Bobik w Wenecji

czw., 22 września 2022, 23:05

Siedzę z Panem Administratorem
na San Marco pośrodku miasta,
wokół mrowie turystów spore,
słońce ostro po ślepiach chlasta.

Smycz mi zdjęto, bo cóż z niej zysku:
choćbym nawet zechciał dać dyla,
w tym zgęszczonym, spoconym ścisku
wręcz nie sposób szybko zapylać.

Siad jest krótki. Zaraz ktoś krzyczy,
że nie wolno siedzieć na schodach,
ale i tak pięknie – bez smyczy –
patrzeć tam, gdzie świetlista woda.

Psa niełatwo kupić przepychem,
albo innym dobrem na pokaz,
niemniej oddałbym pełną michę
za to miasto – befsztyk dla oka.

Co tu szczekać, w takiej scenerii
dzień codzienny ogon podkula,
mniej dochodzi świata brewerii,
trudniej pławić się w duszy bólach.

Zwykle robię prasówkę karnie,
lecz nie tu, w tej wrażeń zadymie,
bo pies, gdy go zachwyt ogarnie,
zapomina o Rzymie… Krymie…

I myślałem, zdziwiony nieco,
że o Polsce nie myślę wcale,
i płonęło jak w szklarskim piecu
wielkie słońce w Grande Canale.