Jak co roku
Znów nie to pod choinką, gwiazdka nie tak świeci,
znów nerwówa, karp, grzyby, pomieszanie wątków –
no, nieważne. Przez chwilę chcemy być jak dzieci,
siąść przy stole i poczuć, że świat jest w porządku.
Że z bliskimi coś wiąże nas solidnym splotem,
że do obcych przerzucić da się czasem kładkę…
Więc z wszystkimi, co mają na to dziś ochotę,
wigilijnie, po ludzku, łamię się opłatkiem.
Chyba tym razem mnie pierwszemu się uda. 😉
Życzę Wam wszystkim, Kochani, Świąt nie tylko wesołych i niezmęczonych, ale przede wszystkim pełnych nadziei i ludzkiego, jak również psiego, kociego i innozwierzęcego ciepła. 🙂
Hej, kolęda, kolęda… 😀
Piękne, Bobiku.
Ja mam ochotę i się łamię. 😀
Sernik wreszcie się upiekł.
Chyba pora na sen.
Spokojnych Świąt życzę Wszystkim.
To zwyczajne jest latem: kwitnie zboże kłosem
tak w Wigilię się zdarza mówić ludzkim głosem
nawet tym co mieszkają, a najczęściej w budzie.
Żebyż jeszcze tak chcieli i na co dzień ludzie…
o, to już ta wyjątkowa data!
Wszystkiego najlepszego Bobiku oraz Szanowna Publiczności z okazji świat!
Niech wam wszystkim świeci dobra Psia Gwiazda. Przez cały rok. 🙂
Bobiku, Tobie i Wszystkim Koszyczkowym z podziekowaniem za to, ze jestescie, zycze wszystkiego najlepszego nie tylko w Swieta ale zawsze i wszedzie.
Wesola muzyczka
A ja prozą i bez muzyczki, ale w tym samym duchu. 🙂 Odmeldowuję się.
Święta dlatego w takiej u nas cenie,
Że są nieliczne w różnych dni bezliku,
Jak te kosztowne, najgrubsze kamienie,
Z rzadka dzielące perły w naszyjniku.
Therefore are feasts so solemn and so rare,
Since seldom coming in the long year set,
Life stones of worth they thinly placed are,
Or captain jewels in the carcanet.
W.Sh. Sonet 52
Tak sliczny jest Twoj wiersz, Bobiku.
Bardzo mnie wzruszyl.
Wesolych Swiat calemu naszemu gronu, i tym, ktorzy zagladaja tu cichcem –
takze od Kota Mordechaja. 🙂 😈
Ze Swiatecznym pozdrowieniem dla Koszyczka!
Jestem urobiona po lokcie. Na naszym wigilijnym stole beda:
-Trzy rodzaje sledzi (w oleju, w czerwonej cebuli i w smietanie z marynowana sliwka);
-Jajka na twardo z majonezem i kawiorem;
-Swiezo wedzony losos;
-Greek pasta salad z feta;
-Barszcz czerwony;
-Moze pierogi z kapusta, jesli jutro z rana sie nastroje, ale pewnie kupie ravioli we wloskim sklepie;
-Smazone pstragi;
-Grillowana czerwona papryka w oliwie z czosnkiem;
-Cieniutko pokrojone pieczarki marynowane w oliwie z czosnkiem i ziel. pietruszka (do smazonej ryby);
-Czerwona cebula drobno posiekana z oliwa i tymiankiem (serbski dodatek do wszystkiego);
-Kompot z wisni;
-Swieza bagietka;
-Sernik, piernik przekladany marcepanem i marmolada morelowa, makowiec i szarlotka, wszystkie kupione, wygladaja pysznie, a sernik juz wyprobowany.
Juz widze, ze za duzo na kolacje dla 8-miu osob. Zawsze tez robie cos nowego, zeby nie tylko na dania przodkow mozna bylo liczyc.
Gdybym robila kolacje tylko dla siebie to pewnie bym wybrala pierogi z kapusta i grzybami. Tak rzadko je jem! Tylko w Warszawie, jak mi je Mama zrobi. Najpierw swieze z wody z maslem, a na drugi i trzeci dzien odsmazane, niebianskosc po prostu. Godne sonetu W.Sh.
To ja się przeniosę z poprzedniego tutaj, żeby nie było, że mnie nie ma 🙂
Bobikowi i Jego Bliskim, całemu Koszyczkowi, Ludziom i Zwierzętom życzę, żebyście zawsze mieli na kogo szczęśliwie czekać. Dobrych Świąt Wszystkim 🙂
Załamałem się. 🙁 W ramach obsuwy moralnej zasuwałem dziś cały dzień porządkowo-kulinarnie, ale kudy mi do Królika i innych. 🙁
Ale u nas kolacja w tym roku maleńka, na 3 nieżarłoczne osoby ludzkie, psa i kota, to może jednak wystarczy tego, co narobiłem? 😉
O, Boze, kroliku. Nogi sie pode mna ugiely z samego czytania o tej robocie…..
W Londynie dostaniesz pierogi z kapusta i grzybami z polskiego sklepu. Albo pielmienie z rosyjskiego od Afganczyka.
O, Bobik tez sie zalamal.
Ech, nie tylko Bobik…
Tez sobie obiecalam,ze w tym roku to! I co? I guzik! Lodowka pelna a ja urobiona po uszy 🙁
Chyba z tego załamania pójdę spać, bo jutro/dziś skoroświtem mam odebrać na targu zamówioną wędlinę. 🙄
Dobranoc. 🙂
Najmilszych Swiat Wszystkim – obchodzonych, czy nie, grunt ze dobrych. 🙂
A wiersz rzeczywiscie piekny, Bobiku. Podobnie jak lista potraw Krolika. Ja tam sie nie zalamuje, choc moja jest wyraznie krotsza (choc niektore potrawy sa identyczne, Kroliku). Zawsze lubie sobie poczytac o dobrym jedzeniu, i doswiadczyc go choc platonicznie. 🙂
Heleno, ja sie wczoraj zalamalam jak siekalas miednice salatki. Zainspirowalas mnie praca.
Mamy polski sklep, ale pierogi w nim to hit and miss, ale czesciej miss. Nadziane czyms o konsystencji trudnej do opisania. Mam obawy. W Londynie, gdzie polska diaspora, i to ta najnowsza, jest znacznie wieksza, nie da sie zapewnue wciskac takiego kitu babuni i dziadunia jak u nas. Jak trwoga to trzeba lepic samemu, albo liczyc na Wlochow. Kulinarnie na Wlochach polegac mozna.
Nooo, nie wiem. U nas wylacznie jadlo dziaduni i babuni. Ja sie odgrazam E , ze kiedys zapytam w sklepie czy maja jaja dziadunia.
Ja pryncypialnie nie kupuje niczego co ma w nazwie produktu dziadkow lub arystokracje (to nowy trend) Golonka Sapiehy, pyzy radziwilloweskie – te rzeczy. Robie wyjatek dla wodki Sobieski, bo Audrey mnie nauczyla, ze jest tania. 😆
Bobikowi i Całemu Towarzystwu życzę spokojnych i pogodnych świąt ze smacznymi potrawami w towarzystwie najkochańszych osób.
Ojej…. Królik się chyba jeszcze rozmnożył do tej roboty 🙁
Ja się mogę pochwalić ruiną kuchni pod tytułem: olejowanie blatu 😯
Nawet wierszyka nie napiszę, bo to mi tylko wychodzi w ramach wygłupiania się.
Wszystkiego najlepszego!
Dzień dobry 🙂
Czy musicie od rana przypominać mi o moich zaniedbaniach? 👿
Ja miałem blat na noc zasmarować taką pastą, która robi stół jak nowy, tylko musi leżeć spokojnie przez 6 godzin, podczas których stół jest wyłączony z użytku. Znaczy, tylko w nocy to odświeżanie można przeprowadzić.
Oczywiście zapomniałem. 😳
Trudno, nie odstanie się. Zasuwam po wędlinę i ryby, żeby chociaż o tym nie zapomnieć. 😉
Mikołaja w kominie, prezentów po szyję.
Dwa metry choinki, cukierków trzy skrzynki (może być pasztetówka lub inne dobra 😉 )
Przed domem bałwana, sylwestra do rana.
Pysznej wigilijnej kolacji i mnóstwa atrakcji.
http://www.youtube.com/watch?v=oq3gUm1Q1hU
Jednym słowem: Bobiku, Panie Administratorze, Szanowna Frekwencjo wszystkiego naj… naj… naj …
życzą serdecznie Włodek, Sunia, Sokrates, Szaman i Jotka 😆 😆 😆
Miły Koszyczku, Panowie i Panie:
Psu Bobikowi ślę wielkie smyranie,
niech mu kocica nie wyjada z miski,
całej Rodzince ślę wielkie uściski.
Gościom Koszyczka zaś – taka myśl miła:
Żeby Wam Gwiazdka najjaśniej świeciła 😀
Bobiku, w punkt – tak jak to tylko Ty umiesz. 🙂 Podzieliłam się natychmiast z paroma osobami, które w tym roku, z różnych powodów, myślą o Świętach z niechęcią. Sama jakoś nie potrafiłam im powiedzieć niczego budującego. Z pustego i Salomon nie naleje. 😉
Najlepsze życzenia zdrowia,pomyslności,spełnienia marzeń, nawet tych prawie niemozliwych i sprostania wymogom rzeczywostości życzy szefowi Bobikowi i całemu towarzystwu blogowemu.Serdeczne pozdrowienia dla Heleny Maryna
http://www.youtube.com/watch?v=McMsyPddKpQ&feature=related
O, jak milo! Dziekuje, Maryno.
Dobrego świętowania – http://www.stachurska.eu/?p=6030 🙂 😀
Kiedy wszyscy zajeci sa przygotowywaniem stolow i czekaniem na pierwsza gwiazdke, niechze i ja dam wklad do swiat.
Zaczelam spisywac opowiesc wigilijna, ktora chcialam sie podzielic juz od dwoch lat, ale z pewnych oczywostych wzgledow nie moglam – w miare opowiesci latwo bedzie zrozumiec dlaczego. Ale teraz juz mam pozwolenie. zeby opowiedziec jak naprawde bylo. Bobikowi opowiadalam wszystko kiedy sie to dziala, ale zobowiazalam do trztmania mordki w kagancu.
Mam nadzieje, ze opowiesc jest nie tylko dla doroslych, ale takze dla „naszych” blogowych dzieci i wnukow.
Bede ja wpuszczac malymi kawalkami, abyscie sie nie przestraszyli dlugoscia, bo uprzedzam, ze jest dluga.
Teraz dam pare kawalkow, ktoe zdazylam ledwie wczoraj spisac.
Wszystko co,opowiadam zdarzylo sie naprawde i nie moge nawet odrobine ubarwic, podkororyzowac literacko, gdyz jestem surowo pilnowana zzewnatrz :rol: 🙄 🙄
Gdzie jest Kasia? Odc. 1
Kasia (wtedy jeszcze tak sie nie nazywala) zaczela odwiedzac ogrodek Jasiuni. Nie wygladala na zagubiona czy zaniedbana, futro miala lsniace i puszyste, w wiekszosci szylkretowe, snieznobialy brzyszek i lapki. I sliczna buzie. Jasiunia, wtedy ponad 90- letnia, notoryczna uwodicielka i dokarmoiaczka cudzych kotow, zaczela swoim zwyczajem znosic jej do pgrodu smakolyki i zapraszac na pokoje. I ochrzcila ja Kasia, z braku imienia na obrozce.. Probowala tez rzekomo dowiedziec sie skad Kasia do niej przychodzi, ale choc wyrazanie z bliskiego sasiedztwa, nikt nie umial wskazac kasinego domu. Nie wydaje mi sie aby nasza leciwa przyjaciolka stawala na glowie aby odnalezc wlascicieli szylkretowej kotki, do ktorej sie przywiazywala coraz bardziej i coraz czesciej mowila do nas: moja Kasia. Kasia tez odwiedzala ja coraz czesciej.
Wreszcie stalo sie to, co podejrzewalysm razem z E od samego poczatku, ze sie stanie i Kasia na stale przeprowadzila sie do swej nowej opiekunki. Ilekroc wpadalysmy odwiedzic starsza pania, znajdywalysmy Kasie rozwalona gdzies na XVIII-wiecznej obitej jedwabiem kanapie lub na puchowej kolderce w sypialni. Kasia lubila komfort i Jasiuia jej tego nie szczedzila.
Ktoregos dnia, a minelo juz chyba ze dwa lata, odkad Kasia zamieszkala w nowym domu z ogrodem i licznymi karmnikami dla ptaszkow, Jasiunia poczula sie bardzo zle. Ostre zapalenie nerwu kulszowego spowodowalo, ze nie mogla juz nie tylko wychodzic z domu, ale nawet chodzic z pietra na pietro u siebie. To wespol z postepujaca utrata wzroku spowodowalo, ze czula sie bardzo przygnebiona i ze strachem zaczela mowic o tym co bedzie z kotem, jesli nie bedzie w stanie zajmowac sie nim tak jak do tej pory. Z dna na dzien coraz czesciej mowila, ze musi podjac bolesna deczyje i przekazac kota w dobre, mlodsze rece, bo tak jak to wyglada w tej chwili, to szkoda gadac…
Rozwazala przez moment Lige Ochrony Kotow, jesli organizacja ta zobowiaze sie, ze umiesci Kasie w dobrym domu.
Wtedy E przypomniala sobie o Derricku. Derrick, ktorego dobrze znala z klubu brydzowego, rok przedtem stracil zone, a szesc miesiecy pozniej ukochanego kota. Byl od dluzszego czasu podlamany, depresyjny i, jak twierzdi E czesciej nawet wspominal utrate kota niz zony . Chyba czul sie bardzo samotny i nawet do klubow brydzowych przestal przychodzic..
E zaproponowala, ze z nim porozmawia i postara sie wcisnac mu Kasie. Ona oczywoscie nie uzywa takich slow jak „wcisnac”, jest kompletnie pomylona na punkcie zwierzat, wiec jestem przekonana, ze mowila o „umieszczeniu”. a nie „wcisnieciu” Kasi Derrickowi. Derrik znacznie od Jasiuni mlodszy, zaledwie 70-paroletni powinien byc idealnym nowym opiekunem – ma dom w ladnej dzielnicy Isleworth, ogrod, nie wychodzi nigdzie na dlugo.. I teskni za zywym stworzeniem w domu..
Nie musiala dlugo namawiac. Derrick natychmiast przystal na propozycje, Kasia pojdzie do niego – na jakis czas, jesli Jasiunia poczuje sie lepiej, albo na stale, jesli stan naszej przyjaciolki sie nie poprawi. Jasiunia miala Derricka dokladnie obejrzec, porozmawiac i zdecydowac na nosa czy moze powierzyc Kasie w rece polecanego wprawdzie, ale nieznajomego „mlodego czlowieka”.
Data odwiedzin Derricka zostala uzgodniona, niedziela 6 wrzesnia 2009 r.. Rozumiem, ze wszystko poszlo nadzwyczajnie dobrze, bo Derrick odjezdzal z ladnej dzielnicy Twickenham do ladnej dzielnivy Isleworth samochodem, w ktorym procz kosza z Kasia na przednim siedzeniu, znajdowala sie na tylnym i w bagazniku ogromna wyprawka od Jasi: kuwety, miseczki, poslanka, no i takie ilosci smakolykow i puszek, ze starczyloby na zaopatrzenie calego kociego schroniska.
Wszystko zapowiadalo sie nadzwtczajnie pomyslnie. Jasiunia byla smutna, ale zadowolona, ze sie udalo dobrze umiescic Kasie. Derrick obiecal regularnie informowac o jej postepach w nowym miejscu.
Ciag dalszy nastapi.
Gdzie jest Kasia? Odc. 2
Uprzedzony, ze Kasia jest dosc niesmiala i ze moze w nowym miejscu czuc sie przestraszona, Derrick przygotowal na jej przyjazd mala goscinna sypialnie: kuweta w jednym rogu, poslanko w drugim, miseczki z karma, miseczka z woda. Wyladowana z kosza Kasia rzeczywiscie natychmiast czmychnela po lozko i przyczaila sie w najdalszym zakatku, skad nie zamierzala tymczasem wychodzic. . I tak ja zostawil nowy pan, udajac sie na noc do wlasnej sypialni. .
Nazajutrz rano E obudzil telefon od Derricka. Fatalny.
Kasia uciekla! Nie ma jej nigdzie w domu. Nie, nie do ogrodu bezpiecznie otoczonego siatka i plotem. Wyskoczyla przez otwarty lufcik w sypialn na pietrze, z okna wychodzacego na ulice.
Byla dziewiata rano, zas Derrick juz od szostej jej szukal, wolal, zagladal do sasiedkich ogrodkow, wypytywal sasiadow, Jak kamien w wode.
Zaraz po telefinie Derricka, zadzwonila Jasiunia, niespokojna o to jak sie zadomowila koteczka.
E nalezy do tych ludzi, ktorzy absolutnie nie potrafia klamac w zywe oczy, placze sie w zeznaniach, widac po niej straszna psychiczna niewygode, skreca sie ilekroc ma cos zmyslic. Ale tym razem spiela sie w sobie, stanela na wysokosci zdania, wiedzac jak bardzo zdenerwuje sie nasza przyjacxiolka jesli dowie sie prawdy. Postanowila wiec natychmiast ukryc zdarzenie. Odpowiedziala, ze Kasia od poprzedniego dnia nie wychodzi spod lozka i nalezy jej dac troche czasu. Nie wiem jak to sie stalo, ale Jasiunia , ktora ma dobry sluch na E, absolutnie nie zorientowala sie, ze cos zlego przed nia sie ukrywa..
Derrick caly dzien chodzil po dzielbicy szukajac szylkretowej kotki. I cala nastepna noc.
Teraz moja opowiesc bedzie relacjonowana glownie poprzez maile, ktore dostawala E od Derricka, nieraz pare razy dziennie. . To znaczy inaczej. Kazdy poranek zaczynal sie od telefonu, ze Kasia sie nie znalazla i kazdy dzien tak sie konczyl. Ale miedzy rankiem i wieczorem byly te maile:
10 wrzesnia 2009. godz. 10:18 rano:
Dear E,
Przekopalem sie przez cala wielostronicowa liste zagubionych zwierzat organizacji CatChat: oraz:
obdzwonilem wzystkich weterynarzy w okolicy oraz schronisko dla kotow prowadzone przez „Battersea”,
dzial zagubionych i znalezionych zwierzat Krolewskiego Towarzystwa Ochrony Zwierzat,
powiadomilem lokalne radio,
Dzielnicowy Wydzial Usuwania Smieci (na wypadek, gdyby zostala przejechana, ale nie bylo zadnych zgloszen)
lokalna policje, Wydzial Neighborhood Watch,
Wszyscy byli gotowi mi pomoc, choc rozglosnia nie odpowiedziala mi na list z oferta zaplacenia za nadany komunikat o zaginieciu szylkretowej kotki.
Najbardziej obawiam sie tego, ze skaczac z wysokiego pietra, mogla odniesc jakies obrazenia i schowala sie gdzies w poblizu. Sprawdzilem wszystie okoliczne ogrodki i parki, bez rezultatu. Na wszystkich slupach umiescilem ogloszenia. Jeden duzy plakat umeszczony zostal w oknie lokalnj gazety, tak ze kazdy, a zwlaszcza okoliczne dzieci, moga to zauwazyc.
Jestem u skraju wyczerpania nerwowego. Nie przestaje myslec o tym nieszczesnym malenstwie, ktore napewno jest potwornie przestraszone, zdesperowane i wyglodzone. Juz mi nawet lez nie zostalo.
Modle sie, ale zaczynam myslec, ze juz jej nigdy nie zobacze.
13 wrzesnia, godz, 11:30
Wczoraj w nocy chodzilem do drugiej po dzielnicy. Teraz wrocilem z kosciola, bo myslalem ze moze ktos z wiernych widzial Kasie.
14 wrzesnia, godz, 11:48
Bylem jeszcze raz w kosciele. On obsluguje bardzo duzy rejon, znajduje sie na obszernych gruntach, z plebania i starymi domami dla ubogich. Caly teren jest w zaroslach, w ktorych latwo sie schowac kotu. Na tylach kosciola znajduje sie swietlica parafialna i ludzie, ktory tam byli, czytali moje ogloszenia.Nikt z nich jednak Kasi nie widzial.
Nie mam juz pomyslow i coraz mniej nadziei. Caly ubiegly tydzien byl straszna udreka, nie moge jesc ani spac, ale sie nie poddaje. Nie wiem tylko co jeszcze moglbym zrobic. Wciaz licze na cud.
Derrick.
14 wrzesnia, godz. 2:08
Wczoraj wieczorem, kiedy chodzilem ulicami, probowalem wyobrazic sobie w ktorym kierunku mogla powedrowac, jesli postanowila wrocic do Jasi. Miasteczko Twickenham jest na wschod. Gdyby zaczela wedrowac w tym kierunku, musialaby parokrotnie przejsc przez jezdnie i prawdopodobnie znalazlaby sie na gruntach koscielnych. Potem natknelaby sie na rzeczke, ktora przed laty zaopatrywala w wode browar Whateys. Mysle, ze sa na niej jakies mostki.
Oczywiscie nie jest mozliwe, ze ona zna kierunek „do domu”, wiec pewnie sie kierowala instynktem. Koty przeciez tak jak ptaki maja instynkt odnajdywania domu. I chyba nie ma powodu myslec, ze ona poszla w przeciwnym kierunku, bo skoro zeskoczyla z tak wysokiego okna, to z pewnoscia po to by wrocic do Jasi.
Koty maja bardzo dobre umiejetnosci przetrwania , ale ona nie jest juz taka mloda. Moze sama zdola znalezc jedzenie albo ktos sie nad nia ulituje. Modle sie o cud.
Derrick..
Ciag dalszy nastapi.
Bobikowi i wszystkim stałym i okazjonalnym bywalcom Koszyczka najlepsze życzenia dobrych świąt Bożego Narodzenia. A pod choinką mnóstwa prezentów pełnych miłości i przyjaźni.
Żona Sąsiada z Sąsiadem
…po czym wszyscy zniknęli na łonie życia rodzinnego… 🙂
Ja też zniknąłem, a teraz nawet trudno powiedzieć że się wynurzyłem, bo ciało tak obżarte wynurzyć się nie ma prawa, ale gdzieś z dna obżarstwa już mogę posyłać sygnały. 😉
Dziękuję za wszystkie przemiłe maile – nie byłem w stanie na wszystkie od razu odpisać, ale będę próbował po kawałku. 🙂
Cieszę się bardzo z blogowych życzeń od osób rzadko bywających. Wprawdzie wszystkie życzenia są równie przyjemne, ale w przypadku rzadko bywających jest to jeszcze dodatkowo znak życia i znak – może luźniejszej, ale jednak – więzi.
