Głos z pryczy
Już od tygodnia domem Bobika miejski areszt,
pokarmem ciepłe kluski, napojem wody łyczek.
Nikt łap mu nie ogrzewa gorących uczuć żarem,
po brzuchu nikt nie smyra, nie spełnia migiem życzeń.
Dni tyle bez spaceru! – nieszczęsne wyje psisko –
bez wina czerwonego, bez kawy, bez herbaty!
Po kiego i na jaki grzyb było mi to wszystko,
to otwieranie pyska, za które biorę baty?
A przecież miałem znaki, że wokół mojej szyi
obrożę prokurator zaciskać jął pomału
i losu smycz prowadzi mnie ku więziennej bryi,
na twarde legowisko, w objęcia kryminału.
Posępne dni przede mną, nad głową czarne chmury,
nie błyśnie pasztetówka, ni rostbef nie zaświeci,
do celi nie przemyci nikt skrawka klawiatury,
ach, po com pysk otwierał, był za, a nawet przeciw?
Celowo tak zrobiono, by żarcia brak mnie zżerał,
chcąc ducha mego złamać. Szykany to, a zatem
nie warto nawet myśleć o serach i likierach,
marzeniem niedościgłym jest kontakt z adwokatem.
Lecz ja się im odgryzę! Nie docenili psiny!
W pamięci o tym wszystkim układać zacznę traktat,
na własnej skórze spiszę rozmowy oraz czyny,
a potem na blog wrzucę swe aresztanckie akta.
A jaki był ideał? Owego koryfeja ideał był: sprawiać wrażenie ważnego, bardzo ważnego, i zbierać kasę, dużą kasę. Wtedy płacili po 300 zł za recenzję, w taki sposób przy pewnej masie tworzyła się nowa jakość. Finansowa. A dodajmy jeszcze stałe recenzowanie habilitacji…
Przy czym ów koryfej, jak chciał, to umiał napisać sensowny tekst.
Profesorów belwederskich jest ok. 20000 w Polsce. Nie, jest tyle zer ile trzeba (baza danych daje 25000, ale dużo jest nieboszczyków w tej liczbie). Statystycznie rzecz biorąc to jakieś 20-25% tej ciżby to ludzie inteligentni inaczej.
Tadeuszu, a któż to się odważył tak niecnie skrytykować pracę w czterech piątych poświęconą propagowaniu jedynych słusznych wzorców? 😯
Postawy badawczo-poznawczej się draniowi zachciało! Może jeszcze jakiś fundamencik by podważył i wartość sponiewierał, co? 👿
a ja przed laty uczony bylem przez profesora ekonomii marksistowsko-leninowskiej. i to przez dwa semestry (tak bylo?), dzisiaj mamy podobny wykwit profesorow od Jana Pawla II. ciekawsze bylo wystapienie pani kandydat na przyszlego Prezydenta, pani dr. Ogorek /tez babilasa linka/. rece opadaja POLSKA LEWICA
Charlie Hebdo
Małe uzupełnienie: jeden z autorów, prof. dr hab. Jerzy T. Marcinkowski, jest jednocześnie redaktorem naczelnym Problemów Higieny i Epidemiologii, co poniekąd unieważnia (i tak retoryczne) pytanie o kryteria dopuszczenia artykułu do druku.
Kilka lat temu kuzyn-młodziak poprosił mnie o przejrzenie i ewentualne poprawienie mu pracy maturalnej z polskiego (wtedy jakoś tak było, że można było tę pracę napisać w domu). Wszystkie sugestie poprawek przyjmował bez sprzeciwu, ale kiedy doszło do kompletnie pozbawionych merytorycznych rąk i nóg wstawek z JP2, zaprotestował. Bo JP2 musi być. Nauczyciele tego oczekują. Za to się dostaje dobre noty. A w ogóle, jakże tak bez JP2?
No i cóż miałem począć? Powiedziałem mu „róbta co chceta”. 🙄
Dzien dobry 🙂
Tylko na chwileczke, wiec: Kroliku, snieg w Jerozolimie jak najbardziej byl, przedwczoraj -2 stopnie. Lapki mi nie zamarzly, ale zbiornik wody na dachu lub transformator energii slonecznej owszem 👿 , zaraz zaprzyjazniony hydraulik przyjdzie obejrzec szkody.
Serwis meteorologiczny nalezy sprawdzac tu:
http://www.ims.gov.il/IMSENG/All_Tahazit/homepage.htm
Babilasowi dziekuje za zastepstwo 🙂
Ten artykul epidemiologiczny 😯 😯
Dzień dobry 🙂
Niektórzy stanowczo przesadzają z higieną. Rozumiem, że chce się mieć czysty umysł, ale żeby czyścić aż do zaniku?
Haneczko 😆 😆
Ulubiony hydraulik orzekl ze pekla tylko rurka, ktora juz naprawil. Co za radosc!
Systemy nagrzewania wody energia sloneczna sa tu bardzo popularne i swietne, niestety podatne na zamarzniecie. Przewaznie wystarczy zostawic ciurkajacy kran, tym razem jakos nie starczylo.
Bobiku, wiec jednak jest to epidemia 🙂
Czyszczenie umysłu aż do zaniku prześliczne! 😆
Oczywiście sformułowanie, nie zjawisko.
Haneczko, kocham Twoją lapidarność!!!
Witaj Krycho 🙂 Nie grozi Ci samotność – fanklub lapidarności Haneczki jest zatłoczony do granic możliwości blogu. 😀
Niestety, zabrakło głosu, który swego czasu zapoznany malarz Styka był usłyszał. No ale wtedy materializm nie był chyba tak daleko posunięty i różni różne głosy mogli słyszeć. Przynajmniej mogły się przebić przez ten tumult. Tu przy takim stłoczeniu suplikantów nie ma gwarancji, że adresat otrzyma korespondencję za życia wnoszącego.
