Przewaga wagi
– Wszystko to marność! – warknęła ponuro Labradorka, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni.
– Nie miałaś przypadkiem na myśli „markotność”? – spytał niepewnie Bobik.
Labradorka spojrzała na niego z niebotycznym zdumieniem.
– Czy doprawdy wydaje ci się, że możesz wiedzieć lepiej ode mnie, co miałam na myśli? – zapytała z sarkazmem, który dla każdego poza poza szczeniakiem byłby bardziej niż oczywisty. Ale szczeniak nie załapał i przyznał naiwnie:
– Ja myślałem, że świat jest tak właśnie urządzony. Że zawsze kto inny lepiej za kogoś wie. Prezydent lepiej wie, co myśli naród. Prymas lepiej wie, co myślą wierni. Nauczyciele lepiej wiedzą, co myślą uczniowie.
– Owszem, to się zgadza – przyznała łaskawie Labradorka. – Ale to działa tylko w kierunku od większych do mniejszych. Odwrotnie już nie.
– A, to przepraszam! – wycofał się potulnie Bobik. – Ale markotność mogłaś teoretycznie mieć na myśli, bo jesień, chlapa i minę masz jakąś taką… Mnie zresztą też nie całkiem wesoło. Nawet można powiedzieć, że jak na szczeniaka całkiem niewesoło.
Labradorka lekceważąco wzruszyła ogonem.
– Tobie niewesoło! A cóż ty możesz mieć za problemy! W twoim wieku?
– Problemy każdy może mieć – odważył się wygłosić uniwersalną prawdę Bobik. – Moje może są mniejsze niż twoje, ale ponieważ ja też jestem mniejszy od ciebie, to w końcu, po przeliczeniu z kalkulatorem, wychodzi nam praktycznie na to samo. To się nazywa pro… propo…
– Proponuję żebyś przestał gadać bzdury! – wpadła mu w słowo Labradorka, – Problemów nie ocenia się według ilości czy wielkości, tylko według wagi. A jak chodzi o wagę, to chyba nie musimy dyskutować, kto tu ma przewagę. Zresztą ja dobrze wiem, czym ty się przejmujesz, bo nigdy nie potrafisz utrzymać ozora za zębami. Same takie rzeczy, z którymi i tak nie da się nic zrobić. Nierówny dostęp do pasztetówki, globalne ocieplenie bud, tolerancja dla cienko szczekających… No, to jest po prostu śmieszne! Mógłbyś już chociaż odrobinę dorosnąć i zacząć myśleć o sprawach naprawdę poważnych. Konkretnych. W końcu nawet filozofować można konkretnie, a nie tak kotem w płot. Nie mówię, żebyś miał od razu osiągnąć zbliżony do mojego poziom intelektualny, bo to wymaga lat pracy i wrodzonych predyspozycji, ale mógłbyś chociaż czasem spróbować brać ze mnie przykład…
W rogu pokoju rozległo się ciche chrobotanie. Labradorka przerwała perorę, obejrzała się i zamilkła z niesmakiem. Spod łóżka wystawał już tylko maleńki koniuszek Bobika, a i on w szybkim tempie znikał z pola widzenia. Gdzieś spod ściany, do której przylegało łóżko, dobiegł stłumiony, markotny głos:
– Obie… się …posta… Sło… noru, że się… ostaram!
Labradorka bezradnie potrząsnęła łbem. W zamyśleniu podeszła do miski, popatrzyła z obrzydzeniem na zaschnięte resztki konserwy i mruknęła:
– A nie mówiłam, że marność?
Marnosc od marKOTnosci dziela lata swietlne. I tylko ten kto poznal prawdziwa, gleboka, czarna, wsysajaca marKOTnosc jest w stanie docenic male blogoslawienstwa zycia, ktore innym moga sie wydac marnoscia: pasztet z sarniny, udko dzikiegio ptactwa, poslanko z kaszmiru, spokojnie buzujacy bojler….
jutro przeczytam, dziś się tylko odmelduję…
Prze waga
Nad waga
Po waga
U waga
Roz waga
Dziękuję za grzańca, może przestanę dygotać.
Tu jest zapowiedziany grzaniec dla Vesper. Jak jeszcze ktoś pożąda, to niech się zgłasza, póki jest. 😉
Dla nadobnej Vespery grzańca przyniesiono,
(bowiem ją obietnicą onego karmiono),
a czerpano go chochlą z nader sporej misy,
wiedząc, że jak wypije, poprosi o bisy. 🙂
…markotnie jednak bardziej
O, tak, Mordechaju, i jeszcze ten grzaniec, co go Bobik obiecal, a ktory jest tesknie wyczekiwany w Krolestwie Kataru. 🙂 No i wtedy nie bedzie go ta Labradorka tak dreczyc o konkrety… 😉 Tylko grzaniec prosilabym nie na wage, a jednak na objetosc… 😀
Bisu bisu bisy
Z grzańca pełnej misy
Dzięki uniżone
Zimno utulone
Bobik przyniósł więc grzańca ogonem machając –
Dobrze, że niosąc napój nie skakał jak zając,
Dzięki temu coś jeszcze z niego się ostało,
Aby rozgrzać blogowicz mógł duszę i ciało 😀
Przy okazji mam pytanie tchnące merytoryzmem. Czy skoro jest marKOTność, to jest również marPIESność?
MarKOTnosc jest uniwersalna, noim bardzo skromnym zdaniem.
To pytanie nie tylko tchnie merytoryzmem, ono jest nim przesiąknięte. Ono dotyka istoty rzeczy. To jak to jest, Bobiku? Bywasz czasem marpiesny?
Stoją tedy w kolejce, krzycząc: do cholery!
A dlaczego ten grzaniec tylko dla Vespery?!
Zawstydził się gospodarz, misy dalsze wnosi
i żeby się częstować uniżenie prosi.
Nie chcąc zaś spowodować żadnych perturbacji,
kataru nie dopuszcza, trzyma w izolacji.
Wstęp wolny dla goździka tudzież cynamonu,
podnosimy, łykamy, nie spuszczamy z tonu! 🙂
Żebyście wiedzieli, jak bardzo bywam czasem marpiesny. 🙁 Ale zawsze w końcu mnie licho jakieś podkusi, żeby się złapać za grzywkę i metodą barona Münchhausena z tego wyciągnąć. 😯
Helenko, pojęcia nie mam na ile to metoda pomocna i czy w ogóle metoda. ale
coś jeszcze znalazłam:
http://csvi-ms.net/en/content/new-videos-stent-op-dr-simka-ultrasound-prof-zamboni
http://www.biegusy.zgora.pl/modules/newbb/viewtopic.php?post_id=1218
Tu jest adres do dr Simka – http://www.biegusy.zgora.pl/modules/newbb/viewtopic.php?post_id=1205&topic_id=106
http://www.google.pl/search?sourceid=navclient&hl=pl&ie=UTF-8&rlz=1T4GGLJ_pl&q=prof+zamboni
Trafiłam do poczekalni 🙂
Bobiczku, oświeć mnie, bom prosta kobita, jak ty sie tymi łapkami za grzywkę chwytasz, co?
No chyba pazurami za dredy…
Bobik potrafi…
Bardzo dobre poradnictwo:
http://wyborcza.pl/1,81388,7249029,Kichaj_w_rekaw.html
Uwaga techniczna: skuteczność chwytania łapami za grzywkę ma duży związek z jej stopniem podcięcia. Najłatwiej, jak zaczyna sięgać gdzieś tak po kolana. 😀
Czyli nie wolno Ci, Bobiku, wpadac w marpiesnosc, gdy grzywka jest krotka. Ale, jak znam zycie, to wtedy wlasnie marpiesnosc atakuje… 😉
Heleno, bardzo zdrowo-rozsadkowe porady, a przy tym podparte wiedza. U nas juz od dawna sie mowi o kichaniu w rekaw – od grypy ptasiej pare lat temu. I jeszcze o niekoniecznym podawaniu sobie rak przy powitaniu (choc tu czesto na szczescie dla roznoszenia wirusow wystarcza samo „Hi”, bez koniecznosci podawania reki).
A co mnie się naprawdę w tym poradnictwie podoba, to żeby być wesołym, bo dobrego humoru infekcja się boi 😀
Nie zawsze to jest łatwe, ale jak widać popłaca…
Co zaś do jeżówki (echinacei), to od paru miesięcy popijam sobie często ziółka z jej udziałem i jak dotąd nawet jesienny katar mnie nie złapał. Chyba że to na mnie działa na zasadzie placebo…
Efekt placebo, o ile pomaga, to czemu nie? 😀 A niedawno czytalam swietna ksiazke o tym jak ogolne nastawienie do zycia (najlepiej wlasnie samowyciagajace za grzywke) wlasnie wplywa na odpornosc, a i na przebieg chorob chronicznych. Naprawde fascynujace.
Mój przyjaciel Dominik P., kiedy leczył się z raka, jako jedną z metod wyciągających za uczy (poza słuchaniem Bacha w wykonaniu Glenna Goulda) stosował oglądanie slapstickowych komedii i różnych Monty Pythonów 🙂
Za uszy miało być. No dobrze, niech będzie za grzywkę, ale grzywki wtedy nie miał…
Swietna intuicja. Moja przyjaciolka robila podobnie w czasie chemoterapii, tez z dobrym wynikiem – wrecz takim, ze zadziwila wlasnego onkologa. Wydaje mi sie, ze Monty Pythony nalezy przepisywac wraz z lekami. 🙂
Tak, to sa porady, ktore slyszalam zawsze w swoim domu.
Sloik miodu trzymam w lodowce wylacznie na kaszel – rozpuszczam lyzke w szklance goracej wody i dodaje soku z pol cytryny, aby zabic wstertny smak miodu, ktorego nie lubie. .
A antybiotyki – „dopiero jak bedziesz miala zapalenie ploc” – mawial moj ojciec. Nie dlatego, ze w nie nie wierzyl, tylko dlatego by dzialaly lepiej kiedy sa naprawde potrzebne.
Teresko, to jednak granda. On dopiero zbiera grupe kontrolna do badan, ale chce aby pacjenci za te zabiegi sami placili 9 tys. zl. A w tym programie nigdzie nie padlo slowo, ze sa to zabiegi tymczasem czystp eksperymentalne.
Wielu pacjentow z MSem gotowych jest uczestniczyc w eksperymentach, ale lekarz mowi im, ze biora udzial w badaniach, a nie otrzymuja terapie. C’mone. Tak sie tego nie robi.
No, skleroza. Dobrze wiem, jak się nazywał taki znany gość, który po zdiagnozowaniu raka postanowił umrzeć wesoło, zakupił sobie masę kaset z komediami, zamknął się w hotelu i sobie oglądał. Jak przyszedł czas, że powinien umrzeć, to się okazało, że się wyleczył. On to potem wszystko opisał i w zasadzie zapoczątkował nurt terapii śmiechem, a ja teraz nie mogę sobie przypomnieć, jakże on się nazywał. 😯
Na temat jeżówki czytałem, żeby nie przesadzać, bo ona wprawdzie w sposób udowodniony działa na system immunologiczny, ale właśnie dlatego w większych i długotrwałych dawkach potrafi go całkowicie rozregulować.
No dobrze, to przerywam „kurację”… 😆
Sorry, czy moge ze szkielkiem i okiem? Taki nawyk!
http://news.bbc.co.uk/1/hi/health/7052318.stm
Bobiku, tez nie pamietam, kto zaczal terapie smiechem, ale to mi przypomina anegdote o Anthonym Burgessie (tym od „Clockwork Orange”), ktory po zdiagnozowaniu nieuleczalnej choroby postanowil wreszcie poswiecic sie calkowicie pisaniu powiesci (w jak najwiekszej ilosci, zeby osierocona rodzina miala sie z czego utrzymac). Byl tak zajety pisaniem, ze nawet nie zauwazyl, jak poczul sie lepiej. Zreszta diagnoza okazala sie bledna, i nie cierpial na nic katastroficznego – ale dalej pisal sporo, juz z przyzwyczajenia… 😉
Nie mam nic przeciwko szkiełku i oku, toteż zaznaczę, że niedawno czytałem wypowiedź pana profesora, którego nazwisko też mi oczywiście uciekło, przewodniczącego niemieckiego Towarzystwa Onkologicznego, który wypowiedział się w duchu „ostatnie badania dają nam powód do przypuszczenia, że dotąd niesłusznie lekceważyliśmy wpływ czynników emocjonalnych… „, itd. Czy mogłoby z tego wynikać, że były różne badania i ich wyniki niekoniecznie się pokrywają?
Ja tez nie mam nic przeciwko szkielku i oku, i ksiazka Esther Sternberg, ktora czytalam (pracuje w NIH – National Institute of Health, w dziedzinie psycho-immunologii), wydana w zeszlym roku, jest w podobnym duchu, co cytowany przez Bobika profesor. Badania sa w toku, to pewne. Ale smiac sie i tak nie zaszkodzi. 🙂
Sam bym chciał pisać z przyzwyczajenia. Ale jeszcze nigdy nie udało mi się do tego dojść. 🙄
Rzecz w tym, ze tych badan bylo calkiem duzo, w roznych krajach i od wielu lat. I jak dotad one niczego takiego nie potwierdzaly. To amerykanskie sprzed dwoch lat nie jest pierwsze. POdobne byly prowadzone juz duzo wczesniej, kiedy bylam jeszcze w Ameryce, bo pamietam,, ze czytalam o tym w New York Timesie. . I wyniki byly takie same, niestety. Sama w to kiedys wierzylam. 🙁
O, właśnie! Śmiać się nie zaszkodzi. Bo nawet jeżeli śmiech tak naprawdę nie leczy, to przecież ostatnie chwile chyba przyjemniej przeżyć w głupawce, niż w depresji. 😎
Moim skromnym zdaniem przynajmniej. 😉
I jeszcze. Pytalam o to praktyka – niezyjaca juz matke brytyjskiego ruchu hospicyjnego, Dame Cecily Saunders z hospicvjum sw. Krzysztofa pod Londynem. Ona byla bardzo no-nonsense. I niczego takiego nie zauwazyla, choc prowadzila hospicjum od 1947 bodaj roku. Sama zmarla 3-4 lata temu, bardzo stara.
Bobik! o czym ten tekst,? czyżbyś markotny?. mojej siostry pies ma guza to jest smutne a mój jest głuchy to mniej smutne a Ty masz smutnicę bolesną to takie sobie 🙂 Mgła Mgła.. Heleno nie zalewa się gorącą wodą miodu . dobrej nocki 🙂
Dr Esther Sternberg:
http://www.youtube.com/watch?v=67G1UDtou_g
Heleno, napisałem powyższe zanim przeczytałem Twój komentarz. I tym bardziej podtrzymuję. 🙂 Bo naukowcy będą się być może spierać jeszcze latami, kto ma rację, a i tak ci, którzy byli weselsi nie czekając na wyniki badań, będą wygrani.
Ja nie mówię, że to jest zawsze łatwe, ani też że koniecznie trzeba udawać wesołość na zewnątrz, jak w duszy wyje. Ale nieraz po prostu CZUJĘ jak mi to dobrze robi, kiedy w samym środku czarnej dziury nagle podejmuję decyzję, że dość tego, teraz idę się wygłupiać na blog. 😆
Taak, jarzebinko? A ja zawsze podejrzewalam, ze ta goraca woda wlasnie tak dobrze dziala w polaczeniu z miodem. Zreszta sama sobie taka kuracje wymyslilam. Mnie zawsze jednak pomaga, nawet na kaszel… tego… papieriosowy. Czasami pedze w nocy do tego sloika.
I jeszcze szkielko i oko, dotyczace dlugowiecznosci i stresu w dziecinstwo – badanie swieze, prosto z piekarni:
http://news.bbc.co.uk/2/hi/health/8369919.stm
Bobiku, minelismy sie. 🙂
No nie, mogę przyjmować wyniki poważnych i sensownych metodologicznie badań, nawet kiedy nie zgadzają się z moimi intuicjami. Ale przyjmować wbrew sobie za swoją zwykłą, nienaukową opinię osoby no-nonsense? 😯
Wykluczone!!!
A z dziecinstwa pamietam taka wspaniala kuracje miodowa.
Bylam w pierwszej klasie podstawowej. Kiedys na jezyku pojawil mi sie bardzo bolesny pypec. Nazajutrz kolejne 2-3.
A trzeciego dnia mialam cala jame ustna w bolesnych ropiejacych pryszczach. Wtedy pokazalam to matce, ktora o malo nie przewrocila sie z wrazenia, gdyz niczego takiego nigdy nie widziala. Natychmiast do szpitala, do mojej pediatrki.
A ta kazala przecierac usta wacikiem z woda utleniona, nastepnie brac lyzke miodu do ust i trzymac az sie calkowicie rozpusci. Dwa razy dziennie.