Jeszcze raz wszystkim dziękuję i wszystkim życzę. 😀
A teraz, wśród nocnej ciszy, chętnie posłuchałbym dalszego ciągu opowieści wigilijnej Heleny. 🙂
Heleno, zlituj się, proszę…. 😀
Nie każ czekać. 😀
Musi marketing manager kazał czekać, coby suspense zwiększyć. 😎
W tym przecie rzecz, żeby publika domagała się coraz głośniej. 😈
W oczekiwaniu na c.d. mogę rzucić – nie, nie opowieścią, na to mam jeszcze zbyt pełny żołądek – tylko spostrzeżeniem na marginesie nie wiem czego. 😉
Mamy w domu adapter i stare płyty winylowe. Całe to ustrojstwo jest wyciągane z piwnicy tylko raz do roku, na Boże Narodzenie. Najpierw oczywiście leci Mazowsze z kolędami, a potem losowo albo życzeniowo wybieramy coś z reszty płyt. W tym roku trafiło na Rachmaninowa. Posłuchałem po dłuuugiej przerwie i ze zdumieniem stwierdziłem, że na jednej stronie 2-giego koncertu chyba z 10 tematów znanych przebojów znalazłem. 😯 Jedne na chama, inne ledwo zaznaczone, ale jednak.
Znaczy, nie tylko Mozart te melodyjki dla młodzieży w różnym wieku komponował. 😈
Gdzie jest Kasia? Odc 3.
Caly tydzien, ktory minal od znikniecia Kasi, biedna E codziennie rozmawiala z Jasiunia, wymyslajac na jej uzytek rozliczne zdarzenia z domu Derricka: Kasia juz wychodzi do kuchni, Derrick ja poglaskal i ona mruczala, te rzeczy. Tylko ja potrafie docenic, co w tych momentach przezywala E, . bo przeciez i rozpacz z powodu Kasi, i bala sie potwornie tych rozmow z Jasiunia i sama przezywala dramat Derricka, ktory dzwonil do niej kilka razy dzienie, lub ona do niego. No i toczyla sie miedzy nimi ozywiona wymiana korespondencji:
14 wrzesnia godz. 16.45
Dear E
tak jak mi poradzilas zanioslem nowe duze ogloszenie do gazety i do schroniska:
£200 NAGRODY
ZA ZNALEZIENIE
drobnej szylkretowej kotki z niebieska obrozka.
Ktokolwiek widzial lub znajdzie kotke proszony jest o telefon
020 8847 XXXX
lub
07961 155XXX
YY Newton Road
Isleworth
14 wrzesnia godz. 18:40
Udalo mi sie w koncu po licznych podejsciach zalogowac na stronie rady mejskiej w Brentford, do ktorego nalezy dzielnica Isleworth. Przejrzalem cala ich dlugasna liste rzeczy znalezionych, ale nie ma na niej zadnych zwierzat.
Derrick
15 wrzesnia, godz. 9:31
Obejrzalem mape i zdjecia na Google’u i widze, ze sie pomylilem. Kierunek „do domu” jest dokladnie na poludnie ode mnie. Samochodem to jest nieco ponad dwie mile, ale w linii prostej znacznie blizej . Oczywiscie, ze ona by uciekala na przelaj a nie wzdluz drog dojazdowych. Musialaby po drodze przemierzyc wiele ogrodkow i terenow niezabudowanych. Ale nikt jej tam nie widzial, wiec nie wykluczam, ze przemierzyla wieksza czesc tej drogi juz pierwszej nocy.
Z Miejskiego Wydzialu Usuwania Smieci nie bylo zadnych zlych wiadomosci. .
Byc moze znajduje sie gdzies blizej Twickenham, gdzie tez wszedzie rozwiesilem plakaty. Zaden tamtejszy gabinet weterynaryjny ani schronisko o niej nie slyszalo.
Cekaw jestem czy ludzie znajdujacy zagubione zwierze zglaszaja to do wterynarza albo do schroniska. Albo czy chociaz mu dadza cos zjesc.
Dzis porozwieszam plakaty blizej domu Jasiuni, a nuz ktos sie odezwie. Nie poddaje sie.
Jesli chcesz obejrzec mape to ja zalaczam.
Po 12 dniach od znikniecia Kasi Derrick zadzwonil wczesnym rankiem bardzo podniecony do Ewy, aby powiedziec o Przelomie. Kasia zyje! Byla widziana w okolicy!
18 wrzesnia, gidz, 8:30
Dear E,
Tu jest nowe ogloszenie porozlepiane w okolicy.
„Nazywam sie Derrick XZ i mieszkam na Newton Road.
.
W niedziele 6 wrzesnia przywiozlem do domu kotke, nalezaca do 93-letniej pani mieszkajacej w Twickenham. Noca kotka uciekla przez otwarty lufcik w sypialni.
Jest to szylkretowa koteczka drobnej budowy, z bialym brzuszkiem i bialym ubarwieniem na mordce. Nosi niebieska obrozke. Jest bardzo niesmiala.
Nie widzialem jej odkad uciekla z mojego domu 12 dni temu, ale wczoraj zobaczylem ja az trzy razy u wylotu Newton Road. Zjadla jedzenie, ktore jej zostawilem, ale nie pozwolila mi sie zblizyc, bo ona w gruncie rzeczy mnie zupelnie nie zna.
Ktokolwiek ja zobaczy, moze uznac, ze ma dom, gdyz nosi nowa niebieska obrozke.
Nie mam najmniejszej watpliwosci, ze ona przebywa gdzies w rejonie Newton Road, zalaczam mapke.
Blagam aby jej nie karmic i nie probowac lapac, gdyz usiluje zwabic ja do domu wystawiajac jedzenie i wode w jednym miejscu. Nie chcialbym aby sie przestraszyla i uciekla gdzies dalej.
Jesli spotkacie ja w swoim ogrodku, bede gleboko wdzieczny za telefon na jeden z dwu ponizszych numerow. (….)
Dziekuje za kazda okazana mi pomoc.”
Posylam ci zdjecie bramy do ogrodu, gdzie ja widzialem. Zauwaz pozostawiona przeze mnie pod krzakiem miseczke z jedzeniem.
Ciag dalszy nastapi.
Heleno, czekamy!!!! 😀
Bobiku, płyty winylowe u nas bardzo często i w dużych ilościach są odtwarzane.
James Bond przy Helenie odpada 😉
Ale odpada kulturalnie, pośliznąwszy się na winylowyh płytach. 😎
Trochę poważniej, bo doczytałem – determinacja Derricka jest absolutnie wzruszająca. I tak trzymać, choćby nie wiem co!
z potrzeby, a nie dlatego, że przyzwoitość nakazuje. dużo dobrego i ciepłego. dłuższych dni i mniejszej ilości mroku. ot co.
—
Gdzie jest Kasia? Odc. 4
Niedziela, 20 wrzesnia 20009 godz, 11:44
Zadnych nowych wiesci. Co wieczor o 7:30 wystawiam jedzenie pod brama gdzie ja widzialem ostatnio i zabieram o 10:30. Potem rano wystawiam swieze o 6:30 i sprawdzam okolo wpol do jedenaste.. Ktos je zjada, ale nie wiem kto. Odwoedzilem dzis mlodego czlowieka, ktory mieszka za ta brama, i on mi powiedzial, ze pare dni temu zobaczyl ja i poglaskal, ale to bylo kilka dni temu, a ona sie nie pojawila od tego czasu. Popoludniu musze wyjscc z domu, ale wroce na wieczorne wystawienie miski z jedzeniem,
Wiem, ze musze byc cierpliwy. Nie wydaje mi sie, aby usilowala wyprowadzic sie z dzelicy. Moze nadchodzace ochlodzenie sprawi, ze bedzie sie trzymala blizej domostw.
Ktos wlamal sie do mojego samochodu, no, trudno.
21 wrzesnia, godz. 8:29.
Budzik nastawiony na 6:15.
Ubieram sie, schodze do kuchni, otwoeram puszke, wkladam zawartoc do jednej plastikowej miseczki, suche jedzenie do drugiej.
Wychodze z domu i ide wolnym krokiem wzdluz ulicy. Klekam pod krzakiem i wsuwam obie miseczki gleboko.
Wracam do domu, rozbieram sie i wracam do lozka.
O 6:55 dzwoni telefon.
(Pani z obcm akcentem): Mam panskiego kota!
Ja: czy ma niebieska obrozke?
Ona: Nie, ale jest szylkretowy, z bialym brzuszkiem i lapkami.
Ja: Gdzie pani mieszka?
Pani:: 58 Castle Road.
Ja: Bede za piec minut!
Wyskakuje z lozka, ubieram sie, wybiegam z domu, naciskam dzwonek pod 58 Castle Road.
Kobieta prowadzi mnie do salonu gdzie przed oszlonymi drzwiami do nastepnego pokoju stoi bialy szkocki terierek nos w nos z ogromnym pasiatym burym kocurem z bialym brzuszkiem.
Ja: Czy to o tym kocie pani mowila?
Pani: O tym wlasnie.
Ja: Obawiam sie, ze to nie moj kotek. Moj jest szylkretowy, a ten jest … srebrnym tygryskiem.
– A co to znaczy szylkretowy?
– W brazowe i zolte plamy, jak kolory jesieni.
– O, to przepraszam.
– To nic nie szkodzi. Jestem wdzieczny, ze chciala pani pomoc. Zabiore tego kotka i go wypuszcze.
Podnosze kocura, ktory pozwala sie glaskac, wynosze go z domu i stawiam na chodniku. Kot jest troche zdziwiony, ale po chwili namyslu dostojnie odchodzi.
Wracam do domu i znow sie klade. Jest 7:20.
O 7:35 znow dzwoni telefon.
Kobiecy glos: Mysle, ze mam panska kotke.
– Czy ma niebieska obrozke?
– Nie, ale jest szylkretowa.
– Czy ma bialy brzuszek?
– No, cos w tym rodzaju.
– Gdzie pani mieszka?
– Pod 30 na Linkfield Road.
– Bede za piec minut.
Wyskakuje z lozka, ubieram sie, pedze na Linbkfield Road.
Dzwonie do drzwi i kobieta prowadzi mnie w glab mieszkania.
– Ona jest w tym pokoju.
W najdalszym pokoju wychodzacym na ogrod spotykam Noodlesa, mojego sasiada, ktory mnie z miejsca
rozpoznaje i mruczac ociera sie o noge. –Czolem, Noodles!
– To nie jest ona, to jest on. Noodles z sasiedztwa.
– O, najmocniej przepraszam, myslalam, ze warto sprawdzic.
– Alez nic nie szkodzi. Jestem naprawde wdzieczny, ze chciala pani pomoc. Zabiore Noodlesa do jego domu.
Biore Noodlesa na rece i maszeruje z nim w kierunku mojej ulicy.
Przechodzien: Ooo! Widze, ze panska szylkretowa kotka sie odnalazla.
– Nie, to jest inny kot. Odnosze go do domu.
Przechodzien wyglada na zdziwionego, ale nic nie mowi i idzie dalej.
Sadzam Noodlesa na jego murku przwd domem i wracam do siebie.
Postanawiam nie klasc sie juz do lozka, tylko zaparzam sobie herbate i siadam przed telewizorem obejrzec dziennik BBC.
21 wrzesnia godz, 14:20
Wlasnie odebralem telefon od jakiejs poirytowanej kobiety, ktora mi zarzucila, ze nie odpowiedzialem na wiadomosc zostawiona z rana przez jakas Roz z Ligi Ochrony Kotow. Moja automatyczna sekretarka ucina w polowie wszystkie dluzsze komunikatry, wiec nigdy nie uslyszalem pozostawionego przez Roz numeru trelefonu.
Powiedziala mi, ze Roz przywiezie pulapke na kota. Powiedzialem jej, ze tam pod krzakami jest bardzo malo miejsca i nie sposob zaisntalowac pulapki. Odpwiedziala mi, ze nie musze sie tym martwic i Kasia sama przyjdzie do niej. ?????
No, chcialbym ten numer zobaczyc…
Derrick.
Aha, ciag dalszy nastapi.
Witam z niecierpliwością na dalszy ciąg 🙂
Zmarł Michał Sumiński. 🙁
Pamiętam jego audycje w ” Zwierzyńcu”
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,10870845,Michal_Suminski_nie_zyje.html?lokale=lublin
Redaktorzy jak zwykle rzetelni. „Zwierzyniec” przecież był już za Gomułki, sam widziałem. No, ale co za różnica dla nich. 🙄
Wtedy pan Michał wydawał mi się strasznie stary. 😳
Opowieść o Kasi piękna. Coś mi się wydaje, że się dobrze skończy.
Opowiesci wigiljne nie maja prawa konczyc sie zle. Ale niczego nie moge obiecac 😉
Dzień dobry 🙂
Jestem tak świątecznie rozleniwiony, że czekanie na dalszy ciąg wydaje mi się dziś właściwie jedyną możliwą aktywnością. 😉 Poza jedzeniem, rzecz jasna. 😎
„Zwierzyniec” pana Sumińskiego też wspominam bardzo czule.
Gdzi jest Kasia? Odc. 5
Z ta pulapka na kota to byl desperacki pomysl E., ktora od ponad dwoch tygodni codziennie musiala raportowac Jasiuni o rzekomych postepach kotki w domu Derricka. Nie mogac trzymac Kasi tak dlugo pod lozkiem w goscinnej sypialni Derricka, musiala zmyslac coraz to nowe i pozytywne w wymowie szczegoly, aby nasza leciwa przyjaciolka nie denerwowala sie, ze kotka jest nieszczesliwa w nowym miejscu. Nie bylo to latwe dla prawdomownj do bolu i zupelnie nie skorej do ekstrawaganckiego fantazjowania E. Ale tym razem nie miala wyboru, wiec zacisnawszy zeby zmyslala jak najeta. Ponadto obdzwaniala wszystkich znajomych kociarzy, a nawet psiarzy szukajac wsparcia i dobrej rady. I to byla Sharon, zawodwa pielegniarka naszych chlopakow – Pikwicka i Mordechaja, ktora poradzila ponownie skontaktowac sie z Liga Ochrony Kotow, gdzie ponoc pracuje legendarna Niemka, imieniem Elka czy Elkie , ciszaca sie reputacja bardzo dobrego lapacza zblakanych czy bezdomnych kotow, ma 30 lat doswiadczenia w fachu i profesjonalny sprzet. Sama E musiala prowadzic rozlegla korespondencje odpowiadajac na zapytania przyjaciol i znajomych, ktorzy chceli usyszec wreszcie, ze uciekinierka zostala szczesliwie ujeta.
Derrick tymczasem byl odwiedzany przez licznych nieznajomych, ktorzy stawiali sie od rana na progu dzwigajac tryumfanie w ramionach Noodlesa: Zlalazlem panskiego kotka! Noodles znosil to ze stoickim spokojem i nawet mruczal zadowolony z calej uwagi jaka mu poswiecali jacys przechodnie. Derrick zas, wzor angielskiego dzentelmena, wylewnie dziekowal i odnosil go znwu na murek przed rodzinnym domem w bliskim sasiedztwie. Czasami nie byl to Noodles, tylko jego rodzona siostra Mitsi z sasiedniej ulicy, tez szylkretowa. Czasami byl to jakis kot zupelnie innego umaszczenia, ale przyniesiony przez zyczliwego nieznajomego na wszelki wypadek, do sprawdzenia. Derrick zaczal w pewnym momencie podejrzewac, ze nie zostalo juz na Newton Road i przyleglych ulicach takiego kota, ktoryby nie byl przez kogos zlapany i negatywnie zweryfikowany, czasami nawet parokrotnie. . Nie byla to jedna Kasia, ostatnio od paru dni nie widziana.
21 wrzesnia godz. 19:27
Opisanie zdjec.
To jest ta stara drewniana brama za ktora ona mieszka. Za brama jest waska porosnieta alejka miedzy posesjami: Patricka (to w jego ogrodku przed domem widziana byla Kasia ostatni raz) i Paula, ktory sie uwaza za zaklinacza kotow . Brama zamknieta jest na klucz, ktorego nikt nie ma. Na terenie posesji Paula jest garaz z plaskim dachem i tam Kasia tez byla zauwazona.
Wlasnie wyjalem spod krzakow przy bramie miseczki, z ktorych zniknelo prawie cale jedzenie. Zostala tylko miska z woda.
Nikt tymczasem nie umial otworzyc tej bramy, ale pani z Ligi Ochrony Zwierzat, z ktora wlasnie rozmawialem, zapewnia mnie, ze poradzi sobie z tym problemem i ze Kasia z pewnoscia wpadnie do pulapki, wczesniej czy pozniej. No, nie wiem. Mam nadzieje, ze wie co mowi.
22 wrzesnia, godz. 17:00
Dear Derrick, naroilam Ci Marion z Ligi Ochrony Kotow. Czy wolisz zebym ja z nia porozmawiala kiedy dostarcza pulapke, bo wiem, ze tyle juz masz na glowie? Jej kolega Chris tez gotow jest Cie odwiedzic i pomoc jesli zajdzie potrzeba, nauczyc obslugiwac te pulapke.
E.xxx
22 wrzesnia, godz.17:07
Tak, wlasnie rozmawialem z Marion, ktora brzmi bardzo rozsadnie i serdecznie, ale czekam na telefon tej Roz, co obiecala przywiezc pulapke. Bez pulapki niczego sie juz nie da zrobic. Odnalezlssmy z sasiadami faceta, ktory ma klucz do bramki i on obiecal otworzyc, jak bedziemy juz mieli te pulapke.
Jedzenie spod krzaka znika godzine lub dwie po wystawieniu, ale nie wiem kto je zjada. Mam nadzieje, ze Kasia, a nie okoliczne lisy.
Pozdejmowalem ogloszenia wczesniej rozwieszone w okolicy.
Derrick.xxx
22 wrzesnia, godz. 18:30
Mam jak najgorsze przeczucia. Poszedlem wystawic swieze jedzenie i tym razem postanowilem poczekac po drugiej stronie ulicy.. Przyczailem sie pod czyims krzakiem i czekalem moze z 10 minut. Nagle pojawil sie kocur, mieszkajacy calkiem daleko od nas. Wsadzil nos pod brame, a potem zaczal mierzyc mnie wzrokiem, jakby mowiac: haha, wiem po co tu jestes. Szybko poszedlem w jego kierunku i on uciekl. Nie mam watpliwosci, ze to on, a nie Kasia palaszuje jedzenie.
D.x
22 wrzesnia, godz. 21:40
Wlasnie sprawdzilem miseczki i sa do czysta wylizane – tak nigdy jeszcze nie bylo. Co to mnoze znaczyc? Wyglodzona Kasia czy ktos inny?
Jutro rano bede obserwowal do oporu, aby sprawdzic kto ma taki apetyt na puszki Waitrose’a dla seniorow.
D.x
23 wrzesnia, godz. 11:56
Wystawilem jedzenie o 6:45, ale nikt sie nie pojawil do jedenastej. Udalo mi sie wejsc do tej porosnietej chwastami alejki z drugiej strony. Po nietknietych pajeczynach od sciany do sciany wydaje mi sie, ze nikt tamtedy nie wchodzil od dluzszego czasu. Moglem dojsc tylko do polowy alejki, bo dalej jest nieprzechodna. Nie widzialem zadnych sladow Kasi, ale ona moze sie chowac w ogrodkach po prawej lub lewej stronie, jest ta pelno dziur w ogrodzeniu, przez ktore moze sie kot przecisnac. Pewnie znalazla sobie kryjowke i moze nawet dostep do jedzenia, ale WSZYSCY w 55 okolicznych domach wiedza o niej, chociaz od czterech dni, kiedy podobno widziala ja jedna pani na dachu garazu przylegajacego do alejki, nikt jej nie zauwazyl.
Wszystko to jest dosc przygnebiajace.
23 wrzesnia, godz. 12:24
UDALO MI SIE SAMEMU WYWAZYC BRAME!! Przymknalem ja, ale kiedy dzis lub kiedy tam przybeda panie z Ligi Ochrony Kotow i przywioza pulapke, bedziemy mogli natychmiast ja ustawic w alejce.
24 wrzesnia, godz. 22:17
Sent: Thursday, September 24, 2009 10:17 PM
Subject: Kasia
Niestety, Kasia uciekla. Te panie spedzily tu piec godzin i ostatecznie postanowily zostawic pulapke pod moja kuratela. Postanowilem,. ze nie bede jej nastawial na cala noc i nastawie znow jutro z samego rana. Widzialem Kasie przechodzaca przez jezdnie i troche sie o nia przestraszylem, bo tu spory ruch koloy. . Wyglada jednak na zdrowa i nie uszodzona. Elkie powiedziala, ze jak ja zlapiemy, nie wypuszczac jej z domu az do po 5 listopada, Dniu Guy Fawkesa, bo koty sie boja sztucznych ogni. Nie bedzie to latwe, ale niechaj sie tylko da zlapac…
25 wrzesnia, godz. 21:34
Sterczalem po drugiej stronie ulicy obserwujac pulapke do dziewiatej wieczorem, bez rezultatu. Caly dzien zaden kot sie nie zblizal d pulapki, tylko raz sie pojawil mlody lisek.
Zabralem pulapke na noc, ale zostawilem jedzenie tam, gdze zawsze, bo chce, zeby wiedziala, ze tu jest dokarmiana.
Bardzo zmarzlem czatujac, ale jutro rano sprobuje znowu.
Ciag dalszy nastapi
Wysluchalam jak co roku swiatecznego Oredzia do Wspolnoty wyglaszane ( i pisane) przez krolowa. Tym razem tematem byla „nadzieja wobec przeciwnosci losu” i bardzo wzruszajaco mowila o pomocy jakiej doznajemy od ludzi jako jednostki, jako spolecznosci. Odwolywala sie do swych i swej rodziny (Karol, William) wizyt w krajajch nawiedzonych przez rozne katastrofy lub odbudowujace sie po dzialaniach wojennych.
Naprawde, ona zawsze potrafi zanlezc slowa wlasciwe i budujace wiare. Skromne i powazne zarazem.
Jej 90-letni maz, ktory zaledwie pare tygodni temu towrzyszyl jej w uciazliwej podrozy do Australii, zostal dwa dni temu zabrany do szpitala, bo poczul sie zle na sercu i zrobiono mu tam operacje poszerzaia zablokowanej arterii. Czuje sie dobrze po zabiegu chirurgicznym pod miejscowym tylko znieczuleniem i lada dzien wroci do Sandringham, gdzie rodzina zawsze spedza Swieta, wymieniajac sie drobnymi i smiesznymi prezentami (taki jest warunek), uczestniczac w nabozenstwach, jezdzac na koniach i wypoczywajac na lonie natury.