Weź też pod uwagę, Paradoksie, że od czasów Styki medycyna poszła nieco do przodu i jak się kolana zużyją, można liczyć na endoprotezę. 😈
Myślę, że po czymś takim czasopismo natychmiast awansuje w rankingu punktowym MNiSW, a kto wie, może i jakiś impakcik się przytrafi.
Sądzę, Bobiku, że u autorów wytworzyły się już na kolanach modzele rogowe twardsze niż karapaks, więc żadna powierzchnia, szorstka czy jedwabiście gładka im nie zagrozi. Jedyne, to koszty częstego wymieniania spodni przetartych na kolanach. Bo w samych gaciach w takich okolicznościach przecież nie wypada.
O, tego mi właśnie brakowało do obrazu prawdziwie polskiego naukowca – modzeli rogowych na kolanach. 😆
Bo przerost pierwszej krzyżowej już mam w inwentarzu cech charakterystycznych.
Sidemeczko, zwracam honor w sprawie sniegu w Jerozolimie! Moj krajowy serwis pogodowy klamie! Jak to media.
Lisku, domagamy sie wiosny w Jerozolimie natychmiast, albo jeszcze szybciej!
To jest po prostu skandal, z tym izraelskim śniegiem! Królik nie po to będzie leciał taki kawał świata, żeby mieć w Jerozolimie to samo, co u siebie! 👿
Każdą petycję w tej sprawie podpiszę. Kciuki potrzymam. I w ogóle. 😎
W Jerozolimie to jest tami minutowy śnieg, kudy mu tam do Królikowego.
W tym pismie o higienie i epiemiologii zrzadka i dla spokoju zamieszczal prace moj Ojciec. Zazwyzaj jednk wysylal attykuly do JAMA lub innych publikacji angielskojezycznych (placac za przeklad jakiejs mocno, mocno strarszej pani zatrudnionej w lubelskim instytucie Medycyny Pracy i Higieny Wsi).
Pamietam, ze jako nastolatka oburzalam sie, ze te zachodnie publikacje nie placa ani grosza za ogloszenie pracy na swych lamach, a Ojciec usilowal mi tlumaczyc, ze tak wlasnie byc powinno.
Po ukazaniu sie artykulu redakcje posuylaly na nasz domowy adres okolo tysiaca odbitek, dla tych wszystkich, ktorzy w czasach przed-xeroxowych chcieli miec kopie. Dodawali tez , co pamietam jak dzis, 40 dolarow na znaczki zagraniczne, ale nie mozna ich bylo w Polsce sprzedawac na czarnym rynku, tylko wedle ogicjalnego kursu 28 zl za dolara, co mjie osobiscie bardzo bolalo.
To wtedy ja wlasnie zarabialam drobne, adresujac setki kopert.
Kilkarotnie Ojciec w tychartykulach przemycil mimochodem prawdziwe, a nie zanizone dane epidemiologiczne, np o czestotliwosci wystepowania w Polsce wzw, zzw czy czerwonki. Wladze prztpomnialy o tym, gdy wywalano ojca z pracy -ze ujawnial tajne dane panstwowe.
Ale fakt, ze oglaszal swe prace w zachodnich publikacjach, spowodowly ze niemal natychmiast dostal prace w Ameryce, bo profesor, ktpry mu ja zaoferowal dobrze znal nazwisko Ojca z JAMA (Journal of American Medical Assoiation – najwazniejsze amerykanskie pismi medyczne). Ojciec znalazl prace 3 miesiace po naszym przyjezdzie – siedzac smutny w bibliotece medyxznej i zaczepiony przez jakiegos innego czytelnika przy sasiednim stoliku. Okazal sie to byc prof. Alfred Prince, ktory na miejscu zaproponowal ojcu prace. The rest is history.
Kroliku, wiosna przyleci z Wami 🙂 Bobiku, w tych sprawach zamiast petycji wsuwa sie karteczke w odpowiednia Sciane 😆
Wlasnie przeczytalam ze zmarla Danuta Michalowska. W latach mojej mlodosi byla dla mnie jedna z najwazniejszych, a moze najwaniejsza polska aktorka. Nie przepuscilam zadnego jej spektaklu, i zawsze zanosilam kwiatki. Bylam prawdziwym groupie.
Zaczelo sie gdy mialam bodaj 14-15 lat od jej spekraklu Piesni nad Piesniami, z ktorego wyszlam na miekkich nogach.
Ostatni spektakl jaki widzialam ( poszlysmy w Londynie wraz z Halina Mikolajska) nazywal sie chyba Drabina Jakubowa.
Nie wiem nawet dlaczego tak na mnie dzialala, nie umiem tego zrekostruowac. Tak jeszcze dzialala tylko Anne Bancroft.
Mam nadzieje ze jej spektakle Teatru Jednego Aktora zachowaly sie w nagraniach.
Y tam. Dziś Danuta Michałowska jest jedynie „przyjaciółką JP2”. Tak o niej wszędzie piszą.
Wrrr.
Tak, bo byli chyba razem u Kotlarczyka.
Ale ja ja pmietam jako znakomita aktorke.
Niedawno temat poniższy był tu omawiany i jak zwykle zarysował się front podziału. Jednym się otwiera, innym nie – dlatego wklejam całość – za co przepraszam Gospodarza, ale myślę, że warto to poczytać.
Paul Scheffer – ur. w 1954 r., filozof i profesor urbanistyki na Uniwersytecie Amsterdamskim. Jego artykuł z 2000 r. o fiasku społeczeństwa wielokulturowego w Holandii wywołał burzliwą dyskusję. W latach 80. był korespondentem w Warszawie.
KATARZYNA WĘŻYK: Pisze pan: „Emigracja to historia nieprzewidzianych konsekwencji”.
