Musical Pękła Helena

PĘKŁA HELENA

czyli

Wiatraki jej wspomnień

Uwaga techniczna: twórczy wkład P.T. Blogownictwa w dzieło został wyróżniony kolorem niebieskim.

Akt I
Scena 1
Syberia
(scenografia prosta – jak okiem sięgnąć śniegi, a na ich tle pojedyncze białe niedźwiedzie. Na scenę wchodzi zaspany Czukcza, przeciera oczy i śpiewa łamanym rosyjskim)
Czukcza:
Nie ujezżaj ty gołubczica,
bez ciebie skuczno będzie tu,
już się nie będzie kim zachwycać,
ani przynosić komu bzu.

Skażi ty mnie,
skażi ty mnie,
czto liubisz mienia,
czto liuuuu….

Helena:
(z okrucieństwem kilkulatki przerywając pieśń)
Co się użerać mam z tym dziadem,
właśnie że wezmę i odjadę,
jużem od ziemi tej odrosła,
rwę się do steru i do wiosła,
świat chcę odmieniać, mącić w kadzi,
z Brodskim się kłócić, z Bogiem wadzić,
do Marksa i Spencera biegać,
a jak to zrobić tu, w tych śniegach?

(Oddala się dostojnie w walonkach od Manola, powiewając chusteczką. Białe niedźwiedzie przerywają sen, chwytają za harmoszki i ludowo tańczą na pożegnanie, grając i śpiewając równocześnie z duszieszczipatielnym smętkiem)

Grupa Niedźwiedzi:
Helenka, Helenka, Helenka maja.
Serce pęka, gdy Helenka na zachód gdzieś gna,
śpiewka cienka, drżąca ręka i w duszy coś łka,
ej, Helenka, Helenka, Helenka maja…
(Pieśń niknie w śniegach, Helena uchodzi cało)

Chór Blogowy:
W stepie szerokim, jak sięgnąć okiem
zaiste, wielki areał
nijak go zmierzyć, trudno uwierzyć
jaka to wielka cholera

Jadą Kozacy, wśród nich Polacy
z dalekiej jadą Syberii
przez traw ocean a w nim Helena
w wytwornej mknie galanterii

Szans dzięcielina żadnych tu ni ma
niech nie próbuje zapałać
Helena w porę skropiła Diorem
każdą pachnącą zakałę

Odnalezieni, wielce znużeni
wkraczają w bramy Lublina
fanfary grają, wszystkich witają
lecz tam Heleny już ni ma….

Scena 2
Ukraina
(Scenografia prosta – jak okiem sięgnąć step, a na jego tle pojedyncze sioła. Na scenę wchodzi Kozak Edźka z teorbanem)

Kozak Edźka:
Hej, nakradli my koni z Polką-krasawicą,
tośmy się razem śmiali, to najedli strachu,
by tu ze mną została oddałbym bógwico,
ale ją ciągle nosi, znowu chce na zachód.
Do tych Rzymów, nie Krymów, aż się cała pali,
takiej to nie zatrzyma i batiuszka Stalin.

Helena:
Bo we mnie jest pęd,
co pędzi i niesie,
gdzieś w Polsce ja sprzęt
chcę kupić w GS-ie,
na lubelskim się łożu położyć i spać,
warszawską rwać nać.

Bo we mnie jest pęd
w odległe rejony,
nie starczy mi skręt
z machorki zrobiony,
muszę śmielej, camele chcę wkładać do ust,
już taki mam gust!

Sekretarz Rajkomu:
(próbując nieudolnie zastosować szantaż oralny)
Panienka się wybiera do Wisły, do Gdańska?
A kto chciał być jak Zoja… ta… Kosmodemiańska,
co wobec komunizmu pełna jest zapału
i nigdy nie porzuca swojego oddziału?

Helena:
(pałając świętym oburzeniem)
Jesus Christ Superstar!
Ten będzie tu na mnie mordę darł!

Chór Kozaków:
(pojednawczo)
Spokojnie, towarzysze, temperujcie słowa,
po co zaraz z zębami, jak ten pies Pawłowa,
lepiej torcik Pawłowej… proszę, pyszna beza,
nikt tu nie ma zamiaru żadnych Lachiw rezat’.

(Helena, jeszcze wściekła, odwraca się, zamienia walonki na trumniaki i bez słowa maszeruje w stronę pociągu do Lublina)

Kozak Edźka
(jeszcze smętniej niż niedźwiedzie)
Żal, żal za Heleną,
łzy dziś roni nawet jenot,
żal, że cudna ta dziewczyna
odjechała do Lublina.

Hej, hej, hej kozacy,
los jest wredny, życie nie jest cacy.
Cóż, gorzała nam została,
więc ją lejmy w gardła toń.

Pociąg do Lublina:
Uuuuuu-uuuuuu
(odjeżdża)

Akt II
Scena 1
Lublin
(Scenografia prosta – jak okiem sięgnąć gimnazjum Sióstr Kanoniczek)

Nauczycielka gimnazjalna:
(załamując ręce i rwąc pierwszy siwy włos z głowy)
Co to za ziółko wicher z Ukrainy nawiał!
Tylko co przyjechała i zaraz się stawia,
zamiast spijać z belferskich ust mądrości miody,
sama ustala, gdzie się zaczynają schody,
jak trzeba, jak nie trzeba, co napisał Puszkin,
ech, by takiej dołożyć aż swędzą paluszki…

Spostrzegłam dzisiaj pierwszy siwy włos na swojej skroni
i czuję ulgę gdy na przerwę dzwonek wreszcie dzwoni.
Nie daje nic, że mówię do niej z miną chłodną,
no, z taką uczennicą to się nie chce żyć.

