Świątynia Opaczności
Z głębokim smutkiem przeczytałem wiadomość, że budowa Świątyni Opatrzności Bożej, wskutek niedostatecznej hojności społeczeństwa i rządu, najprawdopodobniej ulegnie zamrożeniu. Źle to świadczy o Polakach. Naród, który ociąga się ze sponsorowaniem niezbędnych dla jego własnego istnienia przedsięwzięć, nie dorósł najwyraźniej do swojego Kościoła.
Jak bez wielkich kompleksów sakralnych spełniać przewidzianą dla nas przez Watykan rolę przyczółka rekatolizacji? Jak prawidłowo rozwiązywać palące problemy społeczne, w rodzaju leczenia niepłodności? Jak zagospodarować nadwyżki finansowe, które w przypadku niepoświęcenia na zbożny cel mogą zostać zużyte do celów całkiem niezbożnych, że wspomnę tylko wspomożenie przemysłu gumowego lub – co gorsza – zakupienie śpioszków dla nieszczęsnej istotki spłodzonej diabelską metodą in vitro. Jak bez pokrycia 3/4 terytorium kraju świątyniami uporać się z rozpanoszoną zmorą budownictwa niesakralnego? A w ogóle – jak żyć?
Czy można bez wstrząsu moralnego pomyśleć o Naszym Papieżu, który zapewne przewraca się w grobie na wieść, że kolejne poświęcone mu muzeum mieścić się będzie w niedokończonym przybytku? Krzewienie nauki i przybliżanie postaci nie jest rzeczą łatwą ani małą, wymaga odpowiedniej, gigantycznej oprawy i gigantycznych środków. Same pomniki sprawy nie załatwią.
Ogólnie znane ubóstwo polskiego Kościoła nie pozwoli mu samodzielnie uporać się z problemem. Nikt w końcu nie może wymagać od niedojadających i niedopijających biskupów czy proboszczów, żeby na budowę świątyń przeznaczyli zasoby własne lub swej instytucji. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że finansowanie kościelnych budowli jest obowiązkiem ludu pracującego miast i wsi, który, powiedzmy to bez osłonek, coraz bardziej samolubnie dusi te swoje grosiki, chociaż w forsie po prostu się tarza.
Skąpstwo polskich wiernych jest nie tylko skandalem. Jest również wstydem przed innymi narodami, które w przeciwieństwie do nas potrafią zorientować się, co dla nich dobre i ubogacać się, rzucając na tacę stosownie do pożytku płynącego z budowy sakrogigantów. Jakże daleko nam do Wybrzeża Kości Słoniowej, które 8000 m² bazyliki wystawiło sobie już dawno, bez żadnych przestojów i upokarzającego żebrania przez Kościół o datki.
Nie ukrywajmy: do władz kościelnych i państwowych można mieć również pretensje, że dopuściły do tak gorszącej sytuacji. A przecież środek zaradczy jest prosty i od dawna znany: rozwiązać naród i wybrać inny.
Vesper, Kochana, a przyjdz Ty w moje szeroko otwarte ramiona!
No, przecież w tym roku i ja w tej frakcji. 😆 Nawet choinki jeszcze nie mam, nie mówiąc o cieście piernikowym. A chałupę wczoraj odkurzyłem tylko dlatego, że ma dziś przyjść jeden Dobry Kumpel i nie chciałem, żeby się o ciepnięte tu i ówdzie kości potykał. 😈
vesper,
to się naprawdę da zrobić 😎
Nie jest łatwo, ale można. Przez całe lata czułam i myślałam tak, jak Ty. 👿
Kosztowało mnie to sporo wysiłku żeby, przede wszystkim samej sobie, powiedzieć: nie musisz. Uwolnić się od poczucia winy, że …
I teraz naprawdę bawię się świętami. Przygotowuję to co chcę, ale nie mam pojęcia jak święta bedą wygladały. Kto wpadnie do nas, kogo my odwiedzimy? To się okaże. Nawet dorosłe dzieci, które będą musiały być na wigilii u rodziców współmałżonków, zwolniłam z poczucia obowiązku bycia w tym dniu również u nas. Jak będą miały ochotę, to wpadną. Jak nie wpadną, to zagadamy do siebie telefonicznie.
Najważniejsze to co mamy w sercach. Jest jeszcze ponad 300 dni w kalendarzu na to żeby sie uściskać 🙄
Trzymaj się, nie daj się 😎
Przylałam wina temu bigosu i za chwilę wyrzucę na śnieg.
