Z opowieści Hofmana
Znacie? Podejrzewam, że znacie. Ale i tak posłuchajcie. Niedawno, niedawno temu był sobie dobry król i był niedobry dworzanin. Szarogęsił się na własną rękę, błyszczał w mediach, strzelał z armat do wróbli i w ogóle wyprawiał najdziksze swawole, kładąc w ten sposób na łopatki znakomite pomysły dobrego króla, który oczywiście nie miał o tym wszystkim zielonego pojęcia. Wręcz przeciwnie, cały czas był przekonany, że trzyma sznurki w ręce i steruje wszystkimi zausznikami wedle swej żelaznej woli. Niestety, wybryki niedobrego dworzanina doprowadziły do nader smutnego końca – król musiał abdykować i przekazać tron swojemu największemu wrogowi, co bynajmniej nie wpłynęło mu dobrze na samopoczucie.
Ale nawet po tym ubolewania godnym zdarzeniu król nadal hołubił złego, głupiego i niedojrzałego dworaka, pozwalając mu łaskawie całować swój królewski pierścień i wylegiwać się w swych promieniach. Niestety, nie każdy potrafi docenić wspaniałomyślne gesty byłego władcy. Łajdak, o którym mowa, zaczął kąsać podsuniętą do ucałowania dłoń, a potem, co gorsza, wziął swoje zabawki i oświadczył, że idzie się bawić na innym podwórku.
No, tego nawet dobremu królowi było już za wiele! Przejrzał nagle na oczy i zrozumiał, że to właśnie przez tę niewdzięczną kreaturę upadła dynastia, a na tronie zasiadł znienawidzony konkurent. Innego władcę odkrycie, że w gruncie rzeczy najważniejszy w państwie był jeden z poddanych, mogłoby załamać. Ale nie naszego dobrego króla, który szybko wpadł na jeden z genialnych pomysłów, z których był szeroko znany. Wystarczy skorygować drobny błąd, jakim było danie stanowiska owemu podstępnemu nikczemnikowi i królestwo znowu rozkwitnie pod rządami właściwego władcy, a poddani zaczną się pławić w szczęściu aż do mdłości. Albowiem – doszedł do wniosku dobry król – z rządzeniem zawsze tak bywa, że nie jest winien ten, kto na tronie, nie jest winna koncepcja, nie są winne poronione decyzje ani skrzywiony ogląd świata, tylko jakiś tam jeden łotr, przejawiający nadmierne jak na królewski gust ambicje.
Czy to bajka, czy nie bajka? Ja tam się za bardzo nie znam, ale zapytajcie rzecznika Hofmana, on na pewno zna odpowiedź. Nie mówiąc już o królu, który jest przekonany, że zna odpowiedzi na wszystkie, nawet najtrudniejsze pytania.
Klasyczne bajki są bardzo smutne. Ale mają przyjemniejszych bohaterów. Na tle tego rzecznika Wilk od Babci jest prawie sympatyczny. A może jestem niesprawiedliwy z tą niechęcią do durni?
Spoko, andsolu, nawet gdyby, to nie jesteś jedynym niesprawiedliwym. 😉
A Wilki w ogóle są bardzo sympatyczne, tylko wpadły w sidła czarnego piaru. 🙄
Krol byl bardzo dobry, ale troche prostoduszny. I rozne hieny go ekspolatowaly – jak np. ta co mu prygotowywala kampanie wyborcza nacpawszy go najpierw roznymi tabletkami , tak ze nie bardzo nawet wiedzial co mowi. Na szczescie sie polapal po wyborarch i hieny sie pozbyl demaskujac jej podly charakter.
Teraz, nalezy mniemac, zostali mu juz tylko bardzo oddani i lojalni doradcy – gotowi nocowac na wycioeraczce aby tylko udowodnic swa milosc i prezywiazanie. To oni wlasnie namowili bylego krola aby poki co siedzial pod miotla, geby nie wystawial, mordy nie otwieral , tylko czekal. I to sie moze okazac bardzo skuteczna strategia.
Jesli okaze sie, ze wcale skuteczna strategia nie jest, bedzie to dowodem ze obecni doradcy sa tak dobrze zakamuflowani, ze jednak dzialaja na niekorzysc bylego krola. Wtedy glowy poleca.
Polecieć muszą, ponieważ nie ma takiego króla, któremu wcześniej czy później nie zacznie się coś pieprzyć w mechanizmie. Wredny król zastanawia się wtedy, czy przypadkiem nie dałoby się naprawić lub przerobić mechanizmu, a nasz dobry król ma o wiele lepszą metodę – rzucić jakiś łeb na pożarcie. Nasyceni łbem wyborcy zaczną z rozkoszą trawić i nie będą mieli motywacji, żeby przyglądać się mechanizmom albo i samemu królowi. Tak by w każdym razie wynikało z bajek. 🙄
A nie wiesz Piesku przypadkiem ile dawny krol ma jeszcze glow w zapasie? I czy moze nimi szastac jakby jutra nie bylo?
Każdy dwór ma w sobie coś z hydry – na miejsce ściętej głowy zaraz wyrasta jakaś następna. Niekoniecznie bardziej łebska, ale przecież nie o jakość w tym wszystkim chodzi, tylko o czołobitność. 🙄
To nikt z nich jeszcze sie nie polapal, ze sama czolobitnosc acz wysoce pozadana, nie gwarantuje konfitur z krolewskiego stolu? Najwieksi czolobitnicy bylego krola zorientowali sie, ze latka leca, kazde kolejne wybory sa przegrywane, i jak chca zrobic kariere jeszcze zanim dawny krol przeniesie sie na lono Abrahama, to trzeba cos ze soba zrobic? Oczywiscie od tego czolobicia glowy im zle pracuja i zaden (zadna) jeszcze dobrze nie wyszedl z porzucenia krola, ale przynajmniej przestali sie z nich ludze natrzasac.
Ludzie może. Psy nie przestały, bo nawet jeśli jeden powód do się natrząsania ustał, to nadal widzą mnóstwo innych. 😈
Ale pomijając tych niedobrych dworzan, co uciekają z przytopionego okrętu, to przecież wszyscy wiedzą, że w otoczeniu króla bez czołobicia nie razbieriosz. Nie tylko tego króla zresztą. Królewskość w ogóle ma to do siebie, że podniesione czoła bardzo źle znosi i na taki niemiły widok niemal odruchowo woła „o, do kata!”.
Chyba tylko krolowie z elekcji. Ci z urodzenia to znosza czolobitnosc fatalnie, co widac czesto po kwasnej minie.
Wilczusie sa bardzo miłe. Można to zobaczyć tu, gdzieś od 4’30”
http://www.youtube.com/watch?v=g8_3jrjGAxg
Coz za gluptasy sa te les Loups! Mysla, ze Mlle Grimaud jest ich Przewodnikiem Stada! I zachowuja sie bez godnosci, bez honoru! 😈
Hi, hi. Już ja widzę tę kocią godność, kiedy przychodzi Stara z bażantem. 😈
A wysługiwanie się Starej i pastowanie jej podłogi kurczakami to niby takie honorowe, hę? 👿
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami
Styrał król sempiternę ledwie włócząc nogami
Usiadł był na kamieniu i posiedział chwil kilka
A jak wstał to zobaczył: w sempiternie ma wilka…
A król był dobrotliwy, wiedzą wszyscy to w koło
Delikatnie wziął wilka i go zaniósł do zoo
Tamże wilka przyjęli nawet z wielką ochotą
Lekko tylko się dziwiąc, że król przybył piechotą
Na pytanie dlaczego, zawstydzony król przybladł
Odrzekł z lekkim wysiłkiem: od trzech dni
Szukam
kibla…
Kiedy król musi błądzić niedoinformowany
Tracą na tym poddani bowiem król niewysr.ny
Kiedy głównym zajęciem a do tego niechlubnym
Jest dla króla pytanie: co ma zrobić z tym gówn.m
Wtedy tylko królestwo kwitnie i ma zalety
Kiedy wszędzie dostępne są bez trudu szalety!
Pastuje podloge pieczonym kurczakiem tylko od wielkiego dzwonu.A gdy Stara przychodzi z bazantem, to kleka przede mna i podaje na kolananch w najlepszej porcelanie. 😈
I z dostępnym szaletem rozkwit może być kpiną,
gdy ma g…o okazję, żeby na wierzch wypłynąć. 🙄
Spotkal mnie rzadki despekt.
Wybralam sie na zakupy do Marksa i Spenccera, a po wyjsciu na kruzganek centrum handlowego zobaczylam samochod lodziarza sprzedajacego moje najukochansze, obok radzieckiego plombira i perelowskiego calypso, lody – miekkie, w wafelkowym rozku, zakrecane, pelne wspanialej chemii. Szybko sobie kupilam i usiadlam na laweczce, wdajac sie natychmiast w pogawedke z jakas siedzaca obok pania. Zdazylam liznac raz, kiedy do moich lodow dorwal sie bardzo bezczelny golden retriever, a poniewaz byl ciagniety na smyczy w przeciowna strone (od moich lodow) przez swego chlopaka, wiec stojac pod katem ostrym na tylnych lapapch dociagal do mojego rozka z lodami tylko koniuszkiem jakze dlugiego jezyka.
Musialam mu oddac calosc, co on chetnie przyjal. Nie pamietam aby mi podziekowal.
A jak poszlam odkupic sobie loda, to sie okazalo, ze lodziarz juz odjechal. 🙁
A mnie za to spotkało coś w rodzaju antydespektu. Dostałem tatara w cenie zwykłego mielonego, bo sprzedawca miał resztówkę i już się jej chciał pozbyć. 😀
(Usiłuję jakoś zwekslować temat loda, bo nie mogę rozstrzygnąć, za kim psietyka nakazywałaby mi się opowiedzieć – za Heleną, czy za retrieverem. 😈 )
Tu w słowach jest coś o karle i dworze…
http://www.youtube.com/watch?v=CIUTV-FxqoE
😈
No, wypisz, wymaluj – gdyby tylko „ją” zmienić na „jego”, mamy dość precyzyjny muzyczny obraz stosunków między Hofmanem i Prezesem. 😆
Karzeł to który z nich? Nie za bardzo kojarzę wzrost tego Hofmana. 😛
Też mi się przez chwilę pojawiła ta wątpliwość. Ale potem stwierdziłem, że jednak zawsze bardziej karłowaty ten, co na klęczkach. 😈
A ten dumnie wyprostowany to będzie kurdupel. 😈
Tylko żeby się komuś nie pomyliło: ten mikrus na czterech łapach, to ani karzeł, ani kurdupel, tylko pies. 😎
Pomieszaliście mi wszystko z królduplem. I o co chodziło z tą panną Twiggy, że jak wilk ją lizał to ona lepiej grała?
No to mnie się teraz pomieszał króldupel z dupkiem żołędnym i już nawet nie wiem, czy to, w co jest grane, to aby na pewno zechcyk. 🙄
Przyjemniejsze tematy:
Sos na letnie upaly do wszystkiego, zrobilam dzisiaj na reszte tygodnia: salsa verde
http://racheleats.wordpress.com/2012/08/21/the-sauce-is-greener/
W Argentynie to jest chyba chimichurri.
slonce? moze wyjdzie 🙂
szelaszcze
herbata
wygodne sniadanie 😀
brykam
do czynu 🙂 😀
brykamy fikamy
Pożegnanie z kotem. 🙁 Na dodatek Rudy zmierzał wczoraj na ślubny kobierzec, ktoś go przy tym trzymał na muszce, cd dzisiaj i ja go nie obejrzę. 🙁
Nie cierpie jak oni rozkladaja na dwa odcinki, bo zawsze sie okazuje, ze pierwszego nie obejrzalam.
Dzień dobry 🙂
Pierwszy odcinek zawsze można sobie dośpiewać. Drugi zresztą też. 😎
Gorzej z brakiem kota. Tu już żadne fantazje nie pomagają – brak to brak. 🙁
Zanim dzień się na dobre rozkręci i zasypie lawiną żądań – kawa na tarasie, pod winogronami. Trzeba łapać te ostatnie karpie, póki się jeszcze da. Wkrótce już poranki i wieczory będą za chłodne, żeby się tarasować bez owijania w derkę.
Niemcy też mają swój słynny zielony sos frankfurcki – Frankfurter Grüne Soße, a w wersji lokalnej Grie Soß. Jest on uważany za coś w rodzaju dobra narodowo-regionalnego, a nawet doczekał się pomnika: 😀
http://de.wikipedia.org/wiki/Grüne-Soße-Denkmal
Każdy z tych szklanych domków ma inny odcień zieleni, odpowiadający jednemu z 7 ziół, które w skład sosu wchodzą.
Ja tez dzis rano odkrylam Grüne Soße – raczej dip czy tez smarowidlo niz Soße, cos na ksztalt japonskiego humusa w kolorze zielonym: utarty groszek zielony z mieta i wasabi, troche tez dodaneg creme fraiche. Wynalazek Marksa i Spencera, oni zawsze cos nowego wymysla.
Wiec bylo na sniadanie do posmarowania crumpets, miast croissantow, z ktorymi postanowilam troche przyhamowac , bo to rzucanie palenia nie dziala dobrze na gabaryty derriere. A wrecz dziala fatalnie, alas, poor Yorrick! 🙄
No to mogę dołożyć jeszcze jedną wersję zielonego sosu, którą czasem przyrządzam, bo jest naprawdę błyskawiczna. To jest właściwie rodzaj lżejszego, nieoleistego pesto – zimny, odtłuszczony bulion (najlepiej kurzęcy) zmiksowany z bazylią i migdałami (można też zmiksować z samą bazylią i dosypać mielonych migdałów do pożądanej gęstości). Proste jak drut, a skuteczne. 🙂
Żal mi się strasznie zrobiło Agi, która za jednym zamachem została pozbawiona Kota i Ulubionego Bohatera. 😥 Myślę, że powinniśmy jej jakoś pomóc w tej ciężkiej chwili i wspólnymi siłami dopisać ten odcinek, którego nie będzie mogła obejrzeć, nie zapominając o przemyceniu do niego Kota. Ja mogę zacząć. 🙂
Muszka jęknęła. Rudy był trzymany na niej już drugą dobę i powoli zaczynało jej się to wydawać przesadą. O rozwinięciu skrzydeł nie było mowy, o pobzykaniu nawet nie dało się pomarzyć… A przecież w oryginalnym scenariuszu, o ile dobrze pamiętała, Rudy miał być na niej zaledwie przez marnych parę minut.
– Zróbcie coś, chłopaki – poprosiła nieśmiało dżentelmenów z gangu narkotykowego, którzy wydawali się mieć niejaki wpływ na rozwój wydarzeń. – Wszystkie kończyny mnię ścierpli.
Szef grupy, wściekle przystojny latino o egzotycznym imieniu Stasiek, skinął ze zrozumieniem głową.
– Zbieraj się! – rzucił do Rudego. – Damie niewygodnie. Trzeba cię przetransportować w jakieś inne miejsce.
Dwóch członków gangu złapało Rudego pod ramiona i pociągnęło w kierunku wyjścia. Rudy wyswobodził się z ich uścisku jednym, wyćwiczonym przez wiele odcinków gestem, wyszarpnął z kieszonki ślubnego ancugu słoneczne okulary i z wprawą włożył je na nos. Potem wolno odwrócił twarz w stronę prześladowców.
– Proszę bardzo, panowie – wycedził przez zęby. – Teraz jestem gotów.
– Miau! – skomentował z uznaniem siedzący w sektorze dla publiczności Kot i aż się oblizał na myśl o dalszym ciągu. 😈
Dzień dobry 🙂
Jestem, tylko siedzę cicho.
Typek od opowieści nie przechodzi mi przez gardło
Oddam wszystkie sosy, tylko zostawcie mi majonez 😎
Do dalszych ciągów się nie nadaję 😳
Ago, tak mi przykro. Mamy w ciepłej pamięci wszystkie nasze Koty.
Natalia Boa Vista, najbardziej kompetentny analityk DNA w stanie Miami, budzila sie z anestezji po operacji powiekszenia biustu z rozmiaru B do DD, kiedy jej telefon komorkowy rozbrzeczal sie fragmentem Piatej Symfoni Mahlera. Spojrzala na numer. Rudy ! – wykrzyknela zaniepokojonym, ale spokojnym i opanowanym glosem. – Czesc, Horacjo, co sie dzieje? – zapytala spojrzawszy na zegarek i za okno.
Jednakl zamiast glosu Rudego, uslyszala w sluchawce jakies prychanie i bardzo wyrazne, starannie wyartykulowane „Maiu!”
A potem znowu: _ Miau, miau, miau, maiumaiamiau, miau”.
– Bede za kwardrans – rzucila Boa Vista w telefon i wyrwala z zyly rurke od kroplowki. – Rudy w niebezpieczenstwie, dodala tytulem wyjasnienia w strone pielegniarki, ktora usilowala ja powstrzymac.
Ja zrozumiałem, Haneczko, że pożegnanie z Kotem było tylko chwilowe, nie ostateczne. Przy ostatecznym nie śmiałbym robić sobie żadnych śmichów-chichów.
To byl kotek chwilowo wypozyczony Adze. Teraz musi go zwrocic.
Pielęgniarka rzuciła okiem na długie, cętkowane, kręte boa Natalii i wysyczała zawistnie:
– Niektórym to się powodzi! Człowiek pracy ręce sobie może po kolana uharować, a takich cymesów się nie dorobi.
– Nie mam czasu na analizy socjologiczne – przerwała brutalnie Natalia i walnęła pielęgniarkę na odlew sporym kalibrem swego świeżo powiększonego biustu. Kobieta zachwiała się i padła na łóżko, pociągając za sobą plątaninę kabli, rurek i roztworów. Natalia runęła w prześwit, który utworzyło padające ciało, dobiegła do otwartej windy i z niejakim wysiłkiem wepchęła do niej biust.
– Zobaczymy się na dole! – krzyknęła, po czym, uwolniona od straszliwego ciężaru, lotem błyskawicy zbiegła po schodach, nie przejmując się mijanymi po drodze szczękami lekarzy, które opadały wokół niej jak jesienne liście…
No nie, Mordko. To Aga była chwilowo wypożyczona Kotkowi, który uznał, że pora ją oddać. 😆
Oj, to dobrze, jeden kamlotek mniej.
Gapam, i nie tylko dlatego. Czytam i bardzo bym chciała zrozumieć i ogarnąć http://www.polityka.pl/nauka/czlowiek/1529319,1,historia-przelomowych-odkryc-naukowych.read 😳
Bolala go glowa i bylo duszno, kiedy zaczal dochodzic do siebie. Z trudem otworzyl obrzmiale powieki. Wokol panowala ciemnosc. Probowal wycwiczonym ruchem zdjac ciemne okulary, ale lokiec napotkal na sciane. Zaczelo do niego docierac, ze znajduje sie w bagazniku samochodu pedzacego z przekrazcaniem dozwolonej na Florydzie szybkosci 50 mil na godzine. – Moze wywoza mnie poza stan? – przenknelo mu przez glowe.
Samochod najwyrazniej zmierzal nie po autostradzie, ale po wybojach, po jakims nierownym terenie, nie zniejszajac predkosci. Okulary same z siebie zsuwaly sie z twarzy
Rudy wsluchiwal sie czy nie uslyszy scigajacej samochod porywaczy syreny policyjnej badz warkotu smiglowca. Przypomnial sobie, ze mala jest szansa aby policja pofatygowala sie aby zatryzmac samochod porywaczy. „Pewnie siedza na posterunku i i ogladaja w telewizji nowy X-Factor” – pomyslal ze zloscia.
Nalezalo sie przegrupowac. Z trudem przesuwal reke w kierunku kieszeni z komorka. Ale telefonu nie wymacal, Musial mu wypasc gdy ciagneli go do samochodu.
Shit! – powiedzial pod nosem i sie natychmiast zawstydzil. Nic nie usprawiedliwia uzywania wulgarnych slow w trudnej sytuacji.
Narzeczona Rudego nie należała do osób cierpliwych. W miarę upływu czasu rzucała coraz bardziej nerwowe spojrzenia na bezrobotny ślubny kobierzec i przestępowała z nogi na nogę, przez co – nie bez powodu – czuła się jak przestępczyni. „Ciekawe, co by powiedział na to Rudy” – przemknęło jej przez głowę, ale natychmiast z wściekłością uświadomiła sobie, że to właśnie jego spóźnienie jest przyczyną wszystkich komplikacji.
– Niech się wypcha! – warknęła pod nosem i już miała opuścić pueblo, kiedy nagle zobaczyła Kota, niby to bawiącego się frędzlami kobierca, ale w istocie dającego jej niedwuznaczne Znaki…
Nie byla wcale pewna czy powinna postarac sie dowiedziec o co kotu moze chodzic. Nie miala do niego zaufania i nieraz myslala, ze moze byc kolejna wtyczka FBI wyslana do CSI Miami by donosic na zgrana , ZBYT zgrana ekipe dochodzeniowa. Obserwowala go nieraz jak niby spiac na parapecie pod wielka donica pelna orchidei, obserwuje przez szparke uchylonych powiek co sie dzieje w laboratorium. Czasami jakby od niechcenia wachal probowki i naczynia petri przygptowane do badan.
Nie patrzylo mu dorze z oczu i zanadto ocieral sie o nogi Rudego, ktory zywil do niego wyrazna, niepojeta slabosc i nawet pozwalal czasami stracac sobie czarne okulary z nosa. Byla zazdrosna o kota i nawet raz usilowala go kopnac pod stolem. Przypomniala sobie slowa powtarzane przez nieboszczke Babcie, ktora byla pelna zadziwiajacych madrosc wywiezionych zeStarego Kraju. „Koty sa falszywe!” – mowila czasami podnoszac siwiutka glowe znad rozpadajacego sie juz od czestego kartkowania Poematu „Mister Taddeo”.