PAUL SCHEFFER: Dam przykład. W 1958 roku młody francuski parlamentarzysta powiedział: „To nie Algierczycy potrzebują Francji, ale Francja potrzebuje ich. W islamie nie ma nic, co z moralnego punktu widzenia przeszkadza muzułmaninowi stać się obywatelem Francji”. Wie pani, kto to był? Jean-Marie Le Pen.
Żartuje pan.
– Mówiąc to, bronił nie otwartości, tylko kolonializmu, idei, że Algieria jest częścią Francji. I nie był w tym odosobniony. Napływ Algierczyków do Francji czy Hindusów do Wielkiej Brytanii to właśnie niezamierzone konsekwencje kolonializmu.
Kolejny przypadek to gastarbeiterzy. Do Holandii przyjechało 60 tysięcy robotników z Maroka. Mieli zarobić na dom i wrócić do kraju. Dziś mamy milion mieszkańców o marokańskich korzeniach. Nikt tego nie planował, ani my, ani oni. Jedna z najważniejszych transformacji powojennego europejskiego społeczeństwa wydarzyła się niejako przypadkiem.
Ba, po kryzysie paliwowym w 1973 roku Niemcy, Francja czy Wielka Brytania zaczęły wprowadzać drastyczne ograniczenia dla imigracji, uznając, że nie potrzebują już gastarbeiterów. Ale wtedy – kolejny niezamierzony skutek – zaczęła się prawdziwa imigracja. Ci, którzy już mieli pracę w Europie, uznali, że jeśli teraz wyjadą, nie będzie powrotu, zaczęli więc sprowadzać swoje rodziny.
Jak wyglądała ich integracja?
– Zajmują całe dzielnice, zwykle te tańsze, a rdzenni mieszkańcy z nich uciekają. Obustronna segregacja: oni mają swoje szkoły i świątynie, my mamy swoje. I nie musimy się wzajemnie dotykać. Uważaliśmy, że to tolerancja, ale było to unikanie konfliktu.
Segregacja kończy się wraz z dorastaniem dzieci. Drugie pokolenie urodziło się w Europie, to jego dom. Rdzenni mieszkańcy zauważają, że coś się nieodwracalnie zmieniło, i przechodzimy do fazy konfliktu.
Czyli?
– Gdy w Marsylii czy Malmö połowa populacji ma imigranckie korzenie, trudno się wzajemnie ignorować. W Amsterdamie mamy 80 różnych narodowości, dwie trzecie uczniów pochodzi z rodzin imigrantów.
Postrzegam konflikt nie jako porażkę integracji, ale fazę jej ewolucji. To próba znalezienia prawdziwej odpowiedzi na pytanie, jak mamy żyć razem. Konflikt, o ile strony nie stosują przemocy, jest dobry. Nie ma zmiany bez konfliktu i bardzo mnie dziwi, że lewica tak się go obawia.
Może dlatego, że lewica broni dziś status quo, nie chce go obalić.
– Najpierw powinniśmy zrozumieć, skąd się ten konflikt bierze. Imigranci, wyjeżdżając, utracili znany sobie świat. Musieli nauczyć się żyć w nowym języku, wśród ludzi innej religii. Często słyszę, że tracą dzieci – im skuteczniej zintegrują się z francuskim czy holenderskim społeczeństwem, tym dystans do rodziców rośnie.
Rdzenna ludność także ma poczucie utraty, bo znany jej świat powoli się rozpada. Pojawiają się nowe zwyczaje, stroje, obok kościołów wyrastają meczety. Ludzie przestają się czuć u siebie w miejscu urodzenia. A kiedy czujesz, że coś tracisz, zaczynasz kurczowo chwytać się tradycji, tożsamości, tego, co cię odróżnia. Widać to w konserwatywnych meczetach i w antyimigranckich partiach. Poczucie straty czy niepokój dużo lepiej opisują przyczyny obecnego konfliktu niż chętnie używane przez polityków „rasizm” czy „ksenofobia”. Ich również nie brakuje. Ale korzenie sięgają głębiej.
Ale czy multikulturalizm nie miał nas aby wzbogacić – jak brytyjską kuchnię? Co poszło nie tak?
– Nic w kuchni, to na pewno. Ale przecież polska kultura to dużo więcej niż polska kaczka. Nie jest tak, że jeśli upieczemy ją dla odmiany z pomarańczą, możemy zapomnieć o Miłoszu czy Pendereckim.
Multikulturalizm zakłada, że imigranci przywieźli ze sobą kulturę, którą potem, nietkniętą, przekazują z pokolenia na pokolenie. Ale imigracja to proces jej tracenia. Dzieci tracą język rodziców, zmieniają się pod wpływem środowiska, rówieśników, telewizji. Żyją w innym świecie. Nie są już Turkami czy Marokańczykami.
Ale bywają bardziej radykalne od rodziców. We Francji to raczej młode kobiety bronią noszenia chusty.
– Nie mówię o religii, ale o przynależności narodowej. Dzieci imigrantów już nie wysyłają pieniędzy „do domu”. Wśród włoskich imigrantów we Francji w pierwszym pokoleniu było 25 procent mieszanych małżeństw, w drugim już połowa, a w trzecim ponad trzy czwarte. Imigracja to doświadczenie zmiany, czego multikulturalizm nie rozumie. Ale to tylko połowa problemu. Gorsza jest multikulturalna „tolerancja”.
Czyli?
– Byłem w szkole w Antwerpii, w której 80 procent dzieci to muzułmanie. To dobre gimnazjum, żaden margines. Ale nauczyciele skarżyli się, że ciężko im omawiać „Portret Doriana Graya”, bo Oscar Wilde był gejem. Ciężko uczyć o Holocauście, bo dzieci mówią, że niczego takiego nie było, albo uważają, że nie byłoby źle go powtórzyć, a już przynajmniej oznaczać Żydów żółtymi gwiazdami. Ciężko im uczyć o ewolucji, bo dzieci mówią, że to kłamstwo; ciężko posyłać dzieci na koedukacyjny basen.
