Cała prawda
Ankieter zwracał się per pan, co Bobika od razu usposobiło przyjaźnie. Jako szczeniak rzadko spotykał się z takimi przejawami szacunku, nawet podczas rozmowy telefonicznej, kiedy można go było wziąć za starszego niż w rzeczywistości, toteż bez dłuższego namysłu zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań.
– Super! – ucieszył się ankieter. – Wobec tego najpierw poproszę pana o wstępne informacje na temat pana osoby. Kim pan jest?
– Ojej, musi być od razu takie trudne? – przestraszył się Bobik. – Jakby to panu… Noo, jestem kundlem, prawdopodobnie z genami pasterskimi, choć i odrobiny myśliwskich nie można wykluczyć. Staram się być dobrym psem, choć nie zawsze mi to wychodzi. Ale w każdym razie złym psem raczej bym się nie nazwał. Co by tu jeszcze… Lubię sobie czasem coś przeczytać albo napisać, bo uważam, że horyzont psa nie powinien się ograniczać do biegania za królikami. Dlatego często na spacery chodzę do internetu i tam zostawiam pisane ślady. Ale z drugiej strony nie mogę powiedzieć, żeby bieganie za królikami w ogóle mnie nie interesowało. Właściwie zresztą cokolwiek o sobie powiem, to będzie trochę tego, trochę tego… Jak u wszystkich. A może właśnie tak powinienem się określić: że jestem taki jak wszyscy? Ale to też nie będzie do końca prawda, bo jednak czymś się różnię od labradorów, maltańczyków i wyżłów…
Ankieter wydał z siebie coś w rodzaju leciutkiego westchnienia i grzecznie przerwał bobikowy słowotok:
– Przepraszam pana bardzo, ale ja tu mam taką krótką rubrykę na odpowiedź. Dwa, najwyżej trzy słowa się zmieszczą.
– Jak ja mam panu w trzech słowach powiedzieć, kim jestem? – zmartwił się szczeniak. – To już w ogóle do prawdy nie będzie podobne. A przecież nie chciałbym panu nakłamać.
– Może po prostu wpiszemy „dobry pies”? – usłużnie podsunął ankieter.
– Nie uważa pan, że to by wyszło jakoś tak.. zarozumiale? – spłoszył się Bobik. – Nie chciałbym stwarzać wrażenia, że mam o sobie jednoznacznie dobre zdanie.
– No to „kundel”. Tego nikt nie powinien odebrać jako wyrazu samouwielbienia.
– Ale „kundel” w gruncie rzeczy nic nie mówi o mnie – zaoponował Bobik – To jest tylko informacja o moim pochodzeniu. A pan zapytał o sprawę znacznie bardziej złożoną.
Westchnienie ankietera było tym razem dłuższe i cięższe.
– Proszę pana, mnie się złożone nie zmieści – powiedział z odrobiną zniecierpliwienia w głosie. – Musimy to jakoś uprościć.
– A może mi pan powie, co mówią inni? – wymyślił Bobik. – Spróbuję wykorzystać jakiś dobry wzorzec.
– Świetnie! – ucieszył się ankieter. – Już zerkam… O, mam – „mechanik samochodowy”. A tutaj – „urzędniczka”. „Pielęgniarka”. Tu nawet w trzech słowach, „właściciel małej firmy”. Przyda się panu?
– Nie bardzo – posmutniał Bobik. – Bo wie pan, ja jestem również wtedy, kiedy nie pracuję. A czasem nawet jestem wtedy jeszcze bardziej, niż godzinach pracy. Więc gdybym udzielił odpowiedzi „jestem stróżem obejścia”, w gruncie rzeczy dalej by pan o mnie nic nie wiedział.
– To co zrobimy? – zapytał ankieter, najwyraźniej nie mając już żadnego pomysłu, jak wybrnąć z sytuacji.
Bobik zastanowił się głęboko. Wrodzona uczciwość nie pozwalała mu zbyć rozmówcy odpowiedzią, do której sam nie miałby pełnego przekonania, ale rozumiał, że ciężko pracujący ankieter nie może poświęcić całego dnia na wypytywanie jednego tylko respondenta.
– Najlepiej by było, gdyby pan zadzwonił za kilka lat – zaproponował w końcu, czując przy tym niejaką ulgę, że nie musi podejmować żadnej natychmiastowej decyzji. – Może do tego czasu uda mi się coś uprościć. Albo może pan przekona firmę, żeby wprowadziła nieco większe rubryki.
A dlaczego Joyce? O przeciwciałach monoklonalnych też nie było. O logikach wielowartościowych również. O geometrii nieeuklidesowej… Hmmm… To o czym właściwie było? 😉
O erekcjach? 😯
Kocie, a jednak coś się zaczęło dziać 😉 .
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,11306160,227_ton_zywnosci_z_sola_przemyslowa_wycofanych_z_rynku.html
Dzień dobry 🙂
Zeen już w poetyckim skrócie ujął istotę zjawiska pt. „wpaść tylko po to, żeby przyłożyć”, więc ja czuję się zwolniony z ujmowania. 😉 No to mogę za to ująć z trochę innej strony. 😎
Nie czytałem tłumaczenia Bartnickiego i nie porównywałem z oryginałem, więc o jakości tego konkretnego przekładu nic powiedzieć nie mogę. Znam natomiast z własnych przeżyć dolę tłumacza, w związku z czym mogę powiedzieć bez żadnych wątów, że dosłowne tłumaczenie jest często najmniej sensowne i w ogóle nie oddaje tego, co poeta chciał przez to powiedzieć. I że zadaniem tłumacza jest oddanie raczej ducha niż litery. I że tłumaczony utwór trzeba w zasadzie napisać od nowa, nie toczka w toczkę, tylko w taki sposób, żeby mniej więcej takie wywoływał odczucia w języku przekładu, jak w oryginale. No, trochę takich w gruncie rzeczy oczywistych oczywistości. 😉
Nie wiem, dlaczego Bartnicki za najwłaściwsze uznał słowo tren, ale mogę dać głowę, że przez 10 lat siedzenia nad przekładem dobrze sobie to przegłówkował i uznał, że to właśnie słowo zamysł autora po polsku najlepiej oddaje. Można się z nim nie zgodzić i podjąć dyskusję, ale do tego najpierw trzeba by znać jego argumenty, no i rzeczony utwór w takim mniej więcej stopniu jak on.
Natomiast wydaje mi się, że wiem, dlaczego pewne słowa Bartnicki zostawia nieprzetłumaczone. Chyba nie z idiosynkrazji wobec Joyce’a. 😈 Raczej z powodu szacunku dla prób stworzenia przez autora języka synkretycznego, który i dla native speakers miał chwilami brzmieć obco, być mieszanką swojego i nieswojego. Gdyby ten „Tren” napisać czysto po polskiemu, ten zamysł zupełnie by się zgubił.
Joyce jaki jest każdy widzi – trudny to autor i mało kto potrafi go czytać „z marszu”, a co dopiero tłumaczyć. I myślę, że jeśli ktoś zdaje sobie sprawę ze skali trudności, z jakimi Bartnicki się zetknął, nie będzie tak skłonny do obwieszczania, że on by to potrafił lepiej. Zresztą dla tych wszystkich, którzy by potrafili lepiej, mam prostą radę – to siądź i zrób. 😈
O joyce’e troche bylo. Z nalezna rewerencja, bo tego Finnegana wszyscy sie boja, nawet Kot. A nie tlumaczyl go czasem Joe Alex?
Kolo naszego domu jest bardzo popularny irlandzki pub pod nazwa Finnigans Wake. Kiedys Stara przechodzila kolo niego, kiedy byl akurat Dzien Swietego Patryka, patrona Irlandii. Z pubu dochodzily na cala ulice radosne spiewy i okrzyki, bywalcy najwyrazniej swietowali. Stara, objuczona zakupami, przysiadla sie na chwile by odsapnac przy wystawiontm na zewnatrz stole. I byla wtedy swiadkiem jakos wzruszajacej scenki. Z pubu wyszedl mlodziutki kelner w swiatecznym ubranku, ozdobionym roznymi swaiteczno-irlandzkimi emblematami i koniczynkami. Wyszedl aby porozmawiac przez komorke z mama. Mowil po polsku: Mam pelno dzis roboty, mamo. Bo oni maja jakies swieto. Nie, nie wiem co to za swieto….
Jakos na zawsze zapamietala tego kelnera z Finnigan’s Wake..
To zolte mamgo sa juz w sezonie??? Myslalem, ze tylko w lecie!
Moniko czy sprawdzalas Costco? Bo w Costco zawsze byly najswiezsze (i najtansze) te zolte. Lekko niedojrzale, ale dochodza po paru dniach.
Bardzo smieszne o „early vegetarians” wracajacych z lowow. Cos dla naszej E.
Bobiku, a mogę tylko siedzieć? Nie mam dzisiaj zapału do robienia 😳
Z Pulp Fiction najlepiej zapamiętałam Honey-Bunny (chyba) przetłumaczone na Misiu-Pysiu. Podobało mi się. 😉
Cos mi tak brzeczy w uszach jakas bardzo stara opowiesc Joe Alexa, ze przypadkowo , ale w Dublinie, wpadla mu kiedys w lapy staroegipska Ksiega Zmarlych, znaleziona na polkach bukinisty. I ze po przeczytaniu paru kartek doznal olsnienia ze jest ona beposreednia inspiracja do Finnegans Wake. I ze nikt na to wczesniej nie wpadl. Bylo tak?
Do postu Mt7 o 10.58 dorzucę następująco: dziękuję, Siódemeczko, że napisałaś to, co napisałaś. Mnie pierwszemu może nie bardzo wypadało, bo nie jest żadną tajemnicą moja serdeczna przyjaźń z Kotem i wychwalanie go przeze mnie mogłoby zabrzmieć po kumotersku. 😉 Ale kiedy ktoś inny to powiedział, ja mogę się podłączyć – tak, też uważam, że Kot jest nieoceniony i jego pazurność – od której sam czasem ucierpię 😉 – jest w sumie niewielką ceną, którą trzeba zapłacić za przyjemność obcowania z nim. 😀
Mordko, Joe Alex kawałek przetłumaczył, podobno chciał całość. Ale nie zrobił. Natomiast twierdził, że znalazł klucz do zrozumienia Finnegans Wake.
Zupełnie jak Orteq, który w przerwach walenia Bartnickiego i mnie po głowie oświadczał, że świetnie wie o czym ten Finnegans Wake jest 😆 Muszę przyznać, że dawno się tak nie ubawiłem!
Bobiczku, native speaker nie rozumie tekstu FW, bo to jest takie jakby dziwaczne. Tam wszystko jest idiosynkrazją.
Np. ten nieszczęsny tytuł. Finnegans Wake. A czemu nie Finnegan’s, jak wielu błędnie pisze? Zapewne jest jakaś starsznie ważna przyczyna. Tak więc już tłumaczenie Finneganów Tren nie oddaje tego dziwactwa, bo jest po Bożemu z dopełniaczem. Ja tam widzę prymat poetycki: ilość sylab i rytmika w tym, że to jest akurat taki tytuł…
Mordko, było tak!
😳 😳 😳
Eeeeee…,.
Cytat ze strony:
http://www.culture.pl/kalendarz-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/L6vx/content/finnegans-wake-jamesa-joyce-a-wreszcie-po-polsku
Mimo że pierwsze polskie wydanie „Wake” ukazuje się dopiero teraz – po 73 latach od publikacji oryginału, nie oznacza to, że utworu wcześniej tłumaczyć nie próbowano. Do tłumaczenia „Wake” podchodził Maciej Słomczyński. Tłumacz pracował nad ostatnim dziełem Joyce’a niedługo po skończeniu pracy nad inną wielką powieścią Irlandczyka „Ulissesem”. Postępy przerwał stan wojenny, kiedy uniemożliwiono mu niecenzurowaną korespondencję z innymi badaczami i sprowadzanie najnowszych opracowań krytycznych oraz ograniczono możliwości wyjazdów. W 1985 roku ukazał się efekt pracy Słomczyńskiego na polu „Wake” – przekład fragmentu tekstu znanego jako Anna Livia Plurabelle, będącego ósmym rozdziałem I księgi.
Bobiku: hear, hear!
Ale Kot jakby kozie dźwięki wydaje 😯
Westchnę sobie jeszcze: gdzie mi do Joyce’a! Z dużo prostszymi lekturami sobie nie radzę. Takie np. Życie. Instrukcja obsługi. Nawet przeczytałam w całości, ale żebym wiele zrozumiała, to nie powiem. Najbardziej mi się wstęp podobał. 😳 I teraz bez znajomości instrukcji ciągnę ten wózek. 🙁
Dokładnie to Słomczyński zaczął robić te tłumaczenia Szekspira… za które dostawał specjalną stawkę. Już u Pani Kierowniczki o tym mówiliśmy kiedyś.
O tu kilka słów o tym Szekspirze
http://serwistlumacza.com/content/view/25/32/
http://www.youtube.com/watch?v=Re48sXrsuCg
To ciekawe z ta Anna Livia Plurabella, bo dalbym glowe, ze czytalem to w tlumaczeniu Slomcznskiego, przedzierajac sie jak przez puszcze, znacznie wczesniej niz w 1985 i ze bylo to ogloszone na lamach Tworczosci? Dialogu?
Swoja droga Koty w mlodosci znacznie chetniej i bez obaw rzucaly sie na trudne teksty, niz pozniej. Dzis jakby kto Kota zasadzil za czytanie Finnegans Wake’a, no nie wiem czym bym nie podtrapal…
„Jak se pozrodlisz, tak sie wodogrzmotnisz!” 😈
Moze jednak wroce do tej Anny Livii P.
sie wodogrzmotnisz. Popraw, Piesu.
I masz rację, Kotku, bo na pewno była tu:
UTWORY POETYCKIE
POETICAL WORKS
JAMES JOYCE
Przełożył Maciej Słomczyński
WL, Kraków 1972, s. 70,
uzupełniają tom fragmenty Ulissesa i Finnegans Wake.
Ale może tylko kawałek.
Ano, widzisz. To Kot nie ma jeszcze Alzheimera.
Joyce powinien być w kawałkach, taki właśnie jest w Suwałkach…
Ja od początku uznałem, że wskazania Lisa Witalisa są bardzo życiowe (może on przeczytał w całości tę instrukcję obsługi?) i nawet nie próbowałem podchodzić do Joycowych kobył za jednym zamachem, od początku do końca. Zacząłem od poczytywania w kawałkach, a nawet nie po kolei i to mi zostało do dziś. Ale dzięki Lisowi Witalisowi nie mam z tego tytułu najmniejszych wyrzutów sumienia. 😈
A tu zapelnie nie dzojsowska ciekawostka przyrodnicza. Bardzo lubiana w tym domu Regina Spektor („Apres moi..”) na jakims klubowym spotkaniu w Nowym Jorku spiewa… Okudzawe. Nie mowie, ze lepiej niz orygonal, ale na swoj niepowatzralny sposob. Acz zupelnie nie postmodernistycznie:
http://www.youtube.com/watch?v=ew5LkqkOYa4
E, że Rosjanka śpiewa Okudżawę, to chyba nie takie dziwne. Zaskok to by był dopiero, gdyby zaśpiewała jakąś pieśń arabską, melanezyjską albo nowogwinejską. 😉
Straszne to o tłumaczeniach Szekspira. Pamiętam, że trochę wcześniej Sandauer okrutnie jeździł po przekładzie Ulissesa, tylko że a) nie widziałem oryginału, b) pan od angielskiego był zawsze chory, więc musiałem wierzyć na słowo. Zresztą Sandauer wtedy wychłostał biczem satyry wszystkich jak leci, to było za późnego Gierka, w „Polityce”.
„Alicja w krainie czarów” według Słomczyńskiego bardzo mi się do dzisiaj podoba.
Znajac szerokosc zainteresowan muzycznych Reginy, to bym sie nie zdziwil gdyby zaspiewala cos naprawde egzotycznego. I jeszcze by do tego wlasny tekst napisala.