Przeszlo mi w ciagu poltora dnia. Jak reka odjal.
mam ochotę na papierosa 🙂 nie palę Heleno może być ciepła woda ale nie gorąca, jednak gdy nie lubisz miodu to nie jedz go , 🙂 Ja jak kogoś nie lubię to nie jem 🙂 🙂 pa
Z tego, co wiem, temperatura powyżej 60 stopni zabija czynne enzymy w miodzie, czyli faktycznie zalewanie go gorącą wodą nie ma sensu. Ale gorąca woda może pomagać „mechanicznie”, jak również trochę bakterii temperaturą wytłuc. Tak że można ją pić, tylko po cholerę wtedy ten miód? 😆
Ja tez wole jednak opinie pracownika badawczego z NIH od cudzych intuicji. Podobnie jak Bobik, wole wlasne. 🙂 Zreszta metoda pediatry na pypcia (miod plus woda uleniona) tez pewnie nie byla sprawdzona naukowo, a prawdopodobnie oparta o wlasne obserwacje, albo kolegow (a to jeszcze nie spelnia warunkow naukowego imprimatur)… 😉
A w ogóle z tą naukowością… 🙄 Nauka twierdzi, że Bobiki o tej porze jeszcze nie mają prawa być senne, a ja i tak jestem.
W związku z czym – dobranoc. 🙂
Dobranoc, Bobiku, regeneruj sie wedlug wskazan naukowych (jak chce sie spac, to nalezy isc spac). 🙂
Pewnie tak, ale miod byl stosowany w medycynie ludowej – sama pamietam sasiadke, kobiete ze wsi, ktora leczyla okladami z miodu jakies starszne czyraki na nogach swojego meza-gornika.
Medycyna ludowa zostala sprawdzona przez pokolenia praktykow i ja w nia wierze. To, ze mieszanka jakichs smierdzacych chinskich ziol wyleczyla ze strasznej egzemy w ciagu tygodnia 5-mesieczne dziecko mojego kolegi ( i nigdy juz ta egzema nie powrocila), choc lekarze nie radzili sobie z tym nawet z pomoca cortizonu. To, ze jak sie zranie zbyt ostrym nozem, to zawsze robie sobie opatrunek z rozcietego aloesu i rana goi sie znacznie szybciej i czysciej niz jak nie mam aloesu pod reka. Wszystko to nie potrzebuje doubler blind studies, choc i tak medycyna chce zazwyczaj wiedziec jakie enzymy czy skladniki w tym ludoiwym lekarstwie sa czynne, pomagaja.
Ale czasami stosowanie t.zw. alternatywnych metod pwoduje, ze ludzie odwaracaja sie od istniejacych na rynku sprawdzonych terapii farmakologicznych – z tragicznymi rezultatami.
I takie przypadki tez znam.
A ta pani dr z NIH bardzo ciekawie mowi.
Pewbnie, ze lepiej jest chorowac na wesolo niz na smutno – to do Bobika.
Mnie dzisiaj spotkalo coś miłego. Mianowicie, Irina, moja koleżanka z francuskiego w lokalnym college (wcale nie UTW, jotko, ale nasza klasa wygląda jak… 🙂 ) podarowala mi czekoladę z następującym wyjaśnieniem: dziś śnił mi się zmarły ojciec i wtedy trzeba komuś kogo się lubi dać czekoladę. Osoba obdarowana ma jedząc myśleć o tej zmarłej osobie nawet jak jej nie zna. No więc teraz po obiedzie jem sobie czekoladę myślę głównie o Irinie, zaskoczyła mnie tą czekoladą całkowicie. Myślę też o jej ojcu i o nowym zwyczaju, o którym pierwszy raz usłyszałam.
Pa pa
Heleno: miód + cytryna + imbir według Twojego przepisu od łasuchów pomógł mi, wierzę, zwalczyć wczorajsze rozpoczynające się zaziębienie
HA!
A czym jest ajurweda i joga (ktora wierzy w polaczenie tego, co emocjonalne z tym, co racjonalne, a wszystkiego – z cialem) jak nie sprawdzona medycyna ludowa o kilkutysiacletniej praktyce? Moja tesciowa, gdy spodziewalam sie moich dzieci mowila: „ogladaj tylko komedie”, „nie jedz podgrzewanego jedzenia z poprzedniego dnia” – to wszystko potwierdzaja wspolczesne badania, ale byly to wskazowki ajurwedyczne przekazywane z pokolenia na pokolenie. A miod z imbirem tez stosuje. 🙂 Zas ten zwyczaj z czekolada, Wando – piekny! 🙂
Wando, ja tez bez naukowej podstawy, ale z glebokim przekonaniem na przeziebienie stosuje nastepujaca herbatke:
-kilka plasterkow korzenia imbiru zalac wrzatkiem, chwile odczekac i dodac cytryny i miodu… Ze nie wspomne o goracym mleku z maslem i miodem mojej Babci (tfuj).
Moja Mama robila tez syrop z cebuli. Takie to byly czasy. Raz nawet mialam stawiane tzw banki. No ale w tamtych przedpenicylinowych czasach zapalenie pluc oznaczalo smierc, wiec broniono sie czym sie da.
Ja mam jeszcze dodatkowo nieuzasadniona, ale gleboka wiare w czosnek i kurkume.
W ubieglym roku o tej porze mielismy mroz i snieg od tygodni. Tegoroczny listopad jest jak baranek. Sloneczko swieci, zadnego wiatru ani deszczu, suche liscie szeleszcza. Mam nadzieje, ze jest to zapowiedz krotkiej i lagodnej zimy.
Wando, mam nadzieje ze wnuczatko i nowa mama maja sie dobrze…
Mnie tam banki stawiano regularnie na Syberi. Mielismy wlasne, jak w kazdym domu. A w szpitalu stosowano pijawki jeszcze w latach peicdziesiatych, choc osobiscie nie mialam przyjemnosci 😯 . Ale pamietam sloje, w ktorych byly trzymane.
A nasza niezyjaca juz przyjaciolka Irka, ktora byla „bosonogim lekarzem” w Rodezji (Zimbabwe) regularnie uzywala marijuany w charakterze anestezji, poniewaz byly to jakies bardzo ubogie szpitale w buszu i nie stac ich bylo na „prawdziwe” srodki znieczulajace. Byla wspanialym lekarzem, bardzo oddanym, potem ja wyrzucili z kraju dawni pacjenci i byla wzieta pediatrka w Londynie 😆
Chwala Bogu, Heleno, mnie tez juz pijawkami nie traktowano. Penicylina to wspanialy wynalazek. Moj biedny dziadek zmarl na gruzlice, bo nie mial dostepu do penicyliny…
Zastrzyki z penicyliny (nie bylo pastylek wtedy) robil nam dzieciom zaprzyjazniony weterynarz wojskowy (opiekowal sie ostatnimi konmi w wojsku). Do tej pory pamietam te wielkie igly i wciaz boje sie zastrzykow. Lekarstwa polykalo sie w tzw. oplatkach, prawie jak komunie…
Ale poki co jedzmy czosnek, imbir i cytryny…
o rety, króliku, też pamiętam te opłatkowe lekarstwa :), bańki a jakże! i zastrzyki. To wszystko aplikowała nam sama mama. Pan doktor tylko przyjeżdżał na kontrolę 🙂
Młoda rodzina, dziękuję, tak mają się dobrze; uczucie jest trochę nierealne, jak to, moja maleńka Magda taka mama…. i to maleństwo ze swoimi własnymi minkami, „uśmieszkami”, nieskoordynowanymi jeszcze ruchami, no po prostu sama radość. I bardzo dumny, delikatny młody tatuś. Jak to dobrze, że mimo takiej odległości można z nimi „pobyć” poprzez skype.
Wando, dobrze, ze maja sie dobrze. 🙂
Niech im sie tam darzy we Francji, moim ulubionym wakacyjnym przeznaczeniu…
Ja sama bylam raczej bardzo zdziwiona moim synkiem po urodzeniu. To jego ojciec mial taki natychmiastowy emocjonalny choc niesmialy kontakt z nim… Te pierwsze dni i miesiace… Takie emocjonalne.
Pytanie: dlaczego Bobik wlazł pod łózko?
Hoko od rana chodzi po blogach i wydziwia na wpisy 😆
Domniemana odpowiedź nr 1: zawstydził się przed Labradorką.
Domniemana odpowiedź nr 2: usłyszał mysz i stwierdził, że złapanie jej będzie ciekawszym zajęciem niż filozofowanie 😀
A jak było naprawdę, to tylko Bobik wie 😉
Bańki wróciły do łask i nadal są w użyciu. We wrześniu zaordynował mi je pulmunolog.
Ajurweda: tak! Śmiechoterapia: tak!
Przewaga wagi? Wolę równowagę!
Wando, zazdroszczę Ci tych wzruszeń. Nasz wnuk ma już 11 lat i dostarcza nam innych radości. Tęsknie do następnego wnuczęcia, ale obawiam się, że na tesknotach się skończy.
Bobik, pora wyleźć spod łóżka 🙂
Dzień dobry 🙂 Naprawdę to było tak, że pod łóżkiem gorzej słychać. A spróbowalibyście te perory Labradorki wytrzymać w warunkach pełnej słyszalności! 🙄
Medycyna ludowa ze szkiełkiem i okiem w wielu przypadkach w ogóle nie jest sprzeczna. Firmy farmakologiczne nie bez powodów przecież wydają ciężkie miliony na przebadanie ludowych medykamentów (lub roślin, z których się je robi). W bardzo wielu przypadkach skutkuje to wyizolowaniem substancji czynnej, którą można potem produkować i sprzedawać, za jeszcze cięższe miliony.
Akurat miód, czosnek, kurkuma, itd. należą do grupy specyfików dość dobrze przebadanych i ich bakteriobójcze czy przeciwzapalne działanie jest przez naukę jak najbardziej potwierdzone. Ale czasem natura lubi zrobić „zyg, zyg, marchewka”. 😉 Wiadomo np., że czereśnie i wiśnie zawierają jakąś substancję świetnie sobie radzącą z artretyzmem, ale wyizolować do dziś się jej nie udało. Być może do działania potrzebuje ona wspólników, ale nikt jeszcze nie złapał tej szajki na gorącym uczynku. Więc jak ktoś ma artretyzm, to nie może sobie sięgnąć po tabletkę czereśniową, tylko musiałby przez okrągły rok siedzieć na drzewie i te czereśnie zapychać. 😀
Nie moglby kto skoczyc po croissanty?
Heleno,
na jednej nodze czy na dwóch? 🙂
Szalwia na bol zeba.
W zyciu mi nie pomogla. Tylko pabialgina.
Jeszcze jedna ciekawostka: naukowcy obserwują nie tylko medycynę ludową, ale również medycynę zwierzęcą. Wiadomo, że dziko żyjące zwierzęta potrafią sobie wyszukać jakieś trawki czy listki o działaniu leczniczym i warto się zainteresować, czy coś z tego i u ludzi nie poskutkuje. Na ogół to wyszukiwanie jest czysto instynktowne, ale nie zawsze. Szympansy np. mają farmakulturę, tzn. ich grupy żyjące na różnych terenach używają różnych roślin w celach leczniczych i wiedza o tym, czym i jak należy się leczyć, jest przekazywana z pokolenia na pokolenie w procesie nauczania. Tak samo jest zresztą z narzędziami – młody szympans nie umie ich produkować i używać instynktownie, tylko musi się tego nauczyć od starszych.
Niestety, nie wiadomo, czy szympansie kultury nie zanikną, zanim zdąży się je dokładniej poznać. 🙁
http://www.polityka.pl/nauka/1500607,1,planeta-bez-malp.read
Bo szałwia na ból ostro zepsutego zęba pomóc nie ma prawa. Ona ma właściwości antyseptyczne i ściągające, ale do wnętrza zęba nie przenika. Skutkuje na infekcje dziąseł, przyzębia, gardła, ale też tylko do pewnego stopnia zainfekowania. Próby wyleczenia szałwią np. anginy są raczej z góry skazane na niepowodzenie. 🙄
Nie perorowac, tylko skoczyc po crossanty.
A pabialgina jest szkodliwa 👿
To jeszcze ja robia? 😯
Myslalam, ze tylko za komuny!
No, trudno. Jak nie ma chetnych, to ide sama do cr,. bo zyc tak dalej nie sposob.
Iżby mi ktoś tam nie sprawił manta –
proszę, przyniosłem tego croissanta.
Do niego zdałby się kawy czar,
lecz ciągle jeszcze zamknięty bar,
więc dziś croissanty będą na sucho
i jakoś musi to przeżyć brzucho. 🙄
Do czasu otwarcia baru powinno wystarczyć: http://www.youtube.com/watch?v=EE69jBxZuXg&feature=related
O, Beata nawet do wyboru serwuje – kawę i herbatę. No to rzeczywiście jakoś przetrzymamy do otwarcia baru. 😆
Jeżeli ktoś nie lubi horrorów, albo uważa, że w niedzielę należy od nich odpocząć, niech lepiej tego, co poniżej, nie czyta.
Rozmawiałem wczoraj telefonicznie z Krakowem i w trakcie gadki-szmatki na różne tematy mojemu rozmówcy z młodej (no, może nie całkiem) piersi wyrwała się opowieść, którą tu zacytuję ku nauce i przestrodze, a może tylko ku wyrywaniu włosów z głowy. 🙄
Mój rozmówca jest nauczycielem w szkole średniej. Jakiś czas temu (nie bardzo długi) jego szkoła stanęła przed koniecznością wyboru patrona. Kandydatów było dwóch: ksiądz Tischner i kardynał Sapieha (dla ułatwienia dodam, że szkoła jest całkowicie publiczna, nie wyznaniowa). Za księdzem Tischnerem przemawiało to, że miał z tą szkołą związki (o ile się nie mylę był tam kiedyś katechetą), a poza tym większość grona pedagogicznego bardzo sobie go na patrona życzyła. Zarządzono głosowanie i zgodnie z przewidywaniem zdecydowanie wygrał Tischner.
Derekcja trawiła wynik przez kilka dni, aż wreszcie zwołano ponownie radę pedagogiczną. Pan Derektor unieważnił głosowanie pod jakimś pretekstem proceduralnym, po czym palnął mówkę o takiej z grubsza treści: jeżeli wybierzemy TAKIEGO patrona, to na wsparcie ze strony kurii nie mamy co liczyć, a w interesie szkoły leży, iżbyśmy je mieli. Władze kościelne mogą nam dużo pomóc, ale będą do tego chętne tylko wtedy, kiedy będziemy spełniać ich oczekiwania. W związku z tym ten, kto będzie dalej za Tischnerem, będzie działał wbrew interesowi szkoły i ja sobie to już zapamiętam.
Przeprowadzono drugie głosowanie, patronem szkoły został Sapieha i miłościwie jest nim do dzisiaj. Koniec, kropka i no comments z mojej strony, bo jestem po śniadaniu i przewrócone bebechy nie ułatwią mi trawienia. 👿
I slusznie derektor postapil. Trza bylo od poczatku gloswac na Jana Pawla II lub Jana Pawla II.
Mam nadzieje, ze w sprawie krzyzy na scianach w kazdej klasie oraz sali gimnastycznej i szatni zadnych kontrowersyjnych glosowan nie bedzie.
Ach jak cudne sa te King Sisters. Cr. juz przyniesione – prosto z pieca.
No, przecież już wcześniej mówiłem, że przyniesione. 😆
Ciekawa jestem jak sobie z kuria uklada stosunki spoleczne liceum w Warszawie noszace imie Maharadży Jam Saheba Digvijay Sinhji (to byl jakis nadzwyczajnie w czasie wojny zasluzony na rzecz polskioch dzieci maharadza , jesli sie nie myle, a do liceum tego chodzila tez siostrzenica Pani Kierowniczki) . Co gorsza maharadza wygral wybory na patrona szkoly w wyniku powszechnego glosowania UCZNIOW, uczniow a nie „ciala”.
Ale oni tam zawsze na tej Bednarskiej mieli jakies oblakane pomysly z wprowadzaniem demokracji dla nielertnich.
A wszystko to tymi ręcami… Pod bokiem mam aulę im. JP i filię UAM im. JP i krzyż z okazji. Dobrze, że są cr. 🙂
Tu jest o tym maharadzy po polsku:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jam_Saheb_Digvijay_Sinhji
vitajcie! Dzisiaj znalazłam zdjęcie które mi zrobiono gdy miałam 3 latka . Jestem poruszona tym faktem . Jak się nuczę wysyłać zdjęcia to wam przyślę. Świat się bardzo zmienił , ale to dobrze tak mniemam 🙂
cieplo 12° ,a to listopada dekada trzecia
do picia „Glühwein” lepszy mroz 🙂
od stawiania baniek do picia syropu z cebuli(z cukrem!) mialem
to przerobione,moja rodzina jest wprawdzie z poznania
(pragmatyczni!) ale medycyna ludowa byla ulubiona rozrywka,
meczenia nas dzieci
co do kuracji antygrypowej to każdy wg uznania. Ja uważam, że powinno się jeść i pić to co przygotowano z roślin naszego kraju. To nie wynika z patriotyzmu ale dla człowieka jest to najkorzystniejsze. I tak zamiast imbiru chociaż mam bardzo o nim dobre zdanie pic herbatkę z dzikiej róży jeść bułeczkę z miodem i sok z 1/2 cytryny. Coś ona ma dobrego bo tak Mama nas kurowała i nigdy nie chorowałyśmy w dzieciństwie na grypę. Miód i propolis jest super. Na wiele chorób, ale są ludzie którzy uczulają się na pszczele preparaty. Ja lubię. Jak wiecie mogę jeść wszystko tylko w małych ilościach. / czasami mi nie zaszkodzi 🙂 /
ja syropu z cebuli nie wzięłabym do ust chociaż jest dobry 🙂 onion 🙂
co do patronow:ustalic raz na zawsze liste wlasciwych
ograniczyc sie do kilku nazwisk (dwa lub trzy)
pokusa wybrania zlego maleje i dyscyplina dobrze robi na
rozdyskutowane glowy
p.s.proponuje jednego kandydata:psa Bobika (serwilizm czy jak?)
