Kaganiec
– Mam świetny, nowy pomysł – wyszczekał radośnie Bobik, wpadając do Bernardyna i powiewając entuzjastycznie ogonem. Już miał zamiar wdać się w wyjaśnianie szczegółów, kiedy nagle zauważył z niepozbawionym zainteresowania zdumieniem, że sąsiad trzyma w łapach coś, co wygląda trochę jak średniowieczne narzędzie tortur.
– Bawisz się w gotyk? – zapytał domyślnie.
– Nie przeszkadzaj mi! – warknął Bernardyn – Muszę odkurzyć ten kaganiec oświaty, żeby go nieść przed naszym psim narodem.
– A po co? – zdziwił się Bobik – Myślisz, że nasz psi naród naprawdę tego potrzebuje?
– Głupiś jak niedogryziony pantofel! – skwitował Bernardyn, co Bobika nie zdziwiło, bo większość jego wątpliwości tak właśnie, albo przynajmniej podobnie była kwitowana – Nasz naród jest źle oświecony i kaganiec jest w takich wypadkach konieczny.
– Co to znaczy źle oświecony? – nie zrozumiał Bobik. – Czy chodzi o to, że obsikujemy niewłaściwe latarnie?
– Głup… – zaczął Bernardyn, ale zorientował się, że epitety już były i z namaszczeniem przeszedł do pouczeń. – Sikanie pod latarnią jest w porządku, bo tam jest najciemniej, a ciemność jest bezpieczna. Naprawdę groźna jest pełna jasność. Jakiś biały dzień, albo, nie daj Boże, jasność umysłu. To może doprowadzić do takich okropności, że na przykład każdy będzie sobie wyszczekiwał, co mu się żywnie spodoba. Dlatego jak ktoś wpadnie w sidła pełnej oświaty, to jest bardzo źle i należy temu złu zaradzić przy pomocy kagańca.
– A czy ja mógłbym ci jakoś pomóc? – spytał ochoczo Bobik. – Niewykluczone, że mam wrodzony talent do noszenia. W końcu moim przodkiem był wilk, a on potrafił nosić nawet kilka razy.
Bernardyn przyjrzał się szczeniakowi z powątpiewaniem i pokręcił przecząco łbem.
– Nie nadajesz się. – zawyrokował – Masz podejrzaną skłonność do niezdecydowanego merdania tam, gdzie należałoby wykazać pryncypialność i zatopić zęby. Nie sądzę, żeby nasz psi naród miał z ciebie wielki pożytek.
– Nie musi być zaraz wielki – spróbował się targować Bobik. – Mógłbym ponieść jakiś malutki kaganek.
– Wykluczone! – zadecydował Bernardyn – Jesteś wprawdzie moim sąsiadem, ale to mnie nie skorumpuje. Pryncypialność po pierwsze, po drugie i po trzecie. No, przykro mi, ale po prostu nie wyglądasz na kogoś, kto nadawałby się do niesienia kagańca.
Z coraz bardziej bojowej miny Bernardyna szczeniak wywnioskował, że pora się wycofać. Odwrócił się na piętach, pobiegł do domu, stanął przed lustrem i bacznie przyjrzał się swojemu odbiciu. Niestety wszystko wskazywało na to, że starszy pies miał rację. Bobik istotnie odpadał. Jakąkolwiek zrobił minę lub przybrał pozę, żadna nie pasowała do takiego kogoś, kto by się nadawał.
– Narodzie, zapomnij o mnie! – szepnął ze smutkiem. – Nigdy nie dorównam twoim prawdziwym psim synom. Chyba nawet jak dorosnę, uda mi się ponieść co najwyżej ogonek oświaty.
U Ciebie trawe kosza w ogrodku, Bobiku, i cieszysz sie na sucho na wyjazd, a nas zycie jak najbardziej na mokro. Dodaje trzy filmiki z The Concord Journal jako dowod, choc nie musisz wybierac ulubionego. 😉
http://www.wickedlocal.com/concord/features/x1664759271/VIDEO-Concord-neighborhoods-experience-flooding
I jeszcze trzy zdjecia z centrum Concord (blizej nas). Lewe od gory to tyl Main Street, gdzie zwykle parkuje, jesli jestem samochodem. Dzisiaj raczej nie… A dolne zdjecie to the North Bridge, gdzie odbyla sie slynna Bitwa o Concord, od ktorej wszystko sie zaczelo. Na szczescie w 1775 byly mniej ulewne deszcze w kwietniu…
http://www.concordma.com/blog/2010/03/further-flood-fotos.html
Ide po gumowe pletwy i udaje sie po mleko, ktore zlosliwie dzisiaj sie skonczylo (choc praktyczniej bedzie chyba w wysokich gumiakach).
Och, Moniko! To okropne! Dobrze, ze nie macie Kota, bo musialby caly czas siedziec na dachu garazu, przemoczony jak gabka.
Mam nadzieje, ze Waszego domu nie zalalo????
Kot mógłby jeszcze ewentualnie pływać wokół domu pieskiem. Ale co ma zrobić taki zalany dom? Ani pływać, ani siąść na dachu garażu… 🙁
Wrocilam, nawet jednak glownie sucha stopa, i z mlekiem kozim (dojechalo dzis rano, mimo, ze parkowali przed sklepem w malym jeziorku). Nie jest tak zle, bo wiatr ze sloncem chyba dadza temu rade w pare dni – a taka jest prognoza. Na razie zas niektore ulice w miescie sa zamkniete dla ruchu. My jestesmy o mile od North Bridge, i odrobine na wzgorzu, wiec jakos szczesliwie jest u nas sucho, choc trawnik przed domem i z tylu rzeczywiscie calkowicie nie nadaje sie dzisiaj dla Kotow, tak jest nasiakniety woda.
Trafiłem przypadkiem na ten artykuł, który jest interesującym pendant do niedawnej dyskusji
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/reportaze/1503822,1,ukrywali-zydow-dzis-sami-sie-ukrywaja.read
Chyba przyznacie, że kiedy się to przeczyta, to słowa „ziemia, która zawsze była tolerancyjna” brzmią raczej jak okrutny żart.
Nie czuję się komfortowo z powodu konieczności udowadniania, że nie jestem wielbłądem.
Pisałem, że rozsądnie byłoby raczej pomilczeć, niż wzbudzać kolejną wojenkę o słowa, nie do końca prawdziwe, lecz w dobrej wierze wypowiadane. Sam przecież napisałem, że kardynał wyrzekł raczej wishful thinking, niż prawdę. Przedstawiasz Bobiku kolejny przykład potwierdzający tezę przeciwników Dziwisza i jego słów. Ręczę, że jeszcze setki tysięcy takich przykładów znajdziesz bez trudu. Trudniej będzie znaleźć przykłady działań państwa przeciw wandalizmowi antysemickiemu, nie za dużo też znajdziemy przykładów walki z antysemityzmem przez poskich hierarchów. I właśnie wtedy, gdy jeden z nich, ważny głos KK w Polsce staje po stronie pamięci ofiar antysemitów, chętnie chwytamy go za słowo… Wniosek? Oczekujemy czystości moralnej i czystej prawdy w wystąpieniach osób publicznych szczególnie, gdy występują w słusznej sprawie. A przecież nie całkiem słusznie…
Na wysokich szczeblach hierachii uprawia się dyplomację. W dyplomacji też zresztą ją się uprawia głosząc bez ustanku kłamstwa o odwiecznej przyjaźni między narodami.
Ale zejdźmy niżej.
Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego jak często w życiu ominęliśmy prawdę lub skłamaliśmy zgoła, by ochronić dobro bliskich. Chronimy także swoje dobro kłastwem lub ukrywaniem prawdy, wypowiadając prawdy tzw. niepełne.
I jakoś z tym żyjemy.
A w sytuacji ewidentnej: hierarcha staje po stronie dobra, używając jednego ze schematów dla podkreślenia kontrastu działań wandali z intencją obrony, to my mu robimy kęsim… Bo skłamał, bo nie wyłożył, że niestety, nie zawsze ta ziemia była i jest tolerancyjna…
A swoją drogą to ten cytat:
„Często są w tragicznym stanie, klepią biedę i nie mają pieniędzy, żeby sobie węgiel na zimę kupić, więc siedzą w nieogrzewanych domach – mówi Agnieszka Perzan. – Jest mi przykro, że Polska o nich zapomniała i dostają pieniądze tylko od nas.”
Jest też manipulacją. Tak żyje znakomita większość starych ludzi w Polsce, pozostając na łasce ZUS i pomocy społecznej, najczęściej rodzin. Nie mieli okazji uczestniczyć w funduszach inwestycyjnych, zbudować lokat z godnych zarobków…
I nie piszę tego w intencji zarzucania kłamstwa pani Perzan, ona odniosła się do konkretnej sprawy konkretnych ludzi.
I Dziwisz też
Kiedy czytam coś takiego, to cała moja wiara w człowieka kuli się w kącie. Na dodatek codzienne doświadczenia z rodactwem potwierdzają niestety wnioski płynące z artykułu – w naszym kraju wzajemna wrogość jest podstawą stosunków społecznych 🙁
Bardzo smutny artykul, Bobiku… To, ze wlasciwie nigdy nie mozna bylo tych dzielnych, a tak zwyczajnych przeciez ludzi uhnorowac, jest i niesprawiedliwoscia wobec nich, i wielka strata dla wszystkich. Jak sie okazuje, nawet dzisiaj to honorowanie musi sie odbywac w duzej mierze cichcem. Przypomina mi sie tutaj odpowiedz Zimbardo na pesymistycznie odczytania jego slynnego eksperymentu, kiedy to zaczal program na rzecz rozwijania drugiej strony wiedzy wyniesionej z tamtej, na szczesciej ograniczonej w czasie sytuacji. Ten program wlasnie ma rozwijac takie cechy, ktorymi sie wykazali ci nieliczni, ktorzy nawet w najbardziej kuszacych do tego warunkach, okazuja sie prawdziwymi bohaterami. Nazywa sie to The Hero Project. Tymczasem w Polsce mamy takich ludzi, i poki jeszcze zyja powinnismy zadbac nie tylko, zeby mieli co jesc, i ogrzac sie w zimie, ale takze, zeby swoja obecnoscia, czasem i doswiadczeniem obdarowali inni. Bo prawdziwi bohaterowie, tak jak to zauwaza autor artykulu w Polityce, i jak to niejednokrotnie podkresla Zimbardo, sa zupelnie zwyczajni – oprocz jednego – maja wiecej odpornosci w sytuacjach grupowych, ktore ida w zlym kierunku, zeby powiedziec „nie”. Nawet w Abu-Ghraib cala sprawa wyszla na jaw, bo jedna osoba nie mogla zniesc tego co sie tam dzieje…
A tu wywiad z Zimbardo na ten temat z 2008 roku, z konferencji TED.
http://neuronarrative.wordpress.com/2008/10/20/the-lucifer-effect-an-interview-with-dr-philip-zimbardo/
Zeen, powiem Ci tak od serca: dopieszczaniem Dziwisza niech sie zajmuje Naczelny Dopieszczacz, Michael Shudrich oraz Zwiazek Wyznaniowych Gmin Zydowskich. Oni sa od „dyplomacji” i pieszczot. Ale mnie cieszy kazda wypowiedz Bobika i andsola, o Monice nie zapominajac, ktorzy mowia jezykiem ludzi normalnych i zdroworozsadkowych. Mnie to odwieza rozum i czlowieczenstwo, jakby powiedzial Norwid, tez normalny chociaz wariat. I za to jestem im ogromnie wdzieczna. Wtedy moge sama trzymac twarz na klodke i rozkoszowac sie towarzystwem dobrych ludzi, od tej dobrej tolerancyjnej tradycji . 🙂
To bylam ja, a nie Kot.
Ale mnie cieszy kazda wypowiedz Bobika i andsola, o Monice nie zapominajac, ktorzy mowia jezykiem ludzi normalnych i zdroworozsadkowych
Każda, Heleno? Ta też?
andsol 14 marzec 10, 19:26
https://www.blog-bobika.eu/?p=298#comment-40749
???
Z całym szacunkiem do andsola, ta wypowiedź nie wydała mi się przykładem szczególnie cywilizowanej, normalnej ani zdroworozsądkowej. Czy jestem przewrażliwiona, czy normy się jakoś przesunęły?
Powiem Ci Heleno, że smucą mnie Twoje słowa pod adresem Dziwisza, bo wygląda to tak, że cokolwiek by nie zrobił, będzie dla Ciebie bohaterem negatywnym. Obiektywizm nakazywałby raczej odróżniać złe uczynki od dobrych i nie wstydzić się na ich widok. Dziwisz nie jest moim faworytem i nie zamierzam ani jego ani innych pupuratów dopieszczać, ale wiedząc, jak ważną rolę spełniają w KK, którego wpływ na polskie sprawy jest niekwestionowany, mimo braku akceptacji dla wielu ich działań, cieszę się z tych dobrych i będę bronił, gdy niesłusznie są atakowani.
Słusznie podkreślasz wartość pisania Bobika, Moniki, dodałbym jeszcze kilka osób, – i andsola, którego wszelako wypowiedź wskazana przez Vesper, nie wydała mi się słuszna, czemu w nienajelegantszej formie dałem wyraz.
Ja z równą przyjemnością czytam słowa mądre i przyjazne.
Nawet, gdy wypowiadają je ludzie mało mi sympatyczni.
Wiecie co, ja nie mam ochoty w tej chwili zaczynać wojny na słowa i o słowa jednego hierarchy, zwłaszcza że już wczoraj powiedziałem, że z Dziwisza zszedłem i inny problem mnie zajmuje (i w tym innym kontekście dałem link). Przecież ten argument o ziemi zawsze tolerancyjnej jest bardzo często używany, przez różne osoby i on mi się właśnie w takim ogólnym użytku wydaje pewnym samooszustwem, czy samouspokojeniem. Bo ułatwia widzenie różnych postaw ksenofobicznych wyłącznie w perspektywie indywidualnych aberracji, nie skłania do zastanowienia, czy przypadkiem nie ma to głębszych kulturowych i historycznych źródeł. A mnie się wydaje, że obok nurtu istotnie bardzo tolerancyjnego i światłego, od wieków toczył się przez naszą kulturę również inny nurt, obskurancki i nietolerancyjny. I że jeżeli się z tym nie skonfrontujemy i nie będziemy również o nim rozmawiać, to nie bardzo będziemy umieli sobie z nim poradzić. Dlatego może zejdźmy wszyscy z Dziwisza, bo o jedną jego wypowiedź spierać przez kilka dni się nie ma co, a jeżeli się nad czymś mamy zastanawiać, to raczej właśnie nad tym trudnym aspektem naszej historii.
Bobiku, co do trudnego aspektu naszej historii, nie ma tutaj żadnego sporu, bo fakt jest bezsprzeczny. Można jeszcze podywagować, ale dobrze by było porozumieć się co do pewnej kwestii – czy starami się zachować minimum obiektywizmu, oceniać wypowiedzi na podstawie ich treści, intencji oraz konktekstu, czy skupiamy się wyłącznie na tym, z czych ust padają, uznając z góry, że z ust katolickiego hierarchy może paść li tylko jakaś piramidalna bzudra. Ci zaś, którzy dopatrują się w niej jakiegokolwiek sensu, pozbawieni są zdrowego rozsądku, a być może nawet są kryptoantysemitami.
A jeszcze z innej, blogowej beczki. Zawsze na blogu jest rzeczą dość trudną znalezienie balansu między wyrazistością, drapieżnością, atrakcyjnością wypowiedzi, a chęcią nieurażenia nikogo. Bo z jednej strony można zesunąć się w onet, a z drugiej w rączki w małdrzyk, buzię w ciup i nudy na pudy. I jedno koszmarne, i drugie fatalne.
Nie mam żadnej patentowanej recepty na zachowanie idealnej równowagi i zapewne nie ma jej nikt, to się chyba musistale docierać. Ale w ramach tego docierania mam propozycję taką: umówmy się, że dopuścimy większą dozę wyrazistości wypowiedzi na temat osób/instytucji publicznych (bez względu na to, czy są nam mniej, czy bardziej sympatyczne), natomiast względny Wersal zachowamy wobec siebie nawzajem. Bo w końcu Kaczyński, Tusk, czy Obama tego blogu nie czytają i raczej się tutejszymi zjadliwymi uwagami nie przejmą, a ostre warknięcie na kogoś ze współblogowiczów może natychmiastowe urazy i bóle powodować. Czy jesteście skłonni przyjąć taką zasadę?
Z grupy instytucji publicznych wyłączamy oczywiście Guardiana, który – jak wiadomo – nasz blog pilnie śledzi. 😎
Vesper, jak chodzi o mnie, to już wczoraj napisałem – rozumiem, dlaczego słowa o „zawsze tolerancyjnej” mogły kogoś ukłuć i wywołać odruch niezgody, ale też rozumiem, że Dziwisz powiedział to w dobrej intencji, więc nie mam się go zamiaru czepiać i przechodzę do rozważań ogólnych, tą wypowiedzią jedynie zainspirowanych, ale już do niej się nie odnoszących. Czy tu jesteśmy mniej więcej na jednej długości fali? 😉
Oczywiście, że jesteśmy. Odniosłam się bardziej do wypowiedzi Heleny i jej podziału na normalnych oraz tych, którzy są poza tą kategorią, ustanowioną w oparciu o kryterium stosunku do wypowiedzi Dziwisza. Przy czym w miejsce Dziwisza można wstawić dowolne nazwisko i dowolny problem, ale kwestia podziału dyskutujących na prawomyślnych i nieprawomyślnych wydaje mi się tutaj kluczowym problemem.
Bobik, pamiętasz?
Król Kazimierz Wielki i Stańczyk, ten drugi mówi do pierwszego:
Kaziu, zastałeś Polskę drewnianą a zostawiasz murowaną – i ja cię bardzo proszę: ty nic więcej nie kombinuj…
Blog jest wielowątkowy. Jedni uznali temat za wyczerpany, inni nie. To co, kaganiec?
Po za tym panuje dyktatura (wiadomo kogo) i jak dotąd funkcjonuje to nieźle, co tu poprawiać…. 😉
Lepiej tego bym nie ujął, co Vesper napisała. Wiele blogów umarło albo choruje z powodów, o których pisze.
TWA jest dobre, ale mało ciekawe.
Bobiku, czy mógłbyś zapisać złotymi zgłoskami w Koszykowym Kalendarzu – zeen i ja się zgadzamy 😯 😆
sorry, nie moge sie wlaczyc, bo jestem na telefonie.
Złotymi zgłoskami zaraz zapiszę 😀 ale najpierw muszę co innego, żebym się przypadkiem nie pogubił – czy ja kaganiec jakiś zakładałem, albo TWA proponowałem? Jak takie powstało wrażenie wśród P.T. Publiczności, to mylne. Moje propozycje, żeby np. zająć się innym wątkiem, bo ciekawszy, nie są nakazami. Wolno się z nimi spierać i nie przyjmować. 🙂
Proponowany przez mnie względny Wersal odnosi się tylko do form bezpośredniego zwracania się do siebie (wyjąwszy prztyczki w oczywisty sposób żartobliwe), ale nie do – broń Boże – niespierania się.