Pies prosi, Kot dostarcza w zebach. Regina Spektor promuje Arabie Saudyjska 😯
http://www.youtube.com/watch?v=KvM7QUPWIYo
To dopiero postmodern.
Jakoś dziwnie brzmi ten rosyjski Reginy Spector
„Ulissesa” czytalam pare razy, nie w tlumaczeniach, czasem jak leci, czasem w kawalkach, jak Bobik, i – po pierwszym razie – w oparciu o krytyczne rusztowanie. I mysle, ze przy odpowiedniej koncentracji da sie go jeszcze zrozumiec. Tylko ze Mordka ma racje, ze lepiej to czytac w mlodosci, gdy obowiazki zyciowe mniej dekoncentruja. Choc znam osoby, ktore zabraly sie za Joyce’a na emeryturze – znowu przez brak naglych obowiazkow i wiekszy luksus czasowy. A co do Finnegans Wake to bardzo to juz meczace, i Edna O’Brien twierdzi, ze nikt tego nie rozumie, moze oprocz jednej osoby – niezrownanego biografa Joyce’a, Richarda Ellmana (juz niestety von uns gegangen). A mnie sie i tak najbardziej podobaja Joyce’a opowiadania w The Dubliners i Portret Artysty.
Mordko – oczywiscie, ze nikim i niczym niezastapiony, jak slusznie napisano powyzej 🙂 – dziekuje, ze mi wspomniales o Costco. Od nas troche do niego dalej niz do hinduskiego sklepu nr. 1 ale blizej niz do sklepu nr.2, wiec bede miala Twoje rady w pamieci. Z tym, ze jak sie moze domyslasz, ja do sklepow hinduskich lubie chodzic i ze wzgledu na to, ze mam wiele potrzebnych skladnikow w jednym miejscu, i ze wzgledu na atmosfere, zwlaszcza przed jakims swietem – na muzyke z glosnikow, na cale rodziny pchajace wozek z zakupami, z malutkimi dziecmi wiercacymi sie w wozkach ibiegajacymi po sklepie, na obrazki bogow hinduskich na opakowaniach, i na to, ze moje dzieci moga, jak inne dzieci w tym sklepie, z latwoscia opowiedziec ich historie. I jeszcze ze wzgledu na to, ze choc nie wygladam jakbym pochodzila z Polwyspu Indyjskiego, wszyscy sa tam zawsze bardzo dla mnie mili i pomocni. I tylko tam mozna dostac swiezutkie listki curry. A starsze panie w sari, dopoki sie nie odwroca, na chwile przypominaja mi moja tesciowa, ktora z ktora sie bardzo lubilysmy i kochalysmy.
A praktyczniej, to te zolte, ktore wczoraj upolowalam sa poludniowo-amerykanskie, wiec troche jak pozasezonowe truskawki. (Mniej wiecej o tej porze roku sie lamie, i tez je zaczynam kupowac, choc wiem, ze to nie to samo, co w sezonie truskawkowym).
Ago, skrzynka, bo dojrzale sa bardzo dobre i ida wyjatkowo szybko. 😉
Zazdraszczam dobrego mamgo – i to w takich ilościach. 🙂 O, Lis Witalis! Wreszcie coś, co przeczytałam w całości i ze zrozumieniem! 😆 Nawet na pamięć swego czasu umiałam. I pamiętam jak dziś, że równolegle czytałam Ballady i Romanse. Miały śliczną okładkę: taką granatową tłoczoną w gwiazdki. 😳
Tak, w mlodosci czlowiek ma potrzebe (i ambicje!) koncentrowac sie na trudnym!
Dublinczykow i Porteret artysty tez, podobnie jak Mionika, bardzo, bardzo. Zwlaszcza Arabia zapadla w serce.
Zolte mamga – nie ma lepszych jednak niz z Pakistanu i tamtych okolic, Zapach obledny, na caly dom.
Klakier, rosyjski Reginy Spektor jest nieskazitelny, inteligencki – fonetyka i linia nelodyczna zdania. Dzis taki przetrwal tylko w pewnych srodowiskach i moze w teatrze klasycznym. I ma tez dobry gust do rosysjkiej literatury. Bylem zaskoczony gdy w swym najwieksztym przeboju sprzed trzech-czterech lat, Apres Moi Jej wlasny tekst i muzyka), zacytowale znajome mi strofy z Doktora Zywago (wiersze Doktora Zywago), z najbardziej pamietnym dla mnie zdaniem:…kogda grochoczuszczaja plaka wiesnoju czornoju gorit:
http://www.youtube.com/watch?v=fTm0D2uBigI
slaka, nie plaka – slota znaczy sie.
Ten nowy iPad (prawie £400), o Boze…
Nie dla psa kielbasa, jak mawial Gombrowicz. W tym wypadku nie dla Kota…. 👿
Dzięki postanowieniu trwania w szczeniactwie mój własny portret artysty jest i będzie wyłącznie z czasów młodości. 😆
Czemu tu w Germanii nie mamgo z Pakistanu? 👿 Same południowoamerykańskie, robione chyba z granitu. I najczęściej zanim dojrzeją, już się psują. 👿
W Polsce też tylko południowoamerykańskie. Przynajmniej ja na inne nie trafiłam. Szkoda pieniędzy i fatygi na ich sprowadzanie 🙁
Fakt. U nas niemamgo. Raz tylko w życiu jadłam dobre – w Londynie.
Mysle, ze one sa sprowadzane do Anglii przede wszystkim dlatego, ze lunosc pamietrajace je z Indii czy Pakistanu nie pojdzie na jakies poludnowoametrykanskie podrobki. Nasze pierwsze zolte mamga przyniosla nam w skrzneczce Pani Lakhani, ktorej sklepik z gazetami dostarcza codzienna gazete dla E. Kiedys przyszla by odebrac pieniadze i przyniosla E. cale pudelko mamgo. Mysmy nawet nie wiedzieli, ze takie bywaja.
Ale od tego czasu w tych domach nigdy nie zagoscily te ogromne zielono-czerwone, nigdy poza sezonem, tylko male zolte pachnace.
Coz to za mamga.
Mnie jeszcze zostało zamiłowanie do trudnego. Np. rozmawiam z Wami 👿 😆
Ale do łamańców to już nie mam zdrowia…
W Ulissesie w środku jest taki -duuuuży – dramat. I mnie się to najbardziej podobało!
A recenzja świetna Wyndhama Lewisa. No trudno, faszyzującego, ale miał łeb i dobre pióro. Napisał, ż ten Ulisses to taki wiktoriański bricabrac, monstrualna fontanna trywialności. Strasznie mi się to podobało!
Wyndham Lewis oczywoscie nie mogl kochac ksiazki, ktorej centralna postacia byl jakis Zyd Bloom. On tam o Zydach i innych pedalach wiedzial swoje. 🙄
Poludniowo-amerykanskie bywaja wielu odmian. Sklep hinduski sprowadza – sobie tylko znanymi kanalami – takie, ktore naprawde przypominaja te z Pakistanu i Indii, bo wszyscy klienci, podobnie jak londynscy, maja dosc wysokie po nich oczekiwania. A oryginalne tez sprowadza, tyle, ze w sezonie (i niestety drozej, ale jeszcze nie w cenie nowego iPada). 😉 No i jedzac mamga wielbi sie boga Ganesha (tego od usuwania przeszkod i trudnosci), wiec laczy sie przyjemne z pozytecznym, co mnie osobiscie bardzo odpowiada, bo jest to czasem jedyny praktyczny sposob na wieksze i mniejsze przeszkody. 😉
O,to prawda o tych przeszkodach. Tylko mamga.
Nasze pakistnskie na hinduskim bazarze (nigdy nie bylem bo trzeba samochodu) kosztuja £5.00 za osiem sztuk oddzielonych w skrzyneczce bibulkowymi gniazdkami.
Ale dwa lata temu udawalo mi sie kupic u najblizszego green-grocera nawet po £3.00 – pakistanskie!
Nie rozumiem jak im sie oplaca sprowadzac za taka cene. Same bibulki powinny tyle kosztowac. 🙄
Znaczy, my bezmamgowi z przeszkodami bezszansowi? 😥 O, nie, ja się tak łatwo nie poddam. 😈 Od niedawna mam zresztą wspomaganie: mama przywiozła mi z Indii symbol Śriwatsa. 🙂 Może jak trochę u mnie powisi, to i Joyce’a przeczytam… 😉
Noo, nie przesadzajmy z tym brakiem szans. Truskawki w sezonie też są całkiem niezłe na przeszkody. Chociaż nie wiem, czy mają aż taką moc sprawczą, żeby do Dżojsa doprowadzić. 😆
Łomatko, czemu nikt mi nie mówi, że ja na fryzjerstwo muszę lecieć? 😯 Gdybym się sam nie zorientował, spóźniłbym się jak nic. 👿
A ja już się chwaliłem kiedyś tym WL z Dżojsem. Pięknie wydane i choć połowy nie zrozumiałem, to Finnegan mi się podobał. Ale było to baaaardzo dawno, co nie znaczy, że teraz bym zrozumiał więcej, tylko że mogłoby mi się podobać mniej. Też pisaółem, że zachwyt największy wzbudziły Epifanie pana Dżojsa – on nieźle wierszykował, skubany 😉
Ta „Anna Livia Plurabelle” to się pierwszy raz ukazała w tzw. seksualnym numerze „Literatury na Świecie”. Nie pamiętam za cholerę, kiedy to było, ale gdzieś w moich czasach studenckich, czyli w pierwszej połowie lat 70.
Należę do fanów „Ulissesa”. Jest dla mnie jak muzyka, pisałam zresztą o tym kiedyś.
Ogromnie sie ciesze, naprawde ogromnie. Chyba dobilismy do wake(upu) samego Dżojsa. Bo Finnegan zostal zezarty, podczas swej wlasnej stypy, przez bohaterskiego tlumacza z PL. Na miejscu pozostal tylko Finneganow tren.
Bobikowi nieustajace wyrazy za lekcje nt. translacji. Rzeczywiscie, u mnie wciaz tylko kalka i kalka.
Natomiast nie ma zgody na wchodzenie w celu dowalania. Co to to nie. Chyba ze bez przedrostka. Wtedy mejbi
Ad Kot Mordechaj 8 marzec 12, 16:37
W Okudżawie jakoś zgrzytało mi twarde „ż”.
W Apres Moi nic nie zgrzytało.
Szkoda, że ona tego nie śpiewa wyłącznie po rosyjsku.
A już tylko w oparciu o słownik (aby nie było, że się nie refleksuję po naukach) dopowiem, że słota to sliakot’ (miagkij znak) 😀
Oo, bylbym zapomnial. Nie podziekowalem, do tych por, Zeenowi za wierszyk. Wiec niniejszym skladam wylewne. Zyczac jednoczesnie Tadeuszowi nastepnych, najlepiej nieustajacych, ubawien. Twoje ubawienia – moimi ubawieniami. Ale ile synergii z tego!
Ad Bobik 8 marzec 12, 16:58
„Dzięki postanowieniu trwania w szczeniactwie mój własny portret artysty jest i będzie wyłącznie z czasów młodości”
😀 😀
To słuszna konstatacja. To, co się wówczas wchłonęło, pochłonęło, zostaje na całe życie.
Nawet jeśli nie ma się postanowienia trwania w szczeniactwie, a doświadcza się przyjemności starzenia.
Zgrzytala twarde “ż”? Ten dzwiek wystepuje w rosyjskim tylko jako twardy. Nie istnieje zas w fonetyce rosyjskiej miekkie “ż” tak jak w polskiej (Kazia, zrodlo).
Doro, slynny irlandzki numer Literatury na swiecie wydany byl w pierwszej polowie lat siedemdziesiatych.
Ma tam moja Stara swoj skromy udzial. A mianowicie wykradziona pierwsza strone kserokopii oryginalnego maszynopisu z odrecznymi poprawkami autora sztuki (krociutkiej, bardziej monolog niz sztuka) S. Becketa „Not I”, zanim ukazalo sie to jeszcze w druku, w Ameryce czy gdziekolwiek indziej. Strona zwinieta zotala z biurka Joe Pappa (ale zostal mu oryginal oryginal) i przekazana „gdzie trzeba”. Strona ta znalazla sie w tym numerze.
Stara w miare uplywu lat na tyle skapcaniala, ze zrobila sie okropnie praworzadna i w sumie jedne przestepstwo jakiego sie dopuszcza obecnie to kupowanie papierosow z kontrabandy. Ale sa tacy, ktorzy pamietaja czasy gdy bylo inaczej :roll:, co gorsza byla z siebie bardzo dumna po tej kradziezy. Rozumiem kiedy ktos kradnie wyjetego wlasnie z pieca kurczaka, ale papier?
Ad Dora 8 marzec 12, 18:46
Seksualny numer „Literatury na Świecie”…
Kochanek Lady Chatterley – pamiętam, pamiętam.
Jak to się ukazało po latach, chyba nie doczytałem do końca.
A Kot Mordechaj mówi, że ta cenzura to była taka obrzydliwa. 😉
To ja swoje
żiźń, czy żyźń?
жизнь
Tylko i zawsze „żyźń”, choc pisane z i . Ale to tylko dlatego, ze istnieje regula gramatyczna, ktora nie pozwala pisac Y po Z(z kropka) czy SZ. Ale wymowa jest zawsze Y.
Lajza z Orteqiem. Exactly.
Ala, jeszcze po „Cz” zawsze sie pisze „I”, ale rosyjskie cz jest zanacznie blizsze polskiego C z kreska u gory, niz Cz.
Eh, koty. Zawsze mysla ze sa cute. Co to Lajza?
Sentencja, ze dosłowne tłumaczenie jest często najmniej sensowne, mowi twarde niet kalce. Czy ktos sie z tym nie zgadza?
Natomiast dowolne tlumaczenie pewnych tytulow, ksiazek, filmow, czy nawet – uwazaj, boy! – wierszy, to juz wyzsza szkola konnej jazdy na capach.
Najnowszy przyklad – odpuszczam „Finneganow tren” – to film „Hugo”. Jak go zesmy sobie napisali po polsku? A no „Hugo i jego wynalazek”. Bo tak by, wedlug nich, wynikalo z tresci. Oraz z tytulu ksiazki, na ktorej ten film oparto, „The Invention of Hugo Cabret”. Ze Martin Scorsese/John Logan dobrze tytul ksiazki znali, a mimo to wybrali skrotowa forme na tytul do filmu, naszym translatorom nie przeszkadzalo. Bo co tam nam po intencjach tworcy, jesli my wiemy lepiej. Wiec, ulepszajmy, poprawiajmy i wrecz na nowo odkrywajmy! A przy okazji, przedobrzajmy jak sto mefistofili.
Zakończywszy krótki kurs języka rosyjskiego ((Komu należne, to szliapa bach!) mam takie pytanie – czy w ogóle czytając wszelkie tłumaczenia można powiedzieć, że się obcuje z dziełem Twórcy? Czy też z przetworzoną wersją oryginału?
Pisał o tym wcześniej Bobik.
To zawsze chyba jest spotkanie z wrażliwością i nazwę to tak warsztatem tłumacza.
Ileż na polskim rynku wydawniczym jest tłumaczeń robionych przez studentów? Choć to pewnie dotyczy raczej „literatury” potoczystej.
Ja tylko mogę powiedzieć, ze gdy czasem zdarza mi się sięgnąć po na nowo tłumaczone książki, to nie odnajduję tam tej atmosfery, która mnie urzekła, gdy te książki czytałem kiedyś. Akcja niby ta sama, bohaterowie też – myśli me inne. I staram się odsiewać upływ Czasu.
Lajza – to uswiecone haslo na tym i paru innych blogach, wymyslone bodaj przez Alicje z Blogu Piotra Adamczewskiego (ale glowy nie dam) i majace swe zrodlo w teatralnym dowcipie: Lajza to moze ona jest, ale z talentem sie Minelli.
W skrocie „Lajza” uzywane tu jest kiedy dwa podobne komentarze rozmina sie ze soba, dwie osoby pisza mniej wiecej to samo w tym samym czasie.