(zmienia melodię i zwraca się do Heleny)
Ach śpij, ma rada,
bo jak śpisz, to chociaż nic nie gadasz.
Nie wypada belfrów czniać,
już pod nosem syczą „żmać!”,
więc dlaczego nie chcesz spać?

Helena:
(bynajmniej nie skruszona)
Jak mnie ma coś zachwycać, jeśli nie zachwyca?
A ponadto zrozumieć trzeba me zmieszanie –
tu Mickiewicz, tu Tora, tutaj cyrylica,
w magazynie za dużo naraz mam na stanie,
cóż dziwnego, że wobec tego wrażeń tłumu,
choć czasem chcę skorzystać z własnego rozumu?

Chór Sióstr Kanoniczek:
(z melizmatyczną rozpaczą)
Diabeł siedzi w tej pannie. Ach, wypędzić czym go?
Apage! – jak mawiała Hildegarda z Bingo.

Helena:
(urażona)
Apage to apage, proszę, nie ma sprawy.
Zbieram co trzeba w troki, spadam do Warszawy,
bo mi właśnie do głowy przyszła skądś idea,
że pilnie potrzebuje mnie Żydowski Teatr.
(ostentacyjnie kupuje buty na czterocentymetrowym obcasie i na oczach wstrząśniętych Sióstr Kanoniczek odchodzi do Warszawy)

Chór Blogowy:
Przybyła do Lublina
Helena cud dziewczyna
w zachwycie Lublin cały cmokał: cmok, cmok, cmok
a ona tylko Irka
zechciała na chwil kilka
i potem się leczyła przez cały rok!

By nie marnować czasu
była na to zbyt łasa
chodziła za tym Irkiem cały rok, rok, rok
a potem go rzuciła
gdy już się wyleczyła
by do Warszawy szybko skierować krok

Warszawa to stolica
szeroka tam ulica
lecz ledwo mieści boskie ciało jej, jej, jej
a ty absztyfikancie
w eleganckim Trabancie
jak tylko ją zobaczysz, to w nogi wiej!

Dygresja Suki:
(A Irek, jak to Irek,
zabawił z nią przez chwilę,
a potem szybko susa dał gdzieś w bok, w bok, bok.
Bez nikakiej prinuki
przywiązał się do Suki
i od tej chwili chodzi z nią krok w krok, w krok.)

Scena 2
Warszawa
(Scenografia złożona, bo odbudowa jeszcze nie wszystkie zakątki objęła)

Helena:
(włączając się aktywnie w odbudowę jeszcze nieodbudowanego)
Na lewo chłop, na prawo chłop,
ach, tylu ich w tym tłumie.
To dla mych żądz wspaniały kop,
stolyca – to rozumiem!

Przed mym okiem te chłopy migają,
mniejsza już, że co drugi to bajok.
w serduszku maj, a w główce ćma,
bo właśnie mi chłopa trza.
(wskakuje do tramaju i – rozejrzawszy się po sytuacji politycznej – podąża na prawy brzeg)

Chór Warszawiaków :
Jak rozpusta to
tylko w Warszawie, w Warszawie,
jak Warszawa to
prawobrzeżna, ole!
Bo tam można się
oddać zabawie, zabawie,
a jak oddać się,
to Helena już wie!

(Helena wysiada z tramwaju na Pradze i wchodzi do pierwszej z brzegu meliny, gdzie swój żywot opłakuje w subtelnych rymach Menel z Laosu)

Menel z Laosu
(czkliwie)
Bez jedze.. enia i bez spa..ania,
byle by co by…yło pić,
co mi tam piniądze, co mi tam ubrania,
nie ma…asz łacha, du.. upą świć.

Harmonia z cicha rżnie na cały głos,
Ferajna żłopie, mówiąc: chłopie!
Co tam kariera, co tam pełny trzos,
niech kobitę ci nada los.
(zauważa Helenę i z wrażenia szczęka mu opada, co dalszy śpiew czyni niemożliwym, a w każdym razie bardzo utrudnionym)

Chór Blogowy:
Warszawa da się lubić
bo tam są wszyscy grubi
wypasieni, pełno leni
no i rozum można zgubić

Wiadoma rzecz, stolica
i każde słowo zbędne
lecz Heleny tam już nie ma
chyba, że jest. Jak? Psim swędem…

Scena 3
(Scenografia najprostsza z możliwych – jak okiem sięgnąć teatr. Na scenie Helena i Menel z Laosu w pełni rękoczynów na tle rekwizytów)

Menel z Laosu:
Podła!
Patrzcie, gdzie mnie przywiodła!
Tu jakaś sztuczna jodła,
tam równie sztuczna mgła.

Ooo, kurek!
wrobiła mnie w kulturę!
I w teatralną skórę
wciąż mnie podstępnie pcha.

Helena:
Nie dokazuj, głupku, nie dokazuj,
teraz wyszło, jaka z ciebie durna wesz,
wczorajś jeszcze gadał do obrazu,
a dziś ze mną się na słowa mierzyć chcesz.

Nie podskakuj lepiej, nie podskakuj,
bo ci bryknę z kim, kto umie cenić mnie,
swoje dąsy powieś gdzieś na haku
i nie śpiewaj, bo to brzmi jak zgrzyt po szkle.