A nakazy dyktatorskie jak mi się zdarzają, to wtedy walę pięścią w stół i szczekam na tyle głośno, że wiadomo – to już nie jest żadna propozycja i na pewno nie jest do odrzucenia. 😎
Boję się, że narażę się na zmycie łba, kiedy wypowiem się niejako za za Helenę 😉 ale zaryzykuję, bo skądś mi się bierze taka myśl, że samej może trudno byłoby jej powiedzieć to, co ja teraz powiem. Mam poważne podejrzenie, że w tym momencie nie chodziło jej o podział na prawo- i nieprawomyślnych, a zwłaszcza nie w kontekście blogowym, tylko zawahała się przed przeniesieniem całej sprawy na płaszczyznę osobistą. Bo tu musiałaby powiedzieć coś takiego: mnie nie tylko rażą wszelkie antysemickie wypowiedzi, nie tylko mi za nie wstyd, ale też czuję się nimi osobiście zaatakowana, naruszają one moje poczucie bezpieczeństwa. I jestem wdzięczna za wszelkie wypowiedzi takie, które choć na chwilę pozwalają mi to poczucie bezpieczeństwa odzyskać. Oczywiście, że byłoby to przyznanie się do pewnego nieobiektywizmu, ale kto, u licha, potrafi być zawsze stuprocentowo obiektywny, zwłaszcza w sprawach, które mu ciężko leżą na wątpiach?
Z góry zezwalam Helenie na zruganie mnie, jeżeli tym razem nie trafiłem.
Po spokojnym i pogodnym wejściu zeena nie zamierzałem przez dobry czas podnosić tematu; sprawy nie zrodziły się wczoraj i nie jutro umrą, a zbyt nowym gościem u zacnego Bobika jestem, by mi wybaczono nadmiar ożywienia – nawet gdyby nie był spowodowany, ale związany z moją obecnością. Towarzystwo dorosłe, zgrane, nie ma tu ani dzieci potrzebujących kagańca oświaty ani tubylców wypatrujących misjonarzy z nowymi konceptami. A jeśli są katolicy dość mocno wiążący swą religijność z KK, to dodatkowy powód, by się wyciszyć. Religijności nijakiej i niczyjej raczej bym nie tykał (choć zdaje się coś u siebie niezbyt przyjaźnie pisałem o Santo Daime), ale jeśli ktoś utożsamia dwa zjawiska – a czemu i po co miałbym nastawać, by to komuś rozdzielać?
Tak więc jeśli są tu urażeni zrównaniem kardynała Dziwisza do przekupki, przykro mi, że tu, na terenie bardziej Waszym niż moim, umieściłem moje uwagi. Mogłem przemilczeć (hm… czy rzeczywiście mogłem? Chyba nie w tym wcieleniu), mogłem zapisać dwadzieścia wariantów i wybrać najłagodniej brzmiący, mogłem zrobić ostry wpis u mnie, a tu zostawić tylko linkę. A sama analiza jego wypowiedzi…
Przenieśmy to na zupełnie inny grunt i nawet nie wracajamy do tematu, jeśli sądzicie, że nie przynosi to nowych elementów. Otóż spotykam przed laty znajomą, która ma męża i psa. A właśnie gonię do do domu, bo była jakaś mała tragedia z dzieckiem, które z lekka zszywano (było więcej krwi i strachu niż poważnego problemu, ale to potem wie się o tym) i mówię co mnie tak goni, żeby nie miała za złe oschłego obejścia. Na co ona wzdycha i mówi, że rozumie, bo gdy jej pies się skaleczył i musiała zawieźć do weterynarza itd itp. Później widziałem ją jeszcze parę razy, ale wtedy, gdy nie mogłem tego uniknąć.
Czy można kochać zwierzę jak członka rodziny? Można. Znam wcale nie mało przykładów. Wierzę w głębię doznań, w szczerą dobrą wolę owej kobiety i w to, że w jej skali uczuć były to zjawiska równoważne i pozwalające mi docenić jakość jej współczucia. Tylko zapomniała o jednej sprawie: czy dla mnie miłość do psa jest porównywalna z miłością do dziecka. I to ja, moje doznania miały być kojone, punktem zasadniczym nie było to czy na bazie równoległych w jakikolwiek sposób doznań ona mogła pojąć jak się czułem.
A zakończenie jest wcale nie zakończeniem, a początkiem, ale czegoś, o czym tu będę starał się nie wypowiadać się. Otóż ponad miesiąc temu w komentarzu do mego wpisu pisałem, że zanim wrócę do tam omawianego tematu najpierw przeczytam książkę Ronalda Modrasa Kościół katolicki i antysemityzm w Polsce w latach 1933-1939. Rzeczowe studium, autor to Amerykanin z trzema Polakami wśród dziadków i babć, katolik, teolog.
Książka dotarła właśnie dzisiaj. Natychmiast przysiadłem do niej. Nie jest lekko. Ale po pierwsze, nie teraz, po drugie, nie tutaj.
Ja tez na razie nie moge sie wlaczyc, podobnie jak Helena, bo pora dla mnie przez jakis czas nieodpowiednia (dzieci!), a mialabym chyba cos do powiedzenia. Wiec odkladam to na moj pozniejszy wieczor. Z tym, ze podobnie jak Bobik odgadywalabym uczucia Heleny… A o reszcie – potem.
A na razie polecam link do Zimbardo, bo dzieki kontekstowi – konferencja TED dotyczy, cytujac zalozycieli, „ideas worth spreading” – rzeczywiscie ciekawe rzeczy mowi, ktore mozna odniesc i do polskich problemow (choc Zimbardo odnosi je akurat, bardzo uczciwie, do amerykanskich).
Andsolu, nie sądzę, żebyś nie mógł i tutaj o tej książce i o wielu innych rzeczach, bo różnica zdań w sprawie Dziwisza poskutkowała jednakowoż jasnymi i niedwuznacznymi wypowiedziami, również ze strony osób emocjonalnie związanych z KK, że tzw. trudnych tematów wcale nie należy unikać. I jeśli dobrze zrozumiałem, nie o to w tej dyskusji chodziło, żeby cokolwiek zamieść pod dywan, tylko raczej o „większą radość z jednego nawróconego…”, czyli innymi słowy, „dobrze, że przedstawiciel KK w ogóle się zdobył na słowa potępienia, bo to już postęp i nie atakujmy go akurat za to”.
A „nowość” czy „starość” Szanownych Gości nie ma nic do rzeczy. 🙂 Psoletariat nie uznaje tego typu nierówności społecznych i wychodzi z założenia, że „starzy” powinni kochać wszelkich „nowych” za ożywczy ferment, a „nowi” „starych” za to, że jest się do kogo przysiąść. 😆
Addendum: u żadnej, absolutnie żadnej osoby, w żadnej, absolutnie żadnej wypowiedzi, która tu się pojawiła po moim wpisie o Dziwiszu, nie dopatrywałem się nawet cienia antysemityzmu. Zwekslowanie paru komentarzy w tę stronę – wybaczcie drodzy, ale to musi być jasno postawione – jest chyba powiązane z Waszymi dawniejszymi sporami i nieporozumieniami, a nie z moimi wypowiedziami. Owszem wyraziłem się bez kropli szacunku dla członka hierarchii KK, owszem, nieżyczliwie zinterpretowałem jego zdania – ale w moich uwagach nie przypiąłem mu intencji antyżydowskich. Obecna uwaga nie jest żadną konstatacją o moich poglądach, mówię po prostu czego tam nie zrobiłem.
Przy okazji, skoro dwa razy wspomniano, że coś tam z szacunkiem andsol, to powiadamiam, że jako człek próżny i spędzający sporo czasu przed lustrem uwielbiam, jak mnie szanują, ale wyrazem takiego szacunku jest mi (ostre? czemu nie) dyskutowanie z przedłożonymi przeze mnie poglądami, a nie z tym, o czym czytający w chwili czytania mnie sobie pomyślał.
Andsolu, to że czyjeś wypowiedzi włącza się w jakiś szerszy dyskusyjny kontekst wydaje mi się dość ludzkie. Często się to robi odruchowo i bez zbytniego zastanawiania. A dzieje się tak np. dlatego, że o jakiejś sprawie już się mówiło wcześniej, albo też dlatego, że o czyjś post zahaczają się jakieś skojarzenia i przeskakuje się do kolejnego tematu, albo z innych jeszcze powodów. To są chyba normalne cechy rozmowy towarzyskiej, a taką właśnie tu prowadzimy. Oczywiście Twoim (i każdego) dobrym prawem jest zaprotestowanie lub sprostowanie, jeżeli Twoje wypowiedzi są rozumiane wbrew Twoim intencjom, czy przekręcane. Ale ich podłączanie do innych prowadzonych tu, a nawet gdzie indziej rozmów zapewne nieraz będzie się zdarzać, bo to jest, jak sądzę, rzecz nie do uniknięcia przez zwykłych śmiertelników. 😉
A zbaczanie rozmów w kierunku antysemityzmu jest, jak mi się zdaje, związane z tym, co każdy widzi. W necie co chwilę można się na ten problem natknąć i po prostu ma się czasem potrzebę przegadania tego na forum typu nieonetowego. Przynajmniej ja tak często mam, że jak mnie coś mocno dźgnie, to lecę z tym na blog.
Andsol, czuję się wywołana do tablicy 🙂 Przytoczyłam Twoją wypowiedź w odpowiedzi do komentarza Heleny, nie po to, by podważać treść Twoich słów, czy zasadność tez, czy też Twoje prawo do wypowiadania się w taki czy inny sposób. Potośmy później dyskutowali, by sobie poglądy nawzajem przybliżyć i jak sądzę, udało nam się to osiągnąć. Nabrałam jednak wątpliwości, co też takiego krzepiącego w tonie Twojej wypowiedzi odnalazła Helena. To mnie bardzo mocno zdziwiło. Bo że znajduje ona pschiczną ostoję w ludziach, którzy w swoich wypowiedziach jawnie manifestują sprzeciw wobec natysemityzmu, to rozumiem i szanuję. Nie bardzo natomiast rozumiem mechanizm według którego, przeciwieństwem antysemityzmu staje postawa antyklerykalna, granicząca z antykatolicką. Twoja wypowiedź posłużyła mi do pokazania, gdzie z kolei mnie trochę boli.
Rany boskie, ja tu siedzę i klepię, a czas wcale się przez ten czas nie zatrzymał. 😯
Jeżeli jeszcze jakieś futro, to jutro. 😉
Wróć. Rozumiem, co może leżeć u podstaw utożsamiania katolicyzmu z antysemityzmem. Myślę jednak, że skoro udaje nam się uniknąć krzywdzących uproszczeń utożsamiających islam z terroryzmem, to w stosunku do religii katolickiej (jak również jej urzędników o dobrych intencjach) można by się pokusić o tę samą kurtuazję.
Piramidalne niezrozumienie moich slow, Vesper, zeen. Po pierwsze nie krytykuje Dziwisza z automatu, bo jest hierarcha KK, tylko pamietam jego inne wypowiedzi – wokol ksiazki J.T. Grossa Strach i jego kuriozalny oglednie mowiac list do prezesa Znaku po ukazaniu sie ksiazki, sugerujacy, ze wydawnictwo kierowalo sie jakimis niewymienionymi z nazwy „pewnymi wzgledami” (kojarzace mi sie nieodparcie z „okreslonymi silami”) oraz ze budzi jednoczesnie „demony antypolonizmu i antysemityzmu” – list na tyle kuriozalny, ze ze zdumieniem donosila o nim i go krytycznie komentowala brytyjska prasa ( w tym katolicki tygodnik Tablet) i radio. Stad jego slowa o tradycyjnej tolerancji „na tej ziemi”wydaly mi sie lekko obludne. Ale ich nie komentowalam, natomiast cieszy mnie ze ktos inny tez to odnotowal .
Uznalam to za zdrowa reakcje. O forme wypowiedzi andsola mozna sie spierac, ale ja nie o formie pisalam, a o tym, ze ktos procz mnie tez to pamieta. Tez ciesze sie , kiedy Dziwisz robi gest dobrej woli jak te slowa w Oswiecimiu, ale nie dalabym glowy, czy kiedy rozjada sie zagraniczni goscie, znow z czyms nie wyskoczy. Bo nie mam do niego zaufania, choc poczatkowo wiazalam z nim wielkie nadzieje, pamietajac, ze byl sekretarzem Wojtyly.
Poza tym staram sie okazywac kurtuazje religii katolickiej, podobnie jak islamowi i innym wyznaniom, ale prosze, zwolnij mnie z kurtuazji wobec polskiego Kosciola. We wszystkich moich wypowiedziacxh zawsze podkreslam, ze chodzi mi o Kosciol w Polsce. Bo jest inny, kompletnie inny niz mniejszosciowy kosciol katolicki w kraju, w ktorym mieszkam. Jest to jak niebo i ziemia. O tym tez niejednokrotnie tu pisalam, choc zapewne bylo to zanim pojawilas sie tu z nami, Vesper.
Jesli moja krytyke i niechec do Kosciola w Polsce odbierasz jako ataki na katolicyzm w calosci, to bardzo mi przykro i zapewniam, ze istnieja w swiecie koscioly katolickie, ktore gleboko szanuje, ktore mi bardzo imponuja metodami jakimi radza sobie ze swiatem wspolczesnym, z problemami, jakie wyrastaja na ich drodze, z bledami i wypaczeniami nauki Chrustusa, z historycznymi zaszlosciami. . Takie, moim zdaniem, sa dzis koscioly w Anglii, Irlandii, Niemczech, Hiszpanii, Holandii, Stanach Zjednoczonych. Sa to koscioly ktore ucza sie otwartosci zarowno na swoich dysydentow jak i na inowiercow, zdolne do uczciwej debaty nad problemami swiata i nie usilujace narzucic swej ideologii Panstwu. No i last but not least, nie sa tak wciaz przezarte antysemityzmem jak Kosciol Katolicki w Polsce, w ktorym nawet naczelnemu „liberalowi” Pieronkowi potrafi cos odbic i zaczyna sadzic teksty porazajace swoja glupota i zla wola. POlski Kosciol w swoim glownym nurcie tego sie jeszcze nie nauczyl – tej otwartosci na swiat zewnetrzny, tej tolerancji wobec inaczej myslacych („wypalic kwasem feministki” – tez Pieronek) i – obawiam sie – jeszcze wiele wody w Wisle uplynie…. Zapewne sa w nim jednostki nie przystajace do tej surowej oceny, sama niejedna taka jednostke spotykalam w zyciu, ale glowny nurt tego Kosciokla nie jest niestety my cup of tea.
A to co Bobik w moim imieniu napisal, jakze prawdziwe. Dlatego wlasnie, ze czuje sie tu bezpiecznie i wsrod swoich napisalam wszystko to co powyzej. Truly. Gdzie indziej bym tego nie napisala, ale tu moge. I za to Wszystkim tu obecnym dziekuje. I love you All, ponad podzialami. 🙂
Heleno, ja tez pamietam te wypowiedzi Dziwisza o „Strachu” (ktory lezal ostatnio do gory nogami w uniwersyteckiej ksiegarni na Krakowskim Przedmiesciu, podczas gdy mojemu mezowi przelatywaly przez glowe mysli typu „It’s as if I was buying porn”). Moim zdaniem kazdy, w Ty takze, ma prawo Kosciol – polski, i nie tylko – krytykowac. (Ja zreszta na przyklad nie jestem tak optymistycznie nastawiona do kosciola irlandzkiego jak Ty, szczegolnie po ostatnich rewelacjach o swiadomym ukrywaniu molestowania dzieci, co juz znam dosc dobrze z bostonskiego podworka, wiec nawet najbardziej przygnebiajace doniesienia juz mnie szczegolnie nie dziwia). Kosciol jest czlonkem szerszego spoleczenstwa, i do tego czesto jako instytucja sam zabiera glos w publicznych dyskusjach, wiec nie widze powodu, zeby go jakos inaczej traktowac niz innych czlonkow publicznej dyskusji. Nie lepiej, nie gorzej – tak samo. A osoby publiczne, i instytucje publiczne tradycyjnie w krajach o dlugiej tradycji wolnosci slowa podlegaja ostrzejszej krytyce niz osoby zupelnie prywatne, i dobrze tych dwoch roznych kodow nie mieszac. Co zreszta, innymi slowami, zaproponowal juz pare godzin wczesniej Bobik, gdy mowil o odmiennym sposobie odnoszenia sie do osob publicznych i prywatnych na tym konkretnie blogu. Do tego, co napisal Bobik dorzucilabym jeszcze tylko to, ze podczas dyskusji sama jestem zwolenniczka nie nazbyt drapieznych srodkow, bo rozmowa wtedy latwo moze zjechac z torow glownego watku na watki poboczne, gdy ktorys uczestnik dyskusji poczuje sie urazony (a poza tym zwykle ufam sobie na tyle, ze jakos sobie poradze z argumentami bez dodatkowego obrzydzania obiektu mojej krytyki, a juz tym bardziej oponenta w dyskusji).
Wszyscy mamy jednak rozna wrazliwosc, i czasem rozne rzeczy moga nas u siebie nawzajem razic. Czasem nawet zdarza sie tak, ze ktos, kto z razenia innych zrobil srodek ekspresji artystycznej nagle sam okazuje sie malo wytrzymaly, gdy chodzi o sprawe w jakis sposob jemu bliska. Dla mnie to zrozumiale, i bardzo ludzkie, i w pewnym sensie to nieunikniona konsekwencja tego, co robimy, odkad w jakis sposob podpisalismy razem niepisana umowe, zeby sie tu regularnie spotykac i razem tworzyc wspolna rozmowe. Z dzisiejszej dyskusji jasno widac, ze problemem jest nie tylko samo meritum (antysemityzm w Polsce i jego przejawy, oraz reakcje na nie), ale wlasnie juz szersze pytania dotyczace tego niespisanego i niedookreslonego ukladu. Niedookreslenie czesto jest rzecza jak najbardziej pozadana, bo na styku roznych konwencji i gatunkow czesto wychodza najciekawsze i najbardziej tworcze rzeczy. Czasem, niestety, tez placi sie za to cene czestszych nieporozumien. Bo blogowanie moze sie odbywac roznie. Najczestsza forma do zbior zupelnie anonimowych, niezwiazanych ze soba za bardzo wypowiedzi na okreslony temat. Jest tez forma juz bardziej ciaglej dyskusji tej samej grupy osob, a w wersji a la Bobik jeszcze dochodza tworczo-literackie talenty samego Gospodarza i paru pozostalych gosci, dodatkowo jeszcze wrzucone w zabawe w wirtualny bar lub kawiarniany stolik, z dorzuconymi na dokladke elementami Facebooka (gdy donosimy o naszych codziennych sprawach – podobno na Facebooku najczesciej wspomina sie co sie wlasnie zjadlo lub wypilo, i jaka jest pogoda – co przeciez niby banalne, a bardzo ludzkie…) A wsrod tego wszystkiego uparcie przewija sie dyskusja na juz calkiem powazne tematy, do tego czesto – tak jak w towarzyskiej rozmowie zaprzyjaznionych osob przy kawiarnianym stoliku – powazna rozmowa zjawiajaca sie znienacka i bez zapowiedzi, gdy nagle ktos cos zauwazy, a druga osoba to podchwyci. I wtedy wlasnie szczegolnie latwo o nieporozumienia, ktore czasem wcale nie musza wynikac ze zlej woli, a po prostu z tego, ze kazdy z uczestnikow pisze w troche innej konwencji.