😀
jarzebinko,z umiarem i hartem mozna po soku z cebulki nawet
lyzeczke wylizac 🙄
w przeczkolu dostawalismy tran do picia,cala wielgachna lyzke
teraz czas na spacer 😀
To niezly pomysl, rysiu. A wrecz znakomity, jak sie dobrze zastanowic. Mysle, ze trzy nazwiska w zupelnposci wystarcza na cala Polske: Jana Pawla II, Prymasa Wyszynskiego oraz Prymasa Tysiaclecia.
To samo mozna byloby zrobic z pomnikami. Czy rzezbiarz Konieczny jeszcze zyje?
ależ Rysiu , zaręczam Ci że nie chciałbyś usłyszeć co by się ze mną działo po wypiciu czegoś tak śmierdzącego a o tranie nie wspomnę.. 🙁 brrr
Couldn’t resist.
Zdjecie, ktore mnie z rana wprawilo w dobry humor:
http://bi.gazeta.pl/im/7/5246/z5246477Z.jpg
(ze strony pislanki Marzeny Wrobel)
Jak to bylo u Konwickiego w Malej Apokalipsie? „Niskie czolo, krotka szyja” ?
i 100 🙂 🙂
Heleno 🙂
lecę
Ja myślę, że jednak na użytek tego i owego należałoby mieć w odwodzie choć jednego świeckiego patrona. Powstanie Warszawskie na przykład.
A i szkoła im. Patryjotysa nie brzmiałaby najgorzej. 🙄
Rysiu, ja gdybym chciał być patronem, to najwyżej w jakimś francuskim bistro. 😉 Jak wiesz o jakimś wakacie tamże, to możesz zaraz zaproponować moją kandydaturę.
Przedstawiałbym się wtedy: Bobik, le patron. 😀
do listy mozna na czwartego dodac: Papieza Polaka
Antek M. coraz bardziej do morsa się upodabnia. 😆
Gdyby tak jeszcze zechciał się przenieść w odpowiednie pod względem klimatycznym rejony… 🙄
Andrzej Koraszewski – http://lewica.pl/?id=20442
No nie. Morsy nie maja takich MORD.
Helena mnie uprzedziła. Ten pan jak najdalej od wszystkiego, co żywe.
Bardzo mi się podoba im. Patryjotysa, bardzo 😆
Rzeźbiarz Konieczny właśnie ostatnio zmarł.
A co do liceum na Bednarskiej (tak, moja Różyczka też jest jego absolwentką), to w „Polityce” swego czasu był dość wymowny artykuł. Córka autorki też właśnie tam uczęszcza 😉
http://archiwum.polityka.pl/art/efekt-cieplarniany,423778.html
Dodam, że faktycznie wciąż trzymają się swoją paczką. Róża chodziła przez pewien czas z chłopakiem o 6 lat starszym, ale też absolwentem Bednarskiej. Zerwali, ale nadal się kumplują, nawet latem razem pojechali na wycieczkę do Turcji 🙂
Ciekawe, jak bardzo inny to byłby kraj, gdyby były przede wszystkim takie szkoły 😉
Ufff!!! a to się zasapałam, ale juz jestem Heleno z tymi croissantami, prawda, że szybko? Powiedz, że się cieszysz 🙂
Szkoła, w której nie obrywa się po łbie za szczekanie nie na komendę? 😯
Nooo, ja nie wiem, czy takie pomysły powinny być tolerowane. Coś to śmierdzi cywilizacją śmierci. Ja tam po łbie w szkole obrywałem i wyrosłem na…
Okej, może nie wyrosłem, ale w każdym razie na porządnego psa. 🙄
Swietny artykul. Kiedys, kiedy bylam t.zw. commisioning editor serii programow BBC przygotowywanej na 50-lecie oenzetowskiej deklaracji praw dziecka, zamowilam 6-minutowy program o szkole na Bednraskiej. Mial go poczatkowo przygotowytwac mlody Gebert, ale w ostatniej chwili zdaje sie stlamsil go ojciec, wiec przekazalam to w rece owczesnej wpolpracowniczki Renatki Kim. Zrobila dosc ladny, choca ja bym zrobila lepszy 😆 :lol:. Sama zglosilam wtedy program o romskich dzieciach z Polski w Londynie.
Nie wiedzialam, ze Rafal Pankowski („nasz Pan Rafalek” jak czule mowia o nim moi zaprzyjaznieni Romowie) tez jest absolwentem od pani Starczewskiej. Well, it figures…
A nad smiercia rzezbiarza KOniecznego ubolewam. Moglby tluc te figury Jana Pawla II na tuziny. Pamietam w koncu czasy, kiedy w Polsce zadnych innych pomnikow nie stawiano, jesli nie wyszly spod dluta Koniecznego.
Niebezpieczeństwo efektu cieplarnianego w „specjalnych” szkołach nie jest żadnym wymysłem. W Niemczech dość wyraźnie to widać u absolwentów szkół typu waldorffowskiego czy Montessori. Dość trudno im się odnaleźć w pozaszkolnym świecie i niekoniecznie znajdują przytulisko w różnych non-profitach, czasem wyjściem jest rezygnacja z jakichkolwiek ambicji, albo, niestety, strzykawka.
Są też inne niebezpieczeństwa. Ponieważ szkolnictwo alternatywne na Zachodzie ma dłuższą tradycję, niż polskie szkoły społeczne, daje się w nim zaobserwować pewne, nazwijmy to, procesy degeneracyjne. Mój ludzki brat chodził do przedszkola waldorffowskiego, ale do szkoły już nie, bo mamę przez to przedszkole notorycznie diabli brali. Strasznie to było sekciarskie, wychowawczynie uważały się za kapłanki i niezwykle to celebrowały, podawanie jakichkolwiek waldorffowskich zasad czy metod w wątpliwość było baaardzo źle widziane, porównania z innymi typami szkół tolerowane wyłącznie, jeśli wypadały na niekorzyść tych ostatnich, itp, itd. A nad wszystkim unosił się taki specyficzny zapaszek błogiego samozadowolenia, ekologicznych klapek (tzw. Jesus-Latschen) i własnoręcznie wydzierganych sweterków z szorstkiej wełny. Aha, i należało mówić przyciszonym, łagodnym głosem, ze specyficzną intonacją i umiejętnie przeciągać samogłoski, inaczej od razu się rzucało w uszy jako ktoś spoza.
Nie po to o tym mówię, żeby straszyć, albo deprecjonować społeczne szkoły, tylko żeby wskazać zagrożenia, bo jak się o nich wie, możliwa jest profilaktyka.
Heleno!!!! Tłuc figury JP2? 😯 Że też Ci coś takiego w ogóle przez klawiaturę przeszło! 😯
Heleno, udaj się na głębszą emigrację. Tłuc figury wiadomo kogo 😯 to gorzej, niż kryminał, tam nawet paczki nie dojdą 🙁
Doro, swietny ten artykul – chociaz juz go czytalam, z przyjemnoscia zrobilam to jeszcze raz (a o swojej siostrzenicy mowisz jak moja ukochana Ciocia, siostra Mamy, dla ktorej tez bylam „jej”). 🙂
Zreszta patron szkoly zdecydowanie pasuje do jej profilu, bo maharadza, na ktorego czesc zostala nazwana ta szkola wyraza wlasciwie swiadome podejscie do dzieci i dziecinstwa w Indiach, wyrastajace z ich kulturowo-religijno-filozoficznego podloza. Jak sie ma opowiadania o ciekawym wszystkiego bogu Ganeshu, ktory ciagle sie zastanawia i zadaje pytania (od dziecka!), jak przybrana matka malego, psotnego Krishny zaglada to jego ust, i zdaje sobie sprawe, ze ten kochajacy psotnik jest inkarnacja bostwa (wyrazone jest to w paradoksalny sposob, ze zobaczyla caly wszechswiat w jego ustach), to naprawde inaczej podchodzi sie do dziecinstwa…
Czytajac niedawno z dziecmi „Just So Stories” Kiplinga myslalam o tym, jak bardzo Kipling nasiaknal on kultura kraju, w ktorym sie urodzil i spedzil pierwsze lata zycia i jak to widac wlasnie w tych opowiadaniach. Do corki zwraca sie zupelnie nie po angielsku (przynajmniej w czasach wiktorianskich): „My Best Beloved” (jeden z tytulow psotnika Krishny, ktory jest bogiem milosci), a opowiadanie o tym jak slon dostal trabe jest odniesieniem sie do ciekawego wszystkiego Ganesha (ktory dostal swoja sloniowa glowe za zbytnie zadawanie pytan, ale i tak wyszlo to wszystkim na dobre). No i to powtarzanie, jak za kazdym razem, gdy Dziecko Slonia pyta sie „dlaczego” wszyscy daja mu klapsy jest przeciez tak prawdziwe…
Swoja droga, gdy sama jako dziecko czytalam te opowiadania, nie zdawalam sobie sprawy z tych odniesien, i nawet bez tego bardzo je lubilam. Ale ciekawym doswiadczeniem jest czytac je ze swoimi dziecmi, ktore od razu te odniesienia wylapuja…
A teraz robie przerwe techniczna, bo i u mnie dostarczono croissanty. 🙂
Łajza z Bobikiem 😆
Nie wiem, Haneczko, czy ostrzegając Helenę, zamiast natychmiast zakapować, gdzie trzeba, nie staliśmy się przypadkiem wspólnikami zbrodni? 🙄
Się rozpędzili z tym Janem Pawłem II, jeszcze chwila, a nazwą tak Jana Pawła II…
Jarzębino,
imbirowi – nie, bo zagraniczny, a cytrynie – tak? 😯
A propos wczorajszej dyskusji, to doszedłem do wniosku, że nie byłoby dylematu Marty i Marii, gdyby Gość w porę się był zapowiedział. Jakiś SMS czy inny archaniołek… Jego ojciec miał lepsze maniery 🙄
I dzwony mogłyby zwoływać na Esemes Pański… 😆
Mialam kiedys w pracy kolege, ktory mial wszystkie liczne dzieci w szkole steinerowskiej, a zona tam wykladala. I dokladnie – cala rodzina – we wlanorecznie dzierganych sweterkach, kartki swiateczne robione przez cala rodzine, tez takie mowienie rozciagajacym gloski przyciszonym glosem, tak to opisales, jakbys znal M.
Nieustanna swietoszkowatosc i taka jakas delikatnosc w obejsciu, co bylo bardzo zmylkowe. Bo to wszystko szlo w parze z kompulsywna namietnoscia do kapowania, donoszenia, szeptania wlasciwego slowka we wlasciwe ucho. Obserwowalam go czasami jak przysluchiwal sie jakims nieblagonadioznym rozmowom w zespole. I widzialam ten blysk w oku. Natychmiast po skonczonej rozmowie udawal sie w kierunku wiadomego gabinetu, gdzie mial chetne do wysluchania donosu duze ucho. Kiedys bylam w zasiegu uslyszenia kolejnego donosu i natychmiast oczywoscie zaproponowalam mu swoja opinie, ze jest ostatnim gnojem i konfidentem, ktory by donisol na wlasnego ojca, Pawlik Morozow pieprzony. Tak mnie to wzburzylo, a w dodatku bylam swiadkiem.. Co oczywiscie tez zostalo doniesione. Na szczescie moj owczesny szef mial dosc rozumu w glowie, aby nie robic mi dyscyplinarki – sam chyba nie czul sie z tym zbyt dobrze. Marka nie oduczylo to donoszenia, ale na szczescie cala rodzine zaproszono do Szwajcarii aby wykladali w jakiejs szkole steinerowskiej . Spotkalam go 3 lata temu na jubilieuszowym bankiecie i odnotowalam z satyusfakcja, ze z malego wiotkiego mlodzienca upodobnil sie do Uriaha Heepa, tego z Dickensa. Wypisz wymaluj Uriah Heep, Jednak chrakter z latami sie odbija na wygladzie. 😆 I tak byc powinno 😆
To strasznie ciekawe, co pisze Monika o Kiplingu i o tym, że czytając go jako dzieci nie zdawaliśmy sobie sprawy z jego uwarunkowań. I nadal nie zdajemy – ja bym nie połączyła Słoniątka z Ganeshem 😯 😀
Bobiczku, z czego są Jesus-Latschen? 😯
Jesus-Latschen to taka dziwna skladanka z „japonek” i
„rzymianek”,skora,rzemyki……natura 🙂
No tak, Uriah Heep to jednak staly typ osobowosci, ktory tylko w roznych okolicznosciach znajduje sobie odpowiednia instytucje, do ktorej moglby sie przyczepic. Rozmawialam kiedys ze znajomym psychologiem amerykanskim, ktory pamietal czasy hippisowskie, bo bylo to juz za trwania jego kariery zawodowej. Te grupy tez sie dosc szybko degenerowaly, podobnie jak szkoly opisane przez Bobika, bo choc glosily na przyklad prawo do indywidualizmu, to przyciagaly czesto jednostki wcale niespecjalnie tworcze, a po prostu niezwykle potrzebujace jakiejs nowej „sily przewodniej” (zamiast tradycyjnego tu wplywu protestantyzmu, z jego naciskiem na prace i stabilizacje), a czesto wchodzily do tego niezdrowe uzaleznienia od liderow takich grup. Ale mimo to dobrze, ze sa szkoly spoleczne, najlepiej jednak bez tego calego sosu uwielbienia dla zalozycieli, bo to jest moherowosc a rebours…
http://desc.shop.ebay.de/i.html?_nkw=jesuslatschen&LH_TitleDesc=1&_armrs=1&_from=&_ipg=
Rysiu, u nas takie osoby zwykle chodza w Birkenstockach, i mowi sie na nich „crunchy granola people”, albo po prostu „crunchy people” (bo sami sobie w domu robia platki sniadaniowe), a ich cecha jest wlasnie „crunchiness” (czyli chrupkosc)… 🙂 Zreszta niektorzy z nich sa narawde przemili, i wcale sie nie degeneruja – znam tez sporo takich osob. Ale czesto jednak maja wlasne indywidualne zainteresowania, ogolne zaangazowanie spoleczne, i osobowosci nie uzalezniajace sie od liderow i instytucji. Moj ulubiony sklep Debry, prowadzony przez grupe takich indywidualistow, jest holubiony przez concordzian (a przy okazji, zostal uznany za najlepszy community-shop w Massachusetts, czyli sklep zwiazany z lokalna spolecznoscia). Bardzo ich lubie i szanuje. Wieczorami wykorzystuja powierzchnie sklepu na wieczory z czytaniem ulubionych wierszy, nauke robienia na drutach dla chetnych, albo wyklady o ekologii i ajurwedzie. Wszystko w ramach ducha spolecznikowskiego.
To wreszcie wiem, skąd się wzięło słowo „laczki”…
A te sandały to na wygodne wyglądają 🙂
Falenica sroce spod ogona nie wypadla, jest tam przy kosciele dzwonnica im. JP2.
Nie narzekajcie, tylko się cieszcie, że Kraków ciągle jeszcze nazywa się Kraków a nie na przykład … no jak?
No nie wiem, Kroliku – tylko jedna… Ale mysle, ze pewnie jest tam choc jakas ulica im. JP2, bo bez tego teraz ani rusz.
A jakze, najdluzsza ulica to Patriotow.
No to rzeczywiscie nie odbiega od sredniej krajowej. Odetchnelam z ulga. All’s right with the world.
Ulica Patriotów została tak nazwana jeszcze za głębokiej komuny i ciągnie się od samego Anina…
Tylko pewnie Doro, dzisiaj sie zupelnie inne osoby rozumie przez patriotow. Taka nazwa, very seviceable.
The name for all seasons…
Cubalibro ! I znowu to zrobiłam 🙂 Czyli ,, jest myśl ale nie ma czasu aby ją całą przepisać więc skrótem ostatnie 3 słowa i wychodzi co widać. Otóż wiem, że cytryny nie rosną na gruszy a imbir ma cenne właściwości m.in na chorobę lokomocji, na stawy, na przeziębienie, na żołądek itd, jednak w grypie lepsza jest cytryna. Tak myślę i z doświadczenia mego wynika 🙂
czyli że skoro róża nie jest aż tak smaczna to niech cytryna ją zastąpi.
I tak trzymać, Falenico! Możesz być wzorem dla wszystkich prawdziwie polskich miejscowości! Ta całe Warszawy, Krakowy i Gdański powinny jak najszybciej pozbyć się podejrzanych miejsc w rodzaju Wawelu im. nie-wiadomo-kogo, a zostawić sobie wyłącznie dzwonnicę im. JP2 i ulicę Patryjotów. Niczego więcej uczciwa miejscowość nie potrzebuje! 😎
Dzien sie robi coraz sloneczniejszy. Wybieramy sie na obiadek rodzinny do Starszej Siostry. Powspominamy te nasza Falenice.
