Trudna robota
– Bobik! Do Samego Szefa! – krzyknął któryś z kolegów, a ton tego okrzyku pozwalał sądzić, że rozmowa nie będzie dotyczyła awansu ani niespodziewanej gratyfikacji finansowej. I rzeczywiście, to podejrzenie potwierdziło się natychmiast po otwarciu drzwi do gabinetu.
– Przykro mi, Bobik, ale będziemy musieli się pożegnać – oświadczył Sam Szef bez żadnych grzecznościowych wstępów. – Nie dość, że nie przynosisz firmie spodziewanych zysków, to jeszcze powodujesz wymierne straty. My naprawdę nie możemy sobie na to pozwolić.
– Ale ja się starałem… – szepnął Bobik, żałośnie zwieszając łeb.
– Wierzę, wierzę – machnął ręką Sam Szef. – Tylko że oprócz dobrych chęci trzeba mieć jeszcze kwalifikacje i pewien talent, dryg, czy jak to tam nazwać. Hodowla ortodoksji to nie jest zajęcie dla każdego. Ortodoksje mają swoje specyficzne potrzeby i jak się nie umie o nie zadbać, lepiej się w ogóle do rzeczy nie zabierać. Podłoże musi być odpowiednie. Temperatura. Wilgotność. Nawożenie. Odchuchanie. A przypomnij sobie, jak to u ciebie wyglądało: przynosiłeś rozsadę, wtykałeś gdziekolwiek, nawet nie patrząc, czy gleba jest skwaszona, czy zasadnicza. Stale zapominałeś, że ortodoksje giną, kiedy je traktować zbyt chłodno i sucho. O nawożeniu to już nawet szkoda gadać; żadnego egzemparza nie udało ci się należycie odżywić. Kiedy porównam to z osiągnięciami innych…
– Może gdybym dostał pod opiekę właściwy gatunek, byłoby inaczej? – zasugerował z nieśmiałą nadzieją szczeniak.
– Nieee – roześmiał się Sam Szef – bez złudzeń, Bobik. Przydzielaliśmy ci już ortodoksje prawackie, lewackie, religijne, ateistyczne i diabli wiedzą jakie jeszcze, ale z żadnymi sobie nie poradziłeś. Zawsze w końcu rozdziamdziałeś, rozwodniłeś, powsadzałeś jakieś ale, jakieś znaki zapytania, jakieś wątpliwości. Nawet nie wiem, skąd ty to wszystko wytrzasnąłeś. Firma takich rzeczy na składzie nie trzyma.
– Ja to z rękawa potrafię wytrzepać, Szefie – wyjaśnił usłużnie Bobik.
– Nieważne, już nieważne – rzucił niecierpliwie Sam Szef. – Sedno w tym, że nie jesteś, Bobik, takim pracownikiem, jakiego potrzebujemy, a odpowiednich kandydatów na twoje miejsce jest zatrzęsienie. Ostatnio hodowanie ortodoksji znowu zrobiło się modne. Chętni w kolejce stoją.
Wymownym gestem wskazał szczeniakowi drzwi, wręczył wypowiedzenie i przypomniał o zdaniu obuwia ochronnego w magazynie.
– Kto by pomyślał! – mruknął Bobik, opuszczając firmę. – Byłem przekonany, że ortodoksje niemal same na kamieniu rosną i nie ma łatwiejszego zajęcia od rozmnażania ich, a to w rzeczywistości taka trudna robota. Ciekawe, kiedy się wreszcie nauczę, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda.
Ja mialam wrazenie ze glowna robota jest ich plenienie …
To trudna robota przekraczać ortodoksyjne granice 😉
Wolę pielenie 😈
A ja wolę pielmienie. 😎
Może dlatego się nie nadawałem? 🙁
Bobiku
Przykro mi to powiedzieć. Ale uważam, że popełniłeś jednak zasadniczy błąd. Bo Ty próbowałeś pielęgnować ortodoksje na glebie. Nieważne, że nieodpowiedniej, jak wykazało życie i praktyka. Należało jednak w praktyce przetestować tezę o rośnięciu na kamieniu. A z Twojego sprawozdania wynika, że do tego zagadnienia podszedłeś czysto teoretycznie. Zresztą może było inaczej. Może ktoś rył pod Tobą, świnie Ci podkładał, sobie przypisywał Twoje zasługi na niwie. A Twój Sam Szef udowodnił tylko słuszność porzekadła: kto chce psa uderzyć itd.
Ale tak naprawdę, to poszedłbym tropem Irka. Z tym że nie pielenie bym zastosował, ale eradykację. Albo wręcz ekstynkcję ortodoksji wszelakich.
Pewnie Bobik cos pomylil i chodzilo o ortodogzje.
Panno święta, co jasnej bronisz Anielki! Radykalizację i dystynkcję? A bez takich trudnych słów nie idzie? 😯
Ortodogsja 😀
Dog zje pod warunkiem, że miał dobrego ortodontę. Bo jak miał niedobrego, to z jedzeniem mogą być kłopoty. 🙄
A bo tak sobie pomyślałem, że na trudne sprawy trudne słowa będą najlepszym lekarstwem. A i dla zbyt wymownych ortodoksów mamy też inne narzędzia. Rozwieracze wszelkiego rodzaju.
Bobiku, ale miałeś gupiego (tak ma być) szefa. Zamiast wywalić kadrowego/kadrową za niekompetencję tzn., że w czasie rozmowy kwalifikacyjnej nie pokapował się, że Bobik jest typowym liberałem z lekkim odchyleniem w stronę serducha. 😯
Nie martw się b.szefa wywali konkurencja, bo firma oferuje ubogi asortyment a teraz są takie czasy, że w księgarni (wiadomo jakiej)jest niebywale szeroki asortyment. 😉 😆
Niewykluczone, Szara Myszo, że firma się rozwinie. Słyszałem, że już teraz do niektórych ortodoksji w ramach oferty specjalnej dołączają wazelinę. 😈
😆 😆
Lisku,
w liście do asystentki pani ambasador podkreślałam w pierwszym rzędzie naruszanie tego, co szumnie nazywamy „prawami człowieka” i dalej fatalny PR robiony państwu Izrael przez, było nie było, pracowników państwowych, oraz wzbudzanie negatywnych emocji.
Jako turystka nie mogę nie czuć rozżalenia z tego powodu, że Izraelowi płaciłam 60 $ USA za przekroczenie granicy (w obie strony), a Egiptowi i Jordanowi 15 i 30 takowych. A państwo Izrael, w osobach swoich urzędników, potraktowało mnie wyjątkowo paskudnie. Nie racząc, między innymi, oddelegować kilku osób, na parę minut, do odprawy celnej. Zmuszając nas do długiego, upokarzającego stania w kolejce. Moim zdaniem, nie da się tu pominąć kwestii finansowej. Za nasze dwukrotne przejście przez granice Izraela zapłaciliśmy, jako grupa, około 2000 $ USA. To chyba dość na opłacenie kilku minut pracy kilku pograniczników od odprawy paszportowej.
Generalnie jest to wielka szkoda wyrządzana obu stronom 🙁
Babilasie,
bardzo jestem ciekawa w jakim przedziale wiekowym byli mili pogranicznicy, z którymi miałeś kontakt? I czy inaczej traktowani są turyści indywidualni i grupowi?
Zaobserwowałam jedną prawidłowość: im młodsi ludzie, tym gorzej się zachowują. W drodze do Jordanii, czekając na bezsensownie „zaaresztowanego” Jagodowego, ucięłam sobie całkiem przyjemną rozmowę z pogranicznikiem w wieku 50+. Rozmawialiśmy o ludziach, którzy przyjechali z Polski, budować państwo Izrael. On autentycznie wydawał się być zawstydzony tym, co jego młodsi koledzy robią Jagodowemu.
W naszej grupie był Polak mieszkający na stałe w Nowym Jorku. Twierdził, że Żydzi, którzy osobiście pamiętają Polskę, mają do niej dużo lepszy stosunek od tych, którzy nigdy się z nią osobiście nie zetknęli. Wiązał to, między innymi, z działalnością takich organizacji, jak słynna organizacja A. Foxmana.
Jak jest w skali ogólnej? Nie wiem. Miło nie było. A szkoda 🙁
Ale nic to. Petra i pustynia Wadi Rum przepiękne. Zapierające dech w piersiach. Wypoczynek w Egipcie satysfakcjonujący pod każdym względem.
A teraz wdałam się w wir wiosennych prac ogrodowych. Co pewnie i Ty robisz 🙂
Byli to, Jagodo, ludzie raczej młodsi niż starsi, ale były to tak uneventful events, że nie zapamiętałem żadnych szczególnych szczegółów. Zawsze jesteśmy turystami indywidualnymi, pytania robiły wrażenie raczej powodowanych ciekawością (skąd, dokąd, jak się nam podobało, co zamierzamy robić, gdzie się zatrzymać?) niż obowiązkiem (choć takie też były: czy byliśmy/będziemy na terenach w administracji palestyńskiej, czy na pewno nie otrzymaliśmy niczego od Palestyńczyków do przewiezienia, itp). Zawsze profesjonalnie, nigdy niemiło. Zresztą nie mamy żadnych złych doświadczeń z przekraczaniem granic, poza może – o dziwo – Szwajcarią. Bardzo mi przykro z powodu tego, co Was, a zwłaszcza Jagodowego spotkało. Może faktycznie perspektywa „obróbki” grupy budzi jakieś złe instynkty? Nikt nie lubi spiętrzeń w pracy.
A co do „wiru prac”, Jagodo: ten rok jest pierwszym od niepamiętnych czasów, gdy jestem na bieżąco z wegetacją. Ba, nawet trochę wyprzedzam. Od przyszłego tygodnia do mocno po Wielkanocy nie będzie mnie w Polsce, więc wegetacja ma duże szanse nadrobić. Róże przezimowały pięknie, zastosowałem metodę Ghandiego (działanie przez zaniechanie, czyli przycięcie przez niecięcie), przekwitają krokusy i oczary, w pełni kwitnienia wawrzynek, ciemierniki i puszkinie. W conservatory kiełkują wysiewy, w tym roku będę magnatem bakłażanowym (o ile wytrzymam nerwowo i nie wyjdę z nimi do gruntu przed „zimnymi ogrodnikami”).
Babilasie,
ja pamiętam niezwykle sympatyczne rozmowy z młodymi, uzbrojonymi, ludźmi w Jerozolimie. Mamy z nimi wspólne zdjęcia. I paskudne zachowania im podobnych wiekowo, na przejściu do Betlejem, wobec Palestyńczyków.
Czyli nie ma reguł 😉 A do Izraela i tak mam zamiar wrócić. Podoba mi się ten kraj 😎
Dokąd Cię dobre wiatry niosą? Czy to tajemnica? 🙄
Jagodo, jak juz powiedzialam, nieprzyjemne traktowanie ganie i naprawde popieram skarge, ale wolalabym by ta wygladala powaznie. Opierajac sie na Twoim opisie, ja poskarzylabym sie na nieuprzejme traktowanie oraz uszkodzenie mienia (Twoich wspolwycieczkowiczow), za to drugie moze nawet zazadalabym rekompensaty. Otherwise,
– Oplata graniczna jest rodzajem myta, a nie zaplata za usluge. Nie kupilas od Izraela badania granicznego 😆 poniewaz Izrael go nie sprzedaje, tylko Cie do niego obowiazuje. (Nb sa inne sposoby dostania sie z Jordanii do Egiptu w celach turystycznych).
– Z Twojego opisu wnioskuje ze byly naganne chamstwo i niewygoda, ale nie zdolalam sie doszukac naruszenia Praw Czlowieka, i wolalabym nie dewaluowac tak waznego terminu przez uzywanie go do opisania tego rodzaju incydentow.
„zaaresztowanego” Jagodowego? 😯 Chyba przeoczylam kawalek opisu, zaraz nadrobie…
„Przy pierwszym wjeździe do Izraela zatrzymano paszport Jagodowego. Paszport leżał sobie na kontuarze, czas płynął, nic się nie działo. ”
Rozumiem. Przypuszczam ze w tym czasie czekali na jakas odpowiedz z jakiejs bazy danych dotyczacej tego paszportu, albo na kontakt z nia, czy cos w tym guscie.
Jako niepoprawny optymista przede wszystkim cieszę z tego, że w sumie wycieczka się jednak Jagodowym udała. 🙂 A dopiero na drugim miejscu martwię się z powodu pojedynczych nieprzyjemności 🙁 – oby zostały jak najszybciej zapomniane i nie zakłócały przyjemnych wspomnień.
W tej sytuacji chyba oszczedze szczegolowego opowiadania o mojej ostatniej podrozy z Luton do Gdanska, ktora trwala bez mala 11 godzin, kiedy wysadzono nas (bez uprzedzenia) w Bydgoszczy. W najkrotszym skrocie, bo juz chyba o tym pisalam, po przejsciu kontroli granicznej, okazalo sie, ze WSZYSTKO na lotnosku jest zamkniete (lacznie z kantorem wymiany i punktem jedzeniowym) procz Informacji, gdzie siedzialy dwie sliczne panienki i na WSZSTKIE pytania odpowiadaly „Nie wiem”.
Ciekawe, ze Informacja w Gdansku tez odpowiadala odchodzacej od zmywslow Kumie „nie wiem”.
Nie, nie uwazam, ze moje Prawa Czlowieka zostaly naruszone tylko, ze na polskich lotniskach panuje bajzel.
Dobry wieczór.
Heleno, generalizujesz.
No pewnie, ze generalizuje. Mowie na podstawie mojego jednostkowego doswiadczenia, ktopre bylo bolesne i pozbawilo mnie jednego z siedmiu dni pobytu w Polsce.
Dobry wieczór 🙂
Bez przekraczania granic znalazłem nieortodoksyjną przylaszczkę 😎
Jak nieortodoksyjna, to się pewnie nazywa zalaszczka, przedlaszczka, albo okołolaszczka. 🙂
A co do “przypadkowego i niechcącego wjazdu do Izraela” – parę osób pytało pocztą prywatną, więc opiszę tutaj. Działo się to podczas naszego wyjazdu do Jordanii jakieś dwanaście lat temu. Przylecieliśmy do Ammanu, wynajęliśmy samochód, który mieliśmy oddać po dwóch tygodniach w Aqabie, skąd mieliśmy lecieć z powrotem do Europy. Pracownicy z Avisu czy Hertza (czy jeszcze jakiejś innej wypożyczalni, z której wynajęliśmy ten samochód) powiedzieli nam, że lotnisko w Aqabie jest małe i nie mają tam biura i lepiej byłoby, gdybyśmy ten samochód oddali już wcześniej w mieście. Tak też się stało, spędziliśmy ostatnie dwa dni bez samochodu, głównie w Royal Diving Club, obserwując Saudyjczyków, którzy przyjeżdżali przez niedaleką granicę aby ostro nurkować w alkoholu.
Kiedy się wypełniły dni i przyszło wyjeżdżać, zapytaliśmy w recepcji naszego hotelu, czy mogliby nam zamówić taksówkę na lotnisko. Pan recepcjonista odparł, że nie mają takich zwyczajów, ale że podobnie jak w Ameryce (podkreślił to z emfazą) można wyjść na ulicę i po prostu zatrzymać taksówkę. Dodał też, że są dwa rodzaje taksówek, te żółte, bardziej eleganckie i trochę droższe oraz białe, przeznaczone głównie dla miejscowych, tańsze nieco, za to bardziej zmęczone – ale że bez kłopotu każdą dojedziemy na lotnisko.
Dokładnie tak się stało, po wyjściu z hotelu podjechała do nas od razu biała taksówka. Kierowca nie mówił po angielsku, za to my po arabsku ani w ząb, więc powstała sytuacja patowa. Powiedziałem “airport, airport”, kierowca kiwnął głową i powtórzył “airport, airport” więc per facta concludentia uznałem, że zawarliśmy ustną umowę przewozu, wsiedliśmy i ruszyliśmy z piskiem opon. Za chwilę wyjechaliśmy z miasta, co uznałem za dobry omen, po jakimś kwadransie kierowca się zatrzymał, co uznaliśmy w swej naiwności za objaw dotarcia do celu.
Miejsce wyglądało licho, jakiś placyk z kilkoma samochodami i ogrodzone drutem kolczastym pawilony. Żadnych widocznych objawów lotniska (typu wieża czy samolot), ale skoro kazaliśmy się zawieźć na lotnisko, to zakładaliśmy, że jesteśmy na lotnisku. Poza tym widzieliśmy już różne lotniska (w tym i takie, które jest tylko czynne podczas odpływu oraz takie, w którym odprawa odbywa się już po wejściu na pokład samolotu, bo personelu naziemnego żadnego nie ma), więc raczej nie byliśmy zaniepokojeni.
Zapytali nas przy tym okienku pierwszym o paszporty. Wiadomo, że na lotniskach pytają w którymś momencie o paszporty, być może na tym konkretnym pytają w od razu, więc nadal żadnych podejrzeń nie powzięliśmy. Jakieś tam pieczątki wbili, jakieś pieniążki wzięli i mówią, żeby teraz iść dalej, do drugiego okienka. My naiwnie myśleliśmy, że tam będą się odbywały czynności stricte już lotnicze, typu check-in, albo coś w tym stylu, ale w drugim okienku uśmiechnięta mordka przywitała nas tekstem “Welcome to Israel!” i dopiero wtedy, jak to Rodziewiczówna ujęła, cała groza naszego położenia stanęła nam w oczach: zamiast na lotnisko taksówkarz zawiózł nas na przejście graniczne (wtedy Arava crossing, teraz to się chyba jakoś inaczej nazywa).
No więc uśmiechniętemu panu odpowiedzieliśmy ‘Welcome and goodbye!” (czym wprawiliśmy go w stan z pogranicza stuporu), zawróciliśmy na pięcie, zaczem wróciliśmy do poprzedniego okienka, też bardzo zdziwionego. W ten sposób właśnie niechcący wkroczyliśmy do Izraela na 20 sekund, tylko po to aby wymienić uprzejmości z panem pogranicznikiem.
Potem była jazda taksówką (inną, bo ta pierwsza przezornie już odjechała) na właściwe lotnisko (niewiele bardziej okazałe niż to przejście graniczne) i lot Royal Jordanian do (o ile dobrze pamiętam) Frankfurtu.
Heleno, to krzywdzące.
Jeszcze bardziej krzywdzace, bylo czekanie 7 godzin na lotnisku na przyjazd (jednego) malego autobusu, o glodzie i potem jazda dwugodzinna z Bydgoszczy do Gdanska w nieogrzeanym autobusie.