Multikulturalista powiedziałby pewnie, że należy uszanować różnice.
– No właśnie. Multikulturalizm w takiej sytuacji opuszcza ręce, bo uważa, że każdy ma prawo do kulturowych preferencji. Ale jak uczyć literatury bez „niemoralnych” pisarzy czy biologii bez ewolucji? Nie można. Musimy przerabiać program, starając się stworzyć dzieciom bezpieczną przestrzeń, i krok po kroku przekonać je, że nie wszystkie domowe mądrości są prawdziwe.
Znam ludzi, którzy mówią, że nie należy zawracać dzieciom z tureckich rodzin głowy historią II wojny światowej, niech lepiej poczytają sobie o Atatürku. Ale takie podejście to jednoznaczny przekaz: nigdy nie staniesz się częścią wspólnej pamięci tego społeczeństwa. Zawsze będziesz outsiderem, twoje doświadczenie nie stanie się częścią naszego.
Multikulturalizm to przekonanie, że „narzucanie” swoich wartości innym to przejaw pychy. Dlatego jest tak bezradny, gdy dochodzi do konfliktu normatywnego. Multikulti mówi imigrantom: nie łączy nas nic poza różnicami. To za mało, żeby żyć razem w demokratycznym społeczeństwie. Musimy mieć jakieś wspólne wartości, żeby funkcjonować mimo dzielących nas różnic. Tą podstawą powinna być wolność wypowiedzi i wyznania.
A co z imamami, którzy używają wolności wyznania, żeby głosić religijną nietolerancję?
– Kiedy zapraszają mnie do meczetów, staram się przekazać słuchaczom jedną rzecz: „Słusznie domagacie się przestrzegania swoich praw”. Są w Europie ludzie, którzy chcą je ograniczyć, bo mówią, że islam jest niekompatybilny z demokracją. Ale z prawem do wolności wyznania łączy się też obowiązek: szanowania tego samego prawa ludzi innych religii bądź niewierzących. Jeśli wy mówicie, że demokracja nie może być częścią islamu – a całkiem sporo ortodoksyjnych muzułmanów tak uważa – że nie zamierzacie bronić praw innowierców, bo im się one nie należą, to mamy problem. I dodaję, że nie powinni się spodziewać, iż jakiekolwiek europejskie społeczeństwo się na nich otworzy, jeśli oni sami nie zamierzają się otworzyć.
Naprawdę pan uważa, że można porozumieć się z ludźmi, którzy zabijają dziennikarzy publikujących karykatury Mahometa?
– Z ekstremistami się nie dogadamy. Należy ich izolować, przekonując większość, że społeczeństwo otwarte wiąże się z akceptacją tego, że ludzie mają różne zdania i że czasem coś w debacie publicznej może cię urazić. Mogę powiedzieć zarówno to, że moim zdaniem homoseksualizm jest perwersją, jak i to, że islam jest opresyjną religią. Nie oznacza to jednak, że wszyscy muszą się ze mną zgadzać ani że należy karać ludzi o odmiennych poglądach.
Nie można zmusić ludzi do bycia liberalnymi i otwartymi na innych. Ale chodzi o to, żeby większość dotrzymywała umowy leżącej u podstaw społeczeństwa otwartego: o wzajemności praw.
A co z wzajemnością praw w przypadku traktowania kobiet? Jak się do nich mają małżeństwa pod przymusem, żeńskie obrzezanie czy honorowe zabójstwa?
– Takie praktyki nie należą do mainstreamu w muzułmańskich społecznościach.
Ale zdarzają się. Multikulturalizm totalnie poległ jako metoda radzenia sobie z takimi sytuacjami.
– Rozwiązaniem jest równość praw, ale i obowiązków. Rozmawiałem z marokańską młodzieżą. Mówili, że są wściekli, bo ciężko im o pracę i czują się dyskryminowani. Zapytałem ich, czy domagając się równego traktowania, są w stanie traktować mnie, człowieka niewierzącego, na równi z muzułmaninem. Kobiety tak samo jak mężczyzn? Czy po prostu zamierzają użyć idei równego traktowania tylko tam, gdzie im to pasuje?
Mogę potępić niesprawiedliwość, która spotyka Marokańczyków na rynku pracy, ale mam też prawo skrytykować formy dyskryminacji w muzułmańskiej społeczności. Bo mniejszość też jest częścią obywatelskiej wspólnoty. Zresztą uważam, że mówienie o mniejszościach i większości jest szkodliwe.
Dlaczego?
– Kiedy mamy do czynienia ze strukturalną nierównowagą, pytamy tylko większość, czy jest skłonna tolerować mniejszości. Ale tu nie chodzi o tolerancję, tylko o równe prawa, poczucie przynależności do społeczeństwa i odpowiedzialność. O mówienie członkom imigranckich wspólnot: jesteście współgospodarzami. Wielu Holendrów wciąż uważa ich za gości i dziś jest w szoku: co się stało, że zaczynają się skarżyć na meble i kolor zasłon? Jakim prawem?
Jeśli zasłony im się nie podobają, niech o tym mówią. Musimy skonfrontować swoje poglądy – pod warunkiem jednak, że obie strony zaakceptują związane z tym prawa i obowiązki.
Kolejna kwestia – jeśli mówimy imigrantom: „Integrujcie się”, powinniśmy być przygotowani na pytanie: „Ale z czym?”. A jeśli nie przemyśleliśmy, co właściwie oznacza obywatelstwo, jeśli nie mamy żadnej odpowiedzi poza: „Żyj i daj żyć innym, każdy ma prawo do własnej kultury”, to jest to trochę mało. Ale dziś nie ma czegoś takiego jak kolektywne „my”, my Holendrzy, my Francuzi. I dlatego powinniśmy je ponownie stworzyć, a nie się go pozbywać.