Furda Falenica 🙂 Siedzę w Kiplingu 🙂
Dobry wieczór!
zadumałam sie nad historią szkolno-patronacka opowidziana przez Bobika. Nie żebym miała cos szczególnie przeciw kardynalowi Sapiesze, bo choc to człowiek zupełnie z innej epoki, arystokrata i konserwatysta, to przecież zapamiętano go w Krakowie, również z tego że miał powiedzieć do malarza Jana Styki: Ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze!”, jak równiez, że podobno przyjmował gubernatora GG Franka kartkową marmoladą z brukwi. Zapamietano również , ze sprzeciwiał się pochówkowi Piłsudskiego na Wawelu i był to chyba jedyny raz kiedy oburzeni krakowianie – piłsudczycy powybijali okna w pałacu na Franciszkaskiej.
Ale o czym innym chcialłam. Skąd u tego dyrektora i nauczycieli ( a może lepiej – w nas) tyle oportunizmu? Czy to dziedzictwo komuny, czy może coś dużo głębszego? I to w społeczeństwie ( narodzie?) które tyle mówi o wolności i ma dla tej wolności jednak niepodważalne zasługi. Ofiarą tego zatrważającego konformizmu padał tez wielokrotnie ks Tischner ( sama usłyszałam, jeszcze za życia Tischnera, od pewnego księdza, ze nie lubi Tischnera bo ten ma czelność zachowywać się w Kościele jak wolny człowiek i mówic co mu sie podoba, tymczasem inni muszą uważać na kazde słowo….
Jakoś okropnie zmarKOTniałam po przeczytaniu tej historii!
Oj! Bede musiala wyrzucic swoje sandaly Birkenstocka, bo nie chce byc crunchy granola. 😆
A teraz ciekawostka.
Niestety nie moge zamiescic linka, bo to z dzisiejszego magazynu kobiecego Sunday Telegrapha i bedzie dostepne dopiero chyba za tydzien. .
Sa tam dwie panie – matka i corka, ktore udzielaja porad na wszelkie tematy zyciowe – agony aunts Vicki (corka) i Octavia (matka).
W dzisiejszym numerze pisze do nich czytelniczka, ktora byla zszokowana rasizmem swej polskiekj niani do dziecka. Rozmawialy o dzielnicy i niania oznajmila, ze „za duzo tu czarnych”.
PIsze czytelniczka: „she is otherwise great, but I worry that her attitude might rub off on my 3-year-old daughter. Should I say something? Or find a new au pair?”
Agony Aunt podsuwa jej rozmowe z Niania: Powiedz : „Wiesz, Ewo, my tu wierzymy, ze jest czyms dobrym kiedy inne kraje i kultrury ksztaltuja nasze narodowe wartosci.” Jesli bylas na tyle wstrzasnieta wypowiedzia niani, ze zapadlas w pelna angielskiego zaanbarsowania cisze („O, Boze, ona cos takiego palnie na podworku i wszyscy pomysla, ze jestesmy rasistami!”) , wytlumacz jej, ze wyglaszanie uwag o czyims kolorze skory uwazane jest za zle wychowanie, a w niektorych sytuacjach wrecz sprzeczne z obowiazujacym prawem….
No, skąd się to wzięło? Też z PRL-u?
To się chyba akurat wzięło z braku ekspozycji na kulturową i rasową odmienność.
Inna prawa Heleno, ze od Anglików też takie rzeczy można usłyszec. Ja b. podobny tekst, tylko zamiast o „czarnych’ było o Hindusach usłyszałam od niani moich dzieci 100% Angielki!
Tez nie bylam zachwycona, po za tym niania – pani w wieku ok 50 lat, byla b. ok! Grzecznie powiedzialam, że nie bardzo mi sie podoba jej uwaga i temat się skończył. dzieciom podobnych tekstów nie wciskała!
Mysle, ze z tolerowania rasistowskich zachowan i jezyka na codzien. Dwadziescia lat po upadku PRL, otwarciu granic i powszechnosci podrozowania mlodych ludzi po swiecie, po dostepie do wszystkic zakazanych dotad ksiazek i publikacji, juz nie winilabym PRLu.
Przeciez zadna redakcja zadnego polskiego pisma nawet by nie uznala wypowiedzi niani za rasistowska czy niedopuszczalna i takiego listu by nie zamiescila. Uznano by to za blahostke w ramach demokratycznej swobody wypowiedzi, wybujala polityczna poprawnosc i robienia z igly widel. Ze jakas matka martwi sie jak sie rasistowska postawa niani odbije na postawie jej trzyletniej corki! Smiechu warte!
Ja tez bylam zaszokowana 27 lat temu po przyjezdzie do Anglii slyszac od nastoletnich kolezanek zostawionej pod moja opieka na pare dni dziewczynki pogardliwe rasistowskie parskniecie. Zostaly ostro przez mnie ochrzanione i przeprosily. Ale na codzien nie spotykam sie z rasizmem, takim mimochodem, nieuswiadomionym. Zapewno on istnieje, musi istniec, ale chyba raczej w spolecznych dolach, lumpetnproletariacki, nie wsrod middle class z ktora glownie sie stykam. A w kazdym razie nie istnieje on w zyciu publicznym. A kazdy wypadek kiedy sie komus cos wypsknie spotyka sie natychmiast z ostra reprymenda ze strony wielu ludzi.
Pewnie, ze rasizmu nie da sie do konca wyplenic, ale osiagnieto jednak to, ze nie wychodzi sie z nim na zewnatrz.
pewnie że lepiej że tego typu uwagi nie są obecne w życiu publicznym , a jedynie gdzieś tam w domu, przy stole…
Ale jednak ktoś na tą BNP głosuje….
Zgadzam się, że to dobrze, że nie sa obecne w życiu publicznym i że nie wypada się z nimi obnosić. Niepokoi mnie tylko, że w opinii większości z nas, skoro jakiś problem nie jest obecny publicznie, to znaczy, że go nie ma. To nie pomaga w szukaniu skutecznej prewencji. Polityczna poprawność (o której niedawno trochę zresztą było na blogu Pani Kierowniczki), choć pożyteczna na codzień, ułatwia zamiatanie tych kwestii pod dywan. Rasizm nadal istnieje. Gdyby miał nie daj Boże pokazać kiedyś znów swoja paskudną gębę, to nawet nie uświadamy sobie skali, w jakiej może do tego dojść. Obawiam się nawet, że gdyby znalazł ujście, to eksplodowałyby te wszystkie resentymenty, które teraz są tak politically correct skrywane.
W przytoczonych wyżej przykładach dopatruję się, może nieco przewrotnie i pod prąd, sytuacji, w której mamy do czynienia nie z incydentalnymi przejawami rasistowskiego myślenia, z wyjątkami w oceanie tolerancji, tylko z dwiema osobami bez odpowiedniego treningu w politycznej poprawności. Jakoś nie moge uwierzyć, że middle class nie przejawia myślenia w kategoriach rasy, no po prostu nie wierzę. Bardziej jestem skłonna uwierzyć, że lepiej się z tym kryje, bo ma w ogóle lepszy trening w społecznym mimetyzmie.
Moniko,pczywiscie ze Birkenstock doskonale wtapia sie w
alternatywnoekologiczne widzenie swiata,lubie tych niepoprawnych
marzycieli 😀
Zapewne, vesper, gdzies tam przy stole. Ale dla mnie znamienne jest, ze nie zetknelam sie jak dotad z rasizmem w kolejce do kasy, w autobusie, metrze, poczekalni dentystycznej czy na murach. I wiem, ze gdyby rasistowski napis na murze sie pojawil, zniknalby w ciagu godziny, natychmiast zmyty lub zamalowany. Wiekszosc, zdecydowana wiekszosc ludzi, o krtorych sie tu ocieram, po prostu tego nie toleruje.
Przeczytala wczoraj interesujace doniesienie bodaj z lodzkiej edycji GW. Na sporym gmachu jakiejs szkoly specjalnej pojawil sie ogromny napis „Smierc zydpowskim frajerom”. Wisialo to i wisialo, az wreszcie po uplywie jakiegos czasu i licznych ponoc interwencjach ktos (wladze dzielnicowe? ) zamalowal w tym napisie jedno slowo – zydowskim. Zostalo smierc …. frajerom. Reporter zapytal wiec kogos z dyrekcji szkoly dlaczego zezwalaja na to by takie graffItto zdobilo ich mury i ze przeciez dzieci. I uslyszal uspakajajaca odpowioedz: no bo my na to uwagi nie zwracamy, a z naszych dzieci i tak zadne nie potrafi czytac…
Zono,oportumizm jest cecha powszechna.Oczywiscie w systemie totalitarnym powszechniejsza ale i w „starych” demokracjach
codzienna.Rasizm niestety tez i co smutne nie tylko taki subtelny ale w Berlinie coraz czesciej jawny.
Heleno!!!!!! to co piszesz o tej reakcji na ten napis jest okropne!!!
A skąd się w ogóle bierze myślenie w kategoriach rasy? Bo według mnie stąd, że się pewne rzeczy słyszy powtarzane przez rodziców, krewnych, znajomych i znajduje potwierdzenie tego wśród kumpli, na murach, w środkach przekazu, itd. A jak się od dzieciństwa słyszy, że myślenie rasistowskie jest obrzydliwe i że „w naszej sferze to nie wypada”, to prawdopodobieństwo, że się nagle samemu rasizm zacznie kochać jest dość znikome.
W ostatnich 20-30 latach w wielu krajach Zachodu rasizm stał się właśnie czymś z rodzaju „nie wypada”, a co za tym idzie głównie domeną lumpenproleteriatu. Dzieci z middle class (albo wyżej) uczą się, że nieładnie jest być rasistą mniej więcej tak samo, jak nieładnie jest bekać przy stole. Nie musi nawet koniecznie za tym stać jakaś głęboka podbudowa ideologiczna. Po prostu pewnych rzeczy się nie robi, jeżeli jakoś od tego lumpenproletariatu chce się odróżniać. Dlatego nie ma się co dziwić, że middle class może rasistowskich poglądów nie mieć. To jest zwyczajnie out.
Bobiku,to nie ” klasy spoleczne” to ludzie maja i werbalizuja
poglady
a to jest chyba dowcip
http://wiadomosci.onet.pl/2082702,11,zaskakujaca_deklaracja_posla_po_ws_wyborow_prezydenckich,item.html
To ma sens, Bobiku. Tylko czy mineło już wystarczająco dużo czasu? 20-30 lat, to jest akurat tyle, żeby wychować w tym podejściu jedno pokolenie. Czy to aby nie za mało jeszcze, by uznać, że problem udało się z pewnych społecznych warstw wykorzenić?
No właśnie, Rysiu. W Berlinie rasizm coraz bardziej jawny. Ale czy wśród klientów Twojej księgarni, czy raczej w takich dzielnicach jak Kreuzberg czy Marzahn? A w ogóle raczej na wschodzie, czy raczej na zachodzie Niemiec?
Geografia rasizmu w Niemczech nie jest żadną tajemnicą. Przede wszystkim nowe landy i tzw. „socjalne punkty zapalne”, co jest eufemizmem dla określenia lumpenproletariatu.
Oczywiście i w starych landach się zdarza, nie czarujmy się. Ale wiele, wiele rzadziej i na ogół jest to związane z jakąś formą społecznego wykluczenia, czyli po prostu szukanie underdoga.
w ksiegarni zdecydowanie NIE!
my jestesmy” pozbierani” z calej Europy a i nasi klienci tez
gorzej jest w dzielnicach zapalnych jak Neuköln czy Lichtenberg
gdzie jest czesto bardzo groznie
juz czas na sen,do …………wiec 😀
Vesper, mnie jest dość trudno określić na czym polega całkowite wykorzenienie. Bo przecież sam jeszcze się czasem potrafię złapać na jakimś niewykorzenionym nawyku myślowym, czy automatyzmie językowym. Powiem na przykład o kimś, że ma mentalność Kalego, w ogóle nie zastanawiając się nad tym, jak to jest obraźliwe dla Kalego. Ale gdyby nie ogólna atmosfera, w której się na takie rzeczy zwraca uwagę, być może nigdy by mi do głowy nie wpadło, że coś jest nie tak i nie miałbym okazji się zawstydzić. W atmosferze przyzwolenia na rasistowskie zachowania i wypowiedzi nie ma tak istotnego narzędzia samo- i społecznej kontroli jak wstyd. Wszystko wolno, to co się mamy obcinać.
Wydaje mi się, że kiedy większość przedstawicieli jakiejś grupy społecznej będzie bardzo szczerze zdziwiona, że można kogoś ocenić na podstawie koloru skóry czy wyznania, wtedy będzie można uznać że myślenie w kategoriach rasy czy religii zostało wykorzenione w obrębie tej grupy i jej najbliżyszym otoczeniu. Teraz to chyba jeszcze nie ma miejsca. Na razie jest odruch „my tak nie robimy” i pewne poczucie wyższości w związku z taką postawą, co akurat uważam za pozytywny objaw. Elity powinny wytyczać pewne standardy. Gorzej jak w społeczeństwie nie ma elit, jak w Polsce na przykład 🙁
Tak, ja też to jakoś tak widzę, że pierwszym krokiem jest rozpowszechnienie się jakimś zachowań czy postaw wśród elity, w środowiskach opiniotwórczych, potem przesiąkanie tego do middle class, na początku jeszcze w charakterze pewnego snobizmu, a potem dość powszechne zaakceptowanie jako oczywistości, której nie uznają tylko absolutni niewychowańcy albo ciołki.
Oczywiście taki proces nie musi iść po prostej, może mieć pewne zachwiania i regresy, ale jak się raz zacznie, to wcześniej czy później na ogół swoje zrobi. 😉
Z brakiem elit to jest dla mnie właściwie odrębny temat. I chyba bym powiedział tak, że martwi mnie nie tyle ich brak, co powstanie czegoś, co nazywam fałszywą elitą (nie mylić z łże-elitą). Nie tylko w Polsce zresztą. Chodzi mi o to całe celebryctwo, superstarstwo, telewizorstwo i wojewódzkie wielkości w krajowej skali. W przekonaniu bardzo dużej grupy ludzi to właśnie jest elita i wzór do naśladowania. Opinia na jakiś temat znanego piłkarza jest istotniejsza od opinii profesora uniwersytetu. Arbitrem elegantiarum okazuje się znienacka jakiś ścichopęk, czy Do…
Dość! Bo spać nie będę mógł! 🙄
W Polsce i innych byłych demoludach nędza jest tym większa, że elity zostały przetrzebione, a potem zapanował kult buractwa. Przepraszam, ale straszne mnie ta kwestia boli. Uważam, że Polska ucierpiała najbardziej nie tyle na braku niepodległości, wolności słowa itp, co właśnie na totalnym schamieniu.
A co do profesora uniwersytetu … Wiesz, Bobiku, że opinia piłkarza znaczy więcej niż zdanie profesora, to jest straszne. Ale jeszcze straszniejsze jest to, jak widzisz że ten czy tamten profesor, może i sa fachowcami w swojej dziedzinie, ale poziomem osobistej kultury i etyką, nie różnią się od średniej krajowej. Za każdym razem, kiedy widzę coś takiego, płakać mi się chce. Masa jest takich ludzi na uniwersytetach, którzy okopali się na swoich katedrach i pilnują, żeby broń Boże licho nie przyniosło jakiegoś mądrego młodego człowieka na stanowisko asystenta. Bo będzie zawyżał poziom, studenci będą lgnąć … Nie wszędzie tak jest oczywiście, ale wystarczająco tego dużo, by zaczęło wpływać na jakość całości.
Tym optymistycznym akcentem kończę i mówię dobranoc 😉
Mniwe to tez boli, vesper. A pamietam, ze zaczelo bolec juz gdzies na poczatku lat siedemdziesiatych, kiedy pare lat po wyjezdzie z Polski zaczelam sie spotykac na zachodzie z przyjaciolmi. I uswiadamiac sobie, ze to co kiedys w kregach inteligenckich, w „dobrych domach” bylo czyms absolutnie nie do pomyslenia, jest nie tylko dopuszczalne i codzienne, ale kazdy moj protest wywolywal zdumienie, zarzuty o „brak elastycznosci”, i poczucia humoru, o zbytnia pryncypialnosc. Nie mowie o „brzydkich slowach”, ja je znam, tytlko o czynach niedopuszczalnych dotad w tym srodowisku, czesto profesorskim od kilku pokolen. . Raptem zaczela sie przed nami rozwierac przepasc. Bardzo to przezywalam, wiele lat.
No, niestety, vesper – pokłóciłbym się chętnie i zaprotestował, ale głos wewnętrzny mówi mi, że masz rację. 🙁 Też widzę często w kraju jakąś taką dziwną mieszankę posttotalitarno-postmodernistycznego „wszystko jest dozwolone” z pszeniczno-buraczaną erupcją schamienia. Strasznie smutna i odrzucająca mieszanka.
