalają mały ryneczek i nie trzeba jeździć do śródmieścia.
Dziwna moda- niektóre rodziny weekendy z dziećmi spedzają w marketach 👿
Kanapki z ogórkiem przypomniały mojej mamie, jak – też w dziecięcym jeszcze wieku – olśniło ją, że sałata nie musi być ze śmietaną na słodko, bo Francuzi jedzą ją z jakimś tam winegretem i oczywiście zaraz chciała to wypróbować. Tyle że na rynku był wówczas dostępny wyłącznie ohydny, nierafinowany olej rzepakowy o smaku towotu i ocet spirytusowy. Mama była jednak nieugięta, zrobiła z tego winegret i po kilku podejściach zaczął jej nawet naprawdę smakować. Ale smak uczciwego winegretu, odkryty wiele później, też był dla niej odkryciem. 🙂
A chińskie czarne grzyby radzono zastępować pieczarkami. 😯
A ja mam dzisiaj URODZINY, (co babka dopiero teraz zauważyła) skończyłam 4 lata !”Stara kopa „powiedziała babka składając mi zyczenia! 😳
Cooooo? I prokuratura jeszcze go nie sciga? I nie wrzuca do Guatanamo Prison?
Prezeciez prezydenci (poza Clintonem) nie maja tego, tam, jak to sie nazywa! Przeciez oni sa jak laleczki!
No, niech by ktos pozkazal organ Kaczynskiego! Nawet i powiekszony znaczaco!
Boze, stach pomyslec….
A ja wrzucam wszystko do jednego kamionkowego garnka i robie kiszonkę:ogórek wężowy, korniszon, pomidor, paski papryki, plastry cukini, czosnek, śliwki, winogrona,szalotka dodaję przyprawy do kiszonych ogórków i sukcesywnie wyjmuję co tam trzeba na kanapkę.
Ostatnio jadłam kiszone ogórki w zalewie musztardowej były pyszne, delikatne-muszę porposić sąsiadkę o przepis, bo to Ona mi taki sloik podarowała.
Heleno!
http://www.youtube.com/watch?v=0hcBLTalINM
OK, Emi, mialam to zostawic na urodziny Bobika, a nawet sama odspiewac, ale skoro Twoje sa pierwsze, posylam moja najukochansza Piosenke Urodzinowa, spiewana przez Krokodyla Giene. Jest w niej podstepna dla tlumacza druga zwrotka (po refrenie), ale wytlumacze to pozniej:
http://www.youtube.com/watch?v=ILRe9dHyby8
A Bobikowi jednak odspiewam w swoim czasie….
Nie dręczyć, tylko wyjaśnić od razu! 👿
Emi- tysiąca kotletów! 😆 😆 😆
Emi, najmilszych urodzn! Te indycze serca to Twoj tort urodzinowy – teraz wszystko sie wyjasnilo. Mnostwa (indyczych) serc jak najczesciej! 😆 😆 😆
Druga zwrotka brzmi tak :
Przyleci nagle Czarodziej
Blekitnym smioglowcem
Zaprosi bezplatnie do kina
Powinszuje mi Urodzin
I zapewne w prezencie zostawi
Piecset….
– no wlasnie co zostawi w ilosci pieciuset?
Wszyscy – na angielski, na poslki tlimacza:
-zostawi pieciuset Eskimosow.
Eskimosow???????????
„Eskimo” znaczy wprawdzie Eskimos, ale takze nazwe lodow, podobnych do niegdysiejszych polskich Calypso.
Lodopw bardzo znanych jeszcze w moim dziecinstwie, wiec kazde dziecko w Rosji wie ze chodzi o lody…
Emi
mlody psiaczku
cóz Ci życzyć kiedy ty juz wszystko masz
Babkę jak marzenie z sercem na dłoni
ciepły tapczanik z pierzyną
kocieta do zabawy
morze do spacerów
no może brakuje ci
http://picasaweb.google.pl/biala.niunia/Emi#5300103398205173586
szamaj dziś do woli
wszystkiego co psiego dzis życzę Ci
ja i Moja
Emi,
berlin sciska
i zaprasza na bieganko
trzymaj sie zdrowo
😀
te „calypso”
nazywaly sie w czasach mojego szczecinskiego dzicinstwa
„pingwin”
na bialo ubrani sprzedawcy z drewnianych skrzyneczek
sprzedawali te smieszne „walcowate” lody o cudownym
smaku upalnego lata w duzym miescie
cudo 😀
Pani Heleno!Piękne !! Dziękuję bardzo i meradam ogonem,że mało się nie urwie!!:smile: 🙂 🙂
Będzie mi Babka to puszczała jeszcze dzisiaj całą noc.
Niuniu!Wieczorem idę z sąsiadką, pobiegnę pod to znajome drzewo i wszystkie kosteczki zgarnę.Dziękuje wszystkim!!:wink:
Bobiku Babka mnie przegania ,czeka na program o Pani Helenie 🙂
Mam obawy,czy będziesz miał kiedykolwiek te urodziny, ale w razie czego Bobiku- zorganizujemy zastępcze!
K’ seżeleniu pierzyna już dawno u rysia !
Nam wystarczają kołdra i koty. 🙂
Emi – wiosenne usmiechy teksaskie – duze drapanko od psa i kota
Rysiu, były jeszcze lody”Mewa”, niezbyt chętnie kupowane, ponieważ u nas określenie to oznacza panią podejrzanej konduity.
