Kącik samotnych serc
Kochana Redakcjo!
Piszę do Was, bo już nie wiem, do kogo poza tym mógłbym napisać. Serce mam złamane, co jest bardzo przykre dla mnie i mojej rodziny oraz poniekąd narusza moją godność osobistą. Na dużą pociechę nie liczę, ale przynajmniej chcę się podzielić swoimi doświadczeniami, żeby inni, podobni do mnie, byli wystarczająco ostrzeżeni.
To się zaczęło już w szkole. Każdy chce być kochany, więc i ja chciałem, rzecz jasna. Wymyśliłem sobie nawet, jak to osiągnąć – nie tak na jeden raz, a ogólnie, że tak powiem. Trzeba zostać ukochanym przywódcą. Nie musi być zaraz całego kraju, czy co. Zacznę od niskiego szczebla, a potem już samo pójdzie. Byłem więc przewodniczącym klasy, potem samorządu szkolnego, a w międzyczasie prezesem Spółdzielni Uczniowskiej, czyli starałem się jak mogłem zarobić sobie na sympatię koleżeństwa. Ale gdzie tam, na prywatki mnie nie zapraszano, w dwa ognie do drużyny nikt mnie nie wybierał, a raz, na wycieczce klasowej, nawet kocówę mi zrobili. Nie powiem, tak mnie to bynajmniej zdenerwowało, że poszedłem do dyrektora i wszystko mu opowiedziałem, ale koledzy nie wyciągnęli z tego żadnych prawidłowych wniosków. W każdym razie nie było żadnych oznak, żeby zaczęli mnie chociażby lekko lubić.
Potem, w pracy, wcale nie było lepiej. W karierze się piąłem, a wszystkie imieniny obchodziły się beze mnie. Pomyślałem, że może do jakiejś partii muszę wstąpić, żeby coś się zmieniło. Ja jak coś pomyślę, to wykonam, więc wstąpiłem i rzeczywiście, tu i ówdzie zapraszać mnie zaczęto, no to mi się zdawało, że jestem na dobrej drodze. Zapraszają, znaczy pewnie kochają, albo pokochają wkrótce. Z radości i entuzjazmu jeszcze pilniej niż wcześniej zwalczałem politycznych przeciwników, blokowałem ich inicjatywy i obsmarowywałem ich gdzie popadnie. I wyglądało na to, że wreszcie mi się udało. Z partii przyszli, że może bym na posła chciał. Takiego ogólnonarodowego posła, nie byle co. No, też bym nie chciał! Zaraz się zgodziłem. Posła to już na pewno kochają wszyscy pod rząd.
Ogarnęły mnie, że tak nastrojowo powiem, różowe barwy i w sercu śpiew. Dostałem odpowiednie miejsce na liście, wskutek czego załapałem się do Sejmu. W mojej partii byłem coraz ważniejszy i media (w tym Wasze) co rusz składały mi dowody uczuć. Obsmarowywanie i zwalczanie przychodziło mi teraz lekko jak puch marny, bo nareszcie zdawało mi się, że czuję powiew prawdziwej miłości i nie wątpiłem, że będzie jej jeszcze więcej i więcej. Jak złudne były moje oczekiwania, miałem się dowiedzieć dopiero później.
Dawna idea zostania ukochanym przywódcą nie straciła dla mnie na wartości. Wręcz przeciwnie, była coraz bardziej pociągająca. Oczywiście, w partii mieliśmy już jednego ukochanego przywódcę, ale wydawał mi się on być obdarzony jedną zasadniczą wadą – to nie byłem ja. No cóż, właściwa ocena rzeczywistości nie zawsze przychodzi w porę.
Dalszy bieg zdarzeń opiszę w skrócie, bo był on dla mnie bardzo bolesny. Moje źle ulokowane pragnienie miłości, mimo upływu lat i osiągnięć, było nadal tak dojmujące, że zamiast przekonywać ukochanego przywódcę o płomienej niezmienności moich uczuć do niego, pokusiłem się o próbę zostania samemu ukochanym przywódcą. To był błąd, z którego rozmiarów nie zdawałem sobie sprawy. Straciłem wszystko. Jedynkę na liście, dostęp do ucha, perspektywy na przyszłość. A nade wszystko miłość tych, którzy dotąd wydawali się mnie kochać, jak również samego przywódcy.