Heleno, typowy Wild Survival 🙄
Dobranoc
Do porannej kawy
Co do natomiast nieuprzejmego traktowania, swego czasu podpisałem protest, którego inicjatorem była mieszkająca w Szkocji córka znajomych mojej mamy. Protest dotyczył traktowania pasażerów przez obsługę pracującą przy kontroli bezpieczeństwa na poznańskim lotnisku. Ponieważ moje doświadczenia były bardzo podobne, dołączyłem swój podpis. Obsługa komunikuje się z pasażerami komunikatami prostymi a bezosobowymi (“niech wyjmie”, “niech położy”, “niech się cofnie”, “no gdzie lezie?”), poza tym nie dysponuje choćby podstawowym angielskim (nie mówiąc już o innych językach obcych). W odpowiedzi na skargę otrzymałem list od pana naczelnika straży ochrony lotniska (co samo w sobie jest kuriozalne, bo nikt nie powinien być sędzią w swojej własnej sprawie). Pan naczelnik pisze, że skarga jest bezzasadna, bo nagrania z monitoringu nie wykazują żadnych nieprawidłowości (jakżeby mogły, skoro nagrania nie obejmują ścieżki dźwiękowej), poza tym za ubiegły rok mieli tylko koma trzydzieści trzy zażaleń, co powinno dać mi i podobnym malkontentom do myślenia, a nadto jeszcze pan naczelnik nie rozumie, dlaczego ja oczekuję “lokajskiego podejścia” ze strony ciężko pracującej obsługi kontroli bezpieczeństwa. I muszę powiedzieć, że ten list bardziej mnie zdenerwował niż wszystko to, co spotkało i spotkać mnie może na bramkach poznańskiego lotniska.
Babilasie, to chyba jakiś inny Poznań 😯 Dla pewności podpytałam Młodych. Ani one, ani my czegoś takiego nie doświadczyły 😯
Nie doświadczyliśmy. Chyba zacznę pisać donosy 🙄
I to jest bardzo dobra ilustracja do niedawnej dyskusji – samo wielmożne państwo wśród pracowników lotniska, więc chyba zrozumiałe, że lokajskiej, czyli uprzejmej obsługi nie ma co oczekiwać. Każden jeden przecież wie, że od uprzejmości korona z głowy spada. 🙄
Bobik, na lotnisku w Bydgoszczy zapytalam mundurowego przy sprawdzaniu paszportow czy sa jakies sankcje dysctplinarne za usmiech w odpowiedzi na usmiechniete „Dzien dobry!”. Patrzyl na mnie pare sekund bez slowa i bez slowa oddal paszport. Chcialam powiedzoec do niego „Synku” i cos milego, ale sie w ostatniej chwili rozmyslilam. Nie musze naprawiac swiata 24/7.
No i co poradzę na różnicę jednostkowych doświadczeń. Córasek bardzo chwali Bydgoszcz, że takie malutkie, a takie przyjazne.
Z moich ogólnych doświadczeń wynika, że uśmiech jest zaraźliwy. Bardzo rzadko mam do czynienia z ponurą reakcją zwrotną.
No, ja nie wiem… Na lotnisku w Goleniowie uśmiechają się wszyscy, łącznie z facetką, która mnie maca, bo mi buty zawyły w bramce. Ja się też do nich uśmiecham i aż dziw, że nie padamy sobie w objęcia. W Warszawie bywało różnie, ale generalnie sympatycznie. W Krakowie zawsze miło. Gdańsk i Rzeszów wspominam mile, acz jednorazowo. Najgorzej potraktowała as piękność w dredach, czarna i beztroska, na Tortoli. Ale jej chyba wszystko wisiało.
Kocham latać.
Ja ostatnio zostałam po chamsku potraktowana przez celniczkę na Heathrow.
A z Luton latają do Polski znienawidzone przeze mnie linie lotnicze i to one powinny były zadbać o Helenę.
Ja w Birmingham, bywa 🙄
No wlasnie o tym mowimy. Raz sie zdarza mila obsluga lotniska, raz mniej mila. Milych nie pamietamy, niemilych albo wymazujemy z pamieci, albo nie.
Kiedys wracajac z Gdyni wiozlam w walizce litr spirytusu, ktory mial byc praktycznym dodatkiem do prezentu gwiazdkowego – ksiazki z polskimi nalewkami i likierami. Celnik po przeswietleniu walizki zapytal czy wioze alkohol, a gdy potwierdzilam, wytlumaczyl, ze spirytus nie jest dozwolony, bo latwopalny. POczelam sie rozgladac po odprowadzajacych, komu by tu sprezentowac, bo przeciez wyrzucic szkoda. Bolu, jaki byl na twarzy celnika nie da sie opisac. Naprawde mi wspolczul ponad wszelka miare. Zauwazylam wreszcie jakiegos mlodego tate z dzieciakiem na reku i zaproponpwalam mu te litrowa butelke, z ktorej mnie z ochota wybawil.
Ale celnika bede pamietala zawsze.
Okazuje się, że ortodoksja nie ma racji bytu także w dziedzinie lotniskowej 😉
Malgosiu, znienawidzone linie nie zostaly wpuszczone do Gdanska, bez powodu, by wszystkie inne samoloty tego dnia wyladowaly. Obsluga lotnoska zajmuja sie inne firmy niz przewozowe. I lotnosko bylo wyludnione. I Informacja (schowana bardzo sprytnie w kacie za schodami), jedyne otwarte okienko na lotnosku, absolutnie odmawialo powiedzenia kiedy odstawia caly samolot do Gdanska. Pierwszy autobusik pojawil sie po siedmiu godzinach i jak zapowiedziala jakas stewardessa przyjmowal jedynie matki z dzieckiem. Mnie sie udalo dostac tylko dlatego, ze zagrozilam, ze jestem swiezo po operacji , co bylo prawda i za chwile zemdleje z wycienczenia i oni sie nie pozbieraja. Autobus byl na 26 osob + kierowca. Pol godziny po moim przybyciu na lotnisko w Gdansku, Kuma zostala poinformowana w Informacji, ze autobusy zaczna dojezdzac za godzine. Byl totalny bajzel.
I jeszcze dodam, ze z Londynu do Gdanska lataja obecnie WYLACZNIE wizzAir i RyanAir. Wizz Air jest duzo lepszy od Ryana.
No widzisz, Heleno, a ja właśnie pamiętam miłe, a niemiłych raczej nie. Panna z Tortoli była niesamowita, więc zapadła mi w pamięć. Pamiętam mnóstwo miłych gestów na lotniskach, w hotelach i wewogle tyż.
Bardzo fajna historia Babilasa z 20 sekundowej wizyty w Izraelu. Udalo mu sie nie zaplacic wizy tranzytowej!
Z tym lokajstwem to musze przyznac, ze bliski czlonek rodziny posadzil mnie o cos czego absolutnie nie zrobilam, co zostalo mu udowodnione. Uslyszalam ledwo bakniete przepraszam, wiec upomnialam sie o wyrazne przeprosiny, na co czlonek rodziny powiedzial, ze domagam sie zeby sie przede mna plaszczyla! (zenski czlonek to byl).
Musze przyznac, ze na skali grubianstwa obsluga w Tel Avivie byla quite there!
Ja też po słonecznej stronie 🙂 Niemiłe musi być bardzo grubo niemiłe, żebym zapamiętała. Reszta to drobne niedogodności.
Historia z celnikiem w Gdansku i spirytusem byla mila, a nawet wzruszajaca, Nisiu. Ale Bydgoszcz bede pametala jako koszmar.
Nigdy w życiu z dziadami z Ryanaira!
Mnie już parę razy macali na Heathrow, przy wyjeździe, ale bez jakichś ekscesów. (O Luton już nie wspominam – nienawidzę jak zarazy.) Atmosfera w tym tłoku raczej miła nie była, więc starałam się jak najszybciej to przejść i nie margać – w sumie tak muszą.
Ale zgodziłabym się z Nisią, że uśmiech najczęściej jest zaraźliwy.
A propos historii ze spirytusem. Raz wracałam z Hamburga, gdzie obdarzono mnie szczególną pamiątką. Hotel, w którym mieszkałam, marki Moevenpick, mieścił się w przerobionej zabytkowej wieży ciśnień. Od hotelu dostałam ładną metalową puszkę w kształcie tej wieży. Kłopot w tym, że w puszcze znajdował się słoik dżemu, również marki Moevenpick. Mili państwo na lotnisku kazali mi ten słoik wyrzucić. Był dobry i nieruszany, więc próbowałam ich z usmiechem namówić, żeby może go sobie zatrzymali, bo szkoda. Ale nie chcieli. Musiał się zmarnować 🙁 Puszka stoi na moim biurku 🙂
Macają, bo muszą. Z Luton nie mamy doświadczeń. Do Ryanaira nie mam pretensji. Nie wymagam Hiltona za grosze. Młode też nie. Zimny wychów cieląt 😉
Zauważam podczas mojego szwendania się tu i tam, że o uśmiech jest o wiele łatwiej niż w słusznie minionej epoce. Obserwuję też współczynnik uroku osobistego młodych ludzi na podstawie badań fokusowych, które przeprowadzam na licznych kurierach dostarczających mi wszystko. Jak dotąd tylko jeden warczał.
Mnie kiedyś w Kolonii odebrali słoik róży cukrowej, który chciałem zawieźć Helenie. I trudno, zrozumiałbym i wybaczył, gdyby mi nie wmawiali, że odbierają mi płyn, bo płyny są niedozwolone. No, kurczę, czy oni mnie mieli za kretyna, który nigdy płynu nie widział i od ciała stałego go nie odróżnia? 👿
MNie tez odebrano ostatnim razem maly sloiczek zielonej tajskiej curry. Jako plyn.
Ponieważ przybrało to cechy ankiety i może już być podstawą do małych zestawień statystycznych, powiadamiam, że lecąc do Izraela wiedziałem jak potrafią być niemili (znałem historię z Claudem Lanzmannem, którego nieomal zaaresztowano na lotnisku) no i byłem ciekaw jak to będzie. A było kulturalnie i spokojnie w obie strony, owszem, pytania zadawano, szczególnie o dostawanie prezentów włączonych do bagażu (okazało się, że książka ich nie interesowała), a pytaki były młode i czuło się jak poważnie traktują swoje działania, ale mam to za ich prawo i obowiązek. Ale to było strasznie dawno temu, przed dwoma laty i nie mogę w najbliższym czasie odnowić doświadczenia.
No to ja się też mogę przyznać do pewnej nieortodoksji. To okropne Luton mnie akurat niczego złego nie zrobiło i jeśli miałbym na nie narzekać, to tylko nieszczerze. 😉
Dzień dobry 🙂
kawa
A do kawy – lektura.
Dzień dobry 🙂
U nas zaraz będzie ćmić, o czym donoszę jako o atrakcji, bo kawę z zaćmieniem pijam niecodziennie. 😉
Dzień dobry 🙂 Złego mi Luton też nic nie zrobiło, ale ogólnie współczynnik chamstwa jest tam dużo większy niż gdzie indziej. Pasażerów z tanich linii jednak inaczej się traktuje. Na innych lotniskach tego typu, jak np. brukselkowe Charleroi, nie spotkałam takiej atmosferki.
Co zaś do wjazdu do Izraela, nie wiem, czy już to opowiadałam, ale miałam tam kiedyś (na Ben Gurionie) najśmieszniejszy wjazd w życiu. Leciałam na prapremierę „Siedmiu bram Jerozolimy” Pendereckiego i wszystko – bilet, hotel itp. – miałam załatwione. Samolot był późnym wieczorem, więc wybierałam się na lotnisko prosto z redakcji „Gazety”. W oczekiwaniu rozmawiałam przez telefon z siostrą. W pewnym momencie ona spytała: A masz wizę? (Wtedy jeszcze obowiązywały wizy.)
Mnie szczęka opadła, bo zupełnie zapomniałam, że powinnam też coś takiego załatwić. Zaczęłyśmy się zastanawiać, co zrobić. Na szczęście siostra znała telefon do naszego kolegi, pracownika ambasady. Michał wydzwonił w Izraelu jakiegoś ministra (wieczorem, w domu!) i załatwił, że wbiją mi wizę już na miejscu.
Mało brakowało, a kontrola paszportowa cofnęłaby mnie na Okęciu z powodu braku tej wizy. Ostatecznie przeszłam z komentarzem: „Leci pani na własną odpowiedzialność”. Ja wierzyłam w skuteczność Michała, więc odpowiedziałam filuternie, że w najgorszym wypadku wrócę z powrotem. Kolega, z którym leciałam, zdumiewał się, że nie umieram z nerwów.
Na Ben Gurionie zostałam odwołana na stronę do pokoiku, gdzie sympatyczny siwy pan uśmiechnął się po ojcowsku spojrzawszy na mój paszport i najpierw powiedział znaczącym tonem „O, Szwarcman!”, a potem dodał, że to będzie kosztować 40 dolców. Oczywiście żartował. Wbił mi wizę i przepuścił.
Penderecki potem się bardzo śmiał i opowiadał, że jemu też się zdarzało tam wjeżdżać w ten sposób, ale go tam dobrze znają.
Lisku,
przy prawach człowieka dałam cudzysłów. Choć możemy tu mówić o naruszaniu dóbr osobistych, takich jak prawo do poszanowania godności. Krzyki, powarkiwania, ostentacyjne okazywanie niechęci godzą w godność osobistą. Ergo, jest to naruszenie elementarnych praw człowieka. Przyzwyczailiśmy się używać tego pojęcia w odniesieniu do dużo poważniejszych i dramatyczniejszych zachowań i zjawisk. Niemniej godzenie w godność osobistą mieści się w zakresie pojęciowym „praw człowieka”.
Doskonale potrafię odróżnić i uszanować przestrzeganie procedur granicznych od chamstwa a nawet terroru psychicznego.
Jedne z najostrzejszych procedur granicznych mają Nowa Zelandia i Australia. Ale tam wszystko odbywa się z ogromną kulturą, życzliwością i gotowością niesienia pomocy. A dzieje się to w warunkach bardzo trudnych, bo nagle z samolotu wychodzi kilkaset osób. W Nowej Zelandii trzeba pokazać czy obuwie, które się ma w walizce czy plecaku jest idealnie czyste. Brudne buty nie mają prawa wstępu do kraju. Podobnie nie dość wyczyszczone części namiotu. Buty Jagodowego, i nie tylko jego, zostały dokładnie sprawdzone na tę okoliczność. Nowozelandczycy w sposób bezwzględny dbają o czystość środowiska. Oczywiście obowiązuje całkowity zakaz wwożenie żywności. Również do Australii. Po powrocie z Nowej Zelandii do Australii zostaliśmy, losowo, oddelegowani na czerwony dywan i poddani gruntownemu obwąchaniu przez psa szukającego, między innymi żywności. Pies długo i szczegółowo obwąchiwał moją torebkę, na której był namotany cienki bawełniany szal – nawiasem mówiąc zgubiłam go teraz w Jordanii nad Morzem Martwym, a wędrował ze mną wszędzie – pani zapytała czy mam w torebce jakiekolwiek jedzenie, powiedziałam, że nie. To dlaczego pies tak intensywnie wącha? Być może dlatego, że ja w tym szalu jadłam posiłki w samolocie i mogłam go poplamić jedzeniem. Czy mam otworzyć torebkę i pokazać co mam? Dziękuje, nie. Ot i cała procedura. Spokojnie, bez krzyku. Stosowanie procedur bez upokarzania, złośliwego wyżywania się na podróżnych. Czyli naruszania godności osobistej ergo …
Na lotniskach krajowych, gdzie jest mniej pasażerów, upewniano się dokładnie czy rozumiemy, że teraz wstawią nas do czegoś w rodzaju kosmicznej kapsuły, że wykonają test na obecność narkotyków. Pełna kultura i szacunek dla człowieka. Przy absolutnie rygorystycznym przestrzeganiu procedur.
Bobiku,
my też się szykujemy na zaćmienie. Po kawie, ale może należałoby to jednak czymś uczcić?
Co się pija rano, poza szampanem, bo nie mam w domu? 🙁 😉
To biednym nowozelandzkim psom nie dają żarcia do michy, tylko muszą sobie same na lotniskach wyszukiwać? 😯 🙁
Szampana mogę postawić. Jak się rodzina czepi, że jestem rozrzutny, to powiem, że miałem jakieś chwilowe zaćmienie. 😈
Generalnie wyjazd był niezwykle udany mimo iluś mniej sympatycznych przygód, które ostatecznie kończyły się dobrze.
Przydarzyła się nam, początkowo irytująca, ale ostatecznie zabawna historia z walizkami. W ostatnich miesiącach nasze stare walizki zostały w różny sposób pouszkadzane. Wpadłam na pomysł, jak się potem okazało kretyński, nabycia na starość eleganckich walizek włoskich w kolorze szampana ze skórzanym brązowymi wstawkami. Dumna byłam z tych walizek jak paw z ogona 😉
Po dwóch dniach używania okazało się, że w hotelu w Akabie uszkodzono nam wysuwaną rączkę, na odcinku między recepcją a pokojem. Rączka była kompletnie wygięta. „To tylko raczka, to się naprawi”, stwierdził jordański przewodnik. Zabrali walizkę i odstawili nam z zacinającą się wyklepaną rączka z wyraźnymi śladami delikatnych pęknięć. Teraz już było oczywiste, że to tylko kwestia czasu, kiedy rączka całkiem się złamie. Odmówiliśmy jej przyjęcia. Manager hotelu, w ramach kompromisu, obiecał danie nam pisma potwierdzającego, że walizkę uszkodzono w hotelu. Podziękowaliśmy za taki kompromis i zaproponowali własny. Możemy przyjąć inną walizkę, która nie musi być tej samej klasy i od kompletu. Byle była całkowicie sprawna. Kupiono nam dość koszmarną czarno – czerwoną walizkę, z niewygodnymi szmacianymi uchwytami. Naszej uszkodzonej nie chcieli zabrać. Wobec tego woziliśmy po Jordanii trzy walizki, w tym jedna w drugiej. Nasza uszkodzona ciągle mogła być wykorzystywana w podróży samochodem.
W Sharm el Sheikh w sklepiku hotelowym zobaczyłam walizkę, która mogła uchodzić za ubogą krewną naszego włoskiego cudeńka. Ale przecież nie mogliśmy kupować kolejnej walizki. Wdałam się w rozmowę z właścicielem sklepiku. Chciał zobaczyć nasze walizki. Wieczorem Jagodowy poszedł do niego z uszkodzoną walizką włoską i używaną przez tydzień walizką jordańską. Wrócił z jedna nową egipską. Finansowo pan był do przodu o jakieś 80 $. I miał dwie walizki zamiast jednej. Jak je sprzeda? 🙄 My wróciliśmy do kraju znowu z dwoma walizkami. W miarę pasującymi do siebie.
Na podróże lotnicze trzeba będzie kupić coś w stylu nie gnotsia, nie łamiotsia, żeby bagażowi mogli nimi spokojnie rzucać 😉
Alkoholowo mogę się szeroko rewanżować 😎 A właściwie wylewnie 😉
Na pokładzie samolotu z Sharm el Sheik do Poznania via Gdańsk rozpętała się orgia zakupów alkoholowych 😯
Hitem był litrowy Rasputin. Litr, 70%, wyprodukowany w Niemczech, za jedyne 25 złotych polskich:
http://dutyfree.lotcatering.pl/_index.php/wodka-rasputin-1l-70.html
Kupiliśmy jedną butelkę, w ramach dowcipu, dla znajomego. A przecież należało kupić więcej do robienia nalewek. Przegapiłam sprawę. Ale litra żubrówki, też za 25 złotych, nie przegapiłam.
Poza alkoholem kupionym na pokładzie, kupiliśmy też co nieco w sklepie wolnocłowym na lotnisku.