Ja je kupowałam, bo mi smakowały, a zresztą… wsio ryba!
Chwilowo ja nie mam do niczego głowy. Wiecie, co mi się stało? Ukradli mnie! 👿 Serio! Mój ludzki brat wszedł do sklepu po jakiś drobiazg, mnie przywiązał przy wejściu, a jak wyszedł, już mnie nie było.
Na szczęście, jeszcze kiedy rozglądał się, zastanawiał co robić i dzwonił do mamy, zobaczył nadjeżdżającego na rowerze faceta, który z daleka do niego machał, a potem dostrzegł przy rowerze i mnie. Okazało się, że jacyś gówniarze odwiązali mnie i bezczelnie odeszli ze mną w siną dal, ale stojący na przystanku ludzie spostrzegli, że pies odchodzi z kim innym niż przyszedł, narobili rabanu, no i ten z rowerem pojechał za złodziejami, żeby im mnie odebrać.
Uffff!!!!!
Nie wiem, czy potrafię sobie jakiegoś uspokajacza nalać, tak mi się łapy trzęsą!
mam tez kilka slow do linka Heleny/dzisaj o 11:22/
nie wiem czy podpisani glosza podziekowanie w swoim
imieniu czy calego polskiego kosciola
szkoda,ze w demokratycznej polsce taki poklask i
aprobate znajduje „bractwo kaplanskie swietego piusa X”
poglady tam zrzeszonych sa niedemokratyczne,rasistowskie,
antysemickie,przeciwne ekumeni,prawa kobiet do emancypacji
mozna dalej
to jest przyklad dla polskich duchownych
ratzinger byl przez ponad 20 lat
perfektem kongegracji nauki i wiary
zna wiec /mysle/doskonale poglady bractwa i mimo to
zdja ekskomunike
smutne
Pani Wando TX , bardzo dziękuję i poczęstunek z serc dla psa i kota.Bardzo miłe, choć nieco wymuszone urodziny, ale raz w godu, to zrozumiecie! 🙂
oczywiscie Babko,pamietam mowilo sie „mewki”
😀
Dzień dobry wieczór Wszystkim.
Kod 9+9, … 17 razy bramka mnie zablokowała, … teraz nie ma alternatywy, … trafię.
@Emi z Gdyni
życzę Tobie nieograniczonej ilości pesztetowej… 🙂
@Rysiu,
jeżeli lody ?Pingwin” były „walcowate”, to lody te były lodami „Mewa” (tak się nazywały w Trój mieście), a nie „Calypso”, ponieważ te były w kształcie sześcianu. 😉
Bobik
siadaj juz ci wlewam do szklaneczki odrobine calvadosu i toniku , zaraz lapki ci sie przestane trząść .Może u Was jakaś szajka grasuje porywająca nieprzeciętne psy 😉
Moguncjuszu
gdzie Marylka puśc ją wreszcie do komputera 😀
Calypso, podobnie jak eskimo byly szescienne, prawda, prawda. Calypso byly w srebrnym papierku z niebieskim chyba napisem.
Bobik
kurcze blade z tego wszystkiego mi sie lapki zaczęly trząść i napisałam nie to co trzeba .Oczywiscie do szklaneczki nalałam Ci campari z tonikiem 🙂
Indyka jada się
Raz w roku w Texsasie
I chyba w całym USA.
Nie zwócę ja życia
Tym wszystkim
indykom,
Omija mnie taka pokusa!
A zdradzę Wam szczerze,
Że czasem mnie bierze
Złość straszna,
I nieujawniona!!
Gdy indyk mnie goni,
Umykam pogoni,
Ze mało nie zgubię ogona!
Marylka ma prawo dostępu i prawo korzystania z komputera w każdej chwili, o każdej porze dnia i nocy, każdego dnia w tygodniu i do tego 12 miesięcy w roku!
Gdzie tu ograniczenia?
Oczywista oczywistość, że hasła logowania Marylka nie zna, ale poza tym hulaj dusza …. 😉
Telepatia Bobiku!Moja udokumentowana.Miałam to napisać, kiedy wspomniałeś,ze idziesz do marketu po coś jeszcze!!
Całkiem serio!Ale sobie pomyślałam,ze w Moguncji takie rzeczy się nie zdrarzają.I zaniechałam czarnowidztwa.
Poprzednią sznauzerkę ukradli mi dosłownie sprzed sklepu nieomal na moich oczach.
Była jenak na tyle jadowita,że się wyrwała.
Od tego czasu nie zostawiam psa przed sklepem zwłaszcza uwiązanego!
Bardzo mi przykro, a jednoczśnie się cieszę,że sie tak skonczylo.To jak prezent dla Emi na urodziny!!
Napisy na lodach „Calypso” miały różne kolory: czekoladowe były brązowe, śmietankowe były niebieskie, a migdałowe (bywały, bywały ale nie za często) były czerwonawe.
Latem, po obowiązkowym spacerze z Rodzicami po molu i parku do Orłowa (klif !!!) i z powrotem, Ojciec z nadzieją w głosie pytał się nas (siostrę i mnie) czy chcemy lodów „Calypso”, czy może lepiej kupimy u „Wedla” chałwę na popołudnie do domu.
Jednogłośna odpowiedź „CALYPSO” wprowadzała Ojca w menacholijny nastrój i zaczynał marzyć o jesieni i zimie, bez lodów ale z chałwą lub z batonami „Krymskimi”…….