To sie zaczelo w moim, urodzonym po wojnie pokoleniu. Starsi tego nie mieli. 🙁
Mnie się zdaje, że w ostatnich, powiedzmy, 15 latach, dokonał się jakiś kolejny skok jakościowy. Nie czuję się w tej chwili na siłach wdawać w analizę, dlaczego tak się stało, ale podejrzewam, że pewne zaślepienie tych prawdziwych, czyli łże-elit 😉 , spowodowane „radością z odzyskanego śmietnika” odegrało tu dużą rolę. Elity bez walki oddawały pole każdemu chamowi, który wrzasnął „wybili, panie, za wolność wybili”, zapewnił, że komuny nigdy nie lubił i na narodową nutę rżnąć potrafi. A jak parobek już wszedł na salony, to po pierwsze kłonicą resztki tych elit wygonił, żeby mu nie przypominały, gdzie dawniej stała kanapa. No a potem jeszcze wynaleziono Jacka Kurskiego i ten przełom technologiczny dokonał reszty. 🙄
😆 😆 😆
🙁 🙁 🙁
poniedzialek,ciemny jeszcze
niestety bez mrozu,moja wspaniala pierzyna wytrzepana czeka
ja trace cierpliwosc powoli,jest mi tak przyjemnie w S-Bahnie
siedziec w pierzynie i gazeta w rece,ale jest ciagle za cieplo 🙂
brykam wiec w obowiazki
bryku,fiku 🙂
O, ho, ho ileż tu kwestii arcyważnych do omówienia!
Niestety muszę sobie chwilowo szlaban na pisanie na blogu nałożyć. Na szczęście tylko do popołudnia.
Teraz niecierpiące zwłoki obowiązki.
Miłego dnia, u nas słońce 🙂
Żono,
na początek, to chyba szukałabym wyjaśnienia bulwersującego zachowania w krakowskiej szkole i nie tylko tam, w mechanizmach spirali milczenia i konformizmu.
Na początek, zaznaczam.
A teraz juz naprawdę „spadam” do obowiązków.
Spirala milczenia
W myśl teorii spirali milczenia Elisabeth Noelle-Neumann świadomość posiadania poparcia opinii publicznej sprzyja wypowiadaniu zgodnych z nią poglądów, a w przypadku przeciwnym – ludzie zachowują milczenie. Następuje spiralny proces wyciszania jednych i wzmacniania innych opinii. Opinie częściej głoszone publicznie mogą mieć nawet siłę przecenianą.
Teoria ta wskazuje na wartość milczenia jako sposobu wyrażania opinii, może również tłumaczyć rozbieżności między sondażami opinii publicznej a wynikami wyborów.
Środki przekazu mogą wpływać na opinię publiczną, przyczyniając się do rozpowszechnienia wspieranych przez siebie opinii, nakręcając jeszcze ową spiralę. Wpływ ten może ocierać się o manipulację; stąd idea czwartej władzy.
Konformizm to uleganie faktycznemu lub wyobrażonemu naciskowi innej osoby lub grupy ludzi.
Dzień dobry 🙂 Czy jest takie przysłowie „nie chwal pogody przed końcem listopada”? Jak nie ma, to niniejszym je wprowadzam. Chwalili, chwalili i tak wychwalili, że dziś sikawica jak z podręcznika. 🙁 Nie wiem, czy się rynna nie urwie.
I zimno. Nic bym dziś nie miał przeciwko sporemu kawałkowi pierzyny. U mnie w domu nie grzeją tak, jak w S-Bahnie. 😉
A u Jotki jakieś zwłoki, pewnie też niezbyt ciepłe. 🙄
nie jest jakoś fajnie, o nie…
Tak, ta spirala milczenia krótko a skutecznie opisuje mechanizm. I ważne to podkreśenie, że nacisk może być faktyczny lub wyobrażony. Bo dużo jest sytuacji, zwłaszcza w systemach nietotalitarnych, kiedy ten nacisk faktycznie jest tylko wyobrażony.
Przypomniałem sobie zresztą, że ja o tym mechanizmie już kiedyś dobry tekst czytałem, tylko trochę inaczej napisany. Może znacie, na końcu okazywało się, że król jest nagi. 😉
A komu by się miało przypomnieć, jak nie Tobie, Bobiku szczeniaczkiem podszyty 😉
Pendant do wczorajszej rozmowy o elytach. 😉
http://www.polityka.pl/kultura/aktualnoscikulturalne/1500617,1,zostac-gwiazda.read
Niech se lud siedzi przed telewizorem albo oglada obrazki w Vivie. Bedzie mial mniej glowy do krucjat.
Zastanowilo mnie przeczytanie zdanie, ze ktos tam „jest na chaju”. Raczej bym tego chaja wykropkowala. 😆
Też na to zwróciłem uwagę i sobie pomyślałem, że słowo „haj” wydało się pewnie komuś nieortograficzne. 😀
A czy oglądanie obrazków w Vivie rzeczywiście może zmniejszyć chęć do krucjat? Myślę, że wątpię, chociaż z uzasadnieniem zaczekam, aż mi się ono w głowie ułoży. 😉
Poza tym jestem bardzo zajęty, bo muszę trzymać dom, żeby go wiatr nie porwał. 🙄
Moze zdanie „gwiazdy sa na chaju” to byl zwyczajny czeski blad z poprzestawianiem samoglosek? Tez bym wykropkowala.
wieje,pada….buro,ponuro 👿
U nas nie aż tak źle, ale do wyjścia nie zachęca, więc nie wychodzę. Choć powinnam. Od tygodnia nie mam pieczątki potwierdzającej, że mój samochód może się poruszać po drogach.
vesper,kto potrzebuje pieczatke Ty czy samochod?
niech idzie sam po pieczatke 🙄
jotko,ciekawa ta teoria „spirali” 🙂
czytajac Bobika „link” odkrylem to……
http://www.polityka.pl/kultura/rozmowy/1500957,1,rozmowa-z-jerzym-illgiem.read
ide trzymac doniczki na balkonie !!!!!!
Słusznie, Rysiu! Samochód jest od tego, żeby sam chodził, a nie żeby za niego chodzono. 😆
Vesper, co tam jeszcze masz do załatwienia? Zaraz tu udowodnimy, że jest to absolutnie niekonieczne. 🙂
A czy tej pieczątki nie da się zamówić w jakimś sklepie internetowycm? 🙄
Bobiku, no więc tak … Ze spraw najpilniejszych to ta pieczątka w dowodzie rejestracyjnym, przelew za polisę AC OC NW (ojoj, aż mnie portfel boli). No i laptop do serwisu. Tak się zbiesił, że jak codziennie nie poleży ze dwie godzinki na balkonie, to nie ruszy. Jakby się Tomasza Manna naczytał. Kuracjusz jeden. Mam trochę dość tych sanatoryjnych praktyk.
vesper, może zamiast polisy nowy laptop? po co polisa samochodowi, który sam się nie potrafi sobą zająć… 🙄
Nie ma sprawy, vesper. Kwestię pieczątki już omówiliśmy. Niech sam idzie. Przelewu dokonaj z pustego w próżne, wtedy mniej boli. Na kuracjusza trzeba napuścić Rosjankę, może wtedy będzie bardziej skłonny do akcji. Coś jeszcze? 🙂
No, kurczę, chyba firmę jakąś otworzę. Bobik. Załatwianie Wszystkiego Od Ręki (Łapy?). Kiedy problem ci wynika, przyjdź z nim zaraz do Bobika. Nie trać czasu na zmartwienia, Bobik w raj ci życie zmienia. Gdy wrednego masz kłopota, Bobik mu popędzi kota. Bo-bo-bo Bobik na wszystko ma sposobik. Ole!
Z takimi hasłami reklamowymi chyba nawet do telewizji się nadaję. 😛
A gdy wejdziesz juz na chaja
Przyjdz odwiedzic Mordechaja.
Nie zamierza ci pomagac,
ale mozesz z nim poskakac
Bobiku, może założymy spółkę. Mój mąż już od dawna twierdzi, że prowadzę z sukcesem Biuro Przekładania Wszystkiego na Później. Są sprawy, które lepiej załatwić od łapy, są takie, które lepiej przełożyć. Razem podbijemy rynek. A foma dobrze kombinuje. Nowy laptop zamiast polisy. Jeden wydatek mniej, a radości więcej. Może od razu z Rosjanką w zestawie, gdyby też zaczął prątkować.
Mordko, może też być wersja alternatywna:
Nie zamierza ci pomagać,
ale szarpnie z tobą draga.
Jasne, że dobrze kombinuję, jak już zaczną kombinować, to tylko dobrze.
A laptop z Rosjanką? 🙄 Byle klawiatura nie była z cyrylicą jedynie…
Vesper, może być i spółka. Dział Załatwiania Wszystkiego Od Łapy i Dział Przekładania Wszystkiego Na Później. W ten sposób tworzą się dwa kierownicze stanowiska. Klient decyduje, które usługi bardziej mu odpowiadają. Nie ma to zresztą większego znaczenia, bo reklamacji i tak się nie uwzględnia.
Rosjance załatwiamy zezwolenie na pracę, czy ryzykujemy na czerwono i czarno?
Bobik, zawsze mnie pobijesz lepszymi rymami. Ja, niestety, posiadam tylko czestochowskie i jest to powodem mojego glebokiego zmarKOTnienia. 👿
Mordko, ja w ogóle nie miałem intencji konkurencyjnych, tylko rozrywkowe. Psy, w przeciwieństwie do Kotów, znajdują szpas w podawaniu pomocnej łapy. 😉
Myślę, że na czerwono i czarno, tylko umieścimy ją w pustelni parmeńskiej, żeby było dyskretniej. Parma dobrze się kojarzy – serowo i szynkowo.
Kulinaria – zawsze! I najlepiej w pustelni, bo wtedy jest mniejsza szansa, że ktoś przyjdzie i wyżre. 😆
Cele już mamy, siedzibę i władze, czas do roboty.
Komu, komu bo idziemy do domu
Komu coś na później przełożyć?
Komu Ad Graecas Calendas odłożyć?
Komu coś załatwić od łapy
Komu przełozyć nie spłacone raty?
Komu lat odrobinę zdjąć z karku
Komu kłopotów zdjąć trochę z barków
Komu, no komu? Bo idziemy do domu
Cele są… na ile lat przydzielone? i za co? za niepłacenie podatków?
Za jeżdżenie bez aktualnego badania technicznego pojazdu. Odłożenie przez biuro na później, nie chroni przed odpowiedzialnością karną.
Cele nasze malutkie – nie świata zbawianie,
jedynie załatwianie oraz odkładanie.
A że w celi załatwić się da bardzo wiele,
chyba jasne, bo zwykle ma się w niej kibelek.
Kibelek w celi w celi kibelek
Do szczęścia wielu nie trzeba wiele…
Poprosze dzis bardziej o kulinaria niz martyrologie, bo planuje lunch na Thanksgiving, i zastanawiam sie, czy zrobic apple pie, czy pumpkin pie, ale wychodzi mi, ze pewnie oba – stale rozwiazanie takich dylematow w naszym domu. 🙂
A propos pumpkin pie, to wczoraj widzialam w Wholefoods specjalny pumpkin pie kit, ktory skladal sie z podpieczonego spodu, i kartonika z przygotowanym srodkiem (jajka, mleko, cukier, przyprawy, i przecier z dyni – przygotowanie zajmuje piec minut!). W ten sposob samemu nie trzeba sie napracowac, ale ma sie satysfakcje z „domowego” wypieku. 😉
Wracajac na chwile do wczorajszej rozmowy, to na pewno rasizm latwo nie przechodzi, ale gdzies trzeba zaczac, i wlasnie uwazanie go za towarzyskie faux pas jest calkiem dobrym punktem wyjsciowym (jak napisal Bobik). Z tym, ze przy dzisiejszym zamieszaniu z elitami, nie tylko w Polsce zreszta (choc w Polsce dzieje sie to na szczegolny sposob zw wzgledu na uwarunkowania historyczne), powoduje ze czasem ten sposob nie jest do konca skuteczny. Po prostu latwo jest sie pokazac jako „kontestator politycznej poprawnosci”, „bojownik o wolnosc slowa” i ogolniej juz mowiac wrog zasiedzialych elit, ktore z niewiadomych sobie powodow przypisuja sobie rzad dusz. Tak wlasnie robia przywodcy roznych nieprzyjemnych populizmow, na obu kontynentach, grajac na tym, ze egalitaryzm jest przeciez w jakims stopniu wartoscia wyznawana i przez elity. W ten sposob mozna je dobrze zastraszac i trzymac w szachu – o czym ciekawie napomknal Bobik wczoraj, piszac ze polskie elity tak latwo oddaly pole w ciagu ostatnich 15 lat.
I na koniec – na calym swiecie panowal przez ostatnie 30 lat trend do zwiekszania efektywnosci gospodarczej, z naciskiem na wyksztalcenie raczej waskie i nakierowane praktycznie, a ksztalcenie prawdziwych elit to jednak kosztowna sprawa, z efektywnoscia majaca niewiele wspolnego. Do tego potrzeba ciaglosci przekazywania kompetencji kulturowej, u swoich podstaw humanistycznej, a przynajmniej mocno niepraktycznej (np. fizyka teoretyczna). Przypomina mi sie jeden z esesjow Milosza, ktory wiele dziesiatek lat temu rozmawial z wydawca „Reader’s Digest”, ktory go przekonywal, ze to jest wlasnie przyszlosc – krotkie fragmenty latwych do przyswojenia tekstow, w niewymagajacej wiekszego wysilku umyslowego formie. Oczywiscie Milosza taka perspektywa przerazila, ale nie mogl ukrywac, ze w kulturze popularnej czesto rzeczywistosc okazywala sie jeszcze gorsza, bo juz w ogole o czytelnictwo nie oparta – wlasnie gdzies na poziomie doniesien o zyciu celebrytow i „artystow” wyprodukowanych na potrzeby rynku przez specjalistow od wizerunku i marketingu…
Prowadzenie firm w celach to nie jest tak całkiem nowy patent. 🙄 Historycznie rzecz biorąc, już kolega Al C. swoją firmą z okolic kibelka kierował. A IV RP ten patent tak udoskonaliła, że już chyba żaden poważny biznesmen bez niego się nie może obejść.
Oj, to kształcenie wąskich specjalistów… Ja umiem mnóstwo różnych rzeczy – leżeć, siadać, podawać łapę, robić rolkę, skakać przez patyczek, itd, itd. Ale myślicie, że łatwo mi znaleźć płatne zajęcie? Wszędzie żądają nieprzekroczonych sześciu miesięcy życia i trzydziestu lat praktyki wyłącznie w leżeniu, albo wyłącznie w aportowaniu. To, że umiem i jedno, i drugie, a dotychczas zajmowałem się trzecim, automatycznie stawia mnie w gronie podejrzanych. 🙁
Taaaa, dawno, dawno temu byłam na rozmowie kwalifikacyjnej, na której wyciągnięto przeciwko mnie moje wykształcenie – jeden kierunek przyrodniczy i jeden humanistyczny. Pani rekrutująca była szczerze zdegustowana, jak można mieć tak niesprecyzowane zainteresowania. No i jak można sobie radzić w dwóch tak odległych od siebie dziedzinach. To po prostu tragedia, kiedy ktoś nie jest bardzo wąsko wyspecjalizowany. Cała rozmowa wyglądała trochę jak kabaretowy skecz, co mi się po bardzo krótkiej chwili udzieliło i postanowiłam pociągnąć ten sytuayjny humor nieco dalej. Bardzo ciekawe doświadczenie 🙂
Nie Ty jeden, Bobiku… I wlasnie takich wszechstronnych Bobikow nam potrzeba. 🙂 I przekazywania takze wiedzy zdecydowanie przy pierwszym ogladzie niepraktycznej, zamiast produkowania samych specjalistow od businessu, marketingu, administracji, albo higieny dentystycznej. Nie zeby bylo cos zlego w tych zawodach, ale dlatego, ze bez tych bardziej niepraktycznie wyksztalconych po prostu nie ma sie elit (oprocz elit businessu i bankowosci). Mysle, ze proces przeksztalcania Polski po 1989 roku polozyk ogromny nacisk na doganianie cywilizacyjne bardziej rozwinietych krajow, wiec ksztalcenie specjalistow wylacznie od spraw praktycznych uznano za priorytet. I teraz wychodzi tak plasko i kulawo… Poza tym ta zmiana nastawienia wypadla w czasie, gdy swiatowa moda szla w kierunku homo economicus, wiec to sie dodatkowo wzmocnilo. Podobnie jak wzmocnila to w Polsce tradycja wprowadzania obowiazujacego „nowego” przez kolejnych pryszczatych obowiazujacych zmian w mysleniu – za kazdym razem dzialo sie to wyjatkowo bezpardonowo, przerywajac ciaglosc elit, ktore lepiej sie maja, gdy ewoluuja, niz kiedy sa zmieniane od czasu do czasu metodami rewolucyjnymi.