Ksiaze Filip wspominal niedawno, ze musi troche przykrocic dzialalnosc publiczna, bo czuje sie zmeczony i czasami zapomina nazwisk (!), ale nie wydaje sie, zeby mowil to serio. Moze mu teraz lekarze przemowia do rozumu i troche spasuje.
Heleno, pięknie piszesz o królowej.
A kiedy ciąg dalszy o Kasi? 🙂
Postaram sie jeszcze dzisiaj, ale najpierws – paszteciki do barszczu ulepic. Wczoraj byly niezbyt udane uszka z polskiego sklepu. Samo ciasto, a farszu tyle co kot naplakal – powiedziala E.
Dziendobry,
i ja posluchalam Krolowej, ktora to tutaj dziele z Helena i Zwierzakiem. Mnie najbardziej sie podobaly sie te jej slowa:
„God sent into the world a unique person – neither a philosopher nor a general, important though they are, but a saviour, with the power to forgive.„
Na lunch nie bedziemy jedli tradycyjnej brytyjskiej gesi, ale indyka, w domu siostrzenca. A wigilia uplynela bardzo przyjemnie. Na dzisiejsze sniadanie pyszne wigilijne resztki.
A tutaj w ramach porannego przegladu prasy artykul o sytuacji w Rosji, gdzie protesty nie ustaja. Dobrze ze Polska trzyma sie EU i Merkel.
http://www.lrb.co.uk/v34/n01/stephen-holmes/fragments-of-a-defunct-state
Milego dnia! (Jesli historia o Kasi sie dobrze skonczy).
Jasne.
Nie mogę już nawet myśleć o jedzeniu.
PS. Pod choinką znalazłam 2-płytowy album z zachowaną radiową wersją 7 Kabaretów Starszych Panów, których wersja telewizyjna zaginęła. Pyszne!! Polecam.
Mnie tez te slowa urzekly. She has a way with words…
Swietny ten Holmes. Dokladnie tak jak pisze.
Errata. Album jest 3-płytowy!!! 😀
Mar-Jo, gratulacje dla Mikołaja. 😉 Heleno, ja też czekam. 🙂
No przecież to oczywista oczywistość, że wszyscy czekają 😀
Helena pewnie odwleka wrzucenie następnego odcinka, żeby podkręcić napięcie. 😆
Czekajac czytam dalej prase… Czy ten pyzaty Kim Jong-un to nie jest afront dla tego glodujacego narodu? Gdzie sa jego matka, siostry i bracia?
http://news.nationalpost.com/2011/12/25/kim-jong-uns-mysterious-uncle-emerges-as-power-behind-new-north-korean-leader/
Na dodatek, na tych zaplakanych twarzach Koreanczykow nie widac lez. te twarze sa suche, choc wyraz twarzy wskazuje ze placza. Moze zreszta juz przestali plakac, bo nowemu bozkowi moze to sie przestac podobac. Te 70 lat Kimow zniszczylo ten narod. Tylu zwyczajnych ludzi stracilo zycie w XX wieku w imie beznadziejnych politycznych iluzji i mrzonek!
Dla mnie nowy Kim ma na twarzy przede wszystkim beznadziejną tępotę, co niestety nie wróży narodowi koreańskiemu niczego dobrego. Bo chociaż tytuły doktorskie przywódców niczego jeszcze narodom nie gwarantują (że wspomnę choćby dr Mugabe), to tępota i prymitywizm są dość dużą gwarancją na to, że rządy będą złe. 🙁
Chciałem to wrzucić od przedwczoraj i wciąż zapominałem. Teraz już wprawdzie postkarpiowo, ale co tam, przeczytać można, bo zabawne. Telemach o tym, skąd się wziął karp na każdym wigilijnym stole. 🙂
http://pytania.wordpress.com/2011/12/22/wigilijny-symbol-komunistyczny/
Moi Rodzice sa ze wsi kolo klasztoru Cystersow i tam przed wojna byly stawy, gdzie hodowano wlasnie karpie. Po wojnie stawy upanstwowiono i poszly w ruine. Teraz widze dlaczego po wojnie karpie trzeba bylo kupowac w sklepie rybnym w Jedrzejowie podczas gdy za miedza staly puste stawy. Na kolacje wigilijna, wg Mamy, podawano jednak wylacznie sledzie, ziemniaki, kluski z makiem (brrrr) i smazone placki, popijane nieodzownym kompotem z suszu albo, jeszcze lepiej, zupa z suszu z kasza jaglana. Jak mowilam, XX wiek byl do niczego.
U Ćwierczakiewiczowej z 1911 roku, zgodnie z tym, co pisze Telemach, istotnie karp jest jeszcze całkiem marginalny. W jej propozycjach na Wigilję Bożego Narodzenia są następujące dania z ryb:
Paszteciki z ryb we francuskim cieście
Szczupak duszony z jarzynami
Szczupak z pieczarkowym sosem lub pietruszkowym i garniturem
Sandacz z jajami
Karasie ze śmietaną
Karp lub leszcz na szaro z rodzynkami
Lin smażony z kapustą czerwoną lub białą
Szczupak lub sandacz smażony
W propozycjach nierybnych na Święta jest taka zdumiewająca pozycja jak kaszka na mleku 😯 na szczęście zrównoważona jarząbkami z kompotem mieszanym i zającem z melonem w occie.
Jeszcze o jednej – zdumiewającej – rzeczy zapomniałem Wam opowiedzieć. Wczoraj, w ramach świątecznego przystrajania chałupy, przyniosłem z ogrodu kilka gałązek drobnych różyczek, które kwitły sobie w najlepsze, w ogóle nie zważając na to, że jest koniec grudnia. 😯
Niby nie od dziś wiem, że klimat w mojej nadreńskiej głuszy jest znacznie łagodniejszy niż w Polsce, czy choćby w Berlinie, ale taki numer jak z tymi różami jednak nigdy jeszcze mi się nie zdarzył.
Czytam Telemacha na bieżąco. Ale teraz powołuje się na wielokulturowość 😉 🙂
O jakiej to wielokulturowej potrawie pisała kiedyś Helena? Chyba o kotletach po żydowsku w śmietanie… 😈
Róże czują już wiosnę, która podobno w roku 2012 ma być już w połowie lutego 😯
😆 kotlety po żydowsku w śmietanie 😆
Te kotlety chyba byly na dodatek schabowe.
Bo wielokulturowość brzmi jak bioróżnorodność. Wszystko się zmieści 😎
Wiosna w połowie lutego? Znaczy, w Londynie to już wtedy będzie pełnia lata.
Chyba trzeba by się tam wtedy wybrać. 😉
Confusion cuisine 😯
O, bardzo dobre określenie. 😀
Moje wigilijne jakubki z marynowanymi prawdziwkami to chyba też była kuchnia typu confusion, ale co tam. Ważne, że smakowało. 😎
A ja właśnie sobie wspominam, Bobiczku, że dokładnie rok temu wybieraliśmy się (każde z nas od siebie) do Londka, do Kota M. 😉
Trio Futerkowe… ach, jak było przyjemnie… 😀
Och, ja też wspominam ten Londek z niezykłym rozrzewnieniem. Nawet tak sobie myślałem, że ten pobyt należałoby przekazać do Sèvres jako wzorzec cudownych wakacji. 😆 Mimo że ani upału nie było, ani morza, ani palm.
Nie miałbym nic przeciwko powtórce. 🙂
Ja również… 🙂
No, a gdzie w końcu jest Kasia? 😉
Pan Sumiński… nawet nie wiedziałam, że jeszcze do niedawna żył. Miłość do zwierzątek konserwuje? 😉 Pamiętam go, jak przychodził do biblioteki Polskiego Radia, w której wówczas pracowała moja mama, a ja dziecięciem będąc przechowywałam się tam, kiedy nie było co ze mną zrobić. Nie będę liczyć, ile to lat temu było… ale robił bardzo sympatyczne wrażenie, i malownicze, z tym swoim wąsem 🙂
No właśnie, czy to przyzwoicie pozostawić kotkę na tak długo bez domu? 😉
Ledwo wrocilam z przyjecia od E.
Wiadomosc dla Bobika – Xmas pudding z Women’s Instutute byl boski, jak podejrzewalam i bez loju. Parzylam go 3 godziny, a potem flambowalam koniakiem. Obejrzalysmy dwugodzinny Xmas Special Downton Abbey na koniec sezonu. Ciag dalszy dopiero jesienia. Ale we wtorek BBC zaczyna w kawalkach Wielkie nadzieje – nareszcie. Cos ta Miss Havisham wydaje mi sie za mloda w nowej adaptacji.
Bo mamy rok Dickensa -200-lecie urodzin!
Teraz` moge sie zabrac za dalsze spisywanie przygod Kasi.
Eee, co to za podejrzewanie bez łoju. 😉
Z tą rocznicą to się Dickens Helenie wstrzelił w potrzeby. Nic dziwnego, że ma do niego taki sentyment. 😆
Urocze są Twe opowiastki,Bobiku..No po prostu urocze!
Gdzie jest Kasia? Odc.6
26 wrzesnia, godz. 19:06
Derrick, nie masz pojecia jak okropbie sie czuje , ze Cie w to wszystko wrobilam. Nie wiem nawet co Ci powiedziec…
E.xx
26 wrzesnia, godz. 19:26
Dear E, prosze Cie, nie czuj sie winna. Ja juz mam niemal przyjemnosc z tego wyzwania. Te dwie panie, ktore odwiedzily mnie pare dni temu, byly przekonane ze w koncu ja zlapiemy, wiec natychmiast wyciaggnalem portmonetke i wplacilem przyzwoity datek na Kocia Lige. To nie bylo bardzo madre z mojej strony, ale przynajmniej mam teraz od nich te pulapke. . Dzis dwa razy rozmawialem z Elkie i za kazdym razem ona mi przez pol godziny opowiadala o wszystkich swoich sukcesach w lapaniu kotow odniesionych za ostatnie 30 lat.
Zaczynam powaznie myslec, ze wiem tyle samo o lapaniu kotow co te dwie ekspertki. Wierz mi, ze w koncu zlapie Kasie. A jak ja zlapie to zaniose do domu, zamkne drzwi wi i okna na klucz i urzadze jej takie dobre zycie az nauczy sie mnie kochac. A jak sie nie nauczy, to ja tego kota naprawde udusze.
D.xx
26 wrzesnia, godz. 20:25
Wlasnie znowu zlapalem jakiegos kota: piekne dlugowlose stworzenie, nie wiem jakiej masci bo bylo juz ciemno. Nigdy go przedtem nie widzialem i nie wiem skad jest. Siedzial odwrocony tylem do wyjscia i spokojnie czekal na uwolnienie. Zabralo mi troche czasu zanim wydobylem go z pulapki, bo nie moglem go nijak przekonac aby sie odwrocil morda do wyjscia, a nie chcialem ciagnac za ogon.
D.xx
26 wrzesnia, god. 20:49
CHOLERA, CHOLERA,CHOLERA!
Wyskoczylem na chwile sprawdzic pulapke, a kiedy otwieralem brame prowadzaca do alejki, uslyszalem jakis lomot i zobaczylem Kasie. Wlasnie ucekala przede mna przez plot! Gdybym przyszedl piec minut pozniej, bylaby juz w pulapce!
Odczekam jeszcze kwadrans i pojde znow sprawdzuc.
Ale przynajmniej wiem ze jest i prawdopodobnie bardzo zglodniala.
Mowie Ci, ja ja zlapie.
27 wrzesnia, godz. 20:20
Znowu zlapalem tego dlugoswlosego co wczoraj. To juz dzisiaj trzeci zlapany kot.
Elkie dzwonila dzisiaj i zapowiedziala, ze ma zamiar zatelefonowac do Ciebie, zapytac jak dokladnie Jasia wola Kasie, nagrac to wlasnym glosem, poslac mi nagranie , abym umiescil w poblizu pulapki i puszczal w nadziei, ze Kasia odpowie na wolanie.
Powiedz sama, czy ta kobieta ma dobrze w glowie?
D.x
27 wrzesnia, godz. 22:45
Wlasnie wrocilem z osmej inspekcji pulapki (teraz odbywam je co 20 minut), ale byla pusta. Bede chodzil do switu, bo mysle, ze ona czeka az wszystkie swiatla zgasna, zanim wychodzi ze swej kryjowki. Mam nadzieje, ze jest naprawde wyglodzona i ze glod pokona ostroznosc.
28 wrzesnia, godz. 1:55
Ostatnia na dzis inspekcja. Pulapka byla wywrocona na bok, zatrzasnieta , ale nic w srodku. Chyba lis. Zostawilem swieze jedzenie, na wypadek gdyby jednak przyszla.
Rozczarowujace.
28 wrzesnia. godz. 9:44
O dziewiatej rano poszedlem sprawdzic pulapke. Jedzenie pozostalo nietkniete. Zmartwilem sie, ale przynajmniej wiem, ze w nocy nie grasowaly tu lisy, ktore czasami napadaja na koty – bylo o tym w gazetach..
Glowe mam znow pelna zlych mysli: dlaczego nie przyszla wieczorem, czy jest OK?
Pocieszam sie jednak, ze przetrwala juz trzy tygodnie na wolnosci i kiedy ostatni raz widzialem ja opalajaca sie na dachu garazu, wygladala w porzadku.. Chyba zdobywa pozywienie gdzies indziej i nie widzi powodu wlazic do pulapki. Jesli ktos ja karmi regularnie, zwabienie nie bedzie latwe.
Nie wiem jak dlugo Liga Ochrony Kotow pozwoli mi trzymac pulapke, a bez niej nie mam szans. Postanowilem, ze nie bede zostawial pulapki otwartej w ciagu dnia, bo wpadaja do niej wszystie okoliczne koty. Zostawie wieczorem i bede sprawdzal co pol godziny. A nuz?
29 Wrzesnia, godz. 21:55
Nic.Nic, Te same okoliczne koty, tylko nie Kasia. Bardzo przygnebiony.
30 wrzesnia, godz. 9:30.
E! jesli nie masz nic lepszeg do roboty to opowiem co bylo wczoraj.
Wiekszosc dnia spedzilem w domu, gotujac, z postanowieniem, ze nie rozpoczne wieczornej dzialalnosci pulapkowej do osmej. Bardzo dobrze ustawilem pulapka, tak by nie zatrzaskiwala sie ona za wczesnie i wlozylem do niej rozne smakowite kaski. Postanowilem takze, ze bede sprawdzal co 45 minut, nie czesciej.
O dziewiatej wieczorem zobacztylem, ze jedzenie zniklo, ale pulapka sie nie zatrzasnela. Zorientowalem sie, ze ustawilem mechanizm niewlasciwie, za twardo. Zabralem pulapke do domu, ustawiem na nowo zatrzask , uzupelnilem jedzenie i odnioslem z powrotem.
Po powrocie postanowilem zagrac w pokera online, najdluzsza sesja trwa ok. 45 minut, akurat tyle ile potrzebuje odczekac az znowu wyjde sprawdzac. Postawilem £16.00. Wygralem £51.50.
O jedenastej poszedlem sprawdzic, w pulapce nikogo nie bylo.
Po powrocie zaczalem nowa gre. Stracilem £16.00. No, nie najgorzej.
O 11:50 sprawdzilem znow pulapke, nikt sie nie zlapal, zaczalem grac znowu i wygralem znowu £51.50. Skonczylem butelke wina i uznalem, ze dosc, bo ekran zrobil sie jakis metny.
O pierwszej w nocy poszedlem sprawdzic jeszcze raz i okazalo sie, ze zlapalem przepiekne dlugowlose kocisko monstrualnych rozmiarow, ktore bardzo sie na moj widok ucieszylo. Zmagalem sie z nim przez piec minut, gdyz kot byl tak wielki, ze nie moglem go wyciagnac z pulapki. Tez byl odwrocony tylem do mnie i nawet kiedy probowalem go wytrzasnac z pulapki odwracajac ja dzwiczkami ku ziemi, kot byl tak mocno wczepiony pazurami w tylna scianke, ze nie dalo sie go wytrzasc W koncu puscil. Kiedy juz byl uwolniony, wcale nie zameirzal odchodzic, tylko probowal sie ze mna bawic i mruczal jak traktor.
Ustawilem pulapke na nowo, uzupelnilem jedzenie, wrocilem do domu i zaczalem ogladac nocne powtorki z Jamie Olivera. W ciagu nocy wychodzilem jeszcze trzy razy, az po powrocie do domu usnalem w fotelu. Obudzilem sie przed piata. Natychmiast wyruszylem na inspekcje pulapki i zobaczylem, ze Kasia ja odwiedzala, ale nie dala sie zlapac. Jedzenie bylo nadjedzone. Musiala wdepnac w miske z woda wywracajac ja, na dnie pulapki widac byly wyraznie slady kocich lap. Cos musialo ja przestraszyc i uciekla, zanim pulapka sie zatrzasnela.
Z tego wnosze, ze Kasia zostala nocnym kotem. I chociaz nie jest to wygodne dla mnie, postanowilem, ze wszelkie proby zlapania jej za dnia sa bez sensu. Nalezy stawiac na nocne zycie.
Elkie dzis zadzwonila i chce zebym do niej poszedl i wymienil pulapke na inny model – nie do konca zrozumialem o jaki model jej chodzi, ale cos jakby pulapke z ptaszkiem w srodku? Poprosilem aby dala mi jeszcze pare dni z ta stara..
1 pazdziernika, godz. 10:12
Oddzwonilem do Elkie dzis rano i udalo mi sie przerwac rozmowe po zaledwie 20 minutach. Rady, jakich mi udzielila byly w wiekszosci bez sensu, w tym np jak nalezy podnosic kota z podlogi. Namawiala abym poprosil Mandy z naprzeciwka spod numeru 4 aby przestala karmic swoje koty w ogrodzie. ale nie moge tego zrobic, bo byloby to wysoce nieuprzejme, a zreszta na jak dlugo mialaby zaprzestac?
Moj plan jest nastepujacy. Pulapka bedzie w ciagu dnia otwarta, ale mechanizm zatrzaskujacy zablokowany. Jedzenie bedzie zawsze dostepne, niech wszystie koty przychodza i sie czestuja. W koncu ile moga zjesc? Ale chodzi o to by Kasia to widziala i uznala, ze wchodzenie do pulapki jest bezpieczne. W koncu bede ja mogl zlapac noca, kiedy inne koty nie przychodza. Moze wtedy Kasia przystanie wpadac do ogrodu Mandy i podjadac jej kotom.
Jesli ten fortel nie zadziala, pomysle o czyms innym.
2 pazdziernika, godz. 8:29
Elkie chyba mnie zle zrozumiala jesli doszla do wniosku, ze ustawie pulapke w ogrodku Mandy. Przeciez wtedy oba koty Mandy nieustannie by sie lapaly.
Pozostaje przy moim planie: przez nastepnych pare dni mechanizm bedzie zaryglowany, jedzenie i woda uzupelniane, kto chce moze sie czestowac. Oczywoscie, ze wszystkie okoliczne koty beda mialy piknik i wyzerke (wczoraj cztery razy uzupelnialem jedzenie), ale jesli Kasia straci glebka podejrzliwosc wobec jedzenia zostawianego w pulapce, to przeciez ja wreszcie dorwe. Mysle, ze ona miala juz z ta pulapka jakies przykre doswiadczenie i postanowila omijac ja dlugim lukiem.
Choc wiekszosc teorii wyglaszanych przez Elke nie warta jest funta klakow, to wierze, ze w jednym ma racje: koty szylkretowe sa piekielnie inteligentne. Zlapalem w pulapke Noodlesa tylko jeden raz, podczas gdy inne koty nieustannie wracaja i sie w niej zatrzaskuja.
Musze wierzyc w moj plan, bo inaczej zalamie sie ostatecznie.
4 pazdziernika, godz. 20:50
E!
Dwa slowa tylko, zeby Cie poinformowac, ze kilka razy dziennie uzupelniam jedzenie w pulapce i od trzech dni pozostawiam zatrzask zaryglowany. Jedzenie znika w tempie nieprawdopodobnym i wlasciwie skonczylem juz zapas dany mi przez Jasie, choc wydawalo mi sie, ze starczy tego na co najmniej pol roku.
Mandy z naprzeciwka, spod numeru 4 mowi, ze Kasia nie pokazala sie w jej ogrodzie w tym czasie ani razu, wiec moze juz uznala, ze nie musi przechodzic przez jezdnie, jak ma wbrod jedzenia po naszej stronie ulicy.
Jutro wieczorem kolo szostej ustawie pulapke i jesli ona przestala sie jej bac, istnieje mozliwosc, ze wejdzie do srodka. Bede sprawdzal caly czas, co 10 minut, zeby zaden inny kot sie nie zatrzasnal.
To musi zadzialac.
D.x
13 pazdziernika, godz, 16:40
Nie widzialem Kasi od ponad tygodnia i bylem juz bliski dania za wygrana, kiedy nastapil kolejny Przelom. Od dwoch dni sprawdzam pulapke co 30 minut, poniewaz przestaly sie do niej lapac inne koty, pewnie juz sie nauczyly czym to grozi.
Dzis zaczepil mnie maz Mandy pytajac dlaczego ustawiam pulapke po mojej stronie ulicy podczas gdy Kasia zamieszkala juz naprzeciwko. Zapytalem go skad ma takie informacje, powiedzial: alez ona czesto wpada do naszego ogrodu! Mandy podchodzi do niej calkiem blisko, ale jak mnie widzi, to daje drapaka.
Nie wiem czy mam mu wierzyc. Podejrzewam, ze zmysla. Przeciez gdyby tak bylo Mandy by mi powiedziala!
Z drugiej strony, oni nie maja klapki w drzwiach i kiedy koty nie wracaja na noc, zostawia sie im ogrodku pelne miski. Byloby calkiem logiczne, ze Kasia przeprowadzila sie na druga strone ulicy, gdzie ma regularne nocne dostawy karmy.
Jutro nie bede nic robil w sprawie Kasi, bo naprawde potrzebuje jednego dnia wytchnienia.
Zajrze dzis wieczorem do klubu brydzowego online, moze zagrasz ze mna?
Dx
13 pazdziernika godz. 17:59.
Widzialem ja. Szedlem sprawdzic pulapke i zobaczylem ja. Bylo juz dosc ciemno, ale nie mam watpliwosci, ze to byla ona. Byla po tamtej stronie ulicy, wlasnie szykowala sie przeskoczyc przez murek posesji pod numerem 4. Byla jakies 15 metrow ode mnie i przez kilka dlugich sekund patrzylismy sobie w oczy, zanim przeskoczyla przez plot. Maz Mandy mial racje.