Ten kot z pewnoscia byl falszywy.
W trzęsącym się na wybojach samochodzie Rudy usiłował rozeznać się w topografii bagażnika. Ciemne okulary przeszkadzały mu w tym zdecydowanie, ale z zasady nigdy nie zdejmował ich ani nie wkładał pod nieobecność kamery. Spróbował dużym palcem u lewej nogi wymacać wyjście awaryjne. Bez skutku. Sytuacja okazała się bez wyjścia.
Znienacka samochód zatrzymał się, jakieś silne dłonie otwarły bagażnik i wywlokły Rudego na światło dzienne. Niezdjęcie okularów okazało się błogosławieństwem. Słońce prażyło tak, że nawet moskity siedziały rozwalone w cieniu opuncji i pociągały zimne piwo z puszki.
Ranczo wyglądało na opuszczone, ale z wnętrza zabudowań gospodarczych dobiegał jakiś apetyczny bulgot. „Nielegalna produkcja” – pomyślał z wrodzoną przenikliwością Rudy. „Trzeba będzie tu przysłać naszą ekipę”.
Boss o egzotycznym imieniu Stasiek wygramolił się z przedniego siedzenia, doskoczył do Rudego i na wszelki wypadek dał mu w zęby.
– Przyszła kryska na Matyska! – wrzasnął wesoło. – Chyba rozumiesz, że po tym, co tu widziałeś, nie możemy cię wypuścić żywego!
– Jak mogłem coś widzieć w tych okularach? – zapytał spokojnie, z nieodpartą logiką Rudy.
– Nie mędrkuj! – syknął złowrogo Stasiek. – Nawet jak nie widzisz, zaraz i tak poczujesz pismo nosem. Nie pozwolimy, żeby przez byle glinę wpadło nasze najwydajniejsze laboratorium zupy ogórkowej, którą mamy zamiar zalać Mniamniami, Boston, Toronto, a nawet Tamtoronto…
padalo pomiedzy drzewami Terenow Zielonych, malo, skapo,
uwazam, ze powinno wiecej, powinno lac, ale jest jak jest, a wlasciwie bylo
bywa….
😉 🙂 🙂
a to linki do BARDZO ciekawego filmu:
http://www.youtube.com/watch?v=GCywius47U4&feature=relmfu
http://www.youtube.com/watch?v=ScBEW1uBDC8&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=7RYQ3xqj7Gs&feature=relmfu
http://www.youtube.com/watch?v=COPlFOgEATU&feature=relmfu
cztery odcinki prawie 60min, lazi mi po glowie, nie daje spac,
zwalam te zmory (solidarnie) w Wasze rece 🙄
ostatnio wazny polityk partii (CSU-http://pl.wikipedia.org/wiki/Unia_Chrześcijańsko-Społeczna_w_Bawarii) koalicjanta Pani Merkel naglosnil teze obecna w mediach o wykluczeniu Grecji ze Strefy € (i moze tez z
UE), wykopac tych nierobow, zostawic ich samych sobie, tez zle spalem, mialem bowiem w glowie wlasnie przeczytany tekst:
nizej linka ( jeden wpis-jedna linka 🙂 )
http://exignorant.wordpress.com/2010/08/28/piec-faz-upadku-czesc-1/
ide moczyc „glupiego Jasia”, bedzie zupa, bedzie jak wyjdzie
🙂 🙂 🙂
tu jeszcze raz linka do Wiki o CSU:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Unia_Chrześcijańsko-Społeczna_w_Bawarii
„Ogorkowa? – wycedzil z przekasem Rudy. – Zupa? Od kiedy z ogorkow robi sie zupy? – ciagnal dalej. – Jako zywo nie slyuszalem, aby ogorki nadawaly sie do robienia zupy! Przeciez nawet nie da sie ogorka wrzucic do gara, bo sa za dlugie!” – Rudy nie ukrywal kpiny w glosie.
Boss Stasiek az poczerwuienial ze zlosci i nawet przez moment zapomnial jak bedzie ogorkowa po angielsku. Widac bylo golym okiem, a nawet w ciemnych okulararch, ze kpina w glosie Rudego zabolala go do zywego. Co oni, kurka wodna, wiedza o porzadnej zupie?!!!
Tymczasem Rudy usilowal dyskretnie zbadac, ze wraz z telefonem komorkowym nie wypadla jego wierna baretta cougar, szescionabojowa, wielokalibrowa, ktora zawsze nosil przy sobie w tylnej kieszeni spodni. Jeden falszywy ruch, a nie wiadomo co Boss Stasiek moze mu zrobic. Moze go zabic, albo jeszcze gorzej – nakarmic zupa ogorkowa, cokolwiek oni tam tak nazywaja. Udajac, ze drapie sie w tylek, przesuwal dlon do kieszeni spodni….
Jest! Dlon Rudego wymacala znajomy ksztalt. Jednym sprawnym, dobrze wycwiczonym ruchem wyciagnal przedmiot, co do ktorego nie mial watpliwosci, ze jest jego spluwa:
http://www.imdb.com/media/rm2265225216/nm0000325
Dobry wieczór 🙂
Jutro otwarcie Igrzysk Paraolimpijskich.
tu sylwetka dr Ludwiga Guttmanna
Byl o doktorze Guttmannie sliczny program w tv BBC.
A ja wczoraj zakupilam az trzy apaszki z pieknym logo palalimpijskim – morda lwa z rzwiana grzywa w barwach brytyskiej flagi. Bardzo, bardzo malarskie i z odpowiednimi napisami. Nie wiem kto je projektowal, ale sa przepiekne. Kupilam glownie dlatego, ze apaszki sa z cieniutkiego batystu bawelnianego, a ja potrzebuje tego w charakterze chustek do nosa, bo nie moge uzywac papierowych (alergia!) Woiec neustannie poluje na cienkie i bardzo delikatne i miekkie chusteczki, ktoryc teraz nigdzue nie mozna znalezc, borzekomi „niehigieniczne” (tak mi oznajmila sprzedawczyni w sklepie, gdzie chustek nie bylo, choc zawsze tam wlasnie byly!) . Kupujac trzy chustki naraz wsparlam Paralimpiade, bo caly dochod idzie na uczestniczacych w niej sportowcow. Sa jeszcze duze piekne chusty z tym samym pieknym logo i fajnymi napisami. O wiele ladniejsze niz gadzety na Olimpiade.
O, Tu, trzeci od gory z czarnym obramowaniem:
http://www.next.co.uk/g7190s1
Ciekawy ten artykul o dr Guttmanie.
Tymczasem, poniewaz wczoraj nie zdazylam, bo bylam w rozjazdach, dorzucam cegielke do wczorajszej Bobika historyjki historii o krolu. Powtarza sie w niej motyw psychopatii, skadinad tutaj dosc znany – z tym, ze odniesiony do politykow w ogole, a nie tylko do najbardziej rzucajacych sie w oczy przypadkow. 😉
http://www.theatlantic.com/health/archive/2012/07/the-startling-accuracy-of-referring-to-politicians-as-psychopaths/260517/#
Heleno, Bobiku, pięknie Wam to idzie! 😆 No po prostu pięknie! Mój dzisiejszy wieczór zawłaszczyła korporacja – dopiero dopełzłam do domu i wpadłam w sieć. Horacio i zupa ogórkowa! 😆
Haneczko, też z dużym zaciekawieniem czytałam ten artykuł, który powiesiłaś na lince. Nie mam pojęcia o fizyce, ale czytało się bardzo dobrze. A ten fragment mną wstrząsnął: „John Clauser (…)wykonał doświadczenie wykazujące, czy nieszczęsne, rozważane od blisko pół wieku splątanie kwantowe występuje w przyrodzie, czy nie. (…) udowodnił to, co tak naprawdę chciał obalić – że wyśmiane przez Einsteina, Rosena i Podolskiego splątanie kwantowe to pospolita cecha przyrody. (…) Wykazał, że fizyka kwantowa, mimo swojej kuriozalności, pozostaje słuszna, musimy natomiast na dobre zapomnieć o intuicyjnym wyobrażeniu rzeczywistości. Rzeczy mogą się zdarzać bez wyraźnej przyczyny, splątane cząstki tworzą całość niezależnie od tego, jak bardzo je rozdzielimy, świadomość zdaje się mieć dziwną władzę nad materią. 😯
Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/czlowiek/1529319,2,historia-przelomowych-odkryc-naukowych.read#ixzz24yX3b8xj
Sprytna Polityka – linka pod cytatem to bynajmniej nie mój pomysł. Splątane cząstki tworzą całość niezależnie od tego, jak bardzo je rozdzielimy? 😉
Buuu, odebrano mi dziś wieczorem laptoka, bo Pan Administrator miał jakąś pilną robotę i mógł ją wykonać tylko na Macu. 😥 W związku z tym ciąg dalszy nastąpi pewnie dopiero jutro, ale za to jak w banku. 🙂
No nie wiem, czy obecnie jak w banku to znaczy na pewno, Bobiku? 😉
Oczekujac z niecierpliwoscia na sage kryminalno-obyczajowa, mozna sobie przesledzic dalszych ciag sagi dotyczacy jedzenia/niejedzenia jajek. W zeszlym tygodniu opublikowano badania, wywodzace, ze sa prawie tak zle dla zdrowia jak palenie, ale w okazuje sie jednak, ze wprost przeciwnie – sa bardzo zdrowe!. czekam na kolejne odcinki. 😉
http://www.theatlantic.com/health/archive/2012/08/sunny-side-up-in-defense-of-eggs/261600/
O splataniach kwantowych nie bede sie zas tu platac, bo mi to za bardzo przypomina rozmowy przy rodzinnym stole (gdzie splatanie jest odpowiednio rozplatywane na uzytek laikow, takich jak ja). 😉
Tymczasem – niechetnie bo niechetnie, ale trzeba byc zorientowanym – posledze sobie choc troche politykow, szukajac ewentualnych cech psychopatycznych u tych i owych (akurat jest konwencja Republikanow na Florydzie). 😉
Hej Moniko, ja tez od lat sledze jajeczna debate. Jajko na miekko i pszenna chrupka buleczka z maslem i szczypiorkiem to moje ulubione sniadanie. I mojego Syna rowniez.
Jak w banku rzeczywiscie stracilo pierwsotne znaczenie i mam ochote lapac sie za portfel jak slysze ten zwrot.
Nie mam sily na rozmowe dzisiaj, bo caly dzien od 5-ej rano czyscimy, pierzemy, pucujemy, wietrzymy dom, palimy swiece, bo nasz Starszy Pies stoczyl o 5 ej rano wojne ze skunksem. Skunks jak zwykle jest gora i okopal sie pod naszym tarasem. Obudzil mnie nad ranem straszliwy smrod. Bylam przekonana, ze pala sie jakies chemikalia w garazu. Nie moglismy pojsc do pracy, bo po prostu smierdzielismy.
No ale czysto jest teraz w domu jak na Wielkanoc!
Oj, to rzeczywiscie bieda, Kroliku. Ten smrod jest okropny! Pamietam, jak kiedys pies znajomych mial podobna przygode… Odwaniali sie przez pare dni (zdaje sie, ze pies wpuscil skunksa do wnetrza domu). No ale w koncu przeszlo. Tylko juz nie pamietam, co sie okazalo skuteczne w walce ze skunksim smrodem.
A jutro na sniadanie waham sie miedzy omletem ze szczypiorkiem a jajkiem na miekko, z chrupiaca grzanka. 😉
W takim razie pozwole sobie zasugerowac taka wersje:
http://chocolateandzucchini.com/archives/2004/10/softboiled_egg_red_pesto_bread_fingers.php
Jako dziecko spedzalam kazde wakacje na wsi (w Rakowie kolo Jedrzejowa) i uwielbialam chodzic do kurnika po swieze jajka na sniadanie. Kury zreszta nie ograniczaly sie do kurnika a skladaly te jajka np w krowich korytach czy w stodole. Moim zadaniem bylo tez te jajka umyc. Byly pyszne! Troche mi to przeszkadzalo, ze kury sa jak sepy i jedza rozne swinstwa, ale im to wybaczam. Nie lubilam nigdy innych jajek: przepiorczych, kaczych czy gesich. Drob ogolnie jest moim ulubionym pozywieniem. A krolowa drobiu jest kaczka, choc nie gardze tez bazantem (jak Kot M.) czy przepiorka i bozonarodzeniowa gesia.
Rysiu, oglądnąłem. Po pierwsze, kłopoty tam będą, bo jego i podobnych nie wyciepią, bo to Brytyjczycy.
Po drugie, w chrześcijańskim świecie przecież to już było i nie wszędzie się skończyło. Różne kopie pana Terlikowskiego nie umieją tak głośno krzyczeć, ale mają tyle samo zapału i przekonania.
A po trzecie, narrator miał cholernego pecha, że mu ten powinowaty (tak to się chyba po naszemu mówi?) poszedł na radykała, ale chyba to takie same coś, te radykały, jak i w każdej innej monoteistycznej religii. Są, wdzięcznie ich się filmuje, ale to nie mainstream.
Normalni ludzie chcą normalnie żyć. Znam tylko paru tutejszych muzułmanów (syryjskiego lub libańskiego pochodzenia), oczywiście „znam” na tyle na ile chcą, żebym ich znał, ale to samo mogę powiedzieć o każdym, kogo znam. I to są zupełnie normalni ludzie. I głoszone przez nich przekonania (na ile mogę o tym wiedzieć) są nieporównalnie bliższe ich codzienności niż jest to przypadkiem znanych mi chrześcijan, tak katolików jak i protestantów.
Oczywiście, zostać z ich społeczeństwem sam na sam wolałbym raczej nie, bo bezbożników nieco za intensywnie nie lubią, i nie wiem czy znaleźliby wystarczające poczucie humoru słysząc, że bardzo lubię Potwora Spaghetti, ale jednak dobrze jest pamiętać, że ten Iran, którym tak nas straszą i straszą, zostawia całkiem w spokoju swoich Żydów i wyznawców różnych innych wiar. Nie jestem tak na 100% pewny, bo niektóre z moich źródeł może wygładzają nieco obrazek, ale coś wydaje się, że ciemnoskóry czy Żyd w Białymstoku miałby nieco cięższe życie na codzień niż w Teheranie. Ale otwieram uszy i jeśli ktoś ma jak mnie przekonać, że Iran jest nieporównalnie gorszy, odszczekam publicznie moje naiwne przypuszczenia.
za chlodno na balkon 🙂
szeleszcze w kuchni, przez okno B: w drodze do pracy
szeleszcze
brykamy?
bryku 😀
w Tereny Zielone, do nie czekajacego S-Bahnu 🙄 😀
brykam fikam
Oj, Króliku, a to pech! 🙁 Nie miałam nieprzyjemności spotkać skunksa, ale kiedyś zasnęłam zostawiwszy garnek na gazie – zawartość spaliła się na węgiel. Zdecydowanie wolę sprzątanie po generalnym remoncie, albo dwóch, niż walkę ze smrodem. Jeszcze przez wiele tygodni, po kilkukrotnym upraniu i umyciu wszystkiego, poza ścianami, najważniejszym sprzętem w mieszkaniu pozostawał kominek zapachowy – najlepiej sprawdziły się olejki cytrusowe.
Dzień dobry 🙂
Jeszcze jeden cudny poranek, który lato mężnie obroniło przed postępującym frontem jesieni. Korzystać, korzystać, nie przegapiać… 😉
Skunksi smród trudno mi sobie nawet wyobrazić albo z czymś porównać, bo tak się składa, że sam jakichś straszliwych, wielodniowych katastrof zapachowych nie miałem. Ale wystarczy, że sobie wyobrażę rozbicie się 10 zepsutych jajek naraz i już mogę współczuć z całej duszy.
A niezepsutych jajek też na wsi uwielbiałem szukać po obejściu. I asystować przy karmieniu koni, bo można się było wtedy do woli nagłaskać po chrapach. I skakać w stodole z wyższej góry siana na niższą. I gonić kury. Ba, nawet dojenie krów niezwykle mnie rajcowało. 🙂
Andsolu, część obrazka Ci nawet zawerniksuję, ale część jednak niemiłosiernie zapapram.
Jak chodzi o przeciętnych, mainstreamowych muzułmanów – pełna zgoda. Znam wielu i są to ludzie nie tylko „normalni”, ale często wręcz ponadprzeciętnie gościnni i otwarci na obcego, takiego jak np. ja. Zwykle „z założenia” zaliczają mnie do chrześcijan i nie jest to dla nich powód do jaiejkolwiek wrogości czy nabzdyczania się. Nieraz sami nadają na fundamentalistów w swoich krajach i zastanawiają się, dlaczego nie można po prostu żyć i dać żyć innym.
Ale niektóre państwa islamskie (jak również niektóre społeczności, że tak powiem, en masse) to już inna rozmowa. Bo tu już wchodzą w grę mechanizmy polityczne, których logika popycha fundamentalistów do coraz większego fundamentalizowania się (coś na wzór pamiętnego „zaostrzania się walki klasowej w miarę budowania społeceństwa socjalistycznego”) i ostentacyjnego niszczenia wszelkiej odmienności.
We wspomnianym przez Ciebie Iranie chrześcijanie bywają jak najbardziej prześladowani, od nękania psychicznego, pozbawiania pracy i aresztowań pod byle pretekstem, do grożenia śmiercią włącznie. Znam akta kilku chrześcijańskich rodzin, które właśnie z powodu wyznania musiały z Iranu uciekać. Wszystkie te rodziny dostały azyl, a przypominam, że to się w Niemczech udaje zaledwie ok. 4% szczęśliwców, których zeznania – po wnikliwym sprawdzeniu, również na miejscu, przez tzw. wtyki – potwierdziły się. Podobnie jest np. z bahajami, też nie są w Iranie tolerowani, choć to religia niezwyle pokojowa (a może właśnie dlatego?). O traktowaniu Żydów-niekonwertytów nic nie powiem, bo nie mam żadych danych, ale jak chodzi o ciemnoskórość, to raczej bym się z nią do Iranu nie pchał. W tym przypadku nie ze względu na odgórne prześladowania, tylko na dość wyraźnie demonstrowane poczucie wyższości każdego, kto byłby choć odrobinę jaśniejszy ode mnie. Albowiem w wielu społecznościach azjatyckich oraz afrykańskich obowiązuje niepisana, prosta zasada – im jaśniejsza skóra, tym „lepszy” jej posiadacz.
Ja tam emigrację do Iranu raczej bym odradzał, choć niemal o wszystkich Irańczykach, których poznałem, zdanie mam jak najlepsze.
Dzień dobry 🙂
Bobiku, polecam gotowanie świńskiego łba 🙄 Na kaszankę, której jakimś cudem nie przestałam lubić 😆
Gościliśmy w ogródku dropia, pierwszy raz w życiu widziałam w naturze 🙂
Odkad w dziecinstwie zobaczylam film Zolte Psisko (Ole’ Yeller ) wiem, ze zapach skunksa zwalcza sie przemyslowa iloscia soku pomidorowego . Czyzby szorowanie obiektow ozywionych i nieozywionych sokiem pomidorowym okazalo sie kolejnym wymyslem Hollywoodu? Bylabym bardzo zawiedziona!
A teraz – do roboty, nieprzyjemnej, ktora mnie czeka!
Coś mi się zdaje, że ciąg dalszy CSI Mniamniami nastąpi dopiero późnym popołudniem, bo Helena do nieprzyjemnej roboty, a ja w teren.
A nie mówiłem, że będzie jak w banku? Niepewnie, niesolidnie i z opóźnieniami. 😈
Nie ma to jak ciche, spokojne życie na prowincji… 🙄
http://wyborcza.pl/1,87648,12367839,Z_kim_burmistrz_spal_w_Warszawie_i_czy_zdal_mature_.html
Zanim sie zabiore za nieprzyjemne czynnosci, wyjasnienie Metody na Sok Pomidorowy albo na roztwor wody utlenionej, detergentu i sody kuchennej:
http://www.ehow.com/how-does_4810262_juice-help-rid-skunk-smell.html
Mam kociaka na przechowaniu. Ludzie wiozą znad morza maleńką, odchuchaną znajdkę. Śpi w porządnej klatce, na polarkowym kocyku. Żadnego zostawiania w samochodzie, ludzkie oko ma czuwać. Do tego szarutka los się uśmiechnął 🙂
Mysle, ze to do Ciebie, Haneczko, los sie usmiechnal podrzucaac Kociaka na przechowanie. 😈 .
Mordko, mnie ciepło na sercu, że spotkał Ludzi 🙂 Tak ufnie śpi 🙂
To go ukradnij. Jasiunia uwaza, ze kradzione Koty, jak kradzione rosliny, najlepiej sie sprawdzaja.
Z całym szacunkiem dla Jasiuni – draniom tak, Ludziom nie 🙂
Uff, wreszcie po bieganiu i można sobie siąść na ogonie. To przy czym myśmy stanęli? A, przy zupie ogórkowej. 😉
Kwaśny, skoncentrowany zapach, którym przesiąknięte było całe ranczo, stawał się dla Rudego coraz większą torturą. Zajęty przygotowaniami do stanięcia na kobiercu już od kilku dni zapominał o konieczności odżywiania się. Teraz ta dezynwoltura zaczynała się mścić. Jego kiszki wygrywały niedorzeczne melodie, w dzikich, obłąkanych rytmach, a spluwa wypadła mu z bezwładnej dłoni.