Powinnam dodac – i takich Vesper nam potrzeba… 🙂
Moniko, zdecydowanie oba pie’sy 🙂 – gotowanie, gotowanie 🙂 i piękna przymglona jesień
No tak, Thanksgiving, piesy pieką… 🙁
U nas piekna mgla, i jesienna cisza. Dobra pogoda do pieczenia i gotowania, Wando. Jakie robisz nadzienie do ptaszyska? 🙂
Juz Ci w zeszlym roku donosilam, Bobiku, ze jesienia przejezdzam trasa 2 w kierunku Bostonu kolo znaku „Fresh Baked Pies”… O zgrozo! Ale pisza, ze albo jablkowy albo z dyni, a Ty nie jestes ani z jednego, ani z drugiego, wiec powinienes czuc sie bezpiecznie. 😀
Ja nadal nie mam czasu 🙁
Też trochę znam anegdotek na temat „rozmowy wąskokwalifikacyjne”. Nawet niekoniecznie z własnego życia. Ostatnio jedna opowieść osoby trzeciej mnie kompletnie wyprowadziła z równowagi, a druga niebywale rozśmieszyła.
Ta pierwsza dotyczy dziewczyny 24-letniej, która w jakiejś kulturalnej (!) instytucji w Berlinie nie została przyjęta na studencką praktykę (bez wynagrodzenia oczywiście), ponieważ jej życiorys zawierał niepokojące luki. 😯 Pan kwalifikujący zbeształ ją za to, że po maturze przez rok zastanawiała się, na jakie chce pójść studia, nie ucząc się w tym czasie i nie pracując, następnie została dyplomowaną ergoterapeutką, a dopiero potem jej się kultury zachciało!
A ta druga jest śmieszna, jak się ją opowiada dłuuugo, tak jak przebiegała w czasie rzeczywistym, bo w skrócie może też okazać się smutna. Tym razem chodzi o znajomego, który też miał dość podejrzany życiorys, bo jest muzykiem, przez jakiś czas pracował jako dziennikarz, potem studiował pedagogikę kultury i zapragnął uczyć w szkole wychowania plastycznego (Kunst). W tym celu musiał się udać do urzędu decydującego o tym, kto ma prawo nauczać tegoż. I rozmowa w urzędzie, bardzo dłuuuga, przebiegała mniej więcej w tym duchu:
– Proszę pana, ja panu nie mogę uznać tego dyplomu, bo tu nigdzie nie stoi Kunst.
– No dobrze, ale Kunst należy przecież do kultury, więc skoro jestem pedagogiem kultury, to i Kunstu.
– Nie, proszę pana. Kultura to kultura. Ja muszę mieć dokument, gdzie będzie napisane Kunst.
– Ale tutaj, o proszę, w spisie przedmiotów, które mieliśmy na studiach, jest na przykład historia sztuki, kompetencja medialna, pedagogika muzealna, metodyka…
– Pan nie rozumie. Mnie jest potrzebne słowo Kunst, a nie jakaś komponenta medialna…
– Kompetencja.
– Wszystko jedno. Ja jestem tylko urzędniczką, niczego nie studiowałam, ale na swojej pracy się znam i wiem, że jak mam panu uznać Kunst, to muszę mieć jakiś papier, gdzie wyraźnie stoi Kunst…
Itd.
Cholera, może jednak nie takie śmieszne. 🙄
smieszne, troche smutne, Bobiku. To mi przypomina rozmowe z komputerem czasem.
Nie nadziewam, Moniko – inna mama nadziewa 🙂 a to mi sie udało 🙂
Bobiku, i smieszne i smutne zarazem, i pokazuje, ze to zjawisko nie tylko dotyczace Polski. Mozna powiedziec, ze urzedniczka baardzo wasko wyspecjalizowana (wlasciwie glownie w rozpoznawaniu na papierze slowa Kunst). 😉 Na pewno zupelna odwrotnoscia opisanej sytuacji sa rozmowy kwalifikacyjne w firmie meza (wiem, bo on sam je przeprowadza), gdzie ceni sie dowiadczenie w wielu dziedzinach, i zadaje sie pytania dotyczace ogolnych zainteresowan. No, ale to szczegolne miejsce, gdzie swiadomie sie promuje innowacyjnosc i kreatywnosc, bo dzieki nim sie robi pieniadze.
I tu wlasnie chcialam dodac, ze sa ekonomisci, ktorzy uwazaja, ze wyksztalcenie ogolne, w tradycji humanistycznej, a wcale nie tylko specjalistyczne, przeklada sie wlasnie na korzysci ekonomiczne. Pisze o tym noblista w dziedzinie ekonomii, Amartya Sen, ktory porownal poziom zycia w roznych indyjskich stanach, i najlepiej wypadly te stany, gdzie byl wiekszy dostep do wyksztalcenia ogolnego (i co wazne, ten dostep obejmowal dziewczynki i kobiety). Sen w ogole promuje humanistyczne podejscie do ekonomii, a w swoich seminariach uzywa tekstow literackich (w tym Dickensa, Mordechaju!) – w czym zreszta wyraza tradycyjne wartosci hinduskie nieoddzielania tak mocno roznych dziedzin wiedzy i ludzkiej dzialalnosci, tyle ze podparte solidnymi, wspolczesnymi metodami naukowymi.
Wando, to rzeczywiscie Ci sie udalo. 🙂 A ja robie nadzienie w oddzielnym naczyniu, bo to skraca czas pieczenia i bardziej estetycznie wyglada na stole, a poza tym jest podobno bezpieczniejsze (mniejsze ryzyko zatrucia surowymi sokami z miesa). W tym roku bardzo tradycyjnie, z orzechami i selerem naciowym z cebulka. Za to nie bede robic slodkich kartofli, bo maja przyjsc gotowe, razem z goscmi. 🙂
Chybaście mnie zarazili kulinariami. Idę robić krulasz (wiem, Króliku, że to wygląda niemal na prowokację). Tylko jeszcze wcześniej udzielę instrukcji obsługi Bobika 😆
Wie Paryż, Buenos Aires, Kinszasa i Zdrój Lądek –
do serca bobiczego wyłącznie przez żołądek.
Chcąc wzgląd Bobika zdobyć, nie zjawiaj się przypadkiem
miast ze sztukamięsowym, z roślinnym jakimś kwiatkiem,
nie przynoś mu pralinek, masz wtedy przechlapane
(no, chyba że wątróbką są gęsią nadziewane),
nie śpiewaj serenady, niewczesne to awanse,
bo tylko z serdelkadą mieć możesz jakieś szanse
i – jeśli z samobójczą nie nosisz się intencją –
nie próbuj być przenigdy do miski konkurencją ❗
Zostalo troche bardzo dobrych serdelkow z lunchu, to Ci od razu do miski podrzucam, Bobiku. 🙂 I jeszcze ladny artykul z Huffposta o „untasking”, czyli przerwie od ciaglych zajec, po to, zeby po powrocie robic je lepiej, z wieksza swiadomoscia ich nadrzednej motywacji – zyczliwosci wobec innych (autor pisze wlasciwie o lovingkindness). Troche to o „czastce Marii” sprzed paru dni, choc bez zadnego specjalnego religijnego odniesienia (a jezeli, to juz do tradycji szabasowej).
http://www.huffingtonpost.com/marc-lesser/doing-less-means-more-pro_b_365995.html
A teraz ide ploszyc indyki z tarasu. 🙂
Moniko to zrob tym indykom zdjecia i podeslij nam 🙂
A moze je udomowisz: utarasisz?
Podobalo mi sie o tym wyciszeniu, to jak ladowanie akumulatorow. Cos jest na rzeczy bo juz tyle ludzi zauwaza ten pęd i czesto jałowy bieg.
Zrobie, Wando. 🙂 A dzisiaj je ploszylam raczej wyjatkowo, bo ostatnie liscie zbieralam do toreb przed jutrzejsza zbiorka przez miasto do kompostowania (ostatni termin). Zwykle to sie raczymy herbata w towarzystwie indykow, ktore przygladaja sie nam z umiarkowanym zainteresowaniem przez drzwi od tarasu. Dosc spore to ptaszyska, zwlaszcza pan indyk.
A wyciszanie sie od czasu do czasu to cenna rzecz, i istnieje w sumie w wielu tradycjach – dlatego ujal mnie ten artykul. Nawet sesje jogi koncza sie chocby krotka medytacja (a w kazdym razie powinny).
Kończą się, mamy teraz nową „panią od jogi” – to jeszcze pewnie nadal taka joga-gimnastyka, ale bardzo pilnuje tych ostatnich pięciu minut ciszy-kontemplacji-wsłuchiwania się, jak również wyłaczania a nie tylko wyciszania telefonu – bardzo podkreśla, że to taka godzina dla nas i cały świat może zaczekać. Podoba mi się ta młodziutka pani.
Nasze też się kończą 10 minutami leżenia w ciszy i ciemności. Cisza jest ważna. Każdego dnia trzeba mieć choć chwilę na pobycie z własnymi myślami, na nic ponierobienie. Nie wiem tylko, czy ta oczywista, zdawać by się mogło, rzecz zasługuje by ją przedstawiać trochę jak nową prawdę objawioną. Ale myślę sobie, że pewnie dużo ludzi nawet nie wie, jak bardzo tej chwili spowolnienia tempa potrzebuje.
Pies też musi czasem trochę przyhamować. Choćby po to, żeby uczciwie strawić. 🙂
zmiennie…
Za stara jestem na takie szaleństwa biometeo 🙁
Miłego dnia 🙂 i niech się on nie waży byc inny!!!
Widzę, że możemy zacząć wspólne ćwiczenie yogi w sieci 🙂
Leje, wieje, świeci, prześlicznie 😀
Dzień dobry. 🙂 Jakoś mi dziś wyjątkowo pasuje pomysł, żeby ten dzień był miły. Dlatego nie będę z samego rana opowiadał, co wyczytałem podczas prasówki, nie będę wrzucał linków, po których natychmiast adrenalina skacze i w ogóle nie będę się zbyt nachalnie odwoływał do realności. Na to jest czas i później, kiedy już psychiczne oraz intelektualne systemy odpornościowe będą całkiem rozbudzone. 😉
Na razie – śniadanie, kawa, blog własny plus blogi zaprzyjaźnione… Miło się dzień zaczyna. 😆
Dzien dobry. Czy wszyscy sie trak przerstraszyli zaooiwiedzi milego dnia, ze ich zamurowalo z nieprzyzwyczajenia?
Ja tam sie nie dam terroryzowac milym dniem i powiem, ze cala noc snily mi sie potrworne koszmary bo nieopatrznie obejrzalam wczoraj program 4 Kanalu brytyjskiej komercynje telewizji, gdzie pokazano koszmarne sceny z Nigerii, gdzie pleni sie od paru lat zjawisko oskarzania malych (3-8-letnich) dziec oto, ze sa wiedzmami, czarownikami, obdarzanymi przez Szatana zdolnoscia nie tylko do zatruwania studni, ale skazywani na smierc w strasznych mekach najblizszej rodziny i sasiadow. Dzieci te sa wyrzucane do buszu, albo torturowane (wydlubywanie oczy, wbijanie rdzawych gwizdzi w glowe) albo zabijane, jesli Szatana z nich nie da sie wypedzic innymi spoosbami. Przypomnialam sobie wtedy, ze pare lat temu przetoczyla sie przez tutejsza prase historia odnalezienia w Tamizie pocwiartowanych zwlok osmioletnioego czarnego chlopca. Dochodzenie doprowadzilo do jego cioci, mieszkajacej w Londynie, pod ktorej czula opieke dziecko zostalo wyslane przez rodzicow z Nigerii wlasnie. A ciocia uznala ze jest opetane przez Szatana.
Troche o tej dziwnej chrzescijanskiej sekcie w Nigerii (popularna jest tez w Kongu) pisaly wtedy gazety, ale starannie unikalam czytania.
Wczoraj mnie to niestety dopadlo w postaci tego programu.
Pokazano przy okazji kawalek filmu pt The End of the Wicked przygotwanego przez ten wlasnie kosciol, na czele ktorego stoi „prorokini” Helen Cos-tam.
Jest to nieopisany koszmar. Cala noc mi sie to snilo.
Was chyba tez podrecze:
http://www.youtube.com/watch?v=PjwaXbVZ-XY&NR=1
Czekanie do południa, żeby podzielić się koszmarem to musiał być dopiero koszmar…
U mnie jeszcze nie ma poludnia, tylko ranek. Ledwo kawe wypilam .
No tak, miły dzień nie może trwać nieprzerwanie. 🙁 To by było całkiem nierealne.
Ta koszmarna historia z dziećmi-czarownikami w Kongu trwa już od dawna i wcale nie w ramach jakiejś sekty. Jest to, niestety, zjawisko dość powszechne i „zwyczajne”. I przy całej jego potworności stosunkowo łatwo je wytłumaczyć – w rodzinie bieda z nędzą, żyć nie ma jak, kolejne nieszczęścia walą się na głowę, sił brakuje… Jakiś to powód musi mieć, kogoś trzeba obarczyć odpowiedzialnością. I jak się nie ma na podorędziu racjonalnego wytłumaczenia, to się zwala na czary. Tylko że w takim wypadku czarownik musi zostać ukarany. Ale jak to zrobić? Dawniej, w małej wiosce, karała cała społeczność, ale w mieście trudno byłoby ukarać kogoś obcego bez wchodzenia w konflikt z prawem. Najprościej, jak czarownikiem okaże się ktoś z rodziny. Kto? Na pewno nie żywiciel (ew. potencjalny żywiciel) rodziny, czyli ojciec. Na pewno nie matka, bo kto by harował i obsługiwał wszystkich? No więc musi to być jedno z dzieci. Często zresztą one nie są torturowane czy zabijane, tylko wyrzucane na ulicę i niech sobie jakoś radzą, co ma tę „zaletę”, że w rodzinie jest mniej gąb do wyżywienia.
Tak to pozornie beznamiętnie opisuję, ale zapewniam Was, że jak o tym pierwszy raz przeczytałem, to też spać nie mogłem.
Nie. Nie jestem w stanie uwierzyc, ze bieda jest glownym powodem.
Warto przeczytać „Heban” Kapuścińskiego. On wprawdze nie pisze o tego typu sprawach, ale daje niezły wgląd w sposób myślenia Afrykańczyków. Nie we wszystkich kulturach ocen moralnych dokonuje się na skali: dobro – zło. W kulturach Dalekiego Wschodu jest to raczej płaszczyzna równowagi lub jej braku.
Oczywiście w niczym to nie umniejsza potwornosci tego typu postępowania. Niemniej przy szukaniu motywów, mechanizmów trzeba też wziąć pod uwagę inny rodzaj ogladu świata, inną hierarchie wartości i sposobu wartościowania.
Swietny program TV al-Jazeera o procesach czarownikow w innym afrykanskim kraju. Naprawde swietny. 24 min.
http://www.youtube.com/watch?v=WIbLtTqXUZ8&feature=related
Heleno, Jotka ma rację – oprócz biedy inny sposób myślenia, inna hierarchia wartości. W Afryce jak najbardziej dokonuje się ocen moralnych na osi dobro-zło, tyle że tam uprawianie czarów jest złem i ktoś, kto ukarał czarownika, spełnia dobry uczynek. A nad tym że tak naprawdę u podłoża tego karania dzieci-czarowników leży bieda, brak perspektyw i brak edukacji, karzący się nie zastanawiają. Na ogół brak im nawet narzędzi intelektualnych, żeby to zanalizować. Kuzyn tak zrobił, sąsiad tak zrobił, to i ja zrobię. Tyle. 🙁
Nie trzeba tu Afryki
U nas też mamy dzikich
I różne inne kliki
Co lubią gęste mgły
To dla nich też safari
Urządzić chętnie chwalę
Pojadą tam za karę
Niech lwy topią w nich kły!
Tam, gdzie pojawia się argumentacja o odmienności postrzegania świata przez ludzi z innego kręgu kulturowego, tam zawsze same narzucają się takie tematy jak europejskie poczucie cywilizacyjnej wyższości oraz tolerancja i jej granice itp.
Wpadłam dosłownie na chwilę, więc nie mogę rozwinąć myśli. Napiszę tylko, że można przyjąć postawę „oni tam tak postrzegają świat” i nic z tym nie robić. Ba! Nawet uznać, że nie mamy moralnych uprawnień do zrobienia czegokolwiek, poza jakąś być może pomocą humanitarną. Można też uznać, że jest to obiektywne barbarzyństwo, wyjątkowo obrzydliwa zbrodnia i absolutnie należy temu położyć kres (jak, to już temat na osobną dyskusję, chodzi mi bardziej o uznanie moralnego obowiązku). Ale aby przyjąć tę drugą postawę, trzeba mieć punkt wyjścia do oceny, czyli trzeba uznać wyższość własnego systemu wartości. I to otwiera właśnie pole do rozważań o granicach tolerancji, których rozwijać nie będę, ale wszyscy na pewno wiedzą o co chodzi.
No, wlasnie, vesper. Ja mam tez w tej dziedzinie takie liberalne rozdarcie. 😆 😆 😆
Jest chyba tylko jedno wyjscie – takioe jak wybrala Basia, corka WandyTX. Budowac szkoly, zakladac biblioteki, ratpowac kogo sie da.
U „nas” 400 lat temu tez byly procesy czarownic.