Szczegolnie zas wyboista robi sie ta nasza wspolna jazda, gdy konwencje na przyklad prowokacji artystycznej przerzuca sie do debaty, zwlaszcza gdy ta prowokacja dotyczy juz takiego tematu, jak antysemityzm. Bo ten temat jest trudny dla wielu (nie wszystkich), skoro wymaga zmierzenia sie z tymi kartami historycznymi wlasnego narodu, ktore byc moze najchetniej chcialoby sie zapomniec. A dla osob, ktore bezposrednio antysemityzm dotknal to jest jednak dotykanie lepiej lub gorzej zabliznionego miejsca w sercu, gdzie i tak juz jest ogromna dziura po tych, ktorych stracili. Niedawno mowilismy tutaj o zalobie. Ja mysle, ze po czyms takim jak zbiorowa smierc milionow osob tylko za to, ze byli Zydami, w sercu wielu (zreszta nie tylko Zydow) jest zaloba, ktora nie zniknie szybko, bo to zanadto obezwladniajaca skala. A poza tym napisy takie, jak w Plaszowie, niemadre wypowiedzi hierarchow, dzialalnosc o. Rydzyka i s-ki, lekkie mowienie o odchodzeniu od politycznej poprawnosci na ten temat – to wszystko pewnie dodatkowo nie pozwala sie temu zalowaniu zamknac. Martha Nussbaum, ktora tu juz wiele razy przywolywalam, napisala w „The Upheavals of Thought” o indywidualnej zalobie-zalowaniu – ze jest ono jakos pozytywne, w tym sensie, ze caly ten proces potwierdza wartosc dla nas tych, ktorych utracilismy. Ci, ktorzy gineli w fabrykach smierci zostali ze swojej wartosci szczegolnie przez swoich oprawcow odarci, i zaloba po nich jest przez to szczegolnie i skomplikowana, i trudna do zamkniecia. A kazdy nowy obrzydlwy napis nie pomaga jej dokonczyc. I o tym w takich dyskusjach lepiej pamietac… Co nie znaczy, ze inni takze nie zalsuguja na nasz empatie, bo zasluguja, jak najbardziej. Ale to juz temat do innej rozmowy.
wiecie czego zazdroszczę politykom? porannych streszczeń
Dzień dobry 🙂 To ja najpierw fejsbukowo – coraz cieplej w Germanii, co pewnie Pani Kierowniczka przeczyta ze szczególnym zadowoleniem.
Porannych streszczeń blogowych ja bym nie chciał mieć, bo to niestreszczone bardzo ciekawe. 🙂
Monika odwalia za mnie kawał dobrej roboty, za co serdecznie dziękuję, zwłaszcza że dziś czas będzie mnie gonić i nie zdołałbym nawet nad wszystkim porządnie się zastanowić, a co dopiero napisać. 🙂
To jeszcze tylko coś krótko doszczeknę. Sam czasem zapominam o tym, że blog jest konstrukcją otwartą, stale ktoś wchodzi, wychodzi, przez jakiś czas nie bywa, potem znowu bywa i w związku z tym nie należy się poddawać złudzeniom, że coś jest powiedziane raz na zawsze i nie ma co już o tym gadać. W tym sensie jest to podobne do różnych szerszych umów społecznych, które też co jakiś czas należy renegocjować, albo przynajmniej potwierdzać. Jak się tego nie robi, to istnieje niebezpieczeństwo, że w którymś momencie milczące założenia „jest tak a tak, to przecież wszyscy wiedzą” zaczynają być pozbawione jakichkolwiek realnych podstaw, a wspólna baza staje się tylko iluzją. Więc właściwie dobrze się dzieje, kiedy jakieś wydarzenie daje asumpt do takiej renegocjacji. I jest oczywiście marą dojrzałości uczestników, w jakiej atmosferze ona przebiega.
Tak że jeżeli tutaj się cykliczne potrzeba ponownego ustalenia „jak jest” pojawia, a samo ustalenie przebiega bez wzajemnego rozszarpywania się na strzępy, to dla mnie jest to tylko potwierdzenie, że znalazłem się w gronie osób, z którymi naprawdę warto rozmawiać. 🙂
Chyba bez sensu bylo wykonczanie dzis z rana resztek tej tarty morelowej po wczorajszej goscce? Nawet nie byla taka dobra 🙄
Może jeszcze mi się uda coś dopisać, choć już bardzo w biegu. 😉 Vesper – ja też mam takie przekonanie, jak np. Helena, że krytykując, czy nawet atakując instytucje religijne, ich politykę, praktykę, ich urzędników, nie mówię niczego o religii jako takiej. To są dla mnie sprawy z dwóch różnych półek. Dla mnie, niewierzącego, istota religii mieści się w wymiarze duchowym czy filozoficznym, z którymi codzienna praktyka różnych kościołów nie zawsze ma choćby luźny związek.
Na blogach czepiam się tego, co mi się w tej praktyce nie podoba, zwłaszcza jeżeli mi się wydaje sprzeczne z tym, co uważam za „twardy rdzeń” którejś religii. Ale pierwszy będę warczał na uogólnienia w rodzaju „wszyscy katolicy”, „wszyscy muzułmanie”, bo dobrze wiem, że coś takiego po prostu nie istnieje. W końcu Ty sama jesteś najlepszym dowodem na to, że katolik nie ma „z założenia” szarych komórek zalanych betonem. 🙂 Ale właśnie dlatego mam poczucie, że mogę przy Tobie krytykować praktyki KK nie urażając Twoich uczuć, bo dobrze rozumiesz różnicę między wiarą a instytucją i Tobie samej zależy na tym, żeby ten Kościół nie tylę rósł w siłę, co – był lepszy i bliższy swoim własnym religijnym zasadom.
A teraz zanurzam się w bezsieć. 🙁
Do popołudnia. 🙂
niestreszczone później, jak już się ogarnie, zorientuje w całości i przemyśli czy myśleć dalej. wtedy pogłębione sięgnięcie do źródła jak najbardziej. bo przy czasowym dylemacie: streszczenie albo nic najczęściej wygrywa to drugie
a że Monika odwaliła kawał dobrej roboty, to swoją drogę
o, i jak już udało mi się napisać więcej niż jedno zdanie to literówka na końcu, ech…
coraz cieplej 🙂
jak i foma zazdroszcze streszczen 🙂
zgadzam sie z zeenem TWA jest malo ciekawe,a nawet mdli
dobrze ze u Bobika mozna polemizowac bezplciowo jak ja
lub ostro jak inni bowiem wiem ze mamy do siebie duzo
SZACUNKU 😀
pamietacie moze dyskusje po(okrojonej wersji) emisji
„Shoah” w polowie 80lat,w „Tygodniku Powszechnym”
pan Turowicz staral sie udowodnic,ze Polacy nie sa antysemitami,bowiem……….
a przeciez wazne jest to czy zrobiono w czasach Shoah
wszystko co w tamtych warunkach mozliwe bylo zeby
Zydow,ludzi, przed totalna Zaglada uchronic,to samo mozna powiedziec o dzisiejszych czasach czy robimy dostatecznie
duzo zeby pamiec o Zagladzie zachowac dla siebie i przyszlych
pokolen jako ostrzezenie do czego my Ludzie jestesmy zdolni
w nienawisci i nietolerancji
kazde i to kazde slowo w tym duchu ma nieoceniona wartosc,
najpierw jedno,wtedy drugie,trzecie……………………
ufff…….
koniec przerwy,wracam do „przegladania pozycji”
Poza tym staram sie okazywac kurtuazje religii katolickiej, podobnie jak islamowi i innym wyznaniom, ale prosze, zwolnij mnie z kurtuazji wobec polskiego Kosciola. We wszystkich moich wypowiedziacxh zawsze podkreslam, ze chodzi mi o Kosciol w Polsce. Bo jest inny, kompletnie inny niz mniejszosciowy kosciol katolicki w kraju, w ktorym mieszkam
Heleno, po pierwsze – podzielam Twoje rozczarowanie co do samej osoby Dziwisza. Jako sekretarz byłego papieża budził nadzieję, jego niektóre wypowiedzi i posunięcia jednak te nadzieje szybko rozwiały. Odnotowałam ten fakt ze smutkiem, ale odnotowałam.
Po drugie, jak słusznie zauważyłaś, kościół katolicki w Wielkiej Brytanii jest kościołem mniejszościowym. Kościół w Polsce jest instytucją deklarującą przynależność do swoich szeregów 97% społeczeństwa. Jak naciągane są te procenty można sobie wyobrazić, pozostaje jednak faktem, że wśród kościołów ma pozycję liczebnie przytłaczającą. Czy tak samo przytłacza liczebnie ten procent społeczeństwa, który się z wiarą nie identyfikuje, tego nie byłabym już tak pewna. Tak czy tak, jest to instytucja masowa. Z mediów można odnieść wrażenie, że ma ona jedną, nie najsympatyczniejszą twarz ojca Rydzyka, biskupa Pieronka czy innych hierarchów, którzy od czasu do czasu, częściej niż byśmy sobie życzyli, raczą nas wykwitami swojego intelektu. Zapewniam Cię jednak, że jest to obraz niepełny. Choć sama wyjątkowo religijna nie jestem, mam daleko w historii rodzinnej zakorzenione związki z KK oraz osobiste doświaczenie zupełnie nierodzinne, które pozwoliły mi na spojrzenie na tę twarz KK, której w mediach tak wyraźnie nie widać i nie słychać.
Moja babcia, urodzona przed I wojną światową, najmłodsza z czworga rodzeństwa i jedyna wśród nich kobieta, bardzo ucierpiała finansowo na niefrasobliwym podejściu braci do rodzinnego majątku. W wieku kilkunastu lat zaczęła swoją tułaczkę po bogatszym kuzynostwie, jako panna rezydentka. Po latach pobytu w różnych domach, z czego kilku u dalekiego kuzyna w okolicach Monachium (środowisko, w którym tam się obracała zdawał się mieć na nią wielki wpływ, o czym nieco później) znalazła się w Polsce, u innego kuzyna, który był ordynariuszem dużej i bogatej diecezji. Było to we wczesnych latach dwudziestych. Wkrótce potem babcia wyszła za mąż, zaczęły się pojawiać dzieci, a na miejsce kuzyna, który zmarł, przyszedł nowy biskup. Rezydencja rodziny, za zaproszeniem ordynariusza, potem jego kolejnych następców, trwała nadal, przez burzliwe lata wojny również, aż do lat sześdziesiątych. Moja mama, jak i jej wszystkie siostry, urodziły się i wychowały w pałacu biskupim, co w latach powojennych postawiło je na styku dwóch światów – katolickiego i komunistycznego. Sam fakt zamieszkiwania w takim miejscu był podstawą do szykan, szantażu, prób zmuszania do współpracy z aparatem bezpieczeństwa, całotygodniowych nieobecności dziadka, przetrzymywanego i przesłuchiwanego w ubeckim więzieniu. Dziadkowie jak i większość środowiska związanego w pałacem biskupim, trudnili się ukrywaniem i szmuglowaniem na Zachód byłych żołnierzy AK, bezpieka czuła, że coś się tam kręci, ale środowisko było hermetyczne, bardzo wobec siebie lojalne i żadne informacje nie wyciekły, więc skończyło się na szykanach i strachu. W mojej rodzinie, jak sama widzisz Heleno, jest więc nieco inne spojrzenie na przynależność do KK. To nie jest podjeście prymitywnie triumfalistyczne, afirmacja kościoła wojującego, tylko pokorna postawa wierności wobiec wiary i lojalności wobec swojego środowiska, lojalności, za którą można zapłacić głową.
Przy wszystkich tych problemach, dziadkowie prowadzili dom otwarty dla przyjaciół i znajomych, własnych oraz tych przyprowadzanych przez córki. Z aktem odrzucenia z powodu przynależności rasowej (czy religijnej) zetknęła się moja mama, ze strony rodziny żydowskiej, która zakazała swoim dzieciom przyjaźnić się z gojami. Mama do tej pory pamięta, jak bardzo ją to zdziwiło i zabolało, jak zdecydowanie taką postawę odrzuciła babcia, mówiąc, że dzieci tej rodziny zawsze mają otwarte drzwi do naszego domu i może kiedyś odwzajemnią się tym samym. W naszym domu bywali zarówno Polacy, jak i Żydzi (stanowiący bardzo liczną lokalnie grupę), a także garstka ludzi pochodzenia niemiecko-polskiego, bo te narodowości były w środowisku reprezentowane. To był zresztą bardzo ciepły emocjonalnie dom, ożywiony intelektualnie, otwary na wielość poglądów, pełen śmiechu, bardzo muzykalny. Taki dom babcia zastała u swojego kuzyna w Niemczech i taki sama postanowiła prowadzić, mimo że tamten musiała opuścić, gdy Hitler doszedł do władzy i sielska atmosfera w mieście przestała być tak sielska, a z ludzi wyszły skrywane w duszy ksenofobie (stąd też moje głębokie przekonanie, że potencjał na nie tkwi w każdej społeczności, nie ma co się łudzić że gdzieś jest inaczej; czasem warunki jedynie powodują, że nie mają one okazji pokazać swojej brzydkiej gęby)
W moim pokoleniu w naszej rodzinie religijność się rozwodniła, ale jądro wiary zostało. Została też jakaś szczątkowa lojalność, która po pierwsze cierpi, gdy widzi tę całą wulgarność, prymitywizm i prostactwo kościelnego establishmentu (bo to w domowych warunkach były zjawiska tak obce, że jakby z innego świata), po drugie jednak burzy się, gdy widzi krzywdzące uproszczenia, takie między innymi, jakimi Ty Heleno, często operujesz, czasem wprost, czasem między zdaniami (przykłady może nieco później, bo wymagałoby to poszukania w archiwum bloga).
W tym miejscu wypada mi wspomnieć, że poza ukwikłaniami rodzinnymi pozostają jeszcze doświadczenia osobiste, których Ty być może nie miałaś okazji mieć. Ja miałam okazję obracać się wśród bardzo światłych duchownych. Luźno bo luźno (człowiekiem małej wiary jestem, na dodatek ciągle dzielę włos na czworo i w głównym nurcie nigdy się nie mieszczę) ale związałam się ze środowiskiem dominikańskiego duszpasterstwa akademickiego, u dominikanów brałam ślub, co było bardzo świadomym wyborem moim i męża. Obecna parafia, w której życiu uczestniczę tak sobie, bardziej patrzę z zewnątrz, jest przykładem rewelacyjnej współpracy duchownych ze świeckimi, tymi wierzącymi i tymi niewierzącymi. Proboszcz, wikariusze i parafianie czynem i portfelem uczestniczą w życiu dwóch osiedlowych szkół, pracą i pieniędzmi wspierają miejscowe hospicjum. Dwa razy do roku przed kościołem staje autobus Stacji Krwiodawstwa i wszyscy chętni oddają honorowo krew. Kolejka jest zawsze taka, że stać trzeba godzinę co najmniej, a jednak chętnych nie braknie. Parafia od 20 lat funkcjonuje nie w okazałym kościele, tylko w niewielkiej, przypominającej misyjna placówkę kaplicy, w której wierni się nie mieszczą podczas mszy, a proboszcz i wikariusze, zamiast na okazałej plebanii, mieszkają w mieszkanku przyklejonym do kaplicy, sami prowadząc sobie gospodarswto domowe. Przez kilka pierwszych lat zresztą nie była to nawet kaplica, tylko ogrodzony kawałek terenu z nieogrzewanym garażem w funkcji zadaszenia nad ołtarzem. Teraz parafia buduje kościół, powolutku, od 20 lat, a proboszcz nie grzmi z ambony „dajcie kasę”, tylko raz w miesiącu rozlicza się z wydatków i pokornie dziękuje za datki oraz wkład pracy, bo ludzie często na ochotnika przychodzą pomagac przy budowie.
Widzę więc KK z biskupem Pieronkiem i ojcem Rydzykiem, a potem patrzę wstecz na duchownych przewijących się przez rodzinny dom, patrzę na proboszcza mojej parafii. Wiem, ich nie widac z perspektywy Londynu, Heleno. Ale taki KK w Polsce też jest, więc termin „Kościół w Polsce” siłą rzeczy jest oparty na stereotypie. Świat przecież nie wygląda dokładnie tak, jak widać go w mediach. Byłby wówczas nie do zniesienia.
Nikt, ale to absolutnie nikt nie musi sie tlumaczyc ze swej wiary i swych emocjonalnych zwiazkow z instytucja wyznaniowa – a juz najmniej Ty, Vesper, ktora nie pozostajesz slepa na jej bledy, przewinienia czy nierzadko zwyczajna malosc ludzi, ktorzy z urzedu te instytucje reprezentuja.
Oczywoscie, ze Kosciol w Polsce ma tez i inna twarz i zdumialabys sie jak czesto ja sie z ta wlasnie inna twarza w zyciu stykalam – in fact znacznie czesciej niz z ta obskurancka – nietylko takimi ldzmi jak ks. . Wiec naprawde wiem. Ale to nie ta ” inna twarz” pragnie zawladnac kazda dziedzina zycia spoilecznego w kraju, sprawowac absolutny rzad dusz nad wszystkimi. I to nie do tej „innej twarzy” garnie sie wiekszosc trzody KK w Polsce. Ten swiatly odlam polskiego Kosciola nie zdolal nawet utrzymac na wlasnym poziomie jedynego w kraju swiatlego tygopdnika spolecznego – atakowanego ze wszystkich stron, w tym najostrzej ze strony hierarchii koscielnej, nazywanego nawet z ambony w niektorych kosciolach „Zydownikiem Powszechnym” (opowiadala mi o tym znajoma, ktora nalezy do parafii sw. Stanislawa Kostki na Zoliborzu – tak, tak, w tym samym kosciele, w ktorym kiedys pelnil sluzbe ks. Popieluszko). Ten jedyny tygodnik , do niedawna najlepszy ponic w calym bloku postkomunistycznym, prowadzony przez swiatlego koscielnego intelektualiste ks. Bonieckiego, uznall (skrecakjac sie z zazenowania) , ze musi dopuscic na swe lamy najbardziej nawet obnskuranckic autorow aby sie utrzymac na rynku. I to mowi wiele o sile i znaczeniu w zyciu polskiego Kosciola tego swiatlego odlamu.