– O santa Kierowniczka! – westchnął ponuro Stasiek. – Ściągnie nam tym graniem na łeb całe FBI, jak nic. Wpakowałbym mu od razu kulkę w brzuch, gdyby nie to, że kapa di tutti kapi czegoś chce z nim pogadać.
Rudy zwietrzył szansę na ocalenie, mimo utraty spluwy.
– Oookeeej – wtrącił bez pośpiechu, przeciągając wymownie samogłoski. – Pogadać zawsze można. Przy wódeczce, zakąsce…
– No, no – przerwał Stasiek. – Nie rozzuchwalaj się. Zagrychę my tu produkujemy na sprzedaż, nie żeby takich jak ty częstować. Nie dla psa ogórkowa.
Dżentelmeni z gangu ryknęli usłużnym śmiechem. Boss stuknął pistoletem w łopatkę Rudego i wskazał mu drogę. Ruszyli w kierunku stojącej na uboczu, niewielkiej, drewnianej, krytej strzechą chałupy.
– Tam mieszka główny szef? – zdziwił się Rudy.
– Szefowa – poprawił odruchowo Stasiek. – Oberkapa. Też się dziwiliśmy, że chce koniecznie w czymś takim mieszkać, ale mówiła, że przypomina jej to rodzinne strony, które opuściła dzieckiem będąc…
Przerwał i zamaszyście wysmarkał nos, nie chcąc wyjść przed gliną na sentymentalnego mięczaka. Kopnął Rudego w goleń, żeby bez żadnych wątpliwości udowodnić swoje twardzielstwo i popchnął go do środka zapadającej się nieco chaty.
Rudy zdjął okulary i rozejrzał się wokół. W głębi ciemnawego pomieszczenia, na bujanym fotelu, siedziała pomarszczona staruszka, która na jego widok żwawo zacichotała. Na jej kolanach leżała obrócona grzbietem do góry książka. Bez słonecznych okularów od biedy można było odcyfrować tytuł – Mister Tadeo…
Analityk DNA Natalia Boavista, wistując i świstając dla niepoznaki, wmieszała się w uliczny tłum. Nie miała czasu czekać na swój biust, który był pewnie dopiero w okolicy pierwszego piętra. Przeraźliwe miauczenie Kota wskazywało na to, że sprawa jest poważna i pilna. Być może los Rudego zależał teraz od niej.
– Taxi! – zawołała i wskoczyła do pierwszej lepszej nadarzającej się taksówki.
– Dokąd jedziemy? – zapytał taksiarz obojętnie. Podejrzanie obojętnie. Natalia, nawet przed operacją, nie była przyzwyczajona do tego, żeby faceci nie zwracali na nią uwagi. Przez chwilę rozważała, czy nie zmienić środka lokomocji, ale nagle przypomniała sobie, że jest bez biustu i odetchnęła z ulgą.
– Do laboratorium – poleciła.
Tak, najpierw do laboratorium. Bez analizy DNA nie mogła określić miejsca pobytu Rudego. Ani Kota.
Ma byc przepiekna uroczystosc otwarcia paralimpiady. Podobno maja zrzucac Borysa Johnsona ze spadochronem. Prawdziwego BJ z prawdziwym spadochronem, prof. Stephen Howking ma czytac Szekspira, a my ze Stara bedziemy mocno kibicowac naszej faworytce Sophie Christiansen (dressage), ktora w Peknie zdobyla dla nas 2 zlote medale. Ona ma cale cialo pokrecone, jest jedna z podopiecznych ksiezniczki Anny prowadzacej od wielu lat fundacje dla niepelnosprawnych jezdzcow i czesto nawet osobiscie uczacej wyzszej szkoly jazdy konnej i roznych sztuczek.
Haslem tej paralimpiady jest „Challenging the perceptions”.
Wiec idziemy ogladac otwarcie Paralimpiady.
To co, ja sam mam pisać dalszego ciąga? 🙁
No to jeszcze jeden odcinek, zanim mnie kolacja wessie. 😉
Narzeczona Rudego była w kropce. Z jednej strony nie bardzo ufała Znakom dawanym przez Kota, z drugiej strony tak strasznie chciała wreszcie wyjść za mąż… Kto wie, czy trafi jej się jeszcze jedna taka okazja. Wszyscy kandydaci, którzy oglądali ją bez ciemnych okularów brali nogi za pas, tylko jeden Rudy…
Nie ma co – zdecydowała w końcu. Raz kozie śmierdź. Trzeba zaryzykować. Zwinęła ślubny kobierzec w rulonik, wsadziła go pod pachę i – chwiejąc się nieco na wysokich, ślubnych obcasach – szybkim galopem podążyła za Kotem.
Wpatrujac sie przez najnowoczesniejszej generacji mikroskop w DNA Natalia Boa Vista nie widziala ani jednego robaka, ktore byly zawsze tak przydatne przy okreskaniu miejsca i czasu porwania. Nawet zadnej larwy robaczej, ani zadnego jajeczka. Wyciagnela z polki podrecznej biblioteki gruby tom zatytulowany „Rozliczne oslizgle paskudztwa w sluzbie medycyny sadowej”. Ksiazka byla wydana zaledwie tydzien temu i Boa Vista nie miala okazji dokladnie je przestudiowac, zajeta myslami o biuscie w rozmiarze DD. Ostatni rozdzial, poswiecony dokladnie problemowi, z ktorym sie teraz zmagala, zatytuloany byl : Brak robactwa na miejscu zbrodni i o czym to swiadczy. Najwyrazniej swiadczyl o tym, twierdzili autorzy dziela, ze zbrodniarz (e) przed popelnbieniem zbrodni, splukali (splukaly) cale miejsce zdarzenia odpowiednim sprayem odrobaczajacym.
Boa Vista zamyslila sie gleboko patrzac przez okno laboratorium.
Nieboszka Babcia podnisla siwiutka glowe znad lektury i powiedziala bardzo dobitnym glosem: Rudzi sa falszywi.
Rudy az zdjal ciemne okulary z przejecia i wlozyl je z powrotem. Nigdy w swoim zyciu pelnym przygod i spotkan z egzotycznymi babciami nie spotkal sie z taka, ktpra byla tak przenikliwa. Nie powinienem niedceniac tej staruchy – powiedzial sobie w myslach.
😆 😆 😆 Roześmiała się bohatersko Aga (znieczulenie wciąż trzymało – dentystka znała ją nie od wczoraj i wiedziała, że albo zaaplikuje końską dawkę, albo pacjentka zwieje z fotela).
Na wielkim ekranie w centrali CSI dwie kropki – ta, w której była Narzeczona i ta, którą bawił się Kot – coraz bardziej oddalały się od trzeciej, która fałszywie mrugała.
Jakiego cudnego labradora przewodnika wiozla na kolanach belgijska zawodniczka w wozku!
Kot pędził przez upalne ulice Mniamniami, zręcznie wymijając homary, które wylegiwały się na trotuarach. Narzeczona Rudego ledwo mogła za nim nadążyć, choć już dawno od szpilek odpadły jej obcasy. Minęli przedmieścia z wypielęgnowanymi domkami, gdzie zdesperowane panie domu trawiły życie na oglądaniu niewłaściwych seriali, przeskoczyli kilka pełnych krokodyli cieków wodnych, wreszcie znaleźli się w pozornie bezludnej okolicy z jednym pozornie opuszczonym ranczem na horyzoncie. Kot przyhamował nagle i zaczekał, aż Narzeczona się z nim zrówna.
– To tu – miauknął konspiracyjnie. – Tu przywieźli Rudego. Posadzili, trzymają i basta. Ale gdybyś miała ochotę pomieszać im szyki…
Narzeczona, nie czekając dalszego ciągu, pomknęła jak burza w stronę rancza. Wbiegła w na wskroś otwartą bramę, która wydawała się wręcz zapraszać przechodniów i – wiedziona nieomylnym instynktem – chciała skierować się ku niepozornej, krytej strzechą chałupce, kiedy znienacka poczuła na pośladku rozgrzaną lufę rewolweru.
– A pani dokąd? – zapytał uprzejmie jeden z dżentelmenów z gangu.
– Prowadź mnie do szefa, łajdaku! – krzyknęła Narzeczona, próbując dramatycznym gestem odrzucić w tył włosy, co uniemożliwił jej nadmiar lakieru.
– Szefowej – poprawił automatycznie gangster i szarmancko przepuścił Narzeczoną przodem, dodając dla wyjaśnienia – ladies first.
Mimo panującego w chałupie półmroku, sytuacja dla wszystkich była od razu koszmarnie jasna.
– To ty?! – jęknęła zaskoczona staruszka.
– To ty? – z opanowaniem zapytał Rudy, na wszelki wypadek wkładając okulary.
– Babcia???????? – wybąkała osłupiała Narzeczona i miękko osunęła się na przypadkowy szezlong, w locie strącając z kolan staruszki książkę o tajemniczym tytule Mister Tadeo…
Zdołowana brakiem robaków Natalia rozejrzała się po laboratorium, w poszukiwaniu jakiegokolwiek DNA, które mogłaby zanalizować. Wystrzępiony kawałek DNA morskiego, poDNAwka (Echeneis naucrates) przyczepiona do rekiniej płetwy, Żona moDNA, pierwsze wydanie z 1784 roku, narzędzia beDNArskie… Nie, szkoda gadać, to wszystko nie przybliży jej do rozwiązania zagadki miejsca pobytu Rudego.
Z każdą minutą nadzieja na ocalenie porucznika była coraz mniejsza. Natalia miotała się po laboratorium, na przemian lejąc łzy i rzucając mięsem, kiedy nagle jej wzrok padł na pękatą butlę spirytusu, stojącą w szafce z odczynnikami.
– Eureka! – sapnęła z przejęciem, nalała sobie sobie sporą probówkę spiru i wychyliła do DNA…
Sytuacja na ranczu komplikowała się z sekundy na sekundę i nikt nie wiedział, jak z niej wybrnąć. Sprawę chwilowo uratował Stasiek, posyłając do domku Oberkapy delegację Meksykanek w krakowskich strojach, z głębokimi talerzami pełnymi zupy ogórkowej. Uciszyło to przynajmniej kiszki Rudego, oddalając na chwilę groźbę zgarnięcia przez FBI całego towarzystwa, łącznie z pracownikami FBI. Wszyscy zdawali sobie jednak sprawę, że jest to rozwiązanie tylko prowizoryczne, nie gwarantujące poskładania do kupy wszystkich wątków.
Na domiar złego pod bramą dał się słyszeć ochrypły damski głos, głośno i fałszywie wyśpiewujący posępną pieśń, z dziwnymi słowami, brzmiącymi jak „gooraloo, chi chi nja djal”. To Natalia, ośmielona udaną analizą, znalazła wreszcie drogę do Rudego. Dżentelmeni pilnujący bramy przepuścili ją z początku dosyć indyferentnie, ale kiedy tuż za nią nadbiegł, ciężko dysząc, jej biust rozmiaru DD, ożywili się nagle, porzucili swój posterunek i kurcgalopkiem puścili się za Natalią, którą analityczna intuicja wiodła prosto do porucznika…
Czy Rudemu smakowała zupa ogórkowa? I czy na drugie będą mielone z buraczkami? Nie wiem, czy te pytania pozwolą mi zasnąć…
Ago, zamiast się męczyć przez całą noc, lepiej chwilę zaczekaj. Ja mam jutro bardzo wczesny termin, więc chcąc nie chcąc muszę zmierzać do zakończenia. 😉
A przypominam, że pytanie zasadnicze brzmiało, czy Rudy stanie na ślubnym kobiercu. 😎
No i już mamy ostatni odcinek kolejnego odcinka CSI Mniamniami: 😀
Atmosfera w chałupie zrobiła się gęsta, dosłownie i w przenośni. Meksykanki w krakowskich strojach tańczyły poloneza, chlapiąc wokół zupą ogórkową. Dżentelmeni z gangu uganiali się za biustem Natalii, który chichocząc wymykał im się z rąk jak silikonowy węgorz. Babcia nurkowała pod stołkami, żeby pozbierać rozsypane w zamieszaniu szczątki Mister Tadeo i powtarzała nikomu nieznaną mantrę „jak zgrzyt żelaza po szkle przejął wszystkich dreszczem”. Narzeczona, oszołomiona oparami ogórkowej, stoczyła się pod szezlong i zaczęła oddawać się nieobyczajnym uciechom ze Staśkiem. Zewsząd dobiegały odgłosy strzałów. To Muszka, która wisiała na ścianie w pierwszym akcie, postanowiła wreszcie wystrzelić.
Rudy stał w środku tego pandemonium dość bezradnie, na przemian wkładając i zdejmując okulary. W pewnym momencie poczuł raczej niż posłyszał dochodzące gdzieś z okolic jego kolan ciche „miau!”. Pochylił się i dojrzał Kota, który poważnie, bez uśmiechu strzygł do niego uchem.
– Masz jaki pomysł? – szepnął Rudy.
– No jasne! – odszepnął bez wahania Kot. – Dajemy chodu!
Olśniony prostotą tego rozwiązania Rudy niepostrzeżenie zaczął przesuwać się w stronę drzwi. Kot podążał za nim udając, że ociera się o jego nogi. Kiedy zbliżyli się do leżącej pod szezlongiem Narzeczonej, dał nagłego susa, wyrwał jej spod pachy tkwiący tam ciągle ślubny kobierzec i wyskoczył za drzwi, pociągając za sobą Rudego. Zabarykadowali drzwi od zewnątrz i odetchnęli z ulgą. Teraz już nikt nie mógł im przeszkodzić.
Ogarnęła ich zdumiewająca cisza, z rzadka przerywana ćwierkaniem sępów. Kot rozciągnął na soczystej trawie kobierzec, wygładził wszystkie fałdy, starł ślady ogórkowej i zachęcająco skinął łapą na Rudego.
– Stawaj! – powiedział krótko, bez zbędnych ozdobników.
Rudy poczuł, że wszystko jest tak, jak ma być na tym najlepszym ze światów. Stanął na ślubnym kobiercu, włożył okulary, charakterystycznym gestem przechylił głowę w stronę Kota i od niechcenia zaproponował:
– To co, wracamy?
Ruszyli zgodnym krokiem, ale Kot znienacka zboczył z prostej drogi, wskoczył na parapet tkwiącego niemal pod dachem chałupy okienka i z mściwym błyskiem w oku rzucił do uwięzionych w środku bohaterów drugiego planu donośne „hau!”.
A potem poszli dalej w stronę Mniamniami, ścigani pełnym satysfakcji wrzaskiem Narzeczonej – „wiedziałam, że ten Kot jest fałszywy!”.
Uroczystosc zapierajaca dech w piersiach.
Coz za genialny pomysl aby nam to wszystko pokazac oczami 14-letniej Mirandy z Burzy!
O, wonder!
How many goodly creatures are there here!
How beauteous mankind is! O brave new world,
That has such people in’t!
O cuda! Ilez pieknych stworzen widze!
Jak pelny wdziekow ludzki rod na ziemi!
Jak jest szczesliwy swiat nowy co zywi
Takich mieszkancow!
O, jakiez szczescie, ze Bobik dokonczyl CSI -Wydanie Specjalnie dla Agi! I jak pieknie wszystko prawie pozbieral do kupy. MOge wiec z ulga oddalic od siebie wizje dopisyania kolejnych odcinkow noca, gdyz jutro o dziewiatej mam fryzjerke, Pania Dochodzaca, a potem musze pedzic do sadu i skladac jakies dokumenty potwierdzajace podlosc moego lokatora garazu.
Moge zatem spokojnie udac sie do lozka, myslac sobie o tym, ze szeroko pojety Kaczynski nigdy sie nie odnajdzie w NASZYM swiecie, zawsze bedzie dalekim marginesem.
Uroczystosc otwarcia Paralimpiady byla naprawde przepoiekna.
Ago, a ktoz nie lubilby ogorkowej i mielonego kotleta z buraczkami? Chyba tylko wariat!
W domu wciaz deczko waniajet, ale nam to juz nie przeszkadza.
😀 Czasami, w trakcie rozróby, 😉 czy będzie to film sensacyjny, czy osobiste branie się z życiem za bary, człowiekowi zmieniają się priorytety. Poszedł, np., na efekty specjalne, a w połowie filmu kciuki go już bolą od trzymania za to, żeby bohater dożył do końcowych napisów. Albo poszedł do pracy, żeby rodzinie żyło się lepiej, a potem tak się wkręcił w korporacyjne gry, że terminowe ukończenie projektu stało się – albo zaczęło mu się wydawać – ważniejsze od rodziny. Tak było ze mną, Rudym, kobiercem i ogórkową. 😉 I mam nowy dylemat: czy ta zmiana jest na lepsze i prawdziwsze, czy wręcz przeciwnie? Czy ważniejsze jest stanięcie na ślubnym kobiercu, czy polubienie ogórkowej? Co jest ważniejsze dla Rudego, a co dla mnie? 😛 😆 Mój dylemat i ja wybieramy się do pracy, pamiętając jednak, że nie jest ona najważniejsza. Ale przedtem: wielkie brawa dla twórców Odcinka Specjalnego! 🙂 🙂 🙂
Oddanie projektu na czas jest, w moich ksiazkach, wazniejsze od rodziny – oczywiscie, mie mowie o wypadkach losowych, kiedy trzeba kogos wiezc na pogotowie lub zycie i zdrowie jest zagrozone. W prawie wszystkich innych – obiecany termin mui byc dotryzmany, gdyz od tego najczesciej zalezy wysilek i praca innych lidzi, ich zobowiazania finansowe , spokoj ducha, reputacja etc.
Chyba nie naleze do tych, ktorzy rodzine stawiaja na piedestale i poza nia nie dostrzegaja swiata. Nie pamietam abym kiedykolwiek w zyciu zawalila termin, choc owszem zdarzalo mi sie i zdarza robic cos za piec dwunasta – tak jak dzis z rana, przed oddaniem waznych dokumentow do sadu. Mialam na to trzy tygodnie! Ale sad dostanie przed 31 sierpnia, jak stoi w papierach.
No, a teraz fryzjerka!
Dzień dobry 🙂
Ja już poranne terminy odwaliłem (na szczęście fryzjera wśród nich nie było), popołudniowych mam nie tak wiele, więc mogę oddać się chwili nieróbstwa, czyli całkiem spokojnie wypić trzecią kawę. 🙂
Z otwarcia paralimpiady najbardziej (oprócz labradora, rzecz jasna) podobała mi się zasada, że ma być z nie mniejszym rozmachem i rozgłosem niż „zwyczajne” igrzyska. 😀
Żeby jeszcze tzw. wymierne korzyści były takie same dla sprawnych i niepełnosprawnych sportowców… 🙄
Dzień dobry.
Prania, sprzątania, przetwórstwo owocowo-warzywne,
pakowanie walizki…. Nie kiedy szczeknąć na Blogu.
Próba chóru dziś o 20.00.
Jutro o 22.00 wyjazd do Monachium. A tam: po kontrolowanym wybuchu bomby. Przed: otwarciem Oktoberfest.
Jak żyć?
Nie ma kiedy….
Lomatko, wszysko zalatrwione!!!!!!!!!!!!!!!! Lacznie z fryzjerka!
Przytargalam z tego dobrego polskiego sklepu (co to troche dalej ode mnie) DUZA kobialke kurek – bez mala poltora kilo, niecale £12.00, c’est donner! Tylko bardzo lekko otarlam je z ojczystem ziemi i udalo mi sie wcisnac do zamrazalnika w mniejszych opakowaniaich. A jeszcze zostala uczciwa garsc kurek na dzisiejszy lub jutrzwjszy omlet!
Czuje sie naprawde zaopatrzona na zime.
A mnie sie najbardziej podobalo na otwarciu Paralimpiady dalsze ciagniecie watkow z „duzej” olimpiady : hommage dla rozwoju mysli naukowej ostatnich stu lat, wynalazkow i instrumentow naukowych, odkryc, powszechny dostepu do nauki no i rozwoj mysli spolecznej, w tym Praw Czlowieka, praw mniejszosci. A wszysto tym razem widziane oczami wspolczesnej Mirandy. Szekspir ponownie okazal sie byc kompletnie ponadczasowy, oddzialowujacy na nasze uczucia i wypbraznie jak nikt inny, dotykajacy jak nikt inny.
Czy wszyscy zauwayli moja ukochana rzezbe „Ciezarnej Alice”, o ktorej tu przed dwoma laty rozmawialismy? Tej z placu Trafalgar? Tuz przed jej pojawieniem sie zaczelam sie zastanwiac czy bedzie do niej jakies nawiazanie. I wcale sie nie zdziwlam gdy marmurowy oryginal, Alice w calej swej okazalosci i humanizmie i pieknie wjechala na arenie. Przypominam, ze ona stala na Trafalgarze na tym postumencie, gdzie co szesc miesiecy zmieniaja sie rzezby.
Bardzo to bylo jakies inspirujace i pozytywne. Wywiesilam w oknie rozpieta na szybie chuste paralimpijska. Taka jak miala ksiezniczka Anna na szyi i wielu sportowcow.
No i byl bardzo wzruszajacy moment zapalania „kotla olimpijskiego” przez najstarsza zyjaca paralimpijke i zlota medalistke z lat piecdziesiatych, ktora byla jedna z pierwszych pacjentek sir Ludwika Guttmanna. Jest dobrze po osiemdziesiatce.
Ludwiga.
