Popular Tags:

Kto nie zna pieśni…

czw., 15 lipca 2010, 14:51

Zaczęły mnie w ostatnich dniach gryźć wyrzuty sumienia, że za mało dotąd dawałem dowodów patriotyzmu. Ludzie potrafią dniami i nocami stać na warcie, żeby dowieść swojej miłości do, a ja, pies, który stróżowanie i troskę o barany powinien mieć we krwi, tak się niecnie obijam. Postanowiłem więc przynajmniej napisać balladę ludową, która może być śpiewana po wszystkich prawomyślnych podwórkach i dawać świadectwo najnowszej historii, żeby nie zdołali jej zafałszować różni tacy, a tym bardziej owacy.
Ktokolwiek posiada lirę, drumlę, róg, cymbały, albo inny stosowny, narodowy instrument, proszony jest o nauczenie się na pamięć poniższego tekstu, dopasowanie do niego melodii, a następnie zaniesienie całości pod strzechy, które z niecierpliwością czekają na prostą, zrozumiałą i wiernie oddającą nastroje Pieśń.

Bolszewików potomkowie, gajowi wąsaci,
(na dodatek obrzezani, gdy zajrzeć do gaci),
umówili się z Putinem, masony przeklęte,
że rozprawią się z jedynym słusznym prezydentem.

Zamówili tupolewa u tajnych kosmitów,
co akurat na ten model cuś nie mieli zbytu
i ta niemra Merkelowa, niech ją kara spotka,
prezydenta z jego świtą wepchnęła do środka.

Mgłę zdradziecką wypuścili ze swych rozpylaczy,
by z Polaków nikt niczego jasno nie zobaczył,
a ekipie prezydenckiej tak zmieszali w głowach,
żeby na złość rozumowi kazała lądować.

Kiedy poległ już prezydent nasz w akcie męczeńskim,
kagiebiści go gonili po lesie smoleńskim,
żeby go na ament dobić, zasię do tej zgrozy
z pedałami ich do spółki namówił Sarkozy.

Już się cieszy banda tusków, wilcze pieśni wyje,
bo najlepszy prawy Polak umarł i nie żyje,
a Obama błysk radości wypuszcza spod powiek,
że mu szyków nie popsuje biały wielki człowiek.

Lecz za wczesna podła radość tych parszywych gości,
jeszcze w kraju są obrońcy prawdziwej polskości,
którzy znajdą jakiś sposób na te krętki blade
i odważnie napiętnują narodową zdradę.

Pod tym krzyżem, pod tym znakiem i pod tym Pałacem
z platformerskim policzymy się każdym pajacem,
butem każdą nienawistną obijemy mordę,
co szwargocze po obcemu o mental disorder.

Wreszcie żydki i cyklisty zamkną durne japy,
kiedy sprawy Naród prawy weźmie w swoje łapy,
naród lewy zaś najlepiej niechaj boska łaska
wyprowadzi tylnym wyjściem gdzieś na Madagaskar.

Wtedy szybko tu powszechna szczęśliwość nastanie,
żaden rusek nam nie wmiesza się w chocholi taniec,
żadna nam brukselska ciota nie będzie ubliżać
i w ogóle już niczego nie będzie – prócz krzyża.