Mamy zapasy alkoholu na dłuuugi czas 😎 Każdy alkoholik chętnie się teraz z nami zaprzyjaźni 😉
Ależ to niesamowite zjawisko! Jest za co tego szampana wypić 🙂
Przyćmiło nas zdrowo na naszej północnej rubieży. Słońce zamieniło się w malutki rogalik, jak księżyc w nowiu. Ewidentnie pociemniało w ogrodzie, ptaki się trochę zdenerwowały (uczciwie mówiąc, może z innego powodu, ale ja uważam, ze właśnie z tego). Już po herbacie i wracamy do normalności. Dość powoli. Rogalik wciąż cienki, ale księżyc przesunął się już na drugą stronę tarczy słonecznej.
U nas tylko 7%, ledwie starczy na piwo 😉 Pelnego zacmienia jeszcze nie widzialam.
Wyobrazcie sobie jak reagowali na to ludzie wierzacy ze Slonce jest bogiem…
W Wyborczej pokazują jak to było na Wyspach Owczych. To powtórka. Na żywca załapałam się tylko częściowo, widziałam krajobraz bez słońca, ale samego słońca w zaćmieniu nie złapałam. Za chwilę będzie znowu.
Dzień dobry 🙂
U nas zrobiło się przed chwilą zupełnie ciemno 😉
Fantastycznie wygladało to całkowite zaćmienie, bo najpierw znikł im ten rogalik i zapadła całkowita ciemność, a dopiero kilka czy kilkanaście sekund później dosłownie wybuchła świetlista otoczka. Niesamowite.
Ta natura jest niezmierna, jak śpiewali Starsi Panowie Dwaj.
Smoku, gdzie jesteś?
Żurawie gdzieś trąbią…
W Tajpej, Nisiu. Ciągle jest ciemno 🙁
Obawiam się, że u Smoka potrwa to jeszcze dobrych parę godzin 🙁
Kapitalnie to widać z satelity. Jak szybko noc się przesuwa
http://www.sat24.com/
Dzień dobry.
Zaćmiło!!! Na Wałach Chrobrego zjawisko obserwowane przez tłumy:
https://www.youtube.com/watch?v=ZzHGKzADRWo
W Warszawie dużo mniejsze zaćmienie, ale jednak na tyle, żeby światło się niepokojąco zmieniło… Pamiętam już parę takich zjawisk.
Całkowite chyba zaćmienie było, jak chodziłam do podstawówki. Wtedy wszyscy w szkole oglądali przez okopcone szkło. Teraz ostrzegali, żeby tego nie robić…
No patrzcie, niby mała rzecz takie zaćmienie, a jak cieszy. 😆
Dzień dobry 🙂
Maska spawacza niezbędna w każdym domu 😉
Ja znów w pogoni za mamoną, nie zauważyłem, że chwilowo nastała pomroczność jasna. Ale koniec świata to chciałbym jednak przespać.
W wątku o podróżach bez wiz (ale za to z dewizami) ja też mam jedną historyjkę do dodania. Otóż czas jakiś temu (ale raczej już w naszym stuleciu) zaplanowaliśmy sobie self-drive po Jukatanie. Ponieważ miałem wcześniej jakieś sprawy do załatwienia zawodowe w Holandii, kupiłem bilet lotniczy Amsterdam-Madryt-Cancun. Wybrałem Iberię, bo oferowała to połączenie z jedną tylko przesiadkę, a jak wiadomo przesiadki w podróżach to kuszenie losu. Więc się ucieszyłem z dogodności połączenia, ale – nie uprzedzając faktów – była to radość przedwczesna.
Na lotnisku w Amsterdamie odprawiamy się, a pani odprawiaczka bardzo usilnie wertuje mój paszport, od przodu do tyłu i od tyłu do przodu. W końcu mówi do mnie: “Ale tutaj nie ma wizy?!” Ja przybieram wyraz twarzy i ton, który używa się w rozmowach z mało rozgarniętymi dziećmi i mówię, że do Meksyku nie potrzebuję wizy i przecież ona powinna to wiedzieć. Na co pani odprawiaczka imitując precyzyjnie mój wyraz twarzy i ton odpowiada, że jej akurat chodzi o wizę amerykańską.
Ja mówie pani odprawiaczce, że zapewne jej się coś pomyliło, bo my tym razem nie wybieramy się do the land of the free and the home of the brave, tylko do Meksyku, a nasz samolot z Madrytu leci prosto do Cancun i na bilecie nic nie jest napisane jakoby miało być inaczej. Na co pani odprawiaczka mówi, że może i to tak pozornie wygląda, ale ten jumbo-jet z Madrytu ląduje w Miami, gdzie rozmienia się na drobne i kilkanaście mniejszych samolotów rozwozi tych pasażerów po całej Ameryce Łacińskiej (w tym i do Cancun), a żadnego bezpośredniego samolotu nie ma i nigdy nie było.
Ja miałem aktualną amerykańską wizę, ale w starym (nieaktualnym) paszporcie, który został w Polsce. Dorota miała aktualną wizę w aktualnym paszporcie, ale stwierdziła, że ubi tu Gaius, ibi ego Gaia i jakikolwiek miałby być mój los, ona będzie mi w nim towarzyszyć. Wytworzyła się sytuacja pewnego impasu, pani odprawiaczka dzwoniła do coraz to wyższych szczebli uzyskać jakąś decyzję co do naszej przyszłości, w końcu – gdy kolejka za nami zaczęła demonstrować mordercze nastroje – stwierdziła, że polecimy na razie do Madrytu, a w Madrycie może będą lepiej wiedzieć, co z nami zrobić.
No więc lecimy do Madrytu, a ja cały czas rozmyślam, co można robić przez trzy tygodnie na południu Hiszpanii, gdyby jednak Meksyk się nam nie udał. Tymczasem od momentu wylądowania w Madrycie słychać po całym terminalu szczekaczki, że el Senor y la Senora Babilas mają się pojawić pilnie przy gejcie przy którym odlatuje samolot do Miami. Przy gejcie nam wręczyli boarding cards, ale zabrali paszporty, które umieścili w kopercie, którą zakleili i wręczyli za pokwitowaniem kapitanowi.
Po wylądowaniu w Miami stewardessa poprosiła wszyskich grzecznie o chwilowe pozostanie na swoich miejscach, gdyż na pokład wejdzie policja. Na pokład weszli policjanci z Miami: officer Lopez i officer Gonzales. I poprosili nas grzecznie (a z języków obcych to władali angielskim) o towarzyszenie im w drodze do terminalu. Zaprawdę powiadam wam, być wyprowadzonym z samolotu na oczach wszystkich pasażerów przez amerykańskich policjantów w pełnym rynsztunku – doświadczenie życiowe nieziemskie. Przy wyjściu z samolotu Lopez i Gonzales odebrali od kapitana kopertę z naszymi paszportami i zamknęli nas w jakiejś kanciapie na lotnisku (z dostępem do toalety i do źródełka z wodą). Za półtorej godziny sytuacja powtórzyła się jak na puszczonym odwrotnie filmie. Zostaliśmy wprowadzeni na pokład, a nasza koperta trafiła do kapitana. Po starcie stewardessa przyniosła nam nasze paszporty.
W drodze powrotnej to myśmy byli ci mądrzy i instruowaliśmy panią odprawiaczkę w Cancun, że ma się po pierwsze postarać o kopertę, a potem wszystko pójdzie już z górki. Chyba udzielił się jej nasz spokój, bo tylko raz gdzieś zadzwoniła. W ten sposób dwa razy byłem w Miami bez amerykańskiej wizy. Zwiedziłem tylko kanciapę na lotnisku, ale za to gruntownie. Florydę wzdłuż i wszerz zwiedziliśmy kilka lat później.
Kto miał zaćmienie i od czego? Jeśli to od jakichś trunków to może krople Inoziemcowa pomogą? („Otherlander’s Drops Put You Up.”)
Ach, Michale, znasz ten mój smutek z lotem do Polski z 2013? Okazało się, że tani fajny bilet nic nie mówi o przesiadce (lot São Paulo – Londyn) w Miami, wyglądało, że siedzi się w tym samym samolocie, no a że wszystko było poustawiane, musiałem szukać innego biletu za jakąkolwiek cenę, która wcale nie była byle jaka.
I wtedy zrozumiałem jak ważna jest umiejętność czytania, a potem obyczaj czytania, a potem pytania o wszystko, co nie jest napisane. Kosztowna nauka.
Takie ładne te lotnicze opowieści… Niemal zaczynam żałować, że sam nigdy bez wizy nie leciałem i nie mam czym się pochwalić. 😉
Rybolowy wrocily i wija sobie gniazdo, a pod nim plywa stadko labedzi. Takie kostropate to gniazdko.
Ha, założę się, że nikt z towarzystwa nie wjechał nigdy do NRD przekonany, że ma wizę (załatwiał przecież za pośrednictwem biura podróży, bo takie przepisy obowiązywały w ambasadzie DDR), ale miał tylko wjazdową, a WYJAZDOWEJ – nie 😎
Dwugodzinne przesłuchanie na granicy w Świecku, z brzuchem burczącym z głodu, podczas gdy po drugiej stronie sali odpraw polscy celnicy rekwirowali wyjeżdżającym dziesiątki kilogramów upojnie pachnącej myśliwskiej, baleronów i kabanosów…
Cd. lotniczych opowieści. Leciałyśmy z przyjaciółkami na Karaiby, Air France’m z Paryża. Na St Martin miałyśmy się przesiąść do samolotu lokalnej linii Liat i lecieć na BVI. Przed lądowaniem cudna francuska stewardesa rozdawała ogromne formularze dla wszystkich pozostajacych na St M. Spytałyśmy ją ze trzy razy, czy mamy wypełniać te kolubryny, skoro my tylko tranzytowo. Zaprzeczyła miło, że tranzyt absolutnie nie, i podczas kiedy wszyscy głowili się nad wypełnianiem rubryczek, my pospałyśmy dodatkowo. Pierwszą rzeczą, której zażądała od nas czarna piękność na stanowisku Imigration, to były te cholerne formularze. Nie pomogło tłumaczenie, że zaraz wsiadamy do Liatu i opuszczamy wyspę. Musiałyśmy wszystko powypełniać i jeszcze tłumaczyć pani, co zamierzamy robić we cztery na tym samym katamaranie na Wyspach Dziewiczych. Kiedy nas wypusciła z łap, nasz samolot dawno już poleciał na Tortolę. Okazało się, że cztery miejsca w kupie są dopiero w samolocie za osiem godzin. Miałyśmy za sobą lot ze Szczecina do Wawy i z Wawy do Paryża, i już bardzo chciałyśmy zmienić ubranka na lżejsze (luty był). Jakoś się poprzebierałyśmy, bo bagaż, oczywiście, Air France z wdziękiem nam oddała i przebąblowałyśmy te osiem godzin na lotnisku i obok lotniska. Tam jest ten fajny pas, co to samoloty przelatują po głowach ludziom na plaży. Zbliżała się godzina odlotu na Tortolę, więc przeniosłyśmy się do hali odlotów. Na bramce rezydowała kolejna piękność, z główką w dredach i paznokciami jak stąd do Krakowa. Na tabliczce za nią zmieniały się nazwy docelowych lotnisk. Kiedy zbliżyła się Tortola, zerwałyśmy się z ławeczki i stanęłyśmy przy bramce, ale panienka odesłała nas na ławkę niecierpliwym strzepnięciem paluszków. Grzecznie wróciłyśmy na swoje miejsca, a za panienką pojawił się napis „Tortola check-in”. No to my myk do bramki. Panienka znowu nas przegoniła i obwieściła bodajże lot na Barbudę. Napis ogłosił „Tortola boarding”. To my znowu myk, a ona znowu sio. „Tortola departure” – to samo. Gadać z nami nie chciała. Potem poszła sobie kupić lody. Wszystkie napisy za nią poznikały do zera, a w hali odlotów byłyśmy już tylko my, kompletnie zdezorientowane i kilkoro tamtejszych, sądząc po kolorze twarzyczek. Z godzinę czy półtorej po czasie naszego odlotu paniena znowu zajęła pozycję na bramce i wreszcie zapowiedziała Tortolę. Byłyśmy już totalnie na wymarciu, ale na Tortoli czekał komitet powitalny, kapitan z takim jednym bywszym szantymenem, Wiciem Zamojskim i zajęli się nami czule. Ja już miałam nóżki jak słoń i zażądałam taksówki, ale panowie trochę się obśmiali i powiedzieli, że do portu jest dwieście metrów. Poza lotniskiem była czarna noc. Rzeczywiście, po dwustu metrach pokazała się nasza dinghi przy pomoście, a kwadrans później, już na właściwym pokładzie, dostałyśmy rumu regeneracyjnego i wszystko razem wydało nam się wyłącznie zabawne. Tej nocy spełniło się jedno z moich marzeń w typie nieco abstrakcyjnym: spiewaliśmy „Bradziagę” po rosyjsku, wschodził karaibski księżyc i tubylcy bili nam brawo z sąsiednich jachtów…
Nie mielismy tu zacmienia, ale mielismy moment wytchnienia – z Audrey, kiedy zamiast do spozywczego, jak zawsze, pojechalysmy troche odpoczac, poogladac sklepy, zjesc mily lunch na tarasie, zakrapiany aperitifem – ja, jak zawsze margarite, Audrey – dirty belweder. Zdjecie moje naszego byczenia sie poslalam Bobikowi, i jesli chce i potrafi, moze zamiesic publicznie. Audrey nie dala sie sfotografowac, bo w pielegniarskim „mundurku”, ale w poniedzialek zrobimy sobie selfie jej komorka.
Czuje sie naprawde zregenerowana. Ale przede mna samotny weekend. Trzynanm kciuki aby byl bez sensacji.
Bradziaga po rosyjsku, jesli o tym samym bradziadze mowimy, pochodzil z cudnego indyjskiego filmu z lat 50-tych. Z Raj Kapoorem. Pamietam go doskonale. Pierwszy nazywal sie wlasnie „Bradiaga” , drugi Mr 420 (od numeru paragrafu KK zakazujacego wloczegostwa) I pamietam z tego tylko refren: Abaraya, aaa, abaraya, aaa, doroga w put’ zowiet mienia, zowiet mienia, aaa…
O rany, niecmnie kule bija! Jest na Yoytubie:
https://www.youtube.com/watch?v=VY1pWTek2sY
Ostatni raz slyszalam t majac chyba 9-10 lat! Kochalismy wszyscy Raj Kapoora.
Nieee, jedyny słuszny bradziaga to ten z Zabajkalia!
https://www.youtube.com/watch?v=NuN5g2na4KE
Alez tejn kolega ma głosisko!
A to znowuż spiewalismy w podobnym, acz niejednakowym,składzie w Petersburgu, w Litieraturnom Kafe, zaprzyjaźniwszy się uprzednio z występującymi tam artystami (pianista z filharmonii, piewica z opery). Stwierdzili oni, że nie tylko umiemy słuchać, ale też śpiewamy jako tako, pozwolili Koryckiemu siąść do fortepianu i wykonać „Konie” Wysockiego, zaśpiewali dla kapitana Mendygrała „Żył odnażdyj kapitan”, a potem zaciągnęli nas do sąsiedniej sali, gdzie biesiadowała wycieczka z Izraela. „Posłuchajcie, jak nasi polscy przyjaciele pięknie śpiewają nasze pieśni”- zakrzyknęli radosnie artyści i zaproponowali wspólne wykonanie własnie „Wieczoru na redzie”. Było to bardzo stosowne, nasz żaglowiec stał wprawdzie nie na redzie, ale w miejscu, skąd Aurora walnęła w stronę Pałacu Zimowego…
Pieśń łączy ludzi, ni ma co mówić.
https://www.youtube.com/watch?v=h0aAaFPcgFo
@ Nisia, pt, 20 Marzec 2015, 23:56
dokładnie tak, śpiewane to bywało w kręgach taterników w schronisku w Morskim Oku w latach ’60, razem z „Slawnoje morie, swiaszczennyj Bajkal”(bodaj wspomnianym w pisarstwie Izaaka Babla). Inną pieśnią jest: „Tam w okiean tieczot Peczora, tam wsio da liodennyje gory, tam wsie zalus’, tam w Dekabre – nie charaszo zimoj w tundrie” – pieśń ze sławną niegdyś smutną historią. Podobnie poźniejsze piosenki (Gdzie sniega tropinki zamietajut’, gdzie lawiny groznye szumiat, etu piesn slozyl i razspiewajet alpinistow boewoj otriad, etc. – przepraszam za ew błędy – piszę z pamięci po ca 50 latach). Podobnie piosenki z filmu „Wiertikal”. O ile pamiętam, wiele z tych pieśni było „przywiezione” w Tatry Wysokie przez nasze wyprawy na Kaukaz od 1957 roku.
Och, Nisiu! „Byl otwaznyj kapitan, on objechal mnogpo stran…” z „Dzieci kaptana Granta”, spiewalam wiele razy jako dziecko publicznie – w szkole i na wszelkich akademiach!
„Raz pietnatcat on tonul,
pogibal sriedi akul,
no ni razu daze glazom nie morgnul! (…)
No odnazdy kapitan
byl w odnoj iz dalnich stran
i wlubilsja kak prostoj malczugan…(…)
On krasniel, on bledniel.
no nikto jemu po druzeski nie spiel:
Kapitan, kapitan, ulybnities!
Wied’ ulybka etro flag korabla!
Kapitan, kapitan, podtianities!
Tolko smielym pokoriajutsja moria!
To wielka piesn, Tez z lat 50-tych.
Z pieśni rosyjskich o tematyce morskiej pamiętam od zawsze „Wariaga” i w oryginale i w tłumaczniu na język polski; do Przyjaciół Domu należeli emigranci z Rosji, między nimi był uczestnik Bitwy pod Cuszimą.
Płomień rozgryzie malowane dzieje,
skarby mieczowi spustoszą złodzieje,
PIEŚŃ UJDZIE CAŁO.
Wieszcz to wieszcz.
NB. Nie mogąc znaleźć przekładu „Sławnoje morie, swiaszczennyj Bajkał”, przetłumaczyłam to dla Andrzeja Koryckiego i on to czasem śpiewa na koncertach. Oczywiście, wywaliłam się na omuliowej beczce i barguzina też nie dałam rady użyć, bo to by chyba wymagało przypisu… pieśniarz nagle stopuje i wyjaśnia, po czym leci dalej. Cuś pięknego i niedrogo.
A pamiętacie ponurą pieśń o palaczu okrętowym, który padł na posterunku pracy? „Kolego, nie mogę na wachcie już stać, tak palacz raz rzekł do kolegi”… ale kolega, lepszy zapewne komsomolec przetłumaczył mu, że z wachty się nie schodzi, po czym biedny „kacziegar” umarł na poczekaniu, pewnie na zawał. Raskinułos’ morie szyroko…
A tej Peczory nie znam. Jakaś luka w edukacji.
Jeszcze całe mnóstwo pieśni o Stieńce Razinie i „dąskich” kozakach… z Utiosem i Wołgą, Wołgą na czele. Ach, ach.
No więc rozumiecie, jaką mieliśmy radochę na tych tropikalnych Karaibach, śpiewając Bradziagę na głosy w środku gorącej nocy.