Tak jest! Rapować kogo sie da!
Dobrze, ze mamy na dworze chociaz jednego blazna 😈
Wiesz, Heleno, ja już chyba tego liberalnego rozdarcia nie mam. Uznałam wyższość systemu wartości, w którym funkcjonuję i który z oddaniem zgłębiam. Brzmi to zupełnie niepoprawnie politycznie, wiem. Ale to nie znaczy, że nie szanuję innych kultur, zwłaszcza tych, które zdołały rozwinąć własną filozofię i zbudować własną cywilizację. Szanuję, ale nie uważam, że absolutnie każda wizja świata jest równoprawna i ma równe prawo do ochrony swojego istnienia.
Ja tez oczywoscie tak, vesper, nie uwazam (jak nie uwazam tez, ze slang z Harlemu jest tak samo dobry jak jezyk Szekspira – byla taka szkola myslenia w moich czasach).
Moje rozdarcie polega na tym, ze az nadto dobrze pamietam jak sie konczyly „nasze” misje cywilizacyjne zarowno w Afryce jak i na innych kontynentach. Cortez tez w koncu niosl kaganek, w imie wyzszej cywilizacji i lepszej religii chrystusowej.
Rozdarcie Heleny…
O tym marzą hieny 😎
Od tamtego czasu my też zrobiliśmy jakieś postępy 😉 Ktoś powie, że owszem, mamy bardziej zaawansowaną technologicznie broń. To też. Ale używamy jej z większym umiarem, a to już dowodzi postępów w myśleniu 🙂
Wychodzi na to, że znowu się zgadzamy 😉
Zapożyczone –
Kiedys ludzie byli sobie bliżsi
broń nie niosła daleko…
Proponuje zdelegalizowanie wszystkich religii i innych irracjonalnych wierzen na calym swiecie pod grozba kary smierci albo odebrania im telefonow komorkowych. Opornym mozna tez przylozyc krzyzem w czaszke. 👿
Cicho, Mordko. Nie ujawniamy za wczesnie.
Zacznijmy od wyrugowania wiary w moc czarnych kotów.
Potem się weźmiemy za białe myszki…
Ale zostawiajac wiare w moc rozowych sloni.
No wlasnie – czarownice palilismy w systemie ocen moralnych. Nawet juz jak nie palilismy czarownic, to lubowalismy sie w chadzaniu na publiczne egzekucje, calymi rodzinami, bo zdarzyla sie okazja. Dopiero oswiecenie powoli wprowadzilo nieco inne myslenie na ten temat, ale i to nie przeszkodzilo wprowadzac w Europie pomyslow zniszczenia calych grup etnicznych w imie roznych wyzszych idealow – i bylo to nie tak dawno temu, wiec mowienie o wyzszosci naszej cywilizacji w stylu Vesper mnie osobiscie nie odpowiada. Przynajmniej nie w taki sposob – nasza cywilizacja rozwijala sie i ewoluowala historycznie, az uznala np. ze torturowanie nie jest czyms w niej pozadanym (tudziez zatruwanie ludzi gazem i palenie nimi w krematoriach, linczowanie czarnoskorych, albo wydarzenia typu Srebrenica lub Jedwabne). Mozna powiedziec, ze nasza cywilizacja powoli, choc nie od razu i nie wszedzie, z krokami do tylu (takimi jak ostatnio wojna w bylej Jugoslawii) doszla do obecnego rozumienia praw czlowieka (a i tak robi sie wyjatki w stosunku do imigrantow, albo ludzi podejrzanych o terroryzm).
Zas naszemu patrzeniu na inne cywilizacje grozi cos, co Edward Said opisal w swojej slynnej ksiazce (obawiam sie, ze w Polsce slabo przyswojonej, lecz niezwykle szanowanej w kregu kultury anglsaskiej) pt. „Orientalism”, w ktorej przestrzegal wlasnie przed postrzeganiem innych kultur przez pryzmat wyzszosci kultury europejskiej. Nie oznacza to wcale zakazu krytyki np. torturowania w innych kulturach, ale ostrzega przed wydawaniem latwych i powierzchownych ocen innych kultur bez uprzedniej proby ich zrozumienia w ich kontekscie kulturowym i historycznym. Czasem te same pojecia w innych kulturach sa lapane w nieco inna siatke pojeciowa, ale podstawowa zasada niekrzywdzenia innych wystepuje w sumie wszedzie. A wyjatki od niej czesto sa aberracja tej kultury, podobnie jak my dzisiaj uznajemy, ze aberracja naszej kultury byly praktyki Corteza i Kolumba, niewolnictwo, i pare innych spraw (niektorych calkiem niedawnych), ktore w ramach naszej wyzszosci wygodnie umykaja naszej uwadze.
Co nie znaczy, ze tak jak sie upomnielismy kiedys o to, zeby nie torturowac u nas, nie powinnismy tego robic w odniesieniu do innych – w imie wspolnego czlowieczenstwa, a nie kulturalnej wyzszosci.
Na razie mogę brać udział tylko z doskoku, bo robota mnie złapała i za łeb trzyma. 🙁 Ale żeby było jasne, jakie mam zdanie: nie twierdzę, że wszystkie ale to wszystkie systemy wartości są równoprawne i wobec tego jak komuś jego system nakazuje zjadanie niemowląt, to ja będę z radosnym uśmiechem się temu przyglądał i podsuwał mu kolejne niemowlę do pożarcia. Niemniej jednak, kiedy spotykam się w innym systemie wartości z czymś, przeciwko czemu moja dusza się buntuje, najpierw usiłuję zrozumieć – skąd się to wzięło, jakie ma kulturowe zaplecze, w jakich grupach społecznych znajduje oparcie, itd. Bo samo powiedzenie „ja wiem lepiej” niczego nie załatwia. Dyskutować z innym systemem wartości i podważać to, co nawet w jego obrębie jest wynaturzeniem można tylko, kiedy się rozumie.
A bywa i tak, że kiedy się zrozumie, pewne rzeczy przestają oburzać (nie mówię tu oczywiście o takich sprawach jak dzieci-czarownicy, obrzezanie kobiet, czy – na szczęście już byłe – masakrowanie stóp dziewczynkom w Chinach), bo nie są wcale jakimś obiektywnym złem, tylko nie przystają do naszych wyobrażeń i przyzwyczajeń.
Ale czywiście trzeba rozróżnić między zrozumieniem, szukaniem przyczyn, a akceptacją, czy wręcz pochwałą. To wcale nie to samo.
Łajza. 🙂 Mniej więcej to samo z Moniką mówimy.
zeen, nie mógłbyś przyjść i wyrugować z mojego domu szarych myszek? Mordechaj obiecywał, ale znowu dziś widziałem, że mi cholery z miski wyżerały. 👿
Wiesz Heleno, też jakiś czas temu widziałam ten (podobny?) program. A wcześniej czytałam książke jakiegos Afrykańczyka (? nie pamiętam już) i tam historia zetknięcie jego wioski z misjonarzami chrześcijańskimi. W tej wiosce również zabijali małe dzieci uznane za opętane, np. biźniaki. I misjojnarze oczywiście te czyny potępiali. Ale konsekwencją wejścia misjonarzy w zamknięty świat wioski było nie tylko narzucenie nowej religii części ludności ale rozbicie całej nienajgorzej (poza tymi dziećmi) choć inaczej działającej struktury społecznej.
Rzeczywiscie, Lajza, Bobiku. 🙂 I doskok takze mnie chwilowo dopadl, jak Ciebie (przynajmniej do mojego poludnia)… 😉
I z Wanda Lajza takze… 🙂 Postaram sie namowic te indyki, Wando, do zapozowania do fotografii (co chyba nie bedzie trudne, bo one niestrachliwe). 🙂
Bobiku,
chętnie, tylko, że ja nie wierzę w szare myszki…
Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak wyrugować wiarę w szare myszki także z Ciebie piesku…
No, trudno, zeen. Jak nie ma innego wyjścia… 🙁
Ale przynajmniej proszę, żebyś wtryniał mi swój system wartości nie ogniem i mieczem, tylko poprzez rozpicie mnie, narzucenie mi pasztetu sztrasburskiego zamiast suszonego pemikanu, tudzież zapoznanie mnie z pieniądzem, zastawą stołową i literaturą pornograficzną.
No właśnie. Ja też próbuję zrozumieć. Czasem nie jest to nawet takie trudne. Najłatwiej jest w przypadku kwestiach mało istotnych i moralnie neutralnych. Gdzieś się je widelcem i nożem, gdzieś pałeczkami, gdzie indziej palcami. Tam, gdzie pali się na stosie wdowę czy morduje dzieci, sumienie się wzdraga i choć rozum przyjmuje kulturowe podłoże takich zachowań, to sumienie wzdraga się nadal. Największy problem jest w przypadku dylematów z pogranicza. Weźmy pierwszy lepszy przykład emancypacji kobiet w krajach islamskich. Rozumiem odmienności kulturowe i je szanuję. Przyjmuję do wiadomości, że moje własne pojęcie równouprawnienia ma się do tamtejszego gruntu jak pięść do nosa, więc nawet nie próbuje oceniać w kategoriach czyje lepsze. Ale wiem, że tendencje emancypacyjne w szyickim Iranie są silne, praw dla siebie domagaja się również Saudyjki (ograniczam się do dwóch sztandarowych przedstawicieli dwóch odłamów islamu). To już przestaje więc być kwestia, że mi się wydaje, że kobiety powinny mieć tam większe prawa, ale jest to zgodne z ich własnym oglądem. A skoro one postrzegają swoją sytuację jako niesprawiedliwą, to chyba ja też mam prawo do takiego postrzegania. Czy nie?
Myślę, że w ramach myślenia tolerancyjnego łatwo o przegięcie w drugą stronę, za którą już nie ma ładnych motywacji, tylko paternalizm w czystej postaci – my tu wprawdzie nie praktykujemy mordów na dzieciach, ale dla tych dzikusów to jest dobre. Takie podejście podważałoby uznanie człowieczeństwa tych ludzi. Uważam, że tak myśleć nie wolno. To prawda, że kilkaset lat temu cywilizacja, w której żyję, paliła na stosach czarownice. Ale w Chinach torturuje się więźniów, handluje ich organami do przeszczepów, zagania do pracy kilkuletnie dzieci. Mam mieć do tego filozoficzny stosunek, bo tło kulturowe jest inne? Może i jest inne, ale w tych przypadkach czuję się uprawniona do morlanych ocen, ponieważ większość tych zjawisk nie odbywa się w wyłącznie kulturowym kontekście. W pewnym wymiarze istnieje wspólny mianownik dla tych zjawisk i tych z „mojego” świata. Tym wspólnym mianownikiem jest mamona. Jeśli ktoś coś robi dla zysku, to twierdzę, że kierują nim dokładnie takie same instynkty, niezależnie do jakiego kręgu kulturowego należy.
Zarazara…
Mordechaj wyraźnie mówił: najpierw ukatrupić, potem po łbie krzyżem walić a na koniec do komórki…
Mordechaj jest z tradycyjnej szkoły konkwisty. Ale są też inne szkoły. Ja żądam konkwisty humanitarnej! 👿
Te siatki pojeciowe nawet we wspolnej cywilizacji chrzescijanskiej (judeo-chezscijankiej) sa nieraz bardzo trudne do przeskoczenia. Pokazuje to jakze dobitrnie t.zw. publiczna debata po strasburskim orzeczeniu o krzyzach w panstwowej szkole i pisannym wloskim prawue, ze takie krzyze musza w szkolach wisiec.
Nie sposob wlasciwie przeskoczyc gleboko zakorzenionego myslenia, ze krzyz byl i pozostaje „znakiem milosci”, niezaleznie od swojego kontekstu. Koniec. Nie ma o czym dyskutowac. Wtedy nawet myslaca i otwarta osoba jak Dominika Wielowiejska, corka myslacego i otwartego dzialacza katolickiego, zadaje na lamach swego liberalnego organu filuterne pytanie: Czy koleda moze kogos obrazac czy komus przeszkadzac?
Moja odpowioedz na to pytanie brzmi: Owszem, zalezy od okolicznosci, tekstu koledy i w jakim celu przeciwko komu i pod jakim przymusem jest spiewana. Nie musi, ale moze.
Ale taka odpowiedz zawsze sie spotka w Polsce z kompletnym niezrozumieniem, oskarzeniem o zla wole i kreceniem kolka na czole.
Leszek Kołakowski napisał kiedysś, że to co wyróżnia cywilizacje europejską i jest jej centralnym punktem to zdolność do smokwestionowania. Nam się to wzieło chyba z Oświecenia, a tymczasem inne kultury maja ta lekcję chyba mniej odrobioną.
W tym sensie zgadzam sie z Vesper.
Niedawno, chyba w Wysokich Obcasach był bardzo ciekawy wywiad K. Geberta z młodą Rwandyjką, która straciła etnicznych rzeziach większość swojej rodziny. Przyjechała do Europy, a konkretnie do Francji, by tu w bibliotekach i rozmowach studiować Shoa. Studiowała europejską refleksje po Zagładzie, aby móc zrozumieć to co wydarzyło się w jej kraju. oczywiście , nie ma tu żadnego powodu do samozadowolenie, jacy to jesteśmy oświeceni, że najpierw mordujemy naszych sąsiadów, a potem piszemy o tym mądre ksiązki. Niemniej jednak fakt, że nasza kultura jest zdolna do takiej refleksji napawa jakiegoś rodzaju ( choć ograniczonym) optymizmem.
Myslę, że nie chodzi tu o poczucie wyższości, ale zachowanie jednak zdrowego rozsądku. Nie każda struktura społeczna, nawet działająca sprawnie powinna byc podtrzymywana.Jest wiele takich struktur ( również w historii Europy) , które działały i działają bez zarzuti a są opresyjne wobec słąbszych i głeboko niemoralne.
Bliska mi jest tez uwaga Vesper, że pod płaszczykiem odmienności kulturowych, zachowania tradycji, poczucia tożsamości itp, w wielu przypadkach chodzi o pieniądze i władzę . Jak słucham tych mułłów z Iranu i Arabii Saudyjskiej,albo przywódców afrykańskich to wydaje mi się , że zachowanie status quo leży przede wszystkim ich osobistym interesie, a reszta to dorobiona ( lub przerobiona z religii) ideologia.
Vesper, nie tylko mamona. Żądza władzy też jest na przykład silną motywacją popełniania czynów okropnych. Albo motywacje ideologiczne lub religijne – czy w ich imię można okropności usprawiedliwiać?
Tak że nie wydaje mi się, żeby klasyfikacja według motywacji była tu kluczową sprawą. Ja mam raczej podejście „po owocach ich poznacie je”, czyli jak komuś dzieje się krzywda i on sam to jako krzywdę odczuwa, to jestem skonny uznać to za zło.
Przyczyny tego zła są oczywiście nieobojętne, bo jeżeli np. u źródeł zła leży bieda czy ciemnota, to zwalczyć je można edukacją i podniesieniem poziomu życia. Jeżeli czysta żądza władzy, jak w większości dyktatur, to można podnosić międzynarodowy raban. Tylko że zdarzają się również dyktatury albo monarchie absolutne, które są błogosławieństwem dla ludności i ona wcale nie chce ich zwalczać. I co wtedy? Zwalczać mimo wszystko, w imię naszych wartości?
W tych sprawach strasznie trudno jest rozciąć nożem: tu czarne, tu białe i wiemy, jak trzeba. Dlatego ja raczej wolę zawsze rozdzielać włos na czworo i tysiąc razy obejrzeć każdy konkretny przypadek ze wszystkich stron, zanim wydam o nim jednoznaczną opinię.
A najczęściej w ogóle jej nie potrafię wydać. Choćby w sprawie dzieci-czarowników. Oczywiście, że ze swojej, europejskiej perspektywy uważam to za straszne i żal mi tych dzieci okropnie, ale żal mi również ich rodziców, bo oni na ogół nie mają w ogóle świadomości, że czynią zło. Są przekonani, że czynią rzecz właściwą. To jest w gruncie rzeczy sytuacja, jak w starożytnym dramacie – starcie dwóch racji, a między nimi dusza zbolała. 🙁
Sąsiadko, zdolność do samokwestionowania nie jest wyłącznie cechą cywilizacji europejskiej. Istnieje np. nurt tzw. oświeconego islamu, który też to robi. Rzucę tu pierwsze z brzegu nazwisko: Basam Tibi. Tylko że w tej chwili wiele głośniejszy jest islam triumfujący, któremu samokwestionowanie jest z gruntu obce i przez to mamy wrażenie, że innego islamu nie ma. Są samokwestionujące nurty w Afryce (to bardziej skomplikowane, bo tam są różne podziały religijne i kulturowe w poprzek religii) Myślę, że Monika zaraz podrzuci nam coś o samokwestionowaniu buddyjskim 😉 , a może jeszcze ktoś coś. I właściwie (o tym już chyba też Monika pisała) z tymi nurtami oświeconymi w jakiejkolwiek kulturze wcale nie tak trudno nam się spotkać i ustalić wspólny mianownik.