Oooo.. batony „Krymskie”??!!! Czy je jeszcze można kupić?
Pogodzę Rysia i Moguncjusza: „Calypso: były prostopadlościenne( nie miały wszystkich boków równych) ,
„Pingwin ” były walcowate, oblane pseudoczekoladą i tak się pięknie rozwarstwiały.
W upale dni sprzedawali je w kinach, prawda Moguncjuszu?
Cudownie chłodziły!
Pozdrowienia dla Marylki, czy ten kod dostępu to nie jest taka męska pułapka off-sidowa ?
tak,KoJaku w szczecinie „walcowate” pingwiny
pamietam jeszcze „bambino”
i to bardzo dobrze,jako mlody mlodzian biegalem po
miedzyzdrojskiej plazy i
wolalem
” lody bambino z widokiem na morze”
albo „moja babcia chorowala loda bambino
zjadla wazdrowiala”
„lody,lody”
sprzedawalismy po 5 zloty
to bylo ELDORADO
miesiac pracy reszta wakacji „auto stop”po polsce
Babko,tak rozwarstwialy sie tak smiesznie
myslalem ze „pingwiny” to tylko szczecin
co do „calypso”to dziura w pamieci
W Krakowie z natury rzeczy nie było „Mew”, „Calypso” sobie też nie przypominam, ale oczywiście „Bambino”, zwłaszcza truskawkowe i śmietankowe, jak najbardziej.
KoJaKu, naprawdę Cię bramka tak uparcie nie wpuszczała? Muszę o tym tacie powiedzieć, bo „normal ist das nicht!” 😯
Uspokoiłem się trochę po tym campari od Niuni, ale ja z nerwów zawszę się robię okropnie głodny. Muszę iść coś zjeść!
Moguncjuszu,baton „krymski” jest mi obcy,ale bylem
strasznym porzeraczem chalwy,tlustej,slodkiej,puszystej
krojonej z duzych blokow w sklepie slodyczeniowym
na placu zamenhofa w szczecinie
palce lizac
Z bramką to było tak:
zadanie brzmiało 9+9 ?????
…. ?#!”§$’ gdzie jest kalkulator????
nie szukałem tylko pomyślałem, że kiedyś trafię.
Rozpoczęłem od 2, 3, 4,….. itd.
Pech chciał, że dopiero za 17 razem trafiłem (pewne prawo znowu się potwierdziło)…
Na drugi raz skonsultuję z kalkulatorem, żeby nie trudzić taty Bobika 😉
byl tez w szczecinie firmowy sklep krakowskiej firmy „wawel”
chodzilismy tam kupowac czekoladki w pozlotku(?)na sztuki
ja lubilem „kasztany” to mozma kupic tez dzisiaj
niuniu,szkoda ze w chwili slabosci porzucilem picie alkoholu
mieszanka calwadosu z tonikiem zpowiada uchylenie nieba
🙄
AA Rysiu, Szczecin- Mały Paryż, jeździłam tam do mojej kumy
i faktycznie robiło się potężne słodyczowe zakupy, jeszcze oprócz kasztanów „Mieszanka Wedlowska”.
A czasem nam coś odbijało i do Berlina Wschodniego na herbatę do naszej znajomej „psiary”.
Jeżdzilo sie na dowód, nieraz taksówką, jak się samochód za mocno” stawiał”.I zawsze jechały z nami psy, na wszelki wypadek.
Grenzszutz pytał: „a psy po co”?, a my,że jadą siꔿenić”!
Zawsze nas puszczali, a jak była w aucie sznauzerka prababka Emi, to zawsze w uśmiechem, bo to ulubiona rasa pograniczników.
calvados przypomina mi zawsze ksiazke” luk triumfalny”
paryz,imigranci w ciemnych zadymionych kafejkach i calvados
w maciupkich szklaneczkach
Grenzschutz *?
Też mi się to zawsze kojarzy z „Łukiem triumfalnym” i filmem pod tym tytułem!
To po tym filmie zachciało mi się poróbować po raz pierwszy Calvadosu.
Cos mi się wydaje, Rysiu,ze mu niemal takie samo pokolenie?
Ale jeśli liczycie na moje urodziny, to z góry uprzedzam,że nic z tych rzeczy!:smile:
Bo z calypso, Kojaku, byla taka dziwna sprawa, ze sprzedawano je wylacznie na Wybrzezu i NIGDZIE indziej w Polsce.
Ja po przyjezdzie do Polski przestalam jadac lody, gdyz uznalam, ze sa niejadalne, rodzice straszyli, ze sa wybitnie niehigieniczne (oboje pracowali wtedy jeszcze w sanepidzie i mama czesto po przebadaniu probki wydawala zakaz sprzedazy, tyle tam bylo wszystkiego ) , a w dodatku zatrulam sie paskudnie truskawkowymi z ulicy w Lublinie. I dopiero jak zaczelam jezdzic na walakcje, na obozy etc nad morze , wielkim odkryciem byly lody calypso, gdzyz wlasnie przypominaly popularne eskimo. Ale tylko smietankowe – stad pamietam napis. Tych migdalowych nie pamietam.
POtem nauczylam sie, ze jesli chce lodow, to tylko w kawiarni, gdzie robia wlasne.
Bardzo dobra byla passata tutti frutti w ksztalcie duzej polkuli , a moze cwiatki kuli w kawiarni Czarcia Lapa w Lublinie na Starym Miescie. Mnie tam tez ojciec zabieral.