Oczywiście, odśpiewaliśmy też jak najbardziej współczesnego „Konia” zespołu Lube, ponoć ulubionego zespołu towarzysza Putina. To zdumiewające, jak pieśń może się oderwać od kontekstu i zaczyna żyć własnym życiem. „Koń” jest ukochaną pieśnią środowiska szantowego, jeden Bóg wie, dlaczego. Może po prodtu dlatego, że piękny.
https://www.youtube.com/watch?v=GlrFEL0ZTMM
Podobną radochę jak my na Karaibach, albo i lepszą jeszcze, miała wiele lat temu nasza dźwiękówka, która pojechała z ekipą filmową do Kraju Rad, pływała po Bajkale i tam śpiewała razem z marynarzami „Sławnoje morie, swiaszczennyj Bajkał”. Popijając gorzałę w dużych ilościach, ma się rozumieć. Nasi dźwiękowcy zawsze mieli mocne głowy. Elunia miała poza tym talent do zaprzyjaźniania się na poczekaniu, tak ze kiedy zapragnęła rąbnąć w Charkowie duży herb miasta stojący na gazonie, a złapała ją na tym milicja – zbajerowała funkcjonariuszy na poczekaniu tak że nie tylko pomogli jej ruszyć herb z miejsca, ale osobiście zapakowali jej go do Robura.
Dobranoc. Dzień dobry. Łelkam, Idę lulu.
Jakby ktoś podał kawę, to do kawy – lektura.
Dzień dobry 🙂
już śpieszę z kawą
Dziś Światowy Dzień Poezji.
Wszystkim piszącym weny twórczej na co dzień 🙂
zapomniałem o mleczku 😈
Dzien dobry 🙂
Opowiesc Nisi przypomniala mi wycieczke po Wloszech dawno temu z przyjaciolka ze szkoly. Poniewaz mam klaustrofobie i nie lubie latac, postanowilysmy ze wracac bedziemy statkiem, by mysl o powrocie nie psula mi wycieczki. Mialysmi wracac z portu Brindisi. Juz nie pamietam skad do niego jechalysmy, ale bylo to miejsce w ktorym znano wylacznie wloski, ja jeszcze nie znalam hiszpanskiego, ale przyjaciolka rumunskim i troche lacina jakos dawala sobie rade. Pani w informacji stwierdzila ze jedyny pociag do Brindisi przejezdza o drugiej w nocy i dociera do portu (ostatnia stacja) o szostej rano. Wobec tego kupilysmy bilety (zwykle, bo sleepingi byly horrendalnie drogie lub w ogole ich nie bylo, juz nie pamietam) i do wieczora krecilysmy sie po miasteczku a pozniej, mocno zmeczone i z plecakami, udalysmy sie na dworzec, bo wynajmowac niczego nie mialo sensu. O polnocy na stacji pojawil sie bardzo ladny pociag na ktorym duzymi literami bylo napisane Brindisi, postal kwadrans, ale zanim zdolalam dobiec i dopytac czy nie dalo by sie jakos wsiasc, pociag ruszyl. Czekalysmy wiec nastepne dwie godziny i pojawil sie nastepny, ciut mniej ladny. Wsiadlysmy i drzemalysmy gdzies do w pol do szostej, a potem zaczelysmy sie zbierac, ale pociag jechal i jechal. O osmej nadal jechal. Spytalam przechodzacego konduktora Brindisi?, kiwnal glowa i poszedl. O dziesiatej nadal jechalysmy, dosc szybko. W pociagu nie bylo wagonu restauracyjnego i nie bylo gdzie nawet napic sie wody, nie mowiac o sniadaniu. Z nastepnym konduktorem przyjaciolka zdolala sie dogadac i uzyskala informacje ze za godzine bedziemy na miejscu. Dojechalysmy o dwunastej w poludnie. Byl koniec tygodnia, port byl prawie wymarly, kolo dworca/portu byly dwie male restauracyjki. Caly pociag rzucil sie do nich jak jeden maz. Postalysmy pol godziny w kolejce, w koncu zwolnil sie szesciosobowy stol przy ktorym usiadzono nas z innymi podroznikami. Kelnerzy biegali jak w ukropie, lapani za rekawy ze wszystkich stron. Po dniu ostrego zwiedzania, nieprzespanej nocy, bez szklanki wody i sniadania zaczynalam sie slaniac, wiec po nastepnym kwadrancie przyjaciolka wstala, przydybala kelnera i po rumunsku wytlumaczyla ze kolezanka zaraz zemdleje. Rzeczywiscie po pieciu minutach przyszedl, usmiechnal sie z wyrozumieniem i przyjal zamowienia od calej szostki. Po nastepnym kwadrancie przybiegl, postawil tylko przede mna duzy talerz dymiacego makaronu z sosem i odbiegl. Piecioro wspol-jeszcze-nie-biesiadnikow wbila w talerz wilczy wzrok. Ja tez, poniewaz kelner zapomnial przyniesc sztucce. Tak sobie patrzylismy, w koncu wstalam i na migi poprosilam o widelec. Kilka minut potem przyniosl jeden widelec, wiec nawet podzielic sie z przyjaciolka bylo trudno. Bylo po pierwszej. Pelna wyrzutow sumienia wzielam pierwszy kes, odprowadzany glodnym wzrokiem pieciorga osob. Na szczescie kilka minut potem doszly nastepne porcje…
Potem Brindisi przestalo chyba funkcjonowac jako port pasazerski, bo wracalo sie przez Ancone.
😆
Dzień dobry 🙂 W moich czasach na obozach i w górach już się pa russki nie śpiewało. Natomiast „Sławnoje morie, swiaszczennyj Bajkał” nieodłącznie kojarzy mi się z „Mistrzem i Małgorzatą” – po prostu natychmiast widzę tych urzędasów, którzy nagle wybuchają pieśnią mimo swej woli (z woli wiadomo czyjej 😉 ).
To ten kawałek: http://www.lektury.olsztyn.pl/mistrzimalgorzata/164.php
Opowieść liska na marginesie opowieści Nisi przypomniała mi moją własną opowieść, która działa się tuż po wybuchu polskiego kapitalizmu. Otóż kolega wymyślił sobie atrakcyjne perspektywy robienia biznesów na Białorusi, czy może raczej z Białorusią i wybrał się tam na rekonesans, zobaczyć tych swoich potencjalnych kontrahentów oraz ogólnie zorientować się co i jak. Spytał, czy bym się z nim nie przeleciał dla towarzystwa – czemu nie.
Rekonesans zakończony, mamy jeszcze pięć czy sześć godzin do samolotu, kolega decyduje: zwiedzamy Mińsk. Mińsk nie bardzo nadawał się do zwiedzania – szerokie ulice pomiędzy blokowiskami, blokowiska takie jak w Polsce, jedyne co nadaje kolorytu to pomniki Lenina i wszystkich radzieckich świętych. Nic to, kolega mówi, idziemy na obiad, bo i pora ku temu stosowna, nad stolikiem jakoś doczekamy kiedy można by na lotnisko (bo że na lotnisku nie ma żadnych atrakcji, to już wiedzieliśmy z wcześniejszego, przylotowego doświadczenia). Problem pojawił się taki, że wszystkie restauracje były zamknięte z powodu pory obiadowej dla personelu. W końcu znaleźliśmy jedną czynną, olbrzymią (chyba ze sto stolików), ale za to zupełnie pustą.
Jakiś tam kelner młody bardzo przyszedł, przyjął zamówienie, po kwadransie wrócił z zupą, w drugim okrążeniu przyniósł od razu drugie danie, no i czekaliśmy na trzecie okrążenie, w którym przyniesie sztućce. Jedzenie stygnie, sztućców nie ma, kelner unika kontaktu wzrokowego, nie reaguje na głos nasz coraz bardziej stentorowy, w końcu kolega wstał od stołu i idzie w kierunku bufetu, za którym ukrywa się kelner. Kelner ucieka na zaplecze, kolega w przypływie szaleńczej odwagi biegnie za nim.
Na zapleczu kolega łapie kelnera i pyta o sztućce, a kelner prawie w płacz: “Ukrali, pane, ukrali”. Okazuje się, że każdy kelner miał swój przydziałowy komplet sztućców i kiedy nasz poszedł przyjmować od nas zamówienie, inni kelnerzy ukradli mu jego (czyli nasze) sztućce. I sprawa jest nie do odkręcenia, musimy zapłacić za konsumpcję, dania zostały wydane, a że klient nie zjadł, to jego problem. A jak jednak chcemy jeść, to możemy się przesiąść do innego stolika, który jest w rewirze innego kelnera i sobie zamówić, ale i tak najpierw trzeba zapłacić za to, co już zamówione.
No więc zjedliśmy dopiero kolację w Warszawie.
Że też Białorusini „Misia” nie oglądali nauczyliby się czegoś, Polak potrafi 😉
https://www.youtube.com/watch?v=g4GpuOeKNBU
Dzień dobry 🙂
W moich okolicach rosyjskie pieśni, zwłaszcza przy okazjach rajdowo-ogniskowych, jak najbardziej się śpiewało, choć zwykle nie było tak, że wszyscy znali całe teksty na pamięć. Całość miał znać jakiś zapiewajło z gitarą, a reszta radziła sobie jak mogła. 😉
Opowieści podróżnicze cudne. Jaki to jednak wdzięczny temat. 😀
Już wiem, dlaczego Helena chciała, żeby wrzucić na blog jej zdjęcie. 😉 Bez wizerunku trudno byłoby podziwiać jej osiągnięcia na polu odchudzaniowym. A osiągnięcia są istotnie najwyższego podziwu godne i byłbym zwykłe prosię, gdybym tego nie docenił. 😀
https://www.blog-bobika.eu/foty/IMG_4075.PNG
Dzień dobry 🙂
Rewelacja 😯 😀
Zdjęcie Helenki na powitanie. 🙂
Dzień dobry Szanowna Frekwencjo. 😀
Jestem już powrócona, ale nieźle zakręcona – siedzę w zdjęciach.
Chyba po raz pierwszy Helena pozwoliła na pokazanie swojego zdjęcia 😉
Nie, pokazywała zdjęcia z Portugalii, gdzie była razem z Kumą.
Piękne kobiety.
Piekne zdjecie H. i sliczne historie z podrozy. Babilasowa z Bialorusi bardzo surrealistyczna… rzeczywistosc jest bardzo trudno wymyslic taka jaka ona moze byc. Moja siostra bardzo kochala jezdzic na Bialorus z wycieczkami swoich uczniow licealnych, zeby im pokazywac te rozne Switezie itd. Czesto w ramach wymiany ze szkolami uczacymi polskie dzieci tamze. Bylo to wiele lat temu ale juz za milosciwie panujacego lukaszenki. Otoz kiedys w takiej szkole mial byc skromny, alec zawsze posilek/obiad. Do posilku jednak nie doszlo, bo kucharka lezala w kuchni pijana i nic nie ugotowala. Lokalni podchodzili do takich wydarzen bardzo stoicko.
Bardzo piekne wasze spiewy. Za moich studenckich lat jak studenci sie popili to spiewali po rosyjsku, szczegolnie czastuszki i piesni rewolucyjne. Na trzwzwo to lecialy piesni biesiadne, powstancze, ogolno-patriotyczne, przedwojenne, Okudzawa, te rzeczy. Ale nie powiem zebysmy jakos pieknie spiewali. Moze pojedyncze osoby. Fajnie natomiast spiewalismy w harcerstwie za moich licealnych lat. Moze dlatego, ze nie bylo w harcerstwie alkoholu, ktorego nadmiar jednak, co tu ukrywac, wszystko psuje.
Siodemeczko, mam nadzieje, zes pelna wrazen i wypoczeta po spacerach po weneckim bruku.
Sliczne zdjecie! 🙂
Jeszcze a propos rosyjskich pieśni: 😆
https://www.youtube.com/watch?v=0mOyrfqAJZc
Jakis czas temu Aga opowiadala o zakupie znaczka w Moskwie, pasowalo by do serii…
I dalsze a propos, swietny rosyjski film (niestety nie widze wersji z tlumaczeniem)
https://www.youtube.com/watch?v=9PgigOFmVDM
Mądry ten człowiek, Jarosław Urbański. I wyobrażam jak przylepiają mu etykietki komucha albo neokomucha. No bo to takie brzydkie dyskutować o beznadziei polskiego systemu społecznego. O ile łatwiej i milej personalizować i omawiać bez końca cechy Tuska czy Kaczyńskiego czy Millera.
Wypoczęta po spacerach? 😯
Nogów nie czuję. 😀
Naaah… 😳 😳 😳
Odchudzona jestem tylko bardzo lekko, moze ze dwa kila. Pewnie troche ten bezglutynowy tryb zycia zadzialal, bo nawet na basenie nie bylam ani razu od przyjazdu w grudniu, a jest na wyciagniecie dloni, po wyjsciu z drzwi.
POlski system spoleczny nie jest idealny, a nawet daleko nie idealny, bo takich chyba nie ma nigdzie na swiecie, ale „beznadziejny” nie jest.
Rozmowy nie przeczytalam, bo nie mialam cierpliwosci po pierwszym zdaniu o „moim pokokoleniu” tak skrzywdzonym przez los.
A prawda jest taka, ze nigdy tak „jego pokoleniu” w Polsce dobrze nie bylo. Zawse oczywosci moze byc lepiej, ale nie jest naprawde najgorzej.
Jesli komus pokoleniowo naprawde zle sie dzieje, to raczej starym kobietom, zdanym na siebie same.
I starych kobiet mi naprawde zal. Nawet zadeklarowane femiistki w Polsce ich nie dostrzegaja, zapatrzone we wlasny pepek.
Jeszcze troche rozwine. Kierunek w jakim podaza polska odmiana feminizmu troche mnie niepokoi. On jest taki jakis klasowy, skierowany tylko na klase srednia, na kobiety wyksztalcone, ktore pragna sie „samorealizowac” i robic kariere. Obejrzalam wideo „motywacyjne” skierowane do kobiet z okazji Osmego Marca i lekko sie zalamalam, nie tylko jego mialkoscia, infantylizmem, ale tym, ze wysteuja na nim jedynie kobiety bardzo mlode (najstarsza miala chyba kolo czyetrdziestki), dobrze ubrane, zadbane, a ich wezwania dotyczyly wylacznie tego by byc zadowolona z zycia i walczyc o swoje miejsce przy torcie.
A to jakby za malo aby poprawic jakies spoleczne krzywdy w tej grupie obywateli. Nie wystarxzy sie samorealizowac samemu. Pojsc po szpitalah, po domach starcow, zajrzec na wiece ksiedza Rydzyka, i zobaczyc co sie dzeje na wsiach.
Pierwsze w tym sezonie zakupy w sklepiku o znamiennej nazwie: Rajski Ogród. Różne słodkie wiosenne drobiazgi, bratki, stokrotki, margerytki, ale też czarny bez, kilka hortensji a przede wszystkim – Babilasie! – trzy dorodne Austinki: Summer Song, Radio Times i Golden Celebration. Mam nadzieję, że nie mylę nazw, a nie pójdę sprawdzić, bo leje…
Hura, hura, zaczęło się!
Summer Sun,nie Song.
Chyba jednak song…
E. opowiedziala jakie wczoraj wspaniale wydarzenie mialo miejsce w jej internetowym klube brydzowym. Otoz jakas pani Z zafundowala swemu mezowi, panu Z godzinne granie z legenda brydza, o ktorym nawe ja wiem – Martym Bergenem, autorem takich klasykow jak „Points-Shmoints” i licznych innych ksiazek bryszowych (E. ma ich pelna kolekcje). No wiec to troche ak jak zamowic sobie sesje szachow z Gary, Kasparowem.
Podniecenie w klubie bylo potezne, bo kazdy moze sledzic gre ze swego komputera. A E. gra w lidze mistrzow, wiec i kibice odpowiedni. Podobno kibicow z calego swiata bylo ponad stu – nigdy jeszcze takieg zaiteresowania cudza partia brydza nie bylo. Kiedy pan Z i Marty Bergen przekroczyli oplacona godzine, wszysy sie denerwowali czy aby pani Z nie bedzie musiala doplacic.
_ Czy chcalabys abym ci na urodziny strzelila godzinna gre z Martym Bergenem? – zapytala Stara recklessly.
_ Cos ty! – zachnela sie E. – Kiedy ci caly swiat przez ramie do kart zaglada i kryrykuje kazde twoje posuniecie? Za boga nie!
Przygód lotniczych, na szczęście nie do końca moich, ciąg dalszy. Kiedyś się tak złożyło, że leciałem z litewskim klientem i jego żoną do Filadelfii. Podróż miała się odbywać British Airways z przesiadką na Heathrow, gdzie mieliśmy się spotkać i dalej lecieć razem. Klient ma (miał? vide infra) ogólnie opinię bystrego młodego wilczka kapitalizmu litewskiego, więc specjalnie się nie martwiłem jego dolotem, powiedziałem mu tylko na który samolot do Filadelfii ma mieć bilety.
Jestem sobie już na tym Heathrow, dzwoni do mnie klient, że jedzie autobusem i mu się już dłuży. Jakim autobusem, pytam. On na to, że autobusem z Gatwick, bo ten jego AirBaltic z Rygi to wylądował na Gatwick. Ja mu na to, że jak wylądował, to widocznie miał wylądować i nie ma powodów do niepokoju, czasu jest sporo, choć oczywiście podróż autobusem pomiędzy lotniskami trwa raczej półtorej godziny niż piętnaście minut. A na końcu coś jeszcze machinalnie dodałem o bagażu, że trzeba dopilnować, czym wywołałem atak paniki, bo okazało się, że jakaś małpiatka w Rydze wmówiła w klienta, że jego bagaż przemieści się automagicznie z Gatwick na Heathrow, więc oni wsiedli do tego autobusu bez bagażu, bo go po prostu nie odebrali. No dobrze, Litwa przegrywa 0:1, ale może to już koniec meczu.
Ale gdzie tam. Po godzinie drugi telefon, że nie może się odprawić, bo jest overbooking i nie ma dla niego miejsca. Ja jestem już airside i nie mogę się razem z nim awanturować w British Airways, a sytuacja jak raz nadaje się na awanturę, bo przyzwoite linie lotnicze w razie overbookingu grzecznie pytają pasażerów, który ewentualnie zgodziłby się lecieć następnym samolotem czy następnego dnia w zamian za sute kieszonkowe i noc w dobrym hotelu. Poza tym w bardzo rzadkim (który tutaj miał miejsce) przypadku overbookingu w business załatwia się to w ten sposób, że pasażerowi wpierw proponuje się downgrade do economy (i tutaj kieszonkowe jest już bardzo sute, proporcjonalnie do ceny biletu). British Airways pewno doszło do wniosku, że litewski niedźwiedź nie zna obyczajów i da się go po prostu wysadzić z listy pasażerów bez żadnej kompensaty.
No dobrze, poszedłem się awanturować sam, machałem wszystkimi kartami, jakie miałem, groziłem incydentem międzynarodowym, interwencją specnazu i obsmarowaniem w internecie. Panienka z British Airways zacukała mnie bardzo łatwo prostym pytaniem (“Czy jeśli ci ludzie nie polecą, to czy pan również nie będzie chciał lecieć?”), ale w końcu się udało się jakoś Litwinów umieścić w samolocie.
W samolocie mówię do Litwinów, że gdy po wylądowaniu ja będę czekał na swój bagaż, oni niech od razu idą zgłosić zaginięcie, żeby nie tracić czasu. Cudów nie ma, ten bagaż na pewno z nami nie przyleciał. Jak postanowiliśmy, tak zrobili – mój błąd, że jednak nie sprawdziłem, co oni tak naprawdę zgłosili. Po trzech dniach przylatuje jedna walizka, no ale wciąż brakuje drugiej i nie wiadomo, gdzie jest.