Dla mnie nie jest to zbyt budujkace i sadze, ze dla Ciebie tez nie.
Pare lat temu odwiedzajac na Swieta Bozego Narodzenia moja kume w Gdynie, jej i moje kolezanki zaproponowaly zwiedzenie katedry w Oliwie, w ktorej nie bylam od czasow jakiejs szkolnej wycieczki, wiec chetnie sie zgodzilam. Bylo to zaraz po Nowym Roku, byla niedziela i kiedy nasza piatka weszla do swiatyni, odbywalo sie tam nabozenstwo, na ambonie stal jakis wysoki sadzac z ubioru duchowny i wyglaszal kazanie nawiazujace do dnia sw. Szczepana. I nie minela minuta odkad weszlysmy, jak z ambony polecialy teksty tak antyusemickie i tak klamliwe, ze moje kolezanki zmrozilo i chcialy natychmioast uciekac – abym ja tego nie slyszala.
A ja obserwowalam wiernych. Bylam zafascynowana (bo odzwyczajona juz) faktem, ze na zadnej twarzy nie pojawil sie chocby cien zazenownia, protestu, niezgody.
Zostalm po pieciu minutach wyprowadzona z katedry, bo one nie wytrzymaly psychicznie tego, ze ja to slysze, bless them.
Nie wyobrazam sobie takiego incydentu w Londynie. Nie wyobrzam. Gdyby dzialo sie to w Londynie, w jakims kosciele wypelnionym gestym swiatecznym tlumem, zaczeloby sie buczenie, ktos by krzyknal: Hanba!, ktos by wyszedl na znak protestu.
A tu – NIC. Nic. Ot, normalne antysemickie kazanie. W Katedrze!
Przerwal mi pisanie telefon i zapomnialam wstawic z jakimi ludzmi w srodku zdania – a wiec wymienie jeszcze ks. Musiala, ks. Koszorza z wydawnictwa Verbinum, duszpasterza Romow, ktorego nazwisko mi wlasnie wylecialo, Bonieckiego, ks. prof. Czajkowskiego i ks. Boka z Gdanska.
http://wyborcza.pl/1,75248,7668651,Kard__Dziwisz_karci_ulubienca_nacjonalistow.html
ciekawe !
Może trochę nie na temat, a może na temat (kaganiec) wtrącę moje 3 grosze O traktowaniu plebsu polskiego i zagranicznego zwiedzającego polskie kościoły. Ktokolwiek będzie w Trzebnicy na Dolnym Sląsku, niech wstąpi do bazyliki w tamtejszym sanktuarium św. Jadwigi. Po lewej stronie głównego ołtarza jest tam kaplica najświętszego sakramentu zamknięta kratą, na której widnieją tabliczki z informacjami dla turystów, po polsku i po niemiecku. Ale tylko po polsku widnieje napis KLęKAMY!
Heleno, mam wrażenie, że znowu się rozmijamy. Nie miałam intencji się tłumaczyć, bo nie sądzę, by było z czego. Wyjaśniam inne uwarunkowania i przyczynę odmiennej optyki, a to po to, by uprawomocnić moją prośbę uznanie jej za równoprawną do Twojej.
Heleno, nie oczekuję, że to przyznasz, ale proszę byś z całą uczciwością wobec siebie samej, zadała sobie pytanie, czy na pewno, w każdym przypadku nie kierujesz się w wygłaszanych sądach jednak pewnymi antykatolickimi uprzedzeniami.
Odnośnie przyczynka do tejże wymiany poglądów. Z wypowiedzi Twojej, adresowanej do zeena, wynikało, że właściwie każdy, kto nie odmawia racji tej jednej konkretnej wypowiedzi Dziwisza, musi uprawiać jakąś dyplomację, a swój sąd opierać na jakimś interesie, a nie własnym szczerym przekonaniu (wypowiedź o języku ludzi normalnych i zdroworozsądkowych pozwolisz że pominę, zakładając w dobrej wierze, że to jednak niezgrabny skrót myślowy). Gdyby to było tylko to, uznałabym to za incydent, nie świadczący o niczym. Pamiętam jednak wypowiedź, w której odmawiałaś prawa papieżowi do wypowiadania się o ustawie równościowej. Nie chodziło mi w nim o racje stron, kto ma słuszność, kto nie i czy ustawa jest dobra. Chodziło o pryncypia. Prowadziłyśmy dość nierówny (liczebnie) spór, w którym próbowałam wykazać, że prawo do wypowiedzi w sprawie projektu ustawy ma każdy podmiot, którego legislacja miałaby dotyczyć, opierając się na czysto wolnosciowych przesłankach. Ty dowodziłaś, że owszem może i każdy ma, z wyjątkiem papieża. Gdzieś przedtem chyba czytałam jakąś Twoją wypowiedź, w której stwierdzałaś, że w państwie zlaicyzowanym żyje się łatwiej (z czym nie dyskutuję), a jako przykład posłużyła Twoja znajoma, którą doglądałaś w chorobie, a której katoliccy członkowie jej parafii nie pomogli (przykład logicznie nie mający nic wspólnego z tezą komforcie życia w państwie laickim). Potem była wypowiedź o Twojej znajomej schizofreniczce, którą odrzuciła rodzina – irlandzcy katolicy. Gdyby wspólnota parafialna, do której należała Twoja chora znajoma była protestancka na przykład lub gdyby rodzina chorej na schizofrenię kobiety była na przykład prawosławna (muzułmańska, żydowska, ateistyczna, wstaw dowolne), czy również wspomniałabyś o ich przynależności konfesyjnej?
Sama odpowiedz sobie na to pytanie w głębi serca. Bo czy jednak przykłady te nie świadczą o lekkim uprzedzeniu? Czy rzeczywiście swoją krytykę ograniczasz do patologii wewnątrz KK w Polsce? Te przykłady, a są to tylko te które potrafię wymienić w tej chwili z pamięci, dowodzą według mnie jednak, że krytyki tej nie ograniczasz do deklarowanego przypadku i po prostu jeśli masz okazję, to choć na chwilkę, wsiadasz na antykatolickiego konika? Jak się to ma do bliskiej twemu sercu tolerancji i głoszonym poglądom o politycznej poprawności? Czy katolicy są w Twoim systemie wartości wyjęci spod ochrony tych pojęć?
W moim słowniku istnieje taki termin jak „wybzdyczenie się”. Oznacza on mniej więcej tyle, że jak mnie coś szczególnie dźgnie, zaboli, wpieni, to wylewam do kogoś, kto mnie w moim przekonaniu zrozumie i pogłaska 😉 swoje żale, w sposób niekontrolowany, nieraz niesprawiedliwy i furiacki. Oczywiście jak mi emocje trochę opadną, jestem skłonny do widzenia różnych innych stron medalu, ale żeby opadły, najpierw ich muszę trochę z siebie wyrzucić.
Myślę, że wszyscy czasem używamy blogów do takiego właśnie wybzdyczenia się. Bez ambicji ogarnięcia całości, bez zwracania uwagi na aspekty inne niż te, które nas akurat bolą. Mnie też się zdarza, powiedzmy, napieprzać na idiotyzmy sytemu prawnego w Niemczech i nawet mi wtedy nie wpadnie do głowy, żeby podkreślać, ile on ma stron dobrych i sensownych. Bo nie robię w tym momencie całościowej oceny, tylko się wybzdyczam. 😉
Ponieważ samemu zdarza mi się wybzdyczanie, mam dużo zrozumienia dla innych, którym też się to przydarza i nie oczekuję od wszystkich „warknięć w sprawach” pełnego obiektywizmu. Ale oczywiście trzeba wszystkich mierzyć jedną miarką. Jednego zaboli wypowiedź hierarchy katolickiego, drugiego wrzucanie wszystkich katolików do jednego worka, a trzeciego np. wycinka drzew czy złe traktowanie zwierząt. Dlatego ze zrozumieniem przyjmuję rozżalenie Vesper, która się poczuła wrzucona do jednego worka i na dodatek ma wrażenie, że jest to worek bokserski. Nie potrzebuję tu żadnych wielkich analiz – jeżeli ktoś tak się czuje, to tak się czuje. I jeżeli ja osobiście z powodu tego czyjegoś samopoczucia odczuwam dyskomfort, to moją sprawą jest zastanowienie się, jak mogę tę sytuację zmienić.
Nie wyciągam z tego wniosku, że od tego momentu o KK tylko dobrze i wiem, że Vesper nie o to chodziło. Ale na pewno się zastanowię, czy przy okazji mojego własnego wybzdyczania się na KK nie popadam za bardzo w jednostronność, albo w ton mogący urazić tych, których urazić bym nie chciał.
Ostatnie zdanie nie oznacza, że piszę jakiekolwiek posty z zamiarem urażenia kogoś. 😉 Ale przyznaję, że jeżeli poczułby się nimi urażony Ojciec Dyrektor, to szczególnej przykrości by mi to nie sprawiło. A Vesper urażać nie chcę, więc będę zwracać większą uwagę jak tego nie robić, nie wyrzekając się jednakowoż warczenia wtedy, kiedy to uważam za słuszne.
Nie wątpię, że to się da pogodzić. 🙂
Vesper, o „dyplomacji” bylo nawiazaniem do wczesniejzej wypowiedzi zeena, i w zadnym wypadku nie bylo skierowane do nikogo, kto nie podziela moich pogladow, a jedynie stwierdzeniem, ze mnie akurat dyplomacja w stosunku do jego slow nie obowiazuje. Ja jego wypowiedzi nie komentowalam wtedy, zas – przypomnij sobie – ze to wlasnie ja podalam linka do uroczuystosci i slow Dziwisza w Oswiecimiu, dodajac od siebie, ze napawa to jakims optymiozmem, albo cos w tym rodzaju. Ja. Ja to podalam jako dobry przyklad – w odpowiedzi na wczesniejzy link o znalezieniu graffitti.
Na uwagi andsola, bylo moje skwitowanie: No, taaak! Meaning: wiem, owszem pamietam, ale powiedzial co powiedzial.
Co do interwencji B.XI w sprawie projektu ustawy zlozonego w brytyjskim parlamencie, interwencji polegajacej na zawezwaniu na dywanik biskupow (zasiadakacych z urzedu w Izbie Lordow, a wiec ustawodawcow) – nie, nie uwazam, ze ma prawo wtracac sie w proces legislacyjny w takim stopniu. Moze sie wypowiadac na temat tego co o ustawie mysli, ale lobbying takie uwazam za niedopuszczalne. I tak tez uwazali politycy brytyjskcy, ktorzy sie chcieli do tego ustosunkowac, choc byla tez i taka (konserwatystka Anne Wiedecombe- jesli sie nie myle), ktora uwazala inaczej. Przeciwko takiej interwencji protestowaly tez liczne tutejsze organizacje pozarzadowe, krytykowali to tez komentatorzy. To byla jedna z pierwszych wiadomosci w dziennikach tego dnia, co swiadczy o tym jakie zrobila wrazenie na obserwatorach zycia publicznego. Jest publiczna petycja w tej sprawie, opublikowana nazajutrz po doniesieniach mediow.
Co do mojego odnotowywania wypadkow zaniedbywania potzrebujacych ( jak ten z Ania kiedy umarl jej maz czy stosunek rodziny do mojej sasiadki Mary), to nie mysle, ze dzoalaja tu jakies antykatolckie resentymenty. Nie mysle. Po prostu mnie to zawsze bardzo zdumiewa, kiedy cos takiego sie dzieje. Bo moja pierwsza mysla jest ze powinna im w pierwszym rzedzie pomoc spolecznosc wyznaniowa, skoro tyle mowi o milosci blizniego. Ja sie naprawde nie przestaje dziwic i troche gorszyc. Podobnie gorszylam sie, kiedy po b. ciezkiej operacji mojej matki i moim powrocie do Anglii jej prawoslawny duchowny zlozyl wraz z malzonka wizyte, przyniosl kwiatki, a ona potrzebowala, zeby ktos jej zrobil zakupy! I oni nie zapytali czy czegos potrzebuje! Zlozyli kurtuyazyjna wizyte i ponarzekali, ze nie ma sie kto zajac ogrodem przy kosciele, odkad Mama choruje. Nie przestawalam sie gorszyc i nawet mialam wielka pokuse aby do niego zadzwonic i nawrzucac, czego nadludzkim wysilkiem woli nie zrobilam. . Od tego czasu jego troska o bardzo wierna i spoleczna parafianke, ograniczyla sie do pozdrpowien na nabozenstwach i rzucone czasami „Jak sie masz?”.
Jesli wyrazam sie z sympatia o kosciele anglikanskim, to takze dlatego wlasnie , ze widze jaka wage przyklada doautentycznej troski o czlowieka, nawet z obcej parafii, nawet z „cudzego ” kosciola – tak bylo w wypadku Ani. Tak bylo w wypadku Mary, ktora – odkad podzgala sie nozem i lezala pare miesiecy w szpitalu, odwiedzala regularnie Jenny, mloda pastorka mieszkajaca w naszej kamienicy. Ja bylam tylko dwa razy, ale Jenny latala do szpitala raz w tygodniu. I przynosila kremy do twarzy, szampony, gazety, winogrona i goracy Christmas pudding. I to budzi moj podziw i szacunek, choc sama odwiedzalam Mary tylko wtedy kiedy wyrzuty sumienia stawalu sie nieznosne.
Jesli sprawia Ci przykrosc moje odnotowywanie przypadkow kiedy spolecznosc katolicka nie zachowuje sie tak, jak bym tego oczekiwala, to przestane to robic. Sorry, bede bardziej uwazala na slowa. To Ci obiecuje. I przepraszam za przykrosc, jaka odczuwalas czytajac niektore moje opowiesci. Dawalm czesto upust wlsnej frustracji nie zastanawiajac sie, ze moze to kogos zabolec. A juz najmniej chcialabym urazic Ciebie, Vesper. Moim problemem jest zbyt doslowne traktowanie takich slow i hasel jak „milosc blizniego”. Zawsze chce to weryfikowac i czesto zostaje z reka w nocniku. Stad ta frustracja i moze nawet zbedna agresja.
Lajzaminellam sie z Bobikiem! No, tak, tak.
Mysle, ze nie ma nic zlego, kiedy mowimy sobie nawzajem, ze byc moze powiedzielismy cos nieco za ostro, czy – jak to nazywa Bobik – „wybzdyczylismy sie”. Ale jednak tez trzeba uwazac, zeby nie doszlo do pewnego przechylu, ktory zauwazyl w swoim wpisie Cubalibre, piszac ze tylko po polsku byl napis KLEAKAMY.
Mnie czesto nasuwa sie inna mysl. Katolicyzm i protestantyzm, a takze kazdy inny system religijny wplywal na oddzielone od siebie kultury poprzez stulecia, formujac cos wiecej niz tylko samo podejscie do Absolutu (lub jego braku). Takie systemy wytworzyly siatke pojeciowa, w ktora lapiemy rzeczywistosc. W Polsce byl to katolicyzm, i pod tym wzgledem, juz abstrahujac od konkretnych poczynan obecnego polskiego kosciola katolickiego, katolicyzm czesto przenika i formuje myslenie nawet polskich ateistow (oczywiscie nie wszystkich). Bardzo trudno prowadzic wiec rozmowe o polskiej kulturze, zyciu publicznym, i intrygujacych zachowaniach spolecznych nie odnoszac sie do katolicyzmu. Unikanie „wybzdyczonych” wypowiedzi odpowiada mi jak najbardziej. Unikanie krytyki kosciola (w sensie krytycznego spojrzenia, rozkladajacego nasze zachowania na „czynniki pierwsze”) aby uniknac urazenia katolikow przez osoby, ktore katolikami nie sa, uwazam za nazbyt mocne ograniczenie pola dyskusji. Zwlaszcza, ze na codzien czytuje niezwykle krytyczne glosy (mieszajace sie z pozytywnymi) na temat kultury glownie protestanckiej, posrod ktorej obecnie zyje. Nikt nie rozdziera tutaj na temat szat, co samo w sobie jest dosyc wymowne. Wyjatkiem sa ewangelikalni fundamentalisci – i to tez wymowne. Podejrzewam, ze lata demokracji nauczyly wielu, acz nie wszystkich, ze lepiej na te tematy spokojnie rozmawiac, niz sie od razu obrazac, a przy okazji sporo ciekawego mozna sie dowiedziec i nauczyc.
I tu juz konkretnie odczuwam duza wdziecznosc wobec Heleny za to, ze majac inne doswiadczenia zyciowe (mieszkania w dwoch krajach innych niz Polska), i majac wyniesiona z domu niekatolicka tradycje, wskazuje na to, co niekatolika moze frapowac w modelu emocjonalno-myslowo-spolecznym uksztaltowanym pod wplywem religii katolickiej. I odczuwam pewien dyskomfort psychiczny widzac, ze moglibysmy w koncu dojsc do zasady, ze niekatolicy (czyli niewierzacy, lub wierzacy wyznawcy innych religii) mieliby sie na blogu dla inteligentow sumitowac z tego, ze to robia. Dla mnie rozsadna rozmowa na takie tematy jest najlepsza gwarancja, ze calosc nie zamieni sie w TWA.
A na marginesie, Heleno – ci sami ksieza, i ten sam Tygodnik Powszechny, w jego niedzisiejszej postaci, sa dla mnie przykladem, ze mozna inaczej. I zanikanie i wyciszanie tego srodowiska przez inna wizje katolicyzmu- bardziej tradycyjna – napawa mnie smutkiem.
I odczuwam pewien dyskomfort psychiczny widzac, ze moglibysmy w koncu dojsc do zasady, ze niekatolicy (czyli niewierzacy, lub wierzacy wyznawcy innych religii) mieliby sie na blogu dla inteligentow sumitowac z tego, ze to robia
Dyskomfort jest na szczęście zdecydowanie przedwczesny, Moniko. Nikt nie postuluje przecież, a ja już jako ostatnia, by wyciszać uzasadnioną krytykę. Proponuję jedynie bardziej zwracać uwagę, już nawet nie na formę (bo jak kogoś weźmie chęć na wybzdyczenie się, to to jest przecież świetne miejsce, by sie wybzdyczył) tylko na własne motywacje. Czasem po prostu zdarza nam się zapędzić i filtrujemy rzeczywistość pod kątem faktów, które potwierdzają nasze tezy. A że rzeczywistość jest tak bogata, że dostarcza mnóstwo przykładów na potwierdzenie dowolnej a priori przyjętej tezy, to niebezpieczeństwo w tym tkwiące nie jest bagatelne.
Wybzdyczanie więc jak najbardziej tak, selektywne postrzeganie rzeczywistości nie, jeśli miałabym w tym względzie coś proponować.