Jak nam idzie?
– Chłopak z konserwatywnej tureckiej organizacji powiedział mi: zawiedliśmy w Srebrenicy. Identyfikował się z Holandią nie przez dumę, co jest łatwe, ale przez wstyd. „My” zawiedliśmy. To fantastyczne. Bo przynależność narodowa powinna być źródłem silnej emocjonalnej identyfikacji. Dlatego powinniśmy zaproponować liberalną, otwartą, inkluzywną definicję narodowości, która będzie też obejmować imigrantów i ich dzieci. To właśnie robiła Ameryka. Integracja katolików z protestanckim społeczeństwem zajęła kilka dekad i nie obyło się bez konfliktów, ale się udało. Podobny proces widzę w Europie. Obserwujemy narodziny islamu kształtowanego nie przez samych imigrantów, ale ich dzieci i wnuki.
A czy to nie trzecie pokolenie wyjeżdża walczyć w szeregach Państwa Islamskiego?
– OK. Ma pani rację. To nie mainstream, ale bardzo poważny problem. Bo to nie nihilizm popycha te dzieciaki, ale idealizm, przekonanie, że islam został skażony przez liberalne społeczeństwo. Poszukują czystości i usprawiedliwiają rewolucyjną przemoc jako drogę do oczyszczenia.
Co jedna lub druga strona robi nie tak, że ludzie wychowani w Europie tak gwałtownie odrzucają jej wartości?
– Religia to coś, co nie zniknie. Muzułmańskie społeczności będą częścią europejskiej rzeczywistości. Część z nich stara się godzić islam z życiem w społeczeństwie sekularnym, a część jest bardziej dogmatyczna, nawet radykalna. Ważny jest też wpływ wydarzeń międzynarodowych. Każda akcja Izraela przeciwko Palestynie powoduje wzrost antysemickich incydentów w wykonaniu europejskich muzułmanów. Każda informacja o zbrodniach Asada skutkuje wzrostem sympatii do syryjskich bojowników. Intifada wkracza na nasze ulice. Ci, którzy mówią: „Islam to nie religia, to fanatyczna polityczna ideologia, i nie należy jej się prawo do wolności wyznania”, dostają przykłady na poparcie swojej tezy. W takiej sytuacji trudno zachować trzeźwość myślenia i bronić religijnych praw muzułmanów. Nasz rząd nie najlepiej sobie z tym radzi.
A co powinien zrobić?
– Stwierdzić, że tak samo niedopuszczalny jest muzułmański radykalizm, jak i ograniczenie swobody wyznania.
Dziś debata jest zabetonowana: lewica broni multikulti i przypomina o dziedzictwie kolonializmu, prawica narzeka na liczbę meczetów i broni chrześcijańskich tradycji Europy. I ciężko to przekroczyć. Sama czuję się trochę nieswojo, kiedy zadaję panu pytania krytyczne wobec muzułmanów.
– Dlaczego?
Bo to stawia mnie obok Marine Le Pen. A to nie moja bajka.
– Ale nie czułaby się pani nieswojo, krytykując ortodoksyjnych katolików?
Katolicy w Polsce nie są dyskryminowaną mniejszością.
– Wszystko zależy od tego, co się krytykuje. Nie wszyscy muzułmanie wywiązują się z obowiązku równego traktowania. Krytykuję ich za dyskryminację kobiet czy innowierców. Dlaczego to ma być takie trudne?
Główny problem to sentymentalny stosunek do imigrantów, który de facto pełen jest paternalizmu: nie wolno krytykować ich uprzedzeń tylko dlatego, że są w mniejszości. Ale na przykład muzułmanie uważają, że homoseksualiści są zboczeni. Mamy jedną mniejszość krytykującą drugą – co wtedy robić?
No właśnie, co?
– Krytykując jedynie uprzedzenia większości, odbiera się mniejszościom poczucie odpowiedzialności: nie będę krytykował tego, co mi się u was nie podoba, bo jesteście słabsi. Ale przez to, że nie postrzegamy mniejszości jak równoprawnych obywateli, utrzymujemy tę słabość.
Jesteśmy dorośli i tak się traktujmy?
– Otóż to. Multikulturalizm mówi: kimże jesteśmy, żeby krytykować twój sposób życia? A przecież społeczeństwo żyje w ciągłym sporze o wartości. I nie można go tłamsić. Po publikacji karykatur Mahometa niektóre rządy, bojąc się antagonizowania muzułmanów, mówiły, że potrzebujemy nowych praw zakazujących bluźnierstwa.
To ingerencja w wolność słowa.
– I ogromny błąd. Bo to wolność wypowiedzi sprawia, że społeczeństwo jest mniej agresywne. Daje możliwość wyrażenia gniewu słowami, frustracji poprzez demonstrację. Bez możliwości spuszczenia pary wściekłość łatwo przeradza się w przemoc. Debata sprawia, że gorące głowy się chłodzą.
To co byłoby tym dorosłym traktowaniem?
– Zacznijmy od rozmowy. W 2000 roku opublikowałem artykuł o imigracji, który rozpoczął w Holandii debatę, i od tego czasu często jestem zapraszany do imigranckich społeczności. I co się okazuje? Wielu imigrantów bardzo sobie ceni to, że im zadaję niewygodne pytania. Bo, mówią, Holendrzy cały czas klepią nas po ramieniu, ale o nic nie pytają. Unikanie pytań wcale nie jest tak uprzejme. Ludzie chcą być traktowani poważnie, nie jak ci ciekawi obcy w śmiesznych ubraniach, nie jak słabe mniejszości – jak obywatele.
Ja ich pytam, dlaczego w meczecie słyszę, że muzułmanie nie powinni w Amsterdamie przestrzegać prawa, bo burmistrz jest żydem. Albo dlaczego nie lubią gejów. Wyjaśniam, że ich słowa mają konsekwencje, także dla mnie. I że nie widzę powodu, żeby ich szanować, jeśli oni nie szanują mnie. To jest dużo poważniejsza propozycja.