No dobrze, mówię do Litwina, pokaż mi wszystkie swoje flepy. Aha, już wiadomo, o co chodzi. Litwin nazywa się (powiedzmy) Justus, a jego żona Justuviene. Wszyscy Litwini wiedzą doskonale, że Justuviene oznacza żonę Justusa, ale wiedza ta jest jakby mało popularna poza Litwą, wręcz raczej całkowicie nieznana. Państwo nadali bagaże po jednym na męża i żonę, ale w Filadelfii pan Justus zgłosił, że to jemu zaginęły dwie walizki. W związku z czym British Airways szuka bezskutecznie drugiej, nieistniejącej walizki pana Justusa, podczas gdy walizka pani Justuviene, której nikt nie szuka, leży sobie gdzieś tam (i z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że to gdzieś to jest Gatwick).
Gdy mi się to wszystko okurnęło (od angielskiego to occur) to zaraz zadzwoniłem z tymi rewelacjami do British Airways. Tam mnie szybciuteńko zgasili, że po pierwsze, to nie nazywam się ani Justus ani nawet Justuviene (bo w naiwności swojej przedstawiłem im się z imienia i nazwiska), więc nie jestem stroną w tej sprawie, po drugie zaginięcia bagażu zgłaszać należy osobiście na przylotach, więc jeśli państwo Litwini zechcą przylecieć jeszcze raz międzynarodowo do Filadelfii, to proszę bardzo. No bo, owszem, nie ma innej metody, żeby do tego miejsca gdzie się te sprawy zgłasza dojść jakoś z ulicy. A przez telefon, to oni mogą najwyżej udzielić mi informacji jak to należy załatwiać, co niniejszym uczynili. Goodbye and have a nice day, Sir!
No to ja mówię do moich Litwinów, że należy podejść pozytywnie do sytuacji, która wydaje się być doskonałym pretekstem do odświeżenia garderoby i że tu przecież ciuchy tańsze i w lepszym wyborze niż w Europie (co akurat jest prawdą). Ale, mówię, jest jeszcze szansa. Za parę dni się rozdzielamy, ja miałem lecieć w swoich sprawach do Toronto, oni jeszcze mieli dwa tygodnie na Florydzie wakacyjne w planie. Mówię do nich, że wobec tego, gdy tylko przylecą do Miami mają bez wychodzenia z hali przylotów iść zgłosić do British Airways, że im tydzień temu zaginęła walizka w Filadelfii. Będą się na was, mówię, patrzeć jak na idiotów (i trochę w tym będzie racji), więc trzeba to znieść mężnie, ewentualnie pozorować ekscentryczne roztargnienie. Innej metody nie widzę.
Litwini nie poszli niczego zgłaszać w Miami. Głupio im było (i ja to rozumiem). Walizka poleżała kilka tygodni na Gatwick, w końcu ją sami z siebie odesłali z powrotem do Rygi, gdzie odnaleziono jej właścicieli. Puenta: nic w przyrodzie nie ginie. Czasem wbrew usilnym chęciom.
Bobiku, piosenka nie zna granic! I kordonow.
Nisiu, gratuluję zakupów różanych. „Summer Song” ma zupełnie obłędny kolor, przypomina mi trochę „Pat Austin” (od której zresztą chyba pochodzi). Taki podpalany pomarańczowy. „Radio Times” mam od zeszłego roku, bardzo klasyczny różowy róż, kojarzę, że bujnie i zdrowo rosła. „Golden Celebration” – wydaje mi się, że największe kwiaty wśród austinek, złotożółte o bardzo ładnej budowie. Trzymam kciuki, żeby dobrze i zdrowo rosły.
Oraz, Babilasie, puenta jest taka, ze podroze ksztalca i taki podrozniczy know-how jest pozniej niezastapiony w zyciu suave traveler, ktorego zadna sytuacja nie zaskoczy, zawsze cool as a cucumber!
Moi znajomi polecieli z Toronto do Gatwick zeby pozniej z Heathrow leciec dalej do Wloch na narty. Zaplanowali sobie w miedzyczasie wycieczke autobusowa po Londynie, bo mieli kilka/nascie godzin do zabicia. Na te wycieczke po miescie musieli pojsc z bagazami, takze z nartami, bo tez nie wzieli pod uwage, ze te sie nie przemieszcza na heathrow magicznym dywanem.
Bobiku to dla Ciebie, specjalnie:
https://www.youtube.com/watch?v=fdv_u7HGQIk
_______________________________________________________________________________
dla nie frakcyjnych po polsku w slowa ulozone:
Kiedy dziecko było dzieckiem
chodziło kołysząc ramionami.
Chciało aby strumień był rzeką
rzeka potokiem
a ta kałuża morzem.
Kiedy dziecko było dzieckiem
nie wiedziało że jest dzieckiem.
Wszystko było pełne życia,
a samo życie jednością.
Kiedy dziecko było dzieckiem
nie miało opinii na żaden temat.
Nie miało nawyków.
Siadywało ze skrzyżowanymi nogami,
podrywało się do biegu,
miało piasek we włosach
i nie robiło min kiedy je fotografowano.
Kiedy dziecko było dzieckiem
był to czas tych pytań:
Dlaczego ja to ja, a dlaczego nie ty?
Dlaczego jestem tutaj, a dlaczego nie tam?
Kiedy rozpoczął się czas i gdzie kończy się przestrzeń?
Czy życie pod słońcem to tylko sen?
Czy to co widzę, słyszę i czuję
nie jest tylko iluzją świata przed światem?
Czy zło faktycznie istnieje,
i czy są ludzie naprawdę źli?
Jak to możliwe że ja, który jestem,
nie istniałem zanim zacząłem być
i że któregoś dnia
ten którym jestem
nie będzie tym którym jestem?
Kiedy dziecko było dzieckiem
dławiło się szpinakiem, groszkiem, puddingiem ryżowym
i gotowanym na parze kalafiorem.
Nie lubiło jeść niczego z powyższych
i nie tylko dlatego że musiało.
Kiedy dziecko było dzieckiem
raz obudziło się w obcym łóżku
a teraz robi to wciąż i wciąż.
Wielu ludzi wydawało się wtedy pięknymi
a teraz tylko paru, jeśli ma szczęście.
Miało dokładny obraz Raju
a teraz może tylko o nim myśleć.
Nie mogło pojąć nicości
a dziś wzdryga się na sam pomysł.
Kiedy dziecko było dzieckiem
bawiło się z entuzjazmem
a teraz
jest w równej mierze podekscytowane
ale tylko gdy dotyczy to
jego pracy.
Kiedy dziecko było dzieckiem
jagody wpadały w jego dłonie jak robią to tylko jagody
i dzieje się tak też i teraz.
Świeże orzechy pozostawiały cierpkość na języku
i dzieje się tak też i teraz.
Na każdym górskim szczycie tęskniło
za jeszcze wyższą górą.
A w każdym mieście wypełniała go tęsknota
za jeszcze większym miastem.
I jest tak i teraz.
Sięgało po wiśnie na szczycie drzewa
z dumą którą czuje do dnia dzisiejszego.
Było nieśmiałe przy obcych
i ciągle jest.
Czekało na pierwszy śnieg
i cały czas czeka w ten sposób.
Kiedy dziecko było dzieckiem
rzucało patykiem w drzewo jak lancą
a ono wciąż drży tam do dziś.
Peter Handke
wiersz z filmu Wima Wendersa „Niebo nad Berlinem”
Agnieszka Wolny-Hamkało
dom
Kiedy się przeniósła – dom wydał
jej się nieporęczny. Zbyt dlugo szukała
zaginionych przedmiotów, niemożliwe
się stawalo znalezienie kubka.
Bywalo, że nie widzieli się
tygodniami. Ginęlie w pokojach.
Zwłaszcza pokój wybudzeń z czarną
rośliną pnącą. Czaem kładła się
pośród łodyg i pozalała im wrastać:
trochę się upić, lekko zakorzenić.
Wtedy chudła, była bledsza.
Ale lepiej rozumiała dom.
A i dom pozwalał jej nagle
korzystać z piwnic, poddaszy.
Jan Wagner, przed kilkoma dniami dostal nagrode – za zbior wierszy – na Lipskich Targach Ksiazki, tutaj kilka:
haute coiffure
złote imadło lustra trzymało
spojrzenie: ona z czerwonymi paznokciami, ja okryty
białym materiałem jak obiekt muzealny.
blisko nad głową świergot
nożyc, och pachnąca zgraja lokai
od kremów i flakonów! chluput wody
na dole gromadzili się na gładkich kaflach,
zbierali przeciwko nam,
cichą watahą, starą wiedzą.
na dworze wyły psy, świeżo obcięte
włosy jeżyły się na karku, w środku
wilk szarpał za łańcuch.
Przełożył Jacek Slaski, Urszula Zajkowska
__________________________________________________
pieczarki
spotkaliśmy się w lesie na polanie:
dwie wyprawy o zmroku
oglądające się niemo. między nami
telegraficzny, nerwowy szum chmary komarów.
moja babka była słynna ze swojego przepisu
na champignons farcis. wzięła go ze sobą
do grobu. wszystko co dobre, mówiła,
wypełnia się czymś trochę więcej niż samym sobą.
później, w kuchni, przykładaliśmy
grzyby do ucha i kręciliśmy nóżkami –
czekając na cichy trzask wewnątrz,
szukając właściwej kombinacji.
Przełożył Jacek Slaski, Urszula Zajkowska
_________________________________________
jesienna pieśń ludowa
dniom kończy się światło
a godzina trwa zaledwie dziesięć minut
drzewa odegrały swoje ostatnie barwy.
na niebie zmienia się scenografia
za szybko jak dla takiego małego dramatu w każdym z nas:
dniom kończy się światło
twój szary płaszcz oddziela cię od powietrza.
passepartout dla zdania jak to:
drzewa odegrały swoje ostatnie barwy.
mroźnoniebieskie okno- na mapach pogody
w telewizorach odciski palców niżu.
dniom kończy się światło,
pustemu parkowi, jezioru: kaczki są
nanizane na niewidzialne nitki
drzewa odegrały swoje ostatnie barwy.
i człowiek, który z trzema słonecznikami w ciemnościach
idzie po omacku , trzy czarne punkty na żółtym tle:
dniom kończy się światło.
drzewa odegrały swoje ostatnie barwy.
Przełożył Anna Grzywacz
_______________________________________________________
Bardzo dobry ten film zlinkowany przez Liska. Troche depresyjny wszakoz….
gospody na prowincji
za ladą naprzeciw drzwi
oprawione w ramkę zdjęcie drużyny piłkarskiej:
roześmiani bohaterowie, którzy nie dają po sobie poznać
że pod trykotami rdzewieją im gwoździe.
Przełożył Anna Grzywacz
_____________________________________________
elegia o miasteczku
karawan cieni, każdego ranka
na nowo, myjnia samochodowa
która wciąż budziła się ze snu
w samochodach dostawczych wahały się
między tak i nie połówki świni,
lipom rosły serca. między mną
a światem pasowała nie więcej niż kartka papieru
a w ogrodach, schowane za żywopłotami
kosiarki obwieściły maj.
Przełożył Anna Grzywacz
____________________________________________
hamburg – berlin
pociąg zatrzymał się w połowie drogi. na zewnątrz
przestano kręcić korbą: ziemia leżała spokojnie
jak obraz przed trzecim uderzeniem licytatora.
wieś odwrócona plecami do dnia. zgrupowane
w czarnych kapturach drzewa. prostokątne pola,
karty wielkiego pasjansa.
w dali dwa wiatraki zabrały się
do próbnego wiercenia w niebie:
bóg wstrzymał oddech.
Przełożył Anna Grzywacz
nature morte
duża ryba, na posłaniu z gazety,
drewniany stół w chacie w
normandii. tak cicho, tak ciepło – powietrze
dzierga wełniane skarpety. możesz jej dotknąć
albo i nie, jej srebrzyste łuski jak długie rzędy
nut chłodnej symfonii. głowę
odcięto, a przecież, zakładając, że
ryby potrafią czytać, mogłaby odczytać
napis nad swoją płetwą grzbietową
który podpowiada: „co ci ludzie wyprawiają?”
światło odchodzi bezszelestnie, papier
kropla po kropli wchłania oceany.
au fond de l’image atlantyk z hukiem wyrzuca
na plażę najnowsze ogłoszenia o zaginionych.
Przełożył Anna Grzywacz
_________________________________________
zachód
myśli rzeki to ryby. więc co to było,
co jako pierwszy wyrwał jej
sergeant henley, co miało żółte wytrzeszczone oczy,
a wąsy jak pogrzebacze wokół szarej jak popiół gęby,
na widok której nawet psy skamlały?
wiry i ich szalona
gramatyka, za którą podążamy w stronę źródła.
w oddali mgliste góry,
równiny z trawy, czasem się pojawi
jakiś tubylec, który z rozbawieniem
przyjrzy się nam i zniknie
w lesie: a wszystko nanosimy
na starą mapę adama, nazywamy
gatunki i czyny. w mięśniach tkwi gorączka
i tygodniami na diecie z korzonków
i wiary w boga. pod koszulą kleszcze
jak szpilki wbite w skórę: to właśnie dzika natura
bierze z nas miarę.
dziwne uczucie: być
granicą, punktem, który jest i końcem
i początkiem. przy ogniu nocą nasza krew
w komarów chmurach krąży ponad nami,
my zaś za pomocą twardych ości
zszywamy skóry robiąc buty,
by dojść do celu, oraz kołdry do snu.
przed nami nietknięte tereny, za nami
roje osadników, ich karta
z płotów i krat; za nami
wozy handlarzy,
wielkie miasta, pełne hałasu i przyszłości.
Tłumaczenie: Tomasz Ososiń
____________________________________________________________
guericke i wróbel
…cenniejsza niż złoto, nie
staje się i nie przemija…
Otto von Guericke
cóż to jest, niewidoczne, a tak potężne,
że żadna siła mu się nie oprze? mistrz
guericke w kręgu obywateli
i jego konstrukcja: pompa próżniowa
na trójnogu, co wyrósł w pokoju,
idealna, z obsceniczną gracją
mantis religiosa. mosiężny blask,
szklana kula jako zbiornik: w środku siedzi
wróbel, który zaczął migotać jak płomieñ
winnego spirytusu – coraz mniej
powietrza. za oknem dojrzewają
mirabelki. szumi ciepło, trawa
porasta ruiny, na ścianie
miedzioryt: dawny magdeburg.
nieomylność zegara z wahadłem,
przeziernika, krokomierza, astrolabium;
na stole globus, tam gdzie przed chwilą
nowozelandzka płetwa grzbietowa przecięła
pacyfik i jak gdyby z oddali
ociężały chód koni u wozu.
„ten martwy wróbel“, wyszeptał kto.,
„wyfrunie jeszcze w puste niebo.“
Tłumaczenie: Anna Grzywacz
störtebeker
Jestem dziewiąty, nie najlepsze miejsce
Ale on jeszcze idzie
Günter Eich
jeszcze idzie, głowa przygląda się ciału
chwiejnym krokom naprzód, ale gdzie
jest on sam? w ostatnich spojrzeniach
rzucanych z kosza czy w tych ślepych ruchach?
jestem dziewiąty; już październik, chłodno
konopny powróz wrzyna się głęboko
w skórę, klęczymy w szeregu, w górze
białe zwitki chmur podobne do pierza,
które przed świętem wyskubują baby.
tymczasem ojciec pobielałe graby
zaciskał na trzonku, lśniły ostrza
katowskie w świetle, podczas
gdy kura podfruwała krwawiąc, wąskim traktem
między światami, mijała nas, rozbawioną dziatwę.
Tłumaczenie: Anna Grzywacz
_____________________________________________
pasztecik z pigwy
gdy październik powiesił je w gałęziach,
te wypchane lampiony, nadszedł czas:
rwaliśmy pigwy, nieśliśmy je w koszach
żółte pod wodę
w kuchni. gruszki i jabłka dojrzewały
do swej nazwy, do swej słodyczy prostej –
pigwa zaś inaczej zupełnie wzrasta
w kącie najdalszym
mego alfabetu, w łacinie sadu,
twardy jakiś, obcy ma smak. cięliśmy
ćwiartowali, pruli miąższ (cztery wielkie
ręce, dwie małe),
gładko w parze sokowirówki, dali
cukru, ciepła, trudu do czegoś, co się
ustom brać nie dało. kto mógł, ten
pojąć chciał pigwy,
galaretkę, w słojach pękatych, na dni
ciemne, na regałach pod sznur pousta-
wiane, w dni piwnicy, gdzie jak świeciły
jasno, tak świecą.
Tłumaczenie: Tomasz Ososiński
____________________________________________
woreczek herbaty
I
tylko płótnem worka
okryty. mały eremita
w pieczarze.
II
nic, zaledwie jedna nić
wiedzie w górę. dajemy
mu pięć minut.
Tłumaczenie: Andrzej Kopacki
święta bożego narodzenia w huntsville, texas
„to tak jakby mieszkać przy przejeździe kolejowym. na początku
zwraca się uwagę na każdy pociąg, a po jakimś czasie po prostu
ich się nie słyszy.”
– mieszkaniec huntsville-
jak tamtego wieczoru wysiadł prąd,
lampki na choince zamigotały, zgasły. w dali
spóźniony pociąg., my , noc, zapach pieczenia-
gęsi płynęły spokojnie po jeziorach
z białej porcelany. w świetle księżyca
obgryzione kości werand.
wsłuchiwaliśmy się w lekko poruszającą się kołyskę
wielkiego lasu, która otacza miasto,
a potem znowu chorały w radio.
w każdym telewizorze zasiadł prezydent.
przejazd kolejowy bez początku, bez końca.
pieczona gęś.
Tłumaczenie: Anna Grzywacz
_____________________________________________
ogród botaniczny
gdy rozmyślałem, co ci odrzec mogę –
a pary milcząc szły po czystych drogach,
na grządkach liście, drzewa były gołe,
na płotach kwiaty jak żelazo chłodne,
jak wosk szlachetnie światło wypłowiałe –
dostrzegłem nagle na pagórku białe
cieplarni szklanej żebra, fin de siècle,
i pomyślałem o tych wielorybów
szkieletach, które kiedyś jako malce
w muzeach widzieliśmy szybujące,
na niewidocznych drutach zawieszone,
o tych olbrzymach z głębi pradziejowej
zniesionych na piaszczysty brzeg przez fale,
zduszonych swoich własnych ciał ciężarem.
Tłumaczenie: Tomasz Ososiński
__________________________________________________
ogród weteranów
Again he fighting with his foe, counts o‘er his scars,
Tho‘ Chelsea.s now the seat of all his wars,
And fondly hanging on the lengthening tale,
Reslays his thousands o‘er a mug of ale.