Atlas sprośności

pt., 9 lipca 2010, 19:28

Wyżlica już od dłuższej chwili podsłuchiwała pod drzwiami pokoju, w którym jej siostrzeniec Azorek i jego kumpel Bobik odrabiali zadania z kynologii. Zadania! To, co dochodziło do jej uszu bynajmniej materiału szkolnego nie przypominało.
– Zobacz, jaka ślizopępka – szczekał w podnieceniu Azorek. – Widzisz to? Na pierwszy rzut oka wygląda na rozszczepkę dość pospolitą, ale już na drugi widać, że to galaretnica i w dodatku mięsista.
– Ooo, a tu, jaka soczysta kustrzebka! – zachwycił się Bobik. – Fałdówkę ma kędzierzawą, włóknouszek lejkowaty i ozorek dębowy. I jeszcze ta dzwonkowata pępowniczka, jasna włochatka, karbowana lejkówka, bruzdniczek malutki, a poniżej taka rozkoszna lepiota. To jest chyba, no, tego… clito… clitocybe odora.
– Niezła – przyznał z cmoknięciem Azorek. – Czubniczkę ma wprawdzie nieco łysawą, ale jakby jej tak dać w tle różowy powłocznik, albo cielistą powłocznicę, zaopatrzyć w błyszczącą kielonkę i giętką siodłówkę, albo kazać zrobić odgiętkę i wypiąć siedzuń dębowy… Wtedy tylko gwiazdoszem wzniesionym w uszaczek kosmaty…
– Jakim gwiazdoszem? – spytał niepewnie Bobik.
– Wzniesionym! – odszczeknął ochryple Azorek, zapalając się coraz bardziej. – Maczużnikiem bojowym, główkowatym, jeleniakiem nastroszonym, wrośniakiem szorstkim, twardziakiem lepkim czy twardziaczkiem ciemnotrzonowym, żylakiem trzęsakowatym albo żyłkowcem różowawym, pochwiakiem myszatym, lepkozębem brązowym, drobnoporkiem łzawiącym, lejkoporkiem, lejkownikiem! I prosto w jamczatkę tej pieprznej gąski, w błonkę nalistną gołąbki skromnej, w boletus depilatus kruchaweczki wysmukłej! Do szału, do dna, tak żeby jej powleczka podkorowa mglejarką zaszła i łzawnik rozciekliwy ze ślepi poszedł. To by dopiero był mądziak psi!
Wyżlica nie miała zamiaru dłużej słuchać tych bezeceństw. Teraz była już pewna, że szczeniaki pod pozorem odrabiania zadań dorwały się do rzeczy całkowicie nieprzeznaczonych dla psów w ich wieku. Wpadła jak burza do pokoju, sadząc wielkimi susami w stronę komputera.
– Nie wstyd wam?! – krzyknęła z oburzeniem. – Zadania mieliście odrabiać, a nie świństwami się zajmować! Niechby się wasz psatecheta dowiedział!
Bobik z Azorkiem spojrzeli po sobie porozumiewawczo.
– Ciocia się wyluzuje – powiedział uspokajająco Azorek. – Atlas grzybów oglądaliśmy. Fakt, nie wszystkie jadalne, ale żeby zaraz świństwo…
Wyżlica czuła, że coś jest nie tak, ale nie bardzo wiedziała, jak mogłaby szczeniakom cokolwiek udowodnić. Nie miała wątpliwości, że we wszelkich sprawach związanych z komputerem i tak ją przechytrzą. Zresztą, na ekranie istotnie pysznił się okazały grzyb z wyraźnym podpisem trzęsak mózgowaty.
– Kynologii mieliście się uczyć – spróbowała warknąć na wszelki wypadek, ale już bez przekonania.
– No, to właśnie na kynologię – zapewnił Bobik i kliknął w klawiaturę. – O, widzi pani, tu na przykład grzyb taki… psathyrella populina.
– No, jak dla psa popelina, to już dobrze – zgodziła się z rezygnacją Wyżlica. – Nie bardzo jej się to podobało, ale nie chciała się narażać na kolejną przegraną utarczkę słowną z Azorkiem.
Poczłapała z powrotem do kuchni, naciągając po drodze beret na uszy. Przez zapyziałą, od lat niemalowaną ścianę słychać było jej oddalające się gderanie:
– Strasznie się cwane ostatnio te szczeniaki zrobiły. Dla psa popelina! Poszedłby jeden z drugim na psiędza, to by mu głupstwa ze łba wywietrzały…

Uwaga: wszystkie imiona i nazwiska występujących w tekście grzybów są całkowicie niefikcyjne.

Opuncja nieparlamentarna

pt., 2 lipca 2010, 11:35

– Obawiam się, że w niedzielę znowu zostanie wybrany nie ten prezydent, co trzeba – wygłosił Bobik z bardzo ważną miną, popatrując, czy sąsiadka docenia jego wyrobienie polityczne.
– Też się prorok znalazł! – prychnęła Labradorka z przekąsem, – Jak zostanie wybrany, to przecież będzie taki, jakiego ludzie chcieli.
– E, tam – zaprzeczył elegancko Bobik. – Ludzie mają to jakoś tak urządzone, że zawsze wybierają tych, których nie chcą. Wystarczy prasę po wyborach poczytać, telewizję pooglądać, z taksówkarzami pogadać… Zawsze się okazuje, że wybrano kogoś niewłaściwego.
– Ale przecież, o ile wiem, ludzie specjalnie po to chodzą na te wybory, żeby właśnie nie wybrano tego, kogo nie trzeba.
– Niby tak – bez przekonania przyznał Bobik. – Tylko że jak już wybory się skończą, to zaraz opuncja zaczyna udowadniać, że stała się okropna katastrofa i najlepiej byłoby całe te wybory zrobić jeszcze raz.
– Jaka opuncja? – zdumiała się Labradorka.
– No, ta kolczasta, która tylko patrzy, jak takiego wybranego ukłuć.
– To się nazywa opozycja – poprawiła szczeniaka Labradorka.
– Znowu musisz wszystko wiedzieć lepiej! – rozzłościł się Bobik. – Może w innych krajach to się nazywa opozycja. Może tam to służy do pilnowania tych wybranych, żeby nie robili głupot i żeby im się w głowach nie poprzewracało. Ale u nas służy tylko do kłucia, więc to musi być opuncja. Mam do takich rzeczy nosa, odkąd go za bardzo do jednej opuncji zbliżyłem.
Labradorce nie chciało się kłócić. Było zbyt gorąco, a poza tym mgliście przypominała sobie, że jakaś historia z pokłutym nosem faktycznie kiedyś tam się Bobikowi przydarzyła. Powoli, żeby się zanadto nie zmęczyć, przewróciła się na drugi bok i zapytała:
– Słuchaj, a gdyby się od tej opuncji po prostu trzymać z daleka? Czy wtedy nie mogłoby się okazać, że wybrano kogoś właściwego?
– Nie da rady – zasmucił się Bobik. – Bo mnie nie chodzi o ten duży gatunek opuncji, który się hoduje w parlamentach. Ja mówię o tych małych opuncjach, które wszędzie rosną jak, nie przymierzając, chwasty jakieś. Ich się nie da uniknąć. Mogę nie oglądać telewizji, mogę nie czytać prasy, przy pewnym wysiłku mógłbym nawet nie kontaktować się z internetem. Ale chyba nie wyobrażasz sobie, że podczas jazdy taksówką ani raz nie otworzę pyska do taksówkarza?