Po tym zatruciu w Lublinie truskawkowymi z ulicy pierwszy raz sprobowalam truskawkowych bodaj w zeszlym roku – ale robilam je sama w taniej lodziarce z Tschibo. Ale do dzis mam taki lekki niepokoj na widok truskawkowych.
Babko,widze,ze Ty serce nie tylko w zony krakowie zostawilas
ale czastke w sececyjnym szczecinie
ciesze sie
ach,te wycieczki do wschodnich niemiec
dowodzik.marki z marxem i hulaj dusza
buty salamander,staniki i majtki/to moja mama/ triumph
pasztetowa o smakach wszystkich i cieniutkie paroweczki
w delikatnym flaczku oooooooooooooooo………
😀
Babko,za siedem tygodni 53!
lecz wiesz(cicho mowie)czytam namietnie juz prawie 50 lat
troche nazbieralo sie 😳
Heleno,
jeżeli jeszcze nigdy nie jadłaś lodów u „Włocha” w Sopocie (lodziarnia nazywa się „Milano”, ale utarło się określenie u „Włocha”), to podczas następnego pobytu w Trójmieście wpadnij do tej lodziarni (ja przepadałem za lodami „Malaga”).
Jeżeli lody tak samo smakują jak 36 lat temu, to polecam!
🙂
Rys
oj widze ,ze mialbys o czym z Moja rozmawiać Remarque
to ona uwielbia , szczególnie „Łuk triumfalny”
Calvados to coś więcej niż trunek – to sposób bycia
Tak było rysiu, bardzo sobie chwalę te czasy.Wymiana marek była bardzo korzystna, stać mnie było( a jedzenie tam było wyjątkowo tanie) żeby zaprosić moich przyjaciół do takiej zgrabnej restauracyjki na Jessnerstrasse 6 ,osób z szampanemi stolik zamówiony wcześniej.
A jak sędziowałam psy na Biesdorfie – nie wiedziałam co mam zrobic z dietami.
Pamiętam, jakie było moje straszne rozczarowanie, kiedy dwa lata później chciałam ten sam gościnny manewr powtórzyć we Francji.Ledwo starczyło na nalesniki. „evil:
A po flaczki suszone do ladowania w domu też się wyskakiwało.
Niuniu, a kto grał w tym „Luku tryumfalnym” wieki tego nie widziałam, czy to była ta sama para co w „Cassablance”?
Lubiłam sobie też poczytać”Na Zachodzie bez zmian”.
Rysiu, ee to ja nie wiem, czemu ja Cię traktuję z taką estymą ?
Ty prawie, jk Bobik , uczciwszy uszy – szczeniak jesteś 🙂
O tej wloskiej lodziarni w Sopocie to juz byly legendy w moich czasach, ale chyba nigdy w niej nie bylam, bo bym pamietala.
Kiedy we wrzesniu 68 wyladowalam w Rzymie, pierwsze co moj ojciec zrobil, to kupil mi „prawdziwe lody” na ulicy – pistacjowe, do dzis ulubione. Nie mialam wtedy nawet pojecia co to sa pistacje. Ale ilekroc jestem we Wloszech – pistacjowe!
A najlepsze lody swiata (porazajaca ilosc swiatowych zlotych medali, robione na miejscu recznie) sa w Sangeminiano, na ryneczku. Poznac je latwo, bo ciagnie sie dluga kolejka jak za komuny po papier toaletowy. . Sklep i wytwornia sa malutkie. Lody sa oszalamiajace. Kiedy bylysmy tam raz z Renata, ona o malo nie dostala jakiejs zapasci cukrzycowej, biedactwo. Cukier jej skoczyl do 500 punktow.
Moguncjuszu muszę Cię rozczarować.Włocha już dawno nie ma na Monciku !!Latem zeen z żoną usilował iść tam na lody, nawet nie było śladu po następcy Grycanie.
A Włoch się mieścił pod Spatifem sopockim.
Babko
Ingrid Bergman i Charles Boyer a w pozniejszej wersji
Lesley-Anne Down i Anthony Hopkins
niunia jak zawsze :
WIE
mysle ze z klimatu Babka mysli o tym z laz 50(gdzie jest PA
znawca kina)z bergman i boyer
te ulice,lokaliki ten klimat wokol luku triumfalnego nistety
troche sie zmienil,jest tam nadal zabujcuo ciekawie ale jakos
tak bogato i ekskluzywnie „dobry adres”
Lody, lody!
a ja jeszcze mialam niehigieniczna przygote z tzw. cieplymi lodami w Bloniu kolo Warszawy bo pewnie tam nie dotarla skrupulatna Mama Heleny 🙁
Cieple i zimne lody (smietankowe, przepyszne, nakladane lyzka plukana w kubelku z woda hm hm sanepid? ) kupowalo sie w malej budce przy rynku. Cieple to byla sama pychota z takim polkolistym kapturkiem po wierzchu.
Dalej nie powiem, domyslajcie sie sami, mnie sie odechcialo tych cieplych na cale zycie a bylam wtedy moze w pierwszej klasie.