(Z lewej strony sceny pojawia się Paryż, pachnący jak stoisko kosmetyczne w Pewexie i śpiewa z uczuciem)

Paryż:
W lasku Idy trzy boginie
kudły sobie darły z łbów,
ale na mnie to nie wpłynie,
każdej powiem „mów se, mów”.

Nie chcę Wenus ni Ateny,
nie rajcuje żadna mnie,
bo mam słabość do Heleny,
jej jedynej tylko chcę.

Menel z Laosu:
A to swołocz, to cholera!
Wlazł, by babę mi zabierać!
(Rzuca się na Paryża i zaczyna go tłuc. Korzystając z bójki z prawej strony wsuwa się Nowy Jork i ciągnie Helenę do siebie)

Nowy Jork:
(do Heleny)
Porzuć nędzne te amory,
rzuć się ze mną w West Side Story,
dostarczę ci Cole Portera
i nie będę poniewierał,
bo światowiec we mnie tkwi,
co nie bije słabej płci.

Helena:
(radośnie wymachując włoszczyzną)
O, mio caro, mio bambino,
widzę, że tyś mi właśnie pisany,
do twych skylinów pragnę dopłynąć,
a tu niech tłuką się te barany.
(kupuje u Kilińskiego buty na sześciocentymetrowym obcasie, rzuca się Nowemu Jorkowi w objęcia i w podskokach wybiega z nim za kulisy. Światła gasną, słychać tylko odgłosy ciosów wymierzanych Paryżowi przez Menela z Laosu lub na odwrót.)

Chór Blogowy:
W wyniku przygód wielu
wybyła z Peerelu
ku Ameryce swój kierując krok, krok, krok
i smutek ją ogarnął
za swą kondycję marną
i palić tam zaczęła jak jaki smok!

Statuja tamuj stała
takiego miała wała
daj Panie Boże mnie połowę, daj, daj, daj
a jaja miała w worku
wielkim jak pół Niujorku
no wreszcie ja rozumiem: to dla mnie kraj!

Karierę tam zrobiła
dla wszystkich była miła
Amerykany też ziemniaki som, som, som
była, że gdzie polazła
to zawsze coś znalazła
znalazła w Ameryce dla siebie dom!

Scena 4

(Scenogafia na poziomie europejskim. Helena, uwieszona u ramienia Nowego Jorka, odjeżdża z warszawskiego dworca w stronę zachodu, dystyngowanie a grymaśnie kręcąc nosem)

Helena:
(nie bacząc na to, że Menel z Laosu nie może jej usłyszeć)
Zapłacz, kiedy odjadę,
uroń łzę pókiś młody,
różne przecież w podróży
czekają mnie niewygody.

Sracz zajęty być może,
twardy fotel gnieść w zadek,
okaż trochę współczucia
i zapłacz, kiedy odjadę.

Nowy Jork:
(pełen niezrozumienia dla typowo polskiego narzekactwa)
Well, niełatwo słowiańskiej dogodzić dziewczynie,
niby chce do mnie, ale shloha yak shonshtsh w tshinie.

Helena:
(ze znakomitym wyczuciem dramatyzmu chwili)
Bo ty mnie nie rozumiesz! Me serce kobiece
cierpi, gdy tak miotana losem jak liść lecę
przez kraje, kontynenty, obuwia rodzaje,
aż wszystko, co zostawiam, snem jeno się zdaje.

Nowy Jork
(pogubiony i z typowo amerykańskim pragmatyzmem dążący do jasnego postawienia sprawy )
Kręćka już całkiem masz od tych przeżyć.
Może ci związek ze mną nie leży?
Może byś jednak wolała z tshmielem,
Paryżem, lub tym praskim Menelem…?

Helena:
(znienacka koncyliacyjnie, już tylko odrobinę się krygując)
Skądże, związkowi szaleniem rada,
tylko mi jakoś niezbyt wypada
jechać do ciebie tak prosto z mostu…
Po drodze zrobić chcę jakiś postój,
w Rzymie zatrzymać zwłaszcza się przyda,
bo tam poprawić muszę Norwida,
żeby biedaczek miał trochę z górki
i kupić buty z wężowej skórki.

Nowy Jork:
Norwid w porządku, czuję tę sprawę,
on nie obejdzie się bez poprawek,
lecz potem zaraz pruj na Manhattan,
gdzie szkło już czeka i wolna chata.

(Helena na chwilę rozstaje się z Nowym Jorkiem, skacze do Rzymu i wpada jak burza do kaplicy św. Stanisława Kostki w kościele św. Andrzeja, gdzie oskarżycielsko wymierza palec w widniejący na ścianie cytat z Norwida)

Helena:
Czytam i nie rozumiem… Ten Norwid niecnota
znowu wszystko poplątał i strasznie namotał.
Coś pisze tu, że nogą mam wstępować bosą?
Niedoczekanie! Prędzej martwą mnie wyniosą!
Nie po tom w cholewkarstwie biegła niczym sprinter,
bym teraz miała boso… Ej, złapię za flintę!
Takie błędy w poezji to są samobóje!
Trza być w butach! Jak nie, to ja stąd występuję!
(Poprawia grubym pisakiem „wstępuje” na „występuje”, kupuje buty na ośmiocentymetrowym obcasie i bez dalszych zwłok rzuca się w fale Atlantyku)