Heleno, dziękuję za Twoje objaśnienia. Nie uraziłaś moich uczuć religijnych. Zauważyłam po prostu nagromadzenie pewnych sformułowań w Twoich wypowiedziach na przestrzeni tego krótkiego czasu, kiedy goszczę w Koszyku. Nie zauważyłam natomiast słów przeciwwagi z żadnej strony, raczej ciągoty w kierunku TWA w omawianych kwestiach, co obudziło we mnie uśpione na co dzień lojalności. Ciebie czasem ponosi całkiem uzasadanione święte oburzenie wobec lekkiego traktowania przykazania o miłości bliźniego, mnie czasem ponosi, gdy widzę mechanizm „siła złego na jednego”, choć złe nie musi być w tym przypadku wcale złe.
Poza tym, jestem pełna szacunku wobec Twojej szczerej i pełnej zaangażowania postawy wobec spraw, w które wierzysz, nawet jeśli w ferworze walki dobierasz mocne słowa.
E, nie wydaje mi się, żeby niekatolicy musieli się z czegoś tłumaczyć. I napisu „klękamy” też tu na pewno nikt nie wywiesi. Spoko. 😉
Gdybym miał posty Vesper streścić „własnymi słowami”, to tak bym to ujął: „nie w tym rzecz, żeby KK nie ruszać i nie krytykować, bo mnie samej w nim dużo rzeczy przeszkadza, chodzi mi o to, żeby krytykując nie wylewać dziecka z kąpielą, nie przypisywać KK winy za całe zło świata i nie pomijać myślącego i uczciwego odłamu katolicyzmu, bo taki też jest.”
Myślę, że to się da zrobić bez klękania. 🙂
Biedna Łajza, ale się dziś musi napracować. 😆
rzecz chyba w tym, by móc / chcieć / musieć znaleźć zwierciadło, w którym przegląda się bez makijażu, porównując swoje zmarszczki z innymi.
Ze świata rzeczy nadających się dla mnie do czytania wypadł nie tylko TP ale i stały felieton w Rzepie Józefa Życińskiego, podpisywany dla przypomnienia „abp”. Normalnie jak ktoś przed podaniem swoich tez łupie, że on jest generał albo prof. dr to już zaczynam go olewać, ale w tym wypadku wybaczałem, bo to taka ich tradycja, a pisał ze sporym sensem. Powiedzmy, 40% mogłem kontrasygnować, a i z reszty sporo dawało mi do pomyślenia.
Myślę, że to nie tyle on się zmienił, co przypłynęła zupełnie nowa fala i on popłynął z nią. Oczywiście to ciągle nie Pieronek czy Głódź, których sformułowania mogą wyłożyć człowieka na ziemi, ale też nie mam najmniejszej ochoty na sprawdzanie co tym razem napisał.
kto ma „ARTE”:polecam o 21:45
http://www.arte.tv/de/programm/242,dayPeriod=evening.html#anchor_3074052
Ein außergewöhnliches Dokument: Claude Lanzmanns Interview von 1978 mit dem polnischen Widerstandskämpfer Jan Karski, der die Alliierten über die Verbrechen an den Juden informiert hatte.
2009 veröffentlichte Yannick Haenel ein Buch unter dem Titel „Jan Karski“. Lanzmann protestierte vehement gegen Haenels romanhafte Interpretation von Karskis Gespräch mit Roosevelt im dritten Teil des Buches und beschloss, eine Dokumentation auf der Grundlage seiner Gespräche mit Karski zu erstellen. ARTE betrachtet es als seine Aufgabe, der historischen Wahrheit zu dienen und bringt dieses Material ungeschnitten in die Debatte ein.
Der katholische polnische Widerstandskämpfer Jan Karski war ein einflussreicher Mann, der den höchsten Gesellschaftsschichten angehörte. 1943 wurde er von zwei jüdischen Anführern des Warschauer Gettos mit der wichtigen Aufgabe betraut, die Außenwelt über die Verbrechen der Nazis am jüdischen Volk zu informieren. Damit er sich mit eigenen Augen von der im Gange befindlichen Vernichtung des jüdischen Volkes überzeugen könne, schlugen sie ihm vor, dass er sie heimlich ins Getto begleiten solle. Verkleidet folgte er ihnen und entdeckte das ganze Ausmaß des Grauens.
1978 interviewte Claude Lanzmann Karski als Zeitzeugen für seinen Film „Shoah“, in dem er jedoch nur einen kleinen Teil des langen Gesprächs verwendete. Der Rest ist bisher unveröffentlicht. Karski berichtet darin über seine Begegnung mit US-Präsident Roosevelt im Juli 1943 und mit anderen Persönlichkeiten des öffentlichen Lebens, darunter der Richter Felix Frankfurter, Mitglied des Obersten US-Gerichtshofs und selber Jude. Ihnen gegenüber versuchte er – vergeblich –, seinen Auftrag zu erfüllen. Karski erzählt, dass Roosevelt am Ende der Begegnung schwieg und dass sein Augenzeugenbericht überall auf größte Skepsis stieß. Die Detailgenauigkeit, die Würde und Tiefe der Aussage und vor allem Karskis außergewöhnliche Persönlichkeit machen diese hier erstmals ausgestrahlten Bilder zu einem wertvollen, tief erschütternden historischen Dokument.
pasuje do ostatniej wymiany zdan
Nie mam ARTE, ale mam kolację. Zawsze coś. 😀
Vesper, ja tutaj od zawsze nawoluje i do myslenia o formie, i o zastanawianiu sie nad wlasnymi motywacjami – przez wszystkich, wiec ciesze sie, ze tu sie zgadzamy. (Kiedys to ladnie zostalo nazwane przez Zone Sasiada „gryzieniem sie w klawiature” – to na uzytek tych, ktorzy tu jeszcze wtedy nie zagladali.) Tym niemniej uznalam za stosowne przypomniec otwarcie i zawczasu i o takim niebezpieczenstwie, bo to nieprawda, ze – przynajmniej teoretycznie – ono nie istnieje, choc byc moze nie w tym towarzystwie (choc czesto w konfrontacji z innymi sami siebie zaskakujemy). Ale lepiej powiedziec to jasno, zamiast z gory zakladac, ze wszyscy mysla tak samo – skoro dzisiaj juz mamy taki dzien formulowania otwarcie zalozen dotyczacych naszej rozmowy.
Oczywiscie, ze nalezy zwracac uwage na wlasne motywacje. I ja swoja motywacje bardzo dobrze rozumiem: wsciekam sie na Kosciol, bo mnie on boli. Boli bardziej niz Kaczynscy, bo Kaczynscy z czasem znajda sie na piolitycznym smietniku, oby jak najszybciej, zas Kosciol tymczasem w tej swej najgorszej, a nie najlepszej wersji rozsadza sie na kanapie coraz bardziej. Wiec mysle sobie: Polska bylaby fajnym krajem, ale nie moglabym juz np. powrocic do niej na stare lata. Bo by mnie wsciekaly jeszcze bardziej niz teraz te obludne pielgrzymki politykow – nie wazne czy do Lichenia czy do Lagiewnik, agresja wobec takch ludzi jak Alicja Tysiac, wymuszanie krzyzy w zyciu publicznym, narzucanie prawa, sprzeciw wobec innego modelu rodziny niz tradycyjny – no, juz bym tego nie wytrzymywala. Nie obarczam Kosciola za cale zlo swiata, ale uwzam, ze skoro jest, skoro jest glownym autorytetem w Polsce, to powinien starac sie aby ludziom lepiej sie w stadzie zylo, a nie bardziej opresyjnie, nie pod batem jedynie slusznego swiatopogladu.
I w tym sensie bardzo trafna jest uwaga Moniki, ze ja wychowana w domu bez katolickiej tradycji, wyroslam w koncu na „katoliczke” – w tym sensie, ze wiele ram moich odniesien jest faktycznie katolickich, i nie moge sobie powiedziec: „nie moje malpy”, bo te malpy sa jednak moje, bo mnie bezposrednio dotykaja, obrazaja moja spoleczna wrazliwosc, moje poczucie fair play. Inaczej nie potrafie o rzeczonych malpach myslec. Forever moje! 🙁
Gdy pochłania ktoś me racje
rosną moje motywacje
by udławił wreszcie się
znim wszystkie je mi zje
moje racje-moja micha
nie dam, nawet gdy wysycha…
nie obchodzą mnie frustracje,
każdy ma mieć swoje racje!
A, owszem, to bardzo trafne z tym punktem odniesienia. Ja też na pewno jestem bardziej cięty na przewiny KK niż islamu czy animizmu, bo mam poczucie, że mnie to wiele bardziej dotyczy. No i faktycznie, niezależnie od wiary lub niewiary, gdybym się w tej chwili zdecydował wrócić do kraju, to aktualna postać polskiego KK miałaby całkiem bezpośredni wpływ na moje życie, czy bym tego chciał, czy nie (a teraz nie ma takiego wpływu Kościół niemiecki). Dlatego w Polsce, tak samo jak np. w Irlandii również niewierzący mają osobisty interes w tym, żeby podnosić larum w obliczu błędów i wypaczeń. 😉
Tak, Heleno, mnie wkurza dokładnie to samo. Co więcej, uważam, że o ile (tu jeszcze wrócę do dyskusji o B16) ingerencja papieża z wzywaniem na dywanik angielskich biskupów włącznie jest jedynie nietaktowną ingerencją papieża, o tyle w Polsce głos każdego duchownego, od prymasa po proboszcza w Pcimiu ma taki ciężar i taką moc sprawczą, że w wielu kwestiach duchowieństwo powinno po prostu zamilknąć, dla dobra ogólnego, by nie wywierać zbyt wielkiej presji.
Kiedyś poznałam człowieka, który zarządzał dużym kapitałem, jego firmy dawały tysiące miejsc pracy, przez co skupiał w swoim ręku całkiem sporą władzę. Był przy tym tytanem pracy i perfekcjonistą, co stanowi jak wiadomo mieszankę trudną dla układu sercowo-naczyniowego. Byłam świadkiem, kiedy po powrocie z dalekiej służbowej podróży, ktoś z jego domowego personelu zwrócił się do niego z taką błahostką, że mi po prostu ręce opadły. A ten z podziwu godną cierpliwością rozwiązał problem typu „gdzie się zapodział kij od mopa”. Na moje pytające spojrzenie powiedział tylko „za dużo mogę, by sobie pozwalać na gniew czy zniecierpliwienie”. Moim marzeniem jest, by KK w Polsce powiedział sobie czasem „za dużo mogę …” i powstrzymał się od komentarzy. Lub zaczął swej władzy używać we właściwy sposób.
@andsol To nie jest nagły dryf Życińskiego, podobnie jak ostatnie wyskoki Pieronka nie są przejawem jakiejś pomroczności jasnej kościelnego intelektualisty. Kiedy sobie przypomnę wypowiedzi ich dwóch z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, to mnie do tej pory trzęsie. Mnie bardziej dziwił ich przepływ na tę umiarkowaną stronę. Jak się okazało, wilk jedynie ubrał owczą skórę. Smutne, ale nie dziwne, jeśli się pamięta lata przełomu.
Czasem, jak już racji tyle
mam w swej misce, że za chwilę
mogę się na ament zatkać,
niepotrzebna mi dokładka.
Wtedy mogę – nie ma sprawy –
strasznie zrobić się łaskawy,
oddać rację jedną, dwie,
niech kto inny sobie zje,
bo to szpas niewielki, gdy
od nadmiaru racji mdli.
Dobry wieczór Państwu,
dziękuję za ucztę jakiej się nasmakowałam 🙂
Dobre pytanie – http://forum-kkwit.oho.com.pl/viewtopic.php?id=68 ??? A’propos…
Ciekawa rozmowa z Michaelem Scammellem, zalozycielem kwartalnika Index on Censorship (ktoremi zanosilismy w zebach wszystko co wpadlo w lapy z drugoego obiegu w PRL) i biografem m.in. Solzenicyna i Koestlera, – o pisaniu trudnych biografii:
http://www.polityka.pl/kultura/rozmowy/1504366,1,wywiad-kulisy-powstawania-trudnych-biografii.read
Spodobalo mi sie przypomnienie tego co powiedziala Virgionia Woolf o biografach: Novelists under oath.
Gdy ktoś produkuje szybko
racje twarde niby z buku
i za palisadą niknie
by nie słyszeć trąb ni huku,
ja otwieram szafkę
i ku wielkiej ich radości
ślę do boju wyrośnięte
me korniki wątpliwości.
U andsola w szafce
korników gromada,
takie wypasione,
że mucha nie siada.
Kiedy taki kornik
rację skonsumuje,
aż z rozkoszy sapie
i się oblizuje.
Potem do następnej
zasuwa w podskokach
i tak ją obrabia,
że bluzga posoka.
Nic to racji nie da,
że się w kącie skryje,
kornik ją dopadnie
i na wskroś przeryje.
Z tego taki wniosek
praktyczny wynika:
chcesz mieć spokój z racją –
spraw sobie kornika. 😉
Vesper,
KK w Polsce i w innych krajach tak używa swej władzy, jak mu społeczeństwa (politycy, media, wierni) pozwalają. Niby dlaczego nagle miałby uznać „za dużo mogę”, skoro w swoich żądaniach (vide Kraków) nie napotyka oporu, wszędzie jest zapraszany do pokropków i na ważne uroczystości państwowe… Nic już prawie się nie odbywa bez biskupów (podnoszą rangę lokalnych kacyków?) w wielu szkołach grona pedagogiczne rządzone są (nieoficjalnie ale skutecznie) przez katechetów etc. Nie znam satrapów dobrowolnie ograniczających swą władzę, bo oni nigdy nie są świadomi jej nadmiaru. Już prędzej usłyszy się głosy o prześladowaniu katolików w Polsce (sic!) niż samokrytykę biskupa 🙄
Tereso, ja nie bardzo rozumiem to pytanie o fazy-etapy życia rodzinnego w kulturze świeckiej. Bo znane mi podziały życia rodzinnego na fazy (takie jak założenie rodziny, umacnianie partnerstwa, narodziny dzieci, okres szkolny, opuszczenie domu przez dzieci, itd.) dotyczą każdej rodziny, tak świeckiej jak i religijnej. Może to chodzi o coś całkiem innego, ale nie udało mi się wpaść na to, co by to miało być. 😳
Wynajem korników po cenach przystępnych. Na godziny. Czwarta godzina gratis.
Tereso, ja też nie rozumiem co to są za fazy. Nawet faza pieluszek nie jest tak jasna, bo gdy ostatni syn z nich wychodzi, ojciec już może przejąć pał… no, pampersa.
A w dodatku jeśli tzw. głowa rodziny jest bezbożna, a tzw. zdrowy korpus rodziny jest nabożny, czy to się jeszcze liczy do świeckiej kultury? Czy jest ona zepsuta chodzeniem korpusu na ceremonie religijne?
Jest 3.12 Do czwartej już niedaleko. Mam szansę się załapać na kornika gratis. 😆
Juz troche pozno na dyskusje, ale tylko komentarz do Cubalibre… Zgadzam sie z toba, to jest wlasnie to panoszenie i przemawianie w imieniu wszystkich, ktore mi przeszkadza i temu trzeba wreszcie dac odpor.
Moja siostra uczy w liceum warszwskim i trzeba by wam bylo uslyszec od niej zale na temat panoszenia sie ksiezy w szkole. Lacznie z komentarzem „a pani to chyba nie jest prawdziwa Polka”.
Tez ta okropna scena w kosciele w Gdyni, ktora opisala Helena. Mysle Heleno, ze wiele osob bylo zaniepokojone tym co bylo gloszone z ambony, ale (szczegolnie starsze pokolenie) sa one do takiego gadania przyzwyczjone. Ja tez slyszalam takie gadanie tysiace razy i tez nie zawsze reagowalam. Kamienna twarz, jak w pokerze, bo a to jestes na weselu, a to na innej uroczystosci, ktorej swoim glosnym oburzeniem nie chcesz odebrac centralnego znaczenia temu kto jest jej glownym odbiorca…
Jako Polka czulabym sie zraniona, gdyby ktos krytykowal wszystkich Polakow w mojej obecnosci. Z drugiej strony krytyczna uwaga i komentarz nie moze byc zaniechana, bo moze to kogos urazic. Mozna komentowac lub krytykowc sprawy, ktore nam sie nie podobaja i niekoniecznie odbierac to jako atak na caly system wartosci. Np z molestowaniem dzieci przez ksiezy nalezy walczyc, o tym mowic i tylko zalowac, ze hierarchia koscielna nie byla w tej sprawie po wlasciwej stronie od poczatku.
Jak to Monika swietnie juz skomentowala: dorosla rozmowa…
W ktorej krytykujacemu nie przypisywane sa niedobre intencje, jesli ich naprawde nie mial.
Co mowiac, zycze kolorowych snow i sama udaje sie na zasluzony spoczynek.
Dzisiaj swietowalismy dzien Sw. Patryka, patrona Irlandczykow. W pubie zjadlam z tej okazji: wolowe zeberka w winie, ziemniaki puree i gotowana wloska kapuste. Bylo to pyszne! Do jutra, bo jutro pracuje z domu, wiec moze mi sie uda zajrzec czesciej.
z okazji dnia po św. Patryku przydałby się zielony redbull…
cieplej 🙂
jasniej 🙂
brykanko,fikanko 😀
jezeli jutro w berlinie wraz z Pania Kierowniczka zawita WIOSNA to uciecha bedzie wielka
p.s.obiecana nagroda czeka 🙂 do dziela wiec PK ❗
„Zauważyłam po prostu nagromadzenie pewnych sformułowań w Twoich wypowiedziach na przestrzeni tego krótkiego czasu, kiedy goszczę w Koszyku. Nie zauważyłam natomiast słów przeciwwagi z żadnej strony, raczej ciągoty w kierunku TWA w omawianych kwestiach, co obudziło we mnie uśpione na co dzień lojalności.”-napisala wczoraj vesper
masz oczywiscie racje,brak przeciwwagi mozna wziac za ciagoty do TWA i na malych klubowych blogach jak u Bobika
jest to czesto rzeczywistosc.
sam dlatego chetnie tutaj jestem,bo wiem jakiej reakcji
moge sie spodziewac i co interesuje innych 😳
to dla mnie to taka odtrutka od politycznych po ktorych tez
krece sie
a „klotnie” ktore mamy sa „cywilizowane” co tez robi zycie
przyjemniejsze 😀
Dzień dobry. 🙂 PK do Berlina chyba już dziś, w związku z czym idę zaraz do komórki wyjąć narzędzia ogrodnicze. I może nawet redbull od tego zzielenieje. 😉
Dobre rzeczy jedzą ci Irlandczycy. Żeberka w winie – toż to kombinacja po prostu stworzona dla niektórych psów. 🙂
Krolik,
mnie się też zdarzało słyszeć od zaangażowanych w KK, że nie lubię… Polaków. Gdy pytałam których rozmówca ma na myśli, już odpowiedzi nie było.