Nisiu,
macham do Ciebie i Twoich pierniczków 😆
Bobiku,
jak każesz, tak będzie 😉
Och, jak dobrze Was tutaj mieć 🙂 W kupie raźniej. Bobiku, chałupę odgruzowałam wczoraj, bo mi się kolega z jeszcze_przeze_nie_widzianą narzeczoną zapowiedział. Miałam dwie godziny na ogarnięcie syfu, który panował w trakcie szycia dwóch pluszowych wielorybów. Ogarnęłam chaos i nie zamierzam w tej kwestii robić niczego więcej. Niestety, moja mama wpadła właśnie w przedświateczny amok i jak co roku żąda, aby cały świat wpadł w amok razem z nią 👿 👿 👿 A ja nie widzę powodu, żeby stać w kuchni przez bite trzy doby, do bólu kręgosłupa i zawrotów głowy, żeby gotować, mieszać i lepić potrawy, z których smakuje mi jedynie makowy farsz do makowców :evil : Marzy mi się emigracja przeświąteczna:evil:
Jotko, ja nie mam poczucia winy i właściwie od niczego nie muszę się uwalniać, bo wewnętrznych przymusów nie czuję. Czuję jedynie całkiem realną presję mojej wyjątkowo tradycyjnej rodziny. Już raz zrobiłam rebelię i była taka jazda, że gdybym miała to drugi raz przerabiać … Nie czuję się na siłach w tej chwili. Jestem w zbyt kiepskiej formie psychicznej, żeby przeciwstawić się zmasowanemu atakowi z co najmniej czterech stron 🙁
Vesper, najważniejsze to bez napięć! Jakby mi się nie chciało, to bym palcem o palec nie stuknęła, niezależnie od wszelkich tradycji. Wielkanoc, na przykład, w zasadzie mi wisi. Boże Narodzenie kocham, bo mi się kojarzy z najpiękniejszymi i najszczęśliwszymi momentami w domu, kiedy było nas wielu i było wesoło. Teraz jest nas dwójka, ale zapraszamy przyjaciół i też robi się wesoło. Nie robię jakichś kosmicznych ilości żarcia, zawsze to samo co było w domu, co robiły mama i babcia, i siostra, i ciotki różne. Ich już nie ma, a ten śledzik maminy w białym winie jest, i ciociowo-Adowe smażone kapelusze grzybów, nawet ten kompot, którego nikt nigdy nie chciał i który mama wykańczała, żeby się nie zmarnował. Teraz ja wykańczam kompot. I tak sobie trwamy. Jak dla mnie, nie ma w tym żadnego społecznego przymusu, jest samo dobre. Taka bajka raz w roku, koniecznie z żywą choinką, ubraną w różne stare bombki, z mnóstwem prezentów – a każdy duperelek pakowany osobno, żeby było więcej.
Oczywiście, mnóstwo ludzi daje się zwariować, gania po sklepach i klnie.
Może cała rzecz w emocjach. Jeżeli na co dzień rodzina za sobą nie przepada, a potem ma celebrować święto miłości i zgody, to jest w tym fałsz i męka. My spędzamy święta w gronie tych, których kochamy, jest nam razem dobrze.
Wybaczcie ten przydługi wywód, ale chciałabym, żeby Vesper jednak wiedziała, że nie zawsze robi się święta z przymusu, że są ludzie, którzy w tym znajdują mnóstwo radości.
I – podobnie jak mnie nikt nie zmusza do tego, co robię – jest mi wszystko jedno, czy Vesper, Helena i inni siądą do stołu świątecznego, czy nie, jeśli nie mają na to ochoty. To przecież sprawa każdego z nas, co robimy. Być może dla Was irytujące są te świergolenia o pierniczkach, a ja – przypuszczam, że nie tylko ja – po prostu cieszę się świątecznym nastrojem. Taki ambitny piernik robię pierwszy raz w życiu i bawię się pytaniem: wyjdzie, nie wyjdzie? Oczywiście, mój piernik, moja sprawa, może powinnam się zamknąć z tym entuzjazmem.
No to się zamknę.
Jotko,
to co napisałaś o przygotowaniach – to jest również mój sposób.
Potrawy czasochłonne już mam gotowe (bigos wyniosę zaraz do nieogrzewanej kanciapy). Nie wiem jeszcze na jakie inne ciasta (piernik już gotowy) będę miec natchnienie, jak przygotuję rybę.
Bez szaleństw.Luz.
W Świeta: dużo rozmów w domu, spacery, dużo rozmów telefonicznych…. Nowe lektury spod choinki. A choinka u nas w roku ubiegłym to był ustrojony stojący wieszak na ubrania!
Po Świętach spotkania z Przyjaciółmi u nas.
Nisiu, pierniczki jakieś figurzaste będziesz wypiekac?
Mar-Jo, mam takie cwane foremki silikonowe, małe choinki i jedna większa. A poza tym placek do przełożenia marmoladą. Te choinki też się przerżnie i przełoży, a potem czymś po wierzchu.