Muszę się do czegoś przyznać. Od kilku tygodni tak mi się składa, że czytam same Strasznie Smutne Książki (główie historia, relacje, wspomnienia) i spojrzenie na świat mam w związku z tym depresyjno-sceptyczne albo coś koło tego. Dlatego bardzo mi się ciężko wpasować w atmosferę zachwytu nad naszym brave new world. Raczej mi się wydaje, że świat jest okropnym miejscem, a człowiek niebywale obmierzłym stworzeniem. 🙁 Ale nie chcę psuć żadnych zachwytów innym, którzy mają akurat odmienny od mojego nastrój, więc trzymam swoje czarnowidztwo na smyczy i staram się go nie wpuszczać na blog, zwłaszcza że kiedyś w końcu powinno mi przejść. 😉
W każdym razie dziś najłatwiej mi się podpisać pod jęknięciem Mar-Jo, jak żyć pomiędzy bombą a Oktoberfestem. 😎
Ciekawy tekst o nauczaniu religii w polskich szkołach:
http://wyborcza.pl/1,75515,12387101,Nie_chcialem_tresowac_uczniow_na_religii.html
W ramach aproposu przeczytałem sobie również ten wywiad z prof. Samsonowiczem i przy niektórych wypowiedziach światłego uczonego futro mi stawało na łbie, mimo że ogólnie niby też się on rozprawia z obecnym, archaicznym sposobem nauczania religii. O, takie na przykład mądrości:
Uważałem i uważam nadal, że religia niesie ze sobą wartości potrzebne do ukształtowania przyszłego obywatela.
Nie chodzi przecież o to, żeby uczniowie deklamowali pacierz, tylko żeby uczyli się o wartościach wyższych, ponadmaterialnych.
W moim przekonaniu nauka religii nie musi być indoktrynacją w żadnym wymiarze. Nauka religii rozumiana jako nauka o prawdzie, dobru, jest potrzebna.
Tu dziennikarz wywiadujący zgłasza wątpliwość:
– O prawdzie i dobru uczniowie mogliby usłyszeć na etyce.
– Dlatego uważałem, że dla tych, którzy nie chodzą na religię, trzeba organizować zajęcia z etyki.
Wynika z tego, że pan profesor nie odróżnia szkół państwowych, które powinny zostać świeckie, od wyznaniowych, gdzie religia jest na swoim miejscu. Że do etyki, mimo oficjalnych deklaracji, ma jednak stosunek nieufny i nie całkiem wierzy, że wystarcza ona do uczenia „o prawdzie i dobru”. Że kształtowanie obywatela odbywa się według niego raczej poprzez rozmowy o dziewictwie Maryi niż o konieczności płacenia podatków i zbierania psich kup z trawnika. I że ta cała etyka dla niewierzących (złych obywateli?) jest może i lepsza niż nic, ale wierzącym do kształtowania postaw religia całkowicie wystarcza. Wszystko to w rzekomo „liberalnym” sosie, a nawet przyzwoleniu, żeby religia niekoniecznie była nauczana przez duchownych.
A na koniec prof. Samsonowicz ujawnia jeszcze, że w ogóle nie ma pojęcia, w jakim kraju żyje (vide artykuł zlinkowany na początku), opowiadając coś takiego:
Czy religia katolicka w szkole nie narusza neutralności światopoglądowej państwa?
– A czy nauczanie zasad głoszonych przez Immanuela Kanta nie narusza tej neutralności? (…) Uczniowie innych wyznań powinni mieć możliwość uczenia się religii danego wyznania, a dzieci niewierzące – etyki. Wtedy o naruszaniu neutralności nie ma mowy.
Łapy opadają. 🙄
No, faktycznie. Zacytowanych kawalkow absolutnie mi wystarczy aby calosci nie czytac, bo ani nie mam cierpliwosci sie spierac z Samsonowiczem, ani nie wydaje mi sie abysmy znalezli z nim jakiekolwik punkty styczne.
Bo nie wydaje mi sie nawet ze niezbedne sa az wyklady z etyki, aby tym niewierzacym mlodym obywatelom wpoic, ze niedobrze jest znecac sie nad koniem czy zaskroncem, ze bez pracy nie ma kolaczy, ze kobiety tez sie nadaja do zradzenia, albo, ze z glodnym nalezy sie pozielic kawalkiem chleba nawet jak ten glodujacy mieszka na innym kontynencie. Lekcje etyki moga swietnie zastapic lekcje literatury, a nawet programy telewizyjne. No chyba ze ktos chce studiowac filozofie.
Wiec z Samsonowiczem sie nie wdaje. On nalezy do szeroko pojetych Kaczynskich.
A szeroko pojeci Kaczynscy musza jeszcze dorastac i czasami nie chce mi sie ich wychowywac.
Ide zatem dalej ogladac jak nasza Niemka pokonuje nasza Brytyjke w plywaniu motylkiem na sto m..
A ja przeczytalam oba teksty – jeden z madrym katecheta-filozofem religii, ktory juz katechetea nie jest, bo mu biskup cofnal pozwolenie na nauczanie, a drugi z Samsonowiczem. Pierwszy wywiad pasuje do Bobika Smutnych Ksiazek, bo pokazuje, ze jak ktos mysli madrze i glebiej, szanujac dzieci jako istoty myslace i majace jednak wolnosc wyboru, to dlugo w systemie nie wytrzyma. Sama bylam uczona religii w bardzo podobnym duchu, wiec wiem, ze nawet nie tylko teoretycznie takie podejscie jest mozliwe… Za to wywiad z Samsonowiczem zasluguje na angielskie slowo self-serving, stad i w nim przerozne wygibasy myslowe.
A poza tym, osobiscie uwazam, ze etyki wlasnie powinno sie uczyc wszystkich, a nie tylko rezerwowac ja dla tych, ktorych nie dosiegla dobrotliwa reka szkolnej religii. I szerzej, w klasach wyzszych licealnych, dobrze byloby uczyc choc krotkiego wprowadzenia do filozofii, zeby chociaz mlodzi ludzie mieli pojecie, czy to sie jada lyzeczka czy widelcem. Ale pewnie o tym mozna sobie pomarzyc, bo na razie wydaje mi sie, ze system ma na celu produkowanie malych konformistow, ktorzy nie beda ani odrobine odstawac od oczekiwan (co zauwaza w wywiadzie byly katecheta).
A co do Strasznie Smutnych Ksiazek, Bobiku, to ja akurat chwilowo ich nie czytam, a mimo to tez zachowuje sporo sceptycyzmu, nie tylko dlatego, ze u mnie sezon polityczny juz na pelen gwizdek (emocjonalny odpowiednik Strasznie Smutnych Ksiazek). 😉 Zas „brave new world” byl od samego poczatku, juz w Burzy Szekspira, sformulowaniem obciazanym gleboka i gorzka ironia (Miranda, ktora cale swoje zycie przezyla z ojcem na bezludnej wyspie, wyraza w swojej naiwnosci zachwyt nad pijakami, skorymi do przemocy i gwaltu, a takze nad ludzmi planujacymi na zimno morderstwo w celu przejecia wladzy, choc na szczescie na jej wyspie pojawia sie i pare przyzwoitych osob). Dlatego Huxley wybral sformulowanie „brave new world” na ironiczny tytul dla swojej ksiazki na temat spoleczenstwa przyszlosci (bardzo trafnej pod wieloma wzgledami, w pewnym sensie trafniejszej niz „1984”). Swoja droga, gdy kawiarnia-klub dyskusyjny na Nowym Swiecie przybral te wlasnie nazwe, zastawialam sie nad tym, czy zdawano sobie sprawe z tego jak bardzo ironiczna to nazwa…
Nie wiem, czy w tym przypadku Kaczyńscy nie są jednak pojmowani zbyt szeroko. 😉 Bo Samsonowicz i jemu podobni to jeszcze inna formacja, która prawdopodobnie do formacji kaczyńskiej ma stosunek wręcz niechętny. To są ludzie, którzy naprawdę uważają się za światłych, tolerancyjnych, proeuropejskich, etc. Co więcej, ja nie wykluczam, że w pewnym stopniu nawet faktycznie tacy są. Tylko że mają różne ślepe plamki (a może nawet i plamy), nie pozwalające im dojrzeć sprzeczności czy zaściankowości w swoim myśleniu.
Z tymi ludźmi byłbym nawet skłonny dyskutować, bo to zwykle nie są fanatycy, z góry zamknięci na argumenty. Ale po prawdzie nie bardzo są platformy do takiej dyskusji.
Dla mnie też, Moniko, „brave new world” automatycznie ma – mniej lub bardziej – ironiczny posmak. Choć z drugiej strony mam świadomość, że jednak wolę żyć teraz niż w średniowieczu. 😉
Nawet nie wiem, czy w średniowieczu była już opracowana receptura wyrobu pasztetówki. 🙄
Szeroko pojety kaczysnki nie jest w sensie formacji politycznej, tylko lewneg skostnienia umyslowego.
Sorry nie mam czasu, bo cos waznego w tv.
No tak, technologia wyrobu pasztetowki chyba sie od sredniowiecza poprawila, choc tak bardzo w tej dziedzinie zorientowana nie jestem. A jeszcze do tego sa teraz lodowki, w ktorych te pasztetowke mozna bezpiecznie przechowywac do momentu spozycia. Wiec nie wszystko jest tak okropne, jak mogloby sie zdawac po lekturze Strasznie Smutnych Ksiazek… Ale tez jeszcze to i owo zostalo do zrobienia… 😉
Strasznie Smutne Książki właściwie nie przeszkadzają w zauważaniu postępu jako takiego 😉 , ale bardzo utrudniają dobre myślenie o naturze ludzkiej. Choć przecież nie da się ukryć, że miewa ona również i wzloty.
Czyżby jedni ludzie pochodzili od złych szympansów, a inni od dobrych szympansów? 😯
Heleno, ja też nie myślałem o formacji politycznej, tylko właśnie o umysłowej. I tu odróżniałbym, nazwijmy to, skostnienie pasywne od skostnienia aktywnego i walczącego. 😉 Pierwsze wynika z nieświadomości, na ile się jest skostniałym, drugie jest często śiadomie kultywowane i używane do politycznych celów. Dlatego w drugim przypadku nawet nie ma co próbować dyskusji, ale w pierwszym nie wydaje mi się to beznadziejne.
Moniko, tesknie po prostu za Sara Palin, wydaje sie bardzo umiarkowana i dobtotliwa na tle tych Dwoch Panow!
Ba Bobiku, gdyby to bylo takie proste, skladac sie z samych dobrych cech. A jednak natura nam tego nie dala, dzieki czemu te cechy sa wciaz tak wyjatkowe, rzadkie i nielatwe a nawet niemozliwe do masowego osiagniecia. Niezaleznie od lekcji religii czy etyki.
Zwykle opowiesci z natury podaje nam sie solidnie wyedytowana z roznych okropnosci. Dobrze, ze np. nie jestesmy takimi rekinami:
http://www.lrb.co.uk/v34/n15/theo-tait/dont-wear-yum-yum-yellow
Nie wiem, jakim cudem ten były katecheta uchował się w szkole przez 7 lat. 😯
Poszłam szukać w swojej bibliotece Zdecydowanie Radosnych, albo chociaż Strasznie Śmiesznych książek. Znalazłam tylko 2 tomy komiksów z Garfieldem. 😳 Próbowałam sobie przypomnieć książki, przy których czytaniu się śmiałam i przyszła mi do głowy tylko jedna: Zwyczajne życie Chmielewskiej – ale ja to przecież czytałam w podstawówce! Były, oczywiście, wesołe wiersze i teatrzyk z gęsią w herbie, ale poza tym? Coś chyba (znowu) nie tak z moją pamięcią. 🙄
Radosne książki w mojej bibliotece? Hmm… Nie ma jak Gerard Durrell. Nie tylko dlatego, że zawsze jest u niego coś o zwierzętach, a czasem nawet wyłącznie o zwierzętach. 😉
Są też książki nie całkiem radosne, ale w sumie pogodne. Od Klubu Pickwicka, po Podróże z moją ciotką, od Dekamerona po Kishona, itd.
Zdradliwe są natomiast książki tzw. zawodowych humorystów. Niby pozwalają się odśmiać, ale w pewnym momencie okazuje się, że przedstawiają świat dość koszmarny. Pewnie dlatego humoryści prywatnie bywają ponoć ludźmi strasznie smutnymi. 🙄
Króliku, tak naprawdę to ja wcale tzw. natury nie idealizuję. Wiem, że ona w sentymenty się nie bawi, nie tylko wśród rekinów. Np. seks niektórych dużych kotów – za przeproszeniem Mordki – też jest bardzo brutalny, nowy samiec alfa w stadzie lwów zwykle zabija potomsto poprzedniego władcy, itp.
Ale ta natura się przynajmniej nie wypindrza i nie usiłuje z siebie robić lepszej niż jest. A ludzie… No cóż, notorycznie. 🙄
No, to bardziej skomplikowane jest, Bobiku, bo z kolei lwy i rekiny nie probujac do czegos wiecej aspirowac nie wymyslaja lodowek i szczepionek przeciw groznym chorobom, nie zastanawiaja sie nad Big Bang Theory, i nie pisza powiesci o Mma Ramotswe (ostatnio jedna z moich pocieszajcych ksiazek, ale ja wlasciwie bardzo lubie humorystow gleboka melancholia podszytych, a tych jest przeciez bardzo wielu). Jednym slowem, pomimo lektur, dobrze zachowac klasyczny umiar – ani tacy okropni, ani tacy swietni (co juz tez Szekspir napisal, jak zreszta prawie wszystko, co bylo do napisania o ludzkiej naturze). 😉
Kroliku, no wlasnie – Palin to lagodny, rozrywkowy baranek w porownaniu z tym co teraz. Ale tez bardzo zmienily sie warunki kampanii (nieograniczone, i ukryte przed wyborcami zrodla finansowania kampanii w mediach na rzecz kandydatow, gdzie ogromna przewage ma wlasnie tych dwoch panow, i gdzie mozna bezkarnie powtarzac czasem po prostu juz nieprawde).
Nie całkiem wiem, Moniko, jak to wyjaśnić, ale chyba właśnie ludzkie możliwości umysłowe mnie oburzają. W tym sensie, że oprócz szczepionek, Big Bangu, itd. mogliby ci ludzie wymyślić rzeczywistą miłość bliźnie…
Oops. Podobno wymyślili. 😳
Wymyslili, i to w wielu miejscach na ziemi, Bobiku. Ze stosowaniem roznie bywalo i bywa, i wymyslali tez tortury i inne okropne rzeczy, ale pomysl, co by bylo, gdyby nie wymyslili, i nie mozna byloby sie nawet do jednej z wielu wersji zasady wpolczucia czy milosci blizniego odwolywac…
No, toż pomyślałem i poszczekuję. 😉 Średniowiecze, Dżyngis Chan, hiszpańska konkwista, Mao, Pol Pot, o wszystkich europejskich zbrodniarzach już nie mówiąc. Ale jasne, jasne. Świetnym wynalazkiem jest człowiek. Każdy pies to wie. 🙄
Okej, okej. Wiem, kiedy trzeba sobie dać siana. Znaczy, jaka ręka wkłada do miski.
To niech już chwilowo będzie, że ludzie są w porzo, choć tak naprawdę twarde dane tego nie potwierdzają. 🙄
Czyżbym znienacka przeszedł na kocie pozycje? 😯
Czlowiek holduje chetniej dobru nizli zlu
Tylko warunki nie sprzyjaja mu.
(trzeci Final za trzy grosze, albo gdzies tam w poblizu)
Bardzo wspaniale byly croissanty, pelne powietrza i ciepla z pieca. Piekarz musial wstac raniutko aby je dla mnie upiec. I dla kilkudziesieciu innych osob w sklepie, ktore rzucily sie do kosza pachnacych croissantow. Gdyby Wiedenczycy po zwyciestwie nad Turkami nie wymyslili croissantow, bulek w ksztalcie islamsiego polksiezyca, swiat dzisiejszy bylby o wiele smutniejszy. Ale przedtem trzeba bylo wytrzebic niestety turecka armie.
Dzień dobry,
parę dni temu byłam na konferencji prasowej instytucji austria.info, która zajmuje się promocją walorów turystycznych w Austrii (jestem zakumplowana z jej prezeską, wielką melomanką). Poza poleceniem wydarzeń kulturalnych zaproszono jednego z ponoć najlepszych baristów Wiednia, który raczył nas pyszną kawą (pozwoliłam sobie na Marię Theresię, czyli kawusia wymieszana z cointreau, na to trochę bitej śmietany) i powiedział, że oni są nam nieskończenie wdzięczni za rzeczone zwycięstwo nad Turkami, bo dzięki temu przyszła do nich kawa. Trzeba powiedzieć, że Wiedeń pod tym względem jest jednym z najlepszych miejsc na świecie 🙂
Jak widac swiat Turkom zawdziecza calkiem sporo: hejnal w Krakowie, kawe w (we, jak mowia krakowiacy) Wiedniu i croissanty w Londynie.
W ciagu ostatnich 48 godzin zapadla ostateczna decyzja, ze w przyszlym tygodniu udaje sie do Portugalii, gdzie powita mnie Kuma rozpoczynajaca zbieranie materialow do nowo zaplanowanej ksiazki o… krypto-Zydach. Nie, nie chodzi bynajmniej o Kwasniewskiego-Stolzmana, ani o Walese, ani o Mazowieckiego, Chodzi o krypto-Zydow z Belmonte, ktorzy przez z grubsza 600 lat ukrywali staranie naganne praktyki religijne przed zyczliwym zainteresowaniem Kosciola katolickiego, ktoremu ewidentnie zalezalo na zbawieniu wszystkich Zydow, takze tych wykazujacych osli upor w westii wlasnego zbawienia. Tak bylo nie tylko w Portugalii, ale paru jeszcze innych krajach regionu, ale na tych z Belmonte natknal sie pewienn polski Zyd w 1917 roku i pierwszy to zjawisko historyczne opisal. No i wszystko sie wydalo! Wiec Renatka wybiera sie jego sladami i odnalazla juz ich calkiem sporo. Ja bede jej towrzyszyc przez pierwsze dwa tygodnie ekspedycji rozpoznawczej i spotykamy sie w Porto (Oporto) 6 wrzesnia. Bede musiala dobrze odkurzyc i uzyznic moje wlasne sefardyjskie korzenie. Noblesse oblige.
Dzień dobry 🙂
Bardzo dobrze, że kawa z croissantami już czeka. Właśnie o takim lunchu dziś marzyłem. 🙂
A jak chodzi o zawdzięczanie Turkom, to na kawie i rogalikach wcale się nie kończy. Skąd bez Turków różne kraje wzięłyby swoje narodowe dania, jak np. Niemcy Döner, Grecy gyros czy Polacy kebab? 😈
Dla Heleny coś do podlewania korzeni. 😆
http://en.wikipedia.org/wiki/Pedro_Ximénez
Kuzyn Ximénez jest mi dobrze znany, odkad czekal na mnie w hotelu w Barcelonie zaproszony na powitanie przez Kume pare lat temu.
Jest zawsze mile widziany i fenomenalnie nadaje sie do podlewania korzeni ximenzowskich. Ktozby inny?
Dzień dobry,
jutro jedziemy na kurację do Błot. Irek już tam jest. Bardzo jestem ciekawa Irka i jego wrażeń.
Pozdrów, Haneczko, Irka i innych ewentualnie przebywających w Błotach znajomych. 🙂
A ja do Błot nie muszę, bo mam własne. Cały dzień lało obficie, więc wszędzie tam, gdzie niewybrukowane, błota się zrobiły same. 🙄
Jeszcze coś o neutralności światopoglądowej… 🙄
http://wyborcza.pl/1,126764,12390890,Lekcje_religia_w_szkolach_to_tylko_czubek_gory_lodowej.html
Z rozmów z nauczycielem w całkiem sporym mieście Krakowie też odniosłem wrażenie, że ksiądz jest w szkole drugi po dyrektorze, a w niektórych sprawach nawet pierwszy. I nawet jak się to niektórym prywatnie nie podoba, to publicznie nikt nie zaprotestuje, bo o pracę teraz trudno.
ooo, to u Bobika Andersen na cenzurowanym?
a to taka ladna bajka 🙂
http://basnie.republika.pl/noweszatycesarza.htm
Baw sie dobrze, Haneczko! Pozdrow serdecznie Pyre!
Na mnie tez ten list zrobil wrazenie. Nie rozumiem dlaczego rodzice toleruja taki stan rzeczy.
Moze przydalaby sie w Polsce taka instytucja jak „gubernatorzy szkolni”, zespol nadzorujacy, skladajacy sie z przedstawicieli rodzicow, nauczycieli, kuratorium, oraz przedstawicieli spolecznych spoza szkoly, czasami tez wsrod gubernatorow znajduja sie dorosli absolwenci danej szkoly lub przedstawiciele fundacji wspierajacej szkole. Wszyscy sa wybierani w wyborarch, chyba poza przedstawicielem kuratorium, ktory jest nominowany przez wladze oswiatowe. Oni wszyscy maja obowiazek interweniowac jesli szkola (dyrekcja) wykracza poza swe uprawnienia statutowe lub w szkole dzieja sie jakies niedobre rzeczy lub prawa dzieci sa naruszane . Ta instytucja od wielu pokolen zdaje egzamin.