Co do świeckiej kultury w „fazach życia rodzinnego”, czy nie jest tak, że one są podporządowane kulturze nieświeckiej? Na blogach „Polityki” pojawia się komentator podpisujący się „niewierzący lecz praktykujący”. Świeccy nierzadko chrzczą dzieci, kościelne śluby biorą, na pogrzeb księdza proszą, to tak z grubsza. Nie szukając zbyt długo, mój Ojciec nie był zainteresowany udziałem księdza w swoim pogrzebie, ale już jego rozległa rodzina byłaby wstrząśnięta bardziej brakiem księdza niż przedczesną (58 lat!) śmiercią brata, stryja, wuja, itd. Presja jest ogromna… Ulegamy jej ze swoistej „poprawności społecznej”. Czy to się może zmienić? A pytanie na forum Towarzystwa Kultury Świeckiej mnie zaskoczyło jako nie wiedzieć czemu niespodziewane 🙂
Polecam – http://www.onet.tv/bog-w-wielkim-miescie-michal-pirog,6396912,3,klip.html#
Cubalibre, jak to nie znasz satrapy dobrowolnie samoograniczającego swoją władzę? Przepraszam bardzo, a ja? 😎
Wprawdzie czasem palę i wieszam, ale samoograniczam się przy tym do kozy i prania.
Dzień dobry. Dziś, dziś wieczorem. Łopatki wyciągać! 😀
rysiu, a gdzie miałaby być ta nagroda? 😉
Łajza. Właśnie chciałam napisać, że jestem dobrym przykładem na ograniczającego się satrapę, bo na cudzych blogach się ograniczam 😉
do niezaglądania włącznie 😉
A jakoś tak mam, że jak już jest dużo osób w pokoju, to się robię nieśmiała i nie mam o czym gadać… 🙄
Się robię nieśmiała i nie mam o czym gadać… Kierownictwo nic o moje zajady nie dba! Popękały psiakrew! 😉
Tereso, coś tu chyba trzeba „wyprostować”. Fazy, czy etapy życia rodzinnego, to jest to, o czym pisałem – faza wspólnego życia bez dzieci, faza życia z małymi dziećmi, potem z dużymi dziećmi, potem znowu bez dzieci… I one następują tak czy owak, „z natury”. A ślub, chrzciny, komunia – to są rytuały towarzyszące przejściu do następnej fazy, podkreślające to przejście.
Oczywiście zgadza się, że w Polsce te rytuały mają najczęściej formułę religijną i presja społeczna na to, żeby nie były pomijane lub odbywane w sposób niereligijny, jest ogromna. Stąd tylu niewierzących, ale praktykujących. 😉 Tylko że nie należy mieszać dwóch rzeczy – rytuał, ceremonia, to są zdarzenia jednorazowe, a fazy czy etapy to procesy rozciągnięte w czasie.
No, wiecie co! Ja ten apel o „pomoc” w przygptowaniu prezentacji (” Muszę przygotować prezentację i nigdzie nie mogę znaleść na to odpowiedzi.”) zrozumialam nastepujaco: guglalam i guglalam, niczego nie znalazlam w internecie co by sie nadawalo do zerzniecia, wiec prosze, napiszcie mi cos, abym miala prezentacje, bo w mpjej glowie tez jest pusto.
Przypomnialo mi to telefon od jakiejs nieznajomej kilkanascie lat temu, kiedy nie bylo Google’a: Pani Redaktor, pani mnie nie zna, jestem studentka rusycystyki. Czy moglaby mi pani wymyslic temat pracy magosterskiej, cos moze ze wspolczesnej poezji i powiedziec gdzie mam tego szukac i z kim rozmawiac. Moze z Ficowskim, bo pani go zna?
Oooo! Trzeba bylo mnie slyszec jak pogonilam kota,,,,,
Bobiczku @9:32, ale tak jest naprawdę. Lubię się odzywać zaraz pod wpisem, albo coś zainicjować, albo kiedy temat jest dopiero zainicjowany. Potem, jak już się rozkręci, nie zawsze mnie sie już chce wkręcać… W Barze też się nie wpisuję, kiedy już jest kilkadziesiąt komentarzy, bo co tu jeszcze wykombinować, jak inni już tyle wykombinowali… 🙄
Moja propozycja prezentacji:
Rodziny sie dziela na swieckie i Rodzine Radia Maryja, ktora jest rodzina pobozna, wieloczlonkowa, ale z jednym Ojcem Dyrektorem.
Ojciec swiecki odroznia sie od Ojca dyrektora tym, ze pierwszy musi na utrzymanie rodziny zarabiac, podczas kiedy ten drugi odwrotnie – Rodzina zarabia na niego i go utrzymuje na jako-takim poziomie zycia….
Kto pociagnie dalej, bo sie chwilowo wyczerpalam?
Fazy-etapy życia rodzinnego w kulturze świeckiej?!
1. seks przedmałżeński
2. seks małżeński (bez ślubu kościelnego 🙄 ) lub konkubinacki
3. narodziny dziecka – początek życia rodzinnego, koniec seksu na jakiś czas
4. dziecko idzie do szkoły, rodzice na wywiadówki, seks sporadyczny
5. dziecko dorasta, zaczyna spędzać noce poza domem i sen z oczu rodziców, jest mowa o seksie, ale (ewentualnym) dziecka 😯
etc.
Rodzina w kulturze nieświeckiej?
To samo, ale z rytuałami i większym stresem, ale też może czasem bardziej podniecające (grzech?).
Takie moje prymitywne wyobrażenie 🙄 😉
Pani Kierowniczko,nagroda(cenna 🙂 ) czeka w sejfie,zostanie
(jezeli oczywiscie z Kierownictwem prawdziwa wiosna przyjdzie)wyslana poczta w kierunku Pani Kierownik 😐
Good, Cubalibre! Cos w tej prezentacji zaczyna sie krystalizowac. Jakies inne wklady do prezentacji?
tak,Tereso
„Presja jest ogromna… Ulegamy jej ze swoistej “poprawności społecznej”. Czy to się może zmienić? ”
powinno!!!
Rodzina swiecka moze sie skladac z jednego Kota i Jego Starej.
Fazy sa nastepujace:
1.Przed sniadaniem – ktos musi je przygotowac, moze ktos kto potrafi otworzyc lodowke lub puszke.
2. Sniadanie
3. Wypoczynek po sniadaniu z elementami toalety i higieny osobostej
4. Przed lunchem
5. Lunch
6. Zabawa ze srokami na dachu garazu
7. Ciuciu-muciu z innymi czlonkami rodziny.
8. Przed kolacja
9. KOlacja
10 Toaleta prezed zasluzonym wypczynkiem, wygryzanie farfocli z dachu garazu, ktore sie uczepily na ogonie.
11. Wyscig kto pierwszy zajmie lozko.
Fazy zycia rodzinnego nie wziely sie z sufitu. Sa dzielem Jedynego Boga i Stworcy.
To ja mogę wprowadzić typologię rodzin ze względu na oświecenie seksualne.
Rodzina bardzo religijna: podczas seksu nie pali się nawet świecka.
Rodzina średnio religijna: seks przy świecce
Rodzina świecka: świecka się nie pali, bo seks odbywa się w biały dzień. 😯
Moim zadniem rodzina bardzo religijna powinna unikac seksu w kazdej okoloicznosci, jesli nie ma zamiaru sie okocic. A jesli chce sie okolcic, to dozwolona jest tylko pozycja misjonarska.
Pani Kierowniczko, ale pod jednym wpisem potrafi się czasem rozkręcić i kilkanaście tematów. Przeciętnie dwa-trzy razy na dzień można się podączyć do nowego. 🙂
Nie mówiąc już o tym, że zainicjować nowy temat można w każdym momencie. 😉
Jak to? 😯 Jak rodzina się chce okocić, nie jest dozwolona pozycja na pieska? 😯
Ja proponuję, żeby misjonarze sami na ten temat pogadali z rottweilerami i pitbullami. 🙄
Mordechaju,
o pozycji misjonarskiej mówisz z autopsji? 😯 U kotów? 😯 😯
Mordko, myślę, że informacja o unikaniu seksu Twoim zadniem będzie bardzo przydatna podczas Twojego procesu beatyfikacyjnego. 😆
Bobiku,
Ty jesteś satrapa oświecony 😎
Ja bym wolał być satrapą objedzonym, ale to nie do końca zależy ode mnie. 🙁
Ok, moze sie troche zagalopowalem z ta pozycja misjonarska. Co nikogo nie powinno dziwic, gdzyz w kwestiach seksu jestem glownie teoretykiem – nie najgorszym, ale jednak.
Etapy w życiu rodziny świeckiej? To bardzo proste. Rodzina świecka to rodzna zamieszkała w Świeciu n. Wisłą? Życie świeckiej rodziny dzieli się nad dwa etapy. Przed przeprowadzką i po przeprowadzce. Po przeprowadzce nie trzeba już zamykać szczelnie okien nocą z powodu smrodu z zakładów celulozowych 🙄
Tu się wyłania bardzo ciekawe zagadnienie: jak kształtuje się kwestia niezamykania okien po przeprowadzce rodziny świeckiej do Torunia? 🙄
Wtedy rodzina swiecka staje sie rodzina radiomaryjna, kwestia otwierania okien przestaje byc palaca, wystarczy otworzyc portmonetke.
Otworzyć portmonetkę, łatwo się mówi. Nigdy nie wiadomo, czy rozum akurat staniał, czy podrożał. Jak tu planować budżet?! 👿
Jest jeszcze jedna kwestia, która wymaga wyjaśnienia. Czy rodzina świecka po przeprowadzce nadal jest świecka i czy przeprowadzka do Torunia oznacza dla świeckiej/nieświeckiej rodziny adopcję do Rodziny Radia Maryja. Skomplikowane. Więcej pytań niż odpowiedzi.
Członek Rodziny Radia Maryja
tuż po modlitwie porannej
w bojaźni bożej cały dzień żyje
od fazy wszak prenatalnej
w prawym małżeńskim łożu poczęty
a jakże – w bożej pozycji
ojciec znał wprawdzie inne patenty
lecz mu zabrakło kondycji
gdy światło dzienne członka ujrzało
nie powiem, przybladło trochę
bo urodziwy to on był mało
i w miejscu włosów miał moher
dzieciństwo członek nasz maluteńki
spędził pod świętym obrazem
słysząc wokoło modlitwy dźwięki
wpadał czasami w ekstazę
przyszedł czas trudnej burzy hormonów
każdego w końcu dopada
w portkach o kształcie kościelnych dzwonów
sterczało zamiast opadać
przebrnął przez czas ten biorąc wciąż prysznic
dzień jeden w tygodniu goszcząc
w przytulnej chociaż małej zakrystii
miłego księdza proboszcza
wyposażony już w sakramenty
wkroczył on w dorosłe życie
bo ani chybi to przyszły święty
kolejnych kół założyciel
i koła Rodzin Radia Maryja
toczą się biorąc przeszkody
a naród słowa z ust ojca spija
od zawsze cudnej urody
jak niepojęte szczęście osiągnąć
nauka bierze się z tego:
na członka Rodzin Radyja wciągnąć
czem prędzej daj się kolego
Może być świecka, o ile zapali się świeckę w intencji przeprowadzki
Rysiu,
za wcześnie się urodziłam 🙁 , ale zdarzało mi się być na fajnym cywilnym ślubie, jak też raz uczestniczyć w świeckim chrzcie dziecka, też ładnie przygotowanym. W porównaniu do ilości „imprez” zdominowanych przez obrzędy religijne (nie tylko chrześcijańskie) u niewierzących to jednak kapka w morzu. Najczęściej na widoku publicznym odgrywa się role zaprojektowane przez nieświeckich.
Faza musi mieć swój zdobny początek, a wzór łatwy do naśladowania… Nie dziwi, bo nie każdemu artysta 🙂 No i świeccy mało ekspansywni są, pewnie ich za mało, żeby tyralierą iść pośród nieświeckich, no to przebierają się świeccy za nieświeckich. Może być?
zeen 😆 😆 😆
zeen 😆
ale zapomniałeś o parytecie…
Jak to dobrze, że nie mam zajadów 😆
Helena wspomniała Alicję Tysiąc. Otóż KK nie zgodził się by ochrzcić jej najmłodszą córkę i dziecko rozżalone żyjąc w nieświeckim środowisku, które już i komunię zaliczyło. O równieśnikach w szkole mówię.
Rodzina słowem silna,
co z odbiornika płynie.
wciąż ono o Maryji,
a nigdy o Marynie.
Więc wie rodzina dobrze,
bo pasterzowi wierna –
ma w mroku być ukryta
Maryni sempiterna.
Nie szepnie o niej ojciec,
nie bąknie o niej matka,
najlepiej jak w zasadzie
Marynia nie ma zadka.
I przez to, że pobożnych
zad uszu nie obraża,
bez żadnych ograniczeń
rodzina się rozmnaża.
Koncepcja to genialna
i nie ma żadnych anty,
bo jak rodzina duża,
zakryje wszelkie kanty.
A by rodzinne grono
przypadkiem nie wychłódło,
z radyjka wciąż wartości
gorące bije źródło.
To patent na moralną
najlepszy jest odnowę:
rodziny nie wal kijem,
wystarczy przecież słowem…
A ja się chyba zajadów nabawię… 😆
Zeen, ballada o czlonku swietna… od razu razniej zabieram sie do pracy.
Pani Kierowniczka, czyli ostatni zajad przed Germanią…
Tereso,oczywiscie moze byc 😀
zeen 🙂 😀 😆
Bobik 🙂 😀 😆
Faktycznie, w Germanii zajeść coś trudno, jak się wurstów i kebabów nie popiera. 😉
Zeen, Bobik 🙂 🙂 🙂
Chlopaki zeen i Bobik znowu w olimpijskiej formie! :twosted:
No tak, poranek (przynajmniej u mnie i Krolika) z zeenem i Bobikiem… 😆 😆 😆
Tereska znalazla fazy, z ciekawym rozwinieciem na blogu, a ja sie dzis natknelam na piramidy zywnosciowe w zaleznosci od wieku. 😉
http://www.collegehumor.com/article:1802715?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+collegehumor%2Farticles+%28CollegeHumor+Articles%29&utm_content=Google+Reader
Shit! Shit! Shit!
Wlasnie zadzwonilka sasiadka i powiediala, ze zmarl Emile, syn naszych ulubionych sasiadow, juz niezyjacych od paru lat Madagaskarczykow. Jego ojciec, Andre, byly ambasador Madagaskaru w Londynie recytowal mi przy smietniku „Beniowskiego” po francusku: Klebami dymu niechaj sie otocze….
Emile, ktory w naszym domu nigdy nie mieszkal, byl przez wszystkich uwielbiany i holubiony, bo byl zabawny, wesoly, zawsze usmiechniety i okropnie uprzejmy i przyjazny. No i sliczny na urodzie. Jego bialy partner Martin tez zreszta. Spedzili razem 30 lat i okazujke sie, ze Emile mial 50, ale wygladal na trzydziesci pare.
Kiedys opowiadalam, ze na pogrzebie jego Matki, Sophie, w jakims zdominowanym przez Afryjanczykow kosciele katolickiem, bylam pod duzym wrazeniem tego, ze i ksaidz (czarny) i wszyscy, ktorzy przyszli na pogrzeb skladali kondolencje takze Martinowi, ktory zreszta wyglosil wspomnienie o niej – pierwszej czarnej lekarce na Madagaskarze, acz wyklsztalconej we Francji.
Obie z E. jestesmy kompletnie zaskoczone smiercia Emile’a, zmarl nagle na serce.
Ma u mnie zapalona swieczke.
Heleno, ostatnio sporo tych niewesołych wieści do Ciebie dociera. Pamiętam, że wspominałaś kiedyś o tej parze i rodzicach jednego z nich. Smutna wiadomość.
And while we’re at it…
Wlasnie sie dowiedzialam, kto jest prawowitym wlascicielem nawet wieloletnich zwlok w Polsce.
Jest nim oczywoscie IPN – placowka badan historycznych, trybunal Sprawiedliwosci Dziejowej, zaklad medycyny sadowej i wlasciciel zwlok w jednym.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7675969,Nie_bedzie_ekshumacji_Pyjasa___Uszanujemy_wole_rodziny_.html
Zwracam uwage na ostatni akapit doniesienia.
W naszym kraju, jak w carskiej Rosji, urzędnik jest pierwszy po Bogu. No, może czasami drugi, jeśli ktoś możniejszy się między niego i Pana Boga wepchnie.
Tak mi przykro, Heleno – kolejna strata… Zawsze chociaz zostaje wdziecznosc, ze sie takie ciekawe osoby zdolalo w zyciu spotkac.
A co do Instytutu Ekshumacyjnego Entuzjazmu, to jednak mysle, on sam sie w tym entuzjazmie nie ograniczy, mimo naszych marzen o samoograniczajacych sie satrapach… To na podstawie lektury ostatniego akapitu. I o to takze mi chodzilo, gdy wczoraj pisalam o glebokich modelach kulturowych.
Podrzucam artykul z sekcji Religion w Huffposcie, ktory jakos dotyczy naszej wczesniejszej dyskusji. Tytul mowi sam za siebie: „Religion Needs Atheism”. Autor dziala na rzecz zrozumienia i wspoldzialania osob religijnych (wyznawcow roznych religii) z osobami niezwiazanymi z zadnym kosciolem i ateistami (to nie zawsze to samo, choc czasem o tym sie zapomina). A dzial w Huffposcie dotyczacy religii jest bardzo ciekawy, redagowany tez przez mieszanke osob wyznaniowo-bezwyznaniowo-ateistyczna (choc kazdy pisze za siebie i ze swojego punktu widzenia, co szczegolnie cenne.)
http://www.huffingtonpost.com/samir-selmanovic/religion-needs-atheism_b_498051.html
Nieco zmieniając temat, ale tylko nieco, bo przecież o jeden i ten sam autorytaryzm chodzi
http://wiadomosci.onet.pl/2143531,11,komisja_o_zakazie_bicia_dzieci,item.html
Ciekawe, kiedy w końcu dotrze do społecznej świadomości, że dziecko to taki sam człowiek jak dorosły, tylko że mały. Swoją drogą, klaps wymierzony na spokojnie, jako sposób na dyscyplinowanie, wydaje mi się jeszcze bardziej obrzydliwy niż w ten popełniony we wściekłej bezsilności wychowawczej.
Poza tym, nie jestem tak zupełnie przekonana, czy na pewno dzicko „musi byc wychowywane w systemie nagród i kar”. Osobiście nie lubię być traktowana ani kijem, ani marchewką, tylko jak myślący człowiek, przez odwołanie do rozumu. Gdy sobie zadać trochę trudu, to u dzieci ta metoda też się sprawdza.