Ale oranzada w proszku lizana z brudnej lapki chyba i teraz by mi smakowala 🙂
Z tym calvadosem chyba nie może być pokoleniowe, bo mnie się też z Remarque’iem kojarzy 🙂
Niezapomniane lody? Poziomkowe w Cocktail barze na Karmelickiej. Nawet nie wiem, czy dalej tak dobrze smakują. Gdzie jest Żona Sąsiada? Ona może wiedzieć. 😉
Nie pod Spatfem, ale między Spatifem a Algą (lub tam co po Aldze zostało). W zeszłym roku „Włoch” jeszcze był (sam widziałem, nie kupiłem lodów bo kolejka była za duża) 🙂
Według sopockiego planu ulic i objektów:
Lodziarnia Milano
Bohaterów Monte Cassino 58
Spatif
Bohaterów Monte Cassino 54
czyli nie pod Spatifem, i nadal istnieje.
A tutaj coś o Sopocie (przepraszam Kraków 😉 )….
http://dano2005.wrzuta.pl/audio/lgChNNGlQA/edyta_geppert_-_sopockie_bolero
Wiesz Wando,ze ja do studiów nie tknęłam lodów?
Naciagałam mojego Tate na lody, a On sobie chdzał do takiej dawnej przedwojennej kawiarni,”Fangrat” na Skwerze Kościuszki w Gdyni oczywiście.Jakimś cudem się ta kawiarnia uchowała za komuny.Tato czytał gazetę pił kawę,
a ja się nudziłam i tylko lody do oporu.Wreszcie sie wziął na sposób, zamówił talerz pełen wszystkich rodzajów i kazał mi to zjeść.
Po 10 minutach miałam dosyć, lody się topiły, a Tato dalej:”Jedz!”
Wyczyniałam różne manewry, a to poskakać sobie na Skwerze na jednej nodze, a to siusiu, a to coś tam innego.
Normalna „odwykówka”, jak po przyłapaniu na paleniu.(Cała paczka na jeden raz).
Jak już mi było zupełnie niedobrze i Tato zobaczył,że jestem zielona -odpuścił.
Nie tknęłam lodów do 2o roku życia.
Tak , jak sernika, którym mnie wykańczała niedoszła na szczęście teściowa. 👿
Bobiku, ale jak spojrzeć na dzisiejszy incydent z innej strony, to jest to kolejne potwierdzenie Twojej atrakcyjości, rozpoznawalności i sąsiedzkiego wsparcia…
Tak Moguncjuszu, zgadza się, ale to byla taka nawpól drewniana buda chyba jednaj i Spatif i ta lodziarnia pod jednym dachem, lodziarnia istotnie od wejśćia do Spatifu w lewo.
Teraz w Gdyni dobre lody są na ul.Ejsmonda w kawiarni i ogródku „Mariola” przy stadionie dawniej Arki, a obecnie korty tenisowe.
Noo!Lepiej późno niż wcale!!Komisarzu!!
Lody poziomkowe? To musi byc The Ultimate!
Istnieje cos lepszego niz poziomki?
Mniamm, ja ich tu w lesie zbieram sporo, mam swoje utajone miejsca.Jeszcze się trochę uchowało w zamrażalniku.Nie wiem tylko, jak to będzie latyem z tym wędrowaniem po tych wysokich wąwozach, bo one miejscami jak klif w Orłowie.
Rany Boskie co z Bobikiem?Mam nadzieję,że Jego ludzki brat nie zbiera jakichś reprymend?
Ludzki brat nie miał zakazu zostawiania mnie pod sklepem, więc nie może zbierać żadnych reprymend. A zakazu nie miał, bo tutaj kradzież psa spod sklepu jednak szalenie rzadko się zdarza. I nawet na blogową konkurencję zwalić nie mogę, bo przecież w żadnym rankingu na blog roku nie bierzemy udziału.
Ale może, zgodnie ze wskazaniem Komisarza, powinienem to wszystko brać od pozytywnej strony? 😉
Gdyby to nie było takie prawdziwe, to wywód Pana Komisarza jest naturalnie uzasadniony.
Ale dzisiaj miałam od 16. z minutami niejasne przeczucie,że coś się dzieje w dodatku nie z moim psem, bo ten sobie obchodził urodziny.
Bobiku radość moja ogroma jest.Emi też się cieszy.
Obywatelowi na rowerze i tym, którzy zareagowali ogrome brawa!!
Nie wiem czy ja nie powinnam się nająć w komisariacie, jako jasnowidz? 😯
Na Wybrzeży mają takiego w Człuchowie, ale bardzo zajęty …
Dobranoc wszystkim!
Ranyboskie, Bobik, dopiero teraz zobaczylam Twoj wpis o tym, ze Cie ukradli! To straszne przezycie musialo byc i dla Ciebie i dla Brata! I jakie to szczescie, ze ktos Cie wyratowal! Mnie tez kiedys ukradli psa gowniarze – odpieli ze smyczy jak moj ojsciec (wzor roztargnionego profesora z filmow) byl z nim na spacerze. TRzy dni szukalam i dawalam ogloszenie do gazet.. Znalazlam go dzieki dorozkazom, ktorzy pokazali dom, w ktorym prezebywal – za suta oplate 40 zl, jakie mialam przy sobie . Wdarlam sie do domu i go porwalam. Mialam wtedy 16 lat. Ale pamietam rozpacz i bezsilnosc. Pies oszalal ze szczescia, kiedy go odnalazlam.
Straszne przeżycie było dla wszystkich, chociaż na szczęście nie trwało długo. A mama mówi, że w tym całym przerażeniu, które ogarnęło ją po rozpaczliwym telefonie mojego ludzkiego brata, jeszcze na dodatek, gdzieś z tyłu głowy, zaczęło się jej tłuc pytanie: „no i jak ja to teraz wyjaśnię blogowi?” 🙄
Czyżby ona się Was bała? 😯
Bobiku, przytul Mamę.