Jak już pisałem, serce mam od tego czasu złamane. Ale z mojego nieszczęścia wyciągnąłem konkretne wnioski. Jeżeli chce się być kochanym, trzeba samemu kochać i okazywać to na wszelkie sposoby. I trzeba wiedzieć, kogo kochać. Bez tego ani rusz. Toteż jeśli uda mi się jeszcze kiedyś wrócić do łask, będę nie tylko zwalczał, obsmarowywał, donosił i się płaszczył, ale również okazywał. Bo nie ma niczego ważniejszego od miłości.
Jeżeli moje doświadczenie okaże się ważne i dla innych Waszych czytelników, to bardzo dobrze. Chciałbym wszystkich przekonać, że warto kochać, ale nie bez wyboru. Tylko właściwy obiekt uczuć jest gwarancją sukcesów. Ja to już zrozumiałem na własnej skórze i w przyszłości zamierzam trzymać się nauk, które wyciągnąłem.
Kochana Redakcjo, może ze względu na moje prospołeczne, bezinteresowne intencje zechcecie zrobić ze mną wywiad albo jakoś inaczej pokazać komu trzeba, że jeszcze nie jestem całkiem stracony dla miłości i może być ze mnie pożytek w tym temacie.
Z nadzieją,
Polityk
Gruess Gott! 😀
U mnie tyż byle jaki dzień.
Zaczęłam odliczać dni do powrotu. Dwa tygodnie jeszcze zostały.Pocieszam się, że na niedzielę mam zaplanowaną wizytę w „Neue Pinakothek”. Dłuugą wizytę.
Przyłączam się do dzbanka kawy. 😀
Jednym z tych przeraźliwych dokumentów, które ostatnio widziałem, był „El sicario” Gianfranco Rosiego. O meksykańskim policjancie i zarazem mafijnym kilerze, który opowiada o swojej „pracy”, nie szczędząc drastycznych szczegółów, ale co jeszcze straszniejsze, daje obraz państwowych struktur tak kompletnie przerośniętych mafijnymi, że nie widać właściwie żadnej realnej możliwości rozdzielenia tego.
Kiedy słuchałem opowieści o tym, jak kartele wyszukują sobie zdolne dzieci z biednych rodzin, otaczają je opieką finansową oraz wszelką inną i pchają do szkół, przygotowując sobie z góry swoich polityków, swoich sędziów, swoich gliniarzy, swoich lekarzy, swoich naukowców, swoich celebrytów, etc., porzuciłem wszelką nadzieję, że z tym „da się coś zrobić”. Te dzieci są wychowywane w religijnej niemal czci dla mafii i narkotykowych bossów, w obowiązku bezwzględnej lojalności, no i faktycznie zawdzięczają wszystko mafii, bo państwo jako takie ma biednych gdzieś. A kiedy dorosną, ich delikatnych, wykształconych sumień przeważnie nie obarcza się żadną tam krwawą robótką, bo mogłyby zacząć wierzgać. Wystarczy, kiedy ci wyedukowani zajmą się wybielaniem papierków i obrazków oraz pilnowaniem interesów. A mafia ze swojej strony pilnuje, żeby osobiście byli umoczeni, bo zaufanie jest dobre, ale zależność jest lepsza. Proste i przerażająco skuteczne.
Niby się o tym wszystkim tu i ówdzie czyta, ale zebrane do kupy i opowiedziane przez faceta, który przez lata sam brał w tym udział, potrafi przygnębić na niejeden poniedziałek i wtorek. 🙁
No dobra, już nie będę więcej przygnębiał, skoro wszyscy i tak w kassandrycznych humorach. Nawet mogę oddać Tadeuszowi tę niedzielę, a niech stracę. 😈
Okropny los zgotowali swoim obywatelom ci zbawiciele klasy pracującej miast i wsi.
To uwaga do informacji Heleny o rozstrzelanym przodku.
Jk udzielił pismu „Imago” wywiadu, gdzie o terrorze Pinocheta powiedział, że „można zastosować czasem nawet bardzo drastyczne działania, ale w pewnych granicach”, nie określając o jakie granice mu chodzi.
Ten jegomość chyba naprawdę jest niebezpieczny, chociaż jawi się jako karykaturalna postać.
Biedny ptaszek.
Widziałam kiedyś małego pisklaka rozszarpywanego na chodniku przez srokę. Koszmar.
Niby człowiek nie lubi drastycznych widoków, ale może to nie do końca prawda, bo skąd ta fascynacja krwawymi walkami, wypadkami i różnymi makabrycznymi wydarzeniami.