Niż ta oficjalna?
– Rządy i główne partie nie radzą sobie z wyjaśnianiem idei społeczeństwa otwartego. Uważają, że wystarczy, że ludzie przestrzegają prawa, a jak mają jakiś problem, idą do sądu. Ale społeczeństwo to dużo więcej niż litera prawa, to także postawy, zwyczaje, światopoglądy. To równe traktowanie. To wreszcie poczucie „my”. Powinniśmy wreszcie zrozumieć, że żyjemy w społeczeństwie, którego sporą częścią są ludzie o imigranckich korzeniach. I to się nie zmieni.
W Amsterdamie jest dzielnica Bijlmermeer, w której mieszka wielu Surinamczyków. Przyjechali pół wieku temu, po dekolonizacji, i w latach 80., kiedy dzielnica zmagała się z przestępczością, byli w centrum debaty o imigracji. Holendrzy uważali ich za problem. Miałem tam niedawno spotkanie. Wstaje facet i mówi, że jest wściekły – wściekły, bo nikt już nie mówi o Surinamczykach. Mówię mu, żeby się cieszył, bo najczęściej, gdy mówi się o imigrantach, to jako o problemie. No tak, odpowiada, ale tylko „problemy” dostają rządową pomoc. A problemem są Marokańczycy i Turcy, nie my.
Mało kto w Holandii uważa dziś Surinamczyków za imigrantów. Krok po kroku zintegrowali się ze społeczeństwem. Ale pojawiają się nowe linie konfliktu, a wczorajsi outsiderzy są dzisiejszymi insiderami. I, jak na ironię, to oni są zazwyczaj nietolerancyjni wobec nowej fali imigrantów. Postrzegają ich jako zagrożenie dla wyobrażonej wspólnoty, której częścią się stali.
Integracja jest jak podróż pociągiem. Na pierwszej stacji wsiadasz do pustego przedziału. Jest cały twój, dopóki na kolejnym przystanku ktoś nie otwiera drzwi do „twojego” przedziału i nie sadowi się naprzeciwko. Niechętnie zdejmujesz nogi z siedzenia, ale robisz miejsce. Następna stacja, wchodzi trzeci pasażer – i co się dzieje? Dwójka antagonistów natychmiast solidarnie…
…patrzy wilkiem na intruza w „ich” przedziale.
– Za dziesięć lat podczas wykładu dla Marokańczyków ktoś wstanie i powie, że nikt już o nich nie mówi, bo wszyscy narzekają na Bułgarów i Polaków.
Imigranci mają perspektywę pokoleniową. Wyjechaliśmy z kraju, mówią, żeby nasze dzieci miały lepsze życie. Społeczeństwa przyjmujące też powinny się nauczyć postrzegania imigracji w dłuższej perspektywie: od unikania przez konflikt do przystosowania. Unikanie mamy już za sobą, teraz żyjemy w czasach konfliktu. Ale widzę też wiele oznak poszukiwania nowych sposobów życia. I jedyne, co mnie martwi, to wpływ sytuacji na Bliskim Wschodzie na relacje między muzułmanami a resztą społeczeństwa w państwach Europy, na to, jak będą oni postrzegani i jak sami będą się postrzegać. Międzynarodowy konflikt może prowadzić do alienacji, do konfliktów lojalności. Już to obserwujemy.
Hel., przesadzasz z tą rangą dla Nieboszczki. Dzielisz z moją mamą nabożny do niej szacunek. Z tego powodu wybrałam się raz na jej występ. Jak to u mnie, operuję już tylko dziesiątkami lat od różnych zdarzeń, a było to bodaj w Klasycznym w PKiN. W moim pojęciu, zbyt koturnowa i upozowana. Pewnie taka była Modrzejewska, przynajmniej tak sobie wyobrażam. W każdym razie stara szkoła, choć, przyznaję, miała umiejętności hipnotyzerki.
Może PT Koszyczek podpowie mi, czy warto pójść na któryś ze spektakli Pantomimy Wrocławskiej, która przyjeżdża pod koniec stycznia do Teatru Szekspirowskiego. Dają m.in. „Szatnię” – skrót swoich przedstawień. Też się trochę obawiam, czy to aby nie niegdysiejsze śniegi, jak w wypadku DM., ale może się mylę.
Nie wiem, Kumo, czy przesadzam czy nie przysadzam. Dla mni nie byla ani koturnowa ani napuszona.
Mowie jak ja wtedy odbieralam. A odbieralam z glebokim poruszeniem, i wychodzilam czesto zalana lzami.
Siadalam zawsze w pierwszym rzedzie i ona mnie juz rozpoznawala. Mowila wtedy prosto do mnie.
Nie wiem jakby mi sie podobala dzis. Al wtedy byla niesamowicie wazna.
Teatr to teatr, nie film dokumentalny i zamierzone jak najbardziej koturny są pełnoprawną częścią kreacji. Czy ktoś jeszcze pamięta Irenę Eichlerównę? Była nienaturalna do spodu, ale hipnotyzowała widzów. Michałowską widziałam w znakomitej adaptacji „Komu bije dzwon”, gdzie z równą swobodą grała Marię, Pilar (tak im było???) i Roberta Jordana, za jedyny rekwizyt mając wojskową battle-dresówkę. Była wspaniała.
Może jeszcze zresztą miała chustę…
No właśnie, Nisiu, a fenomen Niny Andrycz? (Nie wiem, czy jakiegoś świętokradztwa nie popełniam, bo to może nie ta liga jednak?) Albo – przykład pierwszy z brzegu – Montserrat Caballe, która na scenie stawała się wiarygodną Butterfly?
