Prezencja intencji

czw., 12 marca 2009, 23:57

Nigdy nie mogę zrozumieć, dlaczego nikt w domu nie chce doceniać moich dobrych intencji. Ba, nikt ich nawet chyba nie zauważa! Ludzie między sobą coś tam czasem pofilozofują na temat, o ile dobrze dosłyszałem, flizowania dobrymi chęciami, ale jak u mnie coś im się nie podoba, to nie ma żadnej filozofii, tylko „brzydki pies!” i tyle. Nie wspomnę już o przedmiotach, które nigdy jeszcze nie zaszczyciły mnie dobrym słowem. A ja przecież, przy całym swoim roztrzepaniu, tyle mam dobrej woli, że pół świata można by obdzielić i jeszcze by zostało.
Choćby wczoraj – zobaczyłem dwa Pantofle, które wyraźnie marzły w przedpokoju, na zimnej posadzce, a na dodatek tuż koło drzwi, które nie są tak całkiem szczelne. Więc złapałem jednego z nich w zęby, w intencji przeniesienia go na fotel koło kozy, gdzie bardzo przyjemnie się obgry… no, gdzie ciepło jest i nie wieje. Gdzieś tak w połowie drogi to złośliwe, nanożne stworzenie zaczęło się robić przeraźliwie ciężkie i niemal mi zęby wyłamało. Na złość, rzecz jasna, bo przecież nie przez przypadek. Ale ja mściwy nie jestem, a i dyskutować z Pantoflem mi się nie chciało, więc nie podjąłem żadnych środków odwetowych, nie kłóciłem się, bez słowa położyłem niewdzięcznika tam, gdzie akurat stałem, po czym odszedłem z dumnie podniesionym czołem, w poczuciu do połowy spełnionego obowiązku. I co za chwilę słyszę? „Brzydki pies, pantofel nie ma tu leżeć!” Hmmm, tyle to ja sam wiem, ale czy mnie kto spytał, dlaczego leży tu, a nie gdzie indziej, czy ktoś spróbował wniknąć w moje intencje, a nie tylko biadać nad miejscem pobytu Pantofla?
Na tym nie koniec. Chcąc uzmysłowić nierozumnym ludziom, jak bardzo mnie nie doceniają, wziąłem w zęby drugiego Pantofla i mimo jego nonsensownego oporu, doniosłem go tym razem na fotel. Podczas tej operacji ucierpiała nieco pantoflowa estetyka, co zaraz postarałem się naprawić, pracując ciężko nad nadaniem temu z natury niezbyt udanemu płodowi przemysłu obuwniczego oryginalnej, fantazyjnej formy i w twórczym szale nie bacząc nawet na to, że jakieś nitki zahaczały się o zęby. Pantofel usiłował się stawiać, wydawał rozdzierające, czy może rozdzierane dźwięki, ale uspokoiłem go krótkim warknięciem „milcz, kapciu!” i doprowadziłem dzieło do końca. I co mnie za to spotkało w podzięce? Wiadomo – „brzydki pies”… itd.
Wejrzałby ktoś wreszcie w duszę psa i zobaczył, jak nieprzebrane kryje ona skarby! Zobaczył wewnętrzny ogień, którego nic nie wyziębi! Zawstydził się powierzchownością swoich ocen i przeprosił psa uroczyście, nie pomijając zadośćuczynienia w pasztetówce!
Ale gdzie tam, komu by się chciało. Nawet proponować głośno tego nie będę, bo wiem, że znowu robiliby uwagi na temat mojej urody.
A ja przecież dobrze wiem, że gdzieś tam, w głębi, wcale taki brzydki nie jestem! I gdyby nie te cholerne, nieszczęśliwe, trzęsące się z zimna Pantofle…