O rany, z jakich wykopalisk Tadeusz wykopał tę opryszczkę Kasandry? 😯 Mam nadzieję, że to jakiś błąd w tłumaczeniu – Kasandra i bez opryszczki miała trudne życie. Skąd wiem? No, Kaczmarski śpiewał. 😎
Niektórzy wręcz uwielbiają drastyczne widoki i wcale się tego nie wstydzą.
Ja do nich nie należę, ale czasem czuję się zobowiązany, żeby od takich widoków się nie odwracać i nie zamykać ócz. Cierpię, ale patrzę. A wszystko przez te cholerne naczynia połączone. 🙄
Z najnowszych badań wynika, że Kassandra wcale nie miała opryszczki, tylko hemoroidy, stąd jej zrozumiałe zainteresowanie wszystkim, co było do de. 🙄
No patrzę na siebie to widzę. Kassandra. I opryszczka. To logicznie…
Drapieżniki mają instynkt zabijania zanim zeżrą. No tzw. zabawa myszką to ćwiczenie w sztukach walki… Ale myszka nie jest uszkadzana, przynajmniej u moich kotów nie było.
Niestety, tę drugą cechę Kassandry u siebie trudno zaobserwować naocznie 👿 Może są jacyś kassandrolodzy?
Dzień dobry, dziś niekasandrycznie 🙂
Jutro będzie kasandrycznie, bo wcisną w 7- dniowego Holtera
Raport komisji Millera ma być streszczony w języku niespecjalistycznym 😯
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,12146895,Powstanie_wersja_raportu_smolenskiego_dla__ludu_.html?lokale=lublin
Koty Tadeusza najwyraźniej zatrzymywały się wpół kompetencji. A Pręgowana jest w pełni kompetentna i nie spocznie, póki nie utrupi. 🙄
Oj, Irku, to dla Ciebie cały tydzień trzeba by zlikwidować…
Letko nie będzie, ale dołożymy wszelkich sił, a przy okazji kciuków, żeby ten Holter nie śmiał przypadkiem kassandrzyć pyska. 😉
Ooo, rzad postanowil po roku napisac wersje raportu Millera dla prostaczkow, dla ludu smolenskiego, ktory nie czytaty jak zdania sa dlugie, a slowa maja wiecej niz trzy sylaby. Lud, domyslam sie, pokaze rzdaowi gest Kozakiewicza i bedzie mial swieta racje.
Takie opracowania to powinna, moim zdanie przygotowywac prasa – skoro potrafi wytlumaczyc z grubsza co to sa te bizony Higgsa i dlaczego sa one wazne.
Ale prasa po ukazaniu sie arportu byla zbyt zajeta roztrzasaniem czy Blasik byl pijany, a Moskwa naplula nam w twarz czy mysmy Moskwie. Wszyscy zapomnieli, ze stustronicowe raporty nalezy nam streszczac.
🙂 brawo sąd
W środę bytomski sąd rodzinny oddalił wniosek Jugendamtu. Sędzia Ludmiła Lampert przyznała co prawda, że dzieci zostały uprowadzone i niemiecka instytucja miała prawo domagać się ich oddania. Podkreślała jednak, że najważniejsze jest dobro dzieci, a powrót chłopców do Niemiec naraziłby ich na szkody psychiczne. – Przebywają w Polsce od ponad roku i mają bardzo silną więź z rodzicami – argumentowała sędzia.
Więcej… http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,12147588,Sad__Rodzenstwo_z_Bytomia_nie_wroci_do_Niemiec.html#ixzz20yauPntE
Mam nadzieje, Bobiku, ze jeszcze troche tej Twojej kawy zostalo. 😉 Nie musi byc goraca, nawet lepsza bedzie, jak wrzuce do niej kostki lodu, bo u mnie i tak za goraco (po 35-37 stopni przez ostanie kilka dni). Strasznie to jednak scina z nog, i kasandrycznie zaczyna sie myslec o zmianach klimatycznych. A tu jeszcze w radiu leca kolejne programy o bankach, w ktorych powazni ludzie porownuja ich dzialalnosc do dzialalnosci piratow somalijskich (i slusznie).