Sir John Soane, inskrypcja na Domu Letnim
The Royal Hospital, Londyn
weterani wyrastają z trawy
odziani w galowe uniformy
błyskają mosiężne guziki, mat
późnego światła, które w nich powraca.
jak wojsko, o którym mówią mity
jak posiane w trawie smocze zęby.
weterani pokazują zęby
na zdjęciach w brązie jak źdźbła starej trawy
bardziej jeszcze pożółkłych niż mity.
walka, mówi grek, jest początkiem formy,
do której wszystko niechybnie powraca.
weterani wspinają się na matt-
erhorn swoich wspomnieñ, podczas gdy mat
jaśnieje w żółtym świetle. sztuczne zęby
zostały na równinie, skąd nie wraca-
ją. wnuków niemal nie widać wśród trawy
cieszą się nawet z najprostszej formy
igraszek – innych niż gambity
weteranów, tak niemrawe, choć w mity
obrosłą grę królów winien wieñczyć mat.
(tym, którzy tworzą białe piony z formy,
służy kość słoniowa oraz zęby
morsa). w ogrodzie weteranów – trawy.
i ślimak, który do domu powraca.
weterani też wolą dokądś wracać
w myślach niż wybiegać naprzód. stąd mity.
wnuki bawią się wśród wysokiej trawy
gdzie żołnierska brać po ciężkim boju w matni
gryzie piach. żyć znaczy zagryźć zęby
nadawać losom coraz lepsze formy.
siostry noszą białe uniformy
są czułe: wózki weteranów zwracaj
ą w stronę domu, skoro tylko zęby
pierwszych gwiazd wzejdą na niebie, a mity
jak hufce podążą za nimi. w matrycy
z odciskiem prostują się trawy.
ciemne formy wędrują wśród trawy –
na myśl przychodzą zęby. albo mity.
król zostaje, tam, gdzie zastał go mat.
Tłumaczenie: Anna Grzywacz und Andrzej Kopacki
i to fajne jest wlasnie 🙂 🙂 🙂
Babilasie, dzięki za dobre słowo w sprawie róż. Ale chyba zrobiłam strasznego babola, NIE kupując Jamesa Galwaya… Nie zauważyłam, że to climber, a właśnie potrzebuję rozpiąć jedną gustowną różę na kratce w pryncypialnej części ogrodu.
Pewnie znasz osobiście pana Galway, co o nim sądzisz? Lecieć jutro rano do sklepu?
Hurra, Ryś się odnalazł
Co ten Ryś wyrabia? 😯
Łajza chyba też się ucieszyła 😉
Nisiu, ja znam (i Ty może też) tego Jamesa Galwaya:
https://www.youtube.com/watch?v=LI3wIHFQkAk
Ryż przetestował wypucowaną klawiaturę 😎
Dobry wieczór. Ten nagrodzony Jan Wagner zaciekawił mnie kilka dni temu, nawet bardzo.
http://files.hanser.de/hanser/pics/978-3-446-24646-1_21457152325-59.jpg
Pewnie nieźle się sprzedaje?
Noo, nareszcie. 😀 Już nie wiedziałem, co mam odpowiadać na te wszystkie pytania „co z Rysiem?”. A teraz mogę odpowiedzieć, jeśli ktoś jeszcze sam się nie zorientował: Ryś żyje i – sądząc po ksywce – do prawicy nadal nie przystał. 🙂
Przyznam, że nie odważyłbym się wydawać kategorycznych sądów na temat sytuacji młodego pokolenia w Polsce, bo znam tę sytuację bardzo teoretycznie. Za mało mam okazji, żeby rozmawiać z młodymi Polakami i wiedzieć np. jak się ma ich rzeczywistość do marzeń, oczekiwań, spodziewań, chęci, wkładu pracy, etc. Nie obserwuję z bliska, jak odnoszą sukcesy, dostają po nosie, podnoszą się po ciosie, rezygnują, zniechęcają się, trwają. Trudno mi ocenić, jakie naprawdę ich szanse naprawdę, nie w rządowej propagandzie albo opozycyjnej antypropagandzie. Po prostu zdecydowanie za mało mam własnych obserwacji, żeby z całkowitą pewnością zawyrokować „im jest lepiej/gorzej niż wszystkim poprzednim pokoleniom”. A gdybym miał kierować się nie własnymi obserwacjami, tylko danymi statystycznymi i opiniami socjologów, to jednak musiałbym powiedzieć, że obecnej młodzieży w sensie szans na przyszłość lepiej nie jest. Wręcz jest to pierwsze pokolenie, o którym mówi się, że jego perspektywy są gorsze niż pokolenia rodziców.
Oczywiście, seniorzy w Polsce też mają bardzo poważne problemy (które zresztą znam wiele lepiej od młodzieżowych, bo z nimi nierzadko bezpośrednio się stykam), ale z tego wcale nie wynika, że młodzież ma pysznie. I nie należy tu przykładać kryteriów w rodzaju „ale przecież mają komputery, komórki i mogą wyjeżdżać za granicę bez problemu”. Poczucie dobrobytu jest zawsze relatywne. Nie sądzę, żeby młodzi Polacy porównywali się do swoich dziadków czy pradziadków, tylko najdalej do rodziców, jak również do rówieśników w innych krajach europejskich. I mam podejrzenie, że zarówno w pierwszym, jak w drugim punkcie mogą się czuć przegrani.
Pewnie, ze niektorzy moga sie czuc przegrani, a nawet byc przegranymi – tacy np, ktorzy nie zdobyli nie ze swej winy zadnego wyksztalcenia czy fachu, albo los im zgotowal jakies nieszczescie, z ktprego nie sposob wyjsc. Ale tacy sa w kazdym spolerzenstwie i w kazdym ustroju. Im potrzebna jest pomoc socjalna lub hajues kursy dostosowujace mozliwosci do rynku pracy.
Ale dalekie to jest od beznadziejnosci calego systemu. Toutes proportions gardees. Smieciowe umowy o prace sa rzeczywistoscia w calym swiecie – od pokolen. Trzeba sie dostosowac i przestac stekac ze los ich potraktwoal jakos szzegolnie okrutnie.
Nisiu, ja pierwotnie nie rozpoznałem w Jamesie Galwayu climbera, a w ogóle posadziłem go na stanowisku niezbyt szczęśliwym, między brzeziną a bambuśnikiem, tam gdzie nie docierają linie kroplujące. Już w zeszłym roku przerósł mnie o pół metra i jest najwyższym austinem w moim ogrodzie. (Inny austin – wielkolud to „Mayor of Casterbridge”, ale ten jest na krótkiej liście róż, których mógłbym się ewentualnie bez większego żalu pozbyć z ogrodu.)
„James Galway” ma miłą cechę – jest prawie bezkolczasty, więc może rosnąć blisko ścieżek. Mało bierze go czarna plamistość. Zdecydowanie polecam.
Doro, tenże sam! Inne austiny „muzyczne” to „Benjamin Britten”, „The Lark Ascending” i (ewentualnie) „Darcey Bussell”.
Jak sie czlowiek oslucha prawicy to dopiero zaczyna tesknic za lewica. Rys wrocil, owiany poezja i zyczliwoscia do slabszych tego swiata! hej hej, rysiu!!!
Udaje sie na proszona kaweherbate/ciasto. Zapodam, ze kolo domu otworzyla sie indyjska restauracja. Pysznosci!!! Sami robia chlebek naan, ktorym sie pieknie zbiera rozne sosiki z talerza. Zostaje wciagnieta do ulubionych. Oby trzymala ten swietny poziom!
Ryś zamanifestował swoją obecność w Światowy Dzień Poezji 🙂
A ja wróciłem z XII Turnieju Panien Apteczkowych 😈
Ufff… postaram się rano nie rozlać kawy
Dobranoc 🙂
Kocie, sorry, ale mam wrażenie, że piszesz o swoich wyobrażeniach, a nie o rzeczywistości. Cały wic przecież w tym (i to nie jest tylko polski problem), że pracę coraz trudniej dostać również tym wykształconym, pracowitym, z rozległym CV, praktykami, szkoleniami, wolontariatami, etc. Owszem, proponuje im się kolejną bezpłatną praktykę, albo – w lepszym wypadku – umowę śmieciową (one były zawsze, ale to chyba spora różnica, czy są marginesem, czy podstawową formułą), tylko że wtedy nie ma praktycznie mowy o mieszkaniu, rodzinie, odkładaniu na starość, etc. Do czterdziestki, z musu, na garnuszku rodziców, a potem się zobaczy. 🙄
Są kraje, gdzie bezrobocie wśród młodzieży sięga nawet 50%. Można to tłumaczyć tym, że równo połowa młodej generacji to leniwe przygłupy, ale do mnie zdecydowanie bardziej przemawia myśl, że coś jest nie tak z systemem i warto by się zastanowić, co można by w nim poprawić.
Doro, Babilasie, fajny bardzo pan Galway z flutem, ale on NIE KWITNIE NA RÓŻOWO!!!
Będę musiała rozwinąć o poranku akcję „climber”.
No bo własnie ja tez nie rozpoznałam climbera, wyglądał identycznie, w sensie krzaczka, jak Radio Times, a radio kupiłam na cześć mojego synka-radiowca… Etykiety dokładnie nie przeczytałam, bo lało.
Jak ja uwielbiam ten czas kupowania kwiatów i urządzania ogródka, co roku trochę od nowa… No, życie mi wraca z każdą nową stokrotką. Że nie wspomnę o różach!
Irku, a jak się mają Siostry-Skrytki???
Bobik, w kazdym systemie „warto cos poprawic”. Nie wiem w jakich krajach bezrobocie wsrod mlodziezy siega 50%. Ale chyba nie w Polsce, skoro tak trudno jest znalezc kogos do opieki nad niedoleznym czlonkiem rodziny i trzeba sprowadzac panie z Ukrainy.
Nie jestem w stanie SERIO zdobyc sie nad pochyleniem nad mlodzieza. Zwlaszcza jak slysze, ze moja kolezanka z Gdyni, Elka (ponad 70 lat) zdiagnozowana wlasnie na zaawansowanego raka MUSI sprzedac swoje mieszkanie, aby zapewnic sobe podstawowe uslugi medyczne i byc moze opieke.
Zaraz, Nisiu, jak to „nie kwitnie na różowo”? Ależ właśnie kwitnie, chyba że ja nie rozpoznaję środków stylistycznych w Twojej wypowiedzi. Można dyskutować, czy to jest soft pink czy light pink, czy jeszcze jakiś inny pink, ale pink bezdyskusyjny.
zapowiedziano slonce, jest SLONCE 🙂 🙂 🙂
niedziela uratowana 😀
herbata
szeleszcze
sa tez przyjemne wiadomosci 🙂
brykam
Mar-Jo, sprzedaje sie, tak dobrze, ze czekamy na dodruk 🙂
nieustajaco ciagle zawsze herbata
🙂 🙂
leniwie fikam
Dzień dobry 🙂
kawa
Jednak rozlałem 👿
kawa
Nisiu, Siostry – Skrytki tak się skryły, że nie mogę na nie trafić
Dzien dobry, milej wiosny! 🙂
Dzien dobry Rysiu 🙂
Na te okazje – herbata
Babilasie, mówiłam o Panu z fletem, nie o róży. Pan nie jest różowy!
Hm, może miejscami… 😈
Obudziłem się, wypiłem kawę, wyszedłem na taras i oczom moim ukazał się… śnieg. (Znaczy jakieś resztówki po śniegu, ale fakt jest faktem). Niezrażony, zrobiłem sobie dolewkę kawy i poszedłem sadzić czosnek jary (odmiana Jaruś). Z tego wszystkiego zapomniałem o lekturze do kawy.
http://wiadomosci.wp.pl/kat,140688,title,Chcemy-pieprzyc-w-barach-mlecznych-akcja-w-Krakowie,wid,17363205,wiadomosc.html?ticaid=1148d4
🙂 🙂
Bry!
Hurra!!
Ale chciałem delikatnie zauważyć, że lżej się woła Rysiu, Rysiu!!! niż dlo, dlo …:zwiędływykrzyknik!
👿
Straszne ograniczenie, pieprzenie w barach. Ja pieprzę bez przerwy…
Podobno, jednak mogą już pieprzyć …
Ryś się znalazł, świat wrócił na miejsce. 😀
Ptaszkowa herbata bardzo, bardzo. 🙂
Śnieg już zniknięty, słońce świeci, ale zimno chyba.
W linku od zmory czytam, że jakoby „pieprz jest niedostępny w Polsce”. Czy naprawdę tylko ja to zauważyłem?
Typowy przyklad nadregulacji z tym pieprzeniem i ze panstwo wscibia swoj nos za daleko, jak mu na to pozwolic.
Ja dzisiaj nie macham flaga tylko bagietka, bo na sniadanie tradycyjne niedzielne jajko na miekko, bagietka z maslem i szczypiorkiem, herbata. Dopiero potem kawa. Jest dzisiaj nawet -10C, ale takie piekne wysokie slonce, ze nie narzekam. Ale przyjaciolka w Nowej Szkocji mowi, ze ma snieg do polowy okna kuchennego.
Liski, tak sobie mysle, ze moze jednak te ostatnie wybory przyniosa u ciebie cos pozytywnego, bo karty sa na stole,mleko sie rozlalo, wypowiedzianych slow nie da sie cofnac i ktos wreszcie bedzie musial tez wezel rozwiazac.
Dzień dobry 🙂
Jeszcze tylko tego brakowało, żeby Polak pieprzenie dał sobie odebrać! Nawet za zaborów taki numer nie przeszedł, nawet za okupacji, więc niech sobie ministerstwo nie wyobraża. 👿
Od pół roku noszę spodnie i dopiero się zorientowałam, że oprócz dwóch fałszywych kieszeni, mają dwie prawdziwe, tylko trzeba było rozpruć bardzo skrupulatnie wykonane szwy „na wejściu”. Hurra, koniec z noszeniem chusteczek w rękawie!
Poza tym ukradziono mi z karty kredytowej kilka tysięcy złotych. Przez internet. Jeśli bank albo policja dojdą do jakichś konstruktywnych wniosków i będzie się można z tego doświadczenia czegoś nauczyć, to dam Wam znać. W tej chwili jedyne środki zaradcze, jakie mi przychodzą do głowy, to nie mieć karty kredytowej, albo utrzymywać na niej niższy limit niż ten, jaki jest mi potrzebny – to niespecjalnie pomocne. Na razie udawajcie proszę, że nic nie wiecie.
Natomiast tym mogę się z miejsca podzielić – fascynujący balet, boję się tylko, że frakcja niemiecka może, jak zwykle, nie zostać wpuszczona do tuby. https://www.youtube.com/watch?v=8X54Y5qCpDk
Ago, za ukradzene pieniedzy z karty ZAWSZE ponosi odpowieszialnosc bank, bo znaczy to, ze konto nie zostalo odpowiednio zabezpieczone. Bank tez porozumiewa sie z policja – to jego ps… krokodyli obowiazek! Nie daj sobie wmowic ze jest inaczej.
Po obejrzeniu baletu Stara probowala skakac na jednej nodze wokol stolu, druga noga wyciagnieta w bok. Niby latwe, co? Po pierwsze jednak noga wyciagnieta nie zdolala sie przekonac aby byc prosta w kolanie, po drugie nie tak wysoko sie podnsila. Na szczescie byly tam i inne pas: np przytulanie sie policzkiem do stolu. To jej wyszlo wrecz znakomicie, choc specjalnie tego przedtem nie cwiczyla. A ze jest troche niewyspana (ciezka byla noc…). wiec o malo w tej pozycji nie zasnela. Ale juz ja obudzilem.
Zaszyte kieszenie Stara czesto zostawia, aby jej nie kusilo dzwigac w nich wiazki kluczy i kart kredytowych, ktore lubieja wypasc.
Misza B. ma coraz ciekawsza twarz, choc troche wystepna i nie chodzi o wystepy na scenie.
Następny oszołom i w dodatku cham.
http://fakty.interia.pl/polska/news-jerzy-skoczylas-odchodzi-z-platformy-obywatelskiej,nId,1702521
Epidemia jakaś czy co?
Nieee, to wrodzone…
Ago, ja mam karte prepaid na zakupy internetowe, nie powiazana z rachunkiem bankowym.
co za niedziela, slonecznie, slonecznie, slonecznie 🙂 🙂
a jutro ze sloncem przyjdzie cieplo 😀 😀 to bedzie mily tygodnia poczatek 😆
lubie szczecinski bar mleczny Turysta, mozna tam spotkac szykownie ubranych i
calkowicie biednych liczacych grosiki na talerz zupy, jest tanio i sa tacy co mowia ze smacznie tez (znam osobiscie), a w czasach wladzy robotniczochlopskiej (dyktatura? czy jak to bylo?) mozna bylo kupic kakao w kubku i gorace serdelki – tak przynajmniej bylo napisane w rozmowkach angielsko-polskich (tez widzialem osobiscie) 🙂 😀
polecam te ksiazke, jest warta kazdej chwili nad jej czytaniem spedzonej:
http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/temat-dnia/20150320/ekonomista-jako-gwiazda-rocka
Kot wczoraj (…)Nie jestem w stanie SERIO zdobyc sie nad pochyleniem nad mlodzieza. Zwlaszcza jak slysze, ze moja kolezanka z Gdyni, Elka (ponad 70 lat) zdiagnozowana wlasnie na zaawansowanego raka MUSI sprzedac swoje mieszkanie, aby zapewnic sobe podstawowe uslugi medyczne i byc moze opieke.
mozesz Kocie w jasny i przystepny sposob podpowiedziec mi co ma jedno z drugim wspolnego?
lubie Tytusa 🙂 🙂 🙂
https://scontent-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-xpa1/v/t1.0-9/11083880_745367138893635_3887103172376627055_n.jpg?oh=c5b89eb718d2467bd64354c8f46cdd12&oe=55B933D7
Rybolowy juz sie chyba wymoscily. Zajelo im to ok. 4 dni. Piekne I pietrowe rusztowanie.Oby im sie rodzina powiekszyla. Czekamy na zalezone jajeczka I dalszy ciag….
Dywagujacy…. 👿
Ago, z empatią do sytuacji i …. udaję że nic nie wiem
Balet świetny. Dzięki za link 🙂
Nie podoba mi sie to gniazdo. Twarde jakies i klujace. Nie bylo pozyczyc od Armii Zbawienia paru dziurwyh kaszmirowch swetrow i troche im wymoscic?
Kocie
Spokojnie, za jakiś czas wymoszczą odpadami z ryb i tym co po przejściu tych ryb przez dzioby itd. przejdzie. Będzie przytulnie.
Sounds lovely! 🙄
Dzień dobry 🙂
kawa
poniedziakowo halo!!!!
#herbata 🙂 🙂
szeleszcze
prawica francuska silna, na podium, ale nie w glorii zwyciestwa – i to dobra wiadomosc 🙂
brykam
welniana czapka (nie krolikowe -10°, tylko -1°, mimo to zimnnnoooo) Tereny Zielone cieply przyjacielski S-Bahn pozycje!!!
brykam fikam
Do kawy / herbaty (ja na lotnisku), lektura (o tym, że poezja przetrwa, niestety).