Akt III
Nowy Jork
(Scenografia ruchoma – jak okiem sięgnąć drapiące chmury wieżowce)

Scena 1
(W podrzędnym manhattańskim hotelu siedzi przy świeczce Leonard Bernstein i trze czoło w twórczej męce)

Leonard Bernstein:
Trę i natarłem sobie już guza,
a wciąż całować nie chce mnie muza,
spirytus także tutaj nie lata,
podobno woli być w starych światach,
zamiast inwencji po prostu kpina,
zero, nul, granda i popelina.
(przerywa, żeby zapalić ostatnie cygaro, zachowane z lepszych czasów, po czym wolną ręką kontynuuje tarcie)

Żebyż coś z tych mąk się wzięło!
Niechbym jakieś stworzył dzieło,
choćby drobny utwór zbawczy,
choćby coś jak Krzysztof Krawczyk
albo drugi Krzysztof, Klenczon.
Inni wcale się nie męczą –
o, ten Bach, co w sposób letki
sadził znane operetki,
jakby była to rzecz zwykła…
Może wezmę z niego przykład?
Może wreszcie los swój zmienię,
gdy coś spłodzę o Helenie?
Jasne, myśl to oczywista,
gdzie jest jaki librecista?

zeen
(wskazując wymownie na swój roboczy strój)
Zara, zara, czas nie zebra.
Dajże pan się najpierw przebrać,
płodzić mogę zaś po chwilce,
jak już zzuję gumofilce.
A w ogóle o co krzyki?
O co, pytam, all that jazz?
Pisać jakieś libreciki,
to potrafi nawet pies.

Pies:
(Przytakuje z wrodzoną skromnością)

Leonard Bernstein
(z radości wielkopańskim gestem zapala drugą świeczkę)
Ze szczęścia dusza fika i bryka!
Ruszyły lody! Będzie musical!
Czy skomponuję go ja, czy Kurt –
nieważne, byle grano go furt.

Scena 2

Nowy Jork:
(Witając Helenę, nieco chełpliwie)
Spójrz, jaki pretty mam look
i większy niż Wojski róg,
wszystko jest we mnie okay,
więc doceń to z łaski swej.

Smaczny jest śledź in Amerika,
home możesz mieć in Amerika,
wystarczy być in Amerika,
cudnie jest żyć in Amerika!
(zamiast powitalnego bukietu wręcza Helenie praktyczny prezent w postaci green card)

Helena:
(oszołomiona i zauroczona, głaszcząc nieśmiało green card)
W noc i w dzień
tyś moim snem,
inni mogą najwyżej dla ciebie być tłem,
gdy statui rzucasz cień,
kiedy śpiewasz, lub milczysz niby kleń,
tyś mój, ja wiem,
w noc i w dzień.
(Robi się tak lirycznie, że kurtyna woli zapaść, zanim dojdzie do konieczności zastosowania kodeksu Haysa)

Scena 3

Uliczny Grajek:
(z wahaniem, popatrując spod oka na świeżą imigrantkę)
I don’t know how to love her…

Helena:
(przerywając mu z okrucieństwem świadomej swoich praw kobiety)
Teraz moja kwestia, proszę nie przerywać!
O, w tym mieście czuję, żem naprawdę żywa,
mimo tłoku, spalin i ulicznych korków,
już miętę poczułam do Nowego Jorku,
tu na każdym kroku nowe są podniety,
widzę nawet moje uniwersytety…
(przechodzi od niechcenia przez New York University, kłócąc się zajadle z Brodskim)
I widzę w rozważań wszelakich wyniku,
że winnam robotę wziąć w Nowym Dzienniku.
(Bierze w dwa palce robotę i ogląda ją z zainteresowaniem)

Nowy Dziennik:
(Zamiatając podłogę czapką z pawim piórem)
Prosimy, prosimy nadobną dzieweczkę!
Zaraz jej tu damy krzesło tudzież teczkę,
staropolskim sercem, tego, mociumpanie,
w jednej ręce szabla, a w drugiej różaniec,
scyzoryk w kieszeni, szkaplerzyk na szyi,
hej, nie masz jak praca dla emigracyi!

Helena:
(podbrechtana przez nadmiar staropolszczyzny, prowokacyjnie)
Pobyć trochę chcę w przystani,
po życiowych przejściu burz,
ale strzeżcie się, kochani –
ja też mam w kieszeni nóż.

On czasami się otwiera,
kiedy spokój jest tuż-tuż,
zatem strzeżcie się, cholera,
bo ja mam w kieszeni nóż!

Nowy Dziennik
(spuszczając z tonu)
No dobrze, nie pójdziem tak na noże całkiem,
niech panienka sobie znajdzie jakąś działkę
i ją po swojemu skutecznie uprawia,
niewiele przejmując się piórami pawia.

Helena:
(rozgląda się po redakcji i odkrywa tam Kumę)
Świat nie jest taki zły,
gdy Kuma jest drzwi w drzwi,
wezmę zaraz, przysiądę się do niej,
krzyknę jej „hej, tam na tratwie!”
tak pracować będzie łatwiej
i drinka strzelimy na koniec.

Manna z nieba nam nie spadnie,
ale jakoś będzie ładniej,
z bratnią duszą zawsze jest raźniej.
Przeczytamy wszystkie gnioty
i weźmiemy je w obroty,
a potem sprawimy im łaźnię.

Świat nie jest taki zły,
gdy jest w nim jakieś „my”,
czoła stawiasz i nie tkwisz w ogonie,
więc pod rękę biorę Kumę
i skoczymy spić się rumem,
a ona nie powie „nie, bo nie”.