Wtedy kto pierwszy krzyknie Lajza! dostaje dodatkowy przydzial Liverwurst z sola odpadowa. Moze jesc moe nie jesc, nikt go nie zmusza. .
Co do tlumaczenia tytulow, nikt i nic nie pobije pierwotny przeklad na polski Rainmana, jako „Deszczowy czlowiek”. Choc nie wiadomo co to jest „deszczowy czlwoiek”, a z kontekstu w filmie dokladnie wynika, ze chodzi o zaklinacza deszczu, choc tytul zostal po krotkim obiegu wycofany z afisza, a powrocono do zwyklego Rainmana, w jezyku to pozotalo jako synonim lub eufemizm na kogos dotknietego autzymem . Wiec pociagnelo to za soba powstania nawet jakiego „stowarzyszenia deszczowych dzieci” i inne nieprawdopodobne glupoty. Jeeszcze do dzis sie natykam na „deszczowych ludzi”.
To prawda,że dowolność tłumaczenia tytułów sprawia kłopoty, zwłaszcza w przypadku książek.
W końcu to opanowałam, zarchiwizowałam w exelu wszystkie moje książki i oprócz tytułu w języku, w jakim książkę posiadam zawsze jest rubryka” tytuł wydania oryginalnego”. I teraz już nie kupuję podwójnie, bo zanim kupię sprawdzam w telefonie, czy nie mam już jej w domu.
Bo tytuły książek w zależności od języka, a nawet wydawcy są zupełnie różne.
Powinno byc oczywoscie Rain Man, a nie Rainman.
Tytul sie bierze z dzieciecej piosenki, ktora spiewa Dustin Hofman, proszac zaklinacza aby zeslal mu deszcz, a ponadto, jak mysle nawiazuje do charakterystycznych cech autyzmu: powtarzania poszczegolnyc slow i rytualow, jak robi to zaklinacz. Powiesci nie czytalem, ale na filmie jest to dosc oczywiste.
Praca tłumacza ciężką jest. Te tytuły filmów były często tłumaczone bez kontekstu. Mam podrzucić jakieś próbki, żebyście poćwiczyli? Jak się siedzi i duma w foteliku to wychodzą różne fiku miku… A jak się ma 5 minut na przetłumaczenie i wisi 20 osób nad głową to już takie fiku miku to nie jest.
Może ktoś wyjaśni skąd tytuł filmu The Sting — Żądło??
Co to jest tłumaczenie dosłowne bez definicji to ja nie wiem. Powiem więcej, bez definicji to sensu nie ma. Proszę o definicję i przykłady.
I już się zamykam, bo miałem nie pisywać o… no właśnie.
Idę się ubawiać, jak Orteq życzył.
👿
Był kiedyś taki film „Miecz dla króla”, w oryginale było „Miecz w kamieniu”.
Chodziliśmy na to namiętnie po egzaminach maturalnych.
Z czasem wydano to na DVD pod tytułem „Miecz w kamieniu”.
Dla mnie ;-D, to już nie był ten sam film, do tego zmieniła się obsada dubbingowa.
To był zupełnie inny film.
pewnie od
the sting of a bee
Definicja przekładu dosłownego: słowo w słowo, a nie sens w sens. 😉
Krótka definicja, bo w połowie kolacji. 😎
hmmm – może powinno być – Naciągacze
Ale to zły tytuł – nie poszedłbym na taki.
…
Ciekawe, czy ktoś z Państwa wymyśli dobrą nazwę marketingową dla tego filmu zgodną ze znaczeniem?
Tłumaczenie to prostacka robota, mechaniczna wręcz, o – np: czuję pociąg do ciebie – I feel train to you…
i juszszsz…
zeen – ja bym to przetłumaczył – zderzenie czołowe 😉
a w newsach to bym zamieścił taki tytuł: pośpieszny TLK najechał na osobowy.
Za karę nie będę jutro jadł pasztetówki!
No jeszcze bylo slynne z PRLu i wielce wysmiewane tlunaczenie tytulu filmowego jako „Co sie darzylo Baby Jane” .
Czytalem nieraz przeklady nie ustepujace oryginalowi.
To nawet czesto nie byli „zawodowi” tlumacze a zajmowali sie tym troche na boku, obok innych zajec. Jak naprzyklad zmarly kilka lat temu byly szef srodkowo-europejskiego Serwisu BBC, Noel Clark, ktory kongenialnie przelozyl kilka komedii Fredry. A w dodatku byl uroczym Kotem
Albo inny „niezawodowiec” – prof Adam Gillon z uniwersytetu w stanie Nowy Jork, ktory przelozyl troche wierszy Tuwima, troche wierszy z tomu wydanego w 1946 roku Piesn ujdzie calo… (zydodwska poezja w czasie Zaglady) , a na codzien zajmowal sie badaniami nad Conradem.
Kiedys Stara zamiescila chyba tu jego tlumaczenie Lokomotywy!- wybitne, a tutaj sa Dwa wiatry, ocencie sami:
The Two Winds
One wind- in the field he blew,
Another wind – in the garden grew;
Quietly and very lightly
He caressed the leaves and rustled,
Swooned…..
One wind – a mighty swell,
Somersaulted, flatly fell,
Leaped, and surged, soared up high,
Upwards whirled into the sky,
Overturned and dropped pell-mell
Upon a soughing, drowsy garden,
Where so quietly and lightly
Now caressed the leaves and rustled
The other wind.
Off the cherry blossoms flew,
Laughter in all garden grew,
Brother took his twin for friend,
Now they cruise over the land
Chasing clouds and birds in flight,
Rush into the windill’s stance,
And confuse its stupid arms,
Right and left they whistle, dance,
Blow their lungs with all their might,
Clowning in a frenzied riot!
The garden is so quiet… quiet….
Las but not Least: jak tn Bobik przetlumaczyl Philipa Larkina na prosbe Kota!!!!! Cudo! Mozna sie poplakac z wdziecznosci.
Wpadam, żeby przyłożyć!
Drew do ogniska, nie bójta się. Leje deszcz i w ogóle 🙄
Kocie Mordechaju,
*Łajzę minęlli* usłyszałam od Alsy, która bywała u Owczarka i u Piotra. I jakoś się to szybko przyjęło, ale autorstwo nie moje.
Z oryginałem (a wcześniej – tłumaczenie Słomczyńskiego) namordowałam sie straszliwie i zawsze rzucałam po kilku stronach, oryginał chyba na 31, pewnosci nie mam.
No, nie wchodzi, mimo, ze znam kilka osób, które powiadają, ze to wartosciowa literatura i całkiem do zrozumienia.
Mozliwe. I mozliwe, jak ktos wyżej napisał, że to trzeba przeczytać w wieku odpowiednim, a nie partiami. Nie znam się, ale znam sie na sobie – książkę lubię przeczytać jednym ciągiem od dechy do dechy. A tu się nie dało przeskoczyć 🙄
No to się nie będę katować. Chyba, żebym się sparła kiedyś…
Jakos „Lajza Minelli” zawsze mi sie kojarzyla z Toba, Alicjo. 😈
Tak, niektore ksiazki, nalezo odpowiedznio wczesnie, a potem sie juz nie da. Np. Trylogii 😳 😳 😳 Niedawnosmy o tym z Psem rozmawiali…
Mnie się bardzo podobało tłumaczenie słowa Fleischwaren – mięsa były. 😈
Merci de la montagne też lubię.
A ten Gillon rzeczywiście świetny.
Speaking straight from the bridge I feel indistinctly. It is uniquely cold. 🙁 Explaining? Porridge with milk.
Dwa Wiatry bardzo, bardzo urokliwe. 🙂
No widzisz Alicjo – nie masz się czym przejmować. Czymże jest dla prawdziwej Polki niezawarcie znajomości z panem Bloomem wobec niezawarcia znajomości z Kmicicem. 😈
To ja sobie powspominam
„Ogniem i mieczem” przeczytałem w wieku lat dziesięciu siedząc w szafie bibliotecznej u dziadków.
Nie mogli się mnie doprosić na obiad.
A z odpytki losów Oleńki w liceum polonistka postawiła mi sztyka.
Pana Wołodyjowskiego nigdy nie zdzierżyłem
Fleischwaren to chyba za PRLu? Znaczy byly, ale wyszly i zostal sam ocet?
Och Kocie Mordechaju… jesteś tendencyjny.
Były jeszcze sklepy komercyjne!
Oczywiście, że Mordechaj jest tendencyjny. Oprócz octu była jeszcze musztarda! 👿
A Lokomotywa w tlum. Adama Gillona jeszcze lepsza.
Oboje jesteście tendencyjni!
Nie pamiętacie smaku szynki na święta!
Musze byc troche tendencyny aby podtrzymac moja reputacje w niektorych kregach… 😈
Reputacja rzecz ważna.
Czegoż się dla niej nie zrobi?
Tylko, czy kręgi równie znakomite?
Słowo w słowo…
Ha.
The, a, of, der, die,das?
Eeeeee.
Szynka na święta… No fakt, teraz, kiedy jej pod dostatkiem, już tak nie smakuje. 🙁
Ja rok temu, na Wielkanoc, zrobiłem eksperyment. Na 2 tygodnie przed świętami zrobiłem powtórkę z PRL-u i wycofałem z domowego jadłospisu wszelką wędlinę. I po raz pierwszy od lat świąteczna szynka zaczęła smakować chociaż trochę jak w dawnych, niedobrych czasach. 😈
I czasami herbata gruzińska BRRRRR!!!!
Skąd une ją brali? 😯
Komercyjne były później.
Ja nie wierzę. klakier już w wieku 10 lat czytał 😯
Ja do dziś literki składam ale daleko mi jeszcze do czytania…
Oooo! Pisać, to co innego! W tym jestem niezgorszy, mogę na poczekaniu napisać Pana Tadeusza!
O!
PAN TADEUSZ
Jakoś tak się porobiło, że teraz wszycy umiom pisać, ino z czytaniem cuś nie ten tego, szacun klakier 😉
A tacy Czesi to sprzedają nakłady wielokrotnie większe niż u nas. Książek znaczy a nie Faktu…Czesi gurom.
Znaczy rulez
Pisać każdy może
Z tą szynką to prawda jest taka, że teraz ją znowu z kryla robią.
I faszerują:
E234, E457, E275, E263… i jeszcze pięćdziesiąt takich E…
Nie tylko gruzińska była brrr. Drugie brrr to była herbata pod tytułem gdzie się taki ulung.
Ech Bobiku… To nie były dobre czasy, ale nie zgodzę się, że były jeno niedobre.
Ale na poważnie – nie można odbierać wielu ludziom ich życia mówiąc – żyliście w niedobrych czasach
Ad mt7 – ale też był Yunan – nigdy później nie piłem tak dobrego.
To wszystko jest jak ciasteczko u Prousta
Jeśli już idzie licytacja – to na topie była nazwa popularne(a) – herbata, papierosy i coś tam jeszcze.
Sie nie znacie na herbacie
Po Ulungu człek we szwungu
tak był, że błagali,
żeby do wieczora
zbudował socjalizm
Teraz mamy literaturę popularną 😆
zeen – no chyba, ze się go piło według recepty zakluczionnych – pudełko po paście do obuwia wypełnione ulungiem i po wsypaniu do szklanki zalane wrzątkiem.
Z tą literaturą popularną, to się z zeenem bardzo zgodzę
Bobik, ten Twój eksperyment coś nie ten tego 😉 W każdym razie dobry eksperyment powienien być powtarzalny, czyli przy spełnieniu odpowiednich warunków ma dać taki sam rezultat. A u nas nie daje. My bowiem wędlin zasadniczo nie jemy, ponieważ nam po wędlinach swędząca wysypka bardzo dokucza. Ale czasem uniknąć się nie da i jakiś plasterek szynki gdzieś się spróbuje. I nie smakuje ona, ta szynka znaczy się, jak tamta gierkowska.
Ale od czasu do czasu jedziemy do specjalnego sklepu, w którym można dostać drogą jak diabli szynkę robiona tradycyjnymi metodami, nie szprycowaną żadnymi E coś tam ani inną chemią, która wodę w mięsie zatrzymuje i z kilograma robi trzy kilo. I ta szynka smakuje tak samo, jak ta z epoki edwardiańskiej. Rzecz więc chyba jednak w sposobie zrobienia, a nie w wyposzczeniu konsumujących 😉
Sting (operation) wymyslil Z. Ziobro.
http://en.wikipedia.org/wiki/Sting_operation
Jego tlumacze z MI5(PL) przelożyli to na „Prowokacja Operacyjna”. Agent Tomek jest konieczny do polskiej wersji Stingu. Tą zastingowaną – no niech bedzie użądloną, choc mi szkliwo na koronkach cierpnie.. – byla poslanka Sawicka. Nawet myslala w pewnym momencie, ze Agent Tomek to prawdziwy Robert Redford
Coś specjalnego na dobranoc: Prasowe Zdjęcie Roku2011.
http://www.wprost.pl/F/pic.php?T=news&P=130342
Fotograf miał niesamowitego farta do wiatru w tym momencie!
🙂
No cuś takiego…
To Vesper smaki edwadriańskie pamięta….
To ściema jest, nie wierzę, przecie tatuś dopiero się kąpał!
Oczywiście używając mydła Biały Jeleń 😉
😆
Pamięta, zeenie, pamięta 🙂 Bo jak na smarkulę, vesper jest całkiem starożytna 🙂
Sta Żytnia to była dobra….
No tego pamiętać nie mogę 🙂
Nie lekceważyłbym wyposzczenia.
Na ten przykład: choć pamiętam, jak wspaniale smakowała edwardiańska Ewa, to dziś za cholerę na nią smaku nie mam… 😆
Piosenka na Dobranoc 😉
http://www.youtube.com/watch?v=t8zw0vuv4Ik
Mar-jo, mnie tez to zdjecie zachwycilo. Jest… tego… slodkie jakies… 😳
O, to mi się bardzo podoba, kiedy dostojnicy kościelni uchylają kapelusza przed psami. 😆
Teraz jeszcze nauczymy polityków uchylać, potem policjantów, a na końcu i do hycli dojdziemy. 😈
ja tylko jeszcze zeena – może w ramach domykania Kręgów Czasu powinieneś?
A pies jakis zupelnnie nieprzekupny na tym zdjeciu. Niestety, nie ma juz autorytetow. 😈
Kotku, nici. Lajza tam nie byla ani exactly – roznica dwoch minut byla, jesli sie nie myle – ani merytorycznie. Juz wyjasniam. Wiem, wiem, nie mogles sie doczekac
Na pytanie klakiera (19:24): żiźń, czy żyźń? ja odpowiedzialem jednym slowem, жизнь. Tys zaczal swoje kocie pomruki czynic o jakichs regulach gramatycznych i takie tam. Uczyniles to dwie minuty po mnie. Oraz nie na temat. Czyli – nic nie bylo exactly.
Wlasciwym bowiem tematem jest klakierowa proba napisania, FONETYCZNIE, alfabetem łacińskim (odm. PL), slowa pisanego oryginalnie cyrylica. Przy takiej probie, czyli przy przerzutce ze znakow jednego alfabetu na fonetyke alfabetu innego, wszystkie chwyty sa dozwolone. Liczy sie tylko efekt. Czyli, jak najdokladniejsze zblizenie sie do oryginalnej wymowy obcego slowa.
Gdybys ty mial wymawiac slowo жизнь jako żyźń, to bys mial w cyrylicy жызнь a nie жизнь. Najblizsze fonetycznie bedzie wiec żiźń, choc tez nie exactly. A jeszcze blizsze, жизнь. No ale tu zamykamy loop. I krazymy za wlasnym ogonem w nieskonczonosc
Hawgh
Ze Skrzetuskim i Kmicicem (o Tuhajbejowiczu wredocie nie wspomnę) zawiera się znajomości, kiedy ma się 10-12 lat, przeziębienie, zapalenie migdałków, przechodzi się odrę (przechodziłam!) i trzeba w wyrku leżeć dłuuuugo!