Znowu nadzieja.
15 pazdziernika , godz, 20:16
Widzialem Kasie siedzaca na plocie. Zblizylem sie nieco, a ona nie probowala uciekac na moj widok. Nie wyglada dobrze, jest jakas osowiala, jedzenie ktore jej zostawiam pozostaje nie tkniete. Czy ona aby nie jest chora, bo jakos stracila cala energie.
Patrzylem na nia i pekalo mi serce, bo wydawala sie byc taka samotna i opuszczona. Gdybyz tylko pozwolila sie wziac na rece i zaniesc sie do cieplego, czekajacego na nia domu. Nawet nie moge myslec, ze moze byc chora.
Epilog nastapi.
Jeszcze jeden dzień został, więc żeby był dla całego Koszyczka radosny, spokojny, ciepły i rodzinny.
Wszystkiego najlepszego!
Czekam na epilog od Heleny 🙂
Witam przy lekturze ” W poszukiwaniu straconej Kasi”. 🙂
W napięciu na epilog 😈
Dzień dobry. 🙂
U nas zanosi się na Lany Poniedziałek. Się porobiło!!!
Co u Kasi?
Jakoś też przejęłam się tym „przepięknym, długowłosym kociskiem monstrualnych rozmiarów”, które „nie zamierzało odchodzić i mruczało jak traktor”… Co z nim? Ale skoro jest takie przepiękne, to pewnie ma swój dom.
Przypomina mi to opowieść mojego kolegi, który miał kiedyś koteczkę o nieco zaskakującym imieniu Nikita. Raz też zdarzyło się, że znikła na dłużej, kolega wraz z żoną i przyjaciółki szukali jej po całej dzielnicy (w końcu się znalazła). Rozczuliło mnie jego zdanie: „Poznałem już cały kotostan Ursynowa Południowego” 😆
Doczytałam i czekam 🙂
Heleno, zlituj się. Jeszcze trochę i pójdę szukać Kasi…
Nie budźcie Helenki, niech dośpi, to potem ładniej opowie… 😉
Dzień dobry 🙂
Opowieść wigilijna przerodziła się najwyraźniej w opowieść świąteczną, więc byłaby jakaś logika w tym, żeby epilog nastąpił dopiero dziś wieczorem. 😉
A w oczekiwaniu nań – przyjemnego lenistwa, przyjemnego obżarstwa i w ogóle. 🙂
Zacząłem podejrzewać, że w mojej oklicy też ktoś usiłuje złapać jakąś Kasię, wystawiając do ogrodu tony żarcia. Bo Pręgowana, mimo że w domu jada nie tak znów wiele, po swoich wycieczkach wraca z brzuchem tak napęczniałym, że czasem aż jej na stół trudno wskoczyć. Spaślaczka się z niej zrobiła straszliwa, a odchudzić jej nie ma jak, bo nawet jak w domu dieta, to gdzieś poza domem jest jakieś nieustannie bijące źródełko wiktuałów. 🙄
Sorki, Koszyczku, tak się zapętliłam w te święta, ze nie miałam już głowy do życzeń.
Ale jeszcze trwają, więc dobrych świąt życzę czy to zapalającym lampki chanukowe, czy choinkowe.
Jesteście wspaniałymi ludźmi, ogromnie Was cenię i lubię.
Fajnie, że jest taki Bobikowe miejsce, gdzie można się schronić i jeszcze przy okazji nieźle nacieszyc.
Wielkie Serce dla WSZYSTKICH! 🙂
I like Noodles. 🙂 Trzeba mieć naprawdę mocną konstrukcję psychiczną, żeby ze stoickim spokojem znosić to, że ciągle ktoś cię bierze za kogo innego. 🙄 No i tylko raz dał się złapać w pułapkę. 😎
Dzien dobry, jaki sliczny dzien: suchy, sloneczny, rzezki!
Gdzie daja resztki tego panetone z kawa na sniadanie?
Obudź się dla Koszyczka, Heleno 😉 http://www.youtube.com/watch?v=bmY3UEB50q4
Łajza 😆
Gdzie jest Kasia? Epilog
Epilog
Zdjecie jak zdjecie, choc troche dziwny fotografowany objekt. Drewniane lozko, starannie zascielone, kolderka, przescieradlo, poduszka. I gdyby nie wytlszczony napis nad zdjeciem: Znajdz koteczka!, w ogole nie wiadomo byloby po co zostalo przeslane mailem. Wiec przygladamy sie blizej… Aha! Jest!
Spod zwisajacej koldry wystaje lsniace, troche dzikie oko pozostajacego w glebokim cieniu zwierzecia.
Kasia zlapala sie w pulapke ponad szesc tygodni po swej brawurowej ucieczce przez lufcik w sypialni na pietrze.
Wsrod kilkudziesieciu maili Dereka nie ma relacji z dnia ujecia szylkretowej kotki. Wszystko bowiem bylo opowiadane przez telefon pelnym zdeberwowania, lamiacym sie z emocji, ale jakze szczesliwym glosem. Derrick poszedl noca sprawdzic „humanitana pulapke Ligi Ochrony Kotow”. I tam znalazl oszalala z przerazenia Kasie.
Zaniosl ja razem z klatka do domu i po sprawdzeniu wszystkich drzwi i okien uwolnil w goscinnej sypialni, gdzie czekaly na nia kuwety, poslanka, miseczki i ze trzydziesci nowiutkich zabawek ze sklepu zoologicznego.
Kasia znow czmychnela pod lozko i zamarla w przerazeniu w najdalszym kacie.
Derrick postanowil, ze nie bedzie niczego robil na sile, niech sie oswoi.
W ciagu dnia wogole nie wychodzila spod lozka, ale w nocy jadla, pila i korzystala z kuwety.
Po trzech tygodniach od powrotu wciaz go ignorowala, choc zauwazyl, ze zamiast siedziec pod lozkiem tylem do swiata, zmienila pozycje i obserwowala co sie dzieje w pokoju. Zabawki lezaly nietkniete. Wygladalo to jednak wszystko dosc beznadziejnie.
Ktrorego dnia Derrick pracowal w ogrodku, porzadkujac go przed nadejsciem zimy, kiedy nagle poczul, ze jest obserwowany. Spojrzal w gore i zobaczyl ja w oknie swojej sypialni, siedziala na parapecie i patrzyla na niego. A kiedy wrocil do domu, okazalo sie, ze Kasia robi inspekcje wszystkich otworow domowych na okolicznosc otwartego lufcika. Dom jednak przypominal Fort Knox, nie ma glupich.
Tej nocy, kiedy Derrick juz zasypial, poczul ponownie, ze jest obserwowany. Otworzyl oczy i spotkal sie z oczami Kasi, wspietej na tylnych lapkach, przednimi opartej na lozku. „Witaj, Kasiu” – powiedzial cichutko starszy pan bojac sie oddychac. „Miau” – krociutko i ledwo slyszalnym glosem odpowiedziala szylkretowa kotka.
Drugiej nocy po obudzeniu sie w poczul jej miarowy oddech na poduszce obok.
Kasia jeszcze przez pare dni sprawdzala drzwi i lufciki. Zaczela sie nawet troche bawic zabawkami w „swoim” pokoju. Z trzydziestu zlozonych u jej stop wybrala dwie, ktore do dzis sa najbardziej ulubione.
Potem znow byly maile od Derrica o postepach w udomowianiu Kasi. Wychodzi do ogrodu, szczelnie otoczonego wysokim plotem i siatka. Przeniosla sie na stale na noc do Derrickowej sypialni. Towarzyszy mu we wszystkich pracach domowych i ogrodowych. Wychodzi do gosci (jest tego fotograficzna dokumentacja, z uwaga: Zebys nie sadzila, ze zmyslam!).
Derrick wyslal dlugo list do Jasiuni, nie przyznajac sie do przygody z uceczka Kasi i jej szesciotygodniowym przebywaniem na wolnosci, ale piszac, jak bardzo kotka odmienila jego zycie i ile mu daje.
Prawdomowna E dopiero pare miesiecy temu opowiedziala Jasi co sie stalo i jak bardzo cala dzielnica szukala Kasi. Jasiunia przyjela to meznie, skoro wszystko sie dobrze skonczylo.
Pare dn temu poczta przniosla karnecik z zyczeniami swiatecznymi od Derricka: Kasia and Derrick wish you a very Merry Christmas. Na pierwszej stronie karnecika – Kasia, na drugej – Kasia, na trzeciej- Kasia, no i na czawarte tez Kasia.
Obejrzalysmy z E te zyczenia swiateczne i jednoczesnie wybuchnelysmy smiechem.
A teraz zdjęcie Kasi by się przydało 😉
Brawo dla naszej Szeherezady! 😀
Och Heleno 😀
Zdjecia zostaly wyslane do Bobika, ktory musi poprosic Pana Administratora etc.
Helenko, bardzo piękne 😀
Heleno 😀 😀 😀
😆
To lubię. Ja leżę brzuchem do góry, rodzina smaczne kąski mi podtyka, a Szeherezada snuje za mnie cudną opowieść. 😆
Nie uważacie, że zgodnie z tradycją powinna zaraz zacząć następną? 😉
Gdyby nie chciała, możemy – również zgodnie z tradycją – zagrozić ucięciem głowy. 😎
O wrzucenie zdjęć nawet w końcu nie musiałem prosić PA, bo sobie uświadomiłem,że je po prostu mogę władować na swoją picasę. Oto Kasia: 😀
https://picasaweb.google.com/114730012948439010171/Kasia#5690440728883992338
Dzieki, Bobik.
Chyba miało być jeszcze jedno zdjęcie i to bardzo ważne, ale w mailu nie było załącznika. Jak przeoczenie zostanie naprawione, mogę dołożyć. 🙂
Najbardziej zadziwiają mnie te czyste, miękkie, różowe łapki pod spodem.
Bardzo lubię je głaskać, czy one też to lubią, hmm. 😉
Od razu widać, że to kotka z charakterem. 🙂 Czekanie na kolejne odcinki opowieści Heleny coś mi przypomniało. Już tak na coś kiedyś czekałam. Ale to było tak dawno, że nie mogę sobie przypomnieć, na co. Czekanie sobie przypomniałam, ale jego powód za gmłą.
Oj, widać że ona bardzo nieufna.
Pozdrowienia dla dzielnego Pana Derricka i równie dzielnej E. 🙂
To nic nie szkodzi , Bobik. To bylo to zdjecie spod lozka, ale jakos nie umiem go sforwardowac.
O tych rozowych poduszeczkach na lapkach Kasi, to Derrick wypisywal jakies poetyckie peany. On kompletnie na punkcie kotki oszalal i E dostaje regularne raporty z jej niebywalej madrosci, pieknosci, wdzieku, przywiazania. Wiec raczej nie wyglada, ze mialby ja udusic, jak zapowiadal….
Ale ciesze sie, ze moglam wreszcie ich historie (i E, ktora przezywala to wszystko blow by blow) opowiedziec. Jasiunia nie ustaje powtarzac, ze Kasia trafila „do najlepszego domu w Londynie” i E zawsze jej skrupulatnie przekazuje wszystk oczego sie dowiaduje od Derricka. Jasia tez oczywosce dostala swiateczny karnecik ze zdjeciami. Jak chyba pol Londynu, bless him.
Nooo, chociaż może, gdybym kilka razy dziennie pracowicie lizała swoje stopy, to też chyba byłyby różowe i aksamitne.
Sprawdzać, jednakowoż, nie będę. 😆
Serdeczne pozdrowienia, Heleno! 🙂
No, wzajemnie, wzajemnie. 🙂
Czy ja życzyłam Koszyczkowi? Trochę mnie zaplątały te święta.
Ale ja Koszyczkowi życzę permanentnie i bez przerwy. Oczywiście, samego dobrego.
http://www.youtube.com/watch?v=PiblYasnzWE
Kolęda dla Koszyczka
Nisiu, piękne.
Trochę nieczysto – ale, może tak było w nutach? 🙂
No jak nieczysto???
Przecież na święta wszystko czysto, jak nieczysto?? No jak???
Bry! Żem jest zwrócony po peregrynacyjach! Obok wierny pies, dalej wierny pies, bliżej wierny kieliszek!
I na szczęście tylko trochę lało, ale bez mrozu…
Ach, jaka opowieść o Kasi!!
Trochę odwrotna w stosunku do mojej Kici, która wlazła przez balkon, pooglądała mieszkanie i nas i powiedziała, że tu zostanie. Ale bez dotykania, co to to nie! Za palucha wyciągniętego w stronę czarnego futerka dostawało się fuka i pacnięcie łapą.
No i została. Półdzika. Wszystkich obłaskawiła. Ja byłem sługa najwierniejszy, poduszka do snu i rodzenia.
Ależ oczywiście, że czysto. Na tak nieskazitelnej bieli futra każdą nieczystość zaraz byłoby widać. 😎
Zaczyna mnie ogarniać jakiś dziwny niepokój związany z tym, że już prawie po świętach. 😯 Nie wiem, czy to typowe, czy wręcz przeciwnie.
Może boję się tego, że po tych 2 i pół dniach rozmemłania trzeba się będzie z powrotem zmemłać? 🙄
Też mieliśmy kiedyś w rodzinie kocura, który wszedł do domu (latem drzwi do ogrodu stały zawsze otworem), rozejrzał się i powiedział, że od dziś on tu mieszka. I nawet pies (wtedy jeszcze Puszkin, nie ja) nie zgłosił żadnych zastrzeżeń. Bo to bardzo ujmujący kocur był i dzikość swoją starannie kamuflujący. W sercu może ją i miał, ale na zewnątrz – wzór elegancji, uprzejmości i dobrego wychowania.
Potem, chyba pod wpływem Puszkina, trochę się rozbestwił i założył z psem złodziejską spółkę, ale nawet jak kradł i dzielił ze swym wspólnikiem łupy, robił to bardzo wytwornie. Nigdy nie było słychać żadnych kłótni ani wymyślań. Białe rękawiczki, bon ton, wielkopański gest. Taki to był kocur. 🙂
Bobiku,sorry za prywatę,ale mail do Ciebie wraca i coś mi truje o spamie…
Mnie też niepokój ogarnia niejaki: zrzucę te 2 kg czy nie… już ważę tyle co zwykle na wiosnę 🙁
Och, czyżby szła Cywilizacja??
http://m.wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,106542,10872546,Od_nowego_roku_nie_mozna_sprzedawac_psow_na_targach.html
Dla Heleny 🙂 🙂 🙂
A żebym to ja wiedział, Łabądku, z jakiej przyczyny wraca i truje. 😯 U mnie w skrzynce spamowej niczego nie było. Ale mam pewien pomysł, który znajduje się mailu właśnie wysłanym do Ciebie.
Teraz doszło biez nikakich. Wot, wybryki techniki. 🙄
Widać technika też lubi brykać. 😉 Kto sam nie bryknął ni razu niech pierwszy rzuci kamieniem. (Ja buzia w ciup, ręce w małdrzyk.)
Ago, głównie ze względu na Ciebie chciałem się pochwalić tym, co było w mailu Łabądka, ale muszę czekać na zezwolenie. 🙂
O rany, cały dzień na to czekałam i wreszcie Gospodarz dał znak, że można się już chwalić! To ja się pochwalę, że mojej bratanicy bardzo się spodobał prezent, jaki od nas dostała. Czerwone porsche. 😛 Zamiłowanie do luksusu to ona ewidentnie ma po starszej cioci. 😉
Ps. zaintrygowanam
Już zezwolono, więc i ja się przechwalam: Łabądek posłał bobikowe przeróbki oper jako prezent świąteczny do PA – i nie chodzi tym razem o Pana Administratora. 😉 Właśnie dostałem dziś zawiadomienie, że adresat zaryczał śmiechem jak dwa ranne łosie, co – nie ukrywajmy – sprawiło mi dużą przyjemność. 🙂
No i nie wątpię, że od tej pory u Agi będę miał zawsze dodatkowy przydział pasztetówki. 😆
Czy czerwone to nie powinno być Ferrari ❓
Ha! Tak się domyślałam, po tym wstępnym szczeknięciu, że Łabądek posłała Podmiotowi Muzycznemu jakieś owoce Bobikowego talentu i że pocztą zwrotną przyszły wyrazy zachwytu. WCALE mnie to nie dziwi. Maestro ma dobry gust. 🙂 Oczywiście, że natychmiast zwiększam przydział pasztetówki. Radośnie. 😀
Czerwone porsche wydało mi się wystarczająco odjazdowe. Z takich solidnie wyglądających jeździków był jeszcze tylko mercedes, ale Maja typ urody też ma po cioci i nie do twarzy jej w czarnym. 😉
Właściwie tak wychodzi, że to Łabądek zapracował na pasztetówkę dla mnie. 😈
Grunt to się umieć urządzić. 😎
Obowiązkowo w kolorze czarnym to chyba musiał być Ford. Merce widywałem w różnych całkiem niezłych barwach. Ale fakt, że zawsze stonowanych i czerwieni wśród nich nie było. 😉
Smacznego i na zdrowie!
Rozumiem,ze pasztetówka będzie dowożona czerwonym Porsche?
Bobiku, w świecie jeździków wybór kolorów jest chyba nieco mniejszy – ten merc był tylko czarny. http://allegro.pl/big-jezdzik-mercedes-benz-slk-cichekola-car-gratis-i1912245321.html
Myślę, że Maja pomysł wyprawy do Bobika przyjmie z entuzjazmem – w domu ma tylko kota, a poza tym ona w ogóle jest entuzjastycznie nastawiona do życia. Przejazd porsche bez Mai nie wchodzi w grę. 😎
Czerwonym porsche pasztetówkę
dowieźli mi do paszczy,
kupili nawet ekstra nówkę,
bym snadniej się połaszczył.
Ach, po co kłopot i wydatek
tak wielki dla Bobika?
Ja pasztetówkę (nie sałatę!)
wszak zjadłbym i z fiacika. 😈
Powyższe nie ma być oczywiście zniechęceniem Mai do przyjazdu. Raczej daniem do zrozumienia, że będzie chętnie widziana bez względu na pojazd. 🙂
Wrócę jeszcze do świątecznej opowieści Heleny. Wyznam bez bicia, że ja tę historię już znałem, a właściwie poznawałem na bieżąco, wtedy, kiedy ona się działa. Ale teraz poznałem ją w jeszcze inny sposób. Wtedy zwracałem uwagę przede wszystkim na główną bohaterkę, Kasię i denerwowałem się, czy się wreszcie znajdzie. A opowiadanie Heleny uświadomiło mi, w jaki sposób ta szylkretowa kotka stała się ośrodkiem różnych więzi międzyludzkich. W jaki sposób połączyła różnymi subtelnymi nitkami różne całkiem dotąd nieznajome osoby, albo ożywiła stosunki sąsiedzkie. I choć akcję wymyślał tu przypadek, to już opisanie jej tak, żeby Kasia stała się demiurżką więzi 😉 , zawdzięczamy Szeherezadzie-Helenie. 🙂
Ciekawe, czy Łabądek pamiętała o tym, żeby wspomnieć o swoich własnych osiągnięciach operowych – reżyserskich. Wszak to ona, kiedy inscenizowaliśmy na Dywanie Don Giovanniego postawiła roznoszących drinki Szkotów na kratce wentylacyjnej. Pamiętam, że nie mogłam tamtego wieczoru zasnąć, bo co zamknęłam oczy, to widziałam tych Szkotów i znowu płakałam ze śmiechu. 😆
Oj, Szkoci na kratce są rzeczywiście nie do zapomnienia. 😆
Witam Bobikowo (prawie) poświątecznie.
Z zasady unikam życzeń świątecznych i łamania się opłatkiem, ale to szanowne towarzystwo tak szanuję i lubię, że życzę wam wszystkim ciepła, radości, wspaniałych ludzi oraz zwierząt (te zawsze są wspaniałe) wokoło, mało pracy, worka pieniędzy i spełnienia wszelkich, nawet najgłupszych marzeń.
Ja święta w tym roku miałam wyjątkowe, bo poznałam moją najświeższą kuzynkę, miesięczną Maję. Siostra mamy się postarała. Także niedługo babcia będzie musiała kupić dłuższy stół, bo już talerze się nie mieszczą. 😆
Ach ryczy śmiechem pan PA,
Bobika to wiersz się dzieje,
Libre tto opera dobre ma,
Aż gęba śmiechem zieje.
To dziecię, którą tu widzicie, zowią Mają,
Wszyscy Maję znają i kochają.
Maja gada tu i tam
Świat swój pokazując nam.
Dziś spotka Was maleńkie, zwinne dziewczę– Maja,
Śmiała, sprytna, rezolutna Maja
Mała przyjaciółka Maja
Maju, (Maju) Maju, (Maju)
Maju cóż usłyszymy dziś?
Gęba?! Zieje?! Tadeuszu, wybaczę Ci ze względu na późną porę. 😎 Oraz moją wybaczającą naturę. 😆 Oraz wysokie stężenie Jana Sebastiana w mojej krwi. 😀
Nawet dwie Maje dziś tu zawitały – moja bratanica trochę starsza, urodziła się tuż przed praskim recitalem Maestra (tzn, że w sierpniu skończy dwa lata).
Gęba jak zwykle moja własna. Trudno, poeta musi za miliony gębę nastawiać! A nawet nią ziać.
Tu panie, tu, za poezję wyziali…
Przebijam: trzy! Łukasza Maja właśnie chyba roczek obchodzi.
A co Pana JSB?? Sprawdzam: Jauchzet, frohlocket !
Grudniowa Maja? 😆
Dzisiaj Uwertura w stylu francuskim, 2. partita na fortepian i utwory na lutnię.
Maję poznałam dzięki Mary Poppins 🙂
Jauchzet, frohlocket u mnie dziś było. Wczoraj zresztą też. 🙂
Że ktoś mi gębę przyprawi to w zasadzie mały pikuś, pod warunkiem, że ją również nakarmi. 😈
Ziać można tylko po pasztetówce, to tak oczywiste… Poza tym porszaki i mercaki zwożą tę pasztetówę. Od Agi, jak rozumiem.
To karmienie mamy z głowy.
U PK omawiają spektakl ociekający seksem, krew też tryska, trup się ściele. Halka…. Zwały zwłok u Marlowe’a czy innego Kyda to nic przy tych ekscesach… Jak dobrze, że tego nie znam!
Alienor, jak te życzenia i łamania są tylko dlatego, że wypada, albo że wszyscy tak robią, jeżeli są wymuszaniem świątecznych nastrojów na tych, którzy ich nie odczuwają, to rzeczywiście można za tym nie przepadać. Ale jeżeli dla kogoś Święta są okazją do zatrzymania się i zastanowienia, co tak naprawdę jest ważne, a potem z tego wynikają życzenia i łamania, to chyba to jest insza inszość. 😉
Tadeuszu, ja z tych omówień wywnioskowałem, że Halka to jest thriller feministyczno-bieliźniany. Czyli też nie znałem. 😉
Pogodzony z pasztetówką udaję się w pielesze spoczynkowe. Branoc!