Nie. Mama jest pisarzem. To nie ma nic wspolnegi z baniem sie nas, choc na pewno strach byl tez, ale o glownie o ukochanego pieseczka.
Mama nie byla przygotowana na taki watek i zastanawiala sie jak z niegi wybrnac.
Bobiku
chya mi potrzebny Foma ,zeby rozwiklal zagadkę . Na uspokojenie nalalam Ci szklaneczkę , ale teraz mów :DLACZEGO NIE SZCZEKAŁEŚ NA CAŁA OKOLICE ❗ tak zeby ludzki brat Cie uslyszał
zmeczony wspomnieniami mowie
dobranoc
ide snic
pingwiny mewy calypso
na zimno i cieplo
z i bez czekoladowego kapturka
dobranoc 😀 😀 😀
Bobiku, dobrze że wszystko się dobrze skończyło! ja z jamnikami wchodziłam do sklepu na bezczelnego, a naszego berneńczyka to raczej nikt nie odważyłby się zabrać. Czasem na bardzo krótko, zostawiałam ja w samochodzie, zawsze z otwartym oknem, auto było całkiem bezpieczne!
w sprawie Koktajlbaru na Karmelickiej w Krakowie, o poziomkowych nic nie wiem, bo ja owocowych lodów nie jadam, tylko wyłącznie bakaliowe. Ten koktajlbar to jest w ogle niezwykłe miejsce, istnieje od kiedy pamietam, a i wygląda od lat prawie tak samo – i prosperuje. I do w dodatku na ulicy, gdzie w ciągu ostatnich 10 lat zmieniło się prawie wszystko. Tam wypiłam swoją pierwsza kawiarnianą kawę, w wieku może 13 lat, tato mi postawił, byłam niezwykle dumna! potem w czasach licealnych była to nasza szkolna knajpa. Teraz czasem tam zachodzę ( raz na kwartał)na szklankę malinowego na kefirze.
pracuje tam pani, która pamiętam z dzieciństwa, czyli musi pracować tam ze 35 lat. Co zabawne niedawno mi powiedziała , ze ona mnie pamięta jak byłam jak byłam dzieckiem! Bardzo śmieszne.
jedyne owocowe lody jakie mi smakują to borówkowe w Nowym Targu, koło rynku. To też jet kultowe mijsce, a kolejka zawsze długa.
Rozumiem, ze borowkami nazywacie zupelnie cos innego?
Ile ja juz lat z tym walcze u E! Borowki i borowki! 👿
I jeszcze o zoroastrianach . jakieś 15 lat temu byliśmy w Londynie na ich spotkaniu modlitewnym ( nie wiem czy słowo nabożeństwo tu pasuje) A było ta: mamy przyjaciółkę, która mieszka w West Hampstead , w północnym Londynie. Parę razy będąc u niej zauważyliśmy że po przeciwnej stronie ulicy, w dużym domu z ogrodem zbierają sie ludzie, których nie mogliśmy rozszyfrować. Kobiety w sari, mężczyźni w jarmułkach. Wysłaliśmy Masze na przeszpiegi i okazało się , ze to londyńska siedziba Zoroastrian. Wysłaliśmy list z pytaniem czy możemy ich odwiedzić. „oczywiście zapraszamy” przyszła odpowiedz. więc wybraliśmy w składzie my plus dwie dość małe dziewczynki, Masza i jej rodzice świeżo przybyli z Petersburga. Oczywiście z samych rytuałów nic nie zrozumieliśmy, ale było dużo zabiegów wokół palącego sie ogromnego znicza. potem poczęstunek i towarzyskie rozmowy. Wszyscy b. mili. Było może 100 -150 osób w różnym wieku. Ostatnio Masza mi mówiła że gdzieś sie przenieśli, bo w tej okolicy były kłopoty z parkowaniem samochodów odwiedzających centrum.
Heleno, borówki to borówki, jeszcze Cię E. nie nauczyła! To proste! 😉
Mama dziękuje Haneczce za przytulenie i wyjaśnia, że się nie bała blogu, tylko ją gnębiło poczucie odpowiedzialności wobec blogu, a może nawet coś w rodzaju: zawiodłam zaufanie, nie dopilnowałam 😥 ” Ale oczywiście lęk o pieska był na pierwszym miejscu.
A nie szczekałem dlatego, że jestem w sposób nieuleczalny przyjacielem całej ludzkości i nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek chciał mi zrobić krzywdę. Przyznam się do rzeczy wręcz wstydliwej – ja nawet weterynarza witam radosnym merdaniem, czemo on się nadziwić nie może, bo raczej się z taką reakcją psów nie spotyka. Cóż więc dziwnego, że dałem się bez oporu odwiązać i odprowadzić na, jak myślałem, drobny spacerek?
Żono Sąsiada, tego słowa mi brakowało dla Koktajlu na Karmelickiej – kultowy. Ich bakaliowe też były słynne. A zapomniałem napisać o ich wypiekach – rewelacyjne.
Lodziarnia w Nowym Targu też mi znana, rzecz jasna i też kultowa. 🙂
Borowki sa zupelnie w innym kolorze niz Wam sie wydaje.
I nie brudza tak majtek jesli sie na nich przypadkowo usiadzie w lesie…….
TYo jest tak zdumiewajaca religia, ze poszukam czegps wiecej.