Ciekawe, że krwawe opisy rzezi i podobnych „rozrywek” nie robiły wtedy na mnie wielkiego wrażenia. Chyba dlatego, że wyobraźnia tak daleko nie sięgała w tym wieku. Czytało się to jak powieści spod znaku płaszcza i szpady – oto nasi muszkieterowie, Ketling, Wołodyjowski, Zagłoba 🙂
Papierosy moje ulubione to były extra mocne bez filtra, a i sporciachy wcześniej, bo forsy nie było (najtańsze, 3.50), potem przemianowane na „popularne”, bo nazwa papierosów „sport” to jednak trochę przegina.
Powiem Ci klakierze, że wiek dla smaku jednak ma znaczenie, zupełnie inaczej smakuje krew młódki, niż młódki z młodością w bagażu. Stary wampir Ci to mówi.
Słuchajcie, gdyby ktoś trafił na film A Thousand Years of Good Prayers w reżyserii Wayna Wanga, to warto zobaczyć. Ja zacząłem oglądać trochę z przypadku, bo mi się spodobał niedosłownie przełożony tytuł 😈 i bardzo nie żałuję. Jakiś taki ten film… niedzisiejszy i nienachalny. 🙂 Z powolnym rytmem, prawie bez akcji, ale z różnymi świetnymi szczegółami, które właściwie cały film robią.
Treści nie będę opowiadać, bo jest w Wiki. 😉
http://en.wikipedia.org/wiki/A_Thousand_Years_of_Good_Prayers
Alicjo,
trąciłaś mocny temat. Wrażliwość na rzezie czytane w Potopie, czy innych takich w sytuacji naszej, kiedy nie doświadczyliśmy np. wojny zupełnie inaczej się ma do wrażliwości dzieciaków dotkniętych takimi doświadczeniami naocznie. Oczywiście, literatura. Ale…
Niezależnie od wieku, po doświadczeniu naocznym rzezi, raczej się unika takiej literatury, filmów i gadania o tym.
Ja podobnie miałem, też czytałem z radością i nie robiło to spustoszenia w mózgu, ale do czasu.
Teraz raczej unikam.
Bobiku, uwielbiam takie filmy. Do tej pory tęsknię za „Zawieście czerwone latarnie” (bo chyba tak ten tytuł brzmiał). I chyba w końcu kiedyś sobie kupię na Amazonie.
Ortequ, mysle, ze zle zrozumiales o co klakier pytal. A klakier mial watpliwosci co do rosyjjskiej wymowy Reginy Spektor – chodzilo mu o wymowe zh, ze za twarde. Wiec wyjasnilem, ze niezaleznie jak sie pisze, rosyjska fonetyka zna WYLACZNIE twarde zh, chociaz na oko zh przed i powinno byc spalatalizowane czyli zmiekczone. Ale nigdy nie jest i jedyna poprawna wymowa jest zh twarde. Rosyjska wymowa Spektor jest bez skazy, choc ona wyjechala z Rosji gdy miala zaledwie 9 lat. Ale widocznie w domu ladnie mowia.
Juz lepiej to nie wiem jak wytlumaczyc.
Zeenie,
toteż piszę co czułam, bedąc smarkaczem. Jeszcze mi sie cos przypomniało, oraz w podstawówce u mnie na wsi było kino objazdowe. Proszę sie nie smiać, było takie coś, chyba raz na miesiąc. Zwyczajowo puszczano dwa filmy – pierwszy dla wszystkich, taki co to każdy mógł obejrzeć. Drugi dla uczniów od lat 12-tu.
No i puścili „Krzyżaków”. Byłam już 12-latką. I jak tu nie znienawidzić krzyżaków po scenie, jak Jurandowi wypalali oczy?! Film nie był nawet dla 16-latków wtedy.
Teraz film (i tv) nas przyzwyczaił do takich scen, że się oczy zamyka i nawet nie chce się ogladać…
Co racja, to racja – ja podstawiam miskę pod telewizor.
Nawet z programów dla niemowlaków świeża krew leci i mam co pić.
To jest właściwie jakieś wyjście – oglądanie filmów z zamkniętymi oczami. 😆
O, usłyszałem właśne w wiadomościach, że przy pożegnaniu Wulffa wuwuzele faktycznie były w robocie. 😈
A jak się tzw. zwykli ludzie o nim wyrażają… No, naprawdę bym się z nim nie zamienił, mimo tej królewskiej emerytury. 🙄
Tak, jak jemy z zamkniętymi ustami 😆
A, pussiaczku, ja sie juz sam zagubilem i nie wiem co zrozumialem a czego nie. Ja slysze roznice w rosyjskiej wymowie pomiedzy znakami cyrylicy и i ы. Jesli ty nie slyszysz, to tez dobrze.
Ale – po co byly te twoje jakies 'reguly gramatyczne’? One mi sie wydaly nie pri czom. W tym przedstawianiu rosyjskiej fonetyki polskimi literami.
Ja neustannie ogladam filmy z zamknietymi oczami. Zwlaszcza przyrodnicze. Dlaczego na osmiu filmamch na dziesiec musza dzis pokazywac najpierw gonienie, a potem rozszarpyanie na sztuki tych biednych afrykanskich bawolow/antelop gnu czy jak je tam. Kiedys tego nie bylo. Ktos chcial sobie na kolacje upolowac antelope gnu, to zalatwial to dyskretnie, poza kadrem. Pokazywano tylko moment kolacji.
A teraz starch telewizor otworzyc. 👿
Ortequ, Ty to jakis ciezki do wytlumaczenia jestes. Oczywiscie, ze w rosyjskim pismie i mowie istnieje bardzo wyrazne rozroznienie na I i Y. Ale wymowa nie zawsze pokrywa sie z pismem. Piszemy czasami I, wymawiamy Y . Piszemy czasami „je”, wymawiamy „e”. Piszemy czasami O, wymawiamy A.
Piszemy „Cz’to”, wymawiamy „szto”.
Nie rozmawialismy o transkrypcji czy tez transliteracji, rozmawialismy o faktycznej wymowie.
Stop i! Bo Cie podrapie.
Oki. Drap
Noo. Gdzie ono jest? To drapanie? Mieli gwalcic i nie gwalcom
Proponuję, żeby Orteq posłuchał:
http://www.mp4i.pl/podglad-mp3-1779168-01-ja-lubljiu-tiebia-zyzn
I skazał, co słyszy.
Czekam na odpowiedź.
Normalni ludzie spia. Tylko wiedzmy emigranckie spac nie mogom!
Mordku. No oki doki juz. Wiem, wiem. Zabraklo odniesienia do zasad podstawowych. Czyli, do wyjasnienia, dlaczego gdy piszemy “Cz’to”, wymawiamy “szto”. Wiec dobrze, niech mnie to pokosztuje:
Piszemy “Cz’to”, wymawiamy “szto” dlatego samego powodu dla ktorego piszemy „Lenin” a wymawiamy „partia”.
Dla inaczej myslacych, sciaga:
piszemy „Jarek” a wymawiamy „Smolensk” tak samo jak, ewentualnie, inaczej myslacy, pisza „Donek” a wymawiaja „Doda”. Zaleznie od preferencji seksualnych. Paniatno?
Mam nadzieje, ze cos z tego zrozumiano w wielkim swiecie, internecie.
PS.
Droga M7. Odsluchano. I zrozumiano. Wiecej wiary w potencjal rozumienia czegokolwiek przez naszych rodakow. Glownie tych znajdujacych sie poza rubiezami. A jesli czegos nie zrozumiano, no to wybierz droge kotka. I tlumacz do upadlego. Za pomoca mlotka
Ja nie śpiem a nie jezdem żadnom emigranckom wiedźmom 👿
Wiedzmy som oki.
Vesoer, powtarzam: wiedzmy som oki. Cos wiem w temacie. Czas na zaprzyjaznienie sie. Lub – nie
+++
Jakby ktos nigdy sie z tym nie zeknal. O”Anie z Zielonego Wzgorzoa” biega
Jest to chyba jedyny przypadek kiepskiego przetlumaczenia na polski bestsellera miedzynarodowego, ktory odniosl niesamowity sukces. I stal sie najlepszym z mozliwych tlumaczen tej niezwykle popularnej ksiazka Lucy Maud Montgomery. Albowiem to beznadziejne tlumaczenie tytulu ksiazki sprzed wieku do dzisiaj zarabia krocie!
Anegdota z tym zwiazana jest taka
Do skansenu pn. Green Gables w P.E.I, Canada zajezdza polski autokar.
http://www.gov.pe.ca/greengables/
Turysci wysypuja sie z autokaru. Rozgladaja sie. Pada pytanie: a gdzie jest to zielone wzgorze?
Bo tam zadnego wzgorza nie uczyniono dla Polakow. Gables, te zielone, nie oznaczaja zadnych wzgorz tylko zupelnie co innego.
Do dzisiaj nikt nie wie jak przeklamane tlumaczenie tytulu ksiazki – z 'gables’, elementow scian domu, uczyniono „wzgorza” – az taki sukces odnioslo nad Wisla..
Bry!
Orteq. Trzeba przyznać, że do rozumienia jesteś wyjątkowo ciężki…
Widocznie ludzie przeczytali więcej z książki Montgomery niż sam tytuł, niektórzy tak mają. I książka im się spodobała. Może też spróbujesz przeczytać kilka stron? Dom się nazywał „Zielone Wzgórze”… o tu Ci to opisują http://ania-z-zielonego-wzgorza.klp.pl/a-8633.html.
We Wrocławiu jedna strona Rynku nazywa się Strona Zielonej Rury i nie stoją tam zielone rury, ani nawet czerwone.
Zachęcam Cię do wspaniałego, trafnego i nieśmiesznego przetłumaczenia Greengables. Tłumacz wybrał takie rozwiązanie jakie wybrał, jego prawo. Przy okazji, gable to zdecydowanie nie jest element ściany.
To już wiem czemu widząc Lenin słyszysz partia! Pewnie widząc kota mówisz pies. Albo stonoga.
Dzień dobry 🙂
Stanowczo protestuję przeciwko nazywaniu kota psem! Z tego mogą wyjść okropne komplikacje dyplomatyczne! 👿
Stonogi to co innego. One może nawet byłyby zadowolone, gdyby do nich mówiono per koty.
No, dyplomacja odfajkowana, teraz mogę przejść do herbaty. Na szczęście nie „Gruzińskiej”. 🙂
Bobik 8 marzec 12, 13:38
…. uważam, że Kot jest nieoceniony i jego pazurność – od której sam czasem ucierpię – jest w sumie niewielką ceną, którą trzeba zapłacić za przyjemność obcowania z nim.
Jak dla mnie nie w wysokości ceny jest pies pogrzebany. Ale, „czyja władza tego religia” …
http://salmon1.wrzuta.pl/audio/8eo27XxkPL4/maciej_zembaty-20_dzisiaj_tu_jutro_tam
Heleno vel Kocie Mordechaju,
ja jestem ciagle tą samą Jotką, którą zaprosiłaś na ten blog, którą jeszcze w czerwcu 2009 deklarowałaś się publicznie na rękach nosić, która …, ale co tam … kto chce ten pamieta, a kto nie chce pamiętać …
http://w964.wrzuta.pl/audio/4kR9sWbIGUX/piotr_fronczewski_-_modlitwa_francois_villona
Na skraju małej, górzystej wioski mieszkał mnich Zen. Dzielił czas pomiędzy uprawę niewielkiego poletka przy domu i wielogodzinną medytację. Mieszkańcy wioski byli bardzo dumni z tego, że ten świątobliwy mąż zamieszkał właśnie w ich wiosce. Mieszkała też w tej wiosce młoda, zakochana w sobie para. Niestety bez nadziei na to, że ich rodziny pozwolą się im pobrać. Kiedy okazało się, że dziewczyna spodziewa się dziecka, młodzi, żeby uratować i dziecko i siebie przed gniewem swoich rodzin postanowili powiedzieć, że ojcem dziecka jest mnich. Rozeźlony ojciec dziewczyny zaniósł dziecko mnichowi. Mnich wziął dziecko mówiąc: a więc, to tak.
Mieszkańcy wioski odwrócili się od mnicha ze wstrętem.
Po pewnym czasie młodzi zdołali się jednak pobrać. Sumienie nie dawało im spokoju i postanowili powiedzieć prawdę. Zawstydzeni mieszkańcy wsi, na czele z ojcem dziewczyny, poszli do mnicha z przeprosinami i prośbą o oddanie dziecka. Mnich oddał dziecko mówiąc: a więc, to tak.
http://www.youtube.com/watch?v=rHCotH2Q19c&feature=related
A więc to tak …
Dobrej zabawy Koszyczku 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=MaM8_Lbg2vk
A jeżeli ktoś z Szanownej Frekwencji będzie miał ochotę wpaść na kusztyczek, pogaduchy … barek pełny, dom otwarty 🙂
nota7@o2.pl
Tadeuszu,no i sprowokowałeś mnie do grzebania w pamięci 🙂
Zielone Wzgórze to raz (czytałam nie tylko okładkę pierwszego tomu,więc przyznaję Ci rację w tym sporze 😉 )
A co do Dżojsa i Słomczyńskiego,to też masz rację – co więcej,we Wrocławskim Teatrze Współczesnym Kazimierz Braun wystawiał „Annę Livię”(nazywało się to – Słomczyński na motywach Joyce’a czy jakoś podobnie, chyba 1976 ). Pamiętam głównie Teresę Sawicką jako rzeczoną Annę Livię i świetny plakat z syreną (wariant pół-kobieta, pół-ptak,w tym wypadku coś z drobiu 😉
Znajomy opowiadał, że spieniężył swój egzemplarz w Londynie za nieprawdopodobne (dla niego wówczas ) pieniądze.Ech,czasy 🙂
Tadeuszu drogi,
Twojej zywej wagi nie ruszam, dla bezpieczenstwa
Wcisnales mi taki gniot:
„Akcja „Ani z Zielonego Wzgórza: rozgrywa się przede wszystkim w niewielkiej miejscowości Avonlea, położonej na Wyspie Księcia Edwarda, na Zielonym Wzgórzu – domu rodzeństwa Cuthbertów”
To „Zielone Wzgorze” z Twojego linku w dalszym ciagu pochodzi z polskiego tlumaczenia. W oryginale Montgomery zamierzyla Green Gables House zeby stal nad morzem i zeby posiadal zielone SZCZYTY, jako elementy sciany domu. Tu zdjecia ze skansenu, miejscowosci turystycznej dzisiaj oddajacej „prawde” o tej fikcji literackiej
http://www.tourismpei.com/travelmaps/anne.htm
http://www.gov.pe.ca/greengables/
Okiennice tez mial ten dom zielone. Absolutnie nic o „zielonym wzgorzu” nie ma w nazwie Green Gables House
PS. Ja ciebie, Bobiku, tez pozdrawiam. Zapewniam, ze nie bedzie zadnego odwracania psa kotem. Ani odwrotnie
A plakat był Aleksiuna :
http://www.ksimw.net/sklep/index.php?products=product&prod_id=395
Jotko, no i z kim teraz będę klęczeć na grochu?
Mnie może nie wypada pisać czegokolwiek teraz, boć za młodam jestem tutaj stażem( pisanym nie czytanym), niemniej przykro mi jest niewymownie i mam poczucie dużej straty i dyskomfortu po ostatnich pożegnaniach. Na moich oczach ginie coś – duch, istota czy jak to nazwać? Różnica między Koszyczkiem a resztą świata?
Mam nadzieję, że to tylko front burzowy związany z przesileniem wiosennym.
W odruchu rozpaczy ( boć pora jeszcze za wczesna) wyciągam ostanią butelkę Soberano z nadzieją, że ktoś się może jednak skusi i wychłynie z zaświatow, chociażby po to, aby ratować mnie przed popadnięciem w alkoholizm.
Tadeusz Racja? Moze byc. Choc Rajca byloby zgrabniej
Gables to фронтоны. To tak dla latwieszego zrozumienia. Ani slowa nie wspomne o ciezkosci czyjegokolwiek rozumienia..