Wtaj Bobowo. 🙂
A gdzieżby tu kto śmiał cenzurować Andersena? Co najwyżej przydeptujemy czasem ogon tym, którzy z baśni Andersena nie wyciągają żadnych nauk. 😉
A tę bajkę znacie? 😉 http://lubimyczytac.pl/ksiazka/110568/maz-ma-zawsze-racje
Heleno, rzecz jest chyba w tym, że większość rodziców w takim stanie rzeczy nie widzi niczego dziwnego czy nienormalnego. Dawniej trzeba było odbębnić obowiązkowe daniny na rzecz obowiązującej ideologii, teraz też trzeba… Komu by się tam chciało przeciw temu podskakiwać. 🙄
Jakis wywrotowy pisarz. I wyraznie msci sie na kims za cos.
Ago, nie jestem pewien, czy chcemy znać tę bajkę. 😆
Jest wiekszosc rodzicow i jest mniejszosc rodzicow. I mniejszosc zazwyczaj chce cos wokol siebie zmieniac, wiec zglasza swa kandydature do wyborow, zasiada w radzie gubernatorow i gardluje i zadaje zenujace pytania. I sprawa staje sie glosna. Zas dyrektor szkoly dwa razy pomysli zanim cala szkole poprowadzi na msze albo zorganizuje akademie ku czci sw. Stanoslawa Kostki.
Najwyraźniej jutrzejsza data porusza nostalgie szkolne.
Środki masowej komunikacji zapchane szkolnikami śpieszącymi do szkoły. A w ślad za nimi, proponowani przez Helenę gubernialni urzędnicy, niczym PRLowskie trójki klasowe.
http://www.youtube.com/watch?v=aMRhmA2T1vc
A co jest niby złego w akademii ku czci św. Stanisława Kostki.
Znam pewną Damę, co pielgrzymuje do Rzymu, aby tam nawiedzać pewne miejsce z mazakiem w ręku…
Andersen, ktory byl podobno bardzo klotliwy i przewrazliwoony na wlasnym punkcie (ludzie mnie nie doceniaja! krol mnie za malo kocha! nie poznali sie na mojej nowej sztuce!) pewnie poklocil sie z zona i chcial jej przywalic.
No, co prawda, to prawda, Klakierze. Ale pielgrzymuje do Norwida bardziej niz do Stanislawa Kostki, i tez by spelnic obietnice zlozona panu Jerzemu H.
Pamiętam, pamiętam Heleno. I zobowiązanie Bobikowa do pamiętania o Twej obietnicy też pamiętam.
Heleno, w tej bajce mąż jest głupi, a żona mądra – niespecjalnie nadaje się ta książeczka do przywalenia żonie. 😆 Natomiast morał jest po męsku 😉 niedojrzały: mądra żona ma wykorzystywać swój spryt do wynajdywania uzasadnień dla głupot robionych przez męża. 🙄 Bajka wydaje mi się ciekawa, zwłaszcza w komplecie z Królową Śniegu.
OMLET Z KURKAMI! To lepsze niz seks, buty i torebki, jak mawia Gok Wan (How to Look Good Naked).
Andersenowi, o ile pamiętam, udało się szczęśliwie przeżyć całe życie w stanie bezżennym, więc na kobietach nie miał za co się mścić. Ale bajki mogą przecież przedstawiać ludzi pod postacią zwierząt, chłopaków pod postacią kobiet, itp., itd. 😉
Ad Bobik 31 sierpień 12, 21:08
Tak sobie myślę Bobiku, że z jakiegoś powodu spłycasz problem. I stanowisz za tych rodziców, którzy w tej kwestii mają oczywiście głos stanowiący (jak i w przypadku burzliwej dyskusji na blogu po decyzji sądu niemieckiego). Wynikający z ich postawy życiowej i wartości, które wyznają.
Te „obowiązkowe daniny na rzecz na rzecz obowiązującej ideologii” nie są porównywalne. Za nie chodzenie na 1 Maja były konsekwencje. Za nie chodzenie na szkolne msze – nie ma.
A i „ideologia” nie jest obowiązująca.
Moim zdaniem to wszystko zależy w tej chwili od mądrości szkoły. Oczywiście, można dyskutować, czy szkoła może być „mądra”.
To nie powinno zalezec o „madrosci szkoly”, Klakierze, tylko od prawa. A szkola panstwowa powinna byc swiecka, wdle prawa i nie przymuszac nikogo o praktyk relogijnych i quasi-religijnych .
No i oczywiscie akurat na prowincji „ideologia” jest obowiazkowa i za jej nieprzestrzeganie groza konsekwencje gorsze nawet niz za niechodzenie na 1 maja. Jest caly duzy wysyp listow czytelnikow na ten temat w GW.
Moze masz racje, Ago. 😆
Klakierze, moje sarkastyczne warknięcie o obowiązującej ideologii nie brało się tak całkiem z powietrza. Wprawdzie wierzę w to, że niektórzy głęboko wierzący rodzice czy dyrektorzy szkół uważają ganianie dzieci na mszę za moralny obowiązek (nie biorąc przy tym pod uwagę, że narusza to neutralność światopoglądową państwa), ale w moim odczuciu większość jednak nie zastanawia się wcale nad tym, tylko przyjmuje to na zasadzie „no bo tak jest i już”. Tak chce „władza”, więc nie ma co pyskować, bo można podpaść. A ksiądz ma w praktyce władzę całkiem niemałą i nie tylko na prowincji.
Dobra, czasem zgadzam się z Heleną, ale chyba jeszcze nigdy Helena nie napisała za mnie całego zdania, bez żadnych poprawek. Nawet dwóch. Od „To nie powinno” do „quasi-religijnych”. 🙂
witam:)
ah, to dlatego Bobiki maja w zwyczaju biegac za wlasnym ogonem? trudne, trudne zadanie, ale Bobik nie pojdzie przeciez na latwizne 😉
ps. jak widac na przykladzie przykladu Agi, bajkom (i nie tylko) trzeba sie czasem przyjrzec uwazniej. A moze to po prostu bajka o milosci? bez zadnych ideologicznych podtekstow, o?
Przed lat zapisywałam syna do gimnazjum rejonowego. Zapytałam panią dyrektor o ktorej 1 września planowana jest uroczystość rozpoczęcia roku. Usłyszałam w odpowiedzi, że szkoła jeszcze nie wie, czy rozpoczęcie roku odbędzie się 1 września albowiem ksiądz jest na urlopie i nie wiadomo, czy wroci na 1-go.
Zatem zapisalam go do prywatnego gimnazjum, gdzie nie było religii tylko etyka.
Nie chodziły na msze rozpoczynające, bez konsekwencji. Co nie znaczy, że to, o czym pisze Zmora, jest mi obce. Z Heleną się zgadzam, bo to jest tak oczywiste, że aż się nie chce potakiwać.
Heleno, Pyra się ucieszy 🙂 Pozdrowię, Bobiku 🙂
Heleno, akurat w tym względzie prawo państwowe (sprostuj, proszę, jeśli się mylę) nie stanowi w sposób szczegółowy, jak to ma być realizowane. Profesor Samsonowicz wprowadził religię do szkół za pomocą instrukcji (czyli trochę od zakrystii).
OK – mamy w tej chwili stan dokonany od ponad 20 lat.
Profesor Samsonowicz (w cytowanym tu wywiadzie) mówi:
„W dodatku uważałem i uważam nadal, że religia niesie ze sobą wartości potrzebne do ukształtowania przyszłego obywatela. Niestety, rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana.”
Tak i kiedyś to odebrałem, choć byłem zdziwiony decyzją Profesora. Mógł bronić i swego zdania i zasad konstytucyjnych.
Bezsprzeczne jest to co mówi Profesor: „niesie ze sobą wartości potrzebne do ukształtowania przyszłego obywatela”.
W miejsce minionej ideologii nie mogła zaistnieć pustka – tak wtedy (a i dziś rozumiem intencje Profesora, podówczas Ministra).
Oczywiście w zależności od wielkości miejscowości, w której znajduje się szkoła pewnie realizowane jest to różnie, różne są również zasoby nauczycielskie.
Bobiku, z tym ganianiem to pewnie też jest różnie w zależności od społeczności. Pewnie w małych miejscowościach, gdzie kościół jest ośrodkiem życia społecznego, to wygląda to na ganianie.
Ale mnie też ganiano… do szkoły też.
Jak ma zachwycać, kiedy nie zachwy… znaczy, jak bezsprzeczne, że religia niesie ze sobą wartości potrzebne do ukształtowania przyszłego obywatela, kiedy dla mnie nie bezsprzeczne? 😉
Dogmaty religijne w wychowaniu obywatelskim wydają mi się niezwykle mało przydatne, a czasem wręcz szkodliwe. Religia jako nauka o prawdzie to dla mnie sprzeczność sama w sobie – wiara nie ma nic wspólnego z prawdą (przynajmniej tak, jak ja prawdę rozumiem, czyli jako zgodność z faktami). A dobro… hmm, dobro widziane z religijnego punktu widzenia też niekoniecznie jest dobrem w sensie obywatelskim.
Wiem, wiem, zwykle w tym momencie pada coś o Dekalogu. Który, jak wiadomo, zaczyna się od „nie będziesz miał innych bogów przede mną”, a więc w sytuacji np. konfliktu wartości religijnych z obywatelskimi nakazuje na pierwszym miejscu postawić te pierwsze. Okej, każdemu wolno taką decyzję podjąć (i ponieść jej konsekwencje), ale – na miłość boską – nie nazywajmy tego kształtowaniem postaw obywatelskich. 😯
Bezsprzeczne, że jakieś wartości niesie. Czy one są potrzebne do ukształtowania przyszłego obywatela, to już będę się sprzeczał. Może na początek, Klakierze, wymień jedną. 🙂
Czy Szan. Pies musi się wklejać przede mną? Przez to moje uwagi są mniej błyskotliwe. 👿
Osobny problem – dlaczego puste miejsce po komunizmie musiała wypełnić akurat religia i to koniecznie nauczana w szkołach? Zupełnie tego nie rozumiem.
Ja się świetnie obchodzę bez religii – czy to znaczy, że straszę czarną, ziejącą, postkomunistyczną dziurą, której nic nie wypełniło? 😎 Albo że straszy nią zdecydowana większość Czechów, którzy są społeczeństwem bardzo zateizowanym?
Można zresztą zadać sobie takie pytanie – które społeczeństwo jest bardziej obywatelskie, albo w którym jest mniejszy rozziew między wartościami deklarowanymi, a praktykowanymi – w polskim czy w czeskim? Podejrzewam, że odpowiedź raczej nie byłaby argumentem za religią w szkołach. 😉
Wodzu, ja Cię tylko chciałem wyręczyć, bo myślałem, że Ci się pisać nie chce. 😆
A to tys prowda, że się nie chce. 😎
No to tym bardziej Ci się chwali obywatelska postawa, polegająca na przezwyciężeniu lenistwa i wzięciu udziału w dyskusji. 😀
No tak, sam będąc niedowiarkiem mam bronić kanonów.
No dobrze, podejmę się tego trudu. 🙂
Ja na to patrzę inaczej – padła poprzednia formacja, z nią jej system szkolny i z nim wartości, które promował.
Nawet, jeśli były to wartości uniwersalne – obarczone „przekleństwem” systemu – padły (były komusze).
Nowa rzeczywistość stanęła wobec pustki – i nie tylko religijnej, czy etycznej – wobec kompletnej Pustki, której konsekwencje przychodzi dzisiaj „konsumować” w rożnych obszarach życia społecznego.
Tak i rozumiałem decyzję Profesora – nie mamy przygotowanego systemu wartości, a w tym szkolnego – oprzyjmy się na wartościach, które są rozpoznawalne dla większości.
Bobiku, nie rozumiem dlaczego uparcie się starasz interpretować te wartości w sposób ortodoksyjny.
„Religia jako nauka o prawdzie to dla mnie sprzeczność sama w sobie – wiara nie ma nic wspólnego z prawdą (przynajmniej tak, jak ja prawdę rozumiem, czyli jako zgodność z faktami).”
Przede wszystkim nie dyskutujemy w obszarze sprzeczności wiary i prawdy, ale w obszarze wartości potrzebnych do ukształtowania przyszłego obywatela i w sytuacji, gdy nastała Pustka.
WW wzywa mnie do wymienienia choćby jednej wartości.
Proszę bardzo – „Nie kradnij”.
Ad Bobik 31 sierpień 12, 23:38
Na to odpowiedź jest prosta – bo „Ojcowie” tej Pustki nie mieli nic do zaoferowania!
Żadnej pustki nie zauważyłam. Kościół funkcjonował równolegle, na styku i w splotach. Obie ideologie były fasadowe, przy czym fasadowość tej drugiej objawiła się w pełni po upadku pierwszej. Nie do wartości się odwołano, tylko do przymusu i opresji, czyli starych, sprawdzonych metod.
Klakier akurat zacytowal najbardziej rozwscieczajace slowo z ust profesora Samsonowicza. Jakim prawem on uwaza, ze jest to „bezsprzeczne”? Says who?
Nie ma nawet o czym dyskutowac!
To ja zacytuje teraz cos co mnie okropnie rozsmieszylo przed chwila. W programie opowiadajacym o kontrowersji jaka rozbudzil w 1986 r. koncert Paula Simona w RPA (Graceland zlamal obowiazujacy bojkot Poludniowej Afryki) wystepuje takze Harry Belafonte (juz bardzo starenki, bless him!) i opowiada: no i dzwoni do mnie Paul i mowi abym szybko przyszedl. Przychodze, a tam juz zebrala sie di gance miszpuche… 😯 😆 😯
Miszpucha to w jidisz „ferajna, rodzina”.
Ide dalej ogladac.
No tak, wartość „nie kradnij” na pewno jest przydatna w społeczeństwie. Ale ja prosiłem o jakąś wartość niesioną osobliwie przez religię, nawet niekoniecznie katolicką w odmianie rzymskiej, zgadzam się nawet na czcicieli Baala, byle to była jakaś wartość specyficzna dla religii i niespotykana w innych systemach, niereligijnych, a przy tym przydatna w społeczeństwie.
A to jest taka zasada: jak nie wiesz, jak się zachować, to zachowaj się przyzwoicie
Klakier mnie załatwił, osłabłam.
Dobranoc?
A co ona ma wspólnego z religią? 😯
Klakierze, to były słowa prof. Samsonowicza – uważał religię za konieczną, żeby młodzież „nauczyła się czegoś o prawdzie i dobru”. W kontekście wychowania obywatelskiego to przekonanie jest dla mnie wręcz absurdalne i wyjaśniłem dlaczego. Pośrednio zresztą to przekonanie zakłada, że ktoś, kto nie jest religijny, nic o prawdzie i dobru nie wie, co mnie osobiście obraża. 👿
Twojej odpowiedzi z 00.03 prawdę mówiąc nie zrozumiałem. Może przeczytaj jeszcze raz mój post z 23.38 Ja pytałem, dlaczego pustkę po komunizmie musiała wypełnić właśnie religia, skoro są całkiem praktyczne przykłady, że da się bez niej obejść. Nic to nie ma wspólnego z ofertą ojców pustki, bądź jej brakiem. 😉
To jest bardzo dobra zasada, klakierze. Mam nadzieje, ze wolno wedle niej postepowac bez religii, a w cywilu.
Basuję Wodzowi. 😎 Zasady w rodzaju „nie kradnij”, „nie zabijaj” czy „postępuj przyzwoicie” są obecne w zdecydowanej większości systemów etycznych, również świeckich. I ich sens da się uzasadnić bez żadnego nadprzyrodzonego stempla. 😉
Co ona ma wspólnego z religią?
No w zasadzie nic.
Możemy założyć, że człowiek się rodzi dobry i takim pozostaje do śmierci. Ma to dane w „posagu”.
I że nie są mu potrzebne żadne obudowy religijne.
Ale rodzi się w tej, czy innej rzeczywistości i podlega tym, czy innym kanonom zbiorowości, w której się urodził.
Podlega kanonom wyznawanym przez Rodzinę. Miasteczko, w którym się urodził i wzrasta. Wreszcie szkołę.
Ogólnie rzecz biorąc przez „miszpuchę”.
Bajka o miłości, Bobowo? Może i tak, a może o zarządzaniu? 😉
Tak się składa, że akurat chodziłam do liceum, kiedy religia została przeniesiona z salek katechetycznych do szkoły. I moje doświadczenie milczy o wychowaniu komsomolskim 😉 przed, wychowaniu wartościowym po i pustce grożącej spomiędzy. Bardzo mocne jest natomiast wrażenie niestosowności, które mnie dopadło wraz z wejściem religii do szkolnych klas i które do dziś mnie nie opuściło. A jeśli chodzi o działania wychowawcze szkoły, to z wdzięcznością wspominam moją panią profesor od historii, która traktowała nas z szacunkiem, a poza tym była jedynym nauczycielem, który chodził po szkole w kapciach oraz nauczyciela wiedzy o społeczeństwie, który był nudnym wykładowcą, ale zorganizował w ramach lekcji serię spotkań z duchownymi różnych religii.
Wyciągnąłbym brzytwę, ale kol. Ockham chyba gdzieś dzisiaj zapił, a sam nie będę ciachał. 🙂
Idę spać i niech mi się przyśnią dobrzy, przyzwoici ludzie, bo w realu już z rok takich nie widziałem.
Człowiek rodzi się głupi i takim by może pozostał aż do śmierci, gyby się niczego nie nauczył. Ale już w dzieciństwie mogą go nauczyć rodzice, a później szkoła, że lepiej jest nie kraść niż kraść, że lepiej przestrzegać prawa niż nie przestrzegać i że jak piesek zrobi kupę, to należy ją zebrać do woreczka i wyrzucić w odpowiednim miejscu. Tylko co ma/musi mieć z tym wspólnego Pan B.?
Inaczej formułując: skąd przekonanie, że bez katechety tego wszystkiego nie można nauczyć?
Wodzu, a nie wolałbyś jednak śnić o psach?Albo o gorylach? Wiele mniejsze prawdopodobieństwo, że się natniesz. 😈
Wielki Wódz ma chyba wielkie wymagania.;-) Czy ci ludzie muszą być nieziemsko dobrzy i krystalicznie przyzwoici? Nie wystarczyliby nieźli i w miarę przyzwoici? 😛
Bobiku, szukam… Pan B., o ile ma psa – a jeśli jest, to powinien mieć – powinien też zbierać psie kupy do woreczka. 😛
Koty są spoko. 🙂
Dobranoc.
Pan B., o ile ma psa, powinien również stworzyć dla tego psa pasztetówkę tak wielką, żeby sam nie mógł jej podnieść. 😆
Ad Bobik 1 wrzesień 12, 00:32
Ja nie wartościuję słów Profesora, uznaję Jego w nich zasadność, tak zawsze tłumaczyłem sobie Jego decyzję, szanując w tym Jego wyważenie decyzji w sytuacji, o której mówi w dalszym ciągu wywiadu.
Patrzę na to i też w ten sposób, że spoczywała na Nim odpowiedzialność za tworzenie podwalin pod nowy system edukacji, a czego nie było Mu dane tworzyć w wyniku zawirowań politycznych tamtego okresu. Instrukcja wprowadzenia religii do szkół była w czasie szkolnych wakacji roku 1990 (rząd powstał we wrześniu 1989, a po pierwszej turze wyborów prezydenckich Tadeusz Mazowiecki podał rząd do dymisji i Profesor dotrwał na stanowisku do stycznia 1991 roku).
Dlaczego po PRL Pustkę musiała wypełnić religia?
No to jest złożone pytanie – począwszy od znaczków, które nosi(ł) Ojciec obecnej Demokracji, a skończywszy na braku kadr, co się objawia do dzisiaj.
Ad Bobik 1 wrzesień 12, 00:45
Gdybym Cię Bobiku nie znał wirtualnie, to bym pewnie się załapał na to, aby wyjaśnić dlaczego katecheta ma wykładać szkolnikom, w jakim celu mają posprzątać po „bracie mniejszym” kupkę.
Zawsze mnie (wybacz) rozśmieszają dyskusje sprowadzające się do tego, że nasz katecheta to jeździ na „gapę”.
Pewnie nie ma na bilet. 😀
Jak pan profesor wypowiada się publicznie albo podejmuje decyzje istotne dla życia publicznego, to musi się liczyć z tym, że jego słowa i decyzje będą oceniane. I ja je oceniam źle, bo takie moje pieskie prawo, zwłaszcza kiedy potrafię swoją ocenę uzasadnić. 😉
I wypełnienie tego, co nazywamy pustką po komunizmie, właśnie religią, wprowadzoną do szkół (i nie tylko) przez państwo, uważam za decyzję szkodliwą, która fatalnie zaciążyła na dalszym rozwoju „osieroconego przez komunę” społeczeństwa. Nie zgadzam się z twierdzeniem, że nie było żadnej innej możliwości. Była, o czym choćby przykład Czech świadczy.
Klakier, prof. Samsonowicz, jesli dobrze rozumiem, jeszcze zyje, wiec mozna, a wrecz nalezy pisac go mala litera. I Bogiem tez nie jest. Chyba.
Tez nie wydaje mi sie by po upadku komuny powstala jakas Pu… tfu!… pustka, ktora nalezalo wypelniac religia. Zwlaszcza, ze z wypelnienia jej religia tez specjalnie nic nie wyszlo. Miejsce po komunie wypelniono powierzcowna i obludna poboznoscia w zyciu publicznym. Stad zaczely sie rozliczne nieszczescia, ktore trwaja do dzis, re: sprzeciwy wobec in vitro, zwiazkow partnerskim, ratyfikowaniu Karty Praw Podstawowych etc, etc. – wszystko w imie „religii” i „wartosci chrzescijanskich”.
