Klub Anonimowych Nieudaczników

niedz., 24 maja 2009, 02:45

Dzień dobry. Mam na imię Bobik i jestem nieudacznikiem. Chcę… no, chcę trochę opowiedzieć o sobie i jak doszło do tego, że tutaj trafiłem.
Pierwszą porażkę przeżyłem już we wczesnym dzieciństwie. Namówił mnie do tego kolega, który był już dość zaawansowany w nieudacznictwie i po kolejnej chybionej próbie ściągnięcia z kuchenki garnka z bigosem wmówił mi, że jest to akcja w gruncie rzeczy prosta, przyjemna i zapewniająca wykonawcy uznanie rówieśników. Byłem wystarczająco głupi, żeby go posłuchać i w efekcie doznałem bolesnego stłuczenia kości ogonowej garnkiem, a prawie cały bigos wylądował mi na głowie, skąd nawet nie mogłem go zlizać. Dwóch karnych dni bez spaceru już nawet nie wspomnę.
Niestety, to doświadczenie niczego mnie nie nauczyło. Wręcz przeciwnie, chociaż każde następne usiłowanie zwędzenia czegoś z kuchenki, lodówki lub stołu kończyło się dla mnie nieefektywnie i przykro, nie umiałem powiedzieć sobie dosyć i coraz głębiej brnąłem w bagno nałogu. Przestały mi wystarczać zwykłe niepowodzenia w drobnym podkradaniu, zacząłem wylizywać niebacznie postawione na niskim stoliku talerze i grzebać w koszu na śmieci w poszukiwaniu flaka po pasztetówce, co nieodmiennie kończyło się trzepnięciem ścierką i z naciskiem wypowiadaną uwagą „brzydki pies!”.
Ale i tego było mi mało. Uzależniony już od nieudacznictwa w dziedzinie kulinariów, postanowiłem spróbować również niepowodzeń na niwie towarzyskiej. Z wściekłym ujadaniem rzucałem się na każdego napotkanego psa, bez względu na jego wiek i wzrost. Już wkrótce moje uszy pokryte były bliznami jak rzędami orderów za porażki, a wszystkie okoliczne psy z daleka wydawały na mój widok głuche, dudniące warczenie. Skłamałbym, gdybym powiedział, że mi się to nie podobało. Uważałem te reakcje za objawy podziwu, a może nawet zazdrości wobec mojego odjazdowego sposobu życia.
Może wam się to wyda dziwne lub śmieszne, ale ja naprawdę byłem w tym czasie zadowolony z siebie i uważałem, że nieudacznictwo jest absolutnie cool. Żeby jeszcze podnieść poprzeczkę zacząłem napastować suczki, ale z zasady tylko te, które akurat nie były chętne damsko-męskim zbliżeniom. Nie przeszkadzało mi wcale, że tkwiący na drugim końcu smyczy ludzie już wkrótce nie wychodzili na spacery bez kijów, lasek i paralizatorów elektrycznych. …
Moja rodzina, mimo tych wszystkich ekscesów, nie wyrzekła się mnie i próbowała mi pomóc. Żeby uchronić mnie przed zgubnymi skutkami nieudacznictwa starali się wychodzić ze mną na spacery w nietypowych porach, skracać smycz lub omijać miejsca uczęszczane przez inne psy. Kiedyś nawet, w przypływie desperacji, kupili kolczatkę… Nic nie pomagało. Może dlatego, że stale okłamywałem sam siebie. Na najdrobniejszą sugestię, że jestem nieudacznikiem, w napadzie opętańczej agresji wpijałem zęby w najbliższą łydkę albo rozdzierałem nogawkę najelegantszych spodni dobrze mi życzącego, szczerego rozmówcy.
Moje życie stało się jednym, nieustającym pasmem niepowodzeń. Nie było właściwie dnia, żeby coś mi się udało. Krótko mówiąc, sięgnąłem dna, a i na stukanie od spodu długo nie trzeba było czekać. Pewnego dnia obudziłem się z dojmującą świadomością, że stanąłem na krawędzi i muszę wreszcie podjąć decyzję: albo skończę z niepowodzeniami, albo z życiem.
Wybrałem życie. Powiedziałem sobie twardo: od dziś ani jednej porażki. Każdego dnia od nowa będę wkładał całą siłę woli w to, żeby mi się udawało. Zacznę każdy dzień od sukcesu, a zakończę osiągnięciem na miarę co najmniej Nobla. Nie dopuszczę do tego, żeby nieudacznictwo mnie zniszczyło!
Przez jakiś czas nawet mi się udawało. Opracowałem genialny patent na dopadanie parówek jednym susem, w momencie otwarcia lodówki przez kogoś z rodziny. Stworzyłem znakomitą teorię mijanki dwóch psów bez sięgania do repertuaru akustyczno-dentystycznego. Szczegółowo opisałem i wypraktykowałem metodę rozpowszechniania moich genów ku obopólnemu zadowoleniu. Wszystko było już tak dobrze i wtedy…
Niestety, stare nawyki nie opuszczają nas tak bezpowrotnie. Wystarczyła chwila nieuwagi, drobne niedopatrzenie, lekkomyślnie nieodrzucony zawód miłosny, towarzyski, kulinarny i wszystko zaczęło się od nowa. Najpierw jedna wpadka. Za kilka dni druga. A potem dzień po dniu, tydzień po tygodniu – znowu porażki, porażki, nic tylko porażki.
Nie wiem dokładnie, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie poradzę sobie z tym sam. Nie pamiętam też, skąd wziąłem adres tego klubu. Być może ktoś mi powiedział, być może gdzieś to przeczytałem, znalazłem w internecie… Nieważne. Ważne jest to, że stoję tu przed wami, wierząc, że jesteście w stanie mnie zrozumieć, że przeszliście przez to samo, co ja i tak samo jak ja chcielibyście z tym skończyć.
Podobno niektórym z was już się to udało. Zazdroszczę im. To na pewno cudowne uczucie, być nieudacznikiem tylko czasami, przez przypadek, nie dlatego, że się musi…
Że jak? Poważnie? Naprawdę? Nie wolno już nigdy, do końca życia, ani raz pozwolić sobie na nieudacznictwo?
To przepraszam. To ja się jeszcze zastanowię.