Jak elegancki i pieknie napisany jest ten wywod Selmanovicia – w bardzo talmudycznej tradycji zreszta: ateisci sa nam niezbedni nie tylko jako drodzy blizni, ale takze jako ci, ktorzy formuluja pytania na temat Boga, ktorych my nie potrafimy sformulowac… i to „God’s whistleblowers”. Ladne.
A ze dziecko mozna swietnie wychpowywac i dyscyplimnopwac bez klapsow, przekonalam sie ogladajac z zafascynowaniem brytyjska wersje Supernanny. Czasami sama mialam ochote wyrznac takiego klapsa jej niektorym podopiecznym, ze by gwiazdy zobaczyly na niebie. A ona konsekwentnie – zadnego najmniejszego nawet klapsika. No i potem te zreformowane, usmiechniete i grzeczne aniolki!
Nie rozumiem dlaczego nie przeszla w zapisie projektu bardzo rozsadna moim zdaniem propozycja PiSu, aby zakazac odbierania dzieci ze wzgledu na warunki materialne rodziny. Jesli warunki sa takl zle, ze dziecku dzieje sie krzywda, to chyba jezcze wieksza krzywda jest pozbawianie go rodziny. Nie lepiej rodzinie pomoc pokonac prog ubostwa?
Nie rozumiem.
Że bez klapsów można, to jasne. Mnie nigdy nie karano w taki sposób, sama też nie stosuję takich kar i wszystko działa perfekcyjnie. Bardziej zastanawiam się, czy konieczny jest system kar i nagród jako podstawa wychowania, nawet bez klapsów. Zachowasz się dobrze, cukierek. Źle – nie będzie bajki. Też mi się to nie podoba i tego też nie stosuję. Tak to można tresować psy, nie uwłaczając Bobikowi.
Tak, mnie tez martwi, ze tej propozycji nie zachowano. Pomoc materialna dla rodzin w dramatycznej sytuacji finansowej wydaje sie lepszym rozwiazaniem. Sama mnie wychowano bezklapsowo, i tak sama dzieci wychowuje, ale mysle sie, ze przydalaby sie tez edukacja dla tych, ktorym wydaje sie, ze nie mozna inaczej. Tylko ze media publiczne spelniaja misje poprzez produkowanie tasiemcowcow – choc moze i tam mozna byloby takie tresci przemycic?
A co do artykulu Selmanovicia, to mnie sie tez bardzo spodobalo okreslenie „God’s whistlebowers”. Masz racje Heleno, ze zahacza to o tradycje talmudyczna, a i buddyjska, nie mowiac np. o hinduistach (oni zreszta tradycyjnie uznaja, podobnie jak buddysci – bo to przeciez kuzyni, istnienie czegos takiego jak hinduisci-ateisci, a w ogole uwazaja, ze nie ma jednej sciezki do poszukiwania prawdy, i kazdy koniec koncow musi to zrobic sam).
Ten system kar i nagrod, ktorego i ja nie stosuje, Vesper, jest mocno wpisany w szeroka tradycje i religijna, i psychologiczna (wplyw behawioryzmu), dlatego tak trudno go strzasnac… No i bez kar i nagrod trzeba wiekszego nakladu czasu i uwagi, i elastycznosci. Bardzo ladnie ten system krytykuje znany psycholog, Alfie Kohn. Tytul jednej z jego ksiazek sam juz wiele mowi: „Punished by Rewards”. Podrzucam jego link w Wikipedii:
http://en.wikipedia.org/wiki/Alfie_Kohn
No, niestety, jakoś tak źle jest ten świat urządzony, że z wiekiem coraz częściej smutne wiadomości się dostaje. Przykro mi bardzo, Heleno, że Cię kolejna dorwała. 🙁
A ja się dziś rzuciłem do oporządzania ogrodu, bo się nagle zrobiło w cieniu 15, a w słońcu ponad 20 i ślepiami duszy zobaczyłem dżunglę chwastów i zdziczałych róż, w której będę mieszkał za dwa tygodnie.
Złachałem się zdrowo i teraz muszę trochę poleżeć z wywieszonym ozorem i nie robić nic poza dyszeniem. 😉
A jutro znowu do łopaty. 🙄
O, zdyszany, zmeczony Bobiku, to Ty lopata ryjesz, a nie pazurami? 😯 Podeslalabym Ci jakas kaszanke, albo pasztetowke, zeby Cie odrestaurowac, a tu mam w domu tylko sagany rosolu.
Psy też idą z postępem technicznym. Moja psia mama zawsze mi mówiła: ucz się, szczeniaku, ucz, to nie będziesz musiał ryć pazurami, tylko przy łopacie będziesz pracował. 😀
Rosół bardzo dobrze się nadaje do restauracji. 🙂 Może być częściowo w formie galaretki z drobiu.
Ryję z doskoku, bo dzień jeszcze krótki. W sobotę oba chłopy ruszają na ugory 🙂
Kijem i marchewką mogą się wypchać 👿 Klapsy na zimno są jak zdezynfekowane drzazgi pod paznokcie. Ale myślę, że psychiczny terror jest znacznie gorszy, niż klapśnięcie w nerwach. Ciche dni za karę. Od tego naprawdę można się rozlecieć.
Jakoś Gietki nie lubię, ale http://archiwum.polityka.pl/art/bloki-wkamieniu,427266.html
Inny świat. Straszny.
Bo nie forsa wyklucza, tylko mentalność. A zmiana mentalności to orka na ugorze. W naszych realiach, nie tylko bez pługa, ale i bez oraczy.
Bardzo smutny reportaz 🙁
W papierze są zdjęcia. Dwa bardzo przyzwoite bloki. Kuchnia wyposażona na tip top. Wydaje mi się, że ci ludzie nie powinni tego dostać. Powinni budować to własnymi rękami. Włożyć w to w siebie. Inaczej pójdzie w kanał.
Czasami chodziłem nocą po centrum São Paulo, widząc te dzieciaki mieszkające w kartonach przerobionych wieczorem na łóżko, wciśniętych między paru dorosłych z wszelkimi wyobrażalnymi konsekwencjami takiej sypialni, widząc ich w akcji żebrzących koło MacDonalda lub podkradających coś w otwartych nocą sklepach.. Patrzałem bez nadmiaru sentymentalizmu, bo wiedziałem, że niejeden z nich mógł mieć w życiorysie napad z bronią a może i zabójstwo – i wiedziałem, że znam przyszłość prawie wszystkich z nich. Może jeszcze 10 lat, dociągając z trudem do pełnoletności. Może uda mu się po 18-tce dostać długi wyrok i pożyje jeszcze 10 lat w Carandiru. I patrzy tak człowiek i wie, że gówno, dokładnie gówno może na to poradzić. Aha, przy porywach dobrej woli, przed sugestiami, żeby próbować coś zrobić sugeruję najpierw postawić pytanie czy przypadkiem nie robiłem już tego.
Mizeria ludzka na pewno nie bedzie zrodlem wspanialych moralnych wartosci i etycznych postaw godnych nasladowania.
Nie wiem czy juz ogladaliscie „Precious”…
Wydaje mi sie ze nie jest nigdy dobrym pomyslem tworzenie takich enklaw jak te w Kamieniu. Nie daje to szansy tym rodzinom wtopienia sie w normalne, przecietne pracujace srodowisko i pobieranie z niego wzorcow i wsparcia. A i dzieci nie beda znaly innej rzeczywistosci. Chyba lepiej i bardziej efektywnie finansowo byloby subsydiowac pojedyncze mieszkania w „normalnych” osiedlach…
Tu pewnie pewna role gralo poczucie winy wobec tych co sie spalili…
Kiedys juz debatowalismy czy wedka czy ryba. Jak zwykle, zdania uczonych byly podzielone…
A teraz co dobre dla duszy…
http://www.youtube.com/watch?v=Sod5TeCCQHA&feature=related
Dzień dobry. 🙂 Witam Was o tej niezwykłej dla mnie godzinie, bo gdybym nie powitał, nigdy byście nie uwierzyli, że o niej wstałem. 😉
Z tego wstania wynika oczwiście, że mam do załatwienia sprawę ważną i absolutnie niemożliwą do załatwienia w innym czasie. Tak że komentował będę dopiero jak wrócę, co, miejmy nadzieję, nastąpi. 🙂
no tak, o tej porze zdecydowanie bardziej pasuje dobranoc… 🙄
O tej porze też nie lepiej 🙄
W czasie deszczu dzieci się nudzą, to ogólnie zna-ana rzecz
Lecz gdy słońce, wcześnie się budzą, a wtedy można się wściec
Choć mniej trudzą się i mniej brudzą się, niech już lepiej nudzą się w deszcz
aż chciałoby się dać im wtedy dwie dychy i wysłać do kina 🙄
Dzień dobry, cześć i czołem!
Pytacie, skąd się wziąłem?
Jestem wesoły Bobik
uprawiam aerobik
więc najpierw wszystkich witam was
a teraz najlepszy szpas:
Są pory nocne i pory dzienne
dla mnie wszelako bywa znamienne
że wszystkie pory jakie posiadam
przed wyjściem z domu chętnie zakładam
bo kiedy wrócę – czy dacie wiarę?
nie wiem, być może będę już stary
więc po za domem nie chcę stuporu,
że mnie zaskoczą , a ja bez porów…
Bobik, i nie ma gadki!
Zakłada ci on szmatki
Na de je wsuwa kiedy zew,
by wstać i głowę dać pod zlew.
Coś tu już obiadowo:
Bobik w porach,
Królik w śmietanie?…
Kurki w ocet, śliwki w kompot i po deserze…
Pod zlew? Za chlew? A może pod ławę?
Pod ławą Bobik ma lepszą zabawę
Serwetę pociągnie, rozleje kawę
Nogę podniesie, załatwi sprawę … 🙄
Jestem wlasciwie kompletnie po stronie krolika, ktory mowi, ze lepiej takich enklaw jak w Kamieniu nie tworzyc i umieszczac rodziny z marginesu w „normalnych” domach.
Przynajmniej teoretycznie.
Bo w praktyce, zwlaszcza jesli chodzi o moja wlasna kamienice, to …hmmm… hmmm.
Raz nam cos takiego sie zdarzylo. Pierwszy facet , ktory wykupil mieszkanie na pietrze aby go komus wynajac, a nie w nim samemu mieszkac, zaproponowal je jako mieszkanie socjalne kwaterunkowi dzielnicowemu.
I wkrotce mielismy samotna matke imieniem Carol z 11-12-letnia corka.
Carol byla OK, gdyby nie to, ze zaczal ja regularnie, zgodnie z nakazem sadowym odwiedzac byly partner, ojciec tej malej. Wiedzielismy zawsze dokladnie (zwlaszcza E., nad ktorej miezkaniem znajdowalo sie mieszkanie Carol) kiedy jej partner przychodzi spelniac swe rodzicielskie obowiazki, gdyz zaczybaly sie wielogodzinne, pijane awantury, konczace sie czasami wybijaniem szyb w drzwiach wejsciowych na klatke schodowa, krzykach i rzucaniu meblami. Lubil takze siusiac z gornego tarasu na zaparkowane na podworku samochody, na czym byl parokrotnie przylapany.
Raz – bylo juz dobrze po polnocy, wrocilam wlasnie z pracy i cos tam podgryzalam w kuchni – uslyszalam od strony podworka rozdzierajace kobiece krzyki i jakies uderzenia . Wyskoczylam, zeby sprawdzic i zobaczylam Carol biegajaca po dlugim tarasie ciagnacym sie wzdluz mieszkan na trzeciej kondygnacji. BYla w nocnej koszuli. Krzyknelm do niej z dolu, ze wraz z corka moze przempcowac u mnie, a rano bedziemy wyjasniac jej sytuacje we wlasnym mieszkaniu.
Nie odpowiedziala mi nic, tylko czmychnela do mieszkania i zapadla tam cisza.
TYmczasem na kazdym zebraniu wspolnoty wlascicieli, odbywajacym sie tradycyjnie w moim mieszkaniu , padaly skargi pod adresem wlasciciela mieszkania Carol – wszyscy sie domagali jej przeprowadzki i opowiadali co sie tam dzieje, kiedy odwiedza ja pijany ojciec tej malej.
Ta mala byla mila i uprzejma. Kiedys zadzwonila do moich drzwi i powiedziala powazniutkim glosem, ze u mnie dzien i noc pali sie zarowka nad drzwiami i ze byc moze nie chce wyrzucac pieniedzy za elektrycznosc na wiatr. Zrobilo mi sie glupio, podziekowalam i zainstalowalam timer, automatycznie wylaczajacy oswietlenie z rana.
Kiedys przyszla do mnie sama Carol i opowiedziala hoistorie, ktora mnie o malo nie powalila z nog.
Otoz wracajac do domu gleboka noca (bylo to w lecie), przechodzila kolo moich drzwi i zobaczyla, ze sa otwarte na osciez. Swiatlo sie nie palilo w zadnym pokoju, wiec zaniepokojona Carol, pokonujac wlasny strach weszla i zapalila swiatlo w korytarzu. Na schodach prowadzacych do sypialni, lezala moja torebka. Carol weszla na gore, zajrzala do mojej sypialni i przrekonawszy sie, ze spie spokojnie, wyszla z mieszkania zatrzaskujac za soba drzwi.
Nie wiem jak to sie stalo, ale musialam nie domknac drzwi wejsciowych i one sie w nocy otworzyly same -na osciez.
Podziekowalam jej wylewnie, a znajac stosunek sasiadow do tej lokatorki, postanpwilam wywiesic na klatce krotki liscik z podziekowniem – opowiedzialam tez krotko co sie stalo i jak nadzwuczajnie zachowala sie Carol. .
E. opowiedala mi pozniej, ze inni sasiedzi nie byli z tego powodu zadowoleniu, chociaz mnie samej nikt slowa nie pwoeidzial.
Tymczasem w tym mieszkaniu coraz czesciej odbywaly sie awantury z bylym partnerem.
Corka juz miala 16 lat, kiedy w mieszkaniu wybuchl starszliwy pozar. Splonelo absolutnie wszystko – drzwi, meble, instalacje elektryczne, to bylo jedno wielkie pogorzelisko. Pozar wybuchl z powodu papierosa, ktory wpadl za kanape, kiedy corke odwiedzal jej boyfriend. Na szczescie nikomu nic sie nie stalo. Myslalam ze zgroza, ze pozar moglby przedostac sie do mieszkania E. i ona nie zdazylaby sie sama ewakuowac, a mnie nie byloby akurat w poblizu..
Tak czy inaczej, Carol z corka zostala przeniesiona do jakiegos zastepczego locum i po remoncie mieszkania nie pozwolilismy juz sasiadowi-wlascicielowi aby dawal je do dyspozycji sluzb spolecznych.
To bylo pare lat temu, ale starzy mieszkancy domu do dzis wspominaja ten straszliwy pozar.
Odetxhnelismy jednak z ulga, ze nie mamy w tej chwili zadnych przydzielonycg przez sluzby lokatorow.
Com się ja pod ławą nasiedział
(przez ten czas już złowiłbym śledzia),
com się przy tym naszczekał
(a czas uciekał)…
Com się ja nogawek natargał
(aż zaczęto imię me szargać),
com się przekleństw nasłuchał
(psiamać! psiajucha!)…
Lepiej się spokojnie wysypiać,
miast iść kłócić się o pryncypia,
lecz to była już sprawa,
teraz – zabawa! 😆
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7679910,Swiatowa_slawa_bezdomna_w_Krakowie.html
A tego juz zupelnie nie rozumiem: dlaczego miedzynarowodowa, a nawet jak pisza swiatowa slawa musi miec subsydiowane przez wladze miejskie mieszkanie? Albo dlaczego go nie moze od trzech lat na wlasny koszt wyremontowac ? Albo przynajmniej wykupic wlasnego ubezpieczenia, zeby nie byc zdana na laske urzednikow miejskich? I co to znaczy, ze gdyby mieszkala we Wroclawiu to by miasto przydzioelilo jej „reprezentacyjne mieszkanie”? Niby dlaczego, skoro bprzypuszczalnie nie jest potrzebujaca, bedac „swiatowa slawa”?
Dlaczego podatnik ma byc odpowiedzialny za jej standard zycia? 😯 😯 😯
Heleno, łajza międzyblogowa 🙂 Właśnie dziś rano linkowałam to samo na Dywanie u Kierowniczki. Też mnie to zdziwiło.
Moje podejrzenie jest takie, że K.D. chce wrócić do swojego starego mieszkania, które być może lubi i jest do niego przywiązana, ale nie bardzo umie poradzić sobie z remontem, zwłaszcza jeśli ciągle jest w rozjazdach. Miasto pewnie w pierwszym momencie obiecało jakąś pomoc, a następnie wszystko się „jakoś tak” rozlazło i K.D. czeka, czeka…
Z przydzieleniem lokalu zastępczego nie chodzi chyba o to, żeby miasto to subsydiowało, tylko całkiem dosłownie taki lokal znalazło i czasowo przydzieliło. Bo różnice cen między lokalami w gestii miasta lub wynajmowanymi z dawien dawna, a lokalami wynajmowanymi obecnie na wolnym rynku potrafią być astronomiczne.
A że miasto powinno się w jakiś sposób starać, żeby przyciągać ludzi sławnych i twórczych, choćby właśnie przy pomocy pewnych ułatwień lokalowych, nie jest dla mnie tak całkiem niezrozumiałe. Summa summarum miasto wcale na tym nie traci, bo sławny mieszkaniec na ogół generuje pewne dalekosiężne korzyści, nawet i finansowe. 😉
A no wlasnie. Rozczulilo mnie, ze jej profesor „wie, że doskonały artysta może nie znać się na przepisach”
Co innego jak wiejska baba nie zna sie na przepisach – to jest niewybaczalne. Ale „doskonaly artysta” zwyczajnie moze sie nie znac…., dzizaz! Trafny jest pierwszy komentarz pod doniesienie: czy ona jest sprawna umyslowo inaczej?
No nie przesadzajmy z tym oburzeniem. Jak miasto poświęca swoją uwagę i wydaje jakieś tam środki na billboardy, kwiatki, wstążki i podświetlanie tego i owego to dobrze, a jak inwestuje w promocję w postaci pochwalenia się długą listą znanych mieszkańców, którym, za użyczenie nazwiska do tego celu coś tam ułatwia to źle?
Swego czasu Katowice wymyśliły, że będą wspierać lokalnych twórców kultury komunalnym zasobem mieszkaniowym w centrum. Rzecz, jak zwykle, okazała się w szczegółach niedopracowana, ktoś zasługujący na to ze wszech miar się nie zmieścił bo coś tam, ale co do zasady jest to dla mnie uczciwy biznes, byle z głową i systemowo był przeprowadzony.
A tu sie nie zgodze z Bobikiem. Miasto, zwlaszcza tak atrakcyjne jak Krakow, nie musi „przyciagac” nikogo, kto odniosl miedzynarodowy, a wrecz swiatowy sukces. Filharmonia moze przyciagac, ale „miasto” nie powinno sie tym zajmowac.