Klakierze, chyba się nie rozumiemy. Mnie tej chwili nie obchodzi, czy katecheta świeci przykładem, czy jest skończonym draniem. Jego osobiste walory są całkiem nieistotne. Ja pytam, dlaczego w państwowej szkole wykład o tym, że brzydko jest kraść, ma prowadzić akurat katecheta? I dlaczego niestosowność kradzieży należy uzasadnić nakazem Pana B., a nie tym, że lepiej się żyje w grupie, w której ten zakaz jest przestrzegany?
A w to, że przeciętny katecheta będzie wykładał o konieczności sprzątania psich kup, zwyczajnie nie wierzę. Księży uczących w szkole takie – obywatelskie – problemy zwykle w ogóle nie obchodzą, w przeciwieństwie do problematyki seksu przedmałżeńskiego.
Piekny byl ten koncert. Graceland, znaczy sie. Ech!…
Słuszna uwaga Kota M., że w miejsce po komunizmie weszła nie tyle religia, co ostentacyjne okazywanie pobożności, nader rzadko połączone z jakąkolwiek głębszą religijną (nie mówiąc już o obywatelskiej) refleksją.
Przykład Czech… no bo ja wiem, czy to się jakoś ma do historii Polski – inne realia.
Decyzja Profesora oczywiście podlega ocenie publicznej, ale się również broni.
Czy to była decyzja szkodliwa? Może gdyby Profesorowi było dane trwać na stanowisku i doprowadzić do jakiegoś punktu znaczącego reformę oświaty, (lub następne rządy by kontynuowały Jego zamierzenia), to wtedy można by było to oceniać. Oświata w Polsce przemierza kolejne „zakręty śmierci” w rytmie zmieniających się ministrów lądujących na poboczu Historii.
Oczywiście po Profesorze są „filary” – zaraz zajrzę do Wikipedii – a już wiem – twórca systemu, co nie wiedział, ile co kosztuje, wspieracz przemysłu odzieżowego i żona kumpla.
Nie omawiamy teraz całego systemu szkolnego, tylko konkretną decyzję wprowadzenia religii do szkół. I ona się dla mnie w żaden sposób nie broni. Nie widzę ani jednego sensownego powodu, dla którego religia nie miałaby być nauczana w salkach katechetycznych lub w szkołach wyznaniowych.Nie widzę ani jednego przekonjącego argumentu, który uzasadniałby konieczność odejścia od zasady neutralności światopoglądowej państwa. Widzę natomiast, że znany i szanowany uczony wydaje się nie rozumieć, na czym tak naprawdę ta zasada polega. I nie ukrywam, że mnie to na pół martwi, na pół oburza.
Ponieważ mam swój prywatny szacunek dla Pana Profesora Samsonowicza, to piszę z dużej litery.
Czy po 89 roku powstała Pustka? A to jest też dobry temat do dyskusji. Jak wiadomo pojęcie pustki w przyrodzie nie istnieje – no chyba, że czarna dziura pochłania gwiazdy.
Ale dyskutujemy o oświacie.
Tu powstała Pustka w sensie „ideologicznym”.
Moim zdaniem profesor Samsonowicz próbował ją zapełnić. Pewnie zapomniał stare polskie porzekadło, że prowizorki trwają nieskończenie długo.
Przeciwstawną „ideologią” było „kroczem do Europy” – zmarło wraz z akcesem unijnym.
Co do powierzchownej pobożności – masz rację Kocie Mordechaju.
„Jest takie miejsce, taki kraj…”
A cytowane przez Ciebie „nieszczęścia” akurat nie wynikają z oświaty.
No, nie! Bobiku!
Błagam!
Nie sprowadzaj księży katechetów tylko do seksu przedmałżeńskiego!
Tak mi się wydaje – problem oświaty nie jest tylko w obecności religii w szkołach.
To problem bardziej złożony.
Pamiętam taką wypowiedź jednego z lokalnych liderów Solidarności w Wwie w spotach reklamowych przed wyborami w 1989.
Pytanie było: „Jaki ma pan program gospodarczy?”
Odpowiedź: „Wyprowadzić z zakładów pracy KGB, UB I SB”
A ja, Bobiku, będę uparcie bronił Pana Profesora, choć poplecznikiem Jego decyzji wówczas nie byłem i nie jestem.
To się też wpisywało w jakieś takie ciągoty do ciągłości z II RP. Ale cały czas uważam, że Profesor (będąc Ministrem) miał wizję Edukacji, tylko Historia Go pokonała.
Klakierze, mieszanie zbyt wielu rzeczy naraz załóca logikę wywodu. 😉 System oświatowy jako taki to jest sprawa na osobną dyskusję, a tu, na razie, mówimy o jednym – prawda, że specyficznym – przedmiocie i o wypowiedziach prof. Samsonowicza. Przy czym ja np. nie oceniam intencji profesora, tylko skutki jego decyzji (po owocach ich poznacie je), jak również podane przez niego uzasadnienia tejże decyzji. Skutki uważam za fatalne, a uzasadnienia za… no, powiem łagodnie – mało mądre.
Co do katechetów, zacytuję całe swoje zdanie: Księży uczących w szkole takie – obywatelskie – problemy zwykle w ogóle nie obchodzą, w przeciwieństwie do problematyki seksu przedmałżeńskiego. Sens tego zdania wydawał mi się jasny: księża znacznie mniej zainteresowani są wychowaniem obywatelskim, niż problemami tzw. moralności katolickiej. Co potwierdzają niemal wszystkie znane mi relacje z lekcji religii.
Ale też i sam Profesor dystansuje się od tego, co jest obecną rzeczywistością. Czyni to z pozycji już nie decydenta, ale też z pozycji historyka uwikłanego w Historię.
„Tradycja to nie tylko sprawa religii. Wspólnotę tworzy pamięć. Memoria est vis magna (pamięć jest wielką siłą), jak mawiał św. Augustyn. To czynnik, który spaja każdą wspólnotę – od rodziny przez sąsiedzką, terytorialną, narodową po religijną. O tradycji jak najbardziej można nauczać w szkole.
Kiedyś tu się spierałem z Wami właśnie o tradycję, którą moim zdaniem chcecie przekreślić lub zastąpić czymś innym.
To co mówi Profesor w jakiś tam sposób współgra z moim rozumieniem podstaw edukacji – trwania przy wartościach.
Ponieważ między zakończeniem mojej przygody ze szkołą w kraju, a rozpoczęciem jej przez młodego ziała czarna 30-letnia dziura, to mój stan wiedzy na temat programu edukacji lat80/90 jest żaden.
I argument profesora o wypełnieniu pustki zrozumiałam tak, że religia zastąpiła w szkołach jakiś inny przedmiot, który okropnie indokrynował młodzież.
Z wypowiedzi Haneczki i Agi wynika, że tak nie było.
Zatem szafowanie „pustką” jest nadużyciem świadomie zastosowanym przez profesora. Wprowadził do szkół religię, ale pozostawił nauczycieli, którzy indokrynowali z zamiłowania. Nielicznych, ale byli tacy za moich mlodych lat.
„Pustki” nie było, a skoro nie było, to nie było powodu, żeby wprowadzać religię z nakazu Ministerstwa Oświaty.
Jedyny przedmiot, który mi przychodzi do głowy wymagajacy wówczas szybkiego zastąpienia, to ekonomia socjalistyczna, ale to na studiach dopiero. Tam faktycznie powstała pustka. Ale czy religia byłaby właściwym wypełniaczem?
W zasadzie świadczy to dobrze o profesorze, że jej nie kazał zastąpić religią. I to jest jego jedyna zasługa 🙂 .
„t” mi ucieklo;-( .
Z ta problematyka seksu przedmalzenskiego na lekcjach religii to sa, Bobik, jeszczw wieksze problemy niz z wychowaniem na dobrych obywateli przez katechetow. Bo jak katecheta mowi mlodym, ze prezerwatywy nie zabezpieczaja przed HIV bo sa porowate i bakteria bez trudu pokonuje bariere, to jest to groza i zgorszenie boskie. Bo znaczy, ze ideologia rzuca sie mu na mozg i odbiera rozum. 👿
Jak myślicie, czy Bobik wstał dzisiaj czterema prawymi nogami? Mam nadzieję, że tak. 🙂 I za to bryknę.
BARDZO, BARDZO, BARDZO polecam, wywiad z Naczelnym Polityki w Kulturze Liberalnej:
http://kulturaliberalna.salon24.pl/444407,wywiad-baczynski-koniec-mediow-masowego-razenia#logged
I nie powiem: A nie mowilam!!!
Dzień dobry 🙂
Wstałbym i ośmioma prawymi, gdybym był pająkiem. 😀 Lać przestało, słońce świeci, zakupy z targu leżą w lodówce, ciesząc serce i na stole, ciesząc oczy (przyznaję, że jarzyny i owoce dla oka są naprawdę ucztą), czegóż chcieć jeszcze? No, może grzybów, ale już się przyzwyczaiłem, że w tym temacie nie ma co robić sobie złudzeń.
Nawet kurki (akurat najmniej przeze mnie lubiane, ale jednak grzyby), których zawsze z Polski albo z Litwy sprowadzano od groma, w tym roku jakoś znikły. 😯 Pewnie Anglicy wszystko dla siebie zgarnęli. 👿
Dziękuję, Heleno. 🙂 Zawsze z przyjemnością czytam red. Baczyńskiego. Dobrze się czuję w jego towarzystwie. 😉
Zostawiam Was z Baczynskim, a sama zasuwam do miasta, do Fortnuma & Masona po Royal Blend zamowiony przez Kume do Portug. I po jakiegos nowego Johna Le Carre obok, w Hatchards.
Dobrze, ze sama nie musze sobie wozic zadnych ksiazek, z kindle’m mam wszystko czego zapragne. O! Facet piszacy kolumne etyka w NYTimesie, Randy Cohen wydal to w ksiazczce „Dobrym byc” (Be Good: How to Navigate the Ethics of Everything by Randy Cohen and Dave Hopkins ), to sobie chyba kupie i potem opowiem Klakierowi wlasnymi slowami.
Wywiad z Baczyńskim o tyle mnie zdziwił, że z tego, co słyszałem, on jeszcze do niedawna bardzo był skoncentrowany na P papierowej, a internet wydawał mu się jakąś „dodatkową fanaberią”. Najwyraźniej jednak załapał, że punkt ciężkości coraz bardziej będzie w sieci i całe szczęście, że załapał. 🙂
A co do profesjonalnej redakcji, trzymania poziomu i szacunku dla czytelników, to nie od dziś powtarzam, że ja jestem gotów za to bulić i myślę, że takich maniaków nawet całkiem spora nisza może się znaleźć. 😉
Tylko żeby jeszcze tego bulenia nie utrudniano… 🙄
Gruess Gott!!!!
+ 13 stopni, deszcz. Ale lato jeszcze do Bawarii wroci.
Nie mysle zeby „maniakow” byla jakas malo znaczaca mniejszosc. Takie myslenie owszem, jest modne i robi dobrze na samopoczucie owej mniejszosci, ale wcale nie koniecznie odpowiada stanowi faktycznemu. Czytelnikami Polityki i innej w miare „powaznej” prasy i periodykow nigdy nie byla wiekszosc, byla nia klasa nazywana przez nas inteligencja, a ona nie przeniosla sie na ksiezyc. Ona tam dalej jest. I ona bedzie gazety kupowac – papierowe lub internetowe (ale w calosci, a nie poszczegolne artykuliki w zaelznosci od tego jak chwytliwy jest tytul).
Czytaj uwazniej Baczynskigo, Bobiku.
No dobra, teraz juz napraqde lece na miasto.
MAr-Jo! Udaneg wystepu, zlam noge!
A za cóż to mi się dostało, że Baczyńskiego czytam nieuważnie, skoro dokładnie to samo szczekałem, że ta nisza (określenie Baczyńskiego) kupujących poważne i profesjonalnie zrobione gazety, takie „jak w papierze”, tyle że na innym nośniku, może się okazać całkiem spora? 😯
Za żartobliwe użycie słowa maniak w żaden sposób nie poczuwam się do winy. Taka już moja uroda, że nawet szczekając na serio nieraz przymrużam oko. 😎
No widzisz, Mar-Jo, trzeba było do NRW. 😆
Nie, żeby jakieś tropiki, ale uczciwe, słoneczne 20 stopni i kawa wciąż jeszcze na tarasie. 🙂
Polityka ogłosiła wyniki rankingu posłów. http://www.polityka.pl/kraj/1529881,1,wyniki-15-rankingu-poslow-tygodnika-polityka.read
Dzień dobry,
wywiad przeczytałem uważnie i kilkakrotnie, jak mam w zwyczaju, gdy nie za bardzo wiem, o czym ktoś do mnie pisze. Bo nadal nie bardzo rozumiem, jaką wartość chce mi przekazać red. Baczyński. Intuicyjnie czuję, że mam do czynienia z brakiem pomysłu na nową rzeczywistość, w której znalazła się Polityka – kiedyś tygodnik opiniotwórczy, dziś jedno z mediów borykające się z podstawowym problemem opłacalności swoich działań. Mam też wrażenie, że Polityka głównie odwołuje się do „sentymentalnych” czytaczy mego pokolenia dla których dreszczem emocji było kupienie Polityki spod lady u zaprzyjaźnionej pani kioskarki, by tam znaleźć potwierdzenie, czy też zaprzeczenie oceny bieżących wydarzeń, czy procesów. I jeżeli dawniej Polityka skupiała wokół siebie, tak jak nazywa to Helena klasę inteligencji, a zwłaszcza młodych ludzi poszukujących odpowiedzi na nurtujące ich pytania, to teraz jest to pismo emeryckie.
Lekturę dawnej Polityki zaczynałem od Waldorffa, dziś nie kupuję Polityki, aby przeczytać, co napisała Pani Kierowniczka. Mam to klik, klik w kompie. Czasem ubolewam nad bieżączką relacji. Ale na ten przykład byłbym gotów zapłacić za prawo wejścia na blog Polityki (jako signum wartości intelektualnej) – „Co w duszy gra”, natomiast długo bym się zastanawiał nad uiszczeniem się na internetową prenumeratę całej Polityki, jak już napisałem – pisma dla emerytów.
Wydaje mi się, że przyszłość prasy może pójdzie w takim kierunku „by line”.
Bobiku, ja do NRW nawet pieszo!
Ale pracodawca z M. bonusami kusi….
(Mam niemieckojezycznego laptopa, musze sie oswoic).
Do NRW z piesza pielgrzymka, pomimo pokus, Mar-Jo? 🙂
Heleno, my juz mamy od paru tygodni ksiazke Randy’ego Cohena Be Good. Rzeczywiscie swietna w czytaniu, i bardzo dowcipnie napisana etyka stosowana w zyciu codziennym. Czytalismy go przedtem dosc regularnie w NYT (teraz pracuje w NPR) w sposob jaki to opisuje w przedmowie – rodzina odczytuje przy sniadaniu pytanie, potem leci dyskusja, a na koncu zaglada sie do jego odpowiedzi i komentarzy czytelnikow. (To zreszta troche zahacza o temat, dotyczacy tego, czy gazety obliczone na czytelnika krytycznego, „inteligenckiego”, sa skazane na upadlosc. W koncu mlodzi inteligenci rosna przy rodzinnym stole, przy ksiazkach, miesiecznikach i gazetach…)
Do wczorajszej dyskusji nic nie bede juz wlasciwie dorzucac, oprocz tego, ze podoba mi sie uczenie o tradycji – ale nie tylko jednej, nie tylko dominujacej, i nie tylko u siebie. Zajrzalam do programu panstwowych szkol w Concord, ktore oddzielaja uwaznie to, co panstwowe od tego, koscielne. O religii ucza jak najbardziej, ale wlasnie tak, jak mowil byly katecheta: w globalnej perspektywie. Np. cala siodma klase dzieci spedza studiujac wielkie religie swiata, przygladajac sie zmianom religii w czasie na danym terytorium, szukajac powiazan pomiedzy kultura i religia w danym regionie, rozwazajac role religii w historycznych konfliktach, itp. Mysle, ze to by sie bardziej przydalo w polskich szkolach panstwowych, natomiast juz uczestnictwo w konkretnych konfesyjnych praktykach (takich jak np. przygotowanie do sakramentow, uczenie modlitw, wykladanie podstaw etyki katolickiej) mozna spokojnie pozostawic uczniom jako cos, co moga bez przeszkod robic poza szkola.
A, jeszcze biuletyn pogodowy: u mnie zaczyna sie naprawde piekny czas – temperatury troche powyzej 20 stopni, slonecznie, i nareszcie mniej wilgotno – czyli nowoangielska jesien. 🙂
Polityka czasopismem emeryckim? Chyba jednak nie, Klakierze. http://www.wojtkowski.waw.pl/teksty/80/10-lat-reklam-polityki „Profil czytelniczy POLITYKI od lat nie ulega większym zmianom. Czytelnikami tygodnika są w większości ludzie w wieku 20-49 lat (ponad 50%), mieszkańcy dużych miast, dobrze wykształceni (60% z dyplomem wyższej uczelni) i w sporej części dobrze zarabiający (dane PBC General SMG/KRC).”
Jestem juz z powrotem, herbaty sa, do ksiegarni nie wstapilam, bo mnie juz nogi bolaly. Randy’ego sobie zamowie i bede robila takie „testy” z Kuma przy sniadaniu w Porto. .
Przed Fortnumem i Masonem wstapilam na malyaly bazarek na Piccadilly przy kosciele sw. Jakuba. Zawsze sie na tym bazarku zatrzymuje, zanim przjde kolo ulubionego sklepu Bpbika, gdzie Pies zawsze kupuje krawaty dla Starszego Brata, a za tym sklepem jest stara poekna ksiegarnia Hatchards, no i nastepny juz jest Fortnum.
Bazarek jest troche cofniery od chodnika, oddzielony od ulicy otwarta metalowa brama i ma tyle straganow ile sie moze zmiescic na placyku przed kosciolem. Jest to znany kosciol na Piccadilly, glownie ze swej rozleglej dzialnosci ekumenicznej i sama w nim bylam przd laty na jakiejs konferencji miedzywyznaniowej na ktorej omawiano sposoby ratowania podupadajacego hospicjum katolickiego, Bylo to bardzo fajne spotkanie z duchownymi wielu religii i zapamietalam tego St. Jamesa jako nader sympatyczne miejsce.
Ale dopiero dzis piewszy raz zobaczylam na tablicy ogloszeniowej przed brama na koscielny dziedziniec troche pozolkla juz kartke z Mission Stetement. Musiala tu byc wywieszona od dawna, bo jest troche wyplowiala, inne ogloszenia wygladaja znacznie swiezej.. A jak przeczytalam te deklaracje , to natychmiast postanowilam przepisac i sie nia podzielic.
A napisane w niej bylo tak:
St. James’s Church is a part of Anglican communion within the worldwide Christian Church.
We understand ourselves to be called:
to gather as a body which welcomes and celebrates human diversity – including spirituality, ethnicity, gender and sexual orientation,
to create a space where people of any faith or none can question and discover the sacred in life thrpugh openness, struggle, laughter and prayer,
to a common commitment to be in solidarity with poor and marginalised people and to cherish Creation.
We do not manage it all the time, so we try again.
No wiec jak to czytalam, to myslalalm, ze moze prof. Samsonowicz ma racje twierdzac, ze religijnosc moze byc droga do wychowania obywatelskiego. TYle, ze z taka religijnoscia jak ta z St. James’s niewiele ma wspolnego kosciol katolicki, zwlaszcza kosciol katolicki w Polsce.
BYlam bardzo poruszona ta deklaracja misyjna na bramie kosciola, tym odwolaniem sie do solidarnosci ludzi wierzacych i niewierzacych z biednymi i wykluczonymi, to gotowsocia tworzenia przestrzeni do wspolnej walki, i smiechu i odkrywania drugiego czlowieka i do odkrywania sacrum w zyciu codziennym.
BYlam wreszcie wzruszona pokornym i skromnym stwierdzeniem: to nam sie nie zawsze udaje, wiec probujemy ponownie.
Przeciwko takiej „nauce religii” w szkolach nie mialabym chyba nic.