Mamona to był tylko przykład. Można w to miejsce wstawić wiele innych, ale żądza władzy rzeczywiście wydaje mi się doskonałym, bo bardzo uniwersalnym przykładem, obowiązującym pod każdą długością i szerokością geograficzną, w dowolnym kręgu kulturowym.
W kwestii dzieci-czarowników nie mam żadnego dylematu, ponieważ nie uważam, by czyjeś subiektywne poczucie słuszności czyniło go uprawnionym do zadawania cierpienia słabszemu. Ale oczywiście rozumiem, że ci, którzy mordują (czy wypędzają) swoje dzieci, nie postrzegają tego w takich kategoriach. Tyle, że to nie chwieje moją oceną tej sytuacji.
Odnośnie samokwestionowania, o którym wspomniała Sąsiadka – tenże sam Leszek Kołakowski wspomina również o zagrożeniu, które z tego samokwestionowania może płynąć. Bo co innego, kiedy kwestionujemy, by zrozumieć i naprawić zło w nas samych, a co innego, kiedy zaczynamy podkopywac fundament i stawiać wszystko na głowie. Kiedy się zagalopujemy w myśleniu w kategoriach tolerancji dla odmienności kulturowej, to szybko zabrniemy w kozi róg i zaczniemy twierdzić, że każda koncepcja jest równouprawniona. Właśnie dlatego napisałam, że dla osobistego użytku uznałam wyższość systemu wartości, w którym funkcjonuję (nie wiem, gdzie Monika doczytała się, że uznaję wyższość cywilizacji europejskiej, bo tak tego nie ujęłam i nie uważam, by były to pojęcia tożsame). Daje mi to solidną płaszczyznę odniesienia.
A czy nie jest tak, że w gruncie rzeczy każdy w jakiś tam sposób uznaje wyższość własnego systemu wartości, bo inaczej by go nie wyznawał? 😉 Tylko że to nie musi przeszkadzać w zrozumieniu, że zapewne również „ci inni” dokładnie tak samo jak ja są przekonani o swojej racji. I mamy do wyboru: albo zacząć się tłuc i patrzyć, kto kogo przeprze, albo próbować się nawzajem zrozumieć i znaleźć płaszczyznę do dyskusji i zbliżania stanowisk.
Ja zresztą też mam swoją granicę tolerancji: kiedy ktoś mnie usiłuje zmusić do uznania jego wartości. Wtedy daję sobie pełne prawo do powiedzenia: nie! I analogiczne prawo przyznaję dysydentom, odstępcom od tego systemu wartości, w którym wyrośli. Ich prawa do herezji też jestem skłonny bronić zębami i pazurami.
A co do dzieci-czarowników, to ja też nie mam dylematu, czy z mojego punktu widzenia uznać to za złe. Ale nie przeszkadza mi to rozumieć dylematu moralnego rodziców, którzy są postawieni wobec miłości czy lojalności rodzinnej, a z drugiej strony przekonania, że ich dziecko jest źródłem zła. To jest dylemat, którego nie da się zrozumieć i odczuć bez znajomości afrykańskiego systemu wartości. Tak samo to, że nie jestem przekonany o istnieniu praw boskich, nie przeszkadza mi w odczuciu dramatu Antygony. Po prostu próbuję w miarę możliwości wleźć w czyjeś buty.
Samo odrzucenie przerz nas zjawisk takich polowania na czarownice czy okaleczanie dziewczat w niektorych krajajchj jest jednak czesto malo skuteczne w praktyce. Czescoiej mozna jedynie wybierac, a raczej godzic sie na oslawione mniejsze zlo. Ten momernt jest swietnie pokazany w tym donisieniu al-Jazeery z Republiki Srodkowej Afryki . Prokurator prowadzocy sprawe wiedzm i czarownikow powiada, ze ze lepiej aby kazde oskarzenie o czary rozpatrywal sad, niz ludnosc sama rozprawiala sie z „czarownikami”. W sadzie maja przynajmniej szanse na uniewinnienie.
Pewnie podobnie lepiej byloby by w Somalii obrzezanie dziewczat odbywalo sie w szpitalu niz na wyklepanej ziemi w chacie, z pomoca kawalka stluczionego sloika czy rdzawego noza.
Co oczywoscie nie zwalnia nas z powinnosci zwalczania tych brutalnych i nieludzkich praktyk dostepnymi nam sposobami.
Myślę, że każdy uznaje wyższość swojego systemu wartości, tylko to tak nieładnie brzmi, że nie każdy to przyznaje.
Co do płaszczyzny porozumienia, to taka jest właśnie idea tolerancji. Strony uznają swoje własne wartości za „lepsze”, ale szukają modus vivendi.
Gdy jednak ktoś zaczyna opowiadać, że wprawdzie jest chrześcijaninem, ale uważa, że w imię tolerancji religijnej nie wolno mu odmawiac racji wierzeniom animistycznym (bo w końcu były tu w Europie obecne na długo przed chrześcijaństwem), to ręce mi opadają. Bo to żadna tolerancja, tylko pomieszanie z poplątaniem, okraszone aksjologicznym indyferentyzmem ubranym w new age’owe szatki. Miałam do czynienia z takim przypadkiem, nie jest z kapelusza wzięty.
O tak, Heleno, to są właśnie dylematy na miarę antycznej tragedii. Nie, jak ocenić w kategoriach moralnych, tylko co konkretnie w tej sprawie zrobić. Pragmatyzm mówi, że wybrać na razie mniejsze zło, ująć te praktyki w jakieś reguły (procedura sądowa dla dzieci-czarowników, konieczna zgoda pacjentki na obrzezanie). Sumienie nie lubi takich kompromisów, ale …
No i na to wszystko, w naszej rzeczywistości (ale tej Afrykańskiej też) wkracza Kościół ze swoją niezgodą na takie kompromisy. Przecież jest jasne, że powszechne używanie prezerwatyw ograniczyłoby epidemię AIDS, ale nawet to jest zbyt daleko posuniętym ustępstwem.
Nie da się ukryć, że znowu się zgadzamy. 😀 Zarówno w tej sprawie, że w wielu głowach panuje kompletne pomieszanie z poplątaniem (a co, ja też sięgam czasem do poczucia wyższości) 😉 jak i w tej, że praktyka istotnie zmusza do wielu kompromisów. I według mnie tych kompromisów nie ma się co wstydzić, bo dziki upór i zacietrzewienie typu ideolo wiele więcej szkód światu wyrządziły, niż kompromisy.
A teraz muszę zawrzeć jakiś kompromis między chęcią dalszego blogowania i pragnieniem zjedzenia kolacji (którą trzeba wcześniej ugotować).
Oczywiście kompromisowo wybieram kolację. 😆
No, nie, istnieje lepszy kompromis: poznosic wszystkie talerze, miski i kieliszki na biurko, jesc po kolei jak leci na surowo, odstawiajac puste naczynia na podloge, obok przepelnionych popelniczek.
POczekac do jutra z odnoszeniem do kuchni. How’s that?
Samokwestionowanie istnieje rowniez w buddyzmie (stad zagadki koany, ktore ucza spojrzenia inaczej na dana kwestie, a takze w hinduizmie, gdzie wyraza sie to w odslanianiu kolejnych zaslon Maji, czyli iluzji).
Problem, jaki widze w naszej dyskusji polega na tym, ze my widzimy innych bardzo czesto jako monolit, nie znajac roznych trendow wewnatrz odmiennych i odleglych od nas kultur. Zrozumiale – ale dobrze brac na to porawke. (Wtedy nawet Vesper, z ktora niestety nie bardzo nadal sie zgadzam, wlasnie przez propagowanie owego poczucia wyzszosci, choc oczywiscie zgadzam sie z krytyka zlych praktyk we wspolczesnych odmianach islamu dotyczacych traktowania kobiet; wdow sie w Indiach juz raczej nie pali, choc pozycja kobiet, zwlaszcza w nizszych kastach pozostawia wcviaz wiele do zyczenia.) I nadal uwazam, ze unikanie brzmienia paternalistycznego przez czasem wrecz karyturalna wersje innych kultur, wobec ktorych dczuwa sie wyzszosc, raczej podcina wlasna misje pomocy i przeciwstawiania sie praktykom nie do przyjecia. I zawsze dobrze pamietac, ze sami nie jestemy bez winy – nawet w calkiem niedawnej przeszlosci. Tyle, ze zyjac wewnatrz wlasnej kultury sluchamy od dziecinstwa wlasnych narracji na te tematy, a za malo sie interesujemy narracjami drugiej strony (np. dotyczacych kolonializmu). To tyle na razie, bom i ja zajeta.
A, i jeszcze jedno, Vesper – nie bardzo zrozumialam Twojej wypowiedzi na temat pogladow jakiegos chrzescijanina na wierzenia animistyczne. Moze wytlumaczysz mi, dlaczego Ci rece opadaja – bo na przyklad mozna nie przyjmowac czyichs wierzen w calosci, ale doceniac, ze cudza siatka pojeciowa chwyta czesc z tego co nam, w naszym systemie jakos umknelo. Zwlaszcza, ze przeciez nasza chrzescijanska tradycja przejela sporo z innych zrodel (nawet nasza niedziela, czyli Sunday, byla poczatkowa poswiecona bogowi-sloncu, w ten sposob zmieniajac nasza tradycje w stosunku do judaistycznej). Pomeszanie z poplataniem stalo sie juz wiele, wiele lat temu (co do aksjologicznego indyferentyzmu tez duzo mozna byloby powiedziec, gdy do budowania religii milosci przylaczyly sie wartosci cesarstwa rzymskiego).
Oglądaliśmy niedawno z panem mężem http://www.filmweb.pl/f473040/3+kobiety+w+r%C3%B3%C5%BCnym+wieku,2008 No i byliśmy z lekka zaskoczeni. Matka i córka prowadzące samochód, swobodnie rozmawiające z obcymi mężczyznami, ani śladu policji obyczajowej. Wszystko niezmiernie odległe od opresyjnych relacji i obrazów, do jakich przyzwyczaiły nas media.
Jeżeli jeszcze nie czytaliście, to koniecznie http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1500847,1,jak-sie-dzis-robi-wiadomosci-tv.read
Moniko, wiara w jedynego Boga i uznawanie boskości sił natury (a juz zwłaszcza, gdy przyjmuje to postać praktyk rytualnych) są według mnie wewnętrznie sprzeczne. Można być albo chrześcijaninem, albo oddawać cześć drzewom. Nie można być jednym i drugim. Uzasadnienie tkwi w istocie chrześcijaństwa jako religii monoteistycznej. Co tu więcej dodać. Jeśli ktoś tak woli, to niech praktykuje wierzenia animistyczne. Jestem całym sercem i mózgiem za prawem tej osoby do jej własnej duchowości. Ale nie można rozciągać pewnych pojęć ponad miarę. W chrześcijaństwie funkcjonuje wiele nurtów, ale politeizmu nie da się w nim pomieścić, choćby się miało najbardziej otwarty umysł.
Co do grzechów kolonializmu – zgoda. Przy czym też należy pamiętać, że kolonializm nie miał na celu misji cywilizacyjnej, tylko ekspansję ekonomiczną i jako taki swoim założeniom się nie sprzeniewierzył. Nie bronię – stwierdzam tylko, że podobnie jak wyprawy krzyżowe nie były to misje pokojowe z samym już założeniu. Jednak małe ale – jeśli zwyczaj sati został niemal całkowicie wykorzeniony, to Indie zawdzięczają (?) to jednak zakazowi kolonialistów, a nie własnej zdolności samokwestionowania.
o rety, kiedyś wrócę, żeby przeczytać na spokojnie wszystkie argumenty ale teraz łapki w miski i do roboty bo mi chlebek przerośnie i inne takie też.
Happy Thanksgiving dla obchodzących i wpadne po.
🙂
Myście czytali, ale nie wiem czy oniście. 😆
Haneczko, nie znam tego filmu, więc trudno mi o nim coś powiedzieć, ale z autopsji mogę powiedzieć, że w Iranie (dokładniej Teheran i okolice) policja obyczajowa jest, choć nie w każdym miejscu równie operatywna, zakazu prowadzenia samochodu przez kobiety nie ma, a jak chodzi o rozmawianie z obcymi mężczyznami to zależy od środowiska. Na ulicy kobieta raczej obcego mężczyzny nie zagadnie, bo nie wiadomo, kto zacz i jakie ma poglądy, ale gdzieś np. na uczelni, jeżeli sama nie jest ortodoksyjna, to czemu nie.
Pamiętam, że mnie w Iranie szalenie zaskoczyło, że jest bardzo dużo kobiet „widocznie” pracujących, w miejscach publicznych, począwszy od pograniczniczek, po spikerki w telewizji. Wszystkie wprawdzie w chustach, ale niekoniecznie w czadorach.
A co jeszcze sobie tam uświadomiłam – my widzimy Iran jako kraj ortodoksyjnie muzułmański, ale to trochę tak, jak ludzie na Zachodzie uważali Polskę za kraj komunistyczny. Tak naprawdę u nas przecież oprócz niewielu komunistów i nie tak znowu wielu opozycjonistów, była głównie milcząca większość, która chciała się jakoś tam najwygodniej jak można przez życie przetelepać i tak samo jest w Iranie. Mnóstwo ludzi za republiką islamską nie przepada, ale siedzą cicho i co najwyżej robią niedozwolone rzeczy prywatnie, jak nikt nie widzi.
Vesper, podejrzewam, że Monika, tak samo jak ja, zrozumiała, że chodzi Ci o to, że jak ktoś jest chrześcijaninem, to nie powinien spokojnie patrzeć na to, że inni są animistami. Dopiero po Twoim uzupełnieniu złapałem, że chodzi o połączenie chrześcijaństwa i animizmu w wierze jednego i tego samego człowieka.
A tak w sumie, to podejrzewam, że nasze stanowiska w praktyce się nie różnią albo różnią minimalnie, tylko uzasadniamy je inaczej. 🙂
Bobiku, oczywiście, że policja obyczajowa jest 😯
Film skojarzył mi się z monolitem Moniki. Pasjami oglądamy kino z „innego świata”, żeby się choć trochę odsklepić 😉
Chrzscijanstwo jest…hmmm.. troche politeistyczne.. z Bogiem w trzech Postaciach, Matka Boska, zastepami swietych, do ktorych wierni sie modla, wybieraja na swych osobistych patroniow i wstawiennikow. A ci zas czynia… hmmm… cuda – za zycia i po smierci. Dla mnie, przynaje monoteizm chrzscijanstwa jest troche problematyczny.
Ja to szanuje etc. I zakladam, ze moge czegos nie do konca rozumiec. Wiec porosze sie na mnie nie rzucac. Oddaje pole bez boju.
Tylko nie rozumiem jak wiara w czary rozni sie zasadniczo od wiary w cuda. Sorr….
Vesper – wewnetrznie sprzeczne z pewnoscia, jesli ten chrzescijanin uprawial istotnie rytualna czesc drzew, wierzac w to wszystko doslownie. (Mimo to, animizm ma intucje blizsze wspolczesnemu np. mysleniu o ekologii niz tradycyjne chrzescijanstwo, w ktorym ziemi sie czyni sobie podana, podczas gdy animizm czul szacunek do wszystkiego, co zyje.) Mozna mimo to laczyc rozne spojrzenia, bez wpadania w New Age, zwlaszcza oczywiscie, gdy sie bedzie pamietalo, jak samo chrzescijanstwo przejmowalo cudze poglady, nieobecne w nauczaniu samego Jezusa z Nazaretu (filozofia starozytna, politeizm, animizm) dopasowujac je do swojego systemu.
A co do Indii, to system sati odchodzil i tak. Na ile kolonialsisci pomogli, a na ile zatrzymali rozwoj Indii, to juz oddzielna historia. Historia opowiedziana przez bylych kolonialistow bedzie inna od historii opowiedzianej przez kolonizowanych. Sposob myslenia, jaki reprezentujesz, gdy o tym wszystkim piszesz jest opisany przez Saida w „Orientalism” i bardzo Ci te ksiazke polecam. (Obawiam sie, niestety, ze nie byla tlumaczona na polski.) Podobnie jak np. ksiazki Amitava Gosha, jesli juz chodzi konkretnie o Indie, bo sa to cwiczenia w patrzeniu wlasnie z drugiej strony (Gosh jest z zawody historykiem i swoje powiesci pisze w oparciu o zrodla, w tym zrodla brytyjskie). Jest tez swietna ksiazka J.G. Farrella, ktory byl Brytyjczykiem, ktory dowcipnie opisal misje cywilizacyjno-handlowa w „The Siege of Krishnapur” („Oblezenie Krishnapuru”), co zreszta odzwierciedla zmiane perspektywy juz u samych Brytyjczykow. Mam nadzieje, ze z czasem sie to stanie i w Polsce. A mowienia o wyzszosci chrzescijanskiej hierarchii wartosci mozna sobie u nas w Stanach posluchac np. Rusha Limbaugh, bo juz nie w bardziej liberalnych kosciolach protestanckich (choc u Evangelicals na pewno)…
Wando, ja tez niedlugo bede znikac, bo duzo mam przedswiatecznych zajec, wiec juz Ci dziekuje za zyczenia, i zycze Tobie i Twojej rodzinie Happy Thanksgiving. 🙂