Kuma:
Nie mówi „nie, bo nie” i bez protestu udaje się z Heleną na rum

Scena 4

Helena:
Pełną gębą jestem już nowojorczanką,
wiem, gdzie buty kupić, gdzie zjeść ciepłe danko,
olśniewam fryzurą, czaruję wyglądem,
z kulturalnym całym spotykam się mondem,
z papieżem radiowe nagrywam audycje,
z Liv Ullmann czasami chadzam na policję,
Amalrik nachodzi mnie tam i z powrotem,
prosząc nieustannie, bym nie spała z Kottem,
Singer się co parę dzionków przypomina,
żebym napisała o kimś tam z Lublina…
Tutaj kalendarzyk mam – o, patrzcie, proszę:
pojutrze mam krótko widzieć się z Miłoszem,
potem Dario Fo mnie zaprasza na lanczyk,
po nim Barysznikow chce dla mnie zatańczyć,
jeszcze Basia Johnson… ale to przechera,
od niej telefonów nawet nie odbieram.
A teraz zakładam drogie, czarne dessous,
bo mam date ze znanym rekinem biznesu.

Chór Białych Rosjan
(ostrzegawczo brzdąkając na bałałajkach)
Oj, lepiej ty jedź tisze, lepiej nie kuś losu,
bo los na ciebie zawsze znajdzie jakiś sposób,
i znienacka ci taki wredny wytnie numer,
że jękniesz tylko z cicha: on gra ze mną w gumę.

Helena:
(moknąc przeraźliwie na zadeszczonej ulicy)
Umówiłam się dzisiaj z rekinem,
cocktail w planie był, szał ciał,
a tu sterczę samotna pod kinem,
bo nie raczył przyjść ten wał.
(stepuje dla rozgrzewki)

Drżąc z zimna śpiewam w deszcz,
bo olał mnie ten leszcz,
bo może z sekretarką się właśnie zakleszcz-
ył, gdy moknę tu,
w mym czarnym dessous,
i tańczę bezradnie w taki deszcz.

Rekin z Wall Street:
(z zachłannym błyskiem w nieczułym oku)
Co mi tam kobiece czary,
randki i miłosne sny,
dla mnie liczą się dolary,
dolce vita dają mi.

Jam najdrapieżniejsza z ryb,
do mnie, doluś, cip, cip, cip.

Helena:
(urażona do głębi)
Naruszono moje ideały,
moją świętą wiarę w uczuć moc,
Taki wieczór miał dziś być wspaniały
i kto go tak schrzanił? Zwykły poc!
Naruszono mi człowieka prawa,
konstytucję, wolność, itede.
Tutaj dla mnie kończy się zabawa –
Nowy Jorku, już nie kocham cię!

Londek:
(podstępnie wkrada się zza kulis, wietrząc swoją szansę)
Po cóż będziesz oczy wypłakiwać tu?
Ja ci raj otworzę, z obuwiem od Choo.

Helena:
(z niebywałą dystynkcją balansując popołudniową cup of tea)
I’m coming, my dear.
(Na wszelki wypadek nabywa u Blahnika szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie i chwiejąc się seksownie podąża za Londkiem na lotnisko)

Helena:
Siedzieliśmy jak w kinie
na dachu przy kominie
i na tym dachu kiedyś rozłożyłeś koc
a później w zęby dałeś
i precz iść mi kazałeś
to gdzie mi z takim wałem tam spędzać noc

Bo damy w pewnym wieku
wiedzą, co tkwi w człowieku
potrafią to wydobyć na wierzch raz, dwa, trzy
jak chcesz z tego skorzystać
to musisz na to przystać
że mnie także zapewnisz wspaniałe sny

Faceci to łachudry
trzeba z nimi na udry
dobrocią nic nie wskórasz, ano choćbyś pękł
oni nic nie kumają
bo mało mózgu mają
myślą, że w jajach mają swój cały wdzięk

Miałam ci ja jednego
to jasne, że lebiega
z początku to się starał jak Harrison Ford
lecz gdzieś już po miesiącu
wydało się niechcący
na boku musiał żywić już dziesięć mord

Więc spokój sobie dałam
żadnego nie chcę wała
na jedną noc to wezmę niech ukoi mnie
a rano precz wyganiam
i znów innego drania
czasem też do sprzątania, gdy nie jest źle…

Akt IV
Londek
(Scenografia prosta – jak okiem sięgnąć Londek z przyległościami)

Scena 1
(Helena w charakterze groupie twardo wystaje pod oknem domu Dickensa, nie zważając na mgłę gęstą jak angielska flegma)

Helena:
Już w dzieciństwie mym byłeś ze mną wciąż,
i choć w duszy grało mi „do niego dąż”,
nie myślałam, że
stanę, kurza twarz,
na ulicy, gdzie okno swe masz.

Ten z ogórkiem chleb był na twoją cześć,
ja go jadłam, choć nikt inny nie chciał jeść.
Będę stała tu,
aż znak jakiś dasz,
na ulicy, gdzie okno swe masz.

Dickens
(Wskutek wieku już trochę zdziecinniały, wychyla się przez okno i domaga się namolnie )
Czy przywiozłaś mi yellow submarine,
yellow submarine,
yellow submarine?

Jak nie, to wracaj sobie do Chin,
lub zrób dobry czyn,
daj mi chociaż gin.