Dzień dobry 🙂
Bardzo mi się podoba nowa świecka tradycja, czyli lektura do kawy. Mam nadzieję, że się utrzyma. 🙂
Na niwie poezji smoleńskiej sam próbowałem robić, co mogłem, ale większych złudzeń na temat swoich możliwości nigdy nie miałem. Że zacytuję Wieszcza: Panie, czym jestem przed Rymkiewiczem – prochem i niczem. 🙁
Niechże sobie jęknę, choć wiem, że będzie to jęk bezpłodny. Ogólnie na prawo i wymiar tzw. sprawiedliwości w Polsce narzekałem już nieraz, ale to, co się detalicznie dzieje w komornictwie, kompletnie przechodzi psie pojęcie. 👿 Niemal codziennie jest jakiś kwiatek z tej działki. Dziś akurat taki, jeszcze nie z tych najbardziej szokujących, ale akurat on był kroplą, która mi przepełniła czarę. Auuu…!!!! 🙄
http://wyborcza.biz/biznes/1,101716,17641189,Absurdy_prawa___Trzy_kosy___czyli_plac_na_kazde_zadanie.html#MT
Bezpłodnie jęczy czarny pies,
przebiega drogę czarny kot…
Ach, czy to jeszcze życie jest?
Czy kraj nasz szanse ma na wzlot?
Chwieje się krzyż, rozpada płot,
pustka i bieda aż po kres…
Bezpłodnie jęczy czarny kot,
przebiega drogę czarny pies…
Kuda mi do Rymkiewicza, ale się staram!
Tak, rysiu, Francuzi chyba wola prawice mniejsza (Sarkozy)niz wieksza (Marine Le Pen).
Ja dzisiaj wcale to a wcale nie jestem w pracy! Ach jak przyjemnie. Choc zimno to przyjemnie. Juz byly dwie herbaty i sniadanie, a teraz kawa. Co za dzien!
Nisiu, rezultat starania nadzwyczajny!
Ja nie mogie, ten Babilas czyta takie trudne teksty, których nijak nie idzie przeczytać.
Żadnego obrazka, żadnego sformatowania dla oka odpoczynku, równo od góry do dołu jak ulewny, szary deszcz.
Nie daje rady, no niedaje. 🙁
Dobry wieczór Szan.Frekwencji. Czy mogę nieśmiało zaproponować wysłuchanie rozmowy Anny Wacławik – Orpik z ks. Romualdem Jakubem Wekslerem – Waszkinelem ?
http://audycje.tokfm.pl/audycja/39
Szczególnie końcowka 2 części do mnie przemówiła, może dlatego, że to samo słyszałam od swojej Mamy (chodzi o wspomnienie o koleżance z pierwszych lat podstawówki).
Oczywiście całej audycji wysłuchałam w skupieniu i jestem pod wrażeniem.
Aż mi się głupio zrobiło, że Nisia się stara, a ja nic. 😳 No to też chociaż trochę się postarałem, na rymkiewiczowsko-wenclową nutę.
Bezpłodny ślad czarnego psa,
wstrętny jak woń cmentarnych róż,
to znak, że kraj dosięgnął dna
i z kolan nie powstanie już.
Lecz po cóż, po cóż miałby wstać
i nagle sam być sobie sterem,
jeśli upadły, kurka żmać,
jest lepszym dla poetów żerem?
Piekna ta rozmowa z ks. R. W-W. Wysluchaem pierwszej czesci, a drugej wyslucham wieczorem, jesli nie bedzie Kota z Pecherzem, jak ostatnio.
Bardzo dziękuję Szarej Myszy za link do rozmowy z ks. Wekslerem – Waszkinelem.
Miałam nadzieję, że Was to zainteresuje, mnie wręcz zachwycił.
Zaangażowałam się. Zrobiłam normę w jeden wieczór. Zachęcam. Uważam, że koniecznie trzeba coś zrobić, nie mogę już znieść tej hipokryzji, pazerności, okrucieństwa, bezwzględności itd.
http://studioopinii.pl/jan-hartman-zeby-szkola-byla-polska/
Tez bym chetnie podpisal i pozbieral troche podpisow.
Problem w tym, ze oni domagaja sie wpisania jakiegos Piesela. Jedyny Piesel jakiego obecnie znam to Bobiel.
Wszyscy inni moi znajomi maja Kociela albo nawet wiecej niz jednego. Wiec pytanie czy mozna wpisac ewentualnie Kociela?
Dzień dobry 🙂
kawa
herbata 🙂 🙂
ponownie i ciagle nieustajaco 🙂
herbata 😀
brykam
szeleszcze
Tereny (o! jak zimno!) S-Bahn pozycje
bryk
fik
🙂 🙂 🙂
Do kawy / herbaty wstęp książki Filipa Springera „Wanna z kolumnadą”. Książka traktuje, w ogólności, o polskim współczesnym ładzie przestrzennym, a w zasadzie o braku tegoż. Zamieszczenie wstępu ma zachęcić, rzecz jasna, do lektury całej książki.
Dzień dobry 🙂
Piesel ma pewnie służyć wyeliminowaniu nieprawdziwych Polaków, którzy go nie posiadają. 😉
Ale nawet jak się posiada, to nie wystarczy podpisanie w interniecie, trzeba podpisany formularz wysłać w naturze, listem.Tu jest dokładna instrukcja:
http://liberte.pl/swiecka-szkola-projekt-ustawy/
A żeby Helenie nie było zbyt smutno, że nie może podpisać, mam linkę, która powinna ją napełnić radochą i satysfakcją: 😈
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,17643631.html#MTstream
W związku z ładem przestrzennym przypomniałem sobie, jak odwiedzający nas w końcówce lat 70-tych i z początkiem 80-tych francusko-angielscy znajomi piali z zachwytu nad centrum Krakowa, wtedy jeszcze nie tak cudnie odnowionym, ale kompletnie pozbawionym reklam. Konserwator na reklamy nie zezwalał, a on miał wtedy w mieście taką pozycję, że nikt mu nie podskoczył. Ta rzucająca się w oczy bezreklamowość była dla naszych znajomych atrakcją turystyczną samą w sobie. I komu to przeszkadzało… 🙄
Jak to komu. Tym ktorzy chcieli reklamowac i zbijac kase.
Dzień dobry. 🙂
Reklamy!!! W latach sześćdziesiątych w moim mieście przy ul. Wielkiej (przemianowanej później na ul. Wyszyńskiego) zaczęto produkować i sprzedawać pyszne paszteciki. Efekt reklamowy na dzień dzisiejszy jest taki:
http://fotoforum.gazeta.pl/photo/7/va/ph/itjd/NfOzH1xxbetZT7ME0B.jpg
„Pasztecik z Wyszyńskiego” – chyba bym się wzdrygnęła przed spróbowaniem… 😈
O Krakowie szkoda gadać. Na początku lat 80. w ogóle nie było jeszcze „szyldozy”, jak to barwnie określił Ziemowit Szczerek. Za wolności nastał Janczykowski, który zezwolił nawet na budowę ohydnego Sheratona nad Wisłą u stóp Wawelu, więc cóż mu tam reklamy na mieście…
Lad przetrzenny nie powinien moim zdaniem zalezec od osoby i pozycji w miescie czy na danym terenie konserwatora, ale od prawa, ktore zakresla granice, prawa, ktore nie uznaje „faktow dokonanych”, tylko nakazuje zburzenie/usuniecie, jesli pojawiaja sie jakies elementy sprzeczne z tym prawem. Prawo nakazujace zburzenie czy usuniecie decyzja administracyjna, a nie sadowa. Prawo, ktore chrini nie tylko architekture, ustanawia warunki umieszczania reklam, ale chroni np takze drzewa czy trawniki.
Bry!
O, Hartman coś konkretnego pisze.
http://hartman.blog.polityka.pl/2015/03/22/zeby-szkola-byla-polska/?nocheck=1&sso_ticket=7W4cuzi92WEa4XMCYf_H8kTun3k-K8SIH4wrbCmwPruVNFY2c4RSspCtcCxYPOlyR9xqZ7P99A7Z9kOI56c1NOvlIXpowqIe_cTNb1CkJNU
http://liberte.pl/domagamy-sie-wycofania-religii-ze-szkol/
Koteczku, w Polsce są świetne prawa! Są tylko dwa problemy: wielu wielu wielu obywateli ma w nosie te prawa. Brak egzekwowania tego prawa. A, dodajmy osławiony liberalizm. Broń boże zabronić komuś robić cokolwiek, co by mogło szpecić, bo ograniczam jego swobody.
Banalny przykład: ludzie wymieniają na swój koszt okna (drzwi) na lepsze. Świetnie! Nikt się nie przejmuje pierwotnymi oknami (zwykle projektowanymi do bryły budynku), ani możliwością zeszpecenie elewacji (klatki schodowej). No i mamy co mamy… okna białe, drewniane, pseudodrewniane, sraczkowate, zielone, podział okna taki, taki, taki…
Obywatele moga olewac prawa jesli nie sa one egzekwowane. Innymi slowy problem nie lezy w obywateach, tylko w bezsilnosci prawa, ktore zezwala na jego olewanie.
Mam nadzieje, ze Piesel juz nazlopal sie swoich koktajli i teraz zasluzenie wypoczywa Najdrozszy.
Nażłopał, nażłopał, a ponieważ żarcie na dziś przygotował już przedwczoraj, teraz może oddać się bez przeszkód rozkoszom wygniatania dziur w kanapie. 🙂
Jasne, że prawo nieegzekwowane można sobie wiadomo gdzie wsadzić i w ogóle nie warto go uchwalać, bo tylko dewaluuje to szacunek dla Temidy. Ale że przepisy administracyjne w praktyce są tym lepiej egzekwowane, im lepiej odnośny urzędnik umocowany jest w strukturze władzy (nie mówimy tu oczywiście o urzędnikah skorumpowanych, którzy właśnie po to są na stanowisku, żeby wybiórczo nie egzekwować), to nie jest ani rzadkość, ani tylko polska specjalność. Zwłaszcza w lokalnych, prowincjonalnyh strukturach mogłem to obserwować chyba wszędzie, gdzie miałem okazję pobyć na tyle długo, żeby się w miejscowych układach zacząć nieco orientować.
Jednym slowem, to la vie en rose 🙂
O, tak, szczególnie że Anat Cohen mogę sobie, jak zechcę, słuchać równocześnie z linki od Liska i z CD od Liska. Tylko trochę koordynacji przy włączaniu… 😀
Trochę mnie skonfundowało w dniu dzisiejszym. Jak zameldowałam wczoraj, Hartman mnie zaagitował bez większego problemu i juz wczoraj ja z kolei zaczęłam agitować ludzi do podpisywania tego, jak mi się wydaje, w sposób oczywisty pożytecznego projektu. Jedna bardzo inteligentna osoba odmówiła, bo po prostu ma interesy z KK i jak podpisze, to może ją w tych stu tysiącach wypatrzą. Młody inteligent wedle czterdziestki wyraził obawę, że jak wypchnie się KK ze szkół, to na jego miejsce wejdzie gender i ubierze jego synka w sukienkę…
Chyba w pewnym momencie byłam mało uprzejma, bo aż mi potem było głupio, że tak na niego warczałam.
Młoda młodzież (studencka) zachowała się za to entuzjastycznie i natychmiast uruchomiła facebook.
Świat mnie dziwi.
Gdyby naprawdę udało się z tym KK, co nie nastąpi od razu, to w połowę dziury po rozlicznych katechezach załadowałabym wf, dalej muzykę, plastykę i inne formy obcowania z kulturą, a połowę przeznaczyłabym na przymusowe nauczanie logiki. Od najmłodszego!!!
wychodzilem przy -1°, wracalem przy +18°, co za przyjemnosc 🙂 🙂
Oj, Doro, z postępem iść należy i jeśli tyle osób ma dobre zdanie o paszteciku z Wyszyńskiego…
Nawiasem, był taki fajny film „Gorod Zero” i jeden pan miał tam wahania ze spróbowaniem porcji lodów wyrzeźbionej w formie głowy na cześć taty kelnera…
dziekuje za namiary do wywiadu myszko 🙂 🙂
Andsolu, chyba nie tak wiele osob, jesli ponizej pisza ze to jedyne miejsce w Szczecinie 🙂
A pasztecika z Michalika to nikt nie chce? 👿
od jutra w Szczecinie, wazne sprawy i dawno zaplanowany urlop. bede brykac po Jasnych Bloniach, omine nie tylko Wyszynskiego, ale tez z niego paszteciki 🙄
z lotu ptaka Szczecin wyglada niezle (przy tam duzym centralnym brykalem dzieckiem bedac), ale z bliska jak z tekstu babilasa. zgadzam sie tez z Tadeuszem, osławiony liberalizm</i< i wolnosc Tomku w swoim domku. kropka 🙂
https://fbcdn-sphotos-d-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xpa1/v/t1.0-9/1377621_745970985427776_1444871667_n.jpg?oh=e38b4a4142599068958bbd86675fca60&oe=55A631F1&__gda__=1438116885_a509028250dc9f41877ff8326a77e75a
pstryk 🙂 🙂
O, na tym zdjęciu Szczecin bardzo poukładanie wygląda. Ale jak się przyjrzeć… widać ubytki w pierzejach.
Ale niewiele trzeba, żeby dobrze wyglądał.
I ja będę w Szczecinie wieczorem w czwartek 😆 Ale niestety wpadamy i wypadamy w dużym pędzie… 👿
To Bobiczku wysiaduj te dziury i jedz paszteciki z Michalika!
Brawo Angelina Jolie! Zawsze sie ciesze gdy osoba znana i piekna mowi pubicznie o profilaktyce raka! Angelina jest nosicielka zmitowanych genow, rakowych markerow, BRCA1 i BRCA2, wskazujacych na bardzo wysoka zapadalnosc na pewne raki piersi i idace z nimi w parze raki jajnikow – dokladnie to na co zmarlo wiele kobiet w rodzinie Angeliny.
Smuci mnie, ze nawet w Wlk. Brytanii bardzo trudno jest doprosic sie badania genetycznego – ja po pierwszym rozpoznaniu raka piersi czekalam 6 lat!
Ale w zeszlym roku udalo mi sie wreszcie doprosic i badania zrobilam. A zachecala mnie do nich od lat nasza przyjaciolka domu – wybitny emeryrowany chirurg z Nowego Jorku, juz nie zyjaca pani Roza. Nie sadzila, ze bede musiala tak dlugo czekac. Badania wypadly raczej negatywnie, ale pani londynska genetyk zacheala mnie abym jednak powtprzyla te badania po roku, bo jeden marker jest niepewny. A przy okazji bym wziela udzial w badaniu epidemiologocznym, na co chetnie sie zgodzilam. Im wiecej genetycy beda wiedzieli o tych markerach, tym lepiej dla wszystkich kobiet, majacych obciazenia rodzinne.
Zwlaszcza ze wyciecie laparaskopijne zdrowych jajnikow jest operaja dosc prosta,zwlaszcza dla kobiet postklimakteryjnych. To raczej zabieg niz operacja. Niestety wielu onkologow nie ma pojecia o tych badaniach. Jeden (stary) kretyn, ktorego prosilam o skierowanie mnei na badania, zapytal z powatpiewaniem: I co z ta wiedza zrobisz, jesli sie okaze, ze bdnia genetyczne okaza sie pozytywne?
Powiedzialam, ze wtne wszystko, co sie da wyciac. Bardzo sie zdziwil. Bylam juz gotowa pojecjac do Polski i tam te badania [rzeprowadzic, do czego usilnie namawiala mnie Kuma z Gdyni.
Na szczescie moja nastepna onkolozka, mloda, wyslala mnie zeszlego roku do kliniki genetycznej.
Negatywny wynik moich badan nie znaczy, ze na sto procent nigdy nie zapadne na raka jajnikow, ale pozala mi spac w miare spokojnie i nie wsluchiwac sie ciagle we wlasne cialo.
Errata. Geny sa zmutowane, nie zmitowane.
Juz wlasnie przeczytalam wypowiedz jakiego polskiego onkologa w Na Temat, ze wyciecie jajnikow jest ostatecznoscia. Nie jest, ciezki idioto! Nie jak sie ma w rodziinie trzy pokolenia kobiet, ktore zapadaly i umieraly na raka piersi i jajnikow.
Serialu o księdzu Wojciechu ciąg dalszy:
http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/parafia-nie-zostala-jeszcze-dotad-zjednoczona-rzecznik-episkopatu-o-sprawie-ks-lemanskiego,457980.html
„Nigdy się nie czułem zmuszony jako rzecznik do powiedzenia czegoś, z czym bym się nie zgadzał – podsumował (rzecznik prasowy Kurii)”.
Zupelnie jak nasz stary przyjaciel Andriej Gromyko, znany z pieszczotliwego przydmku Grim Grom w ONZecie.
To jest stara informacja o ks. Lemanskim, z sierpnia 2014 r.
Osobiście i organoleptycznie zaświadczam, że paszteciki z Wyszyńskiego były zupełnie smaczne!
O rany, rzeczywiście stara. To dlaczego wisi teraz na TVN24? Może po prostu została podwieszona pod Klocha, który właśnie przestaje być rzecznikiem.
Podgladamy zwierzyne w Afryce?
http://explore.org/live-cams/player/african-animal-lookout-camera
Wizialem przed chwila cala rodzine hippkow, niesamowita! I byl chyba jakis krokodyl – cos dlugiego, co machnelo raz ogonem nad woda.
Dzień dobry 🙂
kawa
Afrykę obejrzę wieczorem, teraz nie wpuszczają 👿
” Za każde wsparcie serdecznie dziękuję” – napisał Prezydent Słupska http://bi.gazeta.pl/im/8d/d5/10/z17653389IH,Facebookowy-wpis-Roberta-Biedronia.jpg
W charakterze lektury do kawy / herbaty posłowie do „Wanny z kolumnadą”, które napisał Andrzej Stasiuk.
Dzien dobry 🙂
Babilasie, moze zaproponowales anty-lotrowksa poranna lekture? 🙂 🙂
Tymczasem Cos ciekawego na tematy ukrainskie
Dzień dobry 🙂
Strasznie hecne to afrykańskie podglądactwo, jak się akurat na coś ciekawego trafi. 😀 Mnie się zdarzyło stadko hipopotamów, sennie wygrzewających się na piasku. Wyglądały jak nieco zdeformowane foki. A potem jeden wstał i zaczął drugiemu wylizywać jakieś uszkodzenie skóry, a wtedy z kolei sprawiał wrażenie zupełnie krowie. Tak że o taksonomiczne przyporządkowanie hipopotamów do jakichś rodzin czy gromad proszę mnie nie pytać, bo już się zupełnie pogubiłem. 😯
A czy moglbym niesmialo poprosic o zamiezczanie raczej linkow niz drukowanie calych ksiazek na blogu, bo mnie juz lapy bola od przewijania lapnego na malym ekraniku? No chyba, ze sie samemu ksiazke czy tom wierszy napisalo i nie ma skad zlinkowac?
Bardzo to jest meczace dla Starego Kota, skazanego na malutki ekran.