Jest dokladnie odwrotnie. Ktos, kto odniosl sukces moze powinien cos zrobic dla swojego miasta – wesprzec finansowo podupadajaca galerie, wystapic na koncercie charytatywnym, zalozyc przytulek dla bezdomnych zwierzat. Byc mecenasem, a nie oczekiwac, ze miasto bedzie mu fundowalo „reprezentacyjne mieszkanie”. No chyba, ze miasto jest okropnie bogate i nie musi sie zajmowac ludzmi nie dajacymi sobie rady w zyciu z jakichkolwiek powodow.
Rzeczywiscie, interesujace ukryte zalozenia w tym krociutkim artykule o Kai Danczowskiej – czy sluszne, mozna sie spierac. Mnie rozbawila krakowsko-austriacka tytulomania, w tym ciaglym powtarzaniu „PROF. Kaja Danczowska”, bo jak jest swiatowej slawy artystka, to znane imie i nazwisko juz same wystarcza, i okreslanie jej jako profesora jest w pewnym sensie pomniejszaniem, a nie – jak zapewne chcial mowiacy – powiekszaniem jej statusu. No, ale to jest lokalna tradycja…
A co do pomocy spolecznej to bardzo dlugi temat, jak juz zauwazyly Helena i Krolik, nie mowiac o andsolu. Chyba samo przesiedlenie pomiedzy radzace sobie zyciowo rodziny nie pomoze, i trzeba takze innych dlugotrwalych interwencji. Tak mi sie na pewno wydaje w przypadku Carol. Ciekawe, ze na przyklad, co sie wyda dziwne, „kursy rodzicielskie”, uczace bardzo podstawowych umiejetnosci zycia w rodzinie, i opieki nad dziecmi w roznym wieku, przynosily zaskakujaco dobre rezultaty (z wizytami i wsparciem w domu). Tylko to kosztuje, i oczywiscie i wtedy nie jest to panaceum… Z tych samych powodow zreszta odchodzi sie od psychoterapii, gdy jest ona potrzebna (ktora tez przeciez ulegla ewolucji od czasow Freuda, i tez nie jest panaceum, ale czesto bywa bardzo pomocna) na rzecz szybkiej wizyty u lekarza i przepisania tabletki.
Wyznaję zasadę noblesse oblige. Od pewnego poziomu po prostu nie wypada korzystać z bonusów. Chyba że mieszkanie podlega konserwatorowi zabytków i artystka, nawet światowej sławy, po prostu nie podołałaby finansowo spełnieniu wymogów. Za mało danych, żeby osądzać, ale sprawa jest dziwna.
Kwiatki i nowe drzewa, nowe lawki w parkach i odnowienie elewacji historycznych kamienic – wszystko to zafundowaly mi wladze ratusza w mojej dzielnicy, odkad zasiedli w nim konserwtysci. To poprawilo znaczaco moja jakosc zycia w Zachodnimk Londynie. Dlatego bede glosowac na nich w najblizszych wyborach (podobno zmienily sie przepisy i juz mi, cudzoziemce wolno glosowac w wyborach lokalnych).
Bylabym jednak bardzo niezadowolona, gdyby moje ciezkie podatki szly na subsydiowanie kogos zasluzonego, kogo jednak przypuszczalnie stac na wlasne mieszkanie bardziej niz mnie sama.
Heleno, jedno drugiemu wcale nie przeszkadza, czyli ręka rękę myje. Znany mieszkaniec jest dla miasta świetną promocją, no i zasileniem tzw. kapitału społecznego, a to, że dostał lokal komunalny wcale nie przeszkadza w tym, żeby się na rzecz miasta angażował, mecenasował, robił akcje, przyciągał sponsorów, itp. Wręcz powiedziałbym, że jakiś gest ze strony miasta do tego zachęca.
W opisie funkcjonowania miast używa się czasem pojęcia „gay factor”. To chodzi mniej więcej o to, że miasta przyjazne gejom korzystają na tym, ponieważ to przyciąga ludzi otwartych i tolerancyjnych, środowiska twórcze, fermenty umysłowe, itp., czyli powoduje ożywienie kulturalne, a na kulturze – pomijając już kwestie „wizytówkowe” – da się zarobić.
Ludzie kultury, zwłaszcza szeroko znani w świecie, spełniają podobną funkcję i dlatego ich hołubienie po prostu się opłaca. Miastu i jego mieszkańcom.
Dopisuję, bo doczytałem. 😉 Ja w tym artykule nie znalazłem niczego o subsydiowaniu, tylko o przydziale lokalu. A jak chodzi o remont w starym mieszkaniu – skoro ono jest komunalne i zostało zalane nie z winy lokatorów, to chyba normalne, że remontować powinien właściciel, czyli miasto.
Moje wlasne mieszkanie kupilam w 1982 roku od bardzo wybitnego brytyjskiego saksofonisty i kompozytora Johna Harle’a
http://en.wikipedia.org/wiki/John_Harle
ktory sam, jak potem czytalam w Timesie kupil sobie znacznie drozsze mieszkanie na South Kensingtin w zabytkowej kamienicy.
No, po prostu nie wyobrazam sobie, zebysmy my, podatnicy, mieli go zachecac do mieszkania w stolicy kultury ( tak jak Krakow w Polsce) z pomoca subsydiowanego domu.
Danych w sprawie KD zdecydowanie za mało. Pomijając tematykę każde zdanie tekstu rodzi wołanie o dwa dodatkowe, które by to pierwsze rozwinęły. Ot, tabloidalna ciekawostka.
Komunalne mieszkania SA subsydiowane z podatkow. Ich koszt dla lokatora jest znacznie nizszy niz cena rynkowa.
Ide teraz do banku, inwestowac przed koncem roku finansowego, abym miala na dom starcow jak mnie dorwie…
Po pierwsze zgadzam się z fomą, że danych za mało i wszystko, co piszemy, jest mniej lub bardziej teoretyczne. 😉 Po drugie – jak już napisałem wyżej – subsydiowanie z podatków mieszkania komunalnego dla sławnych osób w jakiś sposób się miastu zwraca, często z nawiązką, podczas kiedy toż samo subsydiowanie mieszkań socjalnych raczej się nie zwróci. 😉 Po trzecie, gdybym był sławny, zdecydowanie wolałbym, żeby mi za życia przydzielono nieco tańszy lokal, niż po śmierci wykosztowywano się na pomnik. 😉
Po czwarte, znowu muszę wybyć, bo kolejny termin mnie za kudły łapie i popędza. 🙁
Jesli chodzi o gay factor, i tzw. gentrification, ktora zaczyna sie od artystow, to ten mechanizm jest jednak czesto taki, ze dzielnice jakos zaniedbane przyciagaja artystow, ktorzy zwykle wcale nie pachna groszem (sa oczywiscie wyjatki), po czym dzielnica robi sie atrakcyjna, bo i ozywia sie w niej wszystko, i mozna chodzic po ulicach bez wiekszego strachu, i pojawiaja sie sklepy, restauaracje, kawiarnie, ksiegarnie. A jak dzielnica robi sie atrakcyjna, to rosna ceny nieruchomosci i wysokosc czynszow, oraz podatki, bo chec maja sie wprowadzic ludzie juz pachnacy groszem, i czesto wtedy artystow nie stac, zeby tam pozostac… Na szczescie nie zawsze musza sie wyprowadzac, ale czesto sie tak dzieje.
A juz abstrahujac od przypadku Kai Danczowskiej, jesli pomagac z zasobow komunalnych, to tez mozna sie zastanawiac, czy pomagac jednemu bardzo znanemu artyscie w dobrej sytuacji finansowej (np. przez wynajem subsydiowanego lokalu komunalnego), czy tym, ktorzy wydaja sie obiecujacy, ale jeszcze niewiele sie dorobili. I zawsze tu beda kontrowersje, bo niektorzy rzeczywiscie w ogole nie lubia mecenatu sztuki ze strony panstwa czy lokalnych wladz, a inni znowu beda chcieli popierac sztuke, ktora im sie podoba, a jak wiadomo – ludzie barzo sie roznia w odbiorze sztuki. Zawsze zostanie wiec spore pole do sporow, zwlaszcza w czasach kryzysu…
jesli pomagac z zasobow komunalnych, to tez mozna sie zastanawiac, czy pomagac jednemu bardzo znanemu artyscie w dobrej sytuacji finansowej (np. przez wynajem subsydiowanego lokalu komunalnego), czy tym, ktorzy wydaja sie obiecujacy, ale jeszcze niewiele sie dorobili.
Bliższa memu sercu jest idea wspierania młodszych twórców, na dorobku. A sam artykuł … No cóż. Jak napisałam wyżej, za mało danych. Albo jest to sprawa dość kuriozalna, albo jest to przypadek kuriozalnego dziennikarstwa. Nic nie zostało wyjaśnione. Może artystka jest wyjątkowo roszczeniowa, może miasto nie wywiązało się jakichś obowiązków. Jedno wielkie nie wiadomo co.
No tak, ale chyba nie mozna biednym i nie potrafiacym jakos sobie radzic w zyciu (czesto maja jeszcze jakies dodatkowe bariery i zaniadbania) dawac wedke, a tym ktorzy maja talent, slawe, stanowisko i pieniadze dawac rybe… To jakos nie pasuje.
Wczoraj pokazywali w TV jak przeciwnicy powszechnego ubezpieczenia w Stanach (wygladajacy na zdrowych i prosperujacych) wymyslali facetowi siedzacemu na ziemi choremu na Parkinsona, ze jego zadanie ubezpieczenia zrujnuje Ameryke. No, ale co taki facet ma w takim razie zrobic?
Dziwny jest ten swiat…
A ja zipie wsciekloscia na sasiada, Frederica, milionera z bylej Jugoslawii, ktory ma mieszkania do wynajecia po calym Londynie. W lecie 2008 r., kiedy mialam generalny remont, Frederic poprosil aby Pan Andrzej zalepil mu spore kawalki tynku kruszacego sie wzdluz calej framugi od drzwi wejsciowych. Umowilismy sie, ze zaplace po zrobieniu roboty i zostawie mu wiadomosc na komorce ile to kosztowalo. Co parokrotnie uczunilam. Rachunek wyniosl 30 funtow – materialy dalam swoje, bo mialam dosc.
Dzis pierwszy raz zobaczylam Frederica od tego czasu (on to mieszkanie komus wynajmuje) i przypomnialam mu, ze wciaz od bez mala dwoch lat jest mi winny 30 funtow. I ten ch…am zaczal mi cos mowic, ze standard wykonczenia nie jest taki jakby chcial widziec!
Powiedzialam, Frederic: forget it and good bye.
Ale az mnie duzi ze wscieklosci, ze zostalam zwyczajnie wyrolowana i ze nie machnelam na te sume reka kiedy sie nie odzywal.
Uffff %£$”)<!!!
Dusi, nie duzi. Postanowilam, ze opowiem to najwiekszej plotkarze w bloku. Niech roznosi dalej. £$%”)<!!!
Tak, Kroliku. To jakos nie pasuje. Ale to jest czesc gleboko ukrytego oprzyrzadowania myslowego, ktore wyskakuje w takich momentach. O tym pisze m.in. Lakoff (i laczy z pierwszymi naszymi doswiadczeniami w rodzinie i najblizszym srodowisku). Ci co maja zasluguja na rybe, a ci co nie maja – najwyzej na wedke. Needless to say, to nie jest moj poglad – takze w sprawie powszechnego ubezpieczenia w Stanach. Oprocz takich scen, jak opisalas, Glenn Beck (ultrakonserwatywny „dziennikarz” telewizji FOX) wzywa czlonkow roznych kosciolow i kongregacji, zeby opuscili swoj kosciol, o ile pastor wzywa do wspolczucia i pomocy dla biednych, bo to niezgodne z Biblia. Oczywiscie, mnostwo ksiezy i pastorow zareagowalo na te brednie, przywolujac odpowiednie cytaty, ale jemu to nadal nie przeszkadza powtarzac, ze Biblia nawoluje do tego, zeby kazdy tonal, jesli mu sie nie powiedzie w zyciu. Do ponoszenia odpowiedzialnosci za swoje czyny ze strony najwiekszych odbiorcow pomocy podatnikow w ostatnich dwoch latach, tzn. bankow, Beck nie nawoluje. Za to postanowil zbierac haki na najbardziej aktywnego pastora protestanckiego, czlonka swietnej organizacji Sojourners (ktora wzywa do zaangazowania w sprawy spoleczne i wraliwosci i pomocy dla ubogich), Jim Wallisa.
Tak, dziwny jest ten swiat…
Heleno, niech sie rozniesie dalej – przynajmniej inni nie zostana w przyszlosci oszukani.
Powiedzialbym, ze moja Stara zostala okradziona z ryby (albo wedki – nie jestem pewien). 👿
OK. Widzialem bardzo mily dowcip rysunkowy w gazecie: dwa Kotki siedza przed komputerem i jeden z bardzo zadpwolona mina powiada do drugiego: wlasnie sprzedalem Psa na eBayu! 😈
Mordko 😆 😆 😆
Ostatnio ktos na Craigslist oglaszal, ze sprzeda zone…
Nie rozumiem, czemu ten dowcip ze sprzedaniem psa ma być śmieszny. 👿
Gdyby Kot sprzedał Złotą Rybkę – o, to tak. Na samą myśl, że jej od razu nie zużył podczas zabawy albo konsumpcji, zaczynam się zwijać ze śmiechu. 😆
Jak zobaczymy, że Bobik jest wystawiony na Allegro (w chłodzie, głodzie i smutku), to będziemy wiedzieli czyja to inspiracja.
Co do ryb, to biedny na ogół może powiedzieć: „Pięknie dziękuję za wędkę, haczyki i robaki, ale gdzie jest ta rzeka?”
A co cnoty bycia zaradnym i zbędności wspomagania innych (aż mi przypomina wywieszane tu i ówdzie transparenty: „nie dawaj pieniędzy żebrzącym, skieruj ich do prefektury”) to takiego kretyństwa jednak by nie opowiadał żaden z odłamów Islamu. Dla wszystkich dawanie jałmużny (zakat) jest jednym z pięciu filarów religii.
Dawanie jalmuzny jest takze bardzo waznym nakazem judeo-chrzescijanskim.
Kokhanie loodje, wycieczka w inny świat. To all who have some time to spare:
I can remember that day in Wanda Bower’s Sophomore English class, when she wrote a short poem on the blackboard and simply asked us to tell her what it meant. Miss Bowers was a slim woman with a cornsilk grey bun and the most piercing blue eyes imaginable. She could easily reduce a 220 pound defensive tackle into a quivering blob of guava jelly with a look. The entire class, of supposedly advanced students, was petrified. Why did a seemingly simple question about a few sentences terrify us so?
Przy okazji szukania obrazków i nagrań z instrumentem mbira wpadłem na eseje o poezji, strasznie fajne, i powyższy cytat jest z jednego z nich.
Odwiążcie swe dusze, o Wy, co na morzu i w pobliżu. Niech połopoczą sobie w podmuchach poezji.
Ach, przepraszam, to grupa dyskusyjna o konkretach? To ja już zwijam moją mbirę i się też zwijam.
Przepraszam za brak znaczka () i niezakończenie linku w stosownym miejscu. Ale działa.
To jest bardzo dobre wprowadzenie do poezji. Ale po to by posurfowac po powierzchni, mysle, ze trzeba przyzwyczajac do wody bardzo wczesnie, kiedy wlasnie powierznia jest najwazniejsza: rytm, rym, slowa taejmnicze i nawet czasami kompletnie niezrozumiale – zrazu. Jak: u lukomorja dub zielonyj, zlataja cep’ na dubie tom…
Dziecko nigdy sie nie boi posurfowac po powierzchni. Sprawdzalam to na dzieciach wiele razy.
Pamietam jak wiele lat temu, nauczylam jedna trzyletnia dziewczynke w sanatorium w Karpaczu wiersza. Sama mialam wtedy chyba 16 lat. I ta dziewczynka najbardziej w wierszu lubila jedno miejsce i sama powtarzala : Z alanteria zdjal melonik i powiada…
Kiedy ja zapytalam co to jest „alanteria”, spojrzala na mnie zdumiona i powiedziala: No, zwyczajna alanteria!
Juz nie pytalam o melonik, bo mnie sama nikt nie pytal w tym wieku co to jest „lukomorje”. Zwyczajne lukomorje.
Kochani, wiem, że Was przez ostatnie 2 dni strasznie zaniedbałem 😳 ale cóż, to były jedne z Właśnie Takich Dni w życiu psa. Jest jednakowoż realna szansa na to, że już jutro będę mógł się odrobinę poprawić. 😉
Oprócz zwyczajnych alanterii niezwykły urok mają też próby dostosowania trudnych momentów w wierszu do poziomu dziecięcego języka, w rodzaju sławetnego zwierza Alpuhary. Wiem, że sam miałem parę takich bardzo zabawnych kwiatków, ale zmęczony jestem i chwilowo nie mogę sobie żadnego przypomnieć.
Ten esej Tuwima o łukomoriu przeczytałem już chyba z 10 razy i jeśli uda mi się trochę pożyć to jeszcze nie raz do niego wrócę…
A najzabawniejsze, że do Puszkina dotarłem poprzez prześmiewcę, Wysockiego, bo śpiewaliśmy jak najęci V korolestve gde vse ticho i składno. No więc trzeba było zrozumieć o czym to 🙂
Nie, to inna bajka, po prostu nazwana przez niego Łukomoria bolsze niet.
Smutnym dziedzictwem komuny jest m.in. to, że począwszy od pewnej generacji niemal na śmierć zabiła rosyjską literaturę. W pokoleniu mojej mamy już to było dość wyraźnie widoczne. No, jeszcze Wysockiego można było posłuchać, ale już mało kto przejmował się tym, żeby go dokładnie zrozumieć. Poezji rosyjskiej czytać nie wypadało, bo za bardzo to pachniało błagonadiożnostią. „Egzystencjalistyczna” moda na Dostojewskiego minęła, a już żeby ktoś z własnej woli sięgnął po Tołstoja, Turgieniewa, czy Gonczarowa… e, tam. Szpanować trzeba było iberoamerykańską, a nie jakimś tam Puszkinem. 😉
A ja tego eseju zupelnie nie pamietam, choc go wiele lat temu czytalam i pmietam jedynie, ze bardzo mnie rozbawilo Zwiebelmare. To jedno zapamietalam. I nie mam go w swoich zbiorach Tuwima 🙁
Zaxczyna sie w tv Krzyk strachu. Pamietacie? Widzialam to z 50 lat temu!
Ja teraz niczego nie wiem i niczego nie pamiętam, bo usiłuję rzutem na taśmę naprawić swoje zaniedbania i jak najszybciej jakiś wpis dostarczyć.
Wkrótce powinien być. 😉
bardzo ciekawe