Helena:
(z niegasnącym uczuciem)
Biedny staruszek, wszystko mu się plącze,
lecz ja uwielbiać go nigdy nie skończę.

Przetańczyć mogłabym
pół nocy nawet z nim,
bym za nim poszła w dym.
Bym mu oddała ząb,
i Bartka (to jest dąb),
i mych poglądów zrąb.

Czytałabym go od czerwca do maja,
wołałabym głośno Heep, Heep, Uriah!

I choćby dał mi w dziób,
ja piekłabym mu drób,
szepcząc: ach, rób mi dobrze, rób!

Dickens
(przypominając sobie nagle, że jest Wielkim Pisarzem)
It’s been a hard day’s night,
pisząc zmachałem się jak pies,
przyjdź jutro znów, all right?
Może ci wtedy powiem yes.
Cóż, wielbicielek mam moc,
a taka krótka jest noc,
więc idź już, miej ten gest, okey?

Helena
(z nietypową dla niej uległością)
No jasne, Mistrzu, nie musi być dzisiaj.
To ja na razie skoczę do Bibisia.

Helena:
Declen ,
ja się wścieknę,
gdy zobaczę jeszcze raz, to przeklnę
jak mój piecyk nie zadziała
nie umyję swego ciała
to my razem z Mordechajem
wyprawimy cię do raju…
Declen,
będziesz w piekle
rząd szykuje już na ciebie dekret
kiedy nie ma ciepłej wody
to na widok mej urody
słońce znika zawiedzione
a ja cała żądzą płonę
Declen,
cię usieknę!
Już siekiera naostrzona
na mym progu nędznie skonasz
daję ci ostatnią szansę
piecyk napraw przed kwadransem
Declen!

Scena 2
(W redakcji Bibisia. Helena z wściekłością i rozpaczą wali w mikrofon, który nie daje żadnych oznak życia)

Helena:
Ja muszę! Tam na mnie czekają,
mych słów jak szampana spragnieni,
a technik znów zwiał niczym zając
i pewnie się gzi gdzieś tam w sieni.
O, znam ja rzemiosło tutejsze,
nie zamknę na jego stan oczek,
pochwały mu nie dam najmniejszej…
Cholera, już lampka migocze!
Już pora na dźwięki Big Bena,
komentarz… Nie mogę dać ciała,
za duża to byłaby cena,
bo słuchać mnie chce Polska cała.
Na myśl o komuny wybrykach
gwałtowny przechodzi dreszcz aż mię,
a przecież bez mego dziennika
na wieki kraj będzie tkwił w jarzmie.

Bibiś
(spokojnie i z niewzruszoną logiką)
Gdy moc słów tak wielka, to – do stu pieronów –
usłyszą cię w Polsce i bez mikrofonu.

Helena
(z wyrzutem)
Tobie się wydaje, że wszystko tak gładko…
Zawsze może zdarzyć się wpadka za wpadką.
Czego się napatrzę w radiowej redakcji!
To jest czasem lepsze niźli kino akcji,
siedzisz sobie tutaj, tonąc w marzeń toni,
i nie wiesz, że jesteś od dawna na fonii,
albo nagle dorwie cię kulszowa tu rwa
i z wielkiego bólu rykniesz sobie „kurrrr….

Technik:
Mikrofon już działa.

(Helena zaczyna się dławić z przerażenia. Bibiś z rozmachem wali ją w plecy włoszczyzną, podśpiewując przy tym dziarsko)
Bibiś:
La donna è mobile,
znaczy – się rusza,
od noska buta,
do kapelusza.

A jak tak skika
od stóp po szyję,
znaczy – podwiiiiiiika
na pewno żyje!

Helena
(uspokojona pewnością Bibisia szybko wraca do siebie i do aktualnego tematu)
Drodzy państwo, przedstawiam dzisiejszego gościa,
jest to Kot o niezwykłych doprawdy zdolnościach:
gdy dziennikarz audycję zanadto partaczy,
on przemyślnie odwraca uwagę słuchaczy
(do Kota)
No, pokaż kotku, pokaż którąś ze swych sztuczek,
może ja się jej także od ciebie nauczę.

Kot
(włazi na karnisz i balansuje na nim, odwracając na chwilę uwagę słuchaczy)

Helena
(zachwycona, bijąc brawo)
Wspaniale, bravissimo, co za wielki talent!
Gdybyż hydraulicy mieli to morale
pracy, gdybyż im chciało się jak temu Kotu,
nie zwałabym ich mianem diabelskiego miotu.
Nawiasem mówiąc, błędnie twierdzi pewien lewak,
że się w Zagłębiu Ruhry ludziom nie przelewa,
bowiem doznałam tego na swej własnej skórze,
że literalnie zawsze coś tam chlupie w Ruhrze.
A teraz przechodzimy do kwestii kultury:
w Paryżu są podobno kolorowe rury,
artystycznie wygięte i pomalowane,
tymczasem u nas rury… Wiadomo – zatkane.
I jeszcze coś z historii, tylko niech policzę…
ile to lat trzymali się Rurykowicze?

Chór Białych Rosjan
(złowróżbnie)
Z bólem obwieszczamy światu:
nad Heleną wisi Fatum
z rur nie wyjdzie, jak się zdaje,
mimo naszych bałałajek.