PS Bobiku, trudne pytania zadajesz. Kołakowski pisał: przyjaciele.
Trup musi się słać, bo to opera, trudno. Nie rozumiem tylko, czemu damski? Ich jest dwóch, ona jedna. A gdzie parytet 👿
Ja chyba jakoś podobnie piszę. Zwłaszcza że z moją rodziną też się przyjaźnię. 🙂
Jasne, że trup w operze to żadne halo. Ale jak ten trup pada, to jednak może robić lekką różnicę. 😉
PS 2. A tu znowu słoń a sprawa opery.
„muzyczka dziarska, ale słonie były ekstra.”
Czemu ale?? I wprowadzenie słoni do Halki to doprawdy majstersztyk interpretacyjny!
Zwłaszcza jak jest to trup ducha wierności…
Szumią słonie na betonie
i w basenie też,
co ma szumieć nie utonie,
słoń to zmyślny zwierz.
Żalu nie ma doń, cholera,
ale mam do reżysera,
oj Halina, chlapnij wina
i nie męcz słonia! 🙄
Wybieram się na ten thriller feministyczno-bieliźniany w najbliższy czwartek i poważnie się zastanawiam, czy by sobie przedtem czegoś nie chlapnąć. Chlapnąć chyba nie zaszkodzi – skoro są słonie, to białe myszki też się ślicznie wpasują, jakby co. No i gdyby Jontek tekstu zapomniał, to na lekkim rauszu wystarczy mi może odwagi, żeby mu podpowiedzieć, gdzie szumią słonie. 😉
Słoń na jodle straśnie jęcy,
trąbi hań psez mrok
Ktoś mnie tu łokropnie męcy
juz caluśki rok!
Nie mam zalu do górali,
tylko cemu słonia wali
ciupazeckom po nózeckach
Halina gupiaaaa…
Chór zwierzątek:
Nieszczęsna mysza gwałtem tu idzie!
Za małoż jeszcze krzywdy w jej bidzie???
Mysza:
Jako w pułapce serek rozdarty
tak się duszyczka stargała!
Jam miesiąc temu była na party
i tam żem Słonia poznała.
Pan to galanty, ciacho prawdziwe,
frak miał i czerwone porsze…
Ach, serce moje tak nieszczęśliwe,
czyżby od innych serc gorsze???
Gdzieżeś, ach gdzieżeś, słoniu mój luby,
uwiodłeś myszkę – niebogę…
Obiecywałeś miłość i śluby,
a dziś cię znaleźć nie mogę…
O słoniu!
(zauważa go)
Mnie Bobik mówił,
przestrzegał przecie,
że z tych amorów
może być dziecię!
Skoro już jesteś, słoniu przeklęty,
zaraz cię pozwę o alimenty!
Nie ujdzie, słoniu, na sucho ci,
żeś uwiódł myszę przeciwnej pci!!!
Brawo Helcia! O losie myszy! Jak rozumiem to metafora na los H.
Szumia jodly na gor szczycie! Nareszcie o Halszce z punktu widzenia Halszki.
Opowiesci swiateczne i proza, i wiazana mowa; ach te blogowe talenty.
😆 do Nisi.
Myślę, że Aga powinna chlapnąć podwójnie i cały czas suflerzyć. Po operze z feministyczną partią myszy publika na pewno wychodziłaby zachwycona, wołając bis! 😈
Mysza (jęczy dalej)
Gdyby z moim słoniem pójść wysokim groniem,
gdyby z nim w Siklawie łapki myć o świcie,
gdyby pod szałasem pofiglować czasem –
to by było życie!
Ani ja na groniu łapki nie postawię,
ani się w szałasie ze słoniem pobawię,
Tylko mi powtarza woda od Siklawy:
Słoń ma inne sprawy…
Biednam ci ja, biednam, serca nie wyjednam
ode złego słonia spod innego gronia,
Słoń do ślubu pójdzie z jakąś tam słonicą…
I mieć ci ją będzie za wielkie bógwico!
Mysz ja niekształcona, ale z charakterem,
pójdę do sędziego, machnę mu papierem
i od tego drania, co myśli, że święty
wydrę alimenty!
Bobik, jedź z tym Jontkiem dalej!
Mysz, choć niepozorna, wielce jest romansowa
mysz nie dba o reputację, zasłonić się nie stracha
czy polna, czy kościelna rozsądku nie zachowa
gdy w porsche podjedzie TAKI KAWAŁ ciacha.
Wiem, że pod to Moniuszko nic nie napisał – ale grecki chór z mini-recytacją do wszystkiego wszak można przypiąć i przyłatać. Dobre rano. 😉
Dzień dobry 🙂
Poświątecznie dziś, ale ponieważ jeszcze noworoczne szaleństwa przed nami, to i jakby przedświątecznie. Czyli staramy się nadal z optymizmem patrzeć w przyszłość. 😎
Ja z tego optymizmu może nawet pierwszy raz od 3 dni przeczytam jakieś wiadomości, bo ostatnio uznałem, że nie będę sobie psuł świętowania i od wszelkich niusów zupełnie się odciąłem. 😳
Witam 🙂
Koszyczek pełen talentów, literackich pereł i diamentów.
Wzruszająca historia Kasi, przepięknie opowiedziana 😆
Być może okaże się dla nas dobrą wróżbą. Bo niestety, od wczorajszego popołudnia, powtarzamy na okrągło: gdzie jest Szaman?
Wyszedł do ogrodu wietrzyć futro i, tfu, tfu, przepadł 🙁
Spenetrowaliśmy ogród własny i okoliczne krzaki. Sąsiedzi posprawdzali u siebie. I nic. Każdej zimy zapuszczają się na nasze osiedle lisy z sąsiedniego lasu. Ponad miesiąc temu zaginęły dwa koty sąsiadów. I to jest ta wersja pesymistyczna. Pocieszam się, że może, pozostałe po zabiegu, resztki testosteronu plus nietypowa pogoda, obudziły w nim namiętność i wybrał się gdzieś na amory. Oby.
Szaman, przez ostatnie miesiące stał się piecuchem i kanapowcem. A przy tym wyjątkowym pieszczochem. Jedzenia i pieszczot domagał się nieustannie. Niechętnie wychodził na dwór. Przymusowe wietrzenie futra odbywał po atakach na Sokratesa. Namawialiśmy go do wyjścia na dwór dla zdrowia i higieny. Z reguły niechętnie schodził z tarasu. Miał swoje ulubione miejsce w kępie wysokich traw. Wystarczyło otworzyć drzwi i natychmiast, dzikim kłusem, biegł do domu.
Bardzo się martwię. Nieustannie podchodzę do drzwi tarasowych. Jak na razie, Szamana nie ma 🙁
Bobiku,
ten nius wart przeczytania 🙂
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/wlochy-ksiaze-rzymskich-kierowcow-autobusow,1,4982371,wiadomosc.html
Jotko, trzymam kciuki za szybki powrót Szamana.
To zawsze straszna trzęsawka, kiedy kot na dłużej znika. 🙁 Ale kotowie już tak mają, że czasem niespodziewanie idą w tango, czy zatrzymają się gdzieś w gościnie i w ogóle nie przejmują się tym, że ktoś tam w nerwach czeka. Naszej Pręgowanej też się to zdarza (choć ostatnio również leniwa i piecuchowa), że przepada na noc i następny dzień, a po powrocie wcale nie jest głodna ani złachana, co wskazuje na to, że odwiedza jakieś gościnne miejsce. No i co jej zrobić?
Zagrożenia przez lisy nie lekceważę, ale na początek przyjąłbym jednak wersję optymistyczną, że Szaman postanowił przy Świętach odwalić zaległości towarzyskie. Zwłaszcza że resztek pewnie w każdym domu zatrzęsienie i trzeba się nimi z żywiną podzielić. 😉
Ten włoski kierowca chyba powinien zacząć pobierać opłaty według stawki psychoterapeutycznej. 😉
Chociaż z drugiej strony… Gdyby się za bardzo wzbogacił, to mogłoby mu to źle na empatię wpłynąć i odebrać już pozyskanych klientów. 🙄
http://wiadomosci.onet.pl/ciekawostki/zaskakujacy-raport-bogactwo-wplywa-na-charakter,1,4982101,wiadomosc.html
Trzymam kciuki za rychly powrot Szamana w rodzinne pielesze. 🙁
W te badania tej badaczi kalifornijskiej nie bardzo wierze. Zyciowe doswiadczenie uczy ze wspolczynnik wspolodczuwana, empatii ma newiele wspolneg z zamoznoscia, a bardzo wiele z tym jak czllwiek byl wychowywany od dziecka lub co i jak sam w pozniejzy zyciu przezyl. Tam gdzie z dziecmi rozmawiano, wpajano milosc do zwierzat, zachecano by pomagac sasiadom, rozmawiano o przeczytanych ksiazkach czy obejrzanych filmach, zachecano do gestow altruistycznych, okazywano im (dzieciom) szacunek i milosc, tam wyrastaja ludzie bardziej wspolczujacy. I czesciej to sie zdarza w rodzinach zamozniejszych, niz tam gdze wszyscy zabiegaja o codzienny byt i prztrwaie w dzungli zycia. Stad oczywiscie wspomniany na samym koncu fakt ze to glownie dzieci z zasobniejszych domow zglaszaja sie na ochotnika do Korpusu Pokoju i jada do czorta na kuliczki aby naprawiac okrutny i niesprawiedliwy swiat.
Ja tam w ogóle badania, o których metodologii niewiele mi wiadomo, traktuję zwykle jako ciekawostkę i okazję do „zaczepienia myśli”. 😉 Ale tu ją można zaczepić i z innej strony. Czy nie jest tak, że do zamożności częściej dochodzą ludzie raczej czynu, niż refleksji, skoncentrowani bardziej na mieć, niż na być, itd.? Czyli ci, którzy raczej poświęcą czas na podpisanie jeszcze jednego kontraktu, niż na rozmowę z dzieckiem, albo uczenie go empatii poprzez własny przykład?
Można zrobić jeszcze krok dalej w tym kierunku i zastanowić się, czy część z tak wychowywanych dzieci nie uświadamia sobie w pewnym momencie jakiegoś braku i nie stara się go nadrobić poprzez naprawianie świata, podczas gdy reszta bez dyskusji przyjmuje rodzicielski wzorzec?
No i jest jeszcze jedna rzecz, o której dość rzadko się mówi, a należałoby. Naprawianie świata w egzotycznych krajach może być pociągające przez posmak przygody, a i w CV nieźle wygląda (przy czym te motywacje mogą być dodatkowe i empatii wcale nie wykluczać). Tylko że najczęściej ten rok czy kilka bycia filantropem trzeba sobie samemu zafundować (wiem, bo z ciekawości sprawdzałem). Kogo na to stać? Chyba jasne, że raczej tych z bogatszych rodzin. Stąd może się brać ich relatywnie silna reprezentacja w różnych NGO-sach.
Trzymamy kciuki za Szamana!
Historia Heleny cudowna. Skopiowałam i zapisałam sobie na dysku żeby mieć na zaś. Sama pamiętam jak przeżyłam zniknięciem matki Kosteczki i Woody’ego. Niestety się nie znalazła.
Simcha też ostatnio pieszczotliwa i kanapowa. Co się z tymi kotami dzieje? 😯
Ja też jestem ostatnio w nastroju szezlongowym. Kocieję? 😎
Mysle, ze w tych badanach ne chozilo o dzieci narawde z zamoznych domow, ani o te z naprawde ubogich, tylko o zamozniejszych i mniej zamoznych. A „zamoznym” dzieciem moze byc dziecko z przecietnego domu profesjonalnej rodziny, zas mniej zamozne, gdzie dochody sa ponizej sredniej krajowej. To wszystko jest naprawe wzgledne. A faktem jest, ze w rodzinach inteligenckich czesciej sie poswieca wiecej czasu dzieciom niz w rodzinach zmagajacych sie z finansami – tam czesciej dzieci pozostawiane sa same sobie.
No, wlasnie, niewiele wiemy o metodologii prowadzonych badan. Ale tak na nosa, to nie bardzo wierze.
Korpus pokoju zapewnia transport utrzymanie ochotnikow. Kazdy moze jechac, a przygody tam jest mniej niz ciezkiej harowki przy kopaniu studni czy kladzeniu drog.
Zreszta Peace Corps, (powstaly z inicjatywy dziecka z naprawde zamoznej rodziny i to takiej jeszcze, ktora puscila z torbami tysiace innych zamoznych rodzin i mniej zamoznych) J.F. Kennedy’ego, jest tylko pierwszym z brzegu przykladem. Wiele tych dzieci rezygnuje ze swiat i wyjazdu na narty obslugujac polowe kuchnie dla bezdomnych, badz karmiac niedoleznych starych ludzi w szpitalach. Nie znam kraju z tak rozwinietym wolontariatem, jak USA. Czesto sa to ludzie sami w leciech – wielu emerytow zglasza sie do roznych organizacji dobroczynnych. Widzi sie tych emerytow wielu w szpitalalch wlasnie, wielu emerytowanych nauczycieli dalej uczy czy pomaga dieciom z problemami socjalnymi, psychologicznymi czy tam, gdzie rodzice nie daja sobie rady.
Kiedy sama przeszlam na emeryture, zmagalam sie pierwsze lata z poczuciem winy, ze „nic nie robie” w sensie jakiejs spolecznej pracy. Bo bylam przyzwyczajona z Ameryki, ze jak sie ma czas, to sie go przyzwoicie wykorzystuje dla dobra innych. Ale zdlawilam to w sobie 😳 :ooops: 😳
W Ameryce by mi to tak latwo nie poszlo. Moja mama natychmaist po przejsciu na emeryture i az do czasu zachotowania, zajmowala sie regularnie przykoscielnym ogrodem – kopiac, przesadzajac, przycinajac i znoszac zakupione przez siebie rosliny. Nie mowiac o nieustannym rozwozeniu roznych zesklerozialych struszkow na zakupy.
Kompletnie nie wierzę takim badaniom, a zwłaszcza ich opisom przez polskich dziennikarzy. Często, jak chcę sprawdzić w oryginale, to albo oryginału jakoś nie ma, albo są tak karygodne błędy z tłumaczeniu, że się przykro robi.
A student jako Everyman — reprezentant ludzkości — to śmiechu warte.
Jakieś resztki purytańskiego, czy pionierskiego, Weltanschauung w Hameryce zostały, tak to odczytuję. To dobrze.
O, przypomnialo mi sie. Matka pozniejszego prezydenta Jimmy Cartera, pielegniarka z zawodu, pojechala po przejsciu na emeryture, w wieku 68 lat na dwa lata do Indii z Korpusem Pokoju, gdzie pracoala m.in. wsrod tredowatych:
http://en.wikipedia.org/wiki/Lillian_Gordy_Carter
Fajna pani to byla.
Aienor, az sie zarumienilam. Dziekuje. 🙂
Sorry, od razu muszę zaznaczyć, że ja nie o Hameryce myślałem, bo ją od tej strony za mało znam, tylko o rodzinnej Europie. A że badaniom wcale nie musi się wierzyć, żeby się zastanowić nad jakimś problemem, to już mówiłem. 😉
I – prawdę mówiąc – z bogatymi rodzinami jakoś mi się nie skojarzyły domy inteligentów. 🙁 Raczej byznesmenów, bankierów czy pracowników korporacji, gdzie właśnie często wszystko jest, tylko normalnej, ludzkiej rozmowy i czasu dla dzieci nie ma.
Może dlatego w ogóle zacząłem o tym dumać, że znałem trochę takich smutnych dzieci i nastolatków z bogatych domów, którym wyraźnie jakiegoś „ludzkiego guzika” brakowało, choć były na pozór świetnie wychowane, wykształcone i wiedzące, czego chcą. Tylko jak się trochę poskrobało, to wychodziło, że te dzieci tęskniły do „normalnych” ludzkich więzi, ale nie bardzo wiedziały, jak to się robi. I miałem wrażenie, że dzieciństwo w domu z przewagą mieć nad być coś w nich nieodwołalnie uszkodziło.
W Ameryce jest jednak znaczaco wiecej inteligencji ( w naszym pojeciu) niz bankierow 😆 😆 😆
Inteligencji to chyba już raczej nigdzie nie ma. Właśnie niedawno w Polsce opłakiwali jej śmierć. A że ona istniała raczej tylko w Europie Środkowej i przede wszystkim w Słowiańszczyźnie…
Teraz są po prostu profesjonaliści.
I mam takie wrażenie, że jednak nie ma tak prostego rozgraniczenia ma–jest. Jakoś dla mnie parka tych, co wiele nie ma, jest w zamroczeniu alkoholowym i telewizyjnym, a katolicko dzieci jakichś narobili, to nie zaowocuje dzieckiem o poprawnie ukształtowanych relacjach.
I, może się zdziwicie, ale pęd w stronę bogacenia się jest bardzo silny w Polsce, podsycany przez publikatory. Co się przekłada np. na ową słynną wieloetatowość u naukowców. Wielu z nich te pieniądze nie za wiele są potrzebne, bo i tak czasu nie mają na konsumpcję, ale jest jakiś imperatyw, że należy mieć.
Tak więc obie strony, jedna, zamroczona głupotą, druga, chciwością, często nie ma dzieciom wiele do zaoferowania. A raczej powiela siebie samych w nich.
…nie za bardzo potrzebne… oczywiście
To już właściwie będzie łajza z Tadeuszem, ale podobne rzeczy mi się akurat myślały. Że nie w tym rzecz, ile jakiej grupy zawodowej jest, ani nawet już nie w zamożności – niezamożności, tylko w tym, co rodzice uważają za ważne dla siebie i dla dzeci.
Mam takie wrażenie (czysto subiektywne), że w krajach (czy grupach ludzkich) wychodzących z biedy najsilniej się zaznacza pęd do bogacenia się kosztem wszystkiego innego. Często zresztą uzasadniany właśnie dobrem dzieci – „ja nie miałem, to niech chociaż moje dziecko ma”. Inne rzeczy odkłada się na „kiedyś, jak już się dorobię”, czyli na święty nigdy, bo tego, co się zaniedbało w relacjach z dziećmi, zwykle już się odrobić nie da.
Nawet tzw. inwestowanie w rozwój dzieci, czyli angielski, balet, itd. wydaje mi się nieraz jakieś niezdrowe, bardziej ze społecznego przymusu niż z rzeczywistej troski i zainteresowania dzieckiem. Sąsiad posłał, to i ja muszę. A gdzieś pod spodem jednak dużo uczuciowej pustki.
Zgadzam sie z Tadeuszem. Nadto wydaje mi sie, ze bogactwo nie zabija w dzieciach zadnych istotnych wartosci moralnych tak samo jak bieda ich nie buduje.
Pamietam zal za rodzina trzypokoleniowa pod jednym dachem w ciasnym mieszkaniu jako ideal zaciesniania wiezi rodzinnych. Tymczasem byla to recepta na konflikty, ograniczanie wolnosci osobistych, brak prywatnosci, nie mowiac juz o czestym sprowadzaniu roli babc do bezplatnych sluzacych i nianiek do dzieci, lub co gorsza, roli dziadkow jako `glowy rodziny`podejmujacych decyzje za rodzicow wciaz traktowanych jak dzieci.
Zgadzam sie tez z Helena ze spolecznikowstwo ma sie na tym kontynencie znakomicie. Moje kolezanki i koledzy w pracy naleza do roznych mniej lub bardziej formalnych group: a to przyjmuja dzieci na wakacje z sierocinca na Bialorusi, a to gotuja posilki swiateczne serwowane przy kosciolach dla biednych, samotnych niesprawnych, a to spiewaja w chorach wystepujac w domach starcow, a to sa wolontariszmi/kierowcami dla potrzebujacych podwiezienia na badania lub inne wyznaczone wizyty dla tych co nie stac ich na taksowki a nie moga jezdzic autobusem etc etc. Nie tak dawno co dwa tygodnie byla moja kolej ugotowac i przywiezc obiad dla rodziny dwojga rodzicow z trjeczka malych dzieci podczas gdy matka przechodzila chemoterapie i radiacje i absolutnie nie mogla i nie miala sily sie tym zajmowac, a pracujacy ojciec przy chorej zonie i trojce dzieci nie wiedzial w co najpierw rece wlozyc. Totrwalo 3 miesiace, czas leczenia. To nawet nie chodzi o jakas wielka dzialalnosc wsrod chrych i biednych swiata, ale o pomoc osobom w klopocie we wlasnych srodowisku czy sasiedztwie. Taka dzialalnosc oddolna jest bardzo typowa dla tego kontynentu. W Europie sie raczej czeka az rzad wszysko zorganizuje i wkroczy.
Ja z osłupieniem patrzę na to co się w Polsce dzieje w grupach nowobogackich (czy też bardziej konformistycznych). To tzw. inwestowanie w dzieci jest często kompletnie chore. Dziecko nie ma chwili czasu, aby pomyśleć, choćby o tym, co robi na rozlicznych zajęciach, na które jest ganiane od rana do wieczora. Odnoszę nieodparte wrażenie, że chodzi tu dokładnie o to samo co w podróżach „zagranicznych” do Hurghady, etc. 1. Pokazuję, że mnie stać. Ba, stać mnie na zajęcia dla dziecka nie od 8-20, ale od 7-22. 2. Pokazuję, jak dbam o dziecko. Ba, poświęcam się dla niego. Bo matka i ojciec jeżdżą z obłędem w oczach swoim ekologicznym dżipem z dzieckiem od 7-22.
Chyba złośliwy jestem… To jest taki prezent na I komunię do rozpuku…
A oczywiście ludzie sobie różnie racjonalizują swoje zachowania.
No właśnie, też to tak odbieram, że z tym rozwojem to coraz bardziej jakieś wariactwo i zastaw się a postaw się, nie rzeczywista troska.
A wielopokoleniową rodzinę pod jednym dachem bardzo chętnie bym miał, ale dopiero teraz. 😉 Bo każdemu jednak potrzebny jest w życiu okres samodzielności, stanięcia na nogach, bycia na swoim, etc. W tym okresie rodzice tylko przeszkadzają. Za to potem, kiedy ta samodzielność już jest oczywistą oczywistością, a starzy rodzice coraz więcej potrzebują pomocy, mieszkanie pod wspólnym dachem już nie musi nikogo tłamsić, a wiele może ułatwić.