Ja tez poznalam jednego wyznawce – mlodziutki Uzbek, z redakcji Srodkowoazjatyckiej. Zapytal mnie czy znam wiersze… Stachury! Appoarently -kultowe nazwisko w Uzbekistanie. Spotykalismy sie na podworku w „palarni” przed wejsciem do South East Wing.
Tak mnie rozczulil tym Stachura, ze najpierw zrobilam z nim wywiad ( o Stachurze w Uzbekistanie) , a potem serdecznie sie witalam na papierosie.
Az kiedys zaczelismy rozmawiac o 9/11 i opowiedzial mi, ze zamach na WTO zorganizowali… no kto? …. no tak!. Ale najpierw sami sie ewakuowali, wiec w zamachu nie zginal ani jeden Zyd. Apparently w Uzbekistanie jest to powszechna wiedza, kazde dziecko wie. 😆 .
Bobiku, moze Cie pocieszy, ze nie Ty jeden byles ofiara porwania. Zdarzylo sie to tez dwuletniej Matyldzie, podczas zakupow w czesto tu wspominanym przeze mnie Whole Foods. Bylo to tak: Matylda miala dwa lata i zasnela w samochodzie po drodze do sklepu. Nie chcialam jej budzic, wiec wlozylam ja spiaca do wozka, i poszlam na cotygodniowe zakupy. Musialam pchac wozek i wozek sklepowy, wiec na chwileczke to jeden, to drugi wozek musialam spuszczac z oczu. No i wlasnie, gdy przepchalam wozek z zakupami do nastepnego miejsca i przyszlam po Matylde, ani jej ani jej wozka nie bylo. Pamietam uczucie, ktorego w ogole chyba nie da sie opisac, jakby podwyzszonej swiadomosci, i z tym uczuciem podeszlam bardzo spokojnie do najblizszej osoby z obslugi sklepu i powiedzialam, ze ukradli mi dziecko i zeby natychmiast zamkneli wszystkie drzwi. Ona mi uwierzyla, zwlaszcza ze mnie znala. Zaraz to zrobiono, i bardzo dobrze, bo jakas kobieta, w wieku srednim pchala wlasnie Matylde do wyjscia. Potem okazalo sie (jak juz byla policja), ze ma jakies zachwiania psychiczne (mamrotala, ze chciala sie zajac takim ladnym dzieckiem). Pamietam tez, ze Matylda sie nawet nie zbudzila, i ze skonczylam zakupy, dojechalam spokojnie do domu, i dopiero po rozpakowaniu wszystkiego dopadla mnie swiadomosc tego co sie stalo. Doszlam wtedy do wniosku, ze takie rzeczy zdarzaja sie rzadko, ale czesciej, nizby sie nam wydawalo, zwlaszcza gdy w gre wchodza osoby w jakis sposob chore.
Może to zabrzmi niezbyt politically correct, ale Uzbekistan jest jednak dość zapóźniony cywilizacyjnie. O cyklistach zdaje się jeszcze nikt tam nie słyszał. 🙄
Moniko az mi ciarki przechodza, dobrze, ze bylas taka przytomna.
A ja opowiem smieszna historie:
Piotrus, Joanna i Basia jak wiecie rosli razem i na zmiane raz jedna raz druga mama sie nimi zajmowala.
No i raz Malgosia, poszla z nasza trojka do malla. W pewnym momencie miala ochote obejrzec kapelusze. Zostawila wiec nasza trojke ( 5-4-3 albo cos w poblizu) nakazujac im poczekac.
Po okolo minucie, Piotrus, najstarszy zarzadzil poszukiwania mamy, no bo pewno sie zgubila. I zeby byc skuteczniejszym rozkazal rozejscie sie w trzy rozne strony. A dziewczynki zawsze go sluchaly. Do dzis mamy wszystkie dzieci ale jak Malgosia te trojke zebrala to juz nie wiem.
Czy myslisz, Bobiku, ze poslanie im paru rowerow, rozrzedziloby jakos nasza odpowiedzialnosc za WTO?
Moniko, to straszna historia. O takich sie tylko w gazetach czyta.
Moniko, przerażająca historia. sąsiad dwa razy „zgubił” nasze dziewczyny. Raz jedna,raz drugą.. Kilkuletnie po prostu wyszły same ze sklepu, kiedy on płacił i na chwile odwrócił wzrok. Przyznał sie kiedy były juz dorosłe!
Bobiku, uff.. nie gub sie wiecej.
u nas jak piesek nie przywiazany to dzieciom sie wydaje, ze zgubiony i probuja „ratowac”; przed sklepem uwiazanego tez pewnie by ktos „uratowal”, takie to niecodzienne!
natomiast pozostawienie psa a juz nie wspomne o dziecku samego w samochodzie moze sie zakonczyc wiezieniem; latem szczegolnie niestety takie pozostawienie moze byc tragiczne w skutkach
Och, Moniko, to uczucie podwyższonej świadomości, czy rodzaju wyjścia z siebie i stanięcia obok jest rzeczywiście nie do opisania. Pamiętam coś takiego, kiedy wbiegło nam prosto pod koła małe dziecko i nieprzytomne, bezwładne poleciało na pobocze. Ten czas między otwarciem drzwi auta i dobiegnięciem do dziecka dział się w jakimś innym wymiarze, no, nie do opisania i tyle.