Nisiu, nie zamykaj się, broń Panie B. 🙂 Dla mnie to przegadywanie się frakcji przygotowującej z nieprzygotowującą jest jeszcze jednym rodzajem przedświątecznej tradycji i uważam to – przynajmniej tu, na blogu – za zabawę. Z przymrużeniem oka, nie na serio.
A w sumie muszę przyznać, że choć sam z latami coraz bardziej ciążę w kierunku nieprzygotowywania, to opowieści o cudzych przygotowaniach wprowadzają mnie w świąteczny nastrój, więc wszystko jest jak trzeba.
Inaczej, oczywiście, jest kiedy się ma rodzinną presję, jak Vesper i zaczyna to być poważną dolegliwością. Ale w takim przypadku szczególnie dobrze mieć duchowe wsparcie frakcji nieprzygotowujących. 🙂
Proponuję, żebyśmy się dalej przekomarzali, z pełną świadomością, że oko jest przy tym z obu stron przymrużone. 😉
Nawet na te przekomarzanki specjalnie nowy wpis wyrychtowałem. 😆
Nisiu, bardzo piękne, co napisałaś. Nie wątpię, że są ludzie, którzy zasiadją do wigilijnego stołu z ochotą, że nie czują przymusu, tylko samo dobre. Ci, którzy ten przymus czują, też nie koniecznie są z rodziną zwaśnieni. Ja moich bliskich bardzo kocham i oni mnie też, choć w tej miłości ich do mnie jest pewna specyfika, która z miłością w zasadzie się kłóci – brak akceptacji dla innych wyborów. Ale w ich przypadku miłości to nie zaprzecza. Miłość jest, tylko na swój sposób pojmowana, nieco starszej daty, że tak się wyrażę. Jest określony sposób, w jaki spędzamy święta, w jaki się żenimy, chrzcimy i grzebiemy, a każdy wyłom jest tak oprotestowany, że trzeba mieć skórę nosorożca, żeby wytrzymać. W sprawie ślubu i chrzcin dałam radę. Było po mojemu. Ale święta są co roku…
Vesper, a nie możesz prysnąć w jakie górki? I odpocząć na tyle, żeby potem dzielnie stawić czoła.
Ja z rodziną walczyłam o różne rzeczy, choć moja rodzinka dość nygusowata i ogólnie tolerancyjna. Prawdziwy wielki bój stoczyłam o karmienie mojego dziecka, kiedy było malutkie, Sama zostałam haniebnie zapasiona w dzieciństwie, co skutkuje tuszą i niemożnością jej zrzucenia, więc uznałam, że nie zrobię synkowi tego świństwa i jadł ile chciał. Dużo nie chciał. Ho, ho, jak się różne ciotki na mnie rzucały. Miałam opinię wyrodnej matki, która chce zagłodzić dziecko.
Rezultat? Przystojny facet. Jakiś czas temu trochę się zapuścił i mięsień piwny mu urósł, ale zaczął chodzić na basen, uregulował jedzenie i znowu jest szczupły aż miło.
Asertywność, lalala…
najedzony jedzonkiem delikatesowym (wodzostwo firmy
stawia caly ten tydzien sniadanioobiadokolace-pracujeny po
10-12 godzin!) poczytalem i w blogim najedzeniu pozdrawiam
LENIWYCH i PRACOWITYCH przygotowywaczy 🙂 😀 😆
Mar-Jo, choinka z wieszaka rozbawila mnie serdecznie 😆
wracam do pozycli 🙂 bryku fiku 😀
Bobik rzecze: ma dziś przyjść jeden Dobry Kumpel i nie chciałem, żeby się o ciepnięte tu i ówdzie kości potykał. Badania z Harvarda dowiodły, że pies nie ma Roentgena w oczkach, omiatających chałupę i notujących każdą kropkę kurzu. To tylko psice tak mają. Nic nie sprzątaj a tylko przed wpuszczeniem go do domu obwąchaj go czy aby nie pachnie samicą. A gdyby, to powiedz, że Bobik właśnie poszedł kupować choinkę i wróci przed wielkanocą.
Nie mogę prysnąć w ogórki, Nisiu 🙁 Właśnie dlatego nieustannie o nich marzę. Mam nad głową chmurkę z obrazkiem wielkiego ogórka.
O wszystkie sprawy okołodzieciowe też stoczyłam walkę, mam po niej wiele szram 😉 ale wróciłam z tarczą. Jak juz wygrałam, tak się okopałam i uzbroiłam, żeby nikomu nie przyszło do głowy kwestionować, kto tu ma rację 😉
Zosia zresztą okazała się dość trudnym przypadkiem i jakoś nie widzę chętnych, żeby popchać ten wózeczek wspólnie, w intelektualnym, koncepcyjnym sensie 🙄
Ale święta to inna sprawa. Na ten temat są utarte opinie, odwieczne zwyczaje i gotowe schematy procedowania, więc można po bliźnich pohulać bez większego wysiłku myślowego.