Helena
(nadludzkim wysiłkiem wydostaje się z rur i pokazuje Fatum gest Kozakiewicza)

Słuchacze:
(euforycznie)
Mamma mia!
Program tak ciekawy,
tak, tak,
żywi nas i broni.
Mamma mia!
W smak są nam te sprawy,
w smak, w smak,
mówże jeszcze o nich!
Wal zawsze z rury grubej,
miej nieugiętą tubę,
tak, tak!
Wszak jest nudne życie bez drak.
(Odstawiają szybki numerek baletowy, korzystając z tego, że w Bibisiu nie ma cenzury)

So we say:
Dzięki za tak duży
tematów zasób,
za ten szyk i stuk obcasów.
Czas nam się nie dłuży,
gdy mówi Helena Sz.,
nie średni też,
bo ogień jest w słowach jej, że ho-ho,
so we say –
nawet głupi mużyk
powinien wyczuć to.

Kot:
(widząc, że tym razem sztuczka mu nie wyszła, zawiedziony złazi z karnisza)

Helena:
Gdzieś daleko zostawiłam swoje dobre strony
i w marzeniach wracam do nich dziś
w Peerelu człowiek był tak dobrze ułożony
czemuż na obczyźnie stał się złym
Oh girl,
Girl..
Może w Tower mnie nie zamkną, chociaż trochę szkoda
bo to powód by do sławy był
co z człowiekiem robi wredna angielska pogoda
najpiękniejszy owoc by w niej zgnił
Oh girl,
Girl…
Wiem już, wstąpię do klasztoru
by przepędzić swoje zmory
wszystkie!
Już nie przyjdzie mi do głowy
wstyd swój ukryć za figowym
listkiem!
Oh girl,
Girl…
Jestem pilną uczennicą siostry przełożonej
krzyżem przez dzień cały leżę i
słucham nauk a powoli mam już dosyć onych
słów skąpanych w bezsensownej krwi
Oh girl,
Girl…
Lepiej wróce już do domu, gdzie w siebie zwątpiłam
tam już wszystko będę mogła znieść
by świat lżej miał ze mną, będę teraz się głodziła
mój Mordechaj może za mnie jeść
Oh girl,
Girl…
Siódme słonko się już skryło
i na wadze mnie ubyło
wreszcie!
Jeszcze miesiąc jeden cały
i wypadną wszystkim gały
w mieście!

Świat pięknieje kiedy nagle zdajesz sobie sprawę
co naprawdę w życiu ważne jest
wiarę w siebie trzeba stawiać ponad miskę strawy
widać był potrzebny mi ten test
Oh girl…

Scena 3
(W mieszkaniu Heleny. Kot Mordechaj leży rozwalony na mozaikowym stole i coraz bardziej ostentacyjnie okazuje zniecierpliwienie)

Kot Mordechaj:
Kiedym kocięciem drobnym był,
włożył ktoś marchew do miski mej.
Efekt był straszny – opadłem z sił,
zacząłem wąchać klej.

Dziś całkiem spory ze mnie Kot,
znam życie, wiem już, jak trzeba grać –
personel myśl mą łapać ma w lot
i żer uczciwy dać.

Chcę sera, sera,
zjem także bażanty dwa,
bo w brzuchu coś marsza gra,
chcę sera, sera!

Helena:
(równie zniecierpliwiona)
Nie męcz, kotek, bo jestem zajęta nad miarę,
usiłuję dojść właśnie do ładu z zegarem.
Ten oszust opowiada niestworzone baje
i sprawia, że czas leci szybciej, niż się zdaje.

Kot Mordechaj:
(nie zamierza ustąpić, ale próbuje wziąć Helenę pod narodowy włos)
Szumi jodła gdzieś podniebna,
szumi sobie w tle,
mnie włoszczyzna niepotrzebna,
ja kiełbasy chcę.

Nie zjem pora ni kapusty,
marzy mi się boczek tłusty,
oj Helena, kup go w mieście,
ruszże się, nie stój!
Oj Helena, daj żreć wreszcie,
personelu mój!

Helena:
(rzucając w Mordechaja popielniczką)
Podczas gdy ja świat zbawiam, ty tylko o żarciu!
No, naprawdę, potworny jest z ciebie uparciuch,
chwilami kochać ciebie nie mogę, nie mogę!
Odczep się, bo postraszę kocim psychologiem.

Kot Mordechaj:
(wywraca oczami z miną co-ja-z-nią-mam)
Jak nie żrę, to się strasznie nudzę, moja droga.

Helena:
To zajmij się czymś słusznym. Idź, popisz na blogach,
porozstawiaj po kątach towarzystwo liczne,
a potem dla odmiany daj wstawki liryczne,
płomiennym rzuć apelem, przytocz anegdotę,
by na kolana wszyscy padali przed Kotem.
Ja ci mówię, to niesie przyjemności spore
i chwilami jest lepsze niż miska z kawiorem.

Kot Mordechaj:
(ignorując dobre rady zaczyna tańczyć na stole kankana)
Ach spójrz, jak mi sterczą żebra,
jak mnie trzęsie febra,
nie, nie z chłodu, tylko z głodu.

Patrz, jakie chude nóżki,
brzuszek jak u muszki,
gdzie ten bażant, gdzie?

Helena:
(na stronie)
Już dawno rozprawiłabym się z tym lebiegą,
gdyby nie był, paskudnik, moim alter ego,
bo z innymi wygrywać to żadne mecyje,
lecz z sobą… nie udało się, jak długo żyję.