Ale potem, jak już odzyskałaś Matyldę, pewnie dopiero przeżyłaś swoje. Takie spiętrzone emocje muszą znaleźć jakieś ujście.
To potrącone przez nas dziecko, jak się w końcu okazało, miało tylko złamaną rękę. Jak na takie stuknięcie, musi cud.
Wando, psa w samochodzie zostawiałam tylko na chwile, okno otwarte no i oczywiście nie wtedy kiedy było b. upalnie. U nas temperatury nie teksańskie ! Ona uwielbiala samochód. Niestety miała zwyczaj jeżdżenia tylko z przodu. Kiedy przednie siedzenie było zajęte, usiłowała sie przedostać z tylnego na 'swoje’ miejsce . ważyła ok 40 kilogramów więc było spore zamieszanie. Ale to był piękny i kochany pies!
Nie chcialam nikogo straszyc, tylko tak mi sie przypomnialo, w zwiazku z Bobika przezyciami. Zreszta gdyby dziecko nie spalo, to by na pewno dalo glos, i sprawy by nie bylo. Ale potem juz oboje z mezem bylismy bardzo uwazni, i jak dziecko zasypialo po drodze, to czekalismy az sie zbudzi. A przy Zosi bylo latwiej, bo Matylda jej bardzo pilnowala, choc o tej historii dowiedziala sie duzo pozniej. Moze jednak cos przeczuwala, zanim jej powiedzialam, bo zawsze w sklepach wlasnie nie chciala odejsc od spiacej Zosi?
Heleno, posłanie rowerów poskutkowałoby tylko na krótko, bo potem i tak nie byłoby do nich części zamiennych i znowu byłoby na Żydów, że celowo przysłali rowery, na których nie da się jeździć. Nie opłaca się. Lepiej pozostać przy odpowiedzialności, ale zachować rowery. 🙄
Tak, Bobiku – ten stan podwyzszonej swiadomosci jeszcze mi sie zdarzyl dwa razy w zyciu, raz zreszta pozytywny, ale podwyzszony w podobny sposob, i jest to cos niezwykle trudnego do opisania. Dobrze, ze i w Twoim przypadku skonczylo sie tylko na zlamanej rece dziecka. To chyba najwiekszy koszmar kierowcy – potracony przechodzien, zwlaszcza dziecko, bo przeciez one sa takie jeszcze nieuwazne.
Wando, a tutaj psy przywiązane przy sklepach spotyka się często, może właśnie dlatego, że zwykle nikt ich nie kradnie. To naprawdę był rzadki numer.
A zostawianie w Niemczech dzieci czy psów w samochodach nie wiem, czy jest karalne, ale bardzo piętnowane. Zwłaszcza w lecie.
To prawda, ja dość dużo jeżdżę i tego boję najbardziej , żeby komuś krzywdy nie zrobić. inna sprawa że widok 5-cio latka jadącego na rowerku poboczem b. ruchliwej szosy nie należy w Polsce do rzadkich . Zgroza!
A teraz już dobranoc wszystkim!
Dobranoc, Sąsiadko. I ukłony dla Paskudnika. 🙂
zono oczywiscie, w PL tez nasze pieski czekaja w autach a i tutaj jak jest chlodniej to Kamie sie zdarza.
Heleno – z tymi borowkami moze trzeba wrocic do Janka co to poszedl do boru w krobki nazbierac jagod mamie ? 🙂
„To jest gość nasz, mały Janek, To ? pięć panien Borówczanek”
Dobranoc, Zono, i milych snow – mimo wszystko. 🙂
A co do nazw, to ciekawi mnie, czemu cos, co wyglada dla niekrakowian na duze czarne jagody (i ma nazwe blueberries), nazywa sie „borowka amerykanska” nawet w tych czesciach Polski, ktore zbieraja i jadaja czarne jagody, nie – borowki? Jedyne wytlumaczenie, to krotkosc, bo inaczej bylaby trojczlonowa nazwa. A moze jednak borowki podbijaja reszte Polski? I jak sie nazywaja drozdzowe buleczki z nadzieniem z „borowek” – borowianki, zamiast jagodzianki? I jak brzmi pieszczotliwa nazwa dla denaturatu, nadana mu przez amatorow tego przysmaku (o ile przezyli)? 🙂
Na to nie ma siły Wando. Ci, co nie uznają borówek zaraz udowodnią, że w rękopisie były Panny Jagodzianki, tylko cykliści przerobili w ramach spisku. Beznadziejna historia. 🙁
Borówczanka na kościach to brzmi dumnie!
Tych bułeczek można po prostu nie jeść!
A jak się niby ma nazywać borowiczka? Może jagodziczka, hę? Jak ktoś chce ryzykować międzynarodową aferę, to proszę, niech przekona do tego braci Słowaków! 👿
O, dziekuje, Bobiku. Teraz juz bede wiedziala. 😆
Hurra, Bobik sie znalazl!
Uzbekistan jest calkiem zacofany w teoriach spiskowych. Ja ostatnio slyszalam na miescie od ludzi z wyzszym wyksztalceniem, ze swiatem kreci Zbigniew Brzezinski i jego ludzie. Wywolali wiele rzeczy, z ostatnim kryzysem wlacznie. Juz wiemy kto, mozemy spac spokojnie.
To Uzbekistan rzeczywiście zacofany, ale i na mieście nie tak do końca obcykani. Gdyby trochę pogłówkowali, to na pewno by wymyślili, że Brzeziński z założenia Żyd, a i rower trzyma w piwnicy…