Uzywajac pojecia „inteligencja w naszym rozumieniu” tak naparawde mialam na mysli te warstwy, ktore w Ameryce nazywane sa lower-middle i middle-middle class. Ja pewnie, dopoki mieszkalam z pracujacymi rodzicami nalezalam gdzies po srodku, potem gdy odeszlam z domyu bylam na samym dole lower-middle, a nawet pewnie na granicy klas ubozszych. Na pewno moj uniwersytecki przyjaciel Richard nalezal do lower middle, z ojcem pracujacym jako motorniczy metra i mama, ktora zajmowala sie w domu rozlicznymi przemyslami artystycznymi, np szyciem i recznym koronkowaniem oraz haftowaniem przepieknych koszul-sukien dla niemowlat do chrztu, z pewnoscia przekazywanych z pokolenia na pokolenie, ale takich, ktorych pracochlonosc znaczaco przewyzszala wszelkie uzyskiwane zarobki. I te rodzine z pewnoscia zaliczylabym nie do klasy robotniczej, ale do inteigencji – z pwoodu obfitosci ksiazek w domu, nieustjacych potrzeb kulturalnych, ambicji by obaj synowie uzyskali wyzsze wyksztalcenie („bo nam nie bylo dane”) , zachecanie ich do poznawania jezykow obcych (Richard procz niemieciego, jakim mowoiono w domu, zna rosyjski, polski, wegierski, francuzki oraz amerykanski jezyk migowy, ktorego nauczyl sie juz jak go znalam). I tam, w tej rodzinie z lower-middle class poczucie spolecznej sluzby bylo bardzo wysokie, dzieki matce, ktora nieustannie gdzies sie udzielala i zdolala przekazac to mlodszemu synowi, czyli Richardowi wlasnie. I empatii. Wiele prac zawodowych, ktore Richard (jezykoznawca) pozniej w zyciu wykonywal zaczynaly sie od empatii – jak wieloletnia praca w instytucie gluchoniemych.
Kiedy czytam, ze nowobogaccy posylaja na te wszystkie dodatkowe zajecia swoje dzieci, aby udowodnic swiatu, ze ich na to stac , to – sorry! – nie wierze w taka motywacje. Posylaja, bo chca dzieciom dac maksimum, bo sami poznali jak ciezko jest bez tych obcych jezykow i jak fajnie byloby po ciezkim dniu pracy zasiasc do instrumentu muzycznego. Myslenie, ze ksztalca dzieci z niskich lub co najmniej poderzanych pobudek, jest mi kompletnie obce. Swiat sie bardzo zmienil i skomplikowal od czasow naszego dziecnstwa i dzis mlodym jest zwyczajnie TRUDNIEJ sie przebic i zaistniec. Ze czasami te wszystie kursy dodatkowe odbieraja im sporo z „normalnego” dziecinstwa, moze i jest prawdziwe, tylko, ze ja nie mam pojecia czym kiedykolwiek „normalne” dziecinstwo bylo. Czy sama mialam „normalne” dziecinstwo? Bo ja wiem, mozna byloby dyskutowac….
Gdybym sama byla nowo- czy starobogacka i miala dziecko(dzieci) posylalabym je na absolutnie wszystko co sie rusza – na jezyki, muzyke, giumnastyke artystyczna, lepienie garnkow, joge i karate. Bez wzgledu na to co by inni o tym mysleli. Najwyzesj musialabym pozniej placic za psychoterapie, ze mialo (to dziecko) takaiego otwora za matke.
Och, zdaje sie ze bylabym matka podobna do mamy Berti’ego z powiesci szkockich Alexandra MacCall Smitha. Ale swoje dziecko nie katowalabym z pomoca Melanie Kline, jak robi to mama 6-letniego Bertie.
No, to chyba czas najwyzszy przypomniec Ph. Larkina w kongenialnym tlumaczeniu Psa Bobika (na moja prosbe!):
Jebią ci życie tata z mamą,
choć może nie chcą, ale jebią,
wpychają pełnię win ich samych,
dodając ekstra coś dla ciebie.
Ale ich zrobił też na szmaty
w niemodnych płaszczach durniów tandem,
autorytarno-dupowaty,
skaczący sobie wciąż do gardeł.
Przechodzi z rąk do rąk nieszczęście,
jak szelf przybrzeżny w głąb wciąż leci.
nie tkaj materii tej już gęściej
i nie miej swoich własnych dzieci.
Zawsze mam to na podoredziu, bo to wiersz, ktory naprawde dobrze robi na dusze.
Ja się chyba jednak nie dam przekonać do krystaliczności „nowobogackich” motywacji. Nie wierzę, że biorą się z wielkiej miłości rodziców do gry na pianinie lub języka Szekspira (choć nie przeczę, że czasem i tak może się zdarzyć, ale to nie jest reguła). Na mojego nosa – i to naprawdę da się w rozmowach z takimi rodzicami wyczuć – te dodatkowe zajęcia dzieci biorą się najczęściej z chęci zagięcia Kowalskich, a w podtekście jest jeszcze „patrz, co ja ci daję i jak się dla ciebie poświęcam”. Potem dużo z tych dzieci zapewnia zarobek psychoterapeutom, bo już jako dorośli nie są w stanie poradzić sobie z presją realizowania ambicji życiowych nie swoich, tylko rodzicielskich. Albowiem takiego dziecka zwykle nikt nie pyta, co ono chciałoby w życiu robić (może być szczęśliwym stolarzem albo hydraulikiem?), tylko dorośli narzucają mu jakiś przez siebie wykombinowany życiorys. A dziecko chce być kochane, nie chce rodzicom sprawić zawodu, więc się na to zgadza. Tylko w pewnym momencie – nieraz po latach – ciśnieie jest zyt duże i para rozsadza kociołek.
Nie jest to zreszt zjawisko nowe (przypomniałem sobie „Cudzoziemkę” Kuncewiczowej), ale ostatnio chyba się stało bardzo powszechne, zwłaszcza w Europie Wschodniej. Może właśnie dlatego, że trwa tam teraz okres wychodzenia z biedy.
O, teraz widzę, że Helena z pełną świadomością zrobiłaby ze swoich dzieci źródełko forsy dla terapeutów. 😈
No pewnie, ze dzieci sie nie pyta, czy chca isc na muzyke, tak jak sie nie pyta czy chca isc do przedszkola albo uczyc sie trygonometrii. Ja jestem z tej szkoly swiadomego rodzicielsta, ktore nie daje dziecku podejmowac wszystkich decyzji dotyczacych jego przyszlosci lub nawet terazniejszosci. Bo wiekszosc dzieci woli gry komputerowe niz cwiczenie gam.
I nprawde nie wierze przez moment, ze nowobogaccy kochaja lub martwia sie o swe dzieci mniej niz sankuloty. Zapewne i milosc i troska rozlozone sa mniej-wiecej po rownu, z tym, ze wsrod ludzi, ktorzy sami doszli do jakiegos wyzszego standardu zycia, istnieje jeszcze swiadomosc ceny, jaka sie za to placi – wyrzeczen, ciezkiej pracy, czesto braku wakacji etc.
Mam wrazenie, Kochani, ze jest w Was jakis rodzaj zgorszenia i niezgody na istnienie ludzi, ktorzy doszli do wielkich pieniedzy we wlasnym pokoleniu. Podejrzliwosc wobec metod jakimi doszli. Te metody mogly byc rozne – absolutnie uczciwe, lut szczescia lub komoletnie nieuczciwe. Ale nie ma to nic wspolnego z tym czego pragna dla swoich dzieci.
Terapeuta tez musi z czegos zyc. 😆
A z czego się, Heleno, bierze przekonanie, że jesteśmy zgorszeni i niezgodzeni?? Jakoś nie widzę tego u siebie. U Bobika raczej też nie.
Mnie, podejrzewam, że Bobikowi też, chodzi o to, że ta „troska” o dzieci nie bierze się z autentycznej potrzeby dania dziecku tego, co potrzebuje, ale dania mu tego, co rodzice sądzą będzie najlepsze dla niego. To raz. Dwa, bierze się właśnie z nieautentyczności owych „bogatych” (różnie to w różnych krajach wygląda), którzy ciągle mają poczucie, że muszą udowodnić, że umieją się znaleźć w tych „górnych” warstwach. Nie od teraz wiadomo, że ci, którzy odrzucili swoją przeszłość (chłopi wchodzący do miasta, robotnik idący na uniwersytet, bez inteligenckiej rodziny) bywają najbardziej konformistyczni — bo nie są pewni swego miejsca w społeczeństwie. Ciągle muszą je potwierdzać. Muszą potwierdzać swoją wartość.
To odróżnia ich od arystokracji, która jest (wg siebie) wartością, a zwyczaje po prostu tworzy.
Przy czym w różnych społeczeństwach różnie się to kształtuje. W Polsce konformizm i brak wolności osobistej jest bardzo wysoki (niezależnie od wszystkich stereotypów na temat wolności polskiej), a wszelki ekscentryzm jest źle widziany.
Ja już nawet wcześniej napisałem, że nie chodzi tu w końcu o zamożność lub nie, tylko o nieszanowanie autonomii dziecka w imię zagięcia Kowalskich.
Dlaczego na balet musi chodzić dziecko, które tańczyć nie zosi, a uwielbia robótki ręczne (bo robótkami ręcznymi nikomu się nie zaimponuje)? Dlaczego musi się uczyć grać w tenisa lub w golfa (wiadomo dlaczego!), zamiast kopać ukochaną piłkę z kumplami na podwórku? Dlaczego musi przez cały dzień wykonywać jakieś zajęcia pod kontrolą, a nie może się samo pobawić probówkami (tylko trzeba by je kupić i odczynniki też, i jeszcze się zastanowić, jakie można, żeby chałupa nie wyleciała powietrze)? Dlaczego nie może przez 2 godziny dziennie zajmować się psem, chomikiem i świnką morską, zamiast spędzać ten czas w drodze na kolejne lekcje czegoś tam? Dlaczego nie może sobie po prostu poczytać bajek?
Argument, że psy i bajki do niczego się w życiu nie przydadzą, a balet tak, nie wydaje mi się zbyt prawdziwy. Przyszłemu biologowi bardziej się przyda obserwacja chomika niż fikanie z gracją. A przyszłemu literatowi może bajki. Chociaż jeśli wszystkie dzieci będą w przyszłości zmuszone do zostania mówiącymi po angielsku i grającymi w golfa dyrektorami, to może nie będzie już żadnych biologów ani literatów? 🙄
I oczywiście nie w tym rzecz, że ludzie, o których piszemy, kochają swoje dzieci mniej niż inni. W tym, że ulegając społecznej presji zaczynają je kochać bardziej dla osiągnięć niż dla nich samych. Kochają je nie jako autonomiczne, odrębne jednostki, tylko jako potencjalnie lepsze wersje samych siebie, a tę lepszość wyobrażają sobie w sposób zuniformizowany. Co rozwój dziecka niekoniecznie naprawdę wspiera.
@Raz. A kto ma okreslac co dziecku „autentycznie najbardziej potrzebne” niz jego rodzice? Komisja psychologow i pedagogow? Samo dziecko? Bez przesady. Jak w pozniejszym zyciu nie bedzie chcialo tknac skzypiec, to najwyzej nie tknie, ale wieksza szansa, ze jednal tknie.
@Dwa. Jesli bogaci „ciagle maja poczucie, ze musza udowodnic iz potrafia sie znalezc w gornych warsstwach”, to wtedy zmienialabym spoleczenstwo, ktore ich nie akceptuje tylko dlatego, ze doszli do pieniedzy czy odrzucili swoja przeszlosc chlopsko-robotnicza. Nothing wrong z takim odrzucaniem. Jedni maja prawo byc dumni z robociarskich czy chlopskich korzeni, inni maja prawo piac sie w gore, przechodzic do wyzszej, zamozniejszej warstwy spolecznej i nie ogladac sie za siebie. A mozna jedno i drugie – mialam raz taiego profesora (pisarza) imieniem Pawel Lysek, ktory bardzo starannie podkreslal, ze jest pierwszym chlopcem z beskidzkiej wsi, ktory zdobyl wyksztalcenie wyzsze, zostawil za soba brod, smrod i ubostwo i teraz ma piekny dom pod Nowym Jorkiem i daje swemu osieroconemu bratankowi wszystko czego ten zapragnie. W POlsce zapewne nie musialby swego goralskiego pochodzenia podkreslac, bo nikt by mu tego nie dal zapomnic, zwlaszcza ze doszedl do pokaznego majatku z pomoca rozumnego inwestowania w ziemie.
A przekonanie moje o lekkim (lub nawet wiekszym niz lekkie) zgorszeniu bierze sie z przekonania wypowiadajacych sie, ze ( nie tymi slowami wypowiadane, ale o to chodzi) „nowobogackim” w glowie sie przewraca. Osobiscie mam wiekszy szacunek dla „nowobogackich” (rzadko na moich ustach jawi sie slowo „nowobogacki”) niz do nierobow, ktorzy swoj majatek odziedziczyli i dlatego kazda ekstrawagancja bedzie im wybaczona, bo uprawiaja ja od pokolen. C’mone.
O tu jest, prof Lysek:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Paweł_Łysek
Ale mysmy, Bobiku, o tym nie mowili, ze dziecko woli bawic sie probowkami zamiast chodzic na balet. Mozna swietnie polaczyc probowki, chomiki i balet z tenisem. Albo konna jazda. Dziecko z bogatej rodziny o jazde sie upomni i nie sadze, zeby rodzice, ktorych na to stac odmowili.
Nasza Jasiunie, wychowana w zamoznym majatku pod Lwowem, rodzice zmuszali do lekcji tenisa. Chyba niewiele w zyciu potem grala, ale niech no tylko nadejdzie Wimbledon, oglada namietnie, bo rozumie o co w nim chodzi. A ja nie.
Rodzice raz usilowali mnie zmusic do nauki angielskiego. Wylgalam sie z tego po trzech prywatnych lekcjach, czego oczywiscie strasznie potem zalowalam. 🙁
Ja akurat też nie lubię słowa nowobogactwo, bo jest często workiem zbyt pojemnym i wrzuca się do niego ludzi bardzo różnych, ale chyba możemy przyjąć, że to pojęcie nie określa wszystkich, którzy się wzbogacili (w pierwszym pokoleniu), tylko pewien specyficzny typ wzbogaconych. W Słowniku JP stoi: nuworysz – człowiek, który dorobił się majątku niekoniecznie ciężką pracą, lecz wykorzystując koneksje, układy, starający się naśladować zamożne warstwy społeczeństwa; dorobkiewicz; parweniusz; nowobogacki. Jak widać, nie chodzi tu o samą zamożność, tylko o to, że osiągają ją niekoniecznie najlepsi i najciężej pracujący, a obok tego jest kwestia nieautentyczności, prób naśladowania kogoś, zwykle w sposób karykaturalny, przerysowany.
I to jest przecież dokładnie to, o czym z Tadeuszem mówimy – nie duma z tego, że ciężką harówą wyrwałem się z przysłowiowych poleskich błot, tylko próba ukrycia tego pod jeszcze jedną, jeszcze jedną i jeszcze jedną lekcją dla potomka (obok, rzecz jasna, najlepszego komputera i najdroższego zegarka na komunię).
A kto ma decydować o tym, co dziecku jest potrzebne? Owszem, do pewnego momentu rodzice, ale razem z dzieckiem, nie ponad nim. Nie wierzę w to, żeby wszystkie dzieci miały zdolności i upodobanie akurat do angielskiego, baletu i tenisa. To rodzice nie mają takiego pomysłu, żeby pociechy poobserwować, dać im się na próbę zająć tym, tamtym i owym, a kiedy odkryją jakieś szczególne zainteresowania czy talenty, dać im się rozwinąć. Dzieci mają się rozwijać tak, jak nakazuje moda i grupa społeczna. A że się często przy tym męczą i osiągnięcia mają niewielkie? Nieważne. One nie są po to, żeby były szczęśliwe, tylko żeby zaspokajać ambicje rodziców. 👿
Heleno, ja jak najbardziej o tym mówię, że dziecko może woleć bawić się probówkami, albo i przykręcaniem śrubek. 😉 I o tym, że do tych probówek czy śrubek może nigdy nie dojść, bo musi z angielskiego na golfa, a z golfa na kurs wiązania krawata. No, niestety, tak teraz życie wielu dzieci wygląda.
Nie ma takiego źwirza, żeby nauczyć się wszystkiego. Trzeba wybierać. I czemu nie wybierać czegoś, czego się można uczyć z radością, skoro to nie tylko przyjemniejsze, ale i bardziej efektywne?
Żal mi dzieci, które biegnąc z jednych zajęć na drugie, a potem trzecie, piąte i jedenaste, nie mają okazji, żeby same zorganizować sobie czas, zrobić zabawkę ze sznurka, samodzielnie poznawać rzeczywistość. Wszystko robią po coś i pod dyktando – udusić się można; ba, można latami nie wiedzieć, że się jest, kim się jest i czego się chce. Ale jeszcze bardziej żal mi dzieci, które uczy się tylko wydawania pieniędzy – które mają w małym palcu mapy centrów handlowych, kalendarze nowych kolekcji i wyprzedaży, aktualną hierarchię marek. Ich rodzice nie czują się niepewnie na swoim miejscu i nie próbują wysyłać swoich dzieci na lekcje tenisa i francuskiego, by dać im tę pewność, której im brakuje. 🙁
A w ogóle, jak zwykle, najtrudniej znaleźć równowagę. Bo przecież szalenie ważny jest i ten szacunek dla dziecka, jako autonomicznej jednostki, o którym pisze Bobik i odpowiedzialność rodziców za pokazywanie mu możliwych kierunków rozwoju i wspieranie na wybranej drodze. Wybranej przez kogo? No właśnie. Moi rodzice, po latach, twierdzą, że żałują, że wymuszali na mnie pewne zachowania i wybory, które im wydawały się słuszne. Wydaje mi się, że błędy były dwa. Pierwszy polegał na tym, że myśleli o mnie 'moja’ i 'córka’, tak jakoś funkcyjnie i własnościowo; drugi, że odmawiali mi prawa do kierowania się emocjami – decydowała użyteczność, a użyteczność liczyli oni. Jak dorosnę i będę umiała podejmować racjonalne decyzje, to będę to robić, ale póki co, oni wiedzą lepiej; a ja to w ogóle nic nie wiem, tylko głupio chcę, albo głupio nie chcę. A w życiu robi się to, co trzeba, a nie to, czego się chce. Ech, ci pozbawieni emocji dorośli i ich racjonalne decyzje… 🙄 😉
I owszem, wiele dzieci chce, aby je wysłać gdzieś na lekcje. Znowu konformizm, u dziecka bardziej zrozumiały, bo się uczy wchodzić w relacje społeczne.
I właśnie rozumny rodzic powinien umieć powiedzieć, że może jednak nie. Albo od razu zaprowadzić na lekcję baletu. To tak ładnie wygląda w TV, ale jak się ćwiczy to trochę gorzej jest.
Swoją drogą z niejakim rozbawieniem konstatuję, że Bobik i ja obaj jesteśmy za autentycznością człowieka, tak można powiedzieć. Tak tak, to temat rzeka, co to ta autentyczność… Raz. Spokojne uznawanie swojej przeszłości. Dwa. Umiejętność powiedzenia nie. To tak na szybko.
Bobik jakby lewicek, ja jakby neutralek nieautentycznie lawirujący między lewicką a prawicką. Ale Helenę odbieram jako lewickową, która nagle zdecydowanie opowiada się za bardzo prawickowymi konserwatywnymi wartościami!
Przy okazji, w Polsce się na tyle zmieniło, że wielu ludzi spokojnie powie, że ze wsi jest. A nawet zaczyna z dumą o tym mówić. Nie każdy już chce być czymś w rodzaju inteligenta. Jednak się zmienia.
Po ostatnim wpisie Tadeusza tak mną zakręciło, że chyba będę sobie musiała napisać L i P na butach. 😆
To ja z kolei miałem święty spokój w dzieciństwie. Robiłem co mi się podobało 🙂 Rodzice ze skruchą mówili, że wychowała nas (i moje rodzeństwo) ulica. Widać nie taka zła była… w cieniu St Heinrichkirche.
A jako rodzic z kolei ze skruchą powiem, że serce boli, gdy dziecko pakuje się w jakąś ślepą uliczkę i doświadczenie mówi, że niewiele z tego wyjdzie. Wie się także, że lekcja będzie skuteczna, ale jakże bolesna. I chciałoby się tego dziecku oszczędzić… bo co z tego, że powiem gderliwie i upierdliwie — a nie mówiłem. Nic mi z tego mówienia nie przyjdzie.
Ago, najlepiej z tyłu butów 👿
Nie kazde dziecko chodzace na balet bedzie tancerzem i nie kazde uczace sie gry na instrumencie bedzie sie tym zajmowac w zyciu.
Nie uwazam tez (od niedawna), ze lekcje tanca czy muzyki naleza sie tylko dzieciom zdolnym i majacym w tym kierunku jakies sklonnosci. Przekonal mnie o tym Gareth Malone, ktory chodzi po Anglii i prosbami i grozbami zmusza ludzi do spiewania. nikogo nie odrzucajac i cieszac sie z kazdego typa spod ciemnej gwiazdy ktoremu slon na ucho nadepnal. Bo to sie wszystko przydaje, czasami w sposob zaskakujacy. . Wiec powiem tak – gdyby moj syn powiedzial, ze woli robotki reczne zamiast jazdy figurowej na lodzie, to uslyszalby: prosze bardzo, ale jedno i drugie, albo bedziesz co miesiac sprzatal mi pod zlewem i w garazu. I ogladanie telewizji bedzie ograniczone do szesciu godzin dziennie i ani minuty wiecej.
Chodzilby jak po sznurku
Zajrzalam do rosysjkiej rozglosni radiowej (bardzo dobrej warsztatowo z dotychczasowych doswiadczen) gdzie pytano ludzi by glosowali jakie wydarzenie mijajacego roku uwazaja za najwazniejsze. Ciekawe wyniki.
1. Awaria elektrowni atomowej w Japonii (bo pewnie najblizej), 2. Arabska wiosna,
3. Katastrofa ( we wrzesniu br. r.) pasazerskiego samolotu, w ktorej zginela druzyna hokeistow z jaroslawskiego klubu LOkomotywa.
Арабская весна / 20.6%
Авария на АЭС «Фукусима» / 31.6%
Еврокризис / 9.0%
Теракт в Норвегии / 2.3%
Ликвидация бен Ладена / 1.8%
Создание Евразийского союза / 12.9%
Гибель хоккейной команды «Локомотив» / 13.7%
Смерть Стива Джобса / 4.7%
Вывод войск США из Ирака / 2.4%
Скандал с Домиником Стросс-Каном / 0.5%
Другие варианты: 0.5%
Co prawda, Ago, najpierw to odczytałem LP, czyli long-play i się zastanawiałem, po co Ci to na butach 😯
No, Tata Tadeusz się odezwał: ja sobie wymarzyłam buty, a On oczywiście 'a po co to’ i 'co za pomysł’! 😆 😆 😆
O proszę, nauczyłem się co to jest tierakt… przez chwilę myślałem, że coś ze zwierzętami 😳 (Jakoś dzisiaj tylko chwilami myślę).