Kot Mordechaj:
(ignorując strumień świadomości Heleny)
Chyba weszliśmy w klincz,
jej lub mnie grozi lincz
i nieważne, jaka jest przyczyna.

By dramatu się nić
przędła, musi tu być
coś w rodzaju deus ex machina.

Scena 4
(Rozlega się walenie w drzwi i okrzyk „otwierać, Brama Grodzka!”. Helena otwiera drzwi, przez które wpada uzbrojony w sprzęt do nagrywania Wywiadowca)

Wywiadowca:
(Bez zbędnych ceregieli przystępując do rzeczy)
Helka, Helka, pamiętasz
życiorys swój?
Chcę go nagrać, by nie poszedł w las.
Dawniej miałbym nożyczki i taśmy zwój,
ale dziś digitalny jest czas.

Niech się wnuk cieszy późny,
niech sprawę zna,
za detalem niech nie goni sam,
ja mu wszystko podsunę,
ułatwię do cna
i do netu mu wstawię ten kram.

Dany mu będzie
materiał zacny,
co nie wyczerpie
się i za sto lat.

Helka, Helka, nawijaj,
jak było mów,
się nie spinaj, wrzuć na pełny luz.
Wschodził będzie nad Londkiem księżyca nów,
a ja będę utrwalał i szlus.

Helena:
(Chwilowo w złagodniałym nastroju)
Dawnych zdarzeń czar
tchnie ze wszystkich szpar
tu motylek, tu ćma,
jak to wszystko na język się pcha.

Gdyby jeszcze raz
ktoś na wywiad wlazł,
kielich wspomnień mych
będzie pił do dna,
bo Szeherezada… no, to ja.

(Wyjmuje parasolkę i puszcza ją w ruch wirowy)
Byłam już w Cherbourgu,
w Tokio oraz w Liège
i w ogóle w tylu
miejscach, że o żesz,
gdzie pustyni piaski,
gdzie spękana kra –
i tam jestem wciąż,
bo pamięć trwa.

Wywiadowca:
Ale mi się trafiła wywiadowcza gratka,
jak pokażę szefowi, to go chyba zatka.
Jedno jeszcze pytanie po głowie mi chodzi:
skąd relacji tych strumień tak hojny nad podziw?

Helena:
(zamyśla się i próbuje udzielić uczciwej odpowiedzi)
Kiedyś byłam w starym młynie,
trzeszczał, skrzypiał… nagle myśl
mnie dopadła, którą mogę
się podzielić z wami dziś:
kiedyś każde z naszych wcieleń,
całość zysków, całość strat,
bezlitosny wiatrak zmiele
i spróbuje zatrzeć ślad.

Życie minie, każdy wie,
opowiedzieć trzeba je.

Kot Mordechaj:
(uznając, że atmosfera zrobiła się zbyt sieriozna i zirytowany tym, że już zbyt długo nikt na niego nie zwraca uwagi)
Zabiłem byka, cóż to dla mnie byk.
Teraz pobrykam –
bryku, bryku, bryk.

Zabiłem słonia, chociaż był na schwał.
Już każdy poniał,
com powiedzieć chciał?
Miau!

Helena:
(Macha na wszystko ręką, nalewa sobie whisky, zdejmije stilettos od Choo na dwunastocentymetrowych obcasach i wykłada się na sofie w pozie wypoczynkowej)

Londek:
(na marginesie, z dużym zadowoleniem)
Chyba się jej znudziło po świecie ganianie,
mam wrażenie, że ze mną na dobre zostanie,
obejść się nie potrafi już bez moich sconesów.
Wygrałem! Z tej okazji zanucę coś Stonesów.
(siada w kącie, w fotelu typu chesterfield z zielonej skóry i nuci pod nosem Satisfaction)

Chór Białych Rosjan:
(z proroczym zaśpiewem)
Przewidując, że wkrótce będzie kaniec bajki,
na drzewach zawiesimy nasze bałałajki.
(Wieszają bałałajki na drzewach, wyciągają ogórki małosolne i niespiesznie zakanszają. Wchodzi Pani Dochodząca i łapie się za głowę na widok krajobrazu po bitwie)

Pani Dochodząca:
(groźnie wywijając miotłą)
Chyba rzucę miotłę, złapię za jatagan,
ależ, rozbójniki, zrobili bałagan!
Rozrzucili wszystko bez ładu i składu –
proszę się tym zająć, proszę kontrwywiadu!

Wywiadowca:
Wywiad czy kontrwywiad,
MI czy razwiedka,
Szekspir, czy kryminał, czy kuzynka Mietka –
kiedy się Heleny słucha opowieści,
w nich się jakoś składnie ten bałagan mieści.

Helena:
(Zrywa się z sofy i wpycha się przed Wywiadowcę, żeby bezwzględnie mieć ostatnie słowo)
Przez życie prowadziła mnie rozumna ręka
maksymy na kłopoty najlepszej: nie pękaj!
Dziś, przez musicalowe dzieje moich grzechów,
jednak nie wytrzymałam i pękłam ze śmiechu,
lecz choć pęknięta, śpiewam: cóż damie maksyma,
grunt, żem jest w musicalu, nawet jak mnie ni ma.

KONIEC

Epilog Dory:
Pani Doch.:
(biorąc się pod boki i upuszczając rurę od odkurzacza):
Musical o pani Helence!
Czy można tu dodać coś więcej?
I czy może prawdą też jest,
Że czarny napisał go Pies,
Co talent ma z bożej łaski,
Nie to co ten… hm… Lutosłaski?