O powodzeniu tlumaczenia TRESCI ksiazki (razem z jej tytulem) to ja najpierw wyrazilem pozytywne zdanie. ew_ce o tym przypominam, na wszelki wypadek. Moj post dotyczyl tlumaczenia TYTULU ksiazki. Jak sie okazalo w praniu (rynkowym), chyba nadzwyczaj udanego i jednego i drugiego. Tez kcem przypomniec niektorym, ze
MOJ POST W TEMACIE BYL O CHARAKTERZE ANEGDOTYCZNYM
Tylko te durne turysty polonijne, czy nawet z samej Polski na P.E.I. zjezdzajom. I precz o wzgorze, zielone, pytajom i pytajom..
Co Wam powiem, to Wam powiem, ale powiem. 🙂
Zaczęło mi trochę brakować życia na gaszenie blogowych pożarów, postanowiłem więc, że będę się mniej udzielał jako strażak. W końcu wszyscy, w przeciwieństwie do mnie, jesteście dorośli 😉 i sami najlepiej wiecie, na ile chcecie i potraficie dogadywać się z innymi. A może bywa też tak, że się w pewnych okresach chce i potrafi, a w innych nie bardzo.
Oczywiście, szalenie mi przykro, kiedy ktoś podejmuje taką decyzję, że więcej gadać z nami nie chce – czy to w tej chwili, czy w ogóle. Ale wyrażam nadzieję, że może nie są to decyzje ostateczne i zapewniam, że wszyscy Goście – również po ewentualnej przerwie – będą tu nadal mile widziani. 🙂
Bardzo ciekawy artykuł o fatalnym stanowieniu prawa:
http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1524971,1,zle-lub-jeszcze-gorzej-czyli-jak-sie-tworzy-w-polsce-prawo.read
Wygląda na to, że historia z ACTA była tylko symptomem wiele poważniejszej choroby. 🙄
ew_ka
Zapytam niesmialo: a kto nie mial racji w sprawie Dżojsa? Słomczyńskiego nie ruszam..
Czy ta wrocławska pół kobieta-pół drób znosi jajka? Bo jajek, zdaje się, we Wrocławiu nadmiar. 😆
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,11311356,Wybite_szyby__dom_obrzucony_jajkami__Ataki_na_redakcje.html
Dzień dobry 🙂
Prawidłowo czy nie, ale Zielone Wzgórze brzmi lepiej niż Zielone Szczyty 😉
Podpisuję się pod Vargą http://wyborcza.pl/1,99494,11307188,Kocham_roztocza__czyli_ksiazka_musi_pachniec.html Nie umiem sobie wyobrazić domu bez półek z papierowymi książkami. Na co się wtedy patrzy? Na czytnik?
Nic mi nie wiadpmo o kimkolwiek kto więcej gadać z 'nami’ nie chce. Chyba, ze nie zalapuje czegos. Albo zalapuje..
A gdzie te pozary byli, Bobiku? Bo nie zauwazyle. Gaszenie czasem zauwazalem
PS. Haneczko, pelna zgoda. Zielone Wzgorze to jest to! Jak coca cola A.O.
@Orteq 11:20
Racji nie miał ten ktoś,kto napisał,że przekład Słomczyńskiego pochodzi z 1985 (w tekście zacytowanym przez mt7 ) 🙂 Właściwie to Kot Mordechaj (8:03,godz.14:18) napomknął, że chyba zetknął się z tym tłumaczeniem wcześniej, a Tadeusz tylko potwierdził to naukowo 😉
@ Bobik 11:22
A to prawda, jaj ci u nas dostatek 😉 🙂
Dzień dobry.
Bobiku, oglądałam w niemieckiej tv. Jeden z dzienników ujął to krótko: „Aus dem Amt gepfiffen”.
Nisiu, czy u Ciebie też tak pięknie świeci słońce?
Wczoraj kupiłam narzędzie-cudo do usuwania traw/zielsk panoszących się między płytkami w ogrodzie.
Mam dyskomfort w związku z ogólna sytuacją. Moje poczucie sprawiedliwości wyrzuca mi error 🙁 A skoro bal trwa dalej, pozostaje mi udać się zaciszny kąt i pokontemplować w samotności.
Bobiku, że prawo w Polsce aktualnie* uchwalane to gnioty, których i sądy nie przestrzegają, to jest oczywista oczywistość.
Dam Ci przykład.
W 2007 roku znowelizowano prawo spółdzielni mieszkaniowych. Nakazano zmiany statutów do końca roku i przywrócono walne zebranie członków jako najwyższego organu, likwidując jednocześnie zebrania przedstawicieli, wprowadzone jakiś czas temu w miejsce tych zebrań wszystkich członków.
W spółdzielniach, gdzie budowano wg określonych norm zagęszczenia przestrzennego i przewidywano tereny rekreacyjne i inne takie (a nie przewidziano np. parkingów) jest sporo trawników, gdzie można za darmo pobudować nowe domiszcza. Łakome kąski, więc w wielu spółdzielniach nie zmieniono statutów i dalej rządzone są przez niewielkie grupy przedstawicieli. Wzburzeni członkowie – i ciocia Marysia też – odwoływali się do sądów, albowiem wyraźnie jest powiedziane w prawie, że zebrania przedstawicieli od stycznia 2008 nie istnieją.
A sądy na to:
Jedne przyznawały rację, powoływały komisarza, który doprowadzał do wyboru nowych władz i poddawał pod ponowne głosowania członków wszystkie uchwały zatwierdzone dotychczas przez nieważne władze.
Inne stwierdzały, że nie mogą być przecież spółdzielnie pozbawione władz i do czasu rejestracji nowych statutów przedstawiciele, jak najbardziej i owszem.
Tego tylko było trzeba wszystkim złodziejom spółdzielczym, zwłaszcza, że mają kasę na młodych wilków prawniczych bez honoru i sumienia.
Mało tego, Sąd Najwyższy – na szczęście w niepełnym składzie – przychylił się do argumentacji tych drugich.
Nie będę dalej opisywać tego, bo szkoda mojego zdrowia.
Trwam w osłupieniu, bliska wylewu, jak to możliwe, że wbrew oczywistym stwierdzeniom przepisów prawa sądy stanowią inaczej, biorąc w obronę grupkę ludzi przeciwko rzeszom mieszkańców.
* aktualnie – to znaczy tym gorzej, im dalej od 1939 roku.
Z rozrzewnieniem wspominam przedwojenne akty prawne, długo obowiązujące w ojczyźnie, gdzie każde zdanie zrozumiałe było dla każdego czytającego. Oznajmiały prawo w sposób jasny, przejrzysty, wyczerpujący i przystępny.
A co do tłumaczenia „Ani z Zielonego Wgórza”, to ciekawa jestem ilu czytelników sięgnęłoby po tę książkę, gdyby nosiła tytuł „Ania z Zielonych Facjatek”, bo tak się nazywa ten element architektoniczny. Albo „Ania z Pokojów z Lukarnami”, jeśli miałoby mniej staroświecko 👿
W sprawie bywania, nie bywania w Koszyczku.
Podzielam Twój smutek zmoro, nie mniej muszę stwierdzić, że dar obecności innego człowieka bywa czasem darem kolczastym.
Myślę, że doświadczają tego wszyscy, nawet w najbardziej kochających się rodzinach.
I każdy ma za uszami.
Jest kwestią wyboru, czy powie się przepraszam i podejmie próbę naprawienia zerwanych relacji, czy uniesie i odejdzie.
Jedni odchodzą stąd cicho, inni z hukiem.
Popieram Bobika, że jesteśmy dorosłymi ludźmi i albo, utrzymamy to miejsce, albo pomału opustoszeje.
Zastanawia mnie – na marginesie – dlaczego, jak zniknie jeden napastliwy bywalec, zaraz na jego miejsce zjawia się inny.
Dla równowagi w przyrodzie. 😉
Albo Ania z czegoś takiego:
http://t0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcR2jD4OYssfSLzr-TJL2tpvIMGSaSXKN0yBCyxkugcuWg74v_Xq
@Bobik 11:19
@mt7 12:09
Takie prawo, jacy prawodawcy , niestety 🙁
Polityczne i finansowe uwikłania, pośpiech,brak konsultacji z ludźmi merytorycznymi,czasem też czysta,nieskażona głupota … przyczyny można wymieniać w nieskończoność…
A względem wzmiankowanych wcześniej jaj – przykład jeden z wielu :
http://www.gazetawroclawska.pl/artykul/525201,wroclaw-dziure-przy-stadionie-widac-z-kosmosu-zobacz,id,t.html
Nie ma balu. Mnie jest bardzo smutno, nawet jeżeli nie pokazuję tego ostentacyjnie. Ale kiedy się widzi, że pożar zgaszony w jednym miejscu natychmiast wybucha w drugim, motywacja do gaszenia bardzo spada. 🙁
Ja tak naprawdę, na dłuższą metę, mogę dać tylko platformę rozmowy i życzliwość dla wszystkich przychodzących. Natomiast na stosunki między przychodzącymi mogę wpływać tylko w bardzo ograniczonym stopniu. Kiedy jakieś animozje stają się zbyt silne, pozostaje mi tylko bezradnie rozłożyć łapy.
Atmosferę blogowej rozmowy tworzą wszyscy Komentatorzy i – jak w każdych stosunkach międzyludzkich – nieraz wymaga to samoograniczeń, przekłnięcia gorzkiej pigułki, machnięcia ręką na to, kto ma rację, bo czasem racja jest wiele mniej ważna od podtrzymania relacji. Ja tych samoograniczeń nie mogę na nikim wymusić – albo każdy sam się będzie o to starał, albo cały czas będą wychodziły jakieś „niekompatybilności” między rozmówcami.
Nie mogę również na nikim wymusić ochoty do współtworzenia tego forum i to „w duchu wzajemnego porozumienia”. Ale cały czas zapraszam jak najserdeczniej tych, którzy chcą się dogadywać. Bo dla mnie rozmowa z Wami – wszystkimi – jest ogromną wartością.
Święte Twoje słowa, Bobiku, kocham Cię! 😀
Widzisz mt-siódemeczko, napisałaś święte słowa „każdy ma coś za uszami”.
Z dzieciństwa pamiętam z jakim mozołem kleiło się pokaleczone rzeczy, ponieważ uprzednio należało samemu zrobić klej. Z mąki był do papieru, z kości do drewna, z czego robiliśmy do kruchej porcelany już nie pamiętam. Ale warto było włożyć odrobinę wysiłku w naprawianie rzeczy miłych sercu.
A teraz jest przecież znacznie łatwiej – kleju ci u nas dostatek: Uhu, Kropelka, Pattex.
A mimo to mam wrażenie, że teraz znacznie łatwiej przychodzi nam jednak wyrzucanie.
Leniwi się zrobiliśmy jacyś, czy też uczucia przestały mieć znaczenie.
Ja nie mysle zebysmy naprawde stawali przed dylematem – e-booki czy papierowe tomy. Bedzie i zostanie jedno i drugie.
Odkad niercaly rok temu pojawil sie w naszym domu Kindle, urodzinowy prezent dla Starej od E., przewinelo sie przez ten dom zapewne dwa razy wiecj ksizek, niz za poprzednie 2-3 lata. Byly sprowadzane na kindle’a ksiazki dawno czytane i nowe, fiction i non-fiction, bardzo rozne. W zasadzie nie bylo zbyt duzo pomylek, to jest takich, ktore sie odkladalo po przeczytaniu dwoch rozdzialow i uznawalo, ze to nie dla mnie.
I jak tak patrze na dluga liste ksiazek przecztanych glownie w czasie 9-miesioecznego pobytu w Ameryce, zastanawiajac sie, ktore z nich chcialbym miec na polce, na zawsze, to – z lapa na sercu przychodzi mi tylko jeden tytul do lba – „Zajaczek o bursztynowych oczach” Edmunda de Waala , opowiesc biograficzna o jednej rodzinie, punktem wysjca jest niezwykla, skladakaca sie z dwustu kilkudziesieciu sztuk kolekcja netsuke. rzezbionych w kosci sloniowej lub w drzewie japonskich miniaturek, przechodzaca z pokolenia na pokolenie w tej niezyklej rodzinie bankierskiej, rodzinie mecensaow sztuki. Wiem, ze chcialbym siegac na polke i kartkowac te ksiazke odsiezajac sobie w pamieci krajobrazy kilku epok, anegdoty, opisy kolekcji i jej przedziwnej wedrowki po epokach i kontynentach.
Nie mam naboznego stosunku do ksiazki jako takiej. W ciagu naszej wlasnej wedrowki tyle ksiazek musialo zostac za nami – co najmniej cztery razy w zyciu Stara musiala sie decydowac ktore moze zabrac w dalsza droge, a ktore zostawic za soba – stad moze „Zajaczek” tak ja poruszyl.
Sa takie, z ktorymi nie rozstala by sie za zadne skarby – stare szkolne rozlatujace sie wydanie Hamleta w tlumaczeniu pogardzanego Paszkowskiego, choc ma co najmniej trzy inne, ponoc lepsze tlumaczenia, ale Paszkowski byl pierwszm olsnieniem. Ten tomik z ktorego wczoraj cytowalem, The Dancing Socrates z !968 r. – garsci wierszy Tuwima przelozonych przez Adama Gillona – Stara przywiozla go z Ameryki do Londynu, a potem pod wielka presja i niechetnie pozyczla kolezance. Po paru miesiacach kolezanka ze smiechem – o jakiz pyszny dowcip! – powiedziala, ze Gillona pozarl szczeniak. Stara malo sie nie poplakala z zalu i wscieklosci, ale nazajutrz odszukala adres tlumacza i napisala do niego dlugi rozpaczliwy list, pytajac czy nie ma drugego egzemplarza i tlumacz natychmiast przyslal.
Podobnie sie stalo z innym tomikiem wierszy – ceniutkim znalezionym kiedys na nowojorskim kiermaszu ksiazek niechcanych – Spacer z Picassem, kilka wierszy z Paroles J. Preverta w tlumaczeniu Wierzynskiego. Ktos pozyczyl i zgubil. A wydanie bylo jedyne i niepowtarzalne, londysnkie z lat 50-tych. Kiedys robiac ostatni, jak sie okazalo po paru miesiacach, wywiad z Woerzynskim, powiedziala mu nismialo o tym Prevercie i tez tlumacz jej przyslal – ostatni egzemplarz z wlasnych ksiazek!
No jak moglby ktkolwiek rozstac sie z TAKIMI? Jest wiele na naszych polkach ksiazek, ktore maja historie badz sa czesto wyjmowane z polek, bo trzeba cos odswiezyc, cos co brzeczy w uszach i nie daje spokoju. Ale wiekszosc, z lapa na sercu, zdobi pokoj, poustawiana dostojnymi szeregami na polkach drogej, „doroslej” biblioteki, ktora przed laty zafundowala sobie Stara.
Co roku Stara przechodzi straszliwe katusze zastanawiajac sie co z tego mozna byloby wyrzucic, bo nawet najdrozsza i jak najbardzoej dorosla biblioteka ma tylko x polek i miejsca do ustawioania ksiazek i gdzies trzeba znalezc miejsca na nowe.
Wiec konczy sie zazwyczaj tak, ze na smietnik ida jakies powiesci, a zostaja ksaizki z zakresu szeroko rozumianego zdobnictwa i dekoracji wnetrz, bo a nuz Stara bedzie potrzebowala inspiracji do kolejnego poprzestawiania mebli w mieszkaniu :roll:.
Wyrzucanie ksiazek jest trudne, bo ostateczne, i slowo czasami przegrywa z obrazkami cudzych domnow. Domow, ktore maja permanencje, nieznana Starej, bo miotalo na po swiecie. Wiec sie trzyma tego jak rzep Kociego ogona.
Chwalic Boga, ze wynaleziony zostal Kindle. na jego polkakch jest miejsce na 3 tysiace pozycji, mozna sobie poszalec za Psi peniadz, mozna je sobie otworzyc z pomoca jednego ruchu jednego palca jednej reki.