Jeszcze gorsza w sensie zmanierowania od Eihlerowny (zgadzam sie z Nisia!) byla Mieczyslawa Cwiklinska w „Drzewach¨.
Oczywisci, ze aktorstwo sie starzeje. Dzis nie sposob sluchac Holoubka w Wielkiej Improwizacji nie zzymajac sie na jego zadecie. .
Zdarzali sie oczywoscie aktorzy, ktorzy po stu latach sa wysmienici. Znam co najmniej jednego takiego – Buster Keaton.
Nie wiem jak dzis odbieralabym Michalowska, moze nawet z mniejszym zafascynowaniem i olsnieniem gdy ja pierwszy raz uslyszalam i zobaczylam w Piesni nad Piesniami wg opowiadania Szolem Alejchema. Jeszcze dzis mam w uszach jej glos.
No nie, musze jeszcze dodac do tych niesmiertelnych: Shirley Temple i Orson Wells.
Buster Keaton, święta prawda, że geniusz, miał nad wymienionymi jedną przewagę: nie używał głosu. Pamiętamy go z Hel. z krótkiego filmu wg Becketta. Nawet twarzy nie pokazywał. I był genialny.
Przy okazji dziękuję za przypomnienie mi, że teatr różni się od filmu dokumentalnego, na wypadek gdybym zapomniała. A jednak film wpłynął na styl gry we współczesnym teatrze i nieco przyciął ten koturn na rzecz oszczędniejszej ekspresji do środka.
I Eichlerówną, i Ćwiklińską widziałam na scenie, we wczesnym nastolęctwie. Tę pierwszą w „Tatuowanej róży”, tę drugą w „Drzewach…Zgadzam się, że minoderia straszna. Ale tak to już jest – zmienia się kanon literatury, zmienia się kanon teatralny.
Chciałbym się zapaść pod ziemię….ze wstydu!
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,17246617,Minuta_ciszy_w_PE__A_Korwin_Mikke___Nie_jestem_Charlie_.html#BoxSlotIMT
Kumo, wyraziłam tylko własny pogląd na naturę teatru. Jeśli aktor potrafi utrzymać widzów w napięciu i zmusić czy skłonić go do przeżycia sztuki, to niech sobie będzie jaki chce.
Andryczki nie widziałam żywej, ale na ekranie była DLA MNIE nie do strawienia. Podobnie miała Beata Tyszkiewicz, kiepska aktorka za młodu – za to obie aż pękające w szwach od poczucia własnej wyższości. Michalowska i Eichlerówna po prostu grały, a nie raczyły być obecne i podawać tekst.
Eichlerówna potrafiła też być doskonała komiczką. Pamiętam absolutnie rozkoszną Szambelanową z Pana Jowialskiego – „mój pierwszy mąż, świętej pamięci jenerał-major Tuuuuuuz”…Umiała grać z dystansem do samej siebie (czasem wręcz sama siebie parodiowała), czego Andrycz nie potrafiła nigdy, a Tyszkiewicz nauczyła się jak już dobrze dojrzała. Pana Jowialskiego grał w tej telewizyjnej inscenizacji Mrożewski i był cudny.
Dzień dobry 🙂
kawa
Nowy, mnie już JK-M nie szokuje. Mnie szokują te głosy oddawane na niego i KNP
Dzien dobry :
Kawa
Heleno, Orson Wells chyba by Cie wlasnorecznie udusil za zestawienie go z Shirley Temple 😆
Genialny byl rzeczywiscie.
Dzień dobry 🙂
Wielki Wodzu,
z ordynacji wyborczej sołtysów i rad sołeckich wynika, że:
Głosowanie jest tajne. W tym celu Komisja Skrutacyjna rozdaje karty do głosowania zaopatrzone pieczęcią sołectwa z widocznymi na niej nazwiskami kandydatów.
Głosowanie odbywa się w ten sposób, że mieszkaniec sołectwa stawia znak „x” przy nazwisku kandydata, na którego oddaje swój głos. Dla ważnego wyboru wymagana jest zwykła większość głosów obecnych na zebraniu mieszkańców.
Czy wymóg tajności jest spełniony w sytuacji, w której głosujący otrzymują kartę wyborczą bez podanych nazwisk kandydatów. Z miejscem na wpisanie nazwiska kandydata, na którego chcą głosować?
Herbata.
herbata 🙂
bardzo duzo herbata 🙂 🙂
brykam
szeleszcze
fikam
🙂
Tereny Zielona bez deszczu bez wiatru ale cieplej niz u Liska 🙂 😀
fikam
bryk fik
brykam fikam
nie zapadaj sie Nowy, ten jk-m to oblesny typ (ekspresja Jagodo, jk-m nie mozna pozbawic godnosci, on jej nie ma)
Na poranną rozgrzewkę w ten słotny czas 😀
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/56,114871,17245760,Argentynski_karnawal_laczy_sacrum_z_profanum,,4.html
Coś się źle wkleiło 😳
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/56,114871,17245760,Argentynski_karnawal_laczy_sacrum_z_profanum.html?lokale=lublin#BoxWiadMT
Zeen, dziękuję za wklejony artykuł 🙂
Bry!
Kumo, poszedłem na jeden nowy spektakl Pantomimy we Wrocławiu, ale mnie się nieco nudnawy i pretensjonalny wydawał. Przedstawienie Tomaszewskiego to nie było…
Dzień dobry 🙂
Zacząłem dochodzić do wniosku, że Korwin jest rodzajem wyzwania, zesłanego zdrowemu umysłowi przez kosmiczne siły. Co się wydaje, że już doszedł do ściany i niczego jeszcze głupszego, jeszcze bardziej haniebnego nie wymyśli, to on bęc! Znowu wyskakuje z czymś, co przechodzi ludzkie i pieskie pojęcie.