Fu, jaka koszmarna globalizacja… tylko ta komanda chokkiejnaja ichnia.
Tu sie Heleno z Tobą zgadzam. Ja też Twojego Syna bym posłał do sprzątania zlewu i garażu! Swojego!! 🙂
Poważniej, oczywiście. Dobrze dziecku dać posmakować co to znaczy jeździć czy robić szydełkiem (Ja już wiem. bardzo uspokajająco działa. Aż wygiąłem szydełko z nerwów, taki spokojny chciałem być). Czy śpiewać.
Ago, ależ chciałem zrozumieć czego dziecko pragnie! Czemu akurat płytę LP na butach… może to nowa moda, takie cholewki z winylu? O zrozumienie chodzi…
’Dziecko’ niniejszym przyznaje Ci order uśmiechu za chęć zrozumienia jego pragnień. 😀
Nie, nie jestem, bron mnie Panie Boze, za „konserwatywnymi wartoscami”, bo wyrazenie „wartosci konserwatywne” wynalazl Ku Klux Klan i od tego czasu rozne podejrzane grupy jak PiS do nich sie odwoluja. Ale jestem czesto konserwatywna, wtedy gdy czuje, ze zdrowy rozum postradal na rzecz ideolo.
Jestem tez za tym aby dziecko mialo czas dla siebie samego w samotnosci, w ktorej ma sie czas na kontemplacje, marzenia, rozmowe ze soba samym, recytowanie wierszy. I na wlasne zycie towarzyskie – kiedy sie zawiera przyjaznie, omawia wydarzenia z domu, szkoly i spolecznosci, wspolnie sie smieje i placze.
Ale jestem tez bardzo gleboko za tym, by rodzice oferowali dziecku jak najwiecej z zajec pozaszkolnych, jesli ich na to stac.
Mnie samej niczego poza wspomnianym angielskim nie oferowano i teraz nieustanie wysluchuje od mamy czego ona zaluje, ze mi nie dala. I sie z nia najczesciej gleboko zgadzam, choc pewnie bronilabym sie rencamy i nogamy, jesli dobrze siebie pamietam z dziecnstwa.
Pamietam, ze dumnie odmowilam oplacania przez rodzicow lekcji na prawo jazdy. Boze, jakaz bylam glupia, a samej mnie nie bylo stac…. Mama nie moze sobie darowac.
🙂
Conservatism … The first established use of the term in a political context was by François-René de Chateaubriand in 1819, following the French Revolution.[4] The term has since been used to describe a wide range of views.
😉
He, he. Mnie, jak Tadeusza, wychowywała w zasadzie ulica, bo rodzice uznali, że to całkiem niezłe miejsce. 😉 Ale to była socjalistyczna ulica, co oznaczało, że było na niej od groma kółek zainteresowań, tudzież angielski i niemiecki za friko. I ja chodziłem na tych kółek mnóstwo, tyle że nikt mnie nie zmuszał. Chciałem na chemiczne, to mogłem na chemiczne. Spodobało mi się w następnym roku taneczne, to proszę bardzo, chodź dziecię na taneczne. Języków uczyć się wręcz uwielbiałem, to mi nikt nie bronił. Ale gdybym nie lubił, nikt by mnie nie zmuszał, bo może wolałbym grać na gitarze (nie wolałem). Całkiem mi się te metody wychowawcze podobały i nie mam do dziś poczucia, żeby mi w czymkolwiek zaszkodziły. 😉
Więc na mój rozum po pierwsze – dać wybór. Grząśle są ciekawskie i nie lubią się nudzić, więc coś tam wybiorą. A po drugie z zainteresowaniem (choćby udawanym, bo lepsze niż żadne) podtrzymywać to, co dziecko wybierze. Wiadomo, że tu i ówdzie będzie to słomiany ogień, ale coś w końcu zostanie. 🙂
A teraz idę – nareszcie! – zjeść bezideową kolację i mam nadzieję, że to będzie longplay. 😀
Ja tez chodzilam na wiele roznych kolek, wtedy kiedy byly dostepne, o czym rodzice najczesciej nie wiedzieli nawet, bo nie zyczylam sobie aby sie wtracali i chcilam miec swoje zycie, z ktorego nie spowiadam sie w domu.
Ale zaluje, ze nie dali mi nauki jakiegos instrumentu, albo nie wyslali tanczyc, albo jakies inne platne zajecia. Albo nie zmusili dostateecznie wczesnie na prostowanie zgryzu , co musialam sama, duzo pozniej i w zlym momencie.
Co gorsza, przyjaciele rodzicow mieli znienawidzona przez mnie corke – Irinke Sokolowa, ktora mi byla nieustannie stawiana za przyklad do nasladowania, bo… chodzila na lekcje fortepianu i na gimnastyke artystyczna. Kurcze, jak ja jej nie cierpialam, a musialam znosic i byc uprzejma. Ale przekonalam wszystkich na podworku, aby wolali na nia „Piotr Pierwszy!”, bo nosila biale podkolanowki z pomponikami. Ja to niezle wsciekalo.
Byla z bogatej rodziny najlepszych w miescie chirurgow. Jeszcze dzis dalabym jej po ryju.
Przyjaciele moich rodziców, God bless them, mieli syna. 😆 😆 😆 I pomyśleć, że dzięki temu nie mam dziś ochoty nikomu odkształcić fizjonomii. Życie jest niesamowite!
Czy chcesz powiedziec Ago, ze odksztalcilas ma na czas, zamiast potem cale zycie zalowac straconej okazji?
Nie, chcę powiedzieć, że on co prawda śpiewał i tańczył w zespole Gawęda, a ja nie, czego moi rodzice nie omieszkali mi wytykać, ale poza tym był najprzystojniejszym chłopakiem na podwórku i odkształcanie mu fizjonomii to była ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę. 😆 Poza tym miał psa, chomika, rybki i książki Karola Maya. No ideał. 😎
No tak. Skomplikowana sprawa.
Mojej przyjaciolce rodzice mieli troche za zle, ze nie zagrala tytulowej roli Faraona u Kawalerowicza, jak syn Heli, ktory zagral.
Na szczescie jak drewno.
Ja nie wiem, ile kółek jest jeszcze za mało, a ile już za dużo, ale ponieważ sama nie przekroczyłam granic klasowych ani w te, ani wewte oraz jestem rodzicem idealnym, poślę Zosię na odpowiednie kółka, w odpowiedniej liczbie i w oparciu o odpowiednie motywacje 😆
Ago, a jak sobie napiszesz to L i P to zrobisz zdjęcie i pokażesz? może być nawet na stronie to pokazanie ;]
vesper, oczywiście chodzi o pięć kółek olimpijskich ;D
Zyjemy w swiecie dzieciocentrycznym, to nalezy do naszych liberalnych wartosci: balet, szydelko, sport, debata, cokolwiek byle sie uczyc wciaz czegos. Jak to w zyciu, nowe umiejetnosci buduja poczucie wartosci, nie mowiac nawet o tym, ze moga byc przydatne w zyciu towarzyskim, zawodowym, ubieganiu o ograniczone miejsce np na uczelni itp. I chyba nie ma sie co spierac o wyzszosci wolnego czasu spedzonego z dziecmi na podworku pod blokowym trzepakiem. Nawet jesli ta ostatnia metoda sprawdzila sie znakomicie w niektorych przypadkach, to czesciej dzieci potrzebuja wsparcia i zachety.
Monika pewnie potrafilaby to jakos lepiej wytlumaczyc. Moniko, hop, hop!
Podejrzewam ze wszyscy maja racje. Motywacje rodzicow do posylania dzieci na zajecia sa niewazne. Nie robia tego przeciez z nienawisci do dziecka. Wazne sa dzialania. Mozna pomagac biednym z samolubnych pobudek, ale efekt jest pozadany i nie kazdy co ma wyzsze zasady posunie sie do dzialania. Dzieci kazdy rodzic chce pchac do gory. Nie slyszy sie o dzieciach ze starych arystokratycznych rodzic terminujacych u slusarza czy rzeznika.
Vesper, wierzę w Ciebie. 🙂 I w Zosię wcale nie mniej. 😎 Fomo, to aż taka sensacja by była? A, już rozumiem – pewnie liczysz na to, że literki znajdą się na niewłaściwych butach. 😆
Z jednym moze wyjatkiem, kroliku.
Lord LInley, siostrzeniej JKM, syn Malgorzaty, poszedl sie uczyc na stolarza. Robi i projektuje niezwyklej pieknosc meble:
http://en.wikipedia.org/wiki/David_Armstrong-Jones,_Viscount_Linley
a tu kawalek ladnej muzyki. Nigel zapewne musial latac na lekcje muzyki od najmlodszych lat!
http://www.youtube.com/watch?v=054ASNfqwxQ&fmt=5
Ago, jeśli to wytłumaczenie będzie skuteczne, to nie będę prostował ;]
Tu np piekny stol obiadowy Linleya:
http://williamgreenwoodfineart.co.uk/Details/David-Linley-Furniture-Ltd-An-Oak-Square-Table-with-cherry-stringing.html
Widzialam go raz w zyciu, na otwarciu jakiejs wystawy. Jest ogromnie przystojny i bardzo mily – takie odnioslam wrazenie jak go obserwowalam z innymi ludzmi, Malo kto zreszta go rozpoznal.
Zdaje mi się, że coś się w tej rozmowie zapętliło. 😉 Przecież nikt tu się na serio nie domaga, żeby dzieci zostawić całkiem samym sobie i nie dać im żadnych możliwości nauczenia się czegokolwiek. Wręcz przeciwnie, obydwaj z Tadeuszem, jak sądzę, jesteśmy za bardzo czułym i uważnym towarzyszeniem szczeniakom. 🙂 Nie podoba nam się tylko przeginanie, niepozostawianie dzieciom żadnego miejsca na oddech i uleganie presji otoczenia, że „musi się” uczyć akurat tego a tego, zamiast patrzenia, co by było dla dziecka sensowne i odpowiednie do jego predyspozycji. Nie wydaje mi się, żeby w takich wymaganiach było cokolwiek nierozsądnego. 😎
oj Bobiku, świątynie stawiaj w podzięce, że nie przypadło Ci teraz rodzicielstwo…
Pomylilam sie. To chyba nie jest obiadowy, a raczej taki jakie sie widzi w klasycznych angielskich bibliotekach domowych – kwadrat, 140 x140 cm.
Jesli o mnie chodzi, to ja w dalszym ciagu nie wierze ani odrobinee, ze dzieci wysyla sie na nauke pod presja otoczenia. I krolik ma oczywoscie calkowita racje, jak mysle, ze motywacje rodzicow sa rzecza absolutnie drugorzedna. Zreszta, kto tak z nas naprawde wie, jakie sa motywacje tego czy tamtego rodzica? Przeciez nie zagladamy im do serc. Nam sie czesto tylko wydaje, ze potrafimy odczytac intencje czy motywacje, ale tak naparwade nie wiemy tylko zgadujemy.
A co do „predyspozycji” – again – nawet bez najmniejszych predzyspozycji warto jest dac dziecku np wyksztalcenie muzyczne czy nauczyc ruchu.
A Nigela, jak sądzę, nikt nie musiał do biegania na lekcje muzyki zmuszać. Podejrzewam, że sam się tego domagał i kochający rodzice nie powiedzieli mu na szczęście, że nie może, bo musi się uczyć języka labradorskiego i gry w klipy. 😆
Foma, a jak myślisz, za co te wszystkie świątynie w moim ogrodzie? 😈
są mody wysyłania i są wysyłania na wszelki wypadek, bo coś sugeruje, że może tak leży diament. do tego dochodzi element czasu, wytrwałości, możliwości etc. ktoś się zastanawiał ilu takich nigelów się nie pokazało, albo czy posyłanie nie załatałoby jakiegoś tam ograniczenia? albo w drugą stronę, nieposyłanie dałoby okazję do czego innego?
Ach, pamietam jak sama tuz przed wyjazdem z Polski prowadzilam w TSKZ kolko recytatorskie i zglosil sie chlopak, chyba mial z 15 lat, ktory byl straszliwym jakala. Zrobilo mi sie go okropnie zal i postanowilam sprobowac, dajac mu Piesn V z Beniowskiego. Nie mialam zadnego doswiadczenia z jakalami, zreszta z prowadzeniem kolek tez. Ale pracowalismy badzo nad oddechem i cezura w wierszu i on po dwoch tygodniach bardzo ladnie czytal. Bez sladu jakania sie.
Mial wystapic publicznie, ale do wystepow nie doszlo bo zrobil sie Marzec 68 🙁
Chodzi mi o to, ze nie mial najmniejszych predyspozycji, tylko bardzo chicial wystapic na scenie. Zaluje, ze nie doszlo do wystepow.
Heleno, wydaje mi się, że chwilami wpadasz w sprzeczności. Z jednej strony chciałabyś, żeby dzieci miały czas na samotność, marzenia i czytanie tego, co chcą, a z drugiej strony popierasz pruski dryl i ganianie szczeniaków od rana do nocy na dodatkowe zajęcia, bez chwili wytchnienia. Nie bardzo wiem, jak można by jedno z drugim pogodzić.
Muzyki czy ruchu uczyć warto, o ile nie będzie to miało skutku odwrotnego, czyli znienawidzenia tejże muzyki na całe życie. A niejeden taki przypadek jest mnie i zapewne nie tylko mnie znany. Wrażliwy rodzic, który widzi, że dziecko lekcji muzyki nie znosi, raczej mu spróbuje muzykę przybliżyć przez wspólne śpiewanie, muzyczne zabawy, chodzenie na koncerty, itp. Więcej będzie chyba z tego pożytku. A uczyć niech się dziecko lepiej uczy czegoś, co mu wchodzi w miarę gładko i/albo sprawia przyjemność. Jak temu chłopakowi, który sam był zmotywowany, bo bardzo chciał wystąpić.
I wreszcie jak chodzi o motywacje rodziców – mnie one teoretycznie też mogą być głęboko obojętne, ale jeżeli w praktyce dają efekty takie, że trzeba je potem odkręcać wieloletnią terapią, to trudno mi uznać, że wszystko jest cacy, bo przecież „wszyscy rodzice kochają swoje dzieci”. To jest mit, a życiowa prawda jest taka, że po pierwsze nie wszyscy kochają, a po drugie nie wszyscy kochają mądrze.
Nie twierdzę, że akurat ja najlepiej wiem, jak kochać mądrze. Ale na ten mit, że rodzice zawsze wiedzą, co dla dzieci jest najlepsze, nie dam się nabrać, bo zbyt wiele znam sytuacji, które go dość brutalnie podważają.
Nie, nie jestem za ganianiem dziecka od rana do wieczora i nie pozostawianie mu czasu na nic innego. I wiem, ze nie wszyscy rodzice kochaja „madrze” . Ale jestem za tym by wiele takich decyzji podejmowali rodzice – na co poslac, nie ogladajac sie czy dziecko nie znienawidzi muzyki czy czego tam. Jesli po roku sie okaze, ze lekcje muzyki sa nieustajaca udreka, oczywoscie mozna sprobowac czegos innego albo najlepiej – sprpbowac zmienic nauczyciela. Bo to najczesciej jednak wina nauczycela a nie dziecka.
Syn moich przyjaciol w Ameryce (wtedy 10-11 lat) , zaczal sie kiedys bardzo zaniedbywac w odrabianiu pracy domowej z fortepianu i narzekac, ze nie cierpi gry. Ola, matka wziela go na bok i powiedziala: JUlek, oczekujemy, ze bedziesz odrabial lekcje z angielskiego, matmy, historii i innych akademockich przedmiotow. Muzyka nie jest absolutnie obowiazkowa, to jest cos ekstra, za co musimy bulic z najwiekszym trudem. Wiec powiedz czy chcesz to ciagnac dalej czy mam podziekowac nauczycielce i wiecej jej nie wzywac?
Julek sie przestraszyl, powiedzial, ze nie lubi nauczycielki (zostala zmieniona) i odtad nie bylo z nim podono zadnych problemow. Skonczyl srednia szkole muzyczna. Jest dzis profesorem w Bridgeport, z computer sciences.
Tak się składa, że natura udowodniła, że rodzice dokonują najczęściej słusznych wyborów dla swoich dzieci.
Wszelako czasy współczesne wyróżniają się awansem społecznym, nieznanym wcześniej, co sprawia, że rodzice kierują się motywacją „niech ma lepiej ode mnie” w czysto merkantylnym najczęściej zawoju.
I tu będę bronił Kisiela, który twierdził, ze największą zbrodnią komunistów była likwidacja analfabetyzmu, który wszelako był fosą obronną przed jakże – okazuje się – zgubnym awansem społecznym całych hord świetnych woźniców, znakomitych oraczy, wybitnych pasterzy…
Jeden wybitny pasterz napisal pare tysiecy lat temu Psalmy ktore do dzis sa wazne, ale analfabeyzm wsrod Zydow nie wchodzil w rachube, przynajmniej jesli chodzi o chlopcow.
Dla mnie to już jest pora luźnych skojarzeń. Luźno mi się skojarzyło to:
„(…) natchnienie nie jest wyłącznym przywilejem poetów czy artystów w ogólności. Jest, była, będzie zawsze pewna grupa ludzi, których natchnienie nawiedza. To ci wszyscy, którzy świadomie wybierają sobie pracę i wykonują ją z zamiłowaniem i wyobraźnią. Bywają tacy lekarze, bywają tacy pedagodzy, bywają tacy ogrodnicy i jeszcze setka innych zawodów. Ich praca może być bezustanną przygodą, jeśli tylko potrafią w niej dostrzec coraz to nowe wyzwania. Pomimo trudów i porażek, ich ciekawość nie stygnie. Z każdego rozwiązanego zagadnienia wyfruwa im rój nowych pytań. Natchnienie, czymkolwiek ono jest, rodzi się z bezustannego „nie wiem”.
Takich ludzi nie jest zbyt wielu. Większość mieszkańców tej ziemi pracuje, żeby zdobyć środki utrzymania, pracuje, bo musi. To nie oni z własnej pasji wybierają sobie pracę, to okoliczności życia wybierają za nich. Praca nie lubiana, praca, która nudzi, ceniona tylko dlatego, że nawet w tej postaci nie dla wszystkich jest dostępna, to jedna z najcięższych ludzkich niedoli.”
Zagadka na dobranoc. 😉
Pani Wisia!
Co wygralam?
Zeen, natura udowadnia słuszność tylko jednego wyboru rodziców. Cała reszta jest do dyskusji. 😉
Ale myślę, że ta dyskusja zostanie nierozstrzygnięta, bo zwolennicy stosunkowo dużej autonomii dziecka raczej nie dadzą się przekonać orędownikom absolutnej i autorytarnej władzy rodziców i na odwrót. Tych, którzy zwyczajnie współczują dzieciom zinstrumentalizowanym przez rodziców, zapewne nie przekonają argumenty o tym, że rodzice zawsze chcą dla dzieci jak najlepiej. I na odwrót. I wreszcie ci, którzy znają z bliska takich chorobliwie ambitnych, cierpiętniczo poświęcających się, ale skupionych głównie na karierze i przyszłych korzyściach, a nie na samym dziecku rodziców, pewnikiem nie będą skłonni uznać tego za zdrowe i uwierzyć w słuszność motywacji. I oczywiście na odwrót. No więc każdy pozostanie przy swoim zdaniu. 😉
Jesli do oredownikow absolutnej i autorytarnej wladzy rodzicow zaliczasz wyzej podpisana, to jest to okrutnai niesprawiedliwa karykatura, nie majaca niczego wspolnego z wyzej podpisana. Jestem zawsze po stronie autonomii dzieci i kazdy kto mnie zna i widzial mnie z dziecmi stanie w mojej obronie przed takimi zarzutami. Ale jestem zdecydoanie przeciwko temu by na dziecko scedowac wszystkie decyzje edukacyjne, ktore musza podejmowac rodzice, poki nie jest za pozno.
Jestem takze za tym by nie dorabiac ludziom niecnych motywacji kiedy naprawde niewiele o tych motywacjach wiemy bo i skad?
Jestem takze przeciwko temu aby wszystkich ludzi wzbogaconych w tym pokoleniu, nawet jesli sa w naszych oczach glupi i prymitywni i chcacy cokolwiek udowodnic, traktowac tak jakby doszli do majatku nieuczciwie.
Jestem takze przeiwko wojnie klasowej, bo nie jestem marksistka.
Heleno, wygrałaś wiersz na dobranoc. Albo na dzieńdobry. 😉 A ja znowu się kładę i położyć nie mogę, bo jeszcze chcę odszukać tego Larkina.
Notatka
Życie – jedyny sposób,
żeby obrastać liśćmi,
łapać oddech na piasku,
wzlatywać na skrzydłach;
być psem,
albo głaskać go po ciepłej sierści;
odróżniać ból
od wszystkiego, co nim nie jest;
mieścić się w wydarzeniach,
podziewać w widokach,
poszukiwać najmniejszej między omyłkami.
Wyjątkowa okazja,
żeby przez chwilę pamiętać,
o czym się rozmawiało
przy zgaszonej lampie;
i żeby raz przynajmniej
potknąć się o kamień,
zmoknąć na którymś deszczu,
zgubić klucze w trawie;
i wodzić wzrokiem za iskrą na wietrze;
i bez ustanku czegoś ważnego
nie wiedzieć.
Piekna nagrodza, Ago, za umiejetnosc Copy i Vklej 🙂
Po angielsku chcesz odszukac? Vklej dp google’a They fuck you up your mom and dad
Naprawde, zeen? To byla najwieksza zbrodnia komunistow? Likwidacja analfabetyzmu jako fosy obronnej? Szkoda, ze Kisiel nie mogl posluchac swiatecznego przemowienia Krolowej, o Bogu, ktory wybral milosiernego ciesle, byc moze wlasnie analfabete, na Zbawce min Kisiela. Jeszcze wciaz sa raje na tym swiecie dla Kisiela, gdzie analfabetyzm ma sie dobrze.
Dzień dobry 🙂
Nie sądzę żeby Kisiel powiedział to serio. Przecież był inteligentny. Traktuję to jako przejaw jego specyficznej przewrotności.
A tu co nieco o relacjach w rodzinie
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/kraj/gdy-nikt-nie-mowi-przepraszam,1,4979123,kiosk-wiadomosc.html
Miłego dnia 🙂
Bry!