Heleno, zdjecia i biografie Twoich przodkow naprawde bardzo ciekawe i wzruszajace. Przedziwne sa te spotkania przez pokolenia, i mysl, ze jakies wlasne czy tez bliskich zainteresowania, talenty, czy cechy charakteru mozna nagle spotkac dziesiatki lat temu w rodzinnej przeszlosci, i nawet spojrzec im w oczy na wyblaklej fotografii. Przypomina mi sie wstep do ostatniej ksiazki Ramachandrana, ktory zrodla swoich fascynujacych i wielorakich zainteresowan lokuje w koncu u jednego z legendarnych rishich o imieniu Baradwaja – od ktorego wywodzi sie jego rodzina (choc po drodze tez bylo ciekawie, jak czesto w takich rodzinach). Moze troche dlatego rishis mi sie przypomnieli, ze tak strasznie goraco…
A wczoraj, jakby w nawiazaniu do naszej wczesniejszej rozmowy o znikaniu posoborowego myslenia w Kosciele, wysluchalam wywiadu z siostra Pat Farrell, z organizacji amerykanskich zakonow zenskich, ktore postanowily nie polozyc uszu po sobie i wejsc w polemike z Watykanem. Warto jej posluchac, w wolnej chwili, bo mowi tak rozsadnie, ze trzeba sie chyba o nia, i pozostale amerykanskie zakonnice, zaczac martwic.
http://www.wbur.org/npr/156858223/an-american-nun-responds-to-vatican-condemnation
Niestety, Moniko, piątkowa kawa będzie gorąca jeszcze do piątku. Ale służę kawą wtorkową, która już zdążyła wystygnąć. 😆
O klimacie ja już od jakiegoś czasu myślę z przerażeniem i dostaję coraz to nowe dowody, że nie jest to bezpodstawne panikowanie. Moi klienci często opowiadają mi o czym ostatnio dowiedzieli się od bliskich w swoich rodzinnych krajach (Skype to jednak genialny wynalazek 😉 ) i dzisiaj hiobowe wieści dotyczyły głównie temperatur. Nawet Syryjczycy mniej mówili o kolejnych rzeziach, a głównie o tym, że jest 50 stopni w cieniu i ci, których nie stać na klimatyzację, mają poczucie kataklizmu, przed którym nie da się uciec. A w Arabii Saudyjskiej było nawet 60 plus. Jest się czego bać. 🙄
Watykan nie wygra z amerykanskimi zakonnicami, nie z Conference of Women Religious, co podejrzewalam juz dobrych ponad 30 lat temu, kiedy nowo obrany JPII mial z nimi spotkanie w Waszyngtonie i zanim doszedl do slowa, one wstawaly jedna po drugiej i w ostrych slowach i nie owijajac w bawelne domagaly sie zmian, w tym podnisienia rangi kobiet w Kosciele katlolickim i mozliwosci swecen kaplanskich.
Watykan z nimi nie wygra, bo te zakonnice sa lepiej wyksztalcone, oczytane, wyszczekane niz wiekszosc urzednikow watykanskich i one nie maja cierpliwosci do glupcow, ani nie beda uznawaly zasady posluszenstwa tylko dlatego ze sa kobietami i powinny siedziec cicho i nie podskakiwac i uznawac staus quo.
I jak slusznie zauwaza siostra Farrell, one lepiej wiedza co sie zdieje na poziomie grassroots niz biskupowie, bo to one nie biskupowie opiekuja sie ubogimi, chorymi, niedoleznymi etc. One sa blizej ludu bozego niz Watykan.
Jestem przekonana, ze wszelkie reformy w kosciele zainicjuja takie baby, jak te z Konferencji Kobiet Zakonnych w USA, a nie kierownicza wierchuszka KOsciola i nawet nie swieccy wierni. Amerykanskie zakonnice dadza do wiwatu. Mark my words.
Ja tez tak mysle, Heleno, zwlaszcza, ze to samo slysze od znajomej sister Margaret, ktora z kolei sie przyjazni z naszym Austinem. Ale po drodze czekaja zakonnice szykany, jakby nie mialy wazniejszych i pilniejszych spraw na glowie – o czym tez wspomina Pat Farrell.
Moje podejrzenia idą nawet dalej – że XXI wiek przejdzie do historii jako Wiek Kobiet. 😉
I nikogo tu nie dyskryminuję. My, faceci, mieliśmy już wystarczająco dużo wieków. 😎
Trochę pozazdrościłem tym zakonnicom, że potrafią tak wprost i bez owijania w bawełnę, więc wrzuciłem nowy wpis, który też jest prosto z mostu i nie owija. A co, mnie też wolno. 😈
Wiek męski, wiek klęski, że zacytuję drzewnego wieszcza przed przemieszczeniem się pod nowy wpis. 😉