I właśnie od tego bęc! wywodzi się słowo bęcwał. 🙄
Irku, nic Ci się źle nie wkleiło, tylko jakieś takie cuda dzieją się z każdym linkiem zawierającym przecinki. Ale one działają, jak się je w całości skopiuje i wrzuci w pole adresowe.
W tekście wrzuconym przez Zeena dużo jest słusznych uwag, ale jednej rzeczy chyba autor nie docenia. Na relacje między muzułmanami a resztą duży wpływ będą mieć nie tylko stosunki międzynarodowe, ale również takie wewnętrzne wydarzenia, jak zamach na redakcję Charlie Hebdo. Czym innym jest cichy konflikt, tlący się gdzieś tam na obrzeżach codziennego życia, a czym innym konflikt ostry, stający w centrum uwagi i przynoszący dosłownie wszystkim poczucie zagrożenia.
Na razie trudno jeszcze przewidzieć, w jakim kierunku to się rozwinie, bo równie dobrze można sobie wyobrazić polaryzację po linii muzułmanie/niemuzułmanie, jak i powstanie jakichś dwóch biegunów w postaci fundamentalistów islamskich z jednej i nacjonalistów z drugiej strony, a między nimi opozycyjny wobec obu tych biegunów sojusz umiarkowanych sił muzułmańskich i niemuzułmańskich. Niemniej jednak wydaje mi się dość pewne, że wszelkie krwawe ekscesy w Europie rozwój konfliktu integracyjnego będą przyspieszać.
Nie mysle, Lisku, ze Orson Wells by mnie udusil za zestawienie go z Shirley Temple.
Ilekroc natrafiam w tv na jakis film z ta dziecieca aktorka, porazona jestem jej rzadko i dzis spotykana naturalnoscia, talentem mimicznym, znakomitym rzemioslem ciala.. Ze nie grala w filmach powaznych czyli dla doroslych? Byla mala dziewczynka, ktora obsadzano w tym a nie innym repertuarze. Ale od czasu Shirley Temple nie widzialam tak utalentowanego dziecka na ekranie. A ja cenie talent, umiejetnosci, ciezka prace w kazdym opakowaniu; Shirley miala to w nadmiarze, niespotykanym zbyt czest0.
Przyjemnie tez bylo ja ogladac juz jako dorosla, dojrzala kobiete gdy przeszla do polityki.Wsrod polityko te zracala na siebie uwage, choc byla kobieta o duzej skromnosci.
Bobiku, najbardziej krwawy konflikt jest wciaz na linii muzulmanie-muzulmanie.
Dzisiejsza prasa donosi, ze Putin nie przyjedzie do Oswiecimia na uroczystosci, bo ma klopot z konfliktem na Ukrainie, ktory sam sobie zafundowal. Od miesiecy juz nie wspomina nazwy Noworosja i wydaje sie, ze nie ma ochoty na Donieck z Luganskiem. Ani Mariupol z Odessa.
U mnie, inaczej niz w Jerozolimie, snieg nie pada. Because it is too bloody cold! Snieg nie pada w bardzo niskich temperaturach. Jest minus 21 C, lece zakladac onuce, walonki i kufajke i odmrazac sanie.
Wczoraj bylysmy z Audrey na spotkaniu Jaczejki Konspirotorow Condominium. Namawialismy sie jak na najblizszym zebraniu doprowadzic do wyrzucenia z pozycji menagera generalnego jedngo pana, ktory jednczesnie pelni role wiceprezesa Rady Dyrektorow i jest wybitnym chamem, plotkarzem i lubi wtryniac nos w nie swoje sprawy.
Zebranie odbywalo sie w salonie na ostatnim pietreze w Penthausie. Bylo nas kilkanascie pan i kilku panow -mezow. Na samym poczatku ktos chcal ponarzekac na kiczowaty wystroj w lobby z okazji Bozego Narodzenia/Chanuki, ale na szczescie prowadzenie dosc szybko przejela Audrey i byla wspaniala. Jedna z pan, znana i ceniona pisarka i czlonek Akademii Amerykanskiej, chcila mi Audrey podebrac dla siebie, ale Audrey oznajmila pokazujac na mnie: I love this woman too much and I stay as long as she needs me.
Potem Audrey zaproponowala, ze napsiszemy i podpiszemy sie swoimi nazwuskami list do wszystkich mieszkancow condo i byc moze na zebraniu wspolnoty 9 lutego zdolamy doprowadzic do odwolania menagera cum wiceprezesa. ”Ẅe want his sorry ass out” – powiedzala znana pisarka i czlonek Akademii Amerykanskiej. Nagrodzilismy ja rzesistymi oklaskami. Sluzaca otworzyla nowa butelke wina i przyniosla tace z zakaskami.
Ja mam najwieksze atuty w reku jesli chozi o powody do odwolania, wiec tez bylam Wazna Osoba na tajnym spotkaniu Jaczejki. Ḧelena of London, Maya’s lovely doughter”- tak bylam przedstawiana. 😆
Znowu kibluje.
Moze on, ten śnieg, nie pada w niskich temperaturach w Kanadzie, Króliku.
Ale największy śnieg, jaki widziałam w Polsce w ciagu 15 lat w okolicach Warszawy spadł w nocy razem z temperaturą z dodatniej do -22. A śnieg był bez żadnej przesady do bioder, a czasami wyżej. Skrzypiący niesamowicie i skrzący się w słońcu. A po tym śniegu chodziłam godzinami z niewidomym młodym człowiekiem, a on zachwycał się tych chrzęszczącym skrzypieniem i brodzeniem w śniegu.
Jak człowiekowi zdarzają się takie chwile, to nie docenia ich jakoś, dopiero później myśli o nich z zachwytem.
Uprzejmie zawiadamiam, że jest nowy wpis, do którego można się przenieść. 🙂
A kiedy bede wypuzczona z poczekalni?
Oj, sorry, nie zauważyłem. 😳 Już wypuściłem.