Był taki arystokrata, co wszystko potrafił zrobić własnymi ręcyma, nawet statek!
I duży był, ten arystokrata… Piotr Pierwyj Wielikij.
Heleno, odszukałam sobie i po angielsku, i po polsku – i to nie w guglu, a na papierze, bo mam tomiki w obu językach. (tu emotka pękająca z dumy) Jeden z moich młodych przyjaciół polecił mi książkę, która okazała się dla mnie dużo za mądra, ale był w niej cytat z Larkina i ja się na niego złapałam. 😉 Bardzo lubię Jacka Dehnela, ale powiem szczerze – i wcale się nie podlizuję – że przekład Bobika lepszy. 🙂
Przekład Bobika świetny, ale jakoś nie potrafię wykrzesać entuzjazmu do wierszyka Larkina. Mizerny on dosyć… 😯
Zdecydowanie stoje za Bobikiem i Tadeuszem 🙂
Nie uwazam, ze rodzice wiedza lepiej, powinni sluzyc glosem doradczym nie decydujacym.
W stosunku do moich dzieciakow zadzialalo doskonale, oboje robia to co lubia i mowia, ze sa szczesliwe. I dobrze 🙂
A 25 lat temu przepowiadano mi, ze wychowam potwory i egoistow, bo im na wszystko pozwalam.
Z corka latalam na balet, gimnastyke artystyczna i eliminacje na top model, wspieralam duchowo przez 3 lata studiow prawniczych, poparlam decyzje przeniesienia sie na informatyke i wreszcie wyszlysmy na prosta. 🙂
Z synem sapiac z powodu zadyszki gralam w pilke nozna, krykieta i soft ball ( pies pomagal!), przetrzymalam bardzo drogie studia na prywatnej uczelni, ktore okazaly sie niewypalem, poparlam zmiane kierunku i uczelni i tez wyszlismy na prosta.
Ale zeby czasem musialam zaciskac, zeby sie nie wtracac, bo ta polska nawyczka (dzieci i ryby…) wisiala nade mna jak chmura gradowa. Ale bralam przyklad z tutejszych, czyli z Australijczykow. Bo juz w pierwszysch tygodniach pobytu tutaj zaskoczyla mnie zyczliwosc i ufnosc dzieci australijskich i zaczelam dociekac CO jest powodem, tej roznicy miedzy dziecmi. I doszlam do prostego wniosku: szacunek dla dziecka jako odrebnej istoty. Nie kontynuacji mnie, ale niezaleznej osobowosci.
I chociaz wiele spraw mnie szokowalo, z czasem pojelam ich celowosc i zasadnosc – na przyklad zarobkowa prace mlodziezy.
Dzień dobry 🙂
Miałem cichą nadzieję, że dzień zacznie się od radosnej wiadomości o powrocie Szamana, ale niestety, rzeczywistość nie po raz pierwszy dała mi po łapach. 🙁
Znaczy, czekamy i czymamy dalej.
Heleno, przyznaję, trochę chciałem Ci w moim nocnym poście uświadomić (taki pedagogiczny myk 😈 ), że w polemicznym zapale zapuszczasz się czasem na pozycje, które w gruncie rzeczy są Ci obce. Z Twoich komentarzy niedwuznacznie wynikało poparcie dla autorytarnej władzy rodziców, którzy „chcą dla dziecka dobrze i zawsze lepiej wiedzą, co dla niego dobre”. Dla autorytarnych decyzji rodziców, niebiorących pod uwagę możliwości, chęci i zdolności dziecka. Dla obciążania dziecka do granic wytrzymałości, a nawet poza nie, „bo kiedyś mu się to przyda”. I w tym polemicznym zapale odrzucałaś głosy sugerujące, że rozsądne decyzje edukacyjne da się podejmować również z poszanowaniem autonomii dziecka, albo że nie wszyscy rodzice decydują „z natury” rozsądnie, że nieraz kierują się różnymi własnymi neurotyzmami, kompleksami, itd, więc można czasem ich wybory krytykować.
Okej, ja Cię znam i wiem, że w praktyce wcale byś nie stosowała z żelazną konsekwencją zasad, które tu przedstawiłaś. 😉 Ale na blogu jesteśmy sądzeni po tym, co piszemy, nie po tym, jacy jesteśmy w realu. Warto o tym pamiętać, bo chyba każdemu z nas zdarza się, że „lecąc w górnym pędzie” przestaje już zauważać, jakie wnioski można – lub wręcz musi się – wyciągnąć z jego argumentacji.
Jak chodzi o marksizm – nietrudno zauważyć, że ani jedna osoba nie argumentowała tu z pozycji marksistowskich, czyli walki klasowej, obiektywnych sprzeczności społecznych, rewolucji proletariackiej, itp. Ale niebycie marksistą nie oznacza, że nie wolno w ogóle mówić o bogaceniu się jednych grup, pauperyzowaniu innych i o związanych z tym procesach. Ja w każdym razie nie mam ochoty zamykać oczu na rzeczywistość tylko po to, żeby przypadkiem ktoś nie nazwał mnie marksistą. 😉 No i oczywiście nie widzę takiego związku wynikania, że napisanie o cechach jakiejś grupy, nazwanej nowobogackimi (czyli zawężonej z wszystkich bogatych do do osób o pewnych określonych cechach, ) automatycznie oznacza uznanie wszystkich ludzi majętnych za nieuczciwych. To o chlebie, a tamto o niebie. 😉
O motywacjach będzie osobno, bo to temat ciekawy sam w sobie. 🙂
No nie, pod koniec Helena sie „odkrecila” 🙂
Ale to już po moim poście, który uznaa za niesprawiedliwy, dlatego uznałem za stosowne dodać do niego wyjaśnienia, żeby nie było, że skarykaturowałem złośliwie. 🙂
Motywacje… Moją znajomą tata zaprowadził na balet – bo dziewczynka powinna umieć się poruszać, a tego najlepiej nauczy balet; po czym po jakimś czasie zakazał jej dalszych lekcji – bo panience nie wypada tak machać nogami. Kupił jej też lekcje śpiewu – w tej rodzinie każde dziecko musiało muzykować – a kiedy się okazało, że ma świetny głos i słuch, a poza tym po prostu kocha śpiewać … zakazał jej dalszej nauki, bo nie chciał, żeby skończyła jako 'muzykantka’. Pozostałe dzieci w tej rodzinie, z mniejszym talentem, kontynuowały lekcje – nawet, jeśli ich nie znosiły. Kiedy znajoma, dziś już pani na emeryturze, osoba z natury bardzo pogodna, opowiada o decyzjach 'wychowawczych’ taty, po tylu latach wciąż słychać w jej głosie żal i wyrzut.
To teraz o motywacjach już bardziej ogólnie. Wbrew pozorom to wcale nie jest takie proste, że wystarczy powiedzieć „nie sądźmy cudzych motywacji, bo ich nie znamy” i na tym sprawę można zamknąć. Po pierwsze, cudze motywacje – zwykle nieświadomie – oceniamy bez przerwy, bo bez tego nie moglibyśmy żyć. Przy każdym niemal kontakcie międzyludzkim odruchowo rozstrzygamy, czy ktoś podchodzi do nas z intencjami przyjazymi, wrogimi, czy obojętnymi. Czy przypadkowy dobry Samarytanin jest motywowany rzeczywistą chęcią pomocy, czy raczej wykorzystania sytuacji i zwinięcia nam zegarka. Albo już mniej odruchowo – czy ktoś chciał nam dociąć przyjaźnie, czy złośliwie. Czy ktoś jest ideowcem, czy karierowiczem. Czy wprowadził stan wojenny dla uniknięcia interwencji, czy dla obrony interesów swojej grupy. Itede, itepe. I nie sądzę, żeby tego przypisywania motywacji dało się w praktyce uniknąć, bo tak nas natura zaprogramowała (piszę nas, bo i zwierzęta to robią, nie tylko ludzie) i nie bez powodu.
Po drugie, bez zajmowania się motywacjami jednostek lub grup psychologia, socjologia, historia czy literatura stałyby się dziedzinami dość nudnymi. 😉 Sam opis zatrzymuje się na powierzchni zdarzeń, dopiero próba wniknięcia w uświadomione i nieuświadomione motywacje dodaje mu „tego czegoś”. I mniejsza już o to, że być może nigdy do końca nie dowiemy się, czy ta próba słusznie rozpoznała stan faktyczny. Nie dokonując jej, zubożylibyśmy nasze rozumienie świata i bliźnich.
A jak radzimy sobie z tym rozpoznawaniem motywacji w praktyce? Różnie. Czasem ufamy instynktowi, temu pierwszemu, nieuświadomionemu odruchowi. Czasem włączamy „punkt wiedzenia” (copyright by Vesper). Czasem wystarczy o motywacje zapytać i przyjąć odpowiedź za dobrą monetę. Ale czasem nie wystarczy, bo ludzie przecież kłamią albo racjonalizują. Więc często stosujemy zasadę „po owocach ich poznacie je” (np. sędziowie są do tego zmuszeni na co dzień, nauczyciele też i różni inni).
Czy wobec tego uważam, że każdemu wolno przypisać takie motywacje jakie nam się akurat spodobają ? Nie, nie uważam. Tu bym wprowadził dość jasne rozróżnienie – dopóki teoretyzujemy, doszukujemy się motywacji jednostki w sensie abstrakcyjnym, albo jakiejś grupy, dotąd wolno snuć przypuszczenia, choć nie mamy żadnych gwarancji, że są one prawdziwe. Dopiero kiedy wchodzimy na teren personalny i prywatny (podkreślam prywatność, bo np. przyjęte są rozważania o motywacjach osób historycznych czy publicznych), a więc konkretnej osoby, z imieniem i nazwiskiem, powinniśmy nałożyć sobie kaganiec (za wyjątkiem zezwolenia tej osoby na wnikanie w jej motywy, np. w terapii).
Dlatego kiedy zdarzyło mi się ongiś wyrazić pochopne przypuszczenia co do motywacji pewnej konkretnej osoby, wycofałem się z tego zaraz po uświadomieniu sobie, że się zapędziłem. Ale nie widzę powodu, żeby zrezygnować również z teoretycznych rozmyślań o możliwych ludzkich i nieludzkich motywach. Chyba bym się bez tego zaczął trochę nudzić. 😉
Motywacje to rzeczywiście ciekawa sprawa. W dużym skrócie, z wieloma uproszczeniami i wątkami, które należałoby rozwinąć, żeby wypowiedź była uporządkowana, ale nie mam na to czasu: im dłużej się zastanawiam nad motywacjami, tym bardziej mi wychodzi, że to strach leży u podstaw wielu działań współczesnych rodziców. Strach o dziecko, że sobie nie poradzi w coraz bardziej konkurencyjnej rzeczywistości. Strach, że cokolwiek zrobią źle, obróci się przeciwko nim samym i dziecku w dalekiej przyszłości. Strach, że zafundują dziecku jakieś paraliżujące urazy.
Nowobogaccy zdają sobie sprawę z własnych deficytów (choć może nie zawsze jest to tak zupełnie uświadomione), więc próbują uzbroić swoje dzieci w narzędzia, których sami na starcie nie mieli, w tym również w sieć kontaktów.
Ago, ogromna rzesza terapeutów żyje właśnie z nietrafionych lub neurotycznie motywowanych decyzji wychowawczych rodziców, dlatego ja w rodzicielską doskonałość i najlepszość jakoś nie bardzo mogę uwierzyć. 😉
Vesper, ogólnie się zgadzam, tylko zmieniłbym strach na lęk, bo strach, przeżywany w sytuacji realnego, aktualnego zagrożenia, jest reakcją adekwatną (i często produktywną), natomiast lęk odnosi się do niebezpieczeństw potencjalnych, wyobrażonych, które mogą nigdy nie nastąpić. Lęk jest rodzajem czarnych okularów nakładanych na rzeczywistość i przez to, że tę rzeczywistość zniekształca, bardzo utrudnia adekwatne, racjonalne zachowania i decyzje. Rzadko bywa produktywny, częściej paraliżujący albo popychający do działań sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem.
To prawda, że współczesny proces wychowawczy jest w dużym stopniu podszyty lękiem czy lękami. Dlatego pisałem o motywacjach neurotycznych, bo pewien stopień lęku to normalka, ale duży to już neuroza. 😉
Biorac pod uwage, ze do bycia rodzicem nie potrzebuje sie zadnych kwalifikacji, to i tak sobie ludzkosc calkiem dobrze radzi. 🙂
Bo ja wiem, czy sobie dobrze radzi? W psich kręgach różnie się o tym mówi. 😈
Psy sa madrzejsze 😉
Och, słuchajcie, Prezes chyba nie może przeżałować, że Warszawa jeszcze nie jest Budapesztem. 😈
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,10877844,USA_groza_wegierskiej_prawicy_palcem___Zaniepokojenie.html
Ha! „A jednak wrócił …” 🙂
Szaman, znaczy się, wrócił chwilę temu. W jednym kawałku, bez ran i w nienagannie eleganckim futrze 😯
Natychmiast zażądał jedzenia i pieszczot. Na temat eskapady milczy wyniośle 😉
Ufffff! 🙂
Po niemiecku jest takie przysłowie – dżentelmen korzysta i milczy. Nie ulega wątpliwości, że Szaman jest dżentelmenem. 😆
Najwyraźniej i dżentelmenem i bezdusznym. Kompletnie nie zważa na moje nerwy 👿
Masz rację, że chodzi o lęk, ale słowa „strach” użyłam świadomie. Lęki są po części nieuświadomione, a ze strachu zazwyczaj zdajemy sobie sprawę. Współczesny rodzic boi i doskonale o tym wie. Kolejne kółka i kursy dla mają go uspokoić i utwierdzić w przekonaniu, że dobrze się sprawdza w swojej roli.
Podszyty lękiem proces wychowawczy świadczy o tym, jak bardzo współczesny dorosły czuje się nieszczęśliwy i jak bardzo czuje, że nie dorasta do swojej roli.
I młody też się boi, bo świat nieznany, bo ludzie się gapią, bo rodzice głupi i durnoty gadają… więc głowa do przodu i bykiem tę rzeczywistość.
I nieszczęśliwy, bo nikt go nie rozumie, a rodzice nieszczęśliwi, bo dziecko ich nie chce zrozumieć, że to wszystko dla niego.
Ot i ludzkość. Nieustanne trwogi, bojaźnie, przerażenia i urazy. Nic dziwnego, że Frojd dalej ma takie powodzenie.
Czasem mnie zdumiewa, jak tzw. dorośli nie mają pamięci. Nie pamiętają jak to być młodym. Wiecznie te głupoty wygadują, jak to przed wojną młodzież to, a za moich czasów to. A młodzi zawsze tacy sami. I starzy też.
I tak sobie ludzkość radzi. Źle.
vesper,
lęk jak najbardziej, ale trzeba pamiętać o źródłach i treści tego, wszechobecnego, lęku.
Zgodziłabym się z Melibrudą, tym od uzależnień, że za tym wszystkim stoi „przymus bycia szczęśliwym”. W czasach, kiedy zrezygnowano z narracji religijnych, narracji, które dostarczały odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia (niepowodzenia, braku sukcesu, natychmiast, tu i teraz, etc.,), zarówno ono samo, jak i brak atrybutów sukcesu, utożsamianego często ze szczęściem, stało się ono jedynie oznaką frajerstwa.
Brak, mam na myśli oficjalne narracje pozareligijne, wzorców konstruktywnego przeżywania braku, straty, niepowodzenia. Szeroko rozumianego cierpienia. Dominuje przekaz medialno-rynkowy: „masz obowiązek być szczęśliwy a my dostraczymy ci narzędzi szczęścia”.
To oczywiście bardzo duzy skrót i uproszczenie. Nie jest to też argument za oficjalną, instytucjonalna religią. Chodzi o, szeroką rozumianą, edukację humanistyczną.
Motywacje mozemy przypisywac konkretnym ludziom, ale raczej nie calej grupie spolecznej, kiedy jedynym kryterium zaliczenia do danej grupy ich wysokosc ich konta. Bo inaczej to sie nie specjalnie rozni od powiedzenia, ze wszyscy rudzi sa chytrzy, a garbaci zlosliwi. Wtedy wszyscy bankierzy sa potworami, wszyscy biedni oszukuja system zasilkow itd.
Vesoer powiedziala mniej wiecej to co i ja powiedzialam wczesniej, zw swiatj jest dzis trudniejszy dla mlodych niz kiedys i dzieciom nalezy dac maksimum rozlicznych skills. Poki sa male, a o takich mowilismy, nie o nastolatkach, ktore zdolaly juz zorientowac sie czym chcialyby sie zajmowac w zyciu i co im dobrze robi na dusze, rodzice powinni nimi kierowac. NIgdzie nie utrzymywalam, ze dzieci powinny miec wypelniony dzien od rana do nocy, poiewaz od popczatku wyrazilam powazne watpliwoscu czy owi „nowobogaccy rodzice” tak wlasnie ze swymi dziecmi postepuja. Jesli sa tacy rodzice, to raczej nie wsrod nowobogackich, ale wsrod overanxious liberalnej i postepowej, wyksztalconej klasy sredniej, tak jak to jest satyrycznie opisane na przykladzie mamy Bertiego, katujacej szesciolatka z pomoca Melanie Kline, i ktora wypelnia mu caly dzien lekcjami wiolonczeli (co on akurat lubi), psychorerapia (czego nienawidzi), joga (za ktora nie przepada) i czytaniem Guardiana (czego nie rozumie), a jednoczesnie wpadajaca w histerie, kiedy Bertie wyraza ochote zapisania sie do harcerstwa, bo jest to jej zdaniem autokratyczna i wsteczna instytucja. Mama Bertiego jest satyryczbym obrazem rozlicznych anxieties, lekow postepowych wartst liberalnych. Nigdzie jednak McCall Smith nie twierzdi, ze wszystie mlode matki, ktore musialy na uniwersytecie zajmowac sie Melanie Kline, albo ktore czytaja Guardiana sa jak mama Bertiego.
Ogolno ogarniajace oceny jak to, ze nowobogaccy musza udowadniac przed calym spoleczenstwem, ze sa kims juz innym niz byli ich rodzice, sa dla mnie objawem jakiejs pogardy nie do przyjecia. wyzszosci okazywanej ludziom, ktorzy nie koniecznie na to zasluzyli. A moze nie pogardy i nie wyzszosci, ale klasowej zazdrosci, ze tym sie udalo, wiec pewnie udalo sie nieuczciwie a oni sami sa glupi i prymitywni. .
Co w sumie na jedno wychodzi.
Zapewne Kisiel uzyl felietonowej hiperboli mowiac o nalfabetach (tak jak ja uzylam hiperboli , mowiac, ze „konserwatywne czy tradycyjne wartosci” wynalazl KKK), ale to co bylo byc moze zabawne 40 lat temu, nie koniecznie jest zabawne dzis, kiedy rozmawiamy wlasnie o ludziach, ktorzy potrafili odniesc sukces w kapitalistycznej i wolnosciowej rzeczywistosci. Zmienil sie kontekst.
i jak bardzo na owe lęki / strachy / nawszelkiewypadki odpowiada rynek, proponując to angielski, to aikido, to zajęcia plastyczne dla trzylatków
Przy okazji, moje niesłychanie celne uwagi odnosiły się do wieku dojrzewania. Jakoś najbardziej mi się wbił w pamięć 👿
Wcześniej, choć dziecko jest nadal okrutną małpą (otwarcie małpowate, popatrzcie jak w przedszkolu załatwiane jest uzyskanie miejsca w hierarchii stada. Takie gorsze szympansy), to psychicznie jest bezbronne wobec rodziców.
Tadeuszu,
oddaj Frojdowi co frojdowskie 😉
Powodzenie to on ma szczątkowe i to tylko w Jueseju. Niemniej jego wkład w rozwój rozumienia i struktury i mechanizmów psychiki ludzkiej jest przeogromny.
Edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. Sensowna, of course 👿
Przy całym zalewie i informacji i wiedzy przyrost mądrości ciągle wlecze się w ogonie.
Ale jest lepiej, coraz lepiej 🙂
Jotko, właśnie zabierałam się do rozwinięcia myśli o lęku, w mniej więcej tym samym kierunku, jak Ty powyżej. Ludzie dziś są bardzo nieszczęśliwi, ponieważ przykładają swoje życiowe doświadczenie do szablonu i wychodzi im, że są niespełnieni, że nie zrealizowali swoich marzeń, że nie odkryli swoich talentów. Za wszelką cenę chcą więc odkryć i rozwijać talenty swoich dzieci, bo boją się, że wychowają takich samych nieszęśliwców jak oni sami. Nie ma oczywiście nic złego w stwarzaniu dziecku warunków do rozwoju, ale wpajanie przekonania, że trzeba wykorzystać absolutnie wszystko, co nam natura dała, bo jak nie, to będziemy nieszczęśliwi, jest już niebezpieczne. A gdyby tak zorientować dziecko bardziej na zewnątrz, na służbę społeczności? Jeśli umieścimy siebie samych w centrum naszego wszechświata, prędzej czy później skończy się to katastrofą.
Ale Juesej ma ogromne oddziaływanie przez idiotyczne holyłudy. Więc czasem ktoś gębę otworzy o psychice i … pomieszanie Frojda z Jungiem i jeszcze jakimś czymś.
Jak zrozumienie, jak to wszystko nieprawda?? Oprócz tego, że to co nieświadome, niedostępne świadomości, bywa ważniejsze niż to świadome. To bardzo ważne, ale te idy…. ech. Ale to już Grecy znali, tylko inaczej nazywali.
Ten przymus bycia szczęśliwym, trafne. Ale ta szczęśliwość to ma być ta stereotypowa, masowa. Takie szczęście Paris Hilton. Zadziwia mnie zawsze, jak np. to chcą leczyć ludzi, którzy orgazmu nie odczuwają i nie potrzebują. Jak to można nie czuć i nie potrzebować?? Do psychuszki z nimi!
Powszechny hedonizm. Zabawić się na śmierć. Taka książka jest. Zawsze chciałem przeczytać 🙁
Ale dziecko jest naturalnym egoistą i egocentrykiem.
Ale to tylko etap rozwoju, Tadeuszu. Można przezeń przejść, a można na nim pozostać. Współczesna ludzkość zdecydowała się na to drugie rozwiązanie 🙄
Nooo, Tadeusz, ja bym tak tego orgazmu nie lekceważyła 😉
Co do panów psychoanalityków, to nie tak, ze całkiem nieprawda, tylko te proporcje, konteksty … itakdalejitakdalej 👿
Heleno, czytam Cię i jakbym czytał Morning Star 😯
No nie wiem Jotko. Znam wyraz, ale … 😉