:ops: Moja anielska przysłowiowa cierpliwość wstała później niż ja…. Tą drogą składam samokrytykę. Zanim będę czytał 👿
😳
Helena pięknie powiedziała, że habent sua fata libelli 🙂
Ja po przeczytaniu Stempowskiego, który napisał, że w każdym miejscu na świecie czeka na wędrowca książka dla niego, nie przywiązuję do książek-rzeczy wagi. W pięknym eseju tak napisał. Kiedyś chcialem bardzo pisać takim stylem…. nie ta osobowość… Teraz chciałbym pisać jak Mrożek w Baltazarze. jedno nas łączy: jesteśmy melancholijni śledziennicy (:nie lol:).
Ale nie ta umiejętność 🙁
Musialem sobie wyggoglowac tego „habenta sua”. 😳 Nawet nie wiedzialem, ze jezdem taki gleboki… 😈
A Stempowski ma teraz kilkakrotnie rację: na Kindle’a można ściągnąć książkę w większości miejsc gdzie jest telefon komórkowy na świecie 😆
I ja mysle podobnie jak mt7 i Bobik. Zreszta zaczelam juz cos pisac, Boibiku, potem zajrzalam, i zobaczylam, ze sie minelismy. Ale jednak wrzuce, bo czasem moze warto cos powiedziec wprost, choc roznymi slowami, skoro dla jednych sprawy sa oczywiste, a dla innych byc moze nie. 😉
Co do wspomnianego powyzej uczucia dyskomfortu, to i ja go mam od jakiegos czasu. Tylko, ze nie uwazam, ze trzaskanie drzwiami, obrazanie sie, czy uparte domaganie sie satysfakcji i tego, zeby koniecznie miec ostatnio slowo jest najlepszym sposobem na tworzenie zgodnej atmosfery. (W ogole zreszta osobiscie nie lubie sie obrazac, choc czasem stwierdzam ze smutkiem, ze chwilowo rozmowa jest niemozliwa, i ze chwilowo chyba lepiej ja przerwac, ale nie znaczy to, ze kiedys nie moze byc inaczej, gdy opadna negatywne emocje.) A wszelkie spory potrafia byc ciekawe i ozywcze, gdy sa wymiana zdan, dialogiem, ktory jest mozliwy, gdy obie strony spelnia podstawowe dzentelmenskie warunki (excusez le mot) ;-), i beda wyrazaly swoje opinie i odczucia na konkretne tematy, a nie na temat tej lub tamtej obecnej osoby. Nawet ewentualne reklamacje powinny sie ograniczac do konkretnych wypowiedzi i zachowan a nie do calosci. A jezeli juz ma sie wyrazac odczucia na temat innych osob, bo w koncu jestesmy ludzmi, to lepiej ograniczac sie do wyrazania odczuc pozytywnych (skoro juz odwolano sie powyzej do tradycji Zen, to dodam, ze mudita, czyli sympathetic joy, uwazana jest za o wiele trudniejsza do nauczenia niz wspolczucie dla kogos w nieszczesciu).
I dodam jeszcze, ze znam dzieci, ktore sobie lepiej radza z panowaniem nad negatywnymi uczuciami, i nie za kazdym razem, gdy je odczuwaja, daja temu od razu wyraz. Czego nie mozna powiedziec o zachowaniach wielu doroslych, czesto blizej nieznajacych sie osob w internecie. I dlatego bardzo kibicuje i jednoczesnie wspolczuje Bobikowi, ktory w swoim idealizmie podjal sie zadania prawie ponad sily – umozliwienia rozmowy na tematy ogolne grupki ludzi dobrej woli, niekoniecznie znajacych sie blizej, przynajmniej na poczatku, lub w ogole nieznajacych sie nawzajem w realu. Ale do takiej rozmowy potrzebne jest cos wiecej niz tylko dobra wola Gospodarza. Inaczej mozna mu w koncu prowadzenie tego milego miejsca spotkan zupelnie obrzydzic, a bylaby to wielka szkoda.
A jeszcze co do odwolan do opowiesci z tradycji Zen, to przypomnialo mi sie, ze jest taka ladna opowiesc, ktora buddysci czesto powtarzaja. Otoz dwoch mnichow idzie droga, i dochodzi do rzeki, ktora trzeba bedzie przejsc wplaw, bo nigdzie w zasiegu wzroku nie widac mostu. Na brzegu rzeki stoi zamozna kobieta, ktora nie chce zabrudzic sobie sukienki (kimona), wiec jeden z mnichow, ten mlodszy przenosi ja na plecach przez rzeke. Kobieta mu nie dziekuje. Przez dalsze kilka godzin drogi mlodszy mnich narzeka na niewdziecznosc kobiety, az w koncu starszy zwraca sie do niego i mowi: „Ile to juz godzin temu zalozyles sobie ciezar na plecy i przeniosles przez rzeke?” „No juz dobre kilka godzin temu”, odpowiada mlodszy mnich.”To dlaczego jeszcze teraz niesiesz ten ciezar ze soba?” – pyta starszy mnich.
A o ksiazkach w papierze i nie moze napisze wieczorem, bo u mnie dopiero zaczyna sie dzien, a w nim Kilka Rzeczy, Ktorych Zrobienia Zupelnie Nie Da Sie Uniknac.
I Happy Holi wszystkim! To szczesliwe i mozna powiedziec, ze wlasciwie nieco bobicze, swieto kolorow i wiosny, i padania sobie w ramiona, wiec niekoniecznie trzeba byc kims zwiazanym z Indiami, zeby sie w to dwudniowe swieto usmiechnac. 🙂
Ja mam z książkami tak samo – przestałem się przywiązywać nadmiernie, zależy mi właściwie tylko na tych egzemplarzach, które wiążą się z jakimiś drogimi osobami, albo mają swoją szczególną historię. Zresztą, część biblioteki mam w Krakowie, część jeszcze w kartonach, bo wciąż nie doszedłem do sprawienia sobie dorosłego regału 😉 i to, co stoi na półkach jest w sumie dość przypadkową zberaniną. I coraz mniej zacząłem wierzyć w różne „kiedyś do tego znowu sięgnę”. ie, że do większości jednak nie sięgnę.
Przechodzę ciraz bardziej na wypożyczanie z biblioteki albo czytniki elektroniczne i nie mogę powiedzieć, żebym strasznie z tego powodu cierpiał. Jasne, ma się jakiś tam sentyment dla papieru, ale chyba nie ma co jego zaniku demonizować. Mówię Wam, z glinianymi tabliczkami też pewnie trudno się było rozstać, ale jakoś to ludzkość przeżyła, a i psiość też. 😉
Vesper (12:15)
Niczewo my nie paniali?
Liczy sie tylko dobre samopoczucie. Reszta to irunda
Wyjasniam. Jakby ktos tego potrzebowal
Irunda to miejscowosc. W dzisiejszej Bialorusi. Kiedys, w RP II, i zaraz po niej, „irunda” sie mowilo, gdy cos bylo poza obszarem jakiejkolwiek waznosci zagadnienia.
Np., takie pytanie predsiedatiela: co to sa te kwiaty posrod pola zyta? O osty chodzilo. Odpowiedz przewodniczaceo sowchozu: a, to irunda. Czyli, to z tamtad, z Irundy, przyszla ta zmora (sorry, Zmoro). I wszystko stawalo sie natychmiast jasne.
A oddałem gdzieś książkę o dużym natężeniu „romantyzmu”. W antykwariacie kupiłem antologię niemiecką (jakoś z XIX wieku) poezji angielskiej. Przy jednym wierszu była wyrwana kartka z kalendarza (początek XX wieku) z zasuszonym kwiatkiem — drobny goździk. Pewnie ofiarowany właścicielce, która pięknym charakterem podpisała się na książce.
Bardzo mnie to poetycko nastrajało….
ale dorosłem i jezdem cynik 👿
Szanowny Ortequ. Irunda to popularna miejscowość w Tanzanii, wg Google. ??
A nie chodziło Ci, czcigodny blogowiczu, o eрунда ??
??
Bobiku,
Widze numer postow 777. Oraz ogromnie powolne obracanie sie komendy reload/refresh. Wsypiesz cus, dla odswiezenia, moze wkrotce? Nie naciskam, bron PB, nie naciskam..
Ja się przywiązuję. Dużo naszych książek to książki-przyjaciółki. Przeszły przez ręce nasze, naszych dzieci i znajomych. Mają swoją historię, która jest naszą historią. Do żadnego czytnika nie przytulę się tak, jak przytulam się do nich.
Ja też, ogromnie. A niełatwe to przywiązanie, bo mam ich ponad 5tys. i targam je zawsze ze sobą, a życie takie dosyć koczownicze prowadzę. Nie wyrzuciłami i nie oddałam ani jednej. Nawet po wielkim oberwaniu chmury, kiedy zostały zalane błockiem z ogródka, suszyłam je pieczołowicie wybierajac spomiędzy kartek dżdżownice i truskawki.
Tylko tego Ulissesa po nieprzeczytaniu pożyczyłam i nie domagałam sie zwrotu. Ale bardzo młoda wtedy byłam 😉 . I teraz mi żal.
Szanowny Tadeuszu,
Falszywy trop. Irunda to jezyk ludu. Niekoniecznie tylko bialoruskiego. I napewno nie tanzanijskiego. Oznaczala, w tamtych czasach, nie tyle miejscowosc co polnische Wirtschaft. Na bialoruski przelozona
No, zmora, dla mnie to brzmi jak 5000 kamieni młyńskich…. mam połowę z tego i patrzę niechętnie. A jeszcze kupuję nowe, to paranoja 😳
Moniko, radosnego barwnego swieta Holi calej Rodzinie i Sasiadom.
Osobiscie lubie cos zabarwic w domu przez caly rok, choc przyznaje, ze nie zawsze sptyka sie to z nalezyta aprecjacja roznych kwasnych winogron.
Ostatnio zabarwilem ladnie na czerwono przescieradlo na lozku – lakierem do paznokci, no bo kto (i po co) maluje sobie pazury na tylnych lapapch siedzac na lozku i jednoczesnie ogladajac telewizje i palac papierosy?
Rozejrze sie po chacie co by mozna bylo zabarwic dzis i jutro. Czy liczy sie kolor brazowy – od czekolady. na ktorej sie lekko przekimalem po poludniu? Czy powinien to byc raczej barszczyk buraczkowy?
Dziś rano w metrze ludzie żarli się, jak nigdy.
Przeważnie godzą się w porannym tłoku, na przepychanie, popychanie, wciskanie się.
Co kilka minut wybuchały jakieś przepychanki słowne w odpowiedzi na te tłokowe.
Padło nawet stwierdzenie – „zachowanie nie europejskie”.
Ki diabeł? Co ich ugryzło? Promieniowanie słoneczne pod ziemią?
Z pisaniem na wszelkiego rodzaju forach internetowych to jest zawiła sprawa. W tym świecie umysłów odartych z cielesności ukrytych za okienkiem monitora, jakby łatwiej uwalniają się negatywne reakcje.
Jest w tym, moim zdaniem, i taki aspekt sprawy. Pisanie w internecie jest jakimś radzeniem sobie z poczuciem samotności, zagubienia we współczesnym świecie, poszukiwania kręgu z którym można by się było identyfikować, przynależeć, poszukiwaniem alter ego. Dość łatwo się odnaleźć na forach tematycznych, trudniej chyba w takim miejscu, jak blog Bobika, gdzie spectrum poruszanych spraw jest tak szerokie, że nie sposób we wszystkich sprawach mieć wiedzę (choćby szczątkową). I wtedy jest się wyniesionym na margines, można tylko czytać. A to może być przykre. Jest się wyautowanym.
Jeszcze inna kwestia, to frustrujące czasami poczucie, że mimo przyzwoitego zdania o swej wiedzy, to sam niewiele wiesz. Są inni, którzy wiedzą więcej.
A przecież tu wszyscy równi stanem (posiadania łącza).
Pisać każdy może. I to już, w tej chwili.
Inna sprawa to hierarchia forumowej społeczności – są ci „starzy”, jest guru (lub kilku) – ugruntowane pozycje, fankluby spośród reszty. Jest też swoiste rozdawnictwo „głasków”.
Jednym ze sposobów zaistnienia jest taktyka zaatakowania guru. Stąd i może dlatego ktoś ciągle szturcha Kota Mordechaja sprawdzając, czy pazury Mu się nie stępiły lub Tadeusza, czy się jeszcze rusza.
Ciekawe, że nikt nie próbuje ciągnąć za ogon Bobika?
Mordko, dziekuje. 🙂 No a co do kolorow, to tradycyjnie uwaza sie, ze naturalne substancje koloryzujace sa najlepsze, wiec moim zdaniem swietnie wczuwasz sie w ducha tego swieta. A ze calorocznie – to tym lepiej (znam pare mlodych osob, ktore tez obchodza na okraglo, ze szczegolnym uwzglednieniem czekolady i barszczu, i zlocistych sosow curry). 😉 Niech zyje wieczna wiosna! 🙂
Nie wiedziałem, że się barwi, piękne święto!!! wszystkiego najlepszego!!!
Też obchodzę cały rok naturalnie…
Klakierze, jakby kto ruszył Bobika, to by mu wszyscy zgodnie patelnię wyklepali i inne kęsim robili 👿
Ad Tadeusz 9 marzec 12, 13:40
Kupowanie książek w antykwariacie jest właśnie „romantyczne”.
Kiedyś kupiłem książkę o Królewskich Łazienkach na której była piękna dedykacja rodziców dla 9 – letniej wówczas córki – chyba Zosi.
W domniemaniu zarówno rodzice, jak i córka (chyba) już nie żyli.
I zrobiło mi się i pięknie i smutno.
Podobnie kiedyś kupiłem album operowy z nagraniem na płytach winylowych.
Nie wiem, jak teraz, ale był taki napływ używanych płyt (ale w doskonałym stanie) z kolekcji wyprzedawanych w Niemczech.
I w kopercie obok płyty były wycinki recenzji z gazet, program i chyba bilety.
Taki ślad czyjejś obecności.
„…nikt nie próbuje ciągnąć za ogon Bobika”?
Hehe. 😈
Och, i jak jeszcze się barwi. Ludzie tęczowi i w powietrzu pełno kolorowego pyłu. 🙂
http://2.bp.blogspot.com/-TPoj-TizM4o/TxRqv8TLPLI/AAAAAAAAF9Q/sZaLG4K3fzw/s1600/holi-festival-colours-india3.png
Happy Holi! 🙂
Tadeuszu, paranoja czy zboczenie, jak zwał tak zwał 😉 .
Też ciągle kupujemy nowe, choć już od dawna mówię sobie ” basta babo, zacznij czytać od początku”.
W każdym razie zmusiło to nas do skatalogowania zbiorów w exelu. Trzy miesiące ciężkiej pracy, ale już teraz nie zdarza mi się , że kupuję tę samą ksiażkę pod innym tytułem 🙂 .
Wiele gorzkiej prawdy tkwi w Twoich słowach Klakierze 🙁 .
Mordo, czy z Twoją patelnią coś nie tak? Chcesz mieć wyklepaną? 😈
@klakier 15:46
No i właśnie dlatego pozostaję niepraktyczną zwolenniczką tradycyjnych książek i płyt zamiast tych wszystkich e-booków i empetrójek.chociaż,jak to kiedyś zauważył Tadeusz,każdy neprzemyślany ruch w mieszkaniu grozi spadnięciem rzeczonych na łeb 😉 No ale coś za coś …
A poza tym – Happy Holi 🙂 Mam trochę suchych pigmentów w domu,więc coś sie wymyśli. Swoją drogą ciekawe jak Bobik prezentowałby się w którymś z poniższych kolorów 😉
http://namaste.rocoeg.com/blog/2011/03/24/happy-holi/
@zmora 15:58
zmoro,mam to samo 🙂
Ew-ko, poproszę łeb na wściekły róż, tułów pomarańczowy, a ogon w trawiastej zieleni. Łapy przednie fioletowe, tylne czerwone. Tylko pasztetówka, jeśli można, niech zostanie w kolorze pasztetówkowym. 🙂
Antykwariaty, tak samo jak targi staroci, są ukrytymi Szecherezadami. Jeżeli umie się ich słuchać, mają tysiące historii do opowiedzenia. Dlatego kupowanie tam jest czymś całkiem innym niż w normalnym sklepie, nie mówiąc już o sprzedaży wysyłkowej.