A tu jest ten bazarek przed kosciolem Sw. Jakuba, zaprojektowanym przez sir Christophera Wrena.
http://www.panoramio.com/photo/19493420
No i bardzo dobra, podnoszaca na duchu wiadomosc przeczytalam w Timesie: ze mianowicie brytyska kobieta ma w ciagu calego zycia srednio 5,7 partnerow seksualnych. Nie ma tak zle i nie musze sie juz uwazac za Samice Gamma, albo nawet w porywach Samice Delta. Awansowalam wlasnie na Samice Beta. Pelna geba. There! 🙂
SLONCE 🙂 🙂 wiadomo sobota 😀
Pani Helbig czytala ladnie, zrecznie na szybko przelozone kawalki
< „enerdowce i inne ludzie” , pogadali my
tez i wypili kilka butelek wina, a pani mieszkanka z balkonu uciszala (po niemiecku 😉 🙂
andsol, 29VIII 04:45
radykalizycja pogladow, powolna lub nieoczekiwana jak u bohatera filmu, przeraza mnie bardzo….
moje dzieci w berlinskiej szkole mialy lekcje religii (chyba do polowy gimnazjum? – zapomnialem), syn „olal” szybko, corka
dotrwala do konca i mimo to zadnych szkod na duszy i ciele nie doznaly 🙂 🙂
bowiem to nie lekcje religii sa zlem, tylko my, jezeli nie umiemy poza nasze horyzonty spogladac i dajemy sie kierowac
niechlujstwem intelektualnym i organizacyjnym, brakiem poszanowania dla prawa, hipokryzja, serwilizmem, oportunizmem, konformizmem to wychodzi na koncu takie G…. jakie maja polskie dzieci w szkole, bardzo to przykre
szkoda ze Rzad Tadeusza Mazowieckiego dzialal czesto pod presja czasu, wprowadzenie religii do szkol to jedna z wielu pochopnych i szkodliwych decyzji (moim zdaniem oczywiscie 🙂 ) jak widac dobre checi wymagaja czasu i rozwagi
Mar-Jo trwaj, Bawaria zawsze wychodzi na swoje, w ilosci slonca
tez 😉
Mnóstwo razy to już podkreślałem, że mnie nie przeszkadza religia „jako taka”, bo to naprawdę jest prywatna sprawa każdego, w co wierzy i mnie nic do tego. Mnie wadzą tylko pewne konkretne formuły religii, a zwłaszcza te upaństwowione, upolitycznione i fundamentalistyczne, czyli takie, które usiłują się wtryniać w cudze prywatne sprawy. A do innych formuł mogę nieraz odczuwać duży szacunek, a czasem wręcz wspólnotę duchową. Za wyjątkiem głównej zasady czyli istnienia Pana B. 😉
Z tradycją natomiast to wcale nie jest tak, że to jest wartość jednoznacznie pozytywna i kto tradycji nie szanuje, ten łajdak, drań i niemorał. Wiele było i jeszcze jest ludzkich tradycji okrutnych, barbarzyńskich, głęboko nieetycznych. Wiele jest też zwyczajnie głupich i zabobonnych. Wiele kompletnie nie przystaje do współczesnego świata, do światopoglądu czy do stylu życia. Nie widzę więc powodu, żebym jakąkolwiek tradycję miał przyjmować w całości, z dobrodziejstwem inwentarza. Jeżeli chcę zasłużyć na miano psa myślącego, muszę się zastanowić, które elementy tradycji są dla mnie do zaakceptowania, a z którymi wręcz będę walczył, bo mi się psa myślącego wydają niegodne.
Trzeba też zauważyć, że nie istnieje coś takiego, jak tradycja dana raz na zawsze. Ona też się stale zmienia – właśnie przez to, że życie odsiewa z niej elementy anachroniczne, zbyt sprzeczne z duchem czasu, czy po prostu niewygodne, a wprowadza nowe. Czy można sobie wyobrazić coś bardziej tradycyjnego, niż strojenie drzewka na Boże Narodzenie? A to przecież zwyczaj, który przyszedł – tfu! – z Niemiec, rodzimym Piastom całkowicie obcy. 😉
Z powyższych względów argument „ale taka jest nasza tradycja” w ogóle nie przemawia do mojego rozumu, a obrona tradycji en bloc ani do rozumu, ani do serca. Jeśli w ramach tego bloku mam bronić np. tradycyjnej wiary w przerabianie chrześcijańskich dzieci na macę, to ja jednak uprzejmie dziękuję. 🙄
Rysiu, nasz Młody też miał w podstawówce religię i też mu nie zaszkodziło, ale to była szkoła katolicka, więc nauczania tam religii nawet ja bym się nie czepił. A kilka ulic dalej była szkoła państwowa, bez lekcji religii, więc gdyby sposób bądź sam fakt nauczania tejże mi się nie spodobał, to miałem alternatywę. Mieli ją także muzułmanie czy protestanci, którym uczenie się religii katolickiej mogło nie pasować. A swoją drogą, w tej wyznaniowej szkole uczono wiedzy (w duchu bardzo ekumenicznym), nie wiary i za to tylko dawano oceny, więc ani Młody nie miał z tym problemu, ani reszta rodziny. 😉
Jak Helena wspomniała o kupowaniu krawatów, to sobie uświadomiłem, jak mi się czasem ckni za Londynem… 😥
wlasnie Bobiku, tutaj nawet w szkolach „wyznaniowych” uczy sie
bez doktrynacji
tutaj linka o lekcjach etyki w Berlinie:
http://www.berlin.de/sen/bildung/unterricht/ethik/
czyz nie tak byc powinno?
” Ethik setzt auf den Dialog der Schülerinnen und Schüler verschiedenster Herkunft.
Friedlich zusammenleben,
gemeinsam über Werte nachdenken, die unsere Gesellschaft zusammenhält,
Fremdes kennen lernen und darin auch Vertrautes und Gemeinsamkeiten finden,
Respekt für den anderen entwickeln”
No wlasnie, Rysiu.
15-latka z Polski Oliwia Jablonska zdobyla srebro na Paralimpiadzie w plywaniu motylkiem na 100 m. Najlepszy ponoc wynik w Europie. Przed nia Australijka. Ale oni w tej Australii wszyscy maja baseny w domu lub na wyciagniecie reki.
Jak wygram milion to tez zbuduje basen, dla E. Ona jest swietna w motylku. Jak syrenka.
Bobik, pokoj goscinny jest FENOMENALNIE domyty, doczyszczony, wyprtzatniety i ma nowa biala firaneczke, ktora sama uszylam tymi tu rencamy.
Tylko wstawic ciete kwiatki i jest do dyspozycji Psa. Biale palargonie kwitna jak szalone.
Swieckie szkolnictwo publiczne powinno byc swieckie. I powinno byc, poza wszystkim innym, bezplatna alternatywa dla prywatnego szkolnictwa religijnego, bo sadze, ze panstwo nie musi zapewniac szkolnictwa religijnego. Nie chodzi mi o to zeby gnebic szkolnictwo religijne, mozna mu przyznawac dotacje czu ulgi podatkowe, ale naprawde panstwo nie musi trzymac swojego nosa i kiesy w calej edukacji. Ani kosciol. W Nowej Funlandii szkolnictwo bylo cale katolickie, dopiero od niedawna dostalo swiecka alternatywe. W Ontario sa dwa rownolegle systemy, katolicki i swiecki, fundowane przez rzad prowincjalny. W zwiazku z tym inne religie, i slusznie, domagaja sie tez publicznego finansowania swoich szkol, w ramach rownoprawnego traktowania.
Heleno ta Portugalska historia jest fascynujaca. Rowniez gratulacje z powodu zostania Samica Beta. Motylek to rzeczywiscie bardzo atrakcyjny styl plywania.
Ide plawic sie w cieplym sloncu i wodzie, bo u nas sa upaly. Bardzo piekny koniec lata choc troche za sucho. Robie dla nas i naszych gosci tradycyjny polski letni obiad mojego dziecinstwa: nadziewane kurczeta pieczone, mlode ziemniaki i zielona salata ze smietana (lub mizeria).
A tak, Kroliku. Tu jest mala notka o tych krypto–Zydach z Belmonte:
http://en.wikipedia.org/wiki/Belmonte_Jews
A Renatka odnalazla sporo rozsianej rodziny tego polskiego inzyniera kopalnictwa , ktory ich prawie sto lat temu „odkryl” w Portugalii.
Ja tez nie mam absolutie nic przeciwko temu aby Panstrwo wspieralo finansowo szkoly relogijne, pod jednym wszakze warunkiem – ze wladze oswiatowe maja jakas kontrole nad systemem szkol religijnych, zeby nie puszcac ich samopas, bo z tego moga rozne niedobre rzeczy sie rodzic. Bo nie chcialabym np aby za pieniadze podatnika utrzymywane byly szkoly propagujace idee sprzeczne z naszym systemem wartosci czy prawem. I nie chodzi tylko o to by nie byly wylegarnia jihadis. Ale takze by nie nauczaly nietolerancji, nie spychaly kobiet na margines, nie wkladaly dzieciom do glowy, ze homoseksualizm jest uleczalna choroba lub zwichnieciem charakteru. Jestem gotowa pogodzic sie z tym, ze od masturbacji reka usycha, ale dalej moja tolerancja religijna juz nie siega. 🙄
Takie szkoly powinny same sie utrzymywac przy zyciu, z pieniedzy rodzicow dzieci i wlasbnych fundacji.
Ja tez kocham koniec lata. A u Fortnuma &Masona widzialam dzis w sprzedazy Christmas pudding. Za chwile zaczna sie bombki. I tego akurat we wrzesniu nie cierpie. Niechby doczekali chocby do polowy listopada. Ale nie!
Christmas pudding jest chyba OK, bo podobno przyrzadza sie go wrzesniu, a potem wiesza w plociennym woreczku, w suchym, chlodnym i przewiewnym miejscu (np pod lozkiem, bo angielskie sypialnie nie mialy ogrzewania), gdzie dojrzewa i trzy cztery miesiace pozniej voila! jest jak znalazl do Swiatecznego obiadu. Musze przyznac, ze i my kupujemy Christmas pudding (w anglikanskim kosciele na dobroczynnej sprzedazy) i przyrzadzam do niego sos ze smietanki i brandy. It can grow on you! Ale pewnie z tego powodu co ty puddingu, ja nie cierpie Christmasowej pop music (jingle bell rock!- wrrrr!!!) i wszedzie udekorowanych na jeden kolor choinek, ciekawe jaki kolor bedzie w tym roku? Fuksja? Chyba fuksji jeszcze nie bylo. Albo khaki.
„Artystyczne” choinki w jednym kolorze – to moja Pet Hate! Choinka ma byc wielobarwna i kiczowata, a nie fiu-bzdziu wymyslone przez panie pinkwolone redaktorki z Ideal Home!
Christmas pudding jest OK, ale moja namietnoscia sa swiateczne keksy z duza iloscia bakalii. Ojczyzna keksow jest ponoc Genua, ale keksy z Dundee tez niczego sobie. Keksy i panetone – to jest to!
Uff… Moje wstydliwe upodobanie do wielokolorowych, kiczowatych choinek, koniecznie z łańcuchami, lametą i gwiazdą na czubku, zaraz zrobiło się mniej wstydliwe, kiedy okazało się, że nie jestem w tej namiętności odosobniony. 😀
Z pokoju gościnnego Heleny skorzystałbym na skrzydłach, gdyby nie okoliczności, które chwilowo nie sprzyjają psu. 🙁 Ale okoliczności mają to do siebie, że – jak opóźnienie pociągu – mogą się zwiększyć lub zmniejszyć. 😉
Gdzieś tam w świecie pięknie się plecie i tylko te biedne dzieci w polskiej szkole stumanione lekcjami religii.
E tam!
Bardziej mnie źli przyznawanie punktów w rekrutacji do liceów za udział w zbiórce pieniędzy na rzecz Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Ad Bobik 2 wrzesień 12, 00:09
„A za opóźnienie pociągu przepraszamy podróżnych i oczekujących” 😀
Mam opóźnienia i Zeitnot, więc w trzech słowach. Dla artykułu pana Bugla mam mało ciepłych uczuć i na moim blogu wyjaśniam czemu. A nad Samsonowiczem naznęcałem się niegorzej niż Wy na G+. Mądry człowiek, w innej dziedzinie. Tutaj głupi i nierzetelny.
Heleno, o Marranos z Belmonte był film z 1991 r., który poznałem dzięki życzliwej pomocy Liska.
Moniko, nieco prostacko i niecałkiem oryginalnie uważam, że obie antyutopie zostały zrealizowane w realnym świecie, 1984 na Wschodzie, a druga na Zachodzie.
To pewnie blizej nam w mysleniu o tych dwoch antyutopiach, Andsolu, niz w niecheci do p. Bugla, ktorej akurat nie podzielam.
Heleno, zapowiada Ci sie rzeczywiscie fascynujaca podroz. Tylko musze Cie ostrzec, ze ten Randy – choc swietny do dlugich wakacyjno-urlopowych sniadan – jest niestety dosc ciezki, wiec troche gorzej nadaje sie do bagazu podrecznego, ktory ostatnio staje sie coraz bardziej bagazem podstawowym (chyba, ze zamowic go w wersji elektronicznej).
A choinki tez lubie kolorowe, choc o tej porze trudno o nich myslec (o puddingach tez nie za latwo, chyba, ze sie je samemu robi). 😉
bardzo chlodno, wybralem kuchnie z patrzeniem przez okno 🙂
szeleszcze (zadnej choinki w propozycjach 😯 )
zapowiadaja cieply poznoletni dzien, co robi rys zagubiony w
nadmiarze ksiazek (przejely wladze nad moim czasem ❗ )?
bryknie przez Tereny Zielone 🙂 🙂 🙂
brykam leniwie
fikam niedzielnie (obiad na miescie 8) )
bryku fiku
Dzieki , andsolu, za podrzucenie notki o filmie o Marranos – nawet nie wiem czy Kuma wie o tym filmie lub czy go widziala.
Usiluje przypomniec sobie powiesc (tytul i autora), ktora czytalam w dziecinstwie i ktora byla jedna ze znakoitej radziekiej serii literatury swiatowej ukazujacej sie przez pare lat w tomach jako „Bibliotieka Prikluczenij” – tam bylo wszystko: Gulliwer i Robnson Crusoe, Dzieci kapitana Granrta i Ostatni Mohikanin, Skarby Krola Salomona i Szerlock Holmes. Chyba 14 lub wiecej tomow, ktore musielismy ku mej rozpaczy zostawic w Polsce. Byla tam tez jakas powiesc dziejaca sie albo w Hiszpanii, albo w Portugalii o Marranos.
Ale za boga nie pamietam tytulu i autora. Centralna postacia byla mloda kobieta imieniem chyba Ester i chyba jej ojciec.
Klakier, punkty za dzialalnosc spoleczna i wolontariat przyznawane sa takze przy rekrutacji do DOBRYCH brytyskich szkol i uczelni, gdy wiecej jest kandydatow niz miejsc.
Ostatnio, w kryzysie, wielu pracodawcow tez woli zatrudniac mlodziez, ktora, nie majac zadnego doswiadczenia zawodowego, ma w swoim curriculum vitae prace spoleczna -bo swiadczy to o powadze serca kandydata, o tym ze mu/jej sie nie chce siedziec z zalozonymi rekami i tylko zbierac zasilki. Slysze o tym nieustannie w roznych programamch telewizyjnych z udzialem pracodawcow, ktorzy bardzo starannie sprawdzaja co kandydaci robili po opuszczeniu szkoly. Posrod 70 tysiecy osob ze wschodniego Londynu, ktore zglosily chec zatrudnienia sie jako wolontariusze przy Olimpiadzie i Paralimpiadzie, wielu stanowili uczniowie lokalnych szkol lub mlodzi bezrobotni. I spisali sie podobno doskonale!
W spolecznych szkoach „Bednarska” w Polsce uczniowie tez dostaja dodatkowe punkty i „bednary” (szkolna walute) za prace spoleczne. Mnie sie to bardzo podoba. To jest wlasnie wychowanie obywatelskie.
Dzień dobry 🙂
Helena już napisała za mnie i pewnie nie tylko – „bonusy” za działalność społeczną są z jednej strony dość powszechną na Zachodzie (choć najbardziej chyba w krajach anglosaskich) formą zachęcania do tejże działalności, a z drugiej dobierania sobie najlepszych kadr. Wynika to z przekonania, że ktoś, komu chce się ruszyć tyłkiem i zrobić, zorganizować coś dla innych, wykazać jakąś aktywność, ma lepsze zadatki na dobrego pracownika, a przyszłości może i szefa, niż ktoś, komu się nie chce.
Rzecz nie sprowadza się oczywiście do czystego liczenia zysków, tylko jest wpasowana w sposób myślenia o świecie, w filozofię życia i społeczeństwa. Ale jednak nie lekceważyłbym tego aspektu, że to się po prostu wszystkim stronom opłaca. Dzięki temu można liczyć na to, że nikt nie będzie próbował tego systemu spaprać. Bo działanie na własną korzyść z oczywistych przyczyn wymaga mniej samozaparcia, niż działanie na niekorzyść, wyłącznie w imię abstrakcyjnych wartości.
Religia też zresztą usiłuje często odwoływać się do utylitarnego puntu widzenia (choćby zakład Pascala), tyle że w praktyce skorzystanie z tego wymaga jednak choćby minimalnej możliwości uwierzenia w piekło i raj, czyli nagrody i kary na tamtym świecie. Jak się ani dudu nie potrafi w to uwierzyć, zakład Pascala traci moc przekonywania. 😉
Właśnie zauważyłem, że jest petycja do prezydenta Pakistanu w sprawie upośledzonej umysłowo 11-letniej dziewczynki, której grozi kara śmierci za rzekome sprofanowanie Koranu. Gdyby ktoś chciał podpisać, tu jest linka:
http://www.avaaz.org/pl/pakistan_save_my_daughter/?boRFpcb&v=17489
Mną ta sprawa tak wstrząsnęła, że wręcz rozglądałem się za jakąś petycją, ale dopiero dziś na nią trafiłem. Inna rzecz, że może mogłem trafić już wcześniej, tylko moja uparta maszyna wszelkie maile z angielskim tytułem wrzuca do spamu , w związku z czym maile od Avaazu często przegapiam.
Dzeki, Bobiku, za podrzuceni petycji. Tam sie juz zbliza do miliona podpisow, choc nie rozumiem tych, ktorzy podpisuja sie samym imieniem, jakby sie bali ujawnic. 🙄
Moniko, Be Good Randy Cohena juz sprowadzona na kindle’a i widze jaka to fajna ksiazka. Obawiam sie, ze nie odloze jej az do ostatniej stronicy jeszcze przed wyjazdem. On ma taki ladny turn of phrase i jest bardzo dowcipny w autoironiczny sposob, czyli najlepiej jak mozna. 🙂
Dzien dobry.
Podpisalam petycje.
Spacer po bawarskim obiedzie. Od jutra praca na pierwszym miejscu.
Ale juz planuje Alpy na najblizszy weekend , w tym slynne z lutnictwa Mittenwald (muzeum lutnictwa czynne w niedziele).
Rysiu, dzisiaj + 18 stopni.
Dzień dobry Koszyczkowi,
Bobiku,
dziś w gazecie.pl taka informacja:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,12406552,Muzulmanski_imam_wrobil_nieletnia_chrzescijanke_w.html
Serdeczności
Dzień dobry,
przypominam się nieśmiało, że mam obiecane streszczenie tej książki.
W mojej skali nieprawdopodobnych okropności na dzisiaj walczą o uwagę zapał do kamieniowania 11letniej dziewczynki z oskarżeniem o zabójstwo górników z RPA, do których strzelano. To ostatnie może jest groźniejsze, bo jeśli putinowszczyzna pozna ten pomysł i postanowi do twórczo zastosować, to przebiją stalinowskie osiągnięcia prawne.
Z tymi bonusami za wolontariat to moim zdaniem sprawa nie jest jednoznaczna. Zgadzam się z argumentacją, że jeśli komuś chce się ruszyć tyłek i pracować na rzecz społeczności, to powinien być wyróżniony. Moje obiekcje dotyczą raczej innej strony, a mianowicie sytuacji, którą czasem obserwuję – nie ruszymy tyłka, jak nie będzie za to „zapłaty”.
Heleno, w polskich formularzach zazwyczaj są dwie rubryki: 1) imię 2) nazwisko. Jeśli rubryka – tak jak tutaj – jest zatytułowana tylko 'imię’, to wpisanie imienia jest automatyczne, nie każdemu przyjdzie z miejsca do głowy, żeby – skoro brak osobnej rubryczki na nazwisko – napisać je w tej samej rubryce, co imię. Myślę więc, że to może być kwestia nawyku, a niekoniecznie obawy przed ujawnieniem się.
Aga ma rację. Nasz Młody podpisywał i zgodnie z nakazem formularza wpisał tylko imię. Na szczęście zaglądałem mu przez ramię i w porę warknąłem, żeby w tej samej rubryce dopisał również nazwisko. 😉
W sprawie górników z RPA myśmy się w domu też ze zgrozą i niedowierzaniem łapali za głowy. Zwłaszcza że ten pomysł twórczo może wykorzystać nie tylko Putin.
Klakier, „Zaplata” za wolontariat, za spolecznikowstwo czasami sie zdarza – w postaci publicznego wyroznienia, dyplomu, nagrody, punktow przy przyjmowaniu do pracy czy do szkoly i osobiscie nie widze w tym nic zlego czy podejrzanego moralnie, zwazywszy ze jakies 99,99% procent wolontariuszy i spolecznikow nie ma z tego zadnych wymiernych profitow, poza poczuciem, ze robia co do nich nalezy i czego inni moze nie zrobia.
Sama gdy stoje przed kamienna tablica na ktorej sa wyryte dziesiatki nazwisk osob, ktpre ufundowaly wielkie centrum koncertowe w Palm Beach (Kravitz Center) , albo gdy czytam na koncu wydanej przed laty w Londynie Odysei nazwiska wszystkich fundatorow tej pieknie i starannie wydanej edycji, wyluskujac wsrod nich a to nazwisko niezyjacego meza naszej Jasiuni, a to nazwiska znane mi z historii II wojny swiatowej lub z literatury, czuje wdziecznosc dla nich wszystkich, ze gotowi byli przeznaczyc czesc swoich zasobow finansowych na cos pozytecznego, co wciaz zyje, choc ich samych, tych ludzi nie ma juz wsrod nas. Tak sam cieszy mnie gdy moja dawna przyjaciolka otrzymuje z rak prezydenta komandorie Krzyza Odrodzenoa Polski za lata pomocy opozycji demokratycznej w PRL i zaluje, ze nie dozyl tej chwili jej przedwczesnie zmarly maz. Z pewnosvo nie sadzila, ze sie kiedys doczeka zaszczytu, z pewnoscia jest jedna z bardzo licznej grupy innych spolecznikow, tych nie nagrodzonych, ktorych potrafila zarazic swym entuzjazmem i zaangazowaniem i wciagnac do pracy na rzecz innych.