Lustracja krzywizny

sob., 26 czerwca 2010, 17:48

Druga godzina lustracji dobiegała końca, a Bobik dalej nie wiedział, co sądzić.
– Cóż się tak wpatrujesz w siebie jak w obraz? – zapytała z niedwuznaczną kpiną Labradorka.
Szczeniak jak zwykle nie zrozumiał ukrytej intencji i z pełną naiwnością odszczeknął:
– No właśnie, chodzi mi o mój obraz. Czy jestem bardzo krzywy?
Tym razem nie zrozumiała Labradorka.
– Krzywy? To znaczy skręcony w lewo lub w prawo? – spytała, wietrząc aluzję polityczną.
– Nie, nie w tym sensie – zaprzeczył Bobik. – Ale w jakim, to sam do końca nie wiem. A chcę wiedzieć, bo od tego zależy, z którymi chłopakami mam trzymać.
– Chyba musisz wejść w szczegóły – westchnęła z cierpiętniczą miną Labradorka, na wszelki wypadek zajmując strategiczne miejsce na kanapie.
– W szczegółach to było tak: dzisiaj w psiej szkole część psów ustaliła, że w najbliższym tygodniu alfą będzie Dog Angielski. A wtedy pozostali zaczęli okropnie szczekać, że Angielski nigdy w życiu, bo on jest za bardzo salonowy i prostych psów nie rozumie. I że oni wolą Pitbulla, a w ogóle pasztetówka jest najważniejsza. Na to ci pierwsi oświadczyli, że na pasztetówkę zgoda, ale Pitbull za żadną cenę, bo jemu się zdarza złapać Człowieka za łydkę i nie puszczać, a to ciężki wstyd przed innymi gatunkami. To ci drudzy warknęli, że ci pierwsi się wywyższają i kombinują, a prostemu psu od tego kiełbasy nie przybędzie. Tamci wtenczas rozwinęli transparent „Jeden tylko, jeden cud, u nas jest kiełbasy w bród”, ale to nic nie pomogło, bo ci prości się na nich rzucili i zrobiła się ogólna kotłowanina połączona z gryzieniem. A ja stałem z boku i nie wiedziałem, do których się przyłączyć, bo zawsze mi się wydawało, że też jestem prosty pies, ale jakoś wolałbym, żeby alfą był Angielski. Z czego wynika, że chyba jednak jestem krzywy, tylko jeszcze dokładnie nie wiem, co to w praktyce oznacza i właśnie po to się lustruję, żeby to sprawdzić.
– I doszedłeś już do jakichś wniosków? – zaciekawiła się Labradorka.
– No, właśnie myślałem, że ty mi pomożesz – szczeknął przymilnie Bobik. – Bo ja, prawdę mówiąc, im bardziej patrzę na swoją gębę, tym bardziej nie wiem, jak to jest z tą moją krzywizną.
– To przecież proste… – zaczęła Labradorka i nagle urwała. Zerknęła w lustro, w którym przeglądał się Bobik i z dezaprobatą potrząsnęła łbem.
– To jest jednak bardziej skomplikowane, niż myślałam – sapnęła niechętnie. – Wszystko przez tę gębę. Od niej sprawy się robią takie pogmatwane, że nawet ja nie umiem powiedzieć, co jest proste, a co krzywe.