Vesper,
obejrzalam ten film „Zawieście czerwone latarnie”.
Poruszający, ale okropny.
Wiele slusznego, klakierze.
Na takich blogach jak Bobika i latwioej i trudniej. Szeokie spektrum tematyczne pozwala nie tylko przyslichowac sie, ale takze zabierac glos,kiedy rozmowa toczy sie na znajomym terutorium, albo zaproponowac wlasny temat rozmowy.
TRudniej kiedy poznajemy sie blizej, a stale przebywanie we wlasnym gronie temu sprzyja, i Nick przestaje byc Nickem, a stake sie np. calkiem bogatym obleczonym w skore i futro konkretnym i niepowtarzalnym Kotem.
Dla mnie np. Nisia, nigdy juz nie bedzie jakas postacia o ktorej wiem tylko z grubsza, ze „jest popularna pisarka” albo jak proponuje ankieter Bobikowi „dobry pies”, odkad opowiedziala jak sie zabrala za pisanie pierwszej swej ksiazki w czasie ciezkiej, smiertelnej choroby Siostry, bedzie juz tylko zywym Kotem, ktorego zobaczylem w innym swietle i ktoremu przyjrzalem sie z bliska. A ilekroc przyjrzymy sie komus blizej, to poniekad zaczynamy brac za niego odpowiedzialnosc, przestaje wiec byc „idea Nisi” , ktora „pisze popularne ksiazki”, a staje sie Nisia z naszego najblizszego otoczenia, Nisia z krwi i futra. Te Nisie znaczniej jest latwiej zranic, bo naprawde Kazdego potrafia zranic tylko prawdziwi ludzie z ktorymi rozmawiamy i wchodzimy w jakies relacje. Dlatego Matki sa mistrzyniami od zranienia. Albo Bliscy Przyjaciele. Bo nas znaja i wiedza ktoredy walnac. A jesli nawet wala nie do konca swiadomie, tylko przez gapiostwo, to wcale nam nie jest od tego lepiej, bo przecie”powinni wiedziec”, „powinni wyczuc”.
Och, czuje, ze zno sie rozmiauczalem ponad wszelka miare.
Tylko Klakierze, w przypadku Koszyczka jest pewna istotna różnica.
Jest to prywatny dom Gospodarza, w którym regularnie bywają, nazwijmy to, „krewni i przyjaciele” i w którym to domu drzwi na przyjęcie stoją otworem dla każdego przechodnia, jeśli zechce wstąpić.
I podział na „guru” i innych nie jest najlepiej trafiony. Przyjaciele i kandydaci na przyjaciół byłby właściwszy.
I naturalnym jest, że swoich przyjaciół znamy lepiej, wszystkie ich wady i zalety( a któż ich nie ma?) i zawsze jest bliższa ciału koszula, bo jest moja, nawet jeżeli czasem jakaś nieznosna fałdka zadrapie.
I to trzeba zaakceptować, a nie szukać akceptacji na siłę. Być może nigdy jej nie znajdziemy 😉 .
Ale uważam, że właśnie na tym polega wielkość Koszyczka – tylu wspaniałych, różnorodnych ludzi. Wspólne przebywanie może wszytkich tylko wzbogacić, bo człowiekiem stajemy się poprzez spotkania. Każdy z nas jest ich sumą.
Ale każdy może mieć również gorszy dzień. I o tym trzeba tylko nie zapominać.
Tak sobie myślę, że każdy z nas ciągnie Bobika za ogon. Nie żeby stale i specjalnie, ale ciągnie 😕
Pomimo wszystko – Holi Wszystkim 😀
Dodam: pytanie za tym jest jak dalece chcemy korzystac z przywileju mozliwosc ranienia. I czy zjawiamy sie tu z ukryta agenda – dopasc i zranic? I czy narawde ccemy przebywac w towarzystwie kogos, kto bezustannie chce ranic X czy Y?
Bobiku, no właśnie wyobrażałem sobie Ciebie w takich barwach jak podane 😆
Klakierze, zakładam, że z Warszawy piszesz, znalazłem rozwiązanie agresji ludzi: pełnia wczoraj była. Jakoś dziwnie często koreluje się pełnia z dziwnym zachowaniem ludzi. Moje dzieci reagowały jak dobre wampiry…
Odwiedzanie blogów, chyba nie tylko wypełnianie samotności. Tu można zrobić coś, z czym coraz trudniej w realu: wpaść, coś chlapnąć i gnać dalej. W realu trzeba wypełnić wszystkie części rytuału społecznego, to trwa. Teraz tak często ludzie mówią, nie mam czasu, ach jak to życie przyspieszyło… mam swoje myśli na ten temat, jak zwykle cyniczne i mizantropijne myśli.
Poza tym to rzadko się spotyka w jednym miejscu tylu porąbanych ludzi co tu 👿 i jest zabawnie i fajnie. Zawsze bardzo lubię jak Monika wpadnie, chlapnie coś indyjskiego (i wypadnie). To taka inna perspektywa. Jak to Holi. Chętnie bym się wysmarował kolorami… i spryskał perfumą kogoś. Co prawda mam skojarzenia z naszymi rytuałami wielkanocnymi, kolory i spryskiwanie.
Na początek – nie bądźmy pochopni.
Zranienie nie jest tym samym, co chęć zranienia. Pamiętam historię z Żoną Sąsiada (jaka szkoda, że już tu nie bywa). Nie miałam cienia złych intencji, a wyszło jak wyszło i bardzo trudno było mi wytłumaczyć tekst i podtekst. Wrogość otoczenia czułam wyraźnie. Myślę, że Żona S. mnie wtedy skreśliła. Nic nie jest proste.
Zaraz koniec pracy. Lecę. Postaram sie jeszcze wpaść.
Nie, Mordko, mimo swego cynizmu tak nie sądzę (o tych zranieniach). Myślę, że często w pośpiechu coś się chlapnie, nie przemyśli, a, zwłaszcza jak ktoś osoba emocjonalna, i pisze emocjonalnie, to niechcący pisze tak, że może kogoś urazić.
Dlatego na wszelki wypadek piszę tak, aby nikt nie rozumiał!
No i haneczka napisała to samo.
Jakieś dziwo piekę. Ciekaw jestem, czy ktoś będzie w stanie to zjeść, oprócz mnie, bo nie należy na kucharza wydziwiać. W natchnieniu świętem Holi sypałem co bardziej kolorowego było, zaczynając od dużej ilości kurkumy! Jak zupa na gwoździu.
Ad Kot Mordechaj
Bezsprzecznie tak jest.
Fora tematyczne nie są miejscem, aby chcieć pokazywać brzuszek jeża.
Na Blogu Bobika (mimo publiczności miejsca) obok mega spektralnej tematyki cały czas podskórny nurt bycia Ludziem się wije.
Może to jest właśnie Magia tego Miejsca.
Mimo czasem osłabiających ową Magię, Ducha (zwał, jak zwał) potyczek słownych – w sumie czasem o to, kogo prababka była piękniejsza.
No cóż – pewnie najłatwiej się rani Najbliższych i najdotkliwiej.
Bo Im na nas zależy.
I nam na Nich.
Dla dokładności dodam, że nie jest to tylko domena Matek.
Kocie, o cudzych intencjach nic pewnego nie wiemy, więc ukryte agendy lepiej zostawić w spokoju.Tym, co możemy obserwować, są efekty, czyny, rozmowy. I niestety, bywa tak, że ktoś z rozmów wychodzi zraniony, nawet kiedy takiej intencji nie było. A bywa i tak, że zranionych jest więcej i zwykle wtedy każdy uważa, że on zachował się w porządku, tylko ci inni…
Nie znam innego sposobu na takie zapętlenia (jeżeli chce się z nich wyjść), jak uprzejme kontynuowanie rozmowy – nawet szczególnie tym momencie uprzejme. Ale to jest mój sposób i nie każdemu musi leżeć.
Jak przez gmłę 😉 przypominam sobie, że z kilkoma Tu Obecnymi Osobami moja netowa znajomość zaczęła się nieszczególnie. Albo były początkowo jakieś mylne wrażenia, albo ktoś powiedział o kilka słów za wiele, albo jeszcze coś innego. Ale na szczęście obie strony potrafiły to przełknąć i przejść do następnych wrażeń, które okazały się znacznie lepsze. Więc nie ma co zgadywać ani zakładać, co jest za następną górą, tylko najlepiej pójść tam i się przekonać. A zwyczajna uprzejmość bardzo tę drogę ułatwia. 🙂
Ad zmora 9 marzec 12, 16:19
Ja nie zapomniałem, że to prywatny gościnny Dom Gospodarza i że wcale Gospodarz i Przyjaciele nie mają obowiązku zaprzyjaźniania się z zaproszonym gościem.
Ja pisałem ogólnie o pewnych mechanizmach pisania w internecie.
A wracając do Domu Gospodarza – no to może warto pamiętać, że nie robi się burd w gościnie.
Za przeproszeniem – knajpa jest za rogiem – tam można się nawalić.
I to nawet po ryju!
Holi, Holi, Holi! To ja sobie zrobię Holi tulipanowe: nakupię tulących panów w różnych kolorach i porozstawiam po mieszkaniu. A jak się trochę otrząsnę z pracy, która jest od paru tygodni wyjątkowo lepka, to może jeszcze jakiś barwny myk wymyślę. Ach, ach, będzie miło. 🙂 Moniko, bardzo dziękuję za pretekst.
A co do tego poważnego i przykrego wątku, który choć wypierany, jakoś nie chce dać się wyprać, to budzi we mnie smutek, zawzięty chłopski opór i Dezyderatę. Tulący panowie dla wszystkich istot dobrej woli – dwu, cztero czy choćby stunożnych – głodnych koloru, tulenia i radości! 🙂
Ciekawe, czy to „chłopski” dotyczyło pochodzenia, czy płciowości?
O, to ja, ten głodny. Bo ja właściwie zawsze bym coś zjadł. 😳 Może być radość, a jak nie dowieźli, to chociaż kolor. 🙂
Muszę się jakoś pocieszać, żeby smutne wątki nie zjadły mnie. 🙄
Haneczko, nie mialem pojecia, ze Zona mogla odejsc, bo Ty cos powedzialas. I nie wydaje mi sie to nawet bardzo mozliwe. Tez mi Zony Saiada bardzo brakuje, czesto o niej mysle i zawsze pytam Bobika czy sie na nia nadzial w Krakowie i co slychac. A do Meza Zony sasiada, ktorego znam osobiscieie, mam wrecz nabozny stosunek, taki to przywoity Kot. Jesli Ty myslisz, ze Zona Sasiada przez jakies Twoje slowa odeszla, to przciez mozna to chyba wyjasnic pozablogowo? Za Kota Zywego w Niebie nie uwierze, ze Zona Cie „skreslila”, bo to chyba nie ten typ osobowosci, co skresla.
Zgadzam sie z Tadeuszem, ze mozna w pospiechu i niechlujnie cos chlapnac. Kazdemu sie zdarza. Ale jesli sie robi to regularnie, selektywnie i sie z tego nie wycofuje, tylko dalej powtarza to samo, to wybacz, jestem Starym Kotem i wiem kiedy bazant nie jest pierwszej swiezosci.
http://www.youtube.com/watch?v=_alSC5d1OTo
Klakierze, uprzejmie wyjaśniam, że „chłopski” dotyczyło pochodzenia. 🙂 Może na wszelki wypadek dodam, że mojego własnego pochodzenia.
Ale przecież się da uniknąć konfliktu. Ja wczoraj nieświadomie sprawiłam Jotce przykrość pisząc o p.Jolancie. Nie zdając sobie sprawy z tego, że Jotkę to zrani, bo zna i ceni bardzo osobę.
A mimo to poklęczałyśmy sobie razem na grochu i Jotka pomogla mi pisac karniaka zadanego przez Bobika 😉 .
No takiego karniaka to ja też mógłbym popić 👿
Ale to nie do uniknięcia, jak się pisze o czymś trzecim, to jeden lubi to drugi tamto. Byle się nie pożreć o to lubienie nielubienie, bo to sensu nie ma.
Dla mnie w ogóle pożeranie się nie ma sensu, bo znam rzeczy znacznie lepsze do pożerania. 🙄
No masz, teraz mi się samo zaczęło myśleć o samojedztwie. 👿
Jakie to było klęczenie… groch się rozciapciał na pacię. 😉
Ja to tak se myślę – jak się ciągle będę zastanawiał, czy moje postrzeganie rzeczywistości komuś nie przyniesie przykrości, to w ogóle nie będę nic mówił, a zacznę pisać papierowe pamiętniki.
Małżonka byłego Pana Prezydenta akurat jest osobą, która może wzbudzać rożne kontrowersyjne odczucia.
Od podziwu dla pewnej klasy, do zachowywania rezerwy do różnych jej zachowań, wypowiedzi.
Tylko dlaczego mnie miałoby poruszać dogłębnie, że ktoś ją uwielbia lub nie?
OK – jak ktoś wiesza (za przeproszeniem) psy na jakiejś osobie, to mnie to otrząsa (ale może nie jestem doinformowany), jak ktoś wynosi pod niebiosa, to się zastanawiam, czy może coś przeoczyłem.
Wiecie, że da się zjeść 🙂 Ma piękny złocisty kolor, trafiłem na ciekawy smak… przypomniałem sobie, że wrzuciłem i kumkwaty 🙂
Tadeuszu, ale koniecznie musisz jeszcze wrzucić coś wściekle różowego. 🙂
Witam 🙂 Radosnego Holi.
Same świętowania. Przedwczoraj Purim dziś Holi. Urok bioróżnorodności 🙂
Jesteście wspaniałym blogiem wrażliwych humanistów. Kiedyś to uświadomiłem Bobikowi w prive. Słowa „wrażliwych humanistów” jak najbardziej +++ 😀
Biegnę na ” W ciemności”
Ad Tadeusz 9 marzec 12, 16:50
I ja sobie pomyślałem tak wielkanocnie.
Nie rozeznając się zupełnie w kulturze hinduskiej i związku tego święta z religią przemyśliwałem nad tym, co znam.
Hmmm – czy Holi równa się Wielkanoc?
Ale co??? wstążki jednak nie strawię…
A czemu Irek się od nas odseparowuje 😯
Holi jesr blizszy Purimowi niz Wielkanocy. Kiedys Monika o tym ladnie opowiadala, zaraz sprobuje poszukac.