Nie zamierzam nikomu zagladac do sumienia, do serca i orzekac, kto robil cos dla profitu, a kto nie. I kazdemu odradzam to robic. Bo my sami nie zawsze jestesmy w stanie ocenic swoich motywacji, a coz dopiero motywacje innych ludzi. To po pierwsze absolutnie jalowe zajecie, a po drugie w ostatecznym rachunku nie jest to zupelnie wazne. Wazne jest to, ze ktos poszedl w czasie najgorszych mrozow zbierac grosiki do skarbonki na dobry cel, albo w jakis inny sposob poswiecil swoj czas innym, nieznajomym. Nie ma sie co ich czepiac, chyba ze sie samemu jest aniolem bez skazy. A niewielu z nas jest. O tym etyk Randy Cohen tez pisze w tej swojej fajnej ksiazce Be Good.
Klakierze, nie uważam Twoich obaw za całkiem bezpodstawne, ale w praktyce dość dobrze widać, że tam gdzie postawy prospołeczne są promowane i darzone szacunkiem, jest też wiele większa chęć do działań bezinteresownych, niż tam, gdzie społecznictwo spotyka się z obojętnością, lekceważeniem bądź kpiną. Więc choćby tylko z praktycznych względów lepiej promować, niż nie promować. A chyba i z pozapraktycznych, bo promowanie prowadzi do wytworzenia się nastawień typu „społecznictwo jest dobre”, co z kolei ma duży wpływ zarówno na indywidualne postawy, jak i na jakość życia społecznego.
Putin zaczyna mnie straszyć po nocach. Już za dwa tygodnie wyjeżdżam do Moskwy – o ile wyjadę, bo są kłopoty ze wszystkim, od wizy, po wynajęcie mieszkania. Im bliżej wyjazdu, tym bardziej zaczynam się bać, a mniej cieszyć – wzmiankowane kłopoty, postrzegane jako zapowiedź tego, co mnie może czekać na miejscu, też nie są tu bez znaczenia. Czyba włączę do jadłospisu ziółka uspokajające. 🙄
Ago, o ile nie zamierzasz się spotykać z Putinem, ani uprawiać politycznych demonstracji, po załatwieniu wizy i mieszkania chyba możesz odetchnąć. 😉 W przeciwieństwie do koszmaru rosyjskiej biurokracji i polityki, osobiste kontakty z Rosjanami najczęściej bywają bardzo sympatyczne (zwłaszcza jak się potrafi dogadać). A na miejscu osobistych kontaktów powinno Ci nie zabraknąć. 🙂
Rozumowanie Klakiera byloby paralizujace. Nie robie nic dla nikogo, ale za to z wyzszych powodow, bo nie chce aby ktos mnie posadzil o chec zaplaty. Lepiej chyba cos dla kogos zrobic, a nie sadzic go, co go do tego sklonilo.
Ago, troche obawy nie zaszkodzi, bo w Moskwie trzeba byc ostroznym. Mam nadzieje, ze bedzie sie tam jakas godna zaufania lokalna osoba toba opiekowac! Bardzo bede ciekawa twoich moskiewskich wrazen.
Czytałam, chyba u Petera Singera, o tym, że ludzie, którzy zajęli się działalnością społeczną dość przypadkowo, czy też których motywacja etyczna nie była na początku specjalnie silna, bardzo często 'łapią’ silniejszą motywację w trakcie działania. Angażują się mocniej widząc efekty tego, co robią i – po prostu – czując się z tym dobrze. Młodzi 'wchodzący’ w działalność społeczną dla punktów, mogą wyrosnąć na wielkich społeczników. 🙂
O, wlasnie, Klakierze, nadzialam sie u Randy Cohena na taki cytat sprzed trzystu lat, z Samuela Johnsona, ktorego my tez tu lubimy cutowac. I powiada rzeczony Johnson:
To act from pure benevolence is not possible for finite beings. Human benevolence is mingled with vanity, interest or some other motive.
Powiada autor (Randy) ze niemoznosc wstapienia w szeregi aniolow bez skazy nie powinna nikogo powstrzymywac przed czynieniem dobra.
Moje obiekcje odnośnie motywacji do wzięcia udziału w działaniach na rzecz innych wynikają z obserwacji zjawiska – wezmę, jeżeli coś z tego będę miał. Nie będę miał, nie wezmę.
I to często widzę – zrób to, czy tamto, a w zamian dostaniesz to, czy inne. I to jest wyartykułowane na wstępie. Nie w formie – potrzeba nam waszych rąk dla realizacji celów społecznych, które i wam będą służyć. Nie, coś trzeba zrobić siłami społecznymi, a za to czeka was „zapłata”. Zdecydowanie często widzę, że bez obiecanej „zapłaty” nie da się przeprowadzić tych, czy innych działań.
Że taka prosta satysfakcja z udziału w czymś społecznym zaczyna ustępować miejscu handlowemu pojmowaniu udziału.
Pytanie, co było pierwsze – dylemat kury i jajka 😉 .
Byc może podkreślanie korzyści bierze się stąd, że społeczne udzielanie się Polaków jest wyjatkowo rzadkie. I to nie tylko w odniesieniu do USA, ale również Niemiec.
W moim pokoleniu mogę to zrozumieć, bo wychowana na przymusowych wykopkach itp miałam złe skojarzenia. Ale młodzi powinni mieć do tego już inny stosunek. I chyba mają( jednakże nieliczni) – pamiętam filmy z powodzi we Wrocławiu. Mieszkańcy zatopionych bloków się ewakuowali, a niestrudzenie pracowaly przy budowie wałow dwie nastolatki, ktore mieszkały w bezpiecznej odległości od Odry.
Moj syn usiłował namówić swoją klasę na pomoc przy budowaniu wałów. Nie udało mu się nikogo przekonać 🙁 . Pojechał sam z łopatami i workami i pracował z mieszkańcami zalanych terenow.
I smutne to jest, bo w pamięci miałam powódz sprzed lat, kiedy to zalało wschodnie Niemcy. Mieszkańcy zachodnich Niemiec brali urlopy i jechali pomóc.
Sądzę, że gdyby sytuacja była odwrotna, to np nad Ren pewno mało kto by ruszył ze wschodu.
Być może jest to rzeczywiście pokłosie komunizmu.
Nie może, tylko na pewno, gdyby mnie ktoś pytał. Postawa „człowiek człowiekowi (…)synem” raczej nie wynika z genów, tylko z wieloletniej tresury. Sam widzę, że to powoli się zmienia u młodzieży, u tej lepszej części, bo kibole i wszelka mierzwa to też młodzież, ale potem ta młodzież trafia do jakiegoś banku czy innej korporacji i co widzi? 😎
Ja bym, w podróży wstecz w poszukiwaniu źródeł problemu, nie zatrzymywała się na „komunie”. Czy bez powodu Norwid pisał: Jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym. ?
Ano, właśnie 🙁 . I w tym kontekście nasuwa mi się pytanie o tę tradycję polską wartą pielęgnacji i przekazywania jej następnym pokoleniom.
Co właściwie należy rozumieć jako naszą, polską tradycję? Które jej elementy warte są zachowania w przyszłości?
Wielki Wodzu – korporacje tworzą ludzie i takie one są jacy są ludzie w nich zatrudnieni.
Nie zgadzam się z robieniem z korporacji wroga numer 1. Naomi Klein mnie nie przekonuje, a to za jej przewodem opinia poszła w świat.
Trochę prowokacyjnie zauważę, że społecznikostwo – jeśli sięgać do czasów przedkomunalnych – miało u nas fatalną oprawę estetyczną. 😉 Bo oczywiście w pierwszym rzędzie myśli się wtedy o Judymie czy Siłaczce, a to doprawdy zachęcający wzorzec stylistyczny nie jest. 🙄
Przypomniało mi się Miłosierdzie gminy. Brrr!
Ja tez podejrzewam, ze aspolecznosc polskiego spolecznstwa jest glebsza niz komuna. A slaba oprawa estetyczna, to swoja droga. Stad tez zapewne wlasnie ta podjrzliwosc, ze „oni cos chca ugrac dla siebie, dlatego zbieraja na WOSP”, albo niechec do premiowania spoelcznikostwa.
Zmoro, ja w ogóle nie wiem, kto to jest Naomi Klein. O korporacjach wiem tyle, co widzę, zresztą jak je zwał, tak zwał, chodzi o każdą organizację, gdzie ludzie są rozliczani z realizacji procedur i obowiązuje ogólnowojskowa zasada – przełożony wypróżnia się na mnie, ja się wypróżniam na podwładnych.
Moje dziecko już w pierwszej pracy wakacyjnej, przy sprzedaży niezdrowego żarcia, zauważyło te zależności na przykładzie kierownika zmiany. To działa. 🙂
Z polskich tradycji, ktore ja bardzo lubie, to zadbane cmentarze i groby bliskich. Pielegnowanie pamieci o Zmarlych.
To zapewne jest polska wersja zachowań korporacyjnych (wyprożnienia zbiorowe) ;-).
Ja myślę, że niechęć w Polsce do korporacji bierze się w głównej mierze z niechęci do procedur. Jakoś tak mamy, że odrzucamy wszystko, co jest w jakieś sposób uregulowane, z prawem na czele.
Wszyscy uważaja, że są kreatywni i że to największa zaleta Polaków. Tylko, że na kreatywność jest zapotrzebowanie w nielicznych zawodach.
O procedurach mógłbym co nieco powiedzieć 🙂 Rozumiem, że w dużej organizacji procedura musi być przystosowana do najsłabszego ogniwa, którym na każdym szczeblu jest miejscowy idiota. Rzecz w tym, żeby idiotów podporządkować procedurze, a nie odwrotnie, a to jest wielka rzadkość. 😎
…a także w tym, aby nie mnożyć niedopracowanych procedur, aż utworzą wewnętrznie sprzeczną plątaninę nie do ogarnięcia i nie próbować uregulować wszystkiego, co do najdrobniejszego detalu.
Coś jak nasi posłowie? 🙂
No cóż, procedury tworzą ludzie, są one tyle samo warte, co ich autorzy 😉 .
Złości mnie obwinianie instytucji a nie ludzi, którzy w nich pracują.
Jasne, że często w korporacjach międzynarodowych próbuje się się ujednolicić procedury, ale to od lokalnych szefów zależy, czy wskażą różnice prawne, mentalne, socjalne między poszczególnymi krajami i wykażą, że jednak w danym kraju się nie da. Trzeba myśleć i mieć odwagę, żeby nie płynąć z prądem.
Hehe. Przypominam sobie jak pare miesicy temu – opowiadalam tu o tym – zwrocilam uwage pracownicy polskiego sklepu obok, ze tubylcze prawo nie zezwala na sprzedawanie , nawet z duzym rabatem, przeterminowanych kielbas i uslyszalam w odpowiedzi oburzone: Ale to jest POLSKI sklep!
http://szymonkowalski.natemat.pl/29529,najciemniej-pod-latarnia-rzecz-o-teatrach-krystyny-jandy
Smutne to bardzo, i poniekąd wskazuje, że jednak w biznesie procedury są ważniejsze niż zaufanie.
Korporacja jest chyba – na razie – szczytowym osiągnięciem człowieka w dziedzinie komplikowania środowiska pracy. (Przez korporację rozumiem firmę międzynarodową, której właścicielami są inne firmy). Niektóre wypaczenia, do których mają skłonność korporacje, występują też dość powszechnie w innych dużych firmach, czy to rodzinnych, czy państwowych; każda z tych organizacji ma też swoje specyficzne problemy. Co nie znaczy w żadnym wypadku, że praca w którejkolwiek z nich zwalnia z odpowiedzialności za własne zachowania. Rację ma Zmora, że procedury tworzą ludzie. Przekonałam się na własnej skórze, że to jest diablo trudne zadanie. A wyegzekwowanie stosowania się do procedur, nie tylko w Polsce, jest chyba jeszcze trudniejsze.
Co się dzieje, kiedy jest wprowadzana jakaś nowa procedura? 1) Kanały informacyjne zawodzą i do części pracowników nowa procedura nie dociera, nie stosują jej więc. 2) Część pracowników wzrusza ramionami i stosuje procedurę zgodnie z poleceniem, nawet jeśli uważa ją za głupią. 3) Część pracowników źle rozumie nowe zasady i w przekonaniu, że się do nich stosuje, de facto ciągnie korporacyjny wózek w innych kierunkach – każdy w swoim. 4) Kolejna część ignoruje procedurę, uznawszy ją za głupią i postępuje według uznania – każdy swojego. 5) Jeszcze inni próbują dawać sygnały do góry, że procedura jest głupia, zbierają na to argumenty i dowody – czasem udaje im się coś zmienić, jeśli nie, czasem odchodzą z pracy, a ci, co zostają, dołączają w końcu do grupy 2 bądź 4. Pojawiają się konflikty między poszczególnymi grupami, wynikające z ich odmiennego stosunku do procedury. Efekty „wprowadzenia” nowej procedury nie są zadowalające, opracowuje się więc następną procedurę. Czy to nie jest fascynujące, że korporacje trwają? 😯
Wyglada na to, ze Jande spotkalo cos bardzo podobnego do zalozonej przez Irene Lasote w Warszawie filii waszyngtonskiej Fundacji IDEE (Institute for Democracy in Eastern Europe), gdzie tez bylo milo i przyjemnie i kolezensko, az w pewnym momencie dwie warszawskie panie dyrektorki ( z nieskazitelnymi demokratycznymi zyciorysami) zaczely Irene zwyczajnie okradac i dzialac na szkode fundacji. Irena zarzadzila audyt i natychmaist warszawskie biuro rozwiazala, kiedy wszystkie nieprawidlowosci wyszly na jaw. Sprawa w prokuraturze znajduje sie juz od DZIESIECIU LAT!
Korporacja jest troche nie ruchawa, bo jest zwykle za wielka i wskutek ciaglych zmian organizacyjnych, akwizycji i sprzedazy charakteryzuje ja ciagly chaos. Korporacja nie jest do niczego i nikogo, poza zyskiem, przywiazana, bo ma ponad lokalne, ponad czesto panstwowe powiazania i jest w stanie oplacic najlepszych prawnikow, dla ktorych lokalna spolecznosc jest latwa do przekrecenia jak dzieci we mgle.
Juz nie pracuje w korporacji, ale mialam w mojej drodze zawodowej tutaj szanse pracowac w non-profit organizacjach dla kobiet i dzieci, w rzadzie municypalym, w rzadzie prowincjalnym, w korporacji i teraz w malej (250 osob) prywatnej firmie i mam swoje obserwacje na temat korporacji… Brrrr i wrrr… Nie daj sie Ago.
Mam dość skomplikowaną sytuację. 😉 O korporacjach jestem zdania znacznie gorszego niż Zmora, ale właśnie dlatego zawsze starałem się od etatowej pracy w korporacjach migać, wskutek czego cokolwiek bym na ten temat powiedział, zawsze mi będzie można zarzucić, że znam sprawę tylko z teorii, a w praktyce to jest inaczej. Więc tym razem, wbrew swoim zwyczajom, nie będę o sprawie szczekał sam, tylko posłucham, co mają do zaszczekania inni. 🙂
No, nie wiem. Ja szmat zycia przepracowalam w ogromnej korporacji, gdzie procedur bylo multum. Dzieki nim udawalo sie unikac wielu bolesnych wpadek a jesli do wpadki mimo wszystko dichodzilo, to wiadomo bylo z miejsca jak sobie z tym radzic.
Problemy zaczynaly sie wtedy, kiedy ktos uznawal, ze procedury sa durne i go nie obowiazuja – np. obowiazek przychodzenia do studia 15 minut przed wejsciem w eter. Albo calkowity zakaz uzywania w studiu, nawet przy zamknietym mikrofonie slow niecenzuralnych. Jesli ktos postanowil zlekcewazyc zakaz, niechybnie okazywalo sie, ze albo mikrofon zostal przez pomylke wlaczony i slowa na ch i k poszly w swiat, albo winda utknela miedzy pietrami i ktos nie zdazyl dobiec 8 pieter w gore do studia.
Dlatego pamietam takie zdarzenie uslyszane przez megafon w naszej stolowce:
– Mister Mumbajumba z Redakcji Swahili proszony jest udac sie do Studia C8.
Mija piec minut i glos w megafonie odzywa sie ponownie:
– MIster Mumbajumba z Redakcji Swahili musi NATYCHMIAST udac sie do studia C8.
Mija jeszcze pare minut i glos w megafonie jest lekko zdenerwowany:
– Ktokolwiek z Redakcji Swahili proszony jest o natychmiastowe stawienie sie w studiu C8.
Kolejne pare minut glos w mehafonie jest na granicy histerii:
– Ktokolwiek sadzi, ze umialby przeczytac biuletyn w jezyku swahili niechaj natychmiast biegnie do studia C8!!!!!!!!!!!!!!!!
Ja dla odmiany znam sprawę tylko z praktyki. 😛 Zdolność korporacji do trwania naprawdę mnie fascynuje, a uparte powielanie najprostszych błędów nie przestaje zadziwiać. Oczywiście, nie mówię o mojej firmie – u nas logika, harmonia i porządek. 😎
Obawaiam sie, ze nalezalam do tych, ktorzy oczekiwali i domagali sie bezwzglednego przestrzegania obowiazujacych spisanych procedur. Tylko dzieki nim wielotysieczny zaklad pracy mogl funkcjonowac w miare rozumnie i ludzie sie nawzajem nie pozerali.
Jednak się wtrącę, ale tylko w kwestii formalnej. 😉 O ile pamiętam, Wódz warknął coś niechętnie o korporacjach nie w temacie procedur, tylko pod kątem postawy “człowiek człowiekowi (…)synem”. Co nie oznacza, że o procedurach swoją drogą nie można pogadać, ale mnie ten aspekt człowieczy bardzo by interesował. Czy jest tak, jak Wodzowi (i mnie) się widzi, że postawy kształtowane przez korporacje na ogół zbyt „humanitarne” nie są (a jeżeli ktoś takie zachowuje, to raczej mimo korporacji, a nie dzięki niej), czy też ktoś ma dowody na to, że jest wręcz przeciwnie?
Nie biorę tu pod uwagę jakichś datków na zbożne cele, które należą do piaru i niekoniecznie na rzeczywiste stosunki międzyludzkie w korporacji wpływają.
Heleno, ja też jestem z tych, którzy domagają się trzymania się procedur. 😛 Więcej, nie tylko trzymania się procedur, ale trzymania się ich ze zrozumieniem, jaka myśl przewodnia, cel jaki tym procedurom przyświeca. Ale przyznaję, że gdy procedury są głupie, sprzeczne, bądź zbyt rozbudowane i zbyt często się zmieniające, by się zmieścić w pamięci operacyjnej przeciętnego człowieka, bywa to trudne lub wręcz niemożliwe.
Ago, masz niestety rację. Wszystko zależy od ludzi. Można się tylko starać, aby procedury ułatwiały życie, a nie utrudniały. I jeżeli są rozsądne, choć czasem upierdliwe, powinny być przestrzegane. A o to jest najtrudniej. Zwłaszcza w Polsce. Ostatnio w „na temat” była dyskusja interesująca, z której wynikało, że wiele osób pracujacych w korporacjach sobie chwali jasne zasady, natomiast najwięcej krytyki słychać od ludzi, ktorzy z korporacjami nie maja nic wspólnego, tylko powtarzaja obiegową opinię.
Wlasnie chodzi o to by nie wszystko „zalezalo od ludzi”, bo to „zalezenie od ludzi” jest prosta droga do piekla. Procedury po to sa wprowadzane, aby niezaleznie od gatunku, temperamentu, charakteru, dobrego czy zlego wychowania ludzi, praca sie psuwala do przodu w sposob jak najmniej konfliktowy i konfliktogenny. Czasami nowo wprowadzone procedury nie sprawdzaja sie lub stare traca racje bytu i nalezy je zmienic, sprobowac czegos innego. W starych koropracjajch jak moja (70 lat istnienia) procedury sa jak stare wygpdne kapcie, w ktore sie wchodzi bez trudu i sie o nich nawet nie pamieta, bo nie odczuwa sie ich niewygody. Niewygoda pojawia sie przy lamaniu procedur.
Bobik słusznie zauważył, że procedury zauważyłem tylko na marginesie. 🙂
Miałem kiedyś kontakt bojowy z tworzeniem takich firmowych procedur (pod hasłem norma ISO 9000 z dodatkami) i stąd wiem, że procedury można opracować dobrze albo źle. W sytuacji idealnej opisuje się w procedurach normalną działalność, wyciągając te punkty, gdzie można i trzeba kontrolować przebieg procesu. Żeby to napisać, trzeba mądrego człowieka rozmawiającego z ludźmi na wszystkich szczeblach, może z wyjątkiem najwyższego, bo tam o niczym konkretnym nie mają pojęcia.
W sytuacji nieidealnej, czyli typowej, wynajęty nadęty przygłup żąda pisemnych raportów od tych, którzy nie zdążyli się schować i wypładza grube tomisko, zatwierdzane przez najwyższy szczebel. Potem się wdraża, nic nie działa jak na prezentacji, to po puncie 17.12 lit. q dodajemy litery q1 do q12, zarząd zatwierdza i tak do upojenia. Winnych do ukarania zawsze się znajdzie, ileż to roboty?
Helena napisała o rzadkim przypadku dobrych procedur. Fajnie, przychodzimy do studia 15 minut przed. Nie 8 i nie 13, tylko 15, i wystarczy. Częściej spotyka się procedury nakazujące nie tylko przychodzić 15 minut przed, ale przekraczać próg prawą nogą i wykonywać dwa podskoki na lewej, po czym sporządzić raport wejścia na piśmie w czterech egzemplarzach. 😎