Jakoś tym razem nie całkiem wyczuwam, czy Stasiuk z tą pochwałą upodobania do potworkizmu ironicznie, czy na serio, ale jeżeli serio, to ja się od tego dystansuję. 😎 Nie widzę (na ogół, z bardzo niewieloma wyjątkami) niczego fajnego w tych erupcjach fantazji, pożal się boże, architektonicznej. Co więcej, wcale ich nie odbieram jako emanacji indywidualizmu i poczucia własnej wartości (nie będzie nam obcy mówił, jak mamy mieszkać), bo już nieraz widziałem, w jaki sposób to biega. Ktoś wraca z saksów i chce pokazać, że teraz go stać na najbardziej odjechaną chałupę we wsi. No to pokazuje architektowi fotkę domu, który z zazdrością mijał gdzieś w Bawarii czy na przedmieściach Niujorku i mówi „o, taka chałupa ma być, takusieńka!”. A jak już chałupa stoi, to przez pewien czas każdy kolejny sąsiad, co się dorobił, chce mieć takąż, takusieńką, dopóki nie zdarzy się taki, co się dorobił jeszcze bardziej i chciałby mieć najbardziej odjechaną chałupę we wsi…
Indywidualizm jest tu tylko w sensie pogardy dla przestrzeni wspólnej, dla wyglądu wsi, dzielnicy, miasta jako całości. W sensie lekceważenia tego, że od różnych spraw, w tym od architektury czy urbanistyki, są fachowcy, ludzie, którzy zjedli zęby i może dałoby się czegoś od nich nauczyć, skorzystać z ich wiedzy czy doświadczenia, z wzorców, które mogą podsunąć. A po cholerę, mówi taki „indywidualista”, mnie jakieś fachowce i wzorce, skoro a) ja wszystko wiem najlepiej na świecie, b) nieważne czyje co je, ważne to je, co je moje (wprawdzie odmałpowane, ale już „umojone”). Nie moja to bajka i jak mam kochać Polskę, to na pewno nie właśnie za to. 🙄
Kocie, ponieważ trudno posądzać Babilasa o to, że nie potrafi linkować, można śmiało założyć, że fragmenty wrzuca wtedy, kiedy chce zwrócić uwagę właśnie na nie, a nie na całość tekstu. Albo że wrzuca nam kawałki, których jeszcze w necie nie ma, np. przeskanowane z papierowego egzemplarza. Nie są one aż taaaakie długie, żeby przewijanie naprawdę było problemem, a są – dla mnie przynajmniej – bardzo ciekawe, co z z nadwyżką wyrównuje niedogodności. 🙂
Nie wyrownuje niedogodnosci kiedy tekst na malym ekranie musi byc powiekszony – a tak jest w moim wypadku Slepego Kota, co powoduje, ze tego przewijania sa kilometry. Wpadam w rozpacz jak je widze. Autetyczna rozpacz. Moge oczywoscie poczekac az wroce do swojego domu, gdze mam duzy ekran i posluguje sie normalna Mysza, a nie lapa.
Bry!
Znam ten tekst Stasiuka. Podobał mi się. To prawda, że ta bujność życia może się podobać. To była taka ulga, taki wiew tajemnicy życia, jak jechałem z Niemiec do Francji (no, Sztrasburga) i zobaczyłem po drugiej stronie Renu gacie na szpagacie w oknach, kupę gnoja pod ścianą. Ludzi na luzie. Parka się kochała na murawie tuż koło katedry 😆
Ooo, taaak? Mozna odwrocic wzrok od parki kochajacej sie na murawie w poblizu katedey czy nawet urzedu gminnego, ale wolalbym prawde powiediwszy aby mi sasiad nie zostawial kupy gnoju w poblzu mojego domu i nie wywieszal gaci. Bo zaraz czuje, ze moja jakosc zycia lexi gwaltownie w dol.
Luzu wokol to ja widze sporo. Brakuje mi wstrzemiezliwosci i kultury wspolzycia spolecznego. Taki juz jestem burzuj.
Dzień dobry 🙂 Z tymi werbistami, co modlą się za Biedronia, poniekąd zetknęłam się osobiście. Po moim pamiętnym artykule o Dominiku Połońskim, tym wiolonczeliście chorym na raka, dostałam (poza licznymi innymi odzewami) właśnie taką przesyłkę z informacją, że księża werbiści zarządzili modlitwy za Dominika.
Mam wrażenie, że to z poczciwych intencji.
W domu, w ktorym teraz mieszkam, obowiazuje zakaz wywieszania na balkonach bielizny, nawet recznika kapielowego i kostiumow kapielowych. Chcesz wysuszyc, rozloz sobie na lezaku i poczekaj az florydzkie slonce zrobi swoje.Do suszenia wszystkiego innego istnieja suszarki.
Pamietam, ze na poczatku mnie to dosc wsciekalo, z powodow ogolnie mowiac ekologicznych – skoro jest tyle darmpwej energoi slonecznej, to po co uzywac suszarki.
Musze jednal przyznac, ze gdy podjezdzam do naszego kondominium to zawsze, ale to zawsze odnotowuje, ze jest to najlaniejszy budynek na calym naszym odcnku South OCean Blvd, nagrodzony gdy go zbudowano w polowie lat 60-tych, niezbyt chlubnym okresie dla archtektry miejskiej, ale architektura tego akurat domu, pieknie utrzymana przez ogrodnika, pana Claya zielen ze wszysticj stron domu, bardzo jakos podnosi na duchu, tak jak dobra arxhitektira ma do siebie. Dlaego budynek nazywa sie La Bonne Vie. Gdyby loggie i balkony obwieszone byly gaciami, nie widac byloby pewnie jak ladnie dom zostal zaprojektowany.
Werbistow kocham. Za ksiazki jakie wydali w swoim wydawnictwie Verbinum, w tym szereg ksiazek Harolda Kushnera. Ks. Koszorz bardzo pamietan przepraszal ze MUSIAL zamiesciv wstep jakiejs nudnej pily z KIKu, bo inaczej nie moglby wydac rabina.
Tu jest ten budynek
http://www.vrbo.com/360652
ale zielen wokol wyglada teraz znacznie lepiej odkad pare lat temu nastal ogrodnik Clay, byly jezuita, czlowie wielkiej skromnosci, talentu ogrodnczego i cieplego sosunku do ludzi. Gdy go spotykam, zawsze mowie jak bardzo cieszy mnie jego praca, a on odpowiada, ze nigdy w calym zyciu nie czul sie tak szczesliwy jak pracujac w ogrodzie.
Dzień dobry.
Znam osobiście niesamowitego werbistę z Białegostoku.
https://www.tygodnikpowszechny.pl/ksiadz-kloszardow-27014
7 kwietnia wejdzie z życie ustawa o ratyfikacji Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Dopiero po tym terminie Prezydent RP będzie mógł ratyfikować Konwencję. Zobaczymy jak długo da nam czekać ❓
Werbisci to zakon misyjny, co znaczy ze wiele podrozuja i ogladaja swiat. I maja troche inna perspektywe, jak mi tlumaczyl kiedys ks. Koszorz z Verbinum.
Dzień dobry 🙂
Pan mąż ciągle w korzonkach 🙁 , Młody rowerem w Paryżu 😕 , szyldoza wkurza 👿 , przekaziory jeszcze bardziej
Pracowicie czytam Prześnioną rewolucję Ledera i kolejną Val. Babilasa też, codziennie 🙂
Coz to za niewypowiedziana szuja, ten Terlikowski:
http://natemat.pl/137719,terlikowski-krytykuje-angeline-jolie-jego-komentarz-oburzyl-nawet-poslow-pis
Nie mam slow dla takiego szubrawca.
Ręce opadają.
Dzień dobry. Co do Terlika, to nihil novi. Ale dobrze wiedzieć, że ludzie się jednak nie zmieniają, bo to bardzo upraszcza życie. Wystarczy raz wyrobić sobie zdanie 😎
Ludzie się nie zmieniają, ani świat wokół nich. Serek homogenizowany Maćkowy znam od późnego Gierka. Był od zawsze produkowany w wersji naturalnej i waniliowej. I nigdy nie było wiadomo, jaki się kupuje, bo napis na opakowaniu o niczym nie przesądzał. I tak jest nadal! O czym przekonałam się dziś rano, kiedy do szpinaku z czosnkiem i parmezanem wrzuciłam łyżkę serka naturalnego, celem zrobienia pasty kanapkowej, a następnie skosztowałam kanapeczki z ową pastą. Ogólnie nie mam nic przeciwko kuchni fusion, ale szpinak, czosnek i parmezan w połączeniu z waniliowym serkiem smakują słabo. Tak więc rada cioci vesper brzmi: nie idź, szpinaku, waniliową drogą.
Druga rada cioci vesper brzmi: jeśli masz Kota, a Kot ma biegunkę i zamierzasz umyć Kota pod ogonem, a na twojej wannie są różne Flakoniki i Tubki, to zanim przyniesiesz Kota do łazienki, zamknij sedes. Albowiem zaprawdę powiadam wam, łowienie Tubek i Flakoników w sedesie też jest słabe, prawie tak słabe jak szpinakowa pasta waniliowa.
A że dzień się jeszcze nie skończył, może będę miała dla Was jeszcze jedną fajną radę. 😈
Był też serek homogenizowany truskawkowy.
I nadal jest. Doszedł też straciatella. Ale z nimi nie ma zabawy, bo jak otworzysz, to widzisz co jest w środku – różowe albo z drobinkami czekolady.
Dobre rady zawsze w cenie, vesper. Sedes zamykam zawsze (oprócz samego momentu korzystania), bez względu na kota. Zbyt często bawiłem się w poławiacza pereł.
czekam na akceptację 🙁
Bo dorośli tak mają, że zamykają, Babilasie. Tego się jednak nie da powiedzieć o dzieciach.
Ani o kotach (wyłączając Kota!)
Zajrzałem do Afryki, ale tam ciemno ….
Za to niesamowicie grają cykady / chyba/ 🙄
Na pocieszenie kind of blue
lubelskie 😉
Dobry wieczór 🙂
Markocie, jeśli pocieszy, to ja Cię akceptuję 😎
Przyleciał pierwszy bocian. Kwitnie dereń i ciemierniki, i szafirki, i fiołki, i miodunka, i narcyzy też. A forsycje jeszcze śpią.
Vesper, Koty są atrakcyjne, nie sposób się z nimi nudzić 😉
Irku, podziwiam żabę i okoliczności, a najbardziej Twoje oko 🙂
Haneczko, oko do żab mam zawsze.
Ale na pytanie, w co była ubrana, odpowiadam zawsze precyzyjnie …. miała coś na sobie 😈
Haneczko, pewnie, że pocieszy 🙂
Czekając dołożę kind of green 😉
Węch to jeden z naszych najstarszych zmysłów.
Warto czasem skorzystać.
To się nie umyje zębów kremem do stóp Eva-Len.
Jak ja pewnego razu 🙄
Kotu pod ogonem myję stawiając tylne (jego) nogi w umywalce, reszta zaklinowana pod lewą (moją) pachą.
On chyba nawet lubi tę gąbkę z ciepłą wodą, bo się nie wyrywa za bardzo.
Co do zachwytu Stasiuka amerykańską tandetą budowlaną, to rozumiem, ale nie podzielam. Niemniej w USA bywają przynajmniej porządne huragany, które to badziewie likwidują od czasu do czasu, a w Polsce murowane będzie stało na wieki 🙁
Moi polscy znajomi śmieją się z politowaniem, kiedy im opowiadam o przepisach dotyczących nachylenia dachu, koloru dachówki czy konieczności publikowania w lokalnej gazecie zamiaru wstawienia okna dachowego lub panelu słonecznego, a pracownik gminy chodzi z aparatem fotograficznym i dokumentuje wielkość talerzy anten satelitarnych…
Stracciatella to tez wloska zupka, rosolek z lanymi kluseczkami (z parmezanem rzecz jasna)wlasciwie.
Rady vesper pozadane, bo sprawdzone, praktyczne i niegdy nie wiadomo co sie w zyciu moze przydac.
Zupka stracciatella przydalaby sie naszemu Pieselowi, ktory mi dzisiaj po glowie hasa poszczekujac rozne poezyje. Pieselu, czy ja dzisiaj jasnowidze… czy miales na obiad stracciatelle… czy pisales poezyje… Sciskam cie mocno!
Dziękuję, Bobiku, za zajrzenie tu i uwolnienie z poczekalni.
Dobrej nocy Ci życzę i jeszcze lepszego poranka 🙂
Wczoraj, quiz w niemieckiej TV. Udział (telefonicznie) biorą dwie, sądząc po głosach, dojrzałe panie.
Pytanie:
Czeski reformator religijny, zrobiono mu proces w Konstancji, to:
A. Luter
B. Hus
C. Kalwin
– Ojej! Hmmm… Hmmm… Aaa?
Dobry wieczór 🙂
Dla Frakcji szczecińskiej, ale nie tylko:
w najbliższy weekend odbędzie się w Szczecinie Międzynarodowy Festiwal Muzyki Pasyjnej.
http://wiadomosci.onet.pl/szczecin/ii-miedzynarodowy-szczecinski-festiwal-muzyki-pasyjnej/0psrl6
Jagodowy będzie w nim uczestniczył z chórem męskim Kompania Druha Stuligrosza. Prosimy o kciukotrzymanie i ewentualną frekwencję 🙂
Jestem zajęta, bezskutecznym, poszukiwaniem wolnych najmitów do przekopania kolejnej partii trawnika. Zamierzamy zapuścić następny kwietnik, pasożytując na hektarach dalii Babilasów. Dalie przyobiecane. Najmitów brak 🙁
Jak na razie przyobiecał nam się rodzony syn, tak zwany biznesman, z łopatą i widłami 😎
Wolni najmici, czytaj bezrobotni, wolą żebym się opodatkowała na ich zasiłki 👿
Babilasie, cztery (p. Galway doszedł, a jakże) austinki pozdrawiają Cię z gruntu!
Zatyrałam się dzisiaj w ogrodzie – latając za ogrodnikami, co dla mnie i tak jest niemałym wysiłkiem. Dokonalismy wspólnie – ja wciąż w wymiarze metafizycznym – wielkich czynów!
Nisiu, kwitnij 🙂 My więdniemy 🙁
Deszczu, deszczu nam trzeba! Różne takie chcą, a nie mogą. Susza i mroźne noce. Jak żyć?
Remament czeli że inwentura.
Zostały posadzone: cztery róże austinki, judaszowiec, budleja Flower-Power, jedna potężna hortensja i dwie mniejsze, w tym czerwona, trzy skimie z czerwonymi koralikami, różowa trawa pampasowa, imperata cylindryczna Red Baron (to chyba Richthofen???), jakaś trawa kompletnie czarna, zapomniałam nazwy, kalina, trzy nowe liliowce, lilie wielkie bardzo w trzech pojemnikach, lawenda, dzwonek kropkowany, mnóstwo drobnicy typu macierzanka, bratki, stokrotki, skalnica Arendsa, goździk strzępiasty, ziółka trafiły do zielnika (mam taki na stole). Kilka dużych krzewów zmieniło miejsca zamieszkania, np. spory hibiskus, kilka berberysów, róża duża od Kordesa, rózne iglaki, co tam jeszcze. Rozsadzono wielosiły moje ulubione i te wysokie iryski na cienkich nóżkach. Meble ogrodowe wykonały spacer i przemieściły się malowniczo. Kilka iglaków straciło dolne gałęzie i wpuściło powietrze. Doniczki na stołach zapełniły się kolorową malizną.
Ptaszka mamy w budce lęgowej!
Do kwitnienia szykuja się: tulipany, hiacynty, czosnek olbrzymi, ornitogalum, cebulice, szafirki. Za chwilę będzie łorgia istna barw.
Łoch.
Dobranoc.
A jeszcze miodunka już się pokazuje i stare prymulki.
Były fantastycznie piękne ciemierniki, w przedziwnych kolorach brązu i fioletu, też kupilim i posadzilim, ale to już ze dwa tygodnie rosną.
O takie mniej więcej:
http://www.twojogrodnik.pl/pl/portrety-roslin/ciemiernik-wschodni
Nisiu, to Ty masz ogrod wielkosci Hampton Courtu?
Bardzo Ci zazdroszcze, zwlaszcza ptaszkow w budce.
Moja Stara zakupila wiele lat temu trzy budki ptasie na wyprzedazy w Krolewskim Towarzystwie Ochrony Ptakow. Wraz ze stosownemi ynstrkcjamy. Zawolala Pana Andrzeja z drabina (wtedy kosztowal zaledwie 9 funtow za godzine). Budki zawisly na trzech drzewach, ale tak aby widac je bylo z okna sypialni.
Po z grubsza dziesieciu latach starannej i coraz bardziej rozpaczliwej obserwacji horyzontu (bez ptaszkow), jedna budka zostala zwiana w czasie huraganu. W trzynastym roku od zawieszenia z drugiej butki urwalo sie denko. W osiemnastym roku od zawieszenia drzewo zostalo spilowane wraz z budka.
Dam glowe na odsieczenie, ze w zadnej z trzech budek nigdy nie bylo ani jednego ptaszka.
Bardzo tajemnicza sprawa, bo budki byly naprawde zawieszone zgodnie ze stanem owczesnej wiedzy ornitologicznej. Moze sie cos jednak zmienilo w nauce. Ale Stara nie pali sie do zawieszania nowych budek. KOncentruje sie za to na hodowli hortensji po obu stronach drzwi wejsciowych oraz uprawianiu skrzynki na oknie kuchennym. Roze – 5 Queen Elisabeths oraz dwie pnace na plocie Pink Perpetue sa tak zaniedbane, ze szkoda gadac. Ale dwa krzaki bzu (Madame Lemoine i Charles Jolie) maja sie wcale niezle. They trive on neglect – jak pisza ksiazki ogrodnicze.
Dzień dobry 🙂
kawa
Nisiu, a siurawa włączona 🙄
Chciałem Was, Najmilejsi, zachęcić do lektury „Fantomowego ciała króla” Jana Sowy, lektury, którą sobie trzeba rozłożyć na raty, bo niejedna kawa przy niej wystygnie. Zachęta – oprócz werbalnej adhortacji – ma formę zacytowania recenzji tej książki. Autorem recenzji (pochodzącej, tak jak i książka, z końca 2012) jest wówczas przyszły, a obecnie były minister Bartłomiej Sienkiewicz, wsławiony dość lapidarną diagnozą stanu Polski, która zachowała się dla potomnych dzięki przemyślnym kelnerom z mikrofonami. Czasami sobie myślę, że ta diagnoza była również pokłosiem przemyśleń nad książką Sowy. Recenzję opublikowano w 116 numerze kwartalnika „Przegląd Polityczny”
Ja zostawiłem swój ogród aż do po-Wielkanocy, ale zostawiłem go w stanie wyprowadzonym na bieżąco, choć suchym. Z tego, co widzę w prognozach, ma trochę popadywać w nieodległej przyszłości, więc może nie będzie tragedii po powrocie.
Czekam na fotoreportaż z pierwszego kwitnienia nowych austinek, Nisiu. Zresztą, nie ograniczajmy się do nowych i nie ograniczajmy się do austinek. Wbrew obiegowym opiniom, „there is no success in moderation, all good results come from excess„
Markocie
Na Twoim zdjęciu widzę żabę, którą w dawniejszych czasach, czyli wtedy kiedy uczono nas zoologii, zaliczono by do grupy żab brunatnych. Taki podział chyba obowiązuje do dzisiaj.
Całkowitej pewności nie mam, ale wygląda mi ona na żabę trawną. Co ten postęp robi z przyrodą.
Haneczko
Nasi wczesnośredniowieczni uważali, że na deszcz to najlepiej nocą przegonić gołą babę przez bruzdy. A jeszcze lepiej kilka. Nie wiem dlaczego, ale z chłopami to podobno nie działało.
Dzień dobry. 🙂
Jagodo – spróbuję zafrekwencić na festiwalu muzyki pasyjnej.