A propos lubienia-nielubienia. Jeśli napiszę, że nie lubię pasztetówki, ba – nie znoszę – to Bobik zakrzyknie: Świetnie! Dajmidajmidajmi! 😛 Ale jeśli napiszę, że pasztetówka to jest x*&^%#)*&^$@, które jakiś skończony #$@^$%@$^*()&%$ wymyślił, inny %$$#@^*()&%# wyprodukował, a jacyś $^%@#@%&)^% to, cha cha cha, jedzą, to Gospodarz, jak sądzę, przy całym jego zapasie dobrych chęci, na mój widok będzie się – co najmniej – tylnią częścią obracał. Bez merdania! Nie unikajmy, proszę, kontrowersyjnych tematów, nie milknijmy, gdy się nie zgadzamy – pokłóćmy się nawet czasem, 😉 ale z uważaniem. (U)ważne jest chyba, żeby unikać pisania, a nawet sugerowania, że zawsze, wszędzie, wszyscy, nikt. Wyjątkowo duża dawka uważności i elegancji jest wskazana przy rozmowach o konkretnych osobach, na tematy religijne i – oczywiście – o jedzeniu. 😉 Zwłaszcza, kiedy Tadeuszowi, prawem kaduka zaiste, uda się coś dobrego ugotować, a ja tu o wspomnieniu o suchych kanapkach siedzę. 😈
Kolory ozywiaja, nie ma dwoch zdan! 🙂 Dziekuje wszystkim za zyczenia i nawzajem, bo uwazam, ze i tak we wszechswiecie tyle jest cierpienia, ze nigdy nie dosyc wzajemnego zyczenia sobie chwil radosci. 🙂
Tadeuszu, dzieki za dobre slowo na moj temat. 🙂 Co prawda ja odzywam sie nie tylko na tematy indyjskie, ale na nie odzywam sie takze – bo lubie, bo czesto ta sciezka myslowa leca moje mysli (choc jest i wiele innych sciezek, co mozna zobaczyc jak sie zajrzy do archiwum), 😉 i takze z tego powodu, ze zaczelismy sie tu kiedys spotykac troche dlatego, ze wydalo sie nam sie w pare osob, z Bobikiem na czele, ze czasem w innych miejscach brakuje nieco robienia miejsca dla Innosci. Dlatego calkowicie sie zgadzam z Toba co do koniecznosci pogodnego znoszenia cudzego zdania na przerozne tematy (tu takze mi blisko do Klakiera). A ze czesto znikam – sprawa ma zwykle zupelnie prozaiczne wyjasnienie: mam dwojke malych dzieci oraz prace, nie zawsze tak platna jakbym chciala, 😉 ale jednak, i rozliczne dodatkowe obowiazki. A poza tym naprawde czasem wole posluchac, i popatrzec gdzie poplynie strumyk, jesli nie wetkne do niego mojego patyka, zwlaszcza, ze na wielu sprawach sie nie znam, albo ich detalicznie nie sledze.
Ago, juz Cie widze cala w tulipanach. Moze tez jakies malutkie curry, jak wyszlo u Tadeusza? 😀
Ago, jak Ty się wyrażasz 😯
Nie wiedziałem, że takie wyrazy znasz…
Ależ przecież zrobiłem i dla Ciebie??? Czekam i czekam…
A teraz przepraszam, ale w radio puszczali rano kawałki Bacha mszy h-moll w nowym nagraniu Herreweghe i tak mi to teraz chodzi po głowie, że muszę posłuchać.
Może pitaya by się do tej zupy nadała? To bardzo holistyczny owoc. 😉
http://www.free-photos.biz/images/food/fruits/pitaya_roja.jpg
Ja też dziś nie cały czas wtykam swój patyk do strumyka (robota, tak wiele roboty…), ale bardzo uważnie słucham tego, co mówicie o rozmawianiu. A ponieważ właściwie prawie nie mam się z czym nie zgadzać, to dochodzę do wniosku, że mogę jeszcze przez chwilę pogadać z tą robotą. 😉
No dobra, jak z nią skończę, zaraz zajmę się wpisem. 🙂
Ostatnim okiem: widzę, że mam albo curry albo zupę 🙂 Pitaya piękna, ale nie znam…
To moje to nic nie przypomina chyba… na zupę za gęste. Curry w ogóle.
Mordko, Żona Sąsiada nie przeze mnie, nie. Aż tak źle przecież nie było, ale że było Jej wtedy przeze mnie bardzo przykro, jestem pewna i nikt tego ze mnie nie zdejmie.
Misie-patysie w nowej wersji 😀 wchodzę w to 😀
Tadeuszu, zamknij oczy i jedz wyłącznie paszczowo, powodzenia 🙂
„Otóż pewnego dnia Puchatek, Prosiaczek, Królik i Maleństwo grali w „Misie-patysie”. Na komendę Królika: „No dalej!” – każdy wrzucał swój patyczek do wody, a potem wszyscy pędzili na drugą stronę mostka i przechyleni przez poręcz patrzyli, czyj patyczek wypłynie pierwszy.”
Toteż mówię, że w nowej wersji, bo nie o rywalizację idzie 😉
Wiem, ale nie mogłem się powstrzymać, aby nie zacytować.
Ja bardzo lubię Kubusia Puchatka.
A kto nie lubi? Kubuś też jest z Zielonego Wzgórza 😆
😀
Dlatego się wewnętrznie buntuję, ze ktoś mi chce zabrać Zielone Wzgórze.
Szukalem, szukalem tego co Monka kiedys pisala o Holi i nie znalazlem… 🙁
Sorry. Kazdy moze wyguglowac 🙁
Bobik i Ska, obawiam sie, ze jest t.zw. wyzwanie:
http://wyborcza.pl/1,95892,11315419,Piszecie_piata_zwrotke_naszego_hymnu_.html
Postmodernistycznie, poprosze 😈
Klakierze, dzieki Tobie przypomniała mi sie prześmieszna sytuacja.
Jak moje dziecię było małe bardzo lubiło oglądać przejeżdżające pociągi.
Któregoś dnia poszliśmy na przejazd kolejowy na wrocławskich Krzykach. Akurat przejeżdżał pociąg do Świdnicy. Dziecię ( ubrane w jakieś wyjątkowo jaskrawe kolorki) pomachało maszyniście, ten uprzejmnie odmachal i pociąg się oddalił.
Następnie wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do Świdnicy na cmentarz. Bezpośrednio przed głównym wejściem cmentarza jest most nad torami kolejowymi.
Usłyszeliśmy zbliżający się pociąg, a zatem dziecię poczekało, żeby pomachać panu maszyniście. To był ten sam pociąg, który wcześniej widzieliśmy we Wrocławiu.
Pan maszynista widząc dziecię odruchowo odmachał, następnie rozpoznał młodego po ubraniu, wychylił się prawie cały z okienka, a na jego twarzy odgrywala się cała gama uczuć: niedowierzanie, osłupienie, strach…
Pociąg przejechał pod mostkiem, przebiegliśmy na drugą stronę, a maszynista ciągle jeszcze wisial w okienku patrząc za siebie w naszym kierunku.
Ciekawa jestem, co sobie biedak myślał 😉 .
Mam wątpliwości, czy w jednej zwrotce da się upchać Lecha, Smoleńsk, Krzyż, Wawel, Naród, Eksterminację, Prezesa i to, o czym niesłusznie zapomniałam 🙄
Zmoro 😆
A Tadeusz chyba zjadł, bo bardzo milczy…
Haneczko, zlapalas ogolny kierunek bardzo dobrze, teraz jeszcze rymy i jakis stosowny 10-zgloskowiec. 😈
Może, że prowadzi Wehikuł Czasu 😀
No, Haneczka to rzeczywiście dała zadanie… 🙄
Jak Lech ongiś ze Smoleńska
udał się na Wawel,
Naród z Krzyżem i z Prezesem
uda się po sławę.
Marsz Wielkiej Nacji
będzie to, mówiąc skromnie,
a Eksterminacji
i tak nie zapomniem!
Pierwsza zwrotka – rewelacja ❗ Przy drugiej trzeba jeszcze podłubać 😉
Teraz czekam na Rymkiewicza i, na litość, jak się nazywa ten pan, który tak pięknie pisze, że aż zapomniałam?
Stanisław Ryszard Dobrowolski
Niedobrze. Albo za dużo pamiętam 😯 albo za dużo zapominam 😳
Tak, tak, podlubac.
Klakier, piękniej 😆 Na W mu chyba było.
Marsz, marsz Kaczynski… i dalej
Wentzel?
No nie, Kaczyńskiego z eksterminacją zrymować za Chiny nie potrafię. 😯
A poza tym głodny jestem i idę zrobić kolację, a nie dłubać. Co najwyżej mogę jeszcze jedną zwrotkę zostawić.
Mówił Polak do komucha:
z tobą się rozliczę,
lecz pokrzepię najpierw ducha
wieszczem Rymkiewiczem!
On ci jest, Mordko! Dziękuję 🙂
ta piąta zwrotka powinna być europejska
A Europa ma być wraża, czy jutrzenkowa?
Dzisiaj dzięki Europie
Żyje się nam w Niebie
Dziewięć gwiazdek świeci bardziej
Niż jedna na niebie
może „jaśniej” – no muszę to jeszcze przemyśleć – to była wersja alfa
hasłem wszystkich zgoda będzie
i ojczyzna nasza.
Tego fragmentu – wiem, wiem, wyrwany z kontekstu – mi w hymnie brakuje. A jak się czujecie z myślą o całkiem nowym hymnie? Mniej bojowym?
Tadeusz paszczowo wchłonął, później intelektem chłonął Bacha.
Skończył na Anderszewskim 🙂
A tu naskrobał tak
Już tam Bobik zdaje rację,
Szczekiem zagniewanym,
Trzeba nam eksterminację?
Kaczyński ..eeee….
tu ciągle wychodzą dziwne rymy…
ten?
Ach nasz Bobik miewa rację,
Szczeka roześmiany,
Komu trza eksterminację?
Kaczyńskiemu, rany?!
A jaki on bojowy?
póki my żyjemy
dał nam przykład Bonaparte – a Sobieski przykładu nie dawał
Echhhhh!
że już o tym ojcu Basi całym zapłakanym – nie wspomnę
Zara zara, ale przed tą zgodą to jakoś malopacyfistycznie było 👿
niemiec moskal nieosiędzie,
gdy iąwszy pałasza,
hasłem wszystkich zgoda będzie
y oyczyzna nasza
marsz marsz et
Siądźmy razem więc do kupy
Napijmy się nica
Tuż przed nami jest Warszawa
To nasza Stolica
Jak to bylo u Mrozka: Bardzo podoba mi sie ta nowa Konstytucja, ale brakuje w niej slowa „kurwa”.
To jakos tak podobnie brakuje mi czegos w Hymnie.
Gdzie jest zeen, kiedy jest potrzebny?
może jednak – razem z nami
To jest to właśnie pisanie internetowe – człek się śpieszy, aby zdążyć.
Echhh – te dawne listy – zanim przyszła odpowiedź, zanim się napisało, wysłało, dni mijały – było jak w myślach cyzelować zdania
Mordko 😆 😆 😆
A ojca Basi nie oddam!
pewnie pije młodą krew
Koteczku, cudne! Ale jak dobrze popatrzysz, to w mym kulfonie da się coś podobnie zrymować 🙂
Zeen pełniowo krwiopijczy 😉
A gdzie jest foma 🙁
Tadeuszu, toż się, from the mountain, przyznałam, że wyrwane z konteksu. 😆 Ale przynajmniej to magiczne słowo 'zgoda’ się pojawia. 😉 A właśnie że bojowy: w każdej zwrotce zmierzanie i zagrzewanie do walki.
No zgoda to była taka, żeby wszystkich prać po mordach 👿 waląc też w tarabany, proszę ja Basieńki
Znalazlem cytat z Mrozka, zeby nie przekrecac (19 kwietnia 1997 r.):
Konstytucja, owszem, ładna. Tylko dlaczego ani razu nie użyto słowa 'kurwa’? (…) Do zredagowania konstytucji należałoby zaprosić specjalistów choćby od disco polo, żeby była mniej pieśnią biesiadną do muzyki i rymu, jeśli już nie może być czymś jeszcze bardziej rozrywkowym. Nie może? A właściwie dlaczego nie może? Więc przetłumaczyć z pisanego na wizualne, skoro czytanie coraz gorzej idzie. A jeśli już koniecznie musi być pisane, to niechby się zaczynało od: 'Cześć, to ja, wasza Rzeczpospolitka Polutka’. Nie, doprawdy, nie ma koherencji, synchronizacji, koordynacji i konsekwencji między różnymi wymogami demokracji przodującej. Więc w imieniu ludu umęczonego kulturą wysoką proszę o minimum: żeby w projekcie konstytucji umieścić choć raz słowo 'kurwa’. Żeby przybliżyć i uprzystępnić. Przecież to ma być konstytucja dla mas, nie?”.
No piękne! Dziennik powrotu, wyguglałem. I nie znam… 🙁
Bo to kawalkami sie ukazywalo w jakims dzienniku, nie pamietam w ktorym.
Ten byl moj ukochany.
Kocie, cytat piękny, tylko nie bardzo mi pasuje do sytuacji. Bo to słowo niekonstytucyjne jest po prostu i basta, a fragment, który podałam, w oryginale u Wybickiego był, ale do hymnu nie trafił.
A wyszło i książkowo
Sławomir Mrożek
Dziennik powrotu
Noir sur Blanc, Warszawa 2000
http://www.culture.pl/baza-literatura-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/eAN5/content/slawomir-mrozek-dziennik-powrotu
Poczytam 🙂
Zaraz zaraz, jak konstytucja uchwali, żeby rzeczone słowo znalazło się w konstytucji, to już będzie nie tylko konstytucyjne, nie tylko niebasta, ale i czcigodne i nobliwe!
Ale może faktycznie szkoda takiego pięknego słowa do konstytucji… 😉
Bo ona, faktem jest, mdła strasznie 😯
To w Konstytucji stoi, ze nie wolno uzywac najpopularniejszego slowa w jezyku polskim?
Do chrzanu z taka Konstytucja!
Czytam Tadeusza i wyszło mi na to, ze nie znam Konstytucji.
Ale pamiętam poprzednią:
W Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej władza należy do ludu pracującego miast i wsi
Zawsze się zastanawiałem potem, jak się ów lud czuje, jak mu władzę odebrano?
A dzisiaj rano, jak już wyszedłem z metra „nie europejskiego”, to zaszedłem do sklepu. Przede mną ubrany w roboczy strój z kaskiem na głowie jegomość niczym skała płacił za zakupy i ze sprzedawczynią rozważał wyższość setki żurawinówki nad setką cytrynówką, Goldenów nad Slimami.
Idąc dalej natknąłem się na sznurek wychodzących do pracy kompanów „jegomościa” zmierzających ku budowie.
Krzepkie chłopy i budowa rośnie w oczach.
I pod chmury pną się mury.
I naszła mnie refleksja:
Gdzież jest bard, który by wyśpiewał ten obrazek?
Lud czuje się lepiej. Został Narodem. 😈
Tadeusz, ( 18:12), jaka separacja 🙄
Też jestem wrażliwy 😳
Sądzisz, że unarodowienie ludu zostało przez lud przyjęte z należnym zrozumieniem?
Pozostawiając na boku kwestie zasadnicze.
Napisz, proszę, jak odebrałeś „W ciemności”.
Nie kusić barda, bo wyśpiewa nam tarabaniący Naród w symbiozie z babilonką 🙄
Zakonotuj słów tych sznur waść:
Polak sztuka chytra –
w konstytucję wstawi „kurwa”
i jeszcze pół litra. 🙄
No dobrze, może być Naród trąbiący 🙄
Właśnie oswajam się wewnętrznie z filmem. Chociaż historię L. Sochy znałem już przed nakręceniem filmu. Nie dziwię się jednak, że nie dostał Oscara. Klimat filmu jest dobrze wyczuwalny w tej części Europy. Relacje polsko – ukraińskie, polsko -żydowskie, ukraińsko -żydowskie, a nawet polsko – polskie. Nikt z z zewnątrz tego nie zrozumie.
Gdy kolejny pusty worek
z pleców zgiętych zrzuci*
to się, w zgodzie z konstytucją,
i spije, i skłóci.
*zainteresowanych tym, co poeta miał na myśli, odsyłam do wierszyka Idzie Grześ przez wieś.
Zastanawiam się, czy wolę naród bijący w tarabany, czy dający w trąbę.
Jeśli można tę alternatywę rozważać.
A może jakaś kombiacja alpejska? Naród dający w tarabany. No, dobra, w pół tarabana. 😈
Niech grzmi nam trąba i taraban huczy
Jak się zepniemy, dojdziemy do Zbruczy
naród/lud dający w trąbę 👿
No masz, znowu w okopach 🙄
Do Irka
To rzeczywiście jest nieczytelne na zewnątrz.
Zastanawiam się, czy to jest czytelne i w Polsce dla pokolenia, które nie ma zamocowania w pieśni gminnej.
Nominacja do Oscara oczywiście przydała filmowi marketingowego blichtru i gdy byłem na seansie sala była pełna.
Ale o dziwo